-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-29
2024-04-28
Australia to upał, duże przestrzenie, miasta z widokówek, koala i dziobak, jednym słowem luz i spokój. Otóż niekoniecznie i nie do końca. Będzie śnieg, dużo śniegu, będzie pensjonat z ciasnymi domkami, miejsce schowane w głębi map i zjazd rodziny, która ma za uszami więcej, niż niejedno małe państewko. Humor, żart i komediowy sznyt autora? Oczywiście. A poza tym sporo prawd i wcale niewesołych zdarzeń. A co ma do tego 'medalowy' gołąb z okładki? O, do tego trzeba dotrzeć czytając do ostatniej kropki. A jeśli jesteśmy przy kropce, to i ona ma ogromne znaczenie.
Od razu powiem jasno - bawiłam się świetnie. Było ciekawie, angażująco i zaskakująco. Powieść to inteligentna, myląca tropy, wprowadzająca do rodziny poprzez wydarzenia z przeszłości i intrygująca osobą narratora, który jednocześnie jest bohaterem i detektywem na miarę wspomnianych w tekście mistrzów - Agathy Christie, Le Carry'ego i innych. Ten to narrator, autor poradników dla twórców kryminałów, ma wiedzę teoretyczną, standupowe poczucie humoru i rodzinę, której podpadł po procesie brata. Po trzech latach przychodzi mu uczestniczyć w powitaniu Michaela, który wychodzi z więzienia z niewiadomym nastawieniem. Miejscem spotkania jest zaś, z niejasnego powodu, górski kurort. Stawić ma się cała armia Cunninghamów, wraz z przyległościami. Ach, co najważniejsze!, zaraz na początku pojawi się trup. Nierodzinny.
Opis sugeruje prostą formę opartą na dobrych wzorcach, ale "Washington Post", nazywając książkę 'wariacją na temat klasycznej powieści kryminalnej', nie mógł trafić celniej. Raz - od pierwszej strony uczestniczymy w zjeździe rodzinnym i w procesie twórczym. Dwa - autor trzyma się kodeksu z lat 30tych, nakazującego i zabraniającego pewnych zabiegów literackich, i robi to tyleż zabawnie, co przekonująco. Trzy - dodatkowe komentarze i uwagi narratora są nie tylko bystre i zabawne ale też poszerzają naszą wiedzę o mistrzach gatunku czy zwrotach zaczerpniętych z klasyki. Jednym słowem, sprawa kryminalna toczy się swoim ciekawym torem, zaś mijany krajobraz dodaje tyle smaku, że nudzić się nie sposób.
Fabuła książki bynajmniej nie należy do prostych. Trzeba czytać uważnie, polegać na pamięci i spostrzegawczości, liczyć trupy, wracać do zakończonych małżeństw i relacji, nawet wygrzebywać z ziemi stare trumny (i nie jest to metafora). Autor dba o to, byśmy nie zgubili się w labiryncie zdarzeń, połączyli śmierci i zaginięcia sprzed trzydziestu lat z teraźniejszością i nie zapomnieli o wydarzeniach, które po długim czasie wrócą niczym duchy (ale bez duchów!). Będzie krew, kłamstwa i spotkania z ex-partnerami, będzie śnieg, ogień i popiół, będzie też seryjny morderca. Nie zapomnijmy też, że wszyscy bohaterowie są zabójcami, choć niekoniecznie mordercami. Dzieje się, oj dzieje...
Cała sensacyjna warstwa opiera się na rodzinie. To ona jest tu dobrem i złem, potęgą, która daję siłę i która bezwzględnie niszczy. Nie brakuje więc w tym "gołębim puchu" miejsca na zadawnione żale i tajemnice zamiatane pod dywan.
Lektura daje poczucie znakomitego i angażującego odpoczynku, w czasie którego tyle samo razy parskamy śmiechem, co marszczymy brew w zadumie lub intensywnym łączeniu kropek. I tak wracamy do gołębia i kropki. Małe znaki wielkiej wagi. Sama siebie zaskakuję pisząc, że chyba właśnie pokochałam australijski kryminał łamany przez humor. I tyle. Kropka.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem W.A.B
Australia to upał, duże przestrzenie, miasta z widokówek, koala i dziobak, jednym słowem luz i spokój. Otóż niekoniecznie i nie do końca. Będzie śnieg, dużo śniegu, będzie pensjonat z ciasnymi domkami, miejsce schowane w głębi map i zjazd rodziny, która ma za uszami więcej, niż niejedno małe państewko. Humor, żart i komediowy sznyt autora? Oczywiście. A poza tym sporo prawd...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-27
Wspaniała książka, którą w moim odczuciu najlepiej definiują często powtarzające się, występujące w jednym zdaniu, określeniu czy opisie słowa - spokój i siła. Emocji jest tutaj krocie, podobnie jak trudnych przeżyć - trauma, rozczarowanie, gniew, niezgoda, bunt, ucieczka - wszystkie mają wielką wagę w kreowaniu fabuły, ale to właśnie siła i spokój zdają się być odpowiedzią i rozwiązaniem.
