Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie mogę wyjść podziwu, jak tak pełna nielogiczności książka może mieć dobre oceny. Ona próbuje go zabić, on bierze ją jako jeńca, torturuje, prawie doprowadza do jej śmierci. Jakimś jednak cudem się w sobie zakochują. No ludzie...

Nie mogę wyjść podziwu, jak tak pełna nielogiczności książka może mieć dobre oceny. Ona próbuje go zabić, on bierze ją jako jeńca, torturuje, prawie doprowadza do jej śmierci. Jakimś jednak cudem się w sobie zakochują. No ludzie...

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka o niczym.

Książka o niczym.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio trafiam na same świetne romanse. Nie wiem jak to się dzieje, że ostatnio to najczęściej wybierany przeze mnie gatunek, ale najważniejsze, że mam satysfakcję z lektury. Właśnie skończyłam "Pana Perfekcyjnego" i jestem naprawdę pod wrażeniem. Cudowna, ciepła historia. Oboje z trudną przeszłością. On to wdowiec wychowujący samotnie syna z autyzmem. Ona jeszcze nie do końca pozbierała się po rozstaniu z mężem. Początkowo nic nie wskazuje na to, że ta dwójka znajdzie wspólny język. A gdy już tak się dzieje i wydaje się, że mamy happy end, nagle sprawy się komplikują. Książka przy której śmiałam się i płakałam, a od lektury ciężko było się oderwać. Nie wiem czy bardziej kocham Flinta, czy może Ellen. 🤔 W każdym razie bardzo Wam polecam "Pana Perfekcyjnego", ja jestem zakochana! Mocne 8/10 ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐

Ostatnio trafiam na same świetne romanse. Nie wiem jak to się dzieje, że ostatnio to najczęściej wybierany przeze mnie gatunek, ale najważniejsze, że mam satysfakcję z lektury. Właśnie skończyłam "Pana Perfekcyjnego" i jestem naprawdę pod wrażeniem. Cudowna, ciepła historia. Oboje z trudną przeszłością. On to wdowiec wychowujący samotnie syna z autyzmem. Ona jeszcze nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna kolorowa okładka, chwytliwy tytuł i fabuła książki przywodząca na myśl współczesną opowieść o Kopciuszku – to wszystko sprawiło, że zapragnęłam przeczytać “Bajecznie bogatych Azjatów”. Oczekiwałam lekkiej i przyjemnej historii, ale czy taką dostałam?

Rachel i Nick są parą już od dłuższego czasu, a dziewczyna jeszcze nie poznała rodziny chłopaka. Kiedy więc dostaje od niego zaproszenie na ślub kuzyna w Singapurze, nie posiada się z radości. Nie wie tylko, że rodzina Nicka jest jedną z najbogatszych w Azji, a na jej chłopaka, jako najlepszą partię w okolicy, czyha setki tamtejszych panien. Rachel, jako zwyczajna dziewczyna, trafi do nieznanego sobie świata prywatnych samolotów, wielkich apartamentów i bogactwa, jakie do tej pory oglądała tylko w telewizji. Czeka tam na nią wiele niespodzianek i intryg. Jak zakończy się ta historia?

Sami przyznajcie, że fabuła książki jest niesamowicie interesująca, szczególnie dla Pań. Uwielbiamy takie urocze historie, trochę bajkowe i nierzeczywiste, ale relaksujące jak nic innego. Niestety, w wypadku “Bajecznie bogatych Azjatów” coś poszło nie tak. Pomysł świetny, wykonanie – nie do końca. Kevin Kwan pisze w rozwlekły, nużący sposób. Przez początek książki bardzo ciężko było mi się przebić. Pojawiało się tam wiele zupełnie niepotrzebnych wtrąceń, natłok bohaterów i ich chińskich nazwisk (wraz z nazwiskami rodowymi!) i z powieści, która w założeniu miała być przyjemna i relaksująca, zrobiło się coś irytującego. Po około stu stronach przywykłam to języka autora i jego sposobu prowadzenia narracji, jednak cały czas nie był on dla mnie komfortowy w odbiorze.

Według mnie “Bajecznie bogaci Azjaci” to książka sztucznie rozciągnięta. Kevin Kwan wplata wątki, które nie mają większego znaczenia dla głównej osi fabuły i przez to momentami miałam wrążenie, że powieść jest “przegadana”.

W ostatecznym rozliczeniu uważam jednak, że opowieść o Rachel i Nicku nie jest zła i nie żałuję jej lektury. Poza zastrzeżeniami, o których napomknęłam wyżej, nie ma do czego się przyczepić.Trzeba przyznać,że autor ma niesamowite poczucie humoru i wiele razy uśmiechałam się czytając. Kiedy już udało mi się wciągnąć w lekturę, potem poszło już błyskawicznie. Byłam bardzo ciekawa zakończenia historii Rachel i Nicka, a także jednego z wątków pobocznych. Końcówka mnie usatysfakcjonowała, ale jak bywa przy tego typu powieściach – absolutnie nie zaskoczyła.

Myślę, że “Bajecznie bogaci Azjaci” będą strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o wybór niezobowiązującej lektury na jesienny wieczór. Fanki romansów i komedii romantycznych będą usatysfakcjonowane. Teraz nie pozostało mi nic innego, jak wybrać się do kina na film!

Piękna kolorowa okładka, chwytliwy tytuł i fabuła książki przywodząca na myśl współczesną opowieść o Kopciuszku – to wszystko sprawiło, że zapragnęłam przeczytać “Bajecznie bogatych Azjatów”. Oczekiwałam lekkiej i przyjemnej historii, ale czy taką dostałam?

Rachel i Nick są parą już od dłuższego czasu, a dziewczyna jeszcze nie poznała rodziny chłopaka. Kiedy więc dostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio rzadko sięgam po kryminały, choć kiedyś był to mój ulubiony gatunek literacki. Kiedy przeczytałam opis “Zapachu prawdy” poczułam się zaintrygowana i wiedziałam, że muszę tę książkę dorwać w swoje ręce. O autorce nigdy nie słyszałam, więc do swojego wyboru podchodziłam z dystansem i nie miałam dużych oczekiwań. Iga Karst jednak totalnie mnie zaskoczyła!



W maleńkiej miejscowości zostaje zamordowany znany na całym świecie orchidolog Adam Korczyński. Śledztwo prowadzi komisarz Michał Orski, któremu życie nie szczędziło ostatnio łez i problemów. Równolegle prywatne dochodzenie wszczyna adwokat Anita Herbst, przyjaciółka wnuka ofiary. Sprawa wydaje się być bardzo skomplikowana, zamordowany był powszechnie lubiany i nie miał wrogów. Kiedy pewnego dnia w ogrodzie profesora zostaje znaleziony ludzki szkielet, który zaraz potem ktoś kradnie, sprawa zaczyna nabierać rozpędu. Dodatkowo sytuację zaostrza właśnie ujawniony, zaskakujący testament Adama Korczyńskiego.



