-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać1 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-06-05
2024-05-23
O historii można pisać że śmiertelną powagą, albo z przymrużeniem oka. Można pisać powierzchownie, albo zaglądać w zasłaniane szafami zakamarki. Można zgodnie z podręcznikową poprawnością, albo bez odwijania w bawełnę.
A gdyby tak połączyć w stylu pop ogrom informacji z plotkarskim tonem, nie zżymać się na niepoprawność polityczną i językową, cytować bez mitologizowania i wtykać nos w sprawy, które z lekka przygaszają blask postaci z portretów i banknotów? Tego właśnie podjął się Krzysztof Pyzia i wcale nie "Wyszło jak zwykle...". Wyszło zabawnie i obrazoburczo, ciekawie i rubasznie, obrazowo i tak angażująco, że trudno odłożyć książkę. Lubię, lubię bardzo.
Król, wieszcz, książę czy polityk - każdy z nich był(jest)człowiekiem. Żadna więc z ludzkich wad nie była obca tej koronowanej i czczonej kompaniji. Seksoholizm, niemoralność, obżarstwo, agresja, bigamia, zakłamanie i inne ludzkie przypadłości wysypują się z opowieści skonstruowanej według kolejnych wieków i pozycji zajmowanej przez bohaterów w społeczeństwie. Jak małżeństwo to pro forma, jak miłość to wbrew zasadom, jak śmierć to kuriozalna, jak wiersze to dalekie od przyzwoitości. Na takie właśnie kwiatki natykamy się w 'rozbrajającej historii Polski'.
Autor nie ujmuje osiągnięć szanownemu towarzystwu, począwszy od Mieszka I, na premierach, prezydentach i policjantach kończąc. Ale dłubie w ich życiorysach na tyle intensywnie by spod kobierców, dywanów i kołder powyciągać wszystkie grzeszki. Dokłada zacne portrety, w tym Poczet Królów Polskich i inne dzieła mistrza Matejki, wspiera się cytatami z kronikarzy i obszerną bibliografią. Nie powtarza lekcji historii, w zamian proponuje treści 'tylko dla dorosłych', a w opisach tortur, bezeceństw i cwanych postępków nie ucieka przed dosłownością. Bawi się słowem i historią, czasem żartuje subtelnie, innym razem bez najmniejszych oporów.
Czy można czuć się zniesmaczonym historią głupią, rozwydrzoną, niedbałą, kpiacą ze świętości? Oczywiście. Czy może razić wybór i język autora, który każdego rogacza i bawidamka, każdą nimfomankę i zdrajczynię nazywa po imieniu? Bez wątpienia. Ale jeśli ma się umysł otwarty na prawdę o tym, że nie tylko maluczki może wpaść w szpony każdego z grzechów głównych (i pomniejszych), można się przy tej książce solidnie ubawić. I to bez szkody dla wiedzy historycznej, bo i ta, choć podana nietypowo, imponuje rozległością. Wszak mowa o Chrzcie Polski, Hołdzie Pruskim, powstaniach, wojnach i współczesnych 'chorobach dyplomatycznych."
Żenujące żarty i kpiny są tutaj obecne w każdej niemal, dłuższej czy krótszej opowieści. Ale by wyśmiewać, trzeba mieć co. A zebrało się tego niemało. Wielki poeta czy łachmyta? Zacny król czy poszukiwacz uciech wszelakich? Mądry przywódca czy kaleka językowa? Oceńcie sami, bo być może jedno nie wyklucza drugiego.
Uszczypnę autora za kilka niekonsekwencji, bardziej uszczypnę wydawcę za niestaranną korektę, która zgrzyta w zębach. Ale jeśli chodzi o treść i sposób podania tego historycznego dania, to bardzo smakowała mi ta potrawa złożona ze słodkich, odpustowych cukierków i lekkiej goryczy, która jednak czasem przebija spod imponujących pokładów ciekawostek. Czy na pewno "Polacy nic się nie stało?". Polecam uważnie wczytać się w niuanse, błędy, za które wstyd po dziś i zachowania, które od wieków ciążą na naszej reputacji. Oczywiście zachęcam do lektury uczciwie informując, że zabawnie będzie dla tych, którzy dawno pożegnali się z pojęciem 'narodu wybranego' i potrafią podejść do siebie i Polaków z piedestału, z solidną porcją dystansu.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Bellona
O historii można pisać że śmiertelną powagą, albo z przymrużeniem oka. Można pisać powierzchownie, albo zaglądać w zasłaniane szafami zakamarki. Można zgodnie z podręcznikową poprawnością, albo bez odwijania w bawełnę.
A gdyby tak połączyć w stylu pop ogrom informacji z plotkarskim tonem, nie zżymać się na niepoprawność polityczną i językową, cytować bez mitologizowania i...
2024-05-18
Ktoś, kto podobnie jak ja lubi poznawać historię przez życiorysy ciekawych postaci, nie mógłby sobie wyobrazić ciekawszej lektury. Nicola Attado pisze w sposób świetnie oddający fascynację słynną dziennikarką, dba o detale dotyczące specyfiki czasów, w których Nellie Bly rozwijała karierę, dodaje fragmenty autentycznych materiałów i przemyca własne, silne uczucia wiążące ją z bohaterką. Dostajemy biografię wartką, przejmującą, budzącą współodczuwanie i ściśle przylegającą do zmieniającej się rzeczywistości.
"Niezwykłe życie Nellie Bly" kształtowało się w Stanach Zjednoczonych epoki wielkich zmian. Od sięgania pamięcią po wojnę secesyjną, która wpłynęła na pozycję ojca Nellie, podążamy aż do wielkiej wojny i zmian, jakie ten konflikt przyniósł ze sobą na europejskie i amerykańskie ziemie. Przechodzimy przez etapy kariery Elizabeth, która budowała życie na odwadze, pewności siebie i silnym przekonaniu o niesłusznym postrzeganiu kobiet jako ludzi gorszej kategorii. Śledzimy zmiany na rynku prasowym i na polu politycznym, obserwujemy bunt robotników i powstawanie wolnościowych ruchów, w tym sufrażystek i związków zawodowych. Wyruszamy w świat, łamiemy stereotypy i konwenanse. A wszystko to z ogromnym sercem, pokorą wobec potrzebujących i uporem godnym najlepszych reporterów.
Zmieniające się czasy dały Elizabeth szansę na pionierskie zachowania zarówno na polu zawodowym jak i prywatnym. To ona stała się prekursorką wcieleniowego reportażu, organizując stunty, którym nie podołałby niejeden mężczyzna. To ona stawała się robotnicą i pacjentką niesławnego ośrodka dla obłąkanych kobiet. To ona zdawała relacje z debat i wyborów, nie oglądając się na preferencje przełożonych. To ona rzuciła wyzwanie książkowemu Phileasowi Foggowi, okrążając świat w mniej niż 80 dni. Wreszcie, to ona stanęła na froncie w Przemyślu i Serbii, zaglądając w oczy śmierci i dramatom wojennych sierot i wdów.
Jej przejęty z popularnej piosenki pseudonim stał się symbolem wnikliwości ale też współczucia, pisania odważnego ale też wypływającego z serca, altruizmu i odwagi w podejmowaniu nowych wyzwań, jak zarządzanie stalowym imperium sporo starszego męża. Fragmenty jej artykułów świadczą o pracowitości i empatii, uważności i wspieraniu tych, którym życie zgotowało wyjątkowo wyboistą drogę. Choć sama cierpiała z powodu nielojalności przyjaciół i rodziny, zawsze szukała sposobu na zwrócenie uwagi społecznej ku potrzebujacym. Śmiała, uczciwa, towarzyska i wstająca po wielokroć z kolan. Taka była Nellie Bly, a książka Nicoli Attadio oddaje to w wyśmienity sposób. Autorka tylko w małych fragmentach, na początku rozdziałów, zwraca się z czułością do swojej bohaterki. Ale te kilka zdań sprawia, że fakty mocniej na nas oddziałują, a życie niezwykłej kobiety wnika nam pod skórę.
Doskonała książka, łącząca pasję bohaterki i fascynację autorki. Uczy, porusza, daje głos sile i słabościom. A tym, którzy chcą uważniej prześledzić losy Nellie, dobrze posłuży bibliografia i wskazanie internetowych źródeł informacji. Jestem pod wrażeniem tej nowej "znajomości", polecam gorąco.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Koncept.
Ktoś, kto podobnie jak ja lubi poznawać historię przez życiorysy ciekawych postaci, nie mógłby sobie wyobrazić ciekawszej lektury. Nicola Attado pisze w sposób świetnie oddający fascynację słynną dziennikarką, dba o detale dotyczące specyfiki czasów, w których Nellie Bly rozwijała karierę, dodaje fragmenty autentycznych materiałów i przemyca własne, silne uczucia wiążące ją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-26
Bywają książki o sztuce, które wcale się nimi nie wydają. Bo jak biografia fałszerza, spisana przez jednego z dziennikarzy, którzy odkryli skandal związany z oszustwami Tony'ego Tetro, może być pochwałą piękna i talentu? Otóż może, bo sam bohater, typowy bad boy, artysta i hochsztapler, kochał sztukę miłością ogromną. Dlaczego więc z niej kpił tworząc fałszywe dzieła? Bo mógł. I to też jest kwestia talentu.
Mały Tony, chłopak z podłej dzielnicy, nie wpatrywał się z podziwem w mieszkających po sąsiedzku gangsterów, lecz w malarzy. Kochał Leonarda, Michała Anioła i innych wielkich twórców, gdy więc będąc już bogatym człowiekiem udał się do Rzymu, oniemiał z zachwytu. Miał już wtedy na swoim koncie podróbki, zlekceważony malarski talent przekuł w mistrzowskie 'tworzenie na wzór". Zarabiał spore pieniądze dzięki mrówczej pracy, niebywałemu instyktowi i wyczuciu chwili, które w jego fachu okazały się być drabiną do bogactwa i sukcesu. Zaś kolejnych szczebli nie tworzył z przypadków, lecz z inteligencji i drobiazgowego studiowania życiorysów artystów. Przede wszystkim współczesnych jemu samemu, bo to żyjący malarze stworzyli pole dla możliwości wciskania fałszywek pomiędzy cenione dzieła. Nie zabrakło też inspiracji starymi mistrzami, bo i Caravaggio, ze swoim szalonym życiem aż prosił się o "uzupełnienie" teki obrazów, niemniej to Dali, Miró i Yamagata stali się źródłem najszybszych i najbardziej udanych pomysłów na oszustwa.