Każda z postaci, na których bazują "Zwierzęta łowne" jest inna. Główny bohater to rozczarowany i poraniony chłopak zaś kobiety, które mu towarzyszą to ciotka budująca życie na wyselekcjonowanym zapominaniu i Szeptucha z otwartymi oczami i profetycznym ostrzeganiem przed nami samymi. I jeszcze kobiety powracające, chcące zamknąć drzwi, przez który niesie się stary przeciąg uniemożliwiający zaczynanie od nowa. Mloda aktywistka, którą wygnały złe języki i starsza od niej matka, chcąca jeszcze raz poszukać chłopca, który dawno temu wszedł w las.
Zaczyna się zaginięciem i łagodnymi powrotami do sielskości miejsc pamiętanych z dzieciństwa. Ale gdy zaczynają się ze sobą łączyć opowieści o ekonomicznej zależności, brutalności układów, bezpardonowym pozbywaniu się ludzi myślących i czujących odmiennie, zalewa nas fala brudnej wody, niszczącego ognia, czerwonych od wściekłości twarzy i tajemnic, przekładanych na szyderstwo. Naprzeciw ubojni, zastraszania, wykorzystywania pracowników stoi las. Las, który jest ostoją, w którym pojawiają się subtelności, zranione nogi znów są gotowe do marszu a miłość nie zna ograniczeń wieku ani płci.
Podział na drapieżników i "zwierzęta łowne" zdaje się przesądzać o przewadze tych pierwszych. Ale nie tak widzi to Szeptucha, nie tak czują to ludzie zebrani w czasie pokotu dla nagłośnienia bestialstwa. Jest w tej książce niezwykle odmienna nadzieja - oparta na tych dwóch słowach, które nieustannie krążą w mojej głowie po lekturze. Siła i spokój - szansa dla doświadczonych złym losem i dla wchodzących w życie z już wykształconą odrazą przed tym, co robimy z naszym światem.
Można posądzać Annę Mazurek o truizmy i powielanie poruszanych już tematów ale to, jak łączy obrazy znanego nam świata z wglądem w umysły bohaterów sprawia, że książka jest wyjątkowo angażująca. Stare pokolenie jest tutaj dwojakie, o pewnych ludziach można myśleć tylko z gniewem i odrazą, od innych uczyć się prawd, które muszą się sprawdzić także dla młodszych od nich. To kolejne pokolenie chce wolności w wyrażaniu uczuć, chce troski skierowanej na nich i na otaczający nas świat, chce ucieczki od złego poprzez izolację albo walkę pozbawioną przemocy.
Książka ma wielką moc ale spisana jest językiem jasnym, nawet smutek ma tutaj prześwity jak leśna przecinka. Autorka potrafiła napisać powieść głęboką w sposób, który pozwala oddychać, pozwala znaleźć przestrzeń dla dobra nawet tam, gdzie leje się krew. I chyba waga problemów i sposób ich podania sprawiają, że podobnie jak Jurek po prostu wierzymy, że się uda. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Wspaniała książka, którą w moim odczuciu najlepiej definiują często powtarzające się, występujące w jednym zdaniu, określeniu czy opisie słowa - spokój i siła. Emocji jest tutaj krocie, podobnie jak trudnych przeżyć - trauma, rozczarowanie, gniew, niezgoda, bunt, ucieczka - wszystkie mają wielką wagę w kreowaniu fabuły, ale to właśnie siła i spokój zdają się być odpowiedzią...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-24
Książki, które poruszają temat ucieczki od biedy i poniżenia do pozornie lepszego świata, nie należą do rzadkości. Często też, bohaterka jest silną, upartą i waleczną postacią, co przydaje rumieńców walce z przeciwnościami losu i obłudą ludzi, obiecujących złote góry. To, co zaskakujące w "Domu pożądania" to fakt, że akcja toczy się w wampirycznym klimacie i mrocznym otoczeniu. Właśnie to umiejscowienie akcji, pomiędzy smogiem miasta a oceaniczną przestrzenią sprawiło, że po książkę Alexis Henderson sięgnęłam z ciekawością.