Tak jak napisałam na początku tego tekstu, “Zapach prawdy” mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że dostanę tak dobrą książkę. Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że jest to jedna z najlepszych powieści, jakie przeczytałam w tym roku. Mało tego, klimat historii bardzo przypominał mi sagę o Lipowie mojej ukochanej Katarzyny Puzyńskiej. Jestem zachwycona fabułą i językiem autorki, kreacją bohaterów i wątkiem obyczajowym, który okazał się równie wciągający, co kryminalna zagadka.

“Zapach prawdy” to książka, którą czyta się w zastraszającym tempie. Pióro autorki zasługuje na najwyższą ocenę. Dialogi są naturalne i niewymuszone, bohaterowie wielowymiarowi i bardzo rzeczywiści. Cała intryga została również zbudowana z największą starannością. W trakcie lektury nawet najbardziej doświadczony czytelnik kryminałów nie jest w stanie odgadnąć kim jest morderca.

Najnowsza powieść Igi Karst otwiera serię “Pensjonat Biały Dwór” i ja już teraz wiem, że każdy kolejny tom tego cyklu zamówię jeszcze w przedsprzedaży! Euforią napełnia mnie fakt, że trafiłam na tak dobrą powieść. “Zapach prawdy” to kryminał idealny, dla mnie nie ma żadnych wad. Autorka stanęła na wysokości zadania i zasługuje na wielkie brawa. Szkoda tylko, że na rynku wydawniczym o tej książce jest tak cicho. Ta pozycja zasługuje na wielki szum, to powieść, która nie zawiedzie żadnego fana gatunku. Polecam!

Ostatnio rzadko sięgam po kryminały, choć kiedyś był to mój ulubiony gatunek literacki. Kiedy przeczytałam opis “Zapachu prawdy” poczułam się zaintrygowana i wiedziałam, że muszę tę książkę dorwać w swoje ręce. O autorce nigdy nie słyszałam, więc do swojego wyboru podchodziłam z dystansem i nie miałam dużych oczekiwań. Iga Karst jednak totalnie mnie zaskoczyła!



W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka “Francuskiego lata” nie jest w żaden sposób wyjątkowa, a jednak coś w niej sprawiło, że zapragnęłam tę książkę przeczytać. Z pewnością nie jest to racjonalny powód i nie tak powinnam dokonywać wyborów czytelniczych, ale stało się. Czy powieść okazała się godna uwagi? Zapraszam dalej.

Dziesięć lat temu Jessica i Adam byli parą. Wszystko skończyło się, gdy w noc narodzin ich syna Adam zawiódł na całej linii. Teraz, po całej dekadzie Jess i jej syn William jadą do Francji do posiadłości Adama na kilka wakacyjnych tygodni. Kobieta ma nadzieję, że jakimś cudem jej były partner wydoroślał i okaże się dobrym ojcem dla ich dziecka. Jej pragnienie podszyte jest strachem, być może za kilka lat choroba odmieni ją nie do poznania i nie będzie już mogła zajmować się ukochanym synem. Jessica zrobi wszystko, by w przyszłości William miał oparcie choć w jednym z rodziców. Wydarzenia, które zadzieją się we Francji zaskoczą i matkę i syna.

Pierwsza połowa “Francuskiego lata” zapowiadała zupełnie przeciętną, banalną opowiastkę. Takie zwykłe romansidło. Jednak, gdy historia nabrała rozpędu, zmieniłam zdanie. To co wydawało się niezobowiązującą książką, okazało się mądrą i bardzo ciepłą powieścią. Niespodziewanie okazało się, że “Francuskie lato” niesie w swej treści życiową mądrość, niby oczywistą, a jednak często zapominaną.

Catherine Isaac stworzyła ciekawych bohaterów. Każdy z nich jest bardzo realny, momentami denerwuje, momentami rozczula, ale każdy ma swój indywidualny charakter, przez co przestaje być zwykłą papierową postacią.

Jessica to przykład matki idealnej – zmęczonej samotnym wychowywaniem dziecka, jednak kochającej je ponad wszystko. Adam – mogłoby się wydawać, że wieczny Piotruś Pan, jednak drzemie w nim potencjał, który zaskoczy nawet jego samego. Dodajcie do tego prawdziwie się kochających rodziców Jess, szalonych przyjaciół i pewnego pana z domku na przeciwko – macie gwarantowaną masę pozytywnych wrażeń.

“Francuskie lato” to moje pozytywne zaskoczenie, nie sądziłam, że ta książka tak bardzo mi się spodoba, ani że na tak długo zapadnie mi w pamięć. To lektura, jakie lubię najbardziej – lekko się czyta, ale niesie ze sobą wartości i sprawia, że satysfakcja z czytania jest jeszcze większa.

Historia Jess niesie ze sobą refleksję i uświadamia, że życie jest piękne i należy doceniać każdą jego chwilę. Jeśli mamy wokół siebie ludzi, którzy nas kochają i jesteśmy zdrowi – powinniśmy się tym cieszyć i maksymalnie to wykorzystywać. W pędzie współczesnego świata często zdarza się nam zapominać o tym, co najważniejsze, skupiając się na rzeczach, które tak naprawdę nic nie znaczą.

Ta powieść z pewnością trafi do kobiet, które lubią mądre obyczajówki i romanse, które niosą ze sobą coś więcej niż tylko łóżkowe przygody. Na lekturę “Francuskiego lata” zdecydowałam się za sprawą okładki jednak okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Polecam!

Okładka “Francuskiego lata” nie jest w żaden sposób wyjątkowa, a jednak coś w niej sprawiło, że zapragnęłam tę książkę przeczytać. Z pewnością nie jest to racjonalny powód i nie tak powinnam dokonywać wyborów czytelniczych, ale stało się. Czy powieść okazała się godna uwagi? Zapraszam dalej.

Dziesięć lat temu Jessica i Adam byli parą. Wszystko skończyło się, gdy w noc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nazwisko Barbary Sęk nie było mi obce. Jakiś czas temu czytałam “Miłość na szkle” tej autorki i pamiętam, że książka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Kiedy więc dowiedziałam się o premierze jej kolejnej powieści, nie mogłam się oprzeć i musiałam ją przeczytać.