Książka pisana jest w pierwszej osobie, brzmi jak pamiętnik lub może opowieść życia, rewelacyjnie utrzymuje napięcie wartkimi przeskokami w kolejne fazy rozwoju, a nasycenie energii jest w całym tekście nieprawdopodobne. To, co cały czas nam towarzyszy, to pasja i, nie bójmy się użyć tego słowa, geniusz człowieka, który barwne i niedoskonałe technicznie lata 70te i 80te przekuł w kopalnię złota. Nie brakuje blichtru, ekscytacji, znanych nazwisk, kalifornijskiego rozmachu i klimatu, który przeciąga nas przez cały świat kultury - od bitników do marszandów, od kolekcjonerów do sław srebrnego ekranu. Cała opowieść tak mocno wciąga i ekscytuje, że udziela nam się gorączka kolejnych pomysłów i ich realizacji, stajemy się niemal realnymi uczestnikami szalonego życia, spisanego w sposób porównywany przez zachodnią pracę do "Chłopców z ferajny" czy "Wilka z Wall Street".
Nie byłaby to jednak dla mnie książka tak wyjątkowa, gdyby nie wspominana na początku radość z odkrywania sztuki i obcowania z nią. Tony, człowiek zły i zarabiający na naiwności, spędził całe lata na czytaniu i pogłębianiu wiedzy. Dzięki temu, nie tylko był genialny w swoim fachu ale też mógł podzielić się z nami po latach zadziwiającą wiedzą dotyczącą życia prywatnego i zawodowego artystów. Ciekawostki jakie zawiera książka zdumiewają, nawet bawią a tuż obok nich wygodnie rozsiada się dokładna analiza poszczególnych obrazów i techniki mistrzów. Tony z pietyzmem opisuje pociągnięcia pędzlem, grę światłocieni, manierę podziwianych i cóż, podrabianych autorów. Tekstura i jej brak, grube lub niemal przejrzyste warstwy farby, poprawianie palcami, ekspresyjność, nowatorstwo lub świetnie tworzony artystyczny image - wszystko to wyziera zza płócien Picassa, Dalego czy Chagalla. A wraz ze skupieniem się na ich pracy, dostajemy także każdy szczegół pracy falszerskiej, czy to poświęconej obrazom, czy pieniądzom czy wyjątkowemu modelowi Ferrari.
To książka, która jest dla mnie wyjątkowo niespodziewanym objawieniem. Gorącymi węglami, po których stąpałam z coraz większą przyjemnością mimo, że doskonale wiedziałam, że opisana kariera słusznie prowadzić musiała do kryminalnego finału. Gdybym miała namalować odczucia jakie towarzyszyły lekturze, nie odnalazłabym wystarczającej gamy kolorów.
Z kart opowieści o oszuście, szalanych dyskotekowych czasach i falszerskiej karuzeli, na którą wsiedli niemal wszyscy, łącznie z członkami brytyjskiej rodziny królewskiej, wyziera obraz wystawy eklektycznej, ba, schizofrenicznej. To jakby obok Warhola powiesić Da Vinci, a naprzeciw Dalego umieścić Caravaggia. Szalone? Oczywiście. Ale jakie bogate i energetyczne!
Jestem zachwycona. Bo mogę : ) Świetna jazda bez trzymanki tunelem zbudowanym z dzieł mistrzów. Czy aby na pewno? Przeczytajcie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova
Bywają książki o sztuce, które wcale się nimi nie wydają. Bo jak biografia fałszerza, spisana przez jednego z dziennikarzy, którzy odkryli skandal związany z oszustwami Tony'ego Tetro, może być pochwałą piękna i talentu? Otóż może, bo sam bohater, typowy bad boy, artysta i hochsztapler, kochał sztukę miłością ogromną. Dlaczego więc z niej kpił tworząc fałszywe dzieła? Bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-23
Wisława Szymborska z pewnością nie była poetką odległą, schowaną w świecie liryki, własnego postrzegania świata. Była doskonałą obserwatorką, uniwersalną komentatorką naszego życia, dowcipną i nader żywą postacią polskiej kultury.
Nie dziwi więc, że jej poezja stanowi inspirację dla sztuki wszelkiego autoramentu. Sto lat po narodzinach poetki śpiewamy jej wiersze z popową wokalistką, drukujemy je na murach, recytujemy w szkołach.
A gdyby wyciąć obrazy świata, graficznie oddać rytm poezji, zilustrować nasze prywatne odczytanie Szymborskiej? To właśnie zrobiła Grażka Lange, tworząc niewielkie miniatury, na które składa się dziewięć wierszy i kolażowa oprawa każdego z nich. Szorski papier, prosty druk i skromna elegancja przekazu tworzą z tego, zamkniętego z pomarańczowym etui zbioru, rzecz niebanalną, piękną, zupełnie odrębną od literatury umieszczanej na półkach.
Narodowe Centrum Kultury wydało niezwykłe wspomnienie. Piękne słowem noblistki, niezwykłe graficzną interpretacją innej artystki, niemal muzealne w szlachetnym stylu. Jest to przy tym praca bazująca na wierszach spoza najszerzej znanych i cytowanych. Tym ciekawej jest sięgnąć po arkusze oddające hołd w skromny i poruszający sposób. Bo czy nie taka właśnie była Pani Wisława? Skromna lecz trafiającą wprost do wyobraźni, obrazowa i trafna, szczera i subtelna, radosna i zatroskana?
Piękna, elegancka biżuteria złożona z wiersza i obrazu, w wyobraźni dwóch nieprzeciętnych artystek. Warto mieć dla siebie, warto podarować, warto przeglądać i dostrzegać wciąż nowe znaczenia. Dziękuję NCK za podzielenie się ze mną tą wyjątkową kompilacją.
Katarzyna
Wisława Szymborska z pewnością nie była poetką odległą, schowaną w świecie liryki, własnego postrzegania świata. Była doskonałą obserwatorką, uniwersalną komentatorką naszego życia, dowcipną i nader żywą postacią polskiej kultury.
Nie dziwi więc, że jej poezja stanowi inspirację dla sztuki wszelkiego autoramentu. Sto lat po narodzinach poetki śpiewamy jej wiersze z popową...
2024-02-06
O scjentologii mówiło się wiele albo wcale. Machało się ręką na doniesienia o jeszcze jednej sekcie lub doszukiwało sensu w promowanym przecież przez wielkie gwiazdy stylu życia. Wierzyło się w zapewnienia Toma Cruise'a albo milczało w zaskoczeniu po słowach jego żony. Ktoś nazwał to religią, ktoś mafią, jeszcze inny chorą sektą, uzależniającą od siebie ale też manipulującą i zastraszającą. Temat znałam, natykałam się na wzmianki, jednak dopiero książka Mika Rindera, jednego z liderów scjentologii pozwoliła mi wejść w sam środek tego dziwnego świata i stwierdzić, że niemal wszystko, co ukazywały 'wrogie media' jest prawdą.
Sekty obiecują, zdradzają sekrety i tajne plany, żerują na łatwowierności i często bezpardonowo dbają o dobrobyt swoich członków kosztem innych, ale też kosztem wolności osobistej osób zaangażowanych w działalność. Tak też budował potęgę Hubbard - na wielkich hasłach zbawienia świata, na przykazaniu pracy, na samokreowaniu postaci nieomylnego guru. I choć już pierwsze rozdziały zaskakują kierunkiem w jaki zmierzała praca założyciela sekty, to kolejne części pokazują, że mogli przyjść jeszcze bardziej zagorzali, kłamliwi i despotyczni przywódcy.
To, co daje książka spisana 'od wewnątrz' to poczucie uczestniczenia w kolejnych etapach zawierzenia, obrastania w piórka władzy i wyjątkowości aż po ostateczne przejrzenie na oczy i nazwanie po imieniu prawdziwych praktyk działających niczym narkotyk - jednoczesnej kary i nagrody, objawienia i ubezwłasnowolnienia.
Poczucie wyjątkowości i przynależności pozwala zrozumieć wsiąkanie w struktury. Bogactwo i medialny rozgłos, nawet ten negatywny, który dostarczał dreszczyku buntowniczych emocji, określają cele, do których warto było zmierzać. Jednak jeśli położyć na szali to, co można zaakceptować i to, z czym przyszło się mierzyć na kolejnych szczeblach domniemanej kariery, z każdą stroną coraz bardziej rośnie poziom niedowierzania, że można trwać w tak kuriozalnej plątaninie zależności.
"Spowiedź scjentologa" nie jest opowieścią o jedynym 'odstępcy'. Porażają szykana wobec ludzi, którzy śmieli się odwrócić od fantazyjnych wizji i wskazówek, z którymi nie można dyskutować. Szantaż, blokowanie kariery i możliwości spełniania podstawowych potrzeb, zaprzeczenia, wywiady sterowane pieniędzmi i tworzeniem domniemanych centrów pomocy - to prawda wypowiadana przez osobę, która po dziesiątkach lat zdecydowała się zdać prawdziwą relację. I ta prawda jest obezwładniającą.
Dzieci Rindera, choć to niewiarygodne, nadal tkwią w szponach przemysłu, na jaki wyrosła scjentologia. Jak to możliwe? Z drobiazgowego opisu działań sekty wynika podstawowy wniosek. Stamtąd nie wyciąga się przyjaciół i bliskich. Każdy dorosły scjentolog musi sam dostrzec wszystkie barwy otoczenia. Z piedestału wpaść do "Dziury" - miejsca izolacji, z gwiazdy zmienić się w bohatera prześmiewczego odcinka "South Park". Z manipulowanej marionetki przybyłej z gwiazd dla zbawienia naszej planety rozsądek musi go zmienić w twardo stąpającego po ziemi człowieka, do którego dotrze, że w oczach przywódczych miliarderów jest nikim, pozostaje błahym trybikiem w rękach manipulatorów.