Nierówności społeczne, osierocenie, gwałtowność uzależnionego brata - to wszystko sprawia, że łatwo ulec pokusie dostatniego życia. Nawet, jeśli ma się to odbyć kosztem dostarczania krwi spragnionym 'atrakcji' potomkom szlacheckich rodöw Północy. To wprowadzenie i odwaga w podjęciu szybkiej, stoczonej po walce decyzji, obiecuje ciekawe rozwinięcie akcji. Niestety, wraz z kolejnymi rozdziałami opisującymi pobyt Marion wśród podobnych jej krwiopanien, zaczynamy odczuwać kręcenie się wokół własnego ogona. Powtarzalność, oczywistość kolejnych scen, nadmierne epatowanie sztucznie wzmacnianymi wrażeniami sprawia, że z przyjemności przechodzimy w dyskomfort.
Warto docenić walkę o pierwszeństwo, odkrywanie tajemnic, dążenie do prawdy i siłę siostrzeństwa, które rodzi się wraz ze świadomością zagrożenia. Rozumiem też zamysł autorki, by zgodnie z obranym gatunkiem szokować opisami zachowań, snów zmieszanych z obłędem i uczuć opartych na wyzysku. Niemiej, szok przechodzi w znużenie i już tylko czekamy na to, co jest oczywiste od pierwszego zetknięcia się Marion z bogatym, ekscentrycznym światem groteskowych postaci żyjących hedonizmem i kłamstwem.
To był bardzo dobry pomysł, nieźle osadzony w skrajnościach ekonomicznych, moralnych i etycznych. Jednak język pozostawia dużo do życzenia a przewidywalna akcja odbiera największą czytelniczą przyjemność - zaskoczenie.
Można czytać tę powieść z lekkością, pomijając nieścisłości i przydługie opisy uniesień wszelkiej maści. Można potraktować ją jako przygodowe czytadło na ponury dzień, bo klimatycznie z pewnością będzie odpowiednia. Albo można przeczytać inną wampiryczną opowieść, która poruszy ważne kwestie w lepszym stylu.
Dla mnie "Dom pożądania" mieści się w granicach przeciętnej literatury, w której jednak można znaleźć ekscytujące momenty i kilka ciekawostek. Szkoda, że literacko poziom nie sięgnął pomysłu. Średniaczek z plusem.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Mova.
Książki, które poruszają temat ucieczki od biedy i poniżenia do pozornie lepszego świata, nie należą do rzadkości. Często też, bohaterka jest silną, upartą i waleczną postacią, co przydaje rumieńców walce z przeciwnościami losu i obłudą ludzi, obiecujących złote góry. To, co zaskakujące w "Domu pożądania" to fakt, że akcja toczy się w wampirycznym klimacie i mrocznym...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-22
Czarna sukienka i białe perły - mundur klasycznej elegancji, powściągliwości i klasy. Tak prezentuje się bohaterka wydanej w 1980 roku powieści Helen Weinzweig - kanadyjskiej pisarki o polsko-żydowskich korzeniach. Zważywszy na pochodzenie autorki, zaskakujacym jest fakt, że odkrywamy ją dopiero teraz. Ale, po lekturze niewielkiej gabarytowo ale bardze głębokiej powieści, dochodzę do wniosku, że jest to idealne potwierdzenie powiedzenia: lepiej późno, niż wcale.
Na powierzchni pływa ekscytująca historia kobiety związanej romansem ze szpiegiem. Ich tajemna miłość musi obfitować z częste zmiany miejsc i sposobów na spotkanie. Przemierzamy więc świat samolotami i pociągami w poszukiwaniu idealnego miejsca na schadzki dojrzałej, wyzwolonej kobiety i idealnego kochanka, którego nagłe pojawienie się i znikanie oraz zaangażowanie w sprawy polityczne dostarcza dreszczyku emocji. Tym razem Shirley, przedstawiająca się fałszywym nazwiskiem, musi jednak z tropikalnej destynacji zawrócić do Toronto - miasta, w którym zostawiła męża, dzieci i przeszłość. I to jest punkt, w którym zanurzamy się coraz głębiej w historię daleką od przewidywanego, erotycznego thrillera.
Miasto ma swoje zakamarki i tajemnice, wciąga bohaterkę w poszukiwanie wskazanego przez kochanka miejsca i w całą przestrzeń wspomnień, które bynajmniej nie są ograniczone do Toronto. Spotkania i miejsca zawiodą ją do biednego radomskiego dzieciństwa, emigracji, poszukiwania miejsca dla siebie wśród informacji wiodących przez getto do zamożnego, kanadyjskiego domu, od opowieści kobiet na skraju samobójstwa do biologicznych rozpraw o chorobie wiązów.