Krzysztof i Małgorzata Nowakowie mają wszystko, o czym marzy przeciętny Polak – zdrowe dzieci, piękny dom, drogi samochód i dużo pieniędzy. Ich życie wygląda jak piękny sen. Czworo potomków, w tym trójka już prawie dorosłych, dobrze prosperująca kancelaria prawnicza i piękna zadbana żona – Krzysztof ma się czym pochwalić. W życiu tej prawie idealnej rodziny jest jednak pewne pękniecie, które z dnia na dzień robi się głębsze, żeby kiedyś wreszcie stać się prawdziwą przepaścią. Krzysztof bowiem od kilku lat prowadzi podwójne życie. Swój czas dzieli pomiędzy Małgorzatę a Monikę, z którą romans już dawno zamienił się w coś więcej. Kiedy dzieci przypadkiem widzą ojca z inną kobietą, na światło dzienne zaczynają wychodzić sprawy, o których dotąd nie mieli pojęcia. Wzór jaki widzieli w osobie taty nagle stanie się kimś, kogo tak naprawdę nie znali. W ciągu kilku dni cały ich świat się zmieni. Dokąd zaprowadzi to Nowaków i czy rodzina przetrwa?



Barbara Sęk po raz kolejny udowodniła mi, że potrafi pisać bardzo dobre i wartościowe powieści. Chylę czoła przed autorką za tak realistyczną kreację bohaterów i nieprzesłodzoną, bardzo życiową fabułę książki.

Nie ukrywam, że początkowo język pisarki trochę mi przeszkadzał. Wydawał się zbyt kanciasty, trochę ciężki i toporny. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron przywykłam i dałam się ponieść lekturze.

Historia Nowaków być może rozgrywa się gdzieś w sąsiedztwie, a być może nawet w naszym domu. Opowieść, którą raczy nas Barbara Sęk to zdarzenia z życia wzięte. Mamy tu szarą codzienność, problemy, nieidealne charaktery bohaterów, z których decyzjami często się nie zgadzamy. Wbrew pozorom, postać zdradzanej Małgorzaty, nie budzi w czytelniku aż takiego współczucia, jak można by się spodziewać. Pani Nowak od lat pracowała na to, co ją spotkało ze strony męża. Gdybym chciała określić po czyjej stronie w tym sporze stoję, powiedziałabym, że dzieci. Bo małżeństwo Nowaków od początku dążyło ku przepaści. Cała ich historia, od momentu poznania się, do chwili wyjawienia prawdy o Krzysztofie, krzyczała wręcz, że ten związek to pomyłka. Jakimś cudem jednak udało im się spłodzić czwórkę dzieci i trwać w małżeństwie przez dwadzieścia lat.

Zatrzymajmy się jeszcze chwilę przy wspomnianej już przeze mnie, doskonałej kreacji postaci. W tej książce nie znajdziecie bohatera idealnego. Każda osoba tutaj jest jak żywcem wyjęta z polskich realiów. Nikt tu nie jest doskonały, każdy ma swoje “za uszami”. Nie ma tu bohatera, któremu kibicuję – trzymam kciuki za wszystkich, by życie ułożyło się dla nich jak najkorzystniej. Krzysztof, choć to właśnie on jest przyczyną całego zamieszania, nie jest wcale jednoznacznie zły, podobnie jego kochanka Monika. W drugą stronę jest podobnie – Małgorzata, choć pokrzywdzona, nie jest wcale bez winy i momentami naprawdę jej nie lubiłam. To wszystko świadczy o doskonałym kunszcie pisarskim autorki.

Nie wiem, czy wiecie, ale “Nowakowie. Kruchy fundament” to rozszerzona i zmieniona wersja książki znanej jako “Dlaczego ona?”. Cieszę się, że Barbara Sęk zdecydowała się rozbudować tę historię i nie mogę się doczekać jej kolejnych tomów. Jestem bardzo ciekawa w jakim kierunku to wszystko pójdzie, bo ciężko mi to przewidzieć.

Jeżeli chcecie sięgnąć po dobrą polską literaturę, nie ociekającą lukrem i schematami, polecam serdecznie “Nowaków”. Książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i z pewnością zapamiętam ją na długo.

Nazwisko Barbary Sęk nie było mi obce. Jakiś czas temu czytałam “Miłość na szkle” tej autorki i pamiętam, że książka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Kiedy więc dowiedziałam się o premierze jej kolejnej powieści, nie mogłam się oprzeć i musiałam ją przeczytać.

Krzysztof i Małgorzata Nowakowie mają wszystko, o czym marzy przeciętny Polak – zdrowe dzieci, piękny dom, drogi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Biuro M Alek Rogoziński, Magdalena Witkiewicz
Ocena 6,8
Biuro M Alek Rogoziński, Ma...

Na półkach:

Wszyscy, którzy systematycznie tu zaglądają, wiedzą że nie potrafię krytycznie ocenić książek autorstwa Magdaleny Witkiewicz i Alka Rogozińskiego. Nie ma znaczenia, czy chodzi o ich pozycje pisane w duecie, czy te solowo. Kocham ich miłością ślepą, nie wydaje mi się, żeby to uczucie kiedyś wygasło, więc jeśli oczekujecie od tego wpisu krytyki, czy może nawet hejtu, z pewnością się rozczarujecie.Powieści tej pary pisarzy nigdy mnie nie rozczarowały, zawsze dostarczają mi wielu pozytywnych emocji,a ich lektura to dla mnie prawdziwe święto. Nie inaczej było z “Biurem M”, pokochałam tę książkę od pierwszego zdania.



“Biuro M” opowiada historię dwójki młodych ludzi. Ona – typowa szara myszka w za wielkim swetrze. Jedynym mężczyzną w jej życiu jest kot o wdzięcznym imieniu Puszysław. Po kilku niepowodzeniach miłosnych Baśka nie wierzy już w miłość i związki, nie chce słyszeć o randkach
i o facetach w ogóle.

On – życiowy nieudacznik. Pech to jego codzienny towarzysz, za jego przyczyną Jacek nie może znaleźć pracy,a wszystko czego się dotknie zamienia się w kupkę gruzu.

Oboje zostają zatrudnieni w pewnym specyficznym biurze matrymonialnym. Choć początkowo wydaje się, że taka praca to przecież nic trudnego, na ich drodze pojawi się kilka niemałych wyzwań. Szefowa rodem z koszmaru, dziwne sąsiedztwo biura i jeszcze dziwniejsi klienci to gwarancja wielu wrażeń i porządnej dawki śmiechu.