To historia jakich wiele w temacie sekt. Ale wnikliwy, energiczny i przystępny sposób prowadzenia relacji sprawia, że książkę czyta się jak scenariusz kina akcji. Chwile, w których zdajemy sobie sprawę, że mowa o prawdziwych życiorysach, o realnych osobach, są wstrząsające. Ktoś uczynił niewolników i głosicieli chorych teorii z ludzi, którzy poszukuwali wspólnoty, sukcesu, wyjątkowości. Warto czytać z ciekawości, dla pogłębienia wiedzy, bo udokumentowanych faktów jest tutaj sporo, także ku przestrodze i po to, by dostrzegać subtelne niuanse zmieniające wiarę i posłuszeństwo w bezwolność i ograniczenie, także umysłowe. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova
O scjentologii mówiło się wiele albo wcale. Machało się ręką na doniesienia o jeszcze jednej sekcie lub doszukiwało sensu w promowanym przecież przez wielkie gwiazdy stylu życia. Wierzyło się w zapewnienia Toma Cruise'a albo milczało w zaskoczeniu po słowach jego żony. Ktoś nazwał to religią, ktoś mafią, jeszcze inny chorą sektą, uzależniającą od siebie ale też manipulującą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-27
To książka, która odsłania Lucię Berlin warstwa po warstwie. Najpierw jest relacja ze zmian, kolejne domy z ich specyfiką, życie pod nowymi dachami i odcieniami nieba. Krótkie, informujące ledwie o zmianach w topografii dzieciństwa, potem dłuższe, już pachnące przyszłymi opowiadaniami. Żaden kolor nie jest tutaj po prostu żółty, żadna okolica zwyczajna. Tu trzeba postawić muszlę klozetową na szczycie wzgórza a o chwilach nad laguną pisać szczęśliwymi przymiotnikami. Jeśli nawet zdarza się coś niedobrego - ojciec idzie na wojnę, odchodzi mąż, pojawia się nałóg, to wszystko ma odcień pastelowy. Jakby Berlin mocno trzymała się myśli, że pisze to dla obcych ludzi, dla publiki.
Przed śmiercią zdołała zredagować wspomnienia domów sprzed roku 1965, i ten fragment dostajemy wraz ze zdjęciami i podziałem na lata i miejsca - od Alaski po Chile, od Nowego Jorku po Nowy Meksyk, z kolejnymi mężami i synami. A potem pojawia się jedna krótka strona, na której Lucia spisała problemy związane z każdym nowym domem. I nagle wszystkie śliczne obrazki szarzeją. Powódź, susza, trzęsienie ziemi, wypadek, wielokrotna eksmisja. Bogate chwile i narkotyki, urokliwe miejsca i alkohol. Ładna oprawa dla brzydkich rzeczy.
Jest wreszcie czas na listy. To tutaj najbardziej widać to, o czym pisze we wstępie syn Lucii, tutaj jest opis życia, "który nie musi udawać opowiadań". Chaos emocjonalny, depresje, doły, kłopoty z mężczyznami, niedojrzałość, do której sama się przyznaje. Listy do Dornów pełne są ekspresji, posklejanych doznań, czytamy pisarkę i alkoholiczkę. Jest jednak w tych listach, pomiędzy przerażeniem a zmęczeniem, piękno postrzegania. Zachowań jak z Flauberta, miejsc jak z "Wojny i pokoju", postaci odwrotnych do Doriana Greya, dźwięków wprost z Frosta. Opisy puchną od literackich skojarzeń, malarskich opisów, sztuki, która mieszkała w każdym domu Berlin, przychodziła z rzeźbiarzem i jazzmanem, z gośćmi, radiem i listami.
Niezwykle ciekawa i niewygodna jest ta podróż. Bardzo amerykańska, posklejana z przeciwności, intensywna kolorami i zapachami. Piękna, pragnąca miłości, gnająca nas przez życie, państwa i kultury. Na końcu zaś zostaje smutek i to pragnienie, by dziewczyna z okładki wreszcie usnęła spokojnie w prawdziwym a nie wymyślonym domu...
Lucia Berlin zmarła w 2004 roku ale jak pisze Stephen Emerson w Poscriptum, "każdego dnia jej prozę odkrywają nowi czytelnicy". Polecam zarówno opowieść o życiu jak i półfikcyjne opowiadania.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czarne
To książka, która odsłania Lucię Berlin warstwa po warstwie. Najpierw jest relacja ze zmian, kolejne domy z ich specyfiką, życie pod nowymi dachami i odcieniami nieba. Krótkie, informujące ledwie o zmianach w topografii dzieciństwa, potem dłuższe, już pachnące przyszłymi opowiadaniami. Żaden kolor nie jest tutaj po prostu żółty, żadna okolica zwyczajna. Tu trzeba postawić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-22
Czasem wpada nam do ucha historia wplątana w wiele innych, sklejona z kilku ledwie zdań, trochę zabawnych, trochę dziwnych. Joshua Cohen usłyszał taką od zaprzyjaźnionego, znakomitego krytyka literatury. A że usłyszał uchem pisarza, zbudował na niej opowieść niezwykłą - szaloną i refleksyjną, ubraną w okrągłe i gniewne słowa wykładu i relacje z kuriozalnych wydarzeń i dialogów. Chce nam się śmiać w głos ale równie mocno zapadamy w dylematy wyrosłe z historycznych faktów. Takie to właśnie jest "Wspomnienie przelotnego, a w ogólnym rozrachunku zupełnie nieistotnego zdarzenia w historii bardzo sławnej familii."
Netanjahu to nazwisko znane, komentowane, wielbione lub krytykowane. Wszak nosi je najdłużej urzędujący premier Izraela. Ale to nie on przynosi na niewielką uczelnię żydowski radykalizm i totalną katastrofę towarzyską. Stoi za nimi jego ojciec, na temat którego spływają do amerykańskiego wykładowcy wielce sprzeczne opinie. Ktoś opiewa wyjątkowość Bencijona, ktoś ostrzega przed jego mesjanistycznymi zapędami. Celem bohatera - doktora Bluma - nie jest ocena światopoglądu czy moralności lecz zweryfikowanie kandydatury potencjalnego pracownika. Nie uda się jednak uciec od zaskoczeń, gdy zderzą się dwa kompletnie różne style życia. Podobnie jak nie będzie można uniknąć kolizji, gdy naprzeciw siebie staną amerykańskie wychowanie i mentalność oraz zasklepiona w ekstremalnej wierze w męczeństwo walka o 'jedynie słuszną prawdę'.
Mogłaby zdarzyć nam się rozprawa bazująca na teologii i historii, wsparta na naukowych rozważaniach nad rolą iberyjskiej inkwizycji w postępującym prześladowaniu Żydów. Mogła być to też eseistyczna forma skontrastowania amerykańskiego przystosowania i mocno zakorzenionego nacjonalizmu. Moglibyśmy też otrzymać krytykę rewizjonizmu wniesionego z wplywu Żabotynskiego na sposób myślenia kontrowersyjnego akademika i jego synów. Dostajemy jednak coś więcej - połączenie kpiny z argumentacją, totalnego spustoszenia z napuszoną elegancją i prostactwa z cierpliwością pracownika dbałego o kanony gościnności. Rodzi się tragikomedia, w której śmiech przechodzi w żenadę a nuda politycznego uporu sklania mimo wszystko do reflekcji nad drobinami rozsądnych wniosków. Stąd już krok do pytań o tożsamość, o zawiłości historii kreującej skrajne postawy i do przepowiedni, które mogą zawierać w sobie nieco pokraczne ale jednak ziarno prawdy.
Cohen jest mistrzem narracji przerzucającym nas przez poletka stabilności i agresji, żywiołowych dyskusji i slapstickowych zdarzeń, przychylnego lekceważenia i zapiekłości poglądów. Posłowie zaś przesuwa naszą uwagę z tatego wydarzenia osadzonego w roku 1960tym do stanu obecnego, który może, choć nie musi, być następstwem pozornie zupełnie pobocznego zdarzenia.
Rozrzuca nas autor po kolejnych zaskakujących wydarzeniach, potem nakłania do wysłuchania bardzo zgrabnej narracji wykładu i nagle nie wiemy jak pozbyć się z głów opowieści, która, jak świetnie ujęto to w "Guardianie", jest 'wartka, bezczelna, całkowicie wciągająca.'
Jeśli komuś się wydaje, że zupełnie nie interesuje go kwestia wewnątrzżydowskich konfrontacji, niech sięgnie po "Rodzinę Netanjahu". Po to, by odkryć, że pewne uniwersalne spory nie biorą się znikąd ale też po to, by połączyć podszytą ironią zabawę z naprawdę ciekawą analizą ścieżek, które kształtują się na bazie wpajanych nauk i przekonań, zasklepienia się w swoim świecie lub wyjścia poza jego ramy.
Niezwykle ciekawe zjawisko literackie, które spisał żydowski autor, komentujący raczej niż oceniający w sposób arcyciekawy, zjadliwy i nie pozbawiony zadziorności także żydowskie ale jakże odmienne wizje świata. Polecam pozostając pod wrażeniem.
Katarzyna
Wielkie brawa za przekład dla Agi Zano. Żart, ironia, dramat tożsamości, historia, filozofia, dwoista żydowska mentalność - było to z pewnością spore wyzwanie.
Czasem wpada nam do ucha historia wplątana w wiele innych, sklejona z kilku ledwie zdań, trochę zabawnych, trochę dziwnych. Joshua Cohen usłyszał taką od zaprzyjaźnionego, znakomitego krytyka literatury. A że usłyszał uchem pisarza, zbudował na niej opowieść niezwykłą - szaloną i refleksyjną, ubraną w okrągłe i gniewne słowa wykładu i relacje z kuriozalnych wydarzeń i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-04
Są książki, których wydania są prawdziwym zachwytem, szczególnie dla tych, którzy przedstawione w nich wytwory ludzkiej pracy wiążą z pasją kolekcjonowania. Taką książką, wyśmienicie łącząca wiedzę, obraz i słowa będące objaśnieniem ale i inspiracją, jest "Teraz polski dizajn" - dzieło sztuki wydawniczej skomponowane wokół sztuki użytkowej.