Wszystko, czego dotyka rozmowa lub wspomnienie prowadzi do podszytych ironią wniosków o roli, jaką kobieta odgrywa w świecie nieustannie rządzącym się patruarchalnymi prawami. Podległość z miłości i potrzeby ejscytacji, samotność w związku i poza nim mocno odbijają się od turystyczno-emicjinalnego tła. Ważniejsze są tajemnice państwowe lub ukochana klacz, mocniejsze ego wyniesione z zachowania niż szlachetna czułość wobec stojącej u boku kobiety. Niektóre ten niegodziwy los opłakują piblicznie, niektóre znikają w szarości obowiązków, niektóre uciekają by odkryć, że wpadają w kolejny wir osamotnienia.
Książka kieruje myśli "Loli" ku muzyce i sztuce, to galerie i biblioteki dają oddech w oczekiwaniu na tajemniczego Coenraada. "Przyzwyczaiłam się do czekania" stwierdza bohaterka, krążąc od kinowych "Komediantów" do Guerniki, od grupy poetów do cierpiących Madonn, wsłuchując się w klasykę i wdając w dyskusję z postaciami obrazów. Gdzie kończy się czekanie a zaczyna szaleństwo? Gdzie wspomnienie o mężu zmienia się w kuriozalny dialog z jego nową partnerką? I czy to wszystko jest prawdą czy tylko dopełnieniem dokumentacji z kliniki?
Niezwykła to książka, pozornie surowa relacjami z odwiezionych miejsc, zaskakująca mieszaniem się namacalnych faktów z ucieczką w wyobraźnię. Warto poświęcić czas na komentarz Magdy Heynen, która nie tylko książkę przełożyła ale też opatrzyła dodatkowymi infurmacjami i przemyśleniami. Zostałam po lekturze z poczuciem krążenia wokół własnej osi, gdzieś pomiędzy kobiecością a kpiną ze świata, który krzywdzi bez pardonu pomimo zmieniających się miejsc i sytuacji. Gdzieś tutaj jest miejsce na pozbycie się mundurka kochanki, udawanego zadowolenia i pozorów. Na założenie letniej sukienki i powiedzenie dość. Czy to będzie oznaczało wolność i szczęście? Oceńcie sami.
Zdecydowanie polecam, warto obrać te 200 stron z miliona warstw.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Drzazgi
Czarna sukienka i białe perły - mundur klasycznej elegancji, powściągliwości i klasy. Tak prezentuje się bohaterka wydanej w 1980 roku powieści Helen Weinzweig - kanadyjskiej pisarki o polsko-żydowskich korzeniach. Zważywszy na pochodzenie autorki, zaskakujacym jest fakt, że odkrywamy ją dopiero teraz. Ale, po lekturze niewielkiej gabarytowo ale bardze głębokiej powieści,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-21
"Szept" dzieje się dwutorowo. Mamy rok 1973 i zaginięcie Ani oraz chwilę obecną, która dodatkowo rozdziela się na obraz widziany oczami Kai oraz ten, wynikajacy z relacji Dominiki - policjantki wracającej do pracy po trzyletniej przerwie. Taki podział sprawia, że autorka efektownie odchodzi do sztampowego, jednowątkowego prowadzenia akcji. I to jest duży plus. Kolejnym jest z pewnością świetne opanowanie języka, który z jednej strony pełen jest poruszających, emocjonalnych treści, z drugiej zaś potrafi porwać akcją i intensywnością.
Pierwsza część opowieści znakomicie buduje klimat, choć niecierpliwe osoby mogą utyskiwać na zbyt wolno zmieniającą się sytuację. Jest to jednak szansa na dobre poznanie bohaterów i zorientowanie się w ich wyjątkowości. To kieruje moją uwagę na największy walor książki - oparcie akcji na postaciach w pewien sposób odmiennych od otoczenia. Ania i Kaja, rozdzielone pięćdziesięcioma latami, są tak samo delikatne, nieświadome swojej urody, subtelnie tkwiące w świecie wykreowanym z otaczającego je piękna. Jest też Piotrek, zamknięty w sobie, zafascynowany sowami, skrywający cierpienie przed światem. To oni są ofiarami - znikają, umierają lub są łatwym kąskiem dla tych, którzy dokonali kiedyś strasznego czynu, a teraz szukają kozła ofiarnego.