Osoby, które miały już do czynienia z twórczością autorów zapewne wiedzą czego po ich książce się spodziewać. Rogoziński i Witkiewicz po raz kolejny udowodnili, że potrafią rewelacyjnie pisać. Przyjemny, lekki język, charakterystyczne poczucie humoru i cudowni bohaterowie to elementy, które zawsze pojawiają się w ich powieściach. Kiedy zaczynałam lekturę “Biura M”, wiedziałam że nie odłożę jej dopóki nie przeczytam ostatniej strony. Nie potrafię dawkować sobie tych książek. Żadne nie relaksują mnie tak mocno, jak te pisane przez Alka lub Magdalenę.

“Biuro M” to druga powieść autorstwa duetu Rogoziński&Witkiewicz i muszę przyznać, że choć ” Pudełko z marzeniami” (pierwszą ich powieść) uwielbiam, to właśnie historia Basi i Jacka jest moim numerem jeden. Książkę tę czytałam podczas podróży autobusem, co było błędem, ponieważ współpasażerowie nieufnie na mnie spoglądali, gdy kwiczałam ze śmiechu przerzucając kolejne strony.

Bardzo dużym plusem było dla mnie zakończenie historii, które nie trzymało się typowych dla tego gatunku schematów, a poszło we własnym, bardzo mnie satysfakcjonującym kierunku.

Podsumowując, “Biuro M” to powieść idealna, gdy chcecie się zrelaksować. Gwarantuję wam, że będziecie się przy niej świetnie bawić i nie raz uśmiejecie się do łez. Polecam zabrać ze sobą na wakacje, lub poczytać, gdy dopadnie was gorszy nastrój. Poprawa nastroju jest pewna! Ja z nadzieją czekam, że moi ulubieni pisarze po raz kolejny zdecydują się na duet i znów pokażą, na co ich stać.

Wszyscy, którzy systematycznie tu zaglądają, wiedzą że nie potrafię krytycznie ocenić książek autorstwa Magdaleny Witkiewicz i Alka Rogozińskiego. Nie ma znaczenia, czy chodzi o ich pozycje pisane w duecie, czy te solowo. Kocham ich miłością ślepą, nie wydaje mi się, żeby to uczucie kiedyś wygasło, więc jeśli oczekujecie od tego wpisu krytyki, czy może nawet hejtu, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytułowa Kirke to postać, którą możecie kojarzyć z mitologii greckiej. Jest córką Heliosa, mieszkała na wyspie Ajaja i przez rok gościła Odyseusza, gdy wracał do Itaki. Jeśli nie wiecie tego z mitów, przeczytacie o tym dość szczegółowo w książce. Kirke, jaką przedstawia autorka, to czarna owca w rodzinie Heliosa. Nie ma żadnych szczególnych zdolności, jest słaba i jest celem częstych docinek ze strony rodzeństwa i matki. Wszystko się zmienia, gdy nasza bohaterka zakochuje się w śmiertelniku. To właśnie miłość sprawia, że Kirke odkrywa w sobie pewne umiejętności, których boją się nawet bogowie z Olimpu. Nierozważna i lekkomyślna wykorzystuje nowe zdolności w celu, który sprowadza na nią karę Zeusa. Tym sposobem Kirke zostaje wygnana dożywotnio na wyspę Ajaja, gdzie ma mieszkać w samotności.Od czasu do czasu do brzegów jej samotni dobija łódka z zagubionymi żeglarzami, a pewnego dnia zjawia się tam też wspomniany już wcześniej Odyseusz z załogą. Ta wizyta odmieni dotychczasowe życie bohaterki i odkryje jej nowe oblicze.



Po skończeniu “Kirke” czułam lekkie rozczarowanie, a to wszystko przez to, że oczekiwałam bardziej dynamicznej akcji. Bohaterka, z jaką miałam do czynienia w tej książce to postać, której charakter nie zapewnia morza emocji. Czekałam na moment, kiedy Kirke, doprowadzona do skraju cierpliwości przez matkę i podłe rodzeństwo, wreszcie się zbuntuje i pokaże, na co ją stać. Jednak dziewczyna cały czas pokornie pozwalała na siebie pluć i zupełnie na to nie reagowała. Nawet gdy po latach, kiedy Kirke jest już czarownicą i zna swoje siły, ma okazję zemścić się na siostrze, nadal pozostaje bierna i nic się nie dzieje. Wiele razy zastanawiałam się, czy zachowanie bohaterki to po prostu anielska cierpliwość, czy nieziemska głupota. Gdy spojrzę na tę postać z perspektywy znajomości całej powieści, chylę czoła przed Madeline Miller. To prawda, Kirke irytuje i wyprowadza z równowagi, ale jednocześnie jest bardzo dokładnie i realistycznie wykreowaną bohaterką. Widać, że pisarka włożyła wiele serca w stworzenie głównej postaci. Ile łatwiej byłoby napisać powieść o Zeusie, Atenie, czy chociażby samym Heliosie, niż skupiać się na mało znanej, niewiele potrafiącej czarownicy. Nie mam wątpliwości, że Madeline Miller potrafi pisać, pokazała tutaj bardzo dobry warsztat pisarski i umiejętność budowania ciekawej, choć niespiesznej, fabuły.

“Kirke” to książka, która miejscami nuży. Akcja jest powolna, niewiele się dzieje, ale pomimo tego powieść czytało mi się przyjemnie. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego, idącego bardziej w kierunku młodzieżowej fantastyki. To, co dostałam jest na pewno na o wiele wyższym poziomie literackim, niż popularne młodzieżówki, a jednocześnie czyta się trudniej i więcej wymaga od czytelnika. Kiedy więc macie ochotę na coś niezobowiązującego, “Kirke” nie będzie dobrym wyborem, ale jeśli macie ochotę na Literaturę przez duże “L” – możecie śmiało sięgać po tę historię.

Powieść Madeleine Miller będzie strzałem w dziesiątkę dla osób, które uwielbiają mitologię. Ja sama wiele lat temu zachwycałam się Parandowskim i chętnie sięgałam po mity greckie. “Kirke” była dla mnie trochę jak powrót do domu, miło było poczytać o greckich bogach, którzy u Miller dostali nowe twarze, zalety i wady.

Podsumowując, mogę powiedzieć, że ta książka pod przepiękną okładką skrywa ciekawą i wartą uwagi treść. Przyznaję, że początkowo nie do końca wiedziałam jak tę powieść ocenić, czy mi się podobała, czy też nie do końca. Po przemyśleniu doszłam do wniosku, że ten niedosyt, który odczuwałam, był spowodowany jedynie tym, że nastawiłam się na lekką opowiastkę, a dostałam mięsisty kawał literatury i naprawdę nie powinnam na to narzekać. Mało tego, jeśli Wydawnictwo Albatros zdecyduje się wydać drugą książkę autorki, z przyjemnością ją zakupię. Szczególnie, jeśli zostanie wydana w taki sposób, jak “Kirke”, która jest chyba najpiękniejszą pozycją w mojej biblioteczce.