Nie trzeba być znawcą tematu by estetyka polskich projektów uderzyła nas wyjątkowością, jakością wykonania i niezmierzoną wyobraźnią twórców. Fotel i sofa to nie tylko wygoda ale i piękno, nie tylko praca rzemieślnicza ale też przełożenie idei na tworzenie. Jeśli ktoś ma jakąkolwiek wątpliwość co do tego, czy mebel, wazon, lampa czy zabawka mogą aspirować do miana arcydzieła, powinien sięgnąć po tę pozycję.
Wśród rozmówców znajdziemy przede wszystkim współczesnych twórców ale podzielą się oni z nami własnymi zachwytami, wymienią mistrzami, którzy inspirowali ich drogę artystyczną. Aleksandra Koperda zadba zaś o to, by wymieniane nazwiska, style czy nurty przybliżyć nam ilustrowanymi powtorami do ich twórczości. Znajdzie się też miejsce na wypowiedzi mecenasów współczesnej sztuki i prezentacje zbiorów wybitnych kolekcjonerów, na wspomnienie prekursorów i eksperymentatorów, na zadziwiające tworzywa i sztukę, która zdaje się być abstrakcyjna a jest prawdziwym użytkowym przedmiotem wykreowanym przez nieograniczoną wyobraźnię.
Przepiękna prezentacja przedmiotów na czele z moim ukochanym "kruchym pięknem" z Ćmielowa czy spod rąk Horbowego, podróż do skromnych pracowni i legendarnych już hut i wytwórni, przede wszystkim zaś czynnik ludzki - pełen pasji, wizji i skromności, to wszystko czyni książkę albumem i reportażem, pracą plastyczną i wspomnieniem wielkich postaci. Warto poznać świat szkła, ceramiki, drewna i sukna przetworzonych przez talent w to, co czyni nas dumnych z faktu, że polski dizajn zajmuje poczesne miejsce w światowych katalogów najlepszych i najciekawszych projektów. To nie tylko książka, to pasja oprawna w płótno i zachwyt. Polecam zdecydowanie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Koncept
Są książki, których wydania są prawdziwym zachwytem, szczególnie dla tych, którzy przedstawione w nich wytwory ludzkiej pracy wiążą z pasją kolekcjonowania. Taką książką, wyśmienicie łącząca wiedzę, obraz i słowa będące objaśnieniem ale i inspiracją, jest "Teraz polski dizajn" - dzieło sztuki wydawniczej skomponowane wokół sztuki użytkowej.
Nie trzeba być znawcą tematu by...
2023-12-13
Niektóre daty, jak dzisiejsza, długo jeszcze będą się kojarzyły z zagrożeniem, z ograniczeniem wolności, narzuconym prawem, zamykaniem ust groźbą. Nawet jeśli ktoś nie żył w latach 70-90 ubiegłego wieku, znajdzie w podręcznikach czy opracowaniach istotne informacje na temat zmian, które dokonały się siłą buntu, strajku i głośnego Nie. Tylko, czy wspomniane źródła nie ograniczają się do tych samych nazwisk, do męskich herosów i wydarzeń, które utrwaliły na zdjęciach oblicza przywódców, w rodzaju męskim?
Wydawnictwo Relacja, w drugim, poprawionym wydaniu "Kobiet Solidarności" przypomina reporterską pracę Marty Dzido, która zarówno jako twórczyni powieści jak i dokumentalistka, nieustannie podkreśla rolę kobiet w kreowaniu rzeczywistości. Bo w błędzie będzie ten, kto uzna, że osadzenie kobiet w tle jest faktycznym obrazem czasu rozpaczy i walki. Błąd popełnił ten, kto zauważy rolę pomocniczą czy nawet służebną a nie dotrze do prawdy. Według mnóstwa podanych tutaj źródeł jak i według słów rozmówczyń, kobiety w równej mierze przewodziły, prowadziły negocjacje i tworzyły podwaliny polskiej demokracji. Tyle, że czasy im nie sprzyjały. Mężczyźni zamykali przed nimi drzwi, korzystali z ich wiedzy i pracy bez podawania nazwisk, usadzali do stołów panów w garniturach i sutannach, pomijając postaci, dzięki którym w ogóle do tych stołów mogli zasiąść.
Marta Dzido nie neguje zasług mężczyzn ale wyraźnie podkreśla te kobiece, pomijane lub często umniejszane. Mordowane, bite, prześladowane, separowane od dzieci, prowadzące za sobą tłumy i tworzące zarysy umów - takie były "Kobiety Solidarności". Nie były 'osobami towarzyszącymi' ani opiekunkami ale stanowczymi i silnymi osobami. Matkami? Owszem, matkami demokracji. One stanęły w Łodzi, one nie pozwoliły zakończyć strajku w Gdańsku, one dostawały najwyższe wyroki.
Przez cytaty zawarte w reportażu przeziera skromność ale i żal. Nie chcą wracać do tamtych lat 'drugiej linii' ale pamiętają. Opowiadają szczegółowo, z pasją ale już nie chcą orderów i dyplomów. Taka jest kobieca siła - od jednych spraw przechodzą do kolejnych. Dziwi jednak, że wielkie biografie zaczęły powstawać ledwie kilka lat temu a w społeczeństwie nadal obowiązuje męski mit podziału na bohaterów i ich towarzyszki. Nie dziennikarki, mówczynie i przewodniczki.
Reportaż, bazujący na pracy polskich i zagranicznych reporterek, wyjęty z zakurzonych półek składających "materiały odrzucone", jest niezwykle przyjazny czytelnikowi. Cytaty są krótkie, trafnie komentują reporterskie tezy stawiane przez Dzido. Zdjęcia, zarówno te ilustrujące tekst jak i te spoza druku, dostępne za pomocą wstawionych kodów QR, obrazują jedno i drugie postrzeganie roli kobiet.
Historia zmienia się wraz z kartami książki, przechodzimy w niedawne i obecne lata, kobiety (czasem te same) znów głośno wołają o sprawiedliwość. Na szczęście teraz nie są tylko jedną różową kropką przy Okrągłym Stole, na szczęście są w samorzadach, rządzie, słychać ich głos i widać nazwiska. Są też wojowniczki emerytowane i te, które pożegnały się z życiem w przeróżnych okolicznościach. O czynnych i tych, które odeszły dawno z polityki i głośnych mediów wstyd byłoby nie pamiętać. Dobrze, że jest ta książka i dobrze, że nie wszyscy machnęli ręką na zapomnienie przez zaniedbanie. Polecam, to kawał polskiego dziedzictwa, które nabiera nowego znaczenia poprzez nadal nam dziwne ale jasnym w przekazie słowo 'herstory'.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Relacja
Niektóre daty, jak dzisiejsza, długo jeszcze będą się kojarzyły z zagrożeniem, z ograniczeniem wolności, narzuconym prawem, zamykaniem ust groźbą. Nawet jeśli ktoś nie żył w latach 70-90 ubiegłego wieku, znajdzie w podręcznikach czy opracowaniach istotne informacje na temat zmian, które dokonały się siłą buntu, strajku i głośnego Nie. Tylko, czy wspomniane źródła nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-09
Zdarza mi się trafiać na książki, które idealnie wpasowują się w moje zainteresowania. Opisują historię ludzkich przywar i słabości dokładnie w miejscu, czasie i okolicznościach, które są moją prywatną pasją. Dodatkowo, zapewniają sposób narracji, który mnie zadziwia i zaskakuje. Taką książką jest "Zaufanie", którego angielski tytuł w swoim dwojakim znaczeniu wskazuje zarówno na międzyludzkie relacje jak i na mocno zarysowane aspekty ekonomiczne. Tak, "Trust" powstał dla mnie - amerykanistyki zafascynowanej latami międzywojnia, obserwatorki zmian ludzkich priorytetów i miłośniczki literackiej zabawy stylem i formą.
Wielka Depresja łamała życia i kreowała nieznany dotąd typ bohatera. To pieniądz wskazywał przyjaciół i wrogów a jego brak lub pożądanie wyznaczały nowe rozumienie słów prawda, oszustwo i talent. Na bazie jednej z wielu historii o bogactwie i szaleństwie Hernan Diaz stworzył czterogłosową opowieść o zawiłości ekonomii, wyjątkowości tamtych czasów, oczekiwaniach i rozczarowaniach społecznych i, nade wszystko, o egoizmie, naginaniu prawdy i nieposzanowaniu. Krok po kroku będziemy z niej odkrywali kokejne warstwy, docierając do sedna, które stanowi prawda o kobiecie.
Sportretowana najpierw jako wariatka, potem jako uległa, nieskomplikowana żona finansisty, Mildred Bevel nabiera coraz większej tajemniczości. Szczególnie, gdy zaczynamy na nią spoglądać z trzeciej perspektywy opartej o porównania, dociekania i chaotyczne zbiory zapisków, które śledzi z uwagą dawna asystentka i biografka potężnego męża bohaterki. Gdzieś pomiędzy fikcyjną opowieścią o nowojorskiej parze i ugładzoną relacją z osiągania sukcesu, kryje się prawda o kobiecej inteligencji i zależności, jej szerokich zainteresowaniach i umniejszanym znaczeniu, o wyjątkowości i ograniczeniu praw. Wraz z poznawaniem trzech części opowieści z mgły wyłania się prawdziwy obraz, który czwarta, ledwie czytelna, złożona z symboli i krótkich notatek, wstawia we właściwe ramy dając prawdziwą odpowiedź na pytanie kim była Mildred alias Helen.
"Zaufanie" to raport ze zmian ekonomicznych, politycznych i mentalnych, jakie gwałtownie przeszły przez Amerykę doby wielkiego kryzysu. To podróż przez historyczne uwarunkowania, które od początku XX wieku albo i od kilku pokoleń, doprowadziły do momentu, w którym przychodzi nam zmierzyć się z opowieścią. Znajdziemy tutaj kreowanie wielkich fortun na wyzysku i umiejętnym wykorzystywaniu chwili, genialne i podłe zagrania finansowe, typowe łączenie pieniądza z pozycją społeczną ale też anarchistyczne poglądy włoskiej imigracji, poczucie wyobcowania i naginanie poglądów dla celów majątkowych. Dana nam będzie papka propagandowa, wiara w samostanowione prawa i kłamstwa na rzecz usprawiedliwienia ohydnych zachowań.