Rozbudowany świat kobiet sprawia, że książka otwiera się na całą gamę doznań. Dominika walczy z patriarchalnym układem w policji i z uprzedzeniami wobec jej związku. Ania i Kaja z byciem pistrzeganymi jako 'mniej normalna' siostra. Jest tu też miejsce na ciekawe postaci męskie, jak kapelan, który jako jedyny prócz Dominiki wątpi w winę młodego chłopaka. Całość dzieli świat na subtelne ofiary i bezwzględnych oprawców i trzeba przyznać, że robi to dobrze, cierpliwie splatając przeszłą zagadkę z obecną sprawą, która w finale z impetem zmierza ku rozwiązaniu.
Gdyby nie było za mną mnóstwa lektur o podobnej formie i treści, z pewnością byłabym bardziej zadowolona. Doceniam niewątpliwy talent, mnóstwo odniesień do sytuacji rodzinnych i społecznych oraz bardzo szczegółowe rozrysowanie postaci. Jest to książka dobra, rozbudowana i dotykająca czułych punktów, niemniej znam mnóstwo pozycji, które te same tematy prezentują w sposób bardziej intensywny, żywiołowy, wstrzymujący serce i burzący nasze poczucie komfortu i stabilności w postrzeganiu dobra i zła.
"Szept" mnie nie zaskoczył ani nie zaangażował w stopniu, jakiego pragnęłam, ale z pewnością dla osób, które wkraczają w świat thrillerów opartych na sekretach małych społeczności, rodzinnych tajemnic i spraw prowadzących daleko w przeszłość, będzie to książka ciekawa i emocjonalnie poruszającą.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona
"Szept" dzieje się dwutorowo. Mamy rok 1973 i zaginięcie Ani oraz chwilę obecną, która dodatkowo rozdziela się na obraz widziany oczami Kai oraz ten, wynikajacy z relacji Dominiki - policjantki wracającej do pracy po trzyletniej przerwie. Taki podział sprawia, że autorka efektownie odchodzi do sztampowego, jednowątkowego prowadzenia akcji. I to jest duży plus. Kolejnym jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-20
Nie przesadza się starych drzew, bo tam, gdzie wiodły życie, w ich konarach szumią wspomnienia. Liście drżą od opowieści, które jak wiatr skręcają raz w stronę realnych chwil - strasznych, udręczonych ale i pięknych miłością i dobrowolnym trudem, innym razem w stronę wiary, która miesza ufność Bogu ze starymi wierzeniami, budzącymi trwogę i szacunek dla mądrości starych ludzi.
Starym drzewem jest w powieści Artura Żaka babcia chłopaka, który wraca po maturze na przesiąknięte pracą i miłością tereny. To tutaj uczył się życia, dostawał nauczki, słuchał słów dziadka, który umiłował ziemię ponad wszystko. Drzewem innego wymiaru jest Dusza, która przejmując w niektórych rozdziałach rolę narratora, snuje opowieści o wydarzeniach, rysujących rodzinną historię Piotrka. To, co nie wychodzi z ust żyjących, składa się na opowieść dziadka Bronka, który odszedł z tego świata, choć nie cały. Pozostała na ziemi jego Dusza, obserwatorka mająca za zadanie opiekę, uwolnienie udręczonych zmarłych i odszukanie odpowiedzi wśród żywych. Wiejska codzienność jest tu więc w połowie realna niczym uderzenie, wódka i krew, w połowie zaś wyrasta z pełnej religii i magii drogi, którą trzeba przebyć, by wreszcie trafić do Źródła.
Lata, które opisuje autor to także czas mojego dorastania, obfitującego w wizyty u dziadków na wsi. Lektura budziła więc we mnie tyle samo nostalgii co refleksji nad światem, które obserwowałam oczami dziecka. Wiejska mentalność, prostota podejmowanych decyzji, czasem grubiaństwo i męskość pojęta jako nieustępliwość i upór - wszystko to tliło się w mojej pamięci, tak pięknie i żywo pobudzonej "Kołataniem". Kto znał lasy i pola zawieszone pomiędzy biedą, silną wiarą, znojem i zabobonem, ten doceni drobiazgowość opowieści i jej jednoczesną magię.
Powroty sięgają czasów wojny, niesnasków i lęków, które wyrosły tuż po niej. Jest przyjaźń wyniesiona ze wspólnej walki o przetrwanie, są wyznaczone role rodzinne, są ucieczki do miasta, przemoc wzmacniana alkoholem. Są straszne czyny czerwonoarmistów i niemiecka okupacja, są stare obyczaje często sprzedające córki za możliwość wyjścia z długów.