Tytułowa Kirke to postać, którą możecie kojarzyć z mitologii greckiej. Jest córką Heliosa, mieszkała na wyspie Ajaja i przez rok gościła Odyseusza, gdy wracał do Itaki. Jeśli nie wiecie tego z mitów, przeczytacie o tym dość szczegółowo w książce. Kirke, jaką przedstawia autorka, to czarna owca w rodzinie Heliosa. Nie ma żadnych szczególnych zdolności, jest słaba i jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam nie lada problem z recenzją “Srebrnej dziewczyny”, dlatego książka leży na półce już od dwóch tygodni i czeka, aż wreszcie coś o niej napiszę. Bo jak ocenić powieść, która jest dobrze napisana, a jednocześnie zupełnie nie trafiła w mój gust? Nie jest to łatwe wyzwanie, ale w końcu muszę je podjąć.

Bohaterką i jednocześnie narratorką książki jest dziewczyna, której imienia autorka nie podaje. Wiemy o niej, że pochodzi z niezamożnej rodziny, ma bogatą przyjaciółkę i za grosz poczucia własnej wartości. W miarę jak jej opowieść się rozwija poznajemy nowe fakty z jej życia i kolejne, często zaskakujące twarze bohaterki.
“Srebrna dziewczyna” jest promowana przez wydawcę jako książka “o czymś”, ma być szczerze, trudno, a historia ma wgniatać w fotel. Hmmmm. Trudno jest na pewno. Do tego stopnia, że dobrnęłam do połowy, po czym nieskończoną powieść odłożyłam na półkę i zapomniałam o niej na dwa tygodnie.

Na pierwszy rzut oka książka zapowiada się świetnie. Widać, że Leslie Pietrzyk potrafi pisać, jej językowi nic nie można zarzucić. Pomimo tego nie zagrało pomiędzy nami. Kiedy zaczęłam czytać, bardzo szybko poczułam znużenie. Początkowo zrzuciłam to na karb zmęczenia i nieprzespanych nocy, jaki przy małym dziecku zdarzają się często. Przez ponad tydzień próbowałam czytać “Srebrną dziewczynę” w każdej wolnej chwili, jednak musiałam się do tej lektury zmuszać. Nie byłam ciekawa co wydarzy się dalej i z pewnością nie poczułam się wgnieciona w fotel, jak szumnie zapowiadała promocja tej książki.

Po przeczytaniu połowy powieści nadal nie umiałam powiedzieć o czym ona jest i nadal nie interesowało mnie co wydarzy się dalej. Niezmiennie czułam się znużona za każdym razem, gdy zaczynałam lekturę.

Zanim zaczęłam pisać tę recenzję, postanowiłam zorientować się, co inni sądzą na temat “Srebrnej dziewczyny”. Okazuje się, że większości ta książka się podobała. Żałuję, że nie mnie. Dawno już żadna książkowa pozycja nie budziła we mnie tak ambiwalentnych odczuć. Z jednej strony powieść jest napisana ładnym, dość wymagającym językiem i z pewnością daleko jej do typowego “gniota”. Z drugiej, nie dałam rady jej skończyć, a to przecież mówi samo za siebie.

Sami widzicie, że nie łatwo jest mi napisać cokolwiek o tej pozycji. Boję się zrazić Was do lektury, bo być może Wam, tak jak większości ta książka się spodoba, jednak nie chcę też pisać nieszczerej opinii, tym bardziej, że rzadko odkładam na półkę coś niedoczytanego do końca.

Nie będę mówić o kreacji bohaterów, ani w żaden sposób analizować fabuły z racji tego, że nie znam historii w całości. Niejednokrotnie już trafiałam na powieści, w których z biegiem akcji perspektywa i postrzeganie pewnych wydarzeń zupełnie się zmieniały. Nie chcę Was wprowadzać w błąd i po prostu odsyłam do lektury.

Podsumowując, “Srebrna dziewczyna” okazała się książką zupełnie nie dla mnie. By przekonać się, czy powieść trafi w Wasz gust, musicie sprawdzić sami.

Mam nie lada problem z recenzją “Srebrnej dziewczyny”, dlatego książka leży na półce już od dwóch tygodni i czeka, aż wreszcie coś o niej napiszę. Bo jak ocenić powieść, która jest dobrze napisana, a jednocześnie zupełnie nie trafiła w mój gust? Nie jest to łatwe wyzwanie, ale w końcu muszę je podjąć.

Bohaterką i jednocześnie narratorką książki jest dziewczyna, której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Pokuta” to powieść, którą od dawna mam na swojej liście “must read”. Słyszałam o niej wiele dobrego i do lektury zasiadałam pełna oczekiwań. W ostatnim czasie unikałam książek trudnych, nie było mi po drodze z literaturą piękną, jednak McEwana nie potrafiłam odpuścić. Czy było warto? Zapraszam do przeczytania moich wrażeń z lektury.

Pewnego dnia trzynastoletnia Briony Tallis przypadkiem podgląda scenę miłosną pomiędzy swoją starszą siostrą, Cecilią, a synem sprzątaczki, Robiem. Dziewczynka błędnie interpretuje całe zdarzenie i tworzy w swojej głowie historię, która już niedługo, wypowiedziana na głos, zrani jej siostrę i doprowadzi do zerwania kontaktów z rodziną. Kilka lat później Briony zaczyna rozumieć, co naprawdę widziała tamtego dnia i jaką krzywdę wyrządziła Cecilii i Robiemu.

“Pokuta” to powieść, którą czytało mi się wolno i ciężko. Zachęcona jednak pozytywnymi recenzjami postanowiłam się nie poddawać. Lektura szła mozolnie, nie można było sobie pozwolić na rozkojarzenie, bo łatwo było stracić wątek. Choć sposób, w jaki “Pokuta” została napisana, wymagał ode mnie stuprocentowego skupienia, czytanie było przyjemne. W każdym zdaniu tej książki czuć, że to coś więcej niż pospolite “czytadło”.

Akcja toczy się powoli, daje czas na przemyślenia i powoli “wtapia się” w czytelnika, by zostać w jego sercu wiele tygodni po przeczytaniu ostatniej strony. Wydarzenia zostały opowiedziane z perspektywy kilku różnych bohaterów, co dało bardzo obrazowe i wnikliwe portrety psychologiczne postaci.