Jest zatem powieść Diaza wnikliwym studium zachowań ludzi zderzonych z problemem i okazją, wymogami społecznymi i własną manią wielkości. W tym świecie skupionym na zarabianiu, będzie też nacisk na filantropię, muzykę i literaturę wspomnianych czasów. Nie będzie natomiast miejsca na jednostkę inną od przyjętego schematu. Bo choć autor fikcyjnej powieści jak i finansowy geniusz będą podkreślali indywidualną pracę na rzecz dobra ogółu, wszystko okaże się być pustym sloganem w zderzeniu z faktami dotyczącymi jednej kobiety.
Znakomicie wybrzmiewa różnorodność stworzonych tekstów. Diaz jest mistrzem zmian jeśli chodzi o formę przekazu. Powieść, aurobiografia, relacja z poszukiwań połączona ze wspomnieniami, wreszcie surowa treść dziennika - wszystko wybrzmiewa inaczej i równie wiarygodnie. Całość splata się w intensywną i wymagającą opowieść o samotności w zderzeniu z zakłamaniem.
Brzmi poważnie i takie jest ale piękno i wartość "Zaufania" są niepodważalne. Pozostaję pod wielkim wrażeniem, polecając do głębokiego, niezwykle satysfakcjonującego czytania.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem WAB
Zdarza mi się trafiać na książki, które idealnie wpasowują się w moje zainteresowania. Opisują historię ludzkich przywar i słabości dokładnie w miejscu, czasie i okolicznościach, które są moją prywatną pasją. Dodatkowo, zapewniają sposób narracji, który mnie zadziwia i zaskakuje. Taką książką jest "Zaufanie", którego angielski tytuł w swoim dwojakim znaczeniu wskazuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-27
Jestem bez wątpienia fanką twórczości Houellebecqa, mam za sobą większość jego powieści, które choć kontrowersyjne, zawsze uznaję za ważne społecznie i świetne literacko. Tym razem mamy jednak do czynienia z prywatną, mocno emocjonalną odpowiedzią na atak, realną do szpiku kości choć nawiązująca do literatury, i przyznam, że lektura pozostawiła we mnie chaos emocjonalny i sporo wątpliwości.
Wnikliwi obserwatorzy francuskiego rynku wydawniczego są z pewnością dobrze zorientowani w komentowanych aferach, z których jedna dotyczy zakończonych sądowo oskarżeń o islamofobię, druga zaś wyrosła na publikacji porno nagrań z udziałem autora. Krótka riposta ujęta w książkę odnosi się do wspomnianych spraw w sposób dość kuriozalny. To właśnie sposób oceniania samego siebie i wrogów, głównie medialnych, powoduje wspomnianą gonitwę myśli.
Z jednej strony Houellebecq nie wyrzeka się swoich poglądów (ani politycznych, ani religijnych, ani liberalnych czy antyfeministycznych), z drugiej stara się objaśnić powody takich a nie innych zachowań, wygładzając portret rysowany przez media. I tutaj obserwuję pewien zgrzyt. Pokora byłaby wbrew naturze autora, niemniej słowa przeprosin (tak!) zawsze występują wraz z ostrą krytyką strony przeciwnej.
Być może, gdyby twórcy niesławnego wywiadu jak i filmu porno nie otrzymali tutaj obraźliwych przydomków i nie byli agresywnie krytykowani za wszelką działalność, argumentacja 'pokrzywdzonego' wybrzmiały bardziej przekonująco. Być może też uwierzylibyśmy w przekroczenie granic moralności, gdyby mające bronić autora opisy preferencji seksualnych nie były spisane także w formie czysto pornograficznej (nie widzę możliwości podpięcia ich pod czyste fakty czy też erotyczne zagajenia). Dostajemy więc argumentację gniewną i piętnujacą, co z jednej strony wydaje się być dyktowane emocjami, z drugiej zaś budzi niesmak przekreślający pełne zrozumienie.
Zadziwiająco brzmią szczere słowa dotyczące nieważności wynikającej z ekscytacji czy nieprecyzyjnych wypowiedzi podczas publicznych wystąpień w ustach człowieka doświadczonego, któremu nie można odmówić ani wysokiej inteligencji ani uważnego obserwowania rzeczywistości. Choć więc przez cytaty z Manna, Kafki czy Baudelaira przemawia świadomość, oczytanie i rozpacz, nie da się uniknąć gorzkiego przytaknięcia słowom krytyczki literackiej: "krytykuje dekadencję Zachodu, a jednocześnie kręci pornosa". Co działo się z umysłem człowieka, który po fakcie prezentuje karykaturalną umowę? Czy krytykuje w ten sposób oszusta czy własną głupotę w chwili jej podpisywania? Jak rozumieć zawarte w książce sprostowania słów z udzielonego wywiadu? Czy obraża dziennikarzy czy własne ego, na tyle niefrasobliwe, że nie zważa na obraźliwe detale?
Te "Kilka miesięcy z mojego życia" powstały jako książka w kilka dni, przeniosły rozczarowanie przegranymi sprawami sądowymi i utratę popularności na kartki pod wpływem emocji. Uważam to za kolejny błąd. Jest bowiem w książce, jak zawsze u Houellebecqa mnóstwo prawdy o współczesnych problemach społecznych, jest piętnowanie pasożytów i hien, jest też ostrzeganie przed zagrożeniami i wskazywanie winnych wielu sporów na tle religijnym i politycznym. Wszystko to jednak blednie w zderzeniu z porno-agresywnym stylem wypowiedzi, która zamiast łagodzić i wyjaśniać ukazuje twarz gniewną, nieustępliwą i skłonną do gwałtownych ocen. Szkoda... A jeśli autor napisze kolejną powieść? Nie zawaham się jej przeczytać próbując po raz kolejny oddzielić twórcę od dzieła, które jak mniemam, znów będzie wysokich lotów. Książkę recenzuję jako rzecz ciekawą, niekoniecznie smaczną? Gdybym mogła, wolałabym jej nie przeczytać. Ale ja, żeby zamknąć wszystko klamrą, jestem wierną czytelniczką świetnej PROZY autora.
Katarzyna
we współpracy w Wydawnictwem W.A.B
Jestem bez wątpienia fanką twórczości Houellebecqa, mam za sobą większość jego powieści, które choć kontrowersyjne, zawsze uznaję za ważne społecznie i świetne literacko. Tym razem mamy jednak do czynienia z prywatną, mocno emocjonalną odpowiedzią na atak, realną do szpiku kości choć nawiązująca do literatury, i przyznam, że lektura pozostawiła we mnie chaos emocjonalny i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-21
Autor w komentarzu do książki pisze: "Nie chciałem zbioru ciekawostek i tanich wzruszeń." I faktycznie, choć jednych i drugich trudno uniknąć w rozmowach z wybranymi bohaterami, jest to książka o ludziach i ich doświadczeniach, o medialnej machinie i miejscu, w którym znalazły się postacie w momencie, gdy kolorowa, jaskrawa, bazująca na zachodnich wzorcach telewizja wkraczała w świeży ale i mocno skupiony na zysku okres burzliwego rozwoju.
Czytając nazwiska stanowiące tytuły rozdziałów, większość z nas automatycznie dopasuje do nich tę jedną rolę, program, wydarzenie, które sprawiło, że z postaci bywających w naszej wyobraźni stali się oni konkretną figurą. Czytamy Szczygieł - myślimy "Na każdy temat", czytamy Kawalec - widzimy "Randkę w ciemno", połączenie Barciś-Żak zawsze brzmi jak Norek-Krawczyk, Fajbusiewicz to "997". Te części kariery, ich wybuchowe początki lub efektowne zwroty przybiły na czołach rozmówców niezmywalną pieczątkę. A Kamil Baluk docieka ile w tym fakcie radości a ile rozczarowania. Szczególnie, że że raz po raz z zaskoczeniem czytamy o prawdach obalających mity, dzięki którym te właśnie programy zyskiwały popularność.
Rozmowy są obszerne i wystają daleko poza okienko telewizora. Jest w nich miejsce na zewnętrzny świat, zmiany systemowe, które odbiły się na gwiazdach, na przestawienie priorytetów i skojarzeń dotyczących zaproszonych osób. Czy Mołek to twarz wielkiej powodzi czy intymnych rozmów, czy Kawalec to *randkowy" uśmiech czy poważna gra aktorska i muzyka, czy Łepkowska tworzy śliczne, komercyjne obrazki czy komentuje rzeczywistość - warto sobie odpowiedzieć na te pytania a książka Bałuka świetne nam to ułatwia.
Bywa zabawnie (rozmowa z duetem "Miodowych lat" to samo złoto rozrywki), bywa poruszająco, gdy popularność przygniata i kreuje krzywy obraz Szczygła, bywa wzruszająco, gdy z Kawalcem nie mamy co do garnka włożyć. Jest jak z bajki lub czarnej komedii, skaczemy wprost ze szczeniackiej zabawy w "Rower Błażeja" do sukcesów, zupełnie innym okiem patrzymy na "Świat według Kiepskich".
Książka Kamila Bałuka jest o telewizji, o mechanizmach i publiczności, zapotrzebowaniu, rozrywce na żądanie i trampolinach - do sławy ale i tych nieco "cyrkowych". Czyta się o tym wszystkim z ciekawością, bo niemal każda rozmowa potrafi zaskoczyć i zepsuć pielęgnowane wspomnienia. Bo też przede wszystkim książka mówi o życiu, które wbrew powszechnej opinii nie składało się z bycia panem/panią z telewizji lecz miało wiele etapów przed i po oraz wiele mało jaskrawych odcieni. Często ten telewizyjny, gwiazdorski etap wcale nie był najważniejszy, najświetniejszy ani zgodny z naszymi wyobrażeniami.