Obraz jaki roztacza Żak, malując życie w Strudze i Piotrkowie jest tak rozległy, że nie sposób wymienić wszystkich jego elementów. A robi to pięknie, subtelnie wtrącając filozoficzne rozważania, stroniąc od upominania, raczej ucząc wyciągania wniosków z wydarzeń i obserwacji Duszy Bronka.
Pewne sytuacje nie znajdują tutaj racjonalnego wyjaśnienia. Można szukać Cienia, by znaleźć ułomność w ludziach, można też uznać opowieści babci, wierzącej w obecności zmarłego męża i ufać jej intuicji. Pomiędzy tym, co realne i tym, co duchowe, panuje spokojna równowaga, która nie czyni z książki ani fantastyki ani prostej opowieści o życiu sprowadzonym do chłopskiej codzienności. Sam bohater jest chłopakiem z Łodzi, z miasta, które czyni ludzi anonimowymi, więc powroty do miasta i wspomnień przypominają o tym co jest nam bliższe. O tym co, choć zawieszone w dwudziestym wieku, dobrze odzwierciedla odmienność miejskiego życia. To jeszcze jeden odważnik służący zachowaniu równowagi.
Jestem oczarowana prawdą bijącą z powieści jak i symboliką służącą refleksji nad dojrzewaniem, dostrzeganiem i pojmowaniem. Siła miłości łamie tu prawa, odbrane życie nakazuje wybaczenie lub odwet, suruwa troska przeważa nad ckliwą głupotą. Nad całością unosi się zaduma nad przemijaniem, zmianami, które niekoniecznie zmierzają ku dobremu i siłą wiary, która nie zawsze oparta jest na jasnym przesłaniu. Język zachwyca mieszaniną ballady i konkretnych sprawozdań, proste dialogi przechodzą w mgliste, tkane z legend przemyślenia.
Piękna to lektura i smutna, czasem dająca nadzieję, czasem zaś niosąca mrok. Jeśli dodać do tego niezwykle subtelne, choć efektownie zdobione wydanie, książka zasługuje na podziw czytelniczy i wizualny. Bardzo się cieszę, że dane mi było zagłębić się w ten wieloznaczny świat. Polecam gorąco.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Dobra Literatura.
Nie przesadza się starych drzew, bo tam, gdzie wiodły życie, w ich konarach szumią wspomnienia. Liście drżą od opowieści, które jak wiatr skręcają raz w stronę realnych chwil - strasznych, udręczonych ale i pięknych miłością i dobrowolnym trudem, innym razem w stronę wiary, która miesza ufność Bogu ze starymi wierzeniami, budzącymi trwogę i szacunek dla mądrości starych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-18
Bieszczady to góry mroczne i tajemnicze. Mieszkanie dla wilków i samotników, ostoja dla zmęczonych innymi ludzmi. Tu zniknęły całe wioski - niektóre z opuszczenia, inne pod wodami Solińskiego Zalewu. Czasem chata samotnie stoi w lesie, czasem unosi się dym nad ostatnimi retortami. To tutaj Igor Brudny szuka spokoju po gwałtownych wydarzeniach. Niestety, choć książka zaczyna się z cichą bieszczadzką łagodnością, ten spokój nie będzie mu dany.
Może gdyby turystyki nie zatrzymały się na moment u Igora, sprawa ominęłaby go szerokim łukiem. Ale poznał je więc gdy gruchnęła wieść o zaginięciu, dusza detektywa upomniała się o działanie. A jeżeli wsadzi się palec w mrowisko, można spodziewać się tego, że mrówki, wieści, legendy i podejrzenia rozbiegną się we wszystkie strony. To lubimy w powieściach Przemysłowa Piotrowskiego - zaangażowanie w sprawy bieżące, sięganie po mądrości starych ludzi, snucie podejrzeń i ich obalanie, drążenie w światku samozwańczych 'bogów' i autorytetów, które budzą lęk. Wszystko znajdziemy w "Smolarzu".
Autor przyzwyczaił nas do plastycznych opisów ale muszę przyznać, że czytając odnaleziony pamiętnik smolarza zamarłam na długą chwilę. Powrót do mordu sprzed lat i czasów napaści UPA na polskie wioski także pełen jest drastyczności, którą może wywołać tylko jaskrawy opis ludzkich zbrodni. Gdy tajemnice wychodzą na jaw, kulimy się od tego co przemilczano, snując w zamian legendę o ponurym smolarzu i zrzucając winę na tych, którzy leżą na wierzchu. A prawda jest głęboko i potęguje przerażenie.