Gdyby ktoś spytał mnie o to, o czym jest ta książka, nie potrafiłabym jednoznacznie odpowiedzieć. To historia miłosna z wojną w tle, jednocześnie jest to opowieść o winie i o tytułowej pokucie właśnie. To romans, dramat i powieść historyczna w jednym.

Ian McEwan pokazał w “Pokucie” prawdziwy pisarski kunszt i chylę przed nim czoła, ale z przykrością muszę też przyznać, że pomimo tego, że książka mi się podobała, jej zakończenie mnie rozczarowało. Zabrakło mi w nim emocji, jakiegoś wzruszenia, zaskoczenia. Czuję przez to niedosyt i nie jestem do końca usatysfakcjonowana lekturą. Z pewnością wynika to z tego, że rzadko sięgam po tak wymagającą lekturę. Przywykłam do lekkich, niewymagających, ale jednocześnie dynamicznych książek.

Podsumowując, “Pokuta” to powieść godna uwagi. Przez wielu nazwana wybitną, ja powiem tylko, że jest dobra. Nieidealna, ciężka w odbiorze, ale warta poświęconego jej czasu. Polecam!

“Pokuta” to powieść, którą od dawna mam na swojej liście “must read”. Słyszałam o niej wiele dobrego i do lektury zasiadałam pełna oczekiwań. W ostatnim czasie unikałam książek trudnych, nie było mi po drodze z literaturą piękną, jednak McEwana nie potrafiłam odpuścić. Czy było warto? Zapraszam do przeczytania moich wrażeń z lektury.

Pewnego dnia trzynastoletnia Briony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy jakiś czas temu zobaczyłam w zapowiedziach nową książkę Augusty Docher, zaintrygowana jej opisem, postanowiłam ją przeczytać. Dawno temu miałam chwilową styczność z twórczością autorki , jednak wtedy jej powieść, czy raczej fragmenty, które miałam okazję poznać nie przypadły mi do gustu. Cieszę się, że dałam pisarce drugą szansę, zostałam bowiem pozytywnie zaskoczona, a “Cała ja” do dziś siedzi w mojej głowie.

Cała historia jest opowiedziana z perspektywy dwóch młodych dziewczyn – Mileny i Pauli. Naprzemiennie poznajemy historię każdej z bohaterek. Milena to bogata panienka, której świat obraca się wokół pieniędzy, znajomości i układów. Pewnego dnia dziewczyna całuje starszego o dwadzieścia lat przyjaciela rodziny. Żadne z nich nie spodziewa się, że się w sobie zakochają. Kiedy wydaje się, że wszystko zmierza do szczęśliwego końca, dzieje się coś, o czym nie śnili w najgorszych koszmarach.

Paula to przeciwieństwo Mileny. Zaradna i pracowita, bardzo zamknięta w sobie. Widać, że przeżyła w przeszłości traumę. Kiedy w jej życiu pojawia się Paweł, dziewczyna z całych sił broni się, żeby nie dopuścić go do siebie zbyt blisko i się w nim nie zakochać.

Okazuje się, że te dwie pozornie różne młode kobiety coś łączy. Obydwie skrywają pewną tajemnicę, klucz do przeszłości i do przyszłości. Jak zakończy się ta historia? Ja tego Wam z pewnością nie powiem, musicie przeczytać sami!

“Przywołałam wspomnienia, wywlekłam je wszystkie niczym ciuchy z szafki i usypałam z nich wielki stos na środku pokoju. Teraz powinnam zająć się sortowaniem. Odrzucić stare i niepasujące na mnie – a raczej do mnie – i zostawić tylko te dobre, a powstałe wolne miejsca zapełnić nowymi.”

Z młodzieżówkami zwykle jest tak, że mnie nie powalają. Czyta się je przyjemnie i nic poza tym. Z “Całą ja” jest jednak inaczej. Ta powieść doprowadziła mnie do łez, a musicie wiedzieć, że bardzo rzadka zdarza mi się płakać przez książkę. Augusta Docher sponiewierała moje serce i jestem jej za to wdzięczna.

Żeby nie było, “Cała ja” to nie jest książka idealna. To nie żadne arcydzieło, a nadal po prostu młodzieżówka. Jednak po dwóch tygodniach od jej przeczytania nadal mam ją w sercu, pamiętam imiona bohaterów i całą historię, a to nie zdarza się często.

Fabuła wciągnęła mnie od samego początku, nie umiałam oderwać się od lektury i iść spać. Zachłannie przekręcałam kolejne strony i zaangażowaniem zagłębiałam się w opowieść. Im byłam dalej, tym ciężej było przerwać czytanie.

Historia, choć niesamowicie wciągająca i chwytająca za serce, wydaje się być miejscami mało realna. Milena przejawia dziwną logikę myślenia i jej niektóre decyzje i zachowania powodowały mój wewnętrzny sprzeciw. Ciężko mi uwierzyć, że ktoś mógłby tak zachowywać się w rzeczywistości, gdyby odkrył taką tajemnicę, jaką odkryła bohaterka. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego spotkania z twórczością autorki, również miałam zastrzeżenia do głupiego zachowania bohaterki, w tym względzie nic się, niestety, nie zmieniło.

Pomimo tego, że zachowanie Mileny mało ma wspólnego z realnym życiem, powieść bardzo mi się podobała. Zapewniła mi kilka godzin prawdziwych emocji, jakich już dawno nie znalazłam w książce. Augusta Docher pisze prostym, bardzo przyjemnym w odbiorze językiem. Na książce nie trzeba się skupiać, ona wręcz sama się czyta. Nie jest to thriller, a jednak chwilami napięcie sięga zenitu. Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, poczułam że jestem naprawdę usatysfakcjonowana lekturą.

Podsumowując, “Cała ja” to jedna z lepszych młodzieżówek, jakie miałam okazję czytać. Prawdziwy rollercoaster emocji sprawia, że książka prawie uzależnia i ciężko o niej zapomnieć. Cieszę się, że dałam Auguście Docher drugą szansę, bo wykorzystała ją bardzo dobrze i z pewnością sięgnę po inne książki jej autorstwa. Jeśli macie ochotę na przyjemną, a jednocześnie trudną książkę, “Cała ja” świetnie się sprawdzi. Bardzo polecam!