Bardzo dobry zbiór rozmów, emocji, zwierzeń i portretów. Warto czytać.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Literackim
Autor w komentarzu do książki pisze: "Nie chciałem zbioru ciekawostek i tanich wzruszeń." I faktycznie, choć jednych i drugich trudno uniknąć w rozmowach z wybranymi bohaterami, jest to książka o ludziach i ich doświadczeniach, o medialnej machinie i miejscu, w którym znalazły się postacie w momencie, gdy kolorowa, jaskrawa, bazująca na zachodnich wzorcach telewizja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-23
Jesień wita mnie deszczem i niezwykle kameralną opowieścią, której uroda zaskakująco wynika z prostoty, oszczędności i kompaktowej formy. I nawet nie o niewielką objętość tu chodzi lecz o brak epatowania skrajnymi emocjami, unikanie mocnych przymiotników i statyczność. Zdaje się nam, że śledzimy relację z przeszłego życia przeszytą ścięgiem obecnej podróży na pogrzeb matki. Po kilku chwilach wiemy jednak, że owa relacja, mimo surowej formy, wybrzmiewa niezgodą na odejście. Bo jak inaczej tłumaczyć opowieść spisaną w drugiej osobie, skierowaną właśnie do nieżyjącej matki?
Skupienie przekazu na małej przestrzeni geograficznej i czasowej sprawia, że niemal w garść można ująć ten intymny powrót do nieobecności i porzucenia. Więcej mówi tutaj milczenie, obserwacja i spokój poznawania niedostępnego dotąd świata bliskiej osoby niż kierowanie naszej uwagi do wnętrza bohatera. Może właśnie dlatego zastygamy w małych fragmentach, które ukazują ból wyzierający spomiędzy sporych, letnich emocjonalnie fragmentów. Kroki, miejsca, ludzie nadal wiodący normalne życie - nic z tego nie przygotowuje nas na ogrom miłości i tęsknoty, na pojedyncze zdania, które w niezwykle poetycki sposób nagle wbijają się żalem w treść sprawozdania.
To chyba ten spokój, który autor czyni coraz bardziej uwierającym sprawia, że książka ma tak wielką moc oddziaływania. Bardzo wolno skapują na nas nowe odkrycia uruchamiające świadomość i zmieniające wspomnienia z ciepłych i uroczych w gorzkie i trudne do zaakceptowania. Mimo coraz trudniejszych treści zostaje w nas jednak po lekturze zgoda na ułomność wypływająca z tytułu i słów bohatera. Zrozumienie dla grzechów i błędnych decyzji, dla porzucenia, dla odległości fizycznej i mentalnej.
I jeszcze Rumunia z jej historią i ludźmi - ten poreżimowy kraj, jeszcze nie w pełni gotowy na pełną transformację. I jeszcze kuriozalny wynalazek, który mógł wyrosnąć bardziej z empatii niż czystej chęci zarobku. I Christian, który niby poboczny, zdaje się w sobie nosić wszystie niewypowiedziane emocje. I zdjęcia, obrazy, które mogą zawierać prawdy i deklaracje nigdy nie złożone. Piękna to i niezwykła opowieść, zaskakująca tym, że nie trzeba nawet otrzeć się o słowo 'żałoba', by odczuwać ją całym sobą. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Drzazgi. Dziękuję za możliwość przedpremierowego przeczytania książki.
Jesień wita mnie deszczem i niezwykle kameralną opowieścią, której uroda zaskakująco wynika z prostoty, oszczędności i kompaktowej formy. I nawet nie o niewielką objętość tu chodzi lecz o brak epatowania skrajnymi emocjami, unikanie mocnych przymiotników i statyczność. Zdaje się nam, że śledzimy relację z przeszłego życia przeszytą ścięgiem obecnej podróży na pogrzeb matki....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-26
Chciały w niebogłosy wyśpiewywać przeboje i pochwałę młodości, ścigać zachodnie trendy, bawić się i kochać. Prawie wygrały, każda z osobna - rywalki rozczarowane tą samą prawdą o układach, molestowaniu i tym, że nawet socjalistyczny związek jakoś się na nich nie poznał. Ula wróciła do Dąbrowy Górniczej na łąki, które właśnie ktoś rozkopywał ogromnymi koparkami pod hutę - pomik oszukańczej przyjaźni. Ewa też tam była, działaczka, której w głowie rozszalał się entuzjazm. Dziewczyny z huty i z kuchni, z tej wielkiej, rodzinnej w atmosferze kuchni, która od stali oddzieliła się zbiorowym zielonym szaleństwem sadzonek. Miejsce spełnienia i rozczarowania, wysiłku i powinności, wielka miłość i wielka zachłanność.
Po latach huta wypluła swoje kobiety, oderwała je od piersi a ich dzieciom kazała spotkać się daleko od ogromnej fabryki, blisko fascynacji tym, co matkom dawało przez lata tlen.
Córki i synowie zgromadzą się nad książkami i wspomnieniami, znów zagra w żyłach wartka melodia z fałszywymi nutami. Wróci fascynacja i marzenia zapisane w "Księdze czynów". Będą też splatały się pokolenia w hołdzie wielkości i nienawiści do kombinatu. Bo nie da się odkleić od "Ciała huty" jeśli było się jednym z jego organów.
Dwa tory, dwie opowieści, cała historia miejsca i ludzi. Teraz - wielkie miłości, związki wbrew regułom, miłość do żonatego i jego chorego dziecka i dużo scen zza okna - od rumuńskiej wyprawy 'na mamuty' po wojnę w Ukrainie. Wtedy - jeszcze większe miłości, gwałt i przemilczenie, odepchnięta miłość i dziecko, a ponad codzienną walka o rodziny, strajki, decyzje, które prowadzą do oskarżeń, stan wojenny, niewiara i chęć ucieczki od socjalistycznego 'musisz'.
Anna Cieplak pozwoliła swoim bohaterom na entuzjazm, zarażenie się socjalistyczną propagandą, szukanie siły w pracy. Potem zaś pokazała, gdzie zaczyna się kłamstwo i przemoc, gdzie serce huty bije tylko na niby. Pozwoliła też na powroty, walkę o siebie, poszukiwania i wpatrywanie się w rozpad. Przeprowadziła pokolenia trzymające się za rękę przez zwątpienie, alkoholizm i próby samobójcze. A potem posadziła na dachu i kazała cieszyć się łuną, chwastem wyrosłym na ruinach wielkości i krokiem ku zgodzie z samym sobą, z innymi i z pamięcią.
Znakomita książka, pełna odwołań do wydarzeń dziejących się przez niemal pięćdziesiąt lat, do faktów i sztuki. Jest miejsce dla poezji, cytatów z piosenek i wglądu w zachwyt ogródkami. Grafiki Katarzyny Janoty zwalają z nóg, okładka Roberta Kleemanna mieści całą istotną treść.
Grzegorz Ciechowski śpiewał: "kombinat to tkanka, ja jestem komórką". I o tym jest ta opowieść. O współistnieniu, nie tylko ze sobą samym i innymi ludźmi ale i z zakładem. Bo wszyscy tutaj zdają się być jego kochankami lub potomkami.
Wspaniała książka. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Literackim
Chciały w niebogłosy wyśpiewywać przeboje i pochwałę młodości, ścigać zachodnie trendy, bawić się i kochać. Prawie wygrały, każda z osobna - rywalki rozczarowane tą samą prawdą o układach, molestowaniu i tym, że nawet socjalistyczny związek jakoś się na nich nie poznał. Ula wróciła do Dąbrowy Górniczej na łąki, które właśnie ktoś rozkopywał ogromnymi koparkami pod hutę -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-09
Z Pilar Quintaną nie meandruje się pomiędzy mnogością metafor, nie ocenia się także kolumbijskiej rzeczywistości. Tutaj wszystko, jasno i precyzyjnie, jest. Podane prostym, niemal sprawozdawczym językiem, który ze strony na stronę mocniej napina nerwy i każe przywierać do emocji podanych w sposób, który nie powinien wprawiaćw aż takie drżenie. A jednak to robi i podobnie jak w "Suce", zamyka nas w obrazie wewnętrznym, milczącym i paplającym, namiętnym i depresyjnym. Tak wyglądają "Otchłanie", dosłownie wyzierające zza okien i sączące się w duszę odrostami jak soczyste, zaborcze liany.
Niezwykle inteligentna, ośmioletnia Claudia poznaje nowy wymiar życia, z ciepłego, pełnego domu roślin wchodząc w rejony dzikie, nieokiełznane, inne od udomowionej salwy, prowadzonej ręką matki. Dorośli stawiają wielkie kroki a dziewczynka wkłada stopy w ich ślady, wpatrzona w matkę, milcząca z ojcem, coraz bardziej zduszona tym co widoczne i wyobrażonym. Czworokąt rodziców, cioci i jej męża splata się w niewłaściwy sposób a matka autoterapetycznie napawając się historiami dramatycznych śmierci sław, ciągnie za sobą córkę w przerażenie. Można zniknąć we mgle jak właścicielka domu, sfrunąć na bruk jak kuzynka mamy, można wpaść w przepaść jak księżna, rzucić się w otchłań lub umrzeć z niejedzenia. Która z tych śmierci jest dla mamy, dla taty i dla najpiekniejszej lalki świata?
Jest w "Otchłaniach" narastający niepokój, tkwiący w 'przestrzeni między zamkniętymi powiekami a oczami'. Czai się w kolorowych pismach i nieuwadze, w ukrytym pod milczeniem potworze, w niespełnionych miłościach i zasłoniętych oknach sypialni. Pociąga w dół przepaści do kości sprzed lat, czeka z viruñasem w ścianach domu w górach, odzywa się partyzantami. Nad tym lękiem bawi się dziecko, uważnie obserwując. A obok niego najgorsza matka, idealna dama z 'katarem siennym'. Ale on kiedyś minie, prawda? Prawda?!... Polecam. Bardzo.
Przekład: Iwona Michałowska-Gabrych.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem MOVA
Z Pilar Quintaną nie meandruje się pomiędzy mnogością metafor, nie ocenia się także kolumbijskiej rzeczywistości. Tutaj wszystko, jasno i precyzyjnie, jest. Podane prostym, niemal sprawozdawczym językiem, który ze strony na stronę mocniej napina nerwy i każe przywierać do emocji podanych w sposób, który nie powinien wprawiaćw aż takie drżenie. A jednak to robi i podobnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-01
Rosyjski dwór to gniazdo os, kłębowisko żmij, które zagryzacją siebie nawzajem, wrogów i niedawnych sprzymierzeńców, nawet własne młode. I jeśli w "Carycy" Ellen Alpsten musieliśmy zmierzyć się z walką Kopciuszka o utrzymanie zdobytej potęgi, to w kolejnej części nagromadzenie intryg, brutalnych zmian i gwałtownych przetasowań sięga zenitu. Bowiem historia "Córki carycy" - Elżbiety, rozlewa się na czasy chaosu, zagranicznych wpływów i zwrotów akcji, które wymyślić mogła tylko śmiejąca się nam w twarz historia.