Układy, kłamstwa i zbrodnie. Gwałtowność natury i ohydne ludzkie praktyki, opowieści pełne gniewu, żałoby i historycznych dramatów, które kładą się cieniem na chwili obecnej. To wszystko sprawia, że Brudny znów staje w szranki z najciemniejszą stroną ludzkiej natury. Dodajmy do tego bystry humor w relacjach z Julką, odkurzenie postaci smolarzy i szeptuch, mroczny klimat bieszczadzkich ostępów i rezydencję zbudowaną na krzywdzie i chorych instynkach.
Zadziwiająca jest wyobraźnia Piotrowskiego, który już szósty raz zaskakuje, przeraża i fenomenalnie angażuje. Wielki talent, świetny język i straszne prawdy ukryte nawet w miejscach będących dla wielu końcem świata. Czego chcieć więcej? Oczywiście kolejnego tomu opowieści o Igorze Brudnym. Polecam, to mocna lektura, która wzbudza całą gamę emocji.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca
Bieszczady to góry mroczne i tajemnicze. Mieszkanie dla wilków i samotników, ostoja dla zmęczonych innymi ludzmi. Tu zniknęły całe wioski - niektóre z opuszczenia, inne pod wodami Solińskiego Zalewu. Czasem chata samotnie stoi w lesie, czasem unosi się dym nad ostatnimi retortami. To tutaj Igor Brudny szuka spokoju po gwałtownych wydarzeniach. Niestety, choć książka zaczyna...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-17
Właściwie każdy, kto lubi czytać Ali Smith mógłby znaleźć inne uzasadnienie dla fenomenu jej prozy. Dla mnie jest to zawsze mnogość niezwykle angażujących dygresji, zbudowanych wokół pozornie prostego, niewymagającego głównego wątku. "Piąta pora roku" także powstaje wokół swego rodzaju, lockdownowej 'inwazji barbarzyńców' a cała literacka otoczka nadaje jej kształt kręgów na wodzie, które rozchodzą się w przeróżnych kierunkach, by wreszcie uspokoić się w finalnym połączeniu pozornie odległych opowieści.
Izolacja kojarzy się z samotnością i spokojem. Z samotnością, w której wedle autorki towarzyszyć nam mogą jedynie myśli, książki, czasem pies. Bohaterce w tym abstrakcyjnym czasie towarzyszy także niepokój wywołany nagłą chorobą ojca. Nie moglibyśmy sobie wyobrazić gorszego czasu na hospitalizację niż pandemia ale i ona służy autorce do ciekawych obserwacji ludzkich zachowań, wyciągania wniosków i oddania hołdu służbom medycznym. Dodatkowo jest to też impuls do rodzinnych wspomnień z dość problematycznym ojcem w roli głównej. Wraca też postać matki, która dawno zniknęła z życia artystki.
Odrębnym torem toczy się kuriozalna zmiana sytuacji domowej, którą inicjuje niespodziewany telefon od dawnej koleżanki ze studiów. To, co wciąga w życie bohaterki całą rodzinę obcych jej ludzi, zawieszone jest pomiędzy slapstickową czarną komedią a wnikliwą analiza społeczną - od przepaści pokoleniowej, przez neutralność płciową aż po konflikt przechodzący w zainteresowanie. To tutaj jest też miejsce na typowy dla Ali Smith komentarz spraw bieżących, także politycznych.
Opowieść i literatura tworzą niezwykłe tło dla sytuacji roku 2021go. Znajdzie się miejsce na analizę wiersza, sens tworzenia obrazów ze słów, powrót do klasyki angielskiej i ciekawą rozprawę o wieloznaczności prostego słowa 'hello'. I niby są to bardzo poboczne wtrącenia a jednak ściśle współgrają one z tekstem i prowadzą do zupełnie nowego rozumienia sytuacji. Co zaś do opowieści, to z pozornie abstrakcyjnego wtrącenia historii o dziewczynie parającej się kowalstwem, zrodzi się przeszłość wiążąca dramat z późniejszymi decyzjami, zaś sama bohaterka jeszcze raz powróci do tematu matki.
Ali Smith pisze tak, że z banalności wchodzi się w absorbującą ciekawość, a z chaosu wykluwa się spójna całość. Trudno oderwać się od fragmentów odbiegających od głównego wątku - są piękne literacko, zmienne stylistycznie i sprawiają, że w finale odzywa się niezwykła świadomość powiązania wszystkich rozsypanych fragmentów. Powieść szczególnie przypadnie do gustu tym, którzy ukochali sobie język jako narzędzie i literaturę traktowaną zarówno jako opowieść jak i wgląd w proces twórczy.