Kiedy jakiś czas temu zobaczyłam w zapowiedziach nową książkę Augusty Docher, zaintrygowana jej opisem, postanowiłam ją przeczytać. Dawno temu miałam chwilową styczność z twórczością autorki , jednak wtedy jej powieść, czy raczej fragmenty, które miałam okazję poznać nie przypadły mi do gustu. Cieszę się, że dałam pisarce drugą szansę, zostałam bowiem pozytywnie zaskoczona,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Richarda Paula Evansa to dla mnie nowe terytorium. Do tej pory czytałam tylko jedną jego książkę i był to “Hotel pod jemiołą". Ponieważ moje pierwsze spotkanie z pisarzem było naprawdę udane i powzięłam wtedy postanowienie przeczytania wszystkich jego powieści, z wielkim zainteresowaniem sięgnęłam po “Sprzedawcę marzeń”. Jak się okazało, zostałam zaskoczona, bo ta książka to zupełnie inny kaliber i tematyka.



Bohaterem i tytułowym “Sprzedawcą marzeń” jest Charles James, mężczyzna którego świetnie opisuje hasło “od zera do milionera”. Charles miał trudne dzieciństwo, pełne przemocy i głodu. By przeżyć, często grzebał w kontenerach ze śmieciami, a powrót agresywnego ojca do domu kojarzył się tylko ze strachem przed kolejnym laniem. Pomimo tego, chłopak był bardzo ambitny i zdolny. Kiedy pewnego dnia trafia na seminarium na temat “Jak zostać bogatym” otwiera się dla niego nowa furtka. Charles dostaje pracę jako asystent popularnego mistrza sprzedaży. Od tego momentu wszystko się zmienia, a szczęście i pieniądze wreszcie są na wyciągnięcie ręki.

Wiele lat później znany w całym kraju sprzedawca marzeń Charles James opowiada swoją historię przypadkowo spotkanemu mężczyźnie. Życie, które miało być bajką zaczęło tracić kolory, a to co uchodziło do tej pory za szczęście nagle przestało cieszyć. Mężczyzna zaczyna powoli uświadamiać sobie, że pobłądził i pomylił priorytety. Po drodze skrzywdził wielu ludzi, a błędy trudno będzie naprawić. Zanim jeszcze całkowicie otworzy oczy na rzeczywistość, zdarzy się coś, co być może okaże się szansą, by zacząć od nowa. Pytanie, czy Charles będzie potrafił to wykorzystać i naprawić swoje życie.

“Zapomniałem, co daje człowiekowi prawdziwe szczęście.Zapomniałem, czym jest prawdziwa radość. Błędnie zakładamy, że będziemy szczęśliwi dzięki dobrom materialnym, i tak się wplątujemy w gąszcz swoich pragnień, że zapominamy, że szczęście to coś więcej niż luksusowy samochód i gruby portfel.”

Jak wspominałam na początku recenzji, moje pierwsze spotkanie z Evansem to “Hotel pod jemiołą” – lekki i przyjemny romans, zupełnie niezobowiązujący, idealny na reset. Kiedy więc sięgałam po “Sprzedawcę marzeń” zupełnie nie spodziewałam się refleksyjnej książki, pełnej życiowych przemyśleń i dylematów. Początkowo czułam się przez to trochę skonsternowana i ciężko było mi się wciągnąć w lekturę. Nie spodziewałam się, że autor w swoim dorobku ma tak różnorodne tytuły.

Charles James to postać intrygująca. Mogłoby się wydawać, że ciężkie dzieciństwo, naznaczone głodem i przemocą sprawią, że chłopak utknie w tej biedzie na zawsze. Te wczesne lata jego życia wyrobiły w nim jednak niezwykle silne pragnienie stania się “kimś”. Ta determinacja i siła sprawiły, że udaje mu się zrealizować wszystko, co sobie zaplanował. Niestety, pieniądze i sława sprawiły, że po drodze stracił panowanie nad swoim życiem, zniszczył rodzinę, a jego priorytetem stała się praca. W wirze sukcesów nawet tego nie zauważył i zabrnął w ślepy zaułek, z którego wrócić z pewnością nie będzie łatwo.

Postać Charlesa budzi we mnie skrajne uczucia. Z jednej strony są to podziw i zazdrość, że jako młody chłopak siłą swoich pragnień i charyzmy spełnił swoje marzenia. Na chwiejnych fundamentach trudnego dzieciństwa zbudował królestwo. Z drugiej jednak strony okazał się słabym i zepsutym człowiekiem. Oszukał i okradł wielu ludzi, niektórych doprowadził tym do śmierci. Nie docenił też pięknej miłości jaka go spotkała, po latach liczyły się dla niego tylko pieniądze, których przecież i tak miał za dużo. Wszystko to świadczy o bardzo dobrym kunszcie pisarskim Evansa. Niewielu pisarzy potrafiłoby tak realistycznie wykreować postać bohatera. Wszystkie wady i zalety Charles’a sprawiają, że mógłby to być człowiek, który żyje obok nas, to moglibyśmy być my.

Początek “Sprzedawcy marzeń” jest najeżony refleksjami i mądrymi radami w stylu Paulo Coelho. Wiem, że wielu czytelnikom bardzo się to podoba, mnie jednak drażniło i sprawiało, że chwilami miałam ochotę odłożyć książkę na bok. Lubię, gdy cała powieść niesie ze sobą morał i skłania do przemyśleń, jednak powinno być to subtelne i dawać szansę dojścia do pewnych wniosków samodzielnie. Na szczęście po przebrnięciu przez początkowe rozdziały jest lepiej i można wreszcie spokojnie cieszyć się lekturą.

Kiedy skończyłam książkę, nie wiedziałam co o niej sądzić. Podobała mi się, ale pozostawiła niedosyt. Może dlatego, że jest to dopiero pierwszy tom serii. Świeżo po lekturze nie czułam potrzeby sięgania po kolejne tomy, wydawało mi się, że wiem jak to wszystko się skończy. Teraz, dwa tygodnie po przeczytaniu, widzę że ta historia wciąż we mnie siedzi i bardzo dobrze ją pamiętam, a to oznacza, że czas poświęcony powieści nie był czasem zmarnowanym. Nie może być chyba lepszej rekomendacji dla “Sprzedawcy marzeń”. Kolejne spotkanie z Richardem Paulem Evansem uważam za udane.

Twórczość Richarda Paula Evansa to dla mnie nowe terytorium. Do tej pory czytałam tylko jedną jego książkę i był to “Hotel pod jemiołą". Ponieważ moje pierwsze spotkanie z pisarzem było naprawdę udane i powzięłam wtedy postanowienie przeczytania wszystkich jego powieści, z wielkim zainteresowaniem sięgnęłam po “Sprzedawcę marzeń”. Jak się okazało, zostałam zaskoczona, bo ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Debiutancka powieść Anny Płowiec przyciągnęła moją uwagę piękną okładką. Nasycone kolory, zjawiskowa dziewczyna i tytuł wypisany artystyczną czcionką sprawiły, że zechciałam dowiedzieć się o czym jest ta książka. Gdy z tyłu okładki przeczytałam, że akcja rozgrywa się częściowo w latach 90. byłam kupiona. Jako że urodziłam się w roku 1986, okres ten wspominam z rozrzewnieniem, było to przecież moje dzieciństwo.