Gdy zaczynamy opowieść, względny spokój pozwala dwóm carównym cieszyć się młodością, marzeniami i opowieściami z mroków starych wierzeń. Odrobina magii zaprowadzi dziewczęta do przeklętego Wąwozu Gołosow a rzucona tam klątwa stanie się przyczynkiem do zrelacjonowania życia, które w niezwykle brutalny sposób będzie miało ową przepowiednię wypełnić. Elżbieta, bliska dziedziczenia tronu, będzie bowiem wrzucana w przeciwne wiry - jedne niemal nałożą jej na głowę koronę, inne będą ją od niej odpychały z siłą ocierającą się o śmierć.
Gdyby w słowie 'od autorki' Alpsten nie przytoczyła dokładnej kolejności wydarzeń historycznych i wszystkich osób, które tworzyły obraz osiemnastowiecznej Rosji, trudno byłoby uwierzyć w dramatyzm opowieści. Ale powieść jest wierna faktom a jej ubarwienie łączeniem osób dramatu i świetnym, obrazowym językiem sprawia, że owe fakty nabierają jaskrawej wyrazistości. Bo byli tacy carowie i ich żony, bo tak traktowano potencjalnych konkurentów do tronu a Elżbieta faktycznie przeszła drogę, której koszmar może porazić.
W ciągu dwudziestu lat opowieści bohaterka - odważna, stanowcza ale i wierna krajowi i miłosierna, zdążyła stracić wielkie uczucia, rodzinę a nade wszystko nadzieję. To, czego nie straciła to wola walki podsycana przez całą gamę przymierzeńców - od lekarza i carskiego błazna po oddziały wojskowe. Zawód, jaki sprawiały jej osoby z najbliższego otoczenia, przede wszystkim niezwykle rozgałęzionej rodziny, rekompensował hart ducha i przekonanie o byciu wybraną. Wydawać się może, że kierowała nią pycha ale w obliczu zgnilizny i zakłamania dworu, to właśnie Lizeńka wydaje się postacią najszlachetniejszą.
Autorka jest geniuszem opowieści, które zarówno chwytają za serce jak i je łamią. Radość, erotyzm i chwile szczęścia opisane są z równą żarliwością jak spływające krwią tortury i egzekucje. Bohaterka stąpa po gnoju, często upada twarzą w brud zdrady, rozpusty i chorego wykorzystywania władzy. Czasem tkwi w biedzie i pajęczynie, często gra pokorę i drży o przyszłość ale jest w niej rosyjska pasja córki cara i carowej, która sprawia, że w momentach próby brnie przez śniegi, dostrzega zło i odwraca oczy od niecnych sprawek z przekonaniem, że przyjedzie czas na zemstę.
Elżbieta to postać przeciwstawiona ohydzie fizycznej i moralnej. Widzi biedę ludu, dostrzega bezsens wojen i plugawostwo tych, którzy tron traktują jako usprawiedliwienie dla prywaty i bezwzględności. Jest uważna na głosy krytyki ze świata ale nigdy, nawet gdy jest do tego namawiana, nie sprzeciwia się boskiej woli namaszczajacej kolejnych władców. Płaci za lojalność utratą ukochanych, wieczną żałobą i chwilowym upadkiem. Ale gdy wie, że dzieje się krzywda, działa tak, jak każe serce, choć bywa to złudną nadzieją na przychylność tych, do których wyciągnęła pomocną dłoń.
Jest tutaj sporo polityki, układów, które niszczą ludzi i kraj, odniesień do sytuacji za granicami, kontraktów małżeńskich za nic mających uczucia. Jest mądrość kilku zaufanych ludzi, miłość do dokonań ojca, Piotra Wielkiego, i piękna Saint Petersburga. Przede wszystkim jednak jest historia, ta obłudna matka, która miota swoimi dziećmi, które upadają pod złymi decyzjami.
Mam nadzieję wrócić do Rosji widzianej oczami Ellen Aspren, bo oddaje ona jej realia w sposób niezwykle barwny, dramatyczny i angażujący czytelnika. Świat Romanowów i ich potomków mógłby być tylko zlepkiem brutalnych zmian i polityczno-spolecznych zawiłości. Tutaj jest, jak mówi jedno z poleceń, 'Grą o Tron' bez smoków. I ja się pod tym poleceniem żarliwie podpisuję.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Marginesy
Rosyjski dwór to gniazdo os, kłębowisko żmij, które zagryzacją siebie nawzajem, wrogów i niedawnych sprzymierzeńców, nawet własne młode. I jeśli w "Carycy" Ellen Alpsten musieliśmy zmierzyć się z walką Kopciuszka o utrzymanie zdobytej potęgi, to w kolejnej części nagromadzenie intryg, brutalnych zmian i gwałtownych przetasowań sięga zenitu. Bowiem historia "Córki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-06
Zasiadając do lektury książki Adama Węgłowskiego trzeba mieć na uwadze dwie sprawy. Po pierwsze, to nie jest książka o filmach, choć z ich treści wywodzą się poruszane tematy. Po drugie, daleko autorowi do tworzenia awanturniczej opowieści. Dziennikarz, pisarz i wielbiciel historii ma nam do zaoferowania wnikliwe poszukiwania odpowiedzi na okładkowe pytanie: 'Ile prawdy kryje się za postacią uwielbianego na całym świecie Indiany Jonesa?'.
Książkę spinają klamrą początki filmowego sukcesu i przewidywania dotyczące właśnie okupującego kina finału (tak, autor pisał przed obejrzeniem piątego filmu). To zaś co wewnątrz, to całe pokłady niesamowitej wiedzy historycznej, domniemywań, przypisów, powoływania się na autorytety i inne publikacje. Wszystko po to, by przystępnym językiem i odwołaniami do nauki ale i kolejnych filmów, pozwolić nam wściubić nos w jaskinie i skarbce, przenieść się w czasie i poznać poszukiwaczy bogactw i emocji lub po prostu zrozumieć jak dla potrzeb świetnego efektu wizualnego nagięto czas, mapy a nawet fakty historyczne.
Arka Przymierza czy Święty Graal są tutaj przedmiotem badań, nie zaś podziwu. Sypią się informacje o możliwych i zupełnie absurdalnych scenach, wyruszamy do Amazonii i słuchamy bębnów, zaczepiamy hitlerowców i przerażające ludy z głębokiej dżugli. Po to, by potwierdzić ich autentyczność lub zastanowić się czy mogły istnieć, po to, by znaleźć wśród badaczy polskie nazwiska, wreszcie by zadumać się nad tym czy twórcy scenariuszy mogą się okazać prorokami zmian, podróży w czasie lub odkryć, które są jeszcze przed nami.
Jeśli historia jest Waszą pasją, jeśli lubicie zderzać wizje filmowców z pracami naukowymi, jeśli chcecie poznać pierwowzory Indiany, posłuchać tych, którzy każdy skarb obejrzą na ekranie i pod mikroskopem - ta książka jest dla Was.
To poważna lektura napisana przystępnym językiem a przyjemność sprawia tym bardziej, że czytając ma się przed oczami Harrisona Forda, słyszy się muzykę i wie, że książka to Rozum a film Serce.
Warto czytać. A potem do kina. Albo przedtem, jak wolicie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska
Zasiadając do lektury książki Adama Węgłowskiego trzeba mieć na uwadze dwie sprawy. Po pierwsze, to nie jest książka o filmach, choć z ich treści wywodzą się poruszane tematy. Po drugie, daleko autorowi do tworzenia awanturniczej opowieści. Dziennikarz, pisarz i wielbiciel historii ma nam do zaoferowania wnikliwe poszukiwania odpowiedzi na okładkowe pytanie: 'Ile prawdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-16
Każdy kraj ma swoje potwory, zbrodniarzy pozbawionych sumienia, seryjnych morderców i pedofilów, na których pluje nawet przestępczy światek. Ale Kolumbia ma bestię, której nie sposób pojąć i zaakceptować.
Ani ja ani Przemysław Piotrowski nie znajdujemy usprawiedliwienia dla jego czynów w traumatycznym dzieciństwie i bezustannym rozlewie krwi jaki stygmatyzuje to miejsce na mapie. Podobnie, z trwogą patrzymy na pokraczność wymiaru sprawiedliwości, który może już w tym roku przywrócić wolność mordercy setek dzieci i wielu dorosłych. Świat miewa potwory, Ameryka Łacińska ma "La Bestię" - człowieka, którego trudno nawet określać ludzkim mianem.
Książka ma ciekawą, reportersko-beletrystyczą formę, która choć krytykowana przez purystów gatunkowych, dla mnie stanowi niezwykle udany eksperyment. Po każdym fikcyjnym, acz mocno wspartym faktami epizodzie z życia Luisa Alberto Garavito Cubillosa, autor przedstawia 'Migawki z podróży' śladami wielokrotnego, sadystycznego mordercy. Pieczętuje dramatyczne opowieści, których jest niewątpliwym mistrzem, obrazami spisanymi w formie relacji z autorskiej wyprawy do miejsc naznaczonych zbrodnią. W jednej i drugiej formie nie unika drastyczności (o czym ostrzega wrażliwych czytelników), wplata też elementy kultury, która stanowi tło dla kolejnych etapów koszmarnego rozwoju bestii.
Molestowanie, zachęcanie do czynnych napaści w ramach partyzantki, naoczne towarzyszenie potwornościom zasiały ziarno dla rozwoju psychopatycznej osobowości. Jednak kierunek, jaki świadomie obrał niepozorny mężczyzna wychowany w biedzie i przemocy, skłania nas z każdym kolejnym rozdziałem do wyzbycia się jakichkolwiek form usprawiedliwienia jego czynów. Uleganie chorym ekscytacjom seksualnym, ohydne wykorzystywanie wiary dla rekompensowania wyrzutów sumienia, tłumaczenie podłości podszeptami wewnętrznego demona - to wszystko sprawia, że nie jesresmy w stanie zatrzeć obrazu prawdy o dokonywanych wyborach.