Oczywiście polecam wszystkim ale ze świadomością, że tego typu lektury są wymagajace i wbrew powieściowej formie, nie każdy znajduje w nich plynną rozrywkę. Dla mnie było to kolejne spotkanie z niezwykłą prozą wysokich lotów.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Właściwie każdy, kto lubi czytać Ali Smith mógłby znaleźć inne uzasadnienie dla fenomenu jej prozy. Dla mnie jest to zawsze mnogość niezwykle angażujących dygresji, zbudowanych wokół pozornie prostego, niewymagającego głównego wątku. "Piąta pora roku" także powstaje wokół swego rodzaju, lockdownowej 'inwazji barbarzyńców' a cała literacka otoczka nadaje jej kształt kręgów...
więcej mniej Pokaż mimo to
To jest książka dwubiegunowa. Zbudowana z dnia, jak te pierwsze majowe, gdy słońce pada prosto w oczy, a my skaczemy z radości. I z nocy, listopadowej i mokrej, kiedy najmniejszy ruch powoduje ból. Z jaskrawych barw i szarości, z naćpania miłością i śmierci pijanej w sztok. Z Ameryki, która spełnia sen o wolności i z Polski, w której i wtedy i teraz wspomnienia mają pokraczną twarz.
Ruszamy w górę kolejką górską, wbrew problemom z wizami, wbrew aspiracjom poszkolnym, i nawet wbrew logice, bo gdzie pracować i spać, czym przemierzać przestrzenie, gdzie się kochać by nie widział cały świat. Ta pierwsza część "West Farragut Anenue" jest dwudziestoletnia, szalona, zakurzona jak Route 66 i szczęśliwa tak, że każdy opis ma za mało mocnych przymiotników i wykrzykników. Pachnie miłością, śmierdzi brudem i potem, skacze przy Beastie Boys i pije po dniu upokarzającej pracy. Musi się zejść z tej kolejki, trochę z nierównoległej miłości, bardziej z tego, że jedno świat widzi nadal po polsku, a drugie już umie oddychać tylko Zachodem.
Wiemy od początku, że Długi nie żyje. Że był wypadek i skończyło się nagle życie najpiękniejszej istoty na ziemi. Ideał sięgnął bruku... dosłownie. Jak opisać ból i żal, stupor i traumę po miłości, która się nie zdarza? Agnieszka Jelonek potrafi. Do zamknięcia, do skowytu, do niewiary pomimo zdjęć, do pogrzebu na tamtej ziemi. A potem jest i powrót. Potrzebny albo nie, weryfikujący pamięć, składający do kupy cząstki szyby, której nie było. Powrót, którego czasem lepiej nie dokonać, nawet jeśli wygna ze snów obserwatora z zaświatów, nawet jeśli objaśni i naprostuje.
Każdy ma swoje "West Farragut Avenue". Swoje Chicago, w którym zostało wspomnienie i gdzie mylą się pory roku. Gdzie układają się wersy książki o stracie z poszarpanych dwadzieścia lat wcześniej imion i wydarzeń.
Każdy ma sterty zdjęć, w które po latach ktoś dokłada swoje, zupełnie inne ujęcia tych samych dni. Każdy ma swoją Blankę i Drobnego zakochanego w Ameryce. A może i w czymś innym? Może jedni mają radomskie bloki i tęsknotę, a inni zerwaną opowieść?
Rozszalała się we mnie książka Agnieszki Jelonek a potem obudziła żal i tęsknotę. Może i jej i mnie odpowiedziała na niepotrzebne pytania, może zawróciła jej czas w mojej głowie. Przeczytałam ją z pasją i westchnieniami, z zazdrością i empatią, z miłością do szaleństwa i pokorą wobec prawd, które już się nie odwrócą. A to wszystko na mniej niż 160 stronach nie do zapomnienia. Do czytania jeszcze raz od początku. Znakomicie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Cyranka
To jest książka dwubiegunowa. Zbudowana z dnia, jak te pierwsze majowe, gdy słońce pada prosto w oczy, a my skaczemy z radości. I z nocy, listopadowej i mokrej, kiedy najmniejszy ruch powoduje ból. Z jaskrawych barw i szarości, z naćpania miłością i śmierci pijanej w sztok. Z Ameryki, która spełnia sen o wolności i z Polski, w której i wtedy i teraz wspomnienia mają...
więcej Pokaż mimo to