Ten potwór naznaczył swoją ścieżkę przez Kolumbię i pobliskie kraje trupami sadystycznie maltretowanych chłopców i przypadkowych świadków. Czy można dziwić się obawie, że wolność może oznaczać dla niego wystawienie się na samosąd? On sam, w końcowym raporcie z przesłuchania widzi siebie uzdrowionym, czystym i odmienionym. Nam, każdy z tych przymiotników wydaje się kpiną w obliczu relacji i dowodów przytoczonych po badania autora, rozmowach i świadectwach nie do podważenia.
Straszna to opowieść i niezwykle przejmującą, dławiąca ohydą i oburzeniem. Język, jakim operuje Piotrowski nie potrzebuje fantazyjnych metafor choć beletryzowanie na pewno sprawia, że elementy tej potwornej biografii jeszcze mocniej wbijają się w naszą świadomość. Trzeba czytać takie książki by zdać sobie sprawę z obecności wśród nas prawdziwych bestii. Także po to, by docenić włożoną pracę i świadomie unikać miejsc, które są pożywką dla ludzkiej zgnilizny.
Autor, podróżując po tamtych rejonach, tkwił pomiędzy ciekawością i strachem. Ja tkwię w stuporze, o który przyprawiła mnie sucha relacja skontrastowana z ubraniem ofiar w nazwiska, wygląd i przerażenie. Kawał świetnej, brudnej pracy przekutej w potworne świadectwo literackie. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca
Każdy kraj ma swoje potwory, zbrodniarzy pozbawionych sumienia, seryjnych morderców i pedofilów, na których pluje nawet przestępczy światek. Ale Kolumbia ma bestię, której nie sposób pojąć i zaakceptować.
Ani ja ani Przemysław Piotrowski nie znajdujemy usprawiedliwienia dla jego czynów w traumatycznym dzieciństwie i bezustannym rozlewie krwi jaki stygmatyzuje to miejsce na...
2023-06-13
Warto spędzić chwilę z wznowioną i rozbudowaną opowieścią Agnieszki Kuźniak - książką, która choć dedykowana gwieździe budzącej do dziś ogromne emocje, nie jest biografią. Marlena Dietrich - piękne nogi, wspaniały głos, chłodna uroda i dwie części reportażowego opracowania o artystce i kobiecie w blasku i odrzuceniu. O niej jest ta historia.
Narody wielbią swoje gwiazdy, ale Marie Magdalene urodziła się w czasach, które przecięła wojna. Jej berlińska i amerykańska kariera błyszczałaby dzisiaj niewymownym blaskiem lecz wtedy nadała jej miano zdrajczyni, które dopiero teraz, drobnymi krokami zmierza do akceptacji, nawet podziwu. Stanęła przeciw wojnie, przeciw wodzowi, śpiewała na froncie amerykańskim żołnierzom. Gdy po latach od dramatu wracała do kraju dzieciństwa, spotykało ją plucie w twarz i gniew. Na drugim biegunie gorzkiej reakcji Niemców autorka stawia entuzjastyczne przyjęcie w Polsce. I to właśnie te podróże stanowią bazę do śledzenia relacji z dojrzałości artystki. Po nich była już równia pochyła ku uwięzieniu w chorobie i żalu.
Książka, obrazując świat spotkań i tourne nie pozostawia pola do domysłów jeśli chodzi o germański charakter Marlene. Charyzma, dokładności, pracowitości i chłód - oto ona. Kobieta zimna i konsekwentna, dbała o detale, chcąca zatrzymać czas wbijanymi w głowę szpilkami i futrem z łabędziego puchu. Zbyt dumna by walczyć o zauroczenie Cybulskim czy Hemingwayem, zapatrzona w Gabina i Bucharaka. Marlene - drapacz chmur ze szkła i stali pośród łagodnych kamienic. Odległa matka, trudna szefowa i niezwykle smutna ofiara, pielgrzymująca do miejsc wojennego piekła. Metalowa róża, którą złamało życie dedykowane nie szczęściu i bliskim, lecz scenie.
Podoba mi się ten portret inny od typowych biografii. Reportaż z późnych etapów życia, błyszczących i smutnych, samotnych choć pełnych ludzi. Jest w tej książce coś, co prowadzi od faktów do zadumy, od mocnych linii do kalendarium, w którym autorka, komentując ważne wydarzenia z życie Marlene zmienia obraz artystki. "Błękitny anioł" ma tutaj twarz kamienną ale nie pozbawioną pęknięć. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Marginesy
Warto spędzić chwilę z wznowioną i rozbudowaną opowieścią Agnieszki Kuźniak - książką, która choć dedykowana gwieździe budzącej do dziś ogromne emocje, nie jest biografią. Marlena Dietrich - piękne nogi, wspaniały głos, chłodna uroda i dwie części reportażowego opracowania o artystce i kobiecie w blasku i odrzuceniu. O niej jest ta historia.
Narody wielbią swoje gwiazdy,...
Tytuł zawiera dwa słowa: sztuka i złodziej. O ile pierwsze nie pozostawia wątpliwości, kierując nasze kroki ku muzeom, galeriom, kościołom i innym 'miejscom zamieszkania' dzieł cenionych artystów, o tyle drugie słowo wymaga pewnych dopowiedzeń. Stéphane Breitwieser z pewnością kradł - bezczelnie, namiętnie i nagminnie, czasem wręcz hurtowo ale gdy spojrzeć na jego motywację, pojawia się sławne powiedzenie "to skomplikowane".
Opowieść "Złodziej sztuki", będąca rezultatem dziesięcioletniej pracy, na którą składały się wywiady, reportaże, mnóstwo spotkań i jeszcze więcej przeczytanych książek, jest życiorysem osoby, którą nazywano rozpuszczonym bachorem, niedojrzałym maminsynkiem, introwertycznym maniakiem ale też dżentelmenem wśród złodziei i obsesyjnym wielbicielem piękna. Wraz ze swoją partnerką, Breitwieser przeniósł na poddasze niepozornego domu matki artefakty o wartości około dwóch miliardów dolarów. Kradł bo mógł, bo uważał muzea za miejsca nieodpowiednie do kontemplacji sztuki, bo wreszcie, owładnięty był nieokiełznanym poczuciem posiadania rzeczy, które wywoływały w nim niezwykły dreszcz, nazywany czasem syndromem Stendhala. Chce się po tej lekturze powtórzyć za jednym z detektywów: "Nie popieram, ale rozumiem."
Chłopak, którego wychował miłośnik sztuki, który potem porzucił rodzinę zabierając ze sobą otaczające ją skarby. Młody człowiek, który znalazł rozumiejącą wspólniczkę w ukochanej kobiecie. Złodziej, który na tle innych przestępców wyróżniał się ubóstwem i niezaspokojoną potrzebą kolekcjonowania. Gdzieś utracił poczucie moralności, gdzieś też stracił panowanie nad ilością i jakością przywłaszczanych rzeczy, nie znał poczucia winy i święcie wierzył w sens tego, co robił.
Autor przytacza mnóstwo opinii na temat jego zaburzeń, a my zostajemy w rozdarciu pomiędzy ewidentną winą złodzieja a pasją, która często nie zna opanowania i moralnych granic.
Michael Finkel opisuje setki kradzieży, które z pewnością można nazwać szalonymi, bezczelnymi, nawet prostackimi. Dokonywane w biały dzień, często składające się z wielu eksponatów, bazujące na rozkręcaniu śrubek i rozszczelnianiu gablot aż po wyrzucanie zdobyczy przez okno. Brzmi kuriozalnie, ale takie są fakty. Bez gwałtu i przemocy, śmiałe, oparte na przekonaniu o "niewidzialności" dla kamer i ludzi, wydają się momentami niemal groteskowe, przy czym, nigdy nie służyły zbiciu majątku. Służyły tylko jednemu celowi - przemieszczeniu obiektów zachwytu pod własny dach.
Autor uzupełnia opowieść wieloma dygresjami na temat innych przypadków kradzieży uznawanych za dalekie od typowości. Sięga po sprawę Miny Lisy i inne medialne rabunki, opisuje też bibliomaniaków opóźniających wielkie biblioteki. Znajduje miejsce na szczegółowy opis działania jak i na psychologiczny rys trzech głównych postaci - Stéphane'a, jego dziewczyny i matki. Opisuje wpadki, działania specjalnych oddziałów policji, skupia się na rozprawach i mentalnych zawiłościach umysłu ogarniętego obsesją. Całość czyta się więc niczym opowieść łotrzykowską, wspartą ogromną wiedzą i analizą porównawczą. Wypieki na twarzy, niedowierzanie, mieszane uczucia, pogarda i podziw towarzyszą nam na niemal każdej stronie. A gdy finalnie dowiadujemy się, co stało się z ogromnym zbiorem, oczy rozszerzają się w zdumieniu.
"Złodziej sztuki" to niezwykle sprawny reportaż rozwinięty o dialogi i zdobiony wkładką ze zdjęciami niektórych skradzionych dzieł. Z pewnością potrafi zaciekawić i zaskoczyć, często skłania do zadawania pytań o bezpieczeństwo wystawianych dzieł, dostarcza informacji o świecie sztuki, opisuje człowieka, którego nie sposób łatwo sklasyfikować. Świetna rzecz dla miłośników sztuki i dla tych, których interesują abdurdalne niemal zachowania związane z "pożądaniem piękna i niebezpieczną obsesją". Polecam, zdecydowanie warto przeczytać.
Katarzyna
współpraca recenzencka - Wydawnictwo Otwarte.
Tytuł zawiera dwa słowa: sztuka i złodziej. O ile pierwsze nie pozostawia wątpliwości, kierując nasze kroki ku muzeom, galeriom, kościołom i innym 'miejscom zamieszkania' dzieł cenionych artystów, o tyle drugie słowo wymaga pewnych dopowiedzeń. Stéphane Breitwieser z pewnością kradł - bezczelnie, namiętnie i nagminnie, czasem wręcz hurtowo ale gdy spojrzeć na jego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to