Bohaterką książki jest śliczna młoda studentka Alicja. Dziewczyna tkwi w związku z zaborczym typem, który ją wykorzystuje i żyje za jej pieniądze. Pewnego wieczoru Alicja poznaje Janka, który wydaje się być zupełnym przeciwieństwem jej narzeczonego Leszka. Janek to bardzo spokojny, dobry i opiekuńczy chłopak. Gdy ścieżki tych dwojga się przecinają, świat jaki dotąd znała Ala gdzieś ginie. Rzeczywistość nagle wygląda zupełnie inaczej, dziewczyna dostrzega, że jej związek to niezdrowa relacja, która z pewnością nie doprowadzi jej do szczęśliwego zakończenia. Nie wie jeszcze, że wybory których wtedy dokona i decyzje, które podejmie, będą miały skutki, które ona i wiele bliskich jej osób będzie odczuwać jeszcze przez wiele lat. Jak zakończy się ta historia? Czy Alicja doczeka się happy endu?



Książki debiutantów mają to do siebie, że podchodzi się do nich ostrożniej niż do powieści znanych autorów. Sięgając po debiutancki utwór ryzykujemy, że trafimy na totalny niewypał, jednak bywa i tak, że odkrywamy coś, czego lekturę będziemy wspominać tygodniami. Do której kategorii zaliczyłabym „ W cieniu magnolii?”



Przyznaję, że początkowe strony nie zachęciły mnie do lektury. Irytowała mnie postać Alicji, coś zgrzytało w języku, jakim jest napisana powieść. W którymś momencie nawet pomyślałam, by odłożyć niedoczytaną książkę na półkę. Bardzo się cieszę, że jednak tego nie zrobiłam! Gdy przebrnęłam przez pierwsze sto stron, dalej poszło gładko. Akcja powieści niesamowicie mnie wciągnęła, pokochałam Janka i z całej siły zaczęłam mu kibicować. Przywykłam też do języka autorki i lektura powieści stała się dla mnie bardzo przyjemna, nawet nie zauważyłam kiedy przeczytałam ostatnie zdanie i z pustką w sercu musiałam zamknąć książkę. Żal było rozstawać się z tą piękną historią i z cudownym męskim bohaterem, jakim był Janek.



O ile męska postać w powieści mnie zachwyciła i sprawiła, że zamarzyłam, by taki ktoś istniał naprawdę, tak Alicja irytowała mnie od początku do końca. Jest to bohaterka niezdolna do podejmowania racjonalnych decyzji, pozbawiona siły charakteru, a przez życie udaje jej się iść tylko z pomocą przyjaciółki i rodziny. Alicja często zastanawia się, co w danej sytuacji pomyślałaby sobie jej mama, jest od niej w dziwny sposób uzależniona, tak jakby miała pięć lat, a nie była dorosłą studentką. Wiem, że gdybym poznała ją w realnym życiu, nie polubiłabym jej, a jej brak zdecydowania również w rzeczywistości byłby dla mnie trudny do zniesienia.



„W cieniu magnolii” to książka wyjątkowa. Polska literatura kobieca od kilku lat jest mało różnorodna i mocno schematyczna, nie ma w niej zaskoczeń, za to często jest tona cukru i nieżyciowe sytuacje. Anna Płowiec wniosła na księgarniane półki coś nowego. Jej opowieść to codzienność. Życie na kartach „W cieniu magnolii” potrafi dokopać. Nie ma tu dramatów rodem z telenoweli, które miałyby „kupić” czytelnika, jest po prostu proza dnia codziennego, plany, które nie zawsze uda się zrealizować, rozczarowania, złamane serca. Jest tutaj też mnóstwo nadziei na lepsze jutro, ciepło i dojrzała miłość. „W cieniu magnolii” to z pewnością nie jest bajka, jednak jej lektura daje więcej satysfakcji i przyjemności niż przeczytanie niejednej baśni. To odsłona literatury kobiecej, po którą chcę sięgać i liczę na to, że Anna Płowiec pozwoli mi jeszcze cieszyć się nią w kolejnych powieściach swojego autorstwa. Bardzo serdecznie Wam polecam!

Debiutancka powieść Anny Płowiec przyciągnęła moją uwagę piękną okładką. Nasycone kolory, zjawiskowa dziewczyna i tytuł wypisany artystyczną czcionką sprawiły, że zechciałam dowiedzieć się o czym jest ta książka. Gdy z tyłu okładki przeczytałam, że akcja rozgrywa się częściowo w latach 90. byłam kupiona. Jako że urodziłam się w roku 1986, okres ten wspominam z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka mnie zmęczyła i znużyła. Warsztatowi autorki nie mam nic do zarzucenia, jednak cała koncepcja powieści zupełnie do mnie nie trafiła. Jedynym jej plusem jest postać niezwykle charakternej ciotki Rebeki.

Książka mnie zmęczyła i znużyła. Warsztatowi autorki nie mam nic do zarzucenia, jednak cała koncepcja powieści zupełnie do mnie nie trafiła. Jedynym jej plusem jest postać niezwykle charakternej ciotki Rebeki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie rozumiem zachwytów nad książką. Język autora na poziomie szkoły podstawowej, historia prosta jak budowa cepa. Główny bohater to klucha bez charakteru. Wątek romantyczny skopany od początku do końca. Gwiazdki, które przyznaję to tylko zasługa szczeniaków.

Nie rozumiem zachwytów nad książką. Język autora na poziomie szkoły podstawowej, historia prosta jak budowa cepa. Główny bohater to klucha bez charakteru. Wątek romantyczny skopany od początku do końca. Gwiazdki, które przyznaję to tylko zasługa szczeniaków.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemna i ciepła opowieść. Jedna z najlepszych książek "świątecznych" z roku 2017. Polecam!

Bardzo przyjemna i ciepła opowieść. Jedna z najlepszych książek "świątecznych" z roku 2017. Polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie Kimberly to pasmo nieszczęść i porażek. Samobójstwo matki, dwa rozstania tuż przed ślubem i rozwód, o którym słyszał cały kraj. Ta dziewczyna już nie wierzy, że spotka ją coś dobrego, i że jest warta pokochania. Kiedy wybiera się na zjazd początkujących pisarzy do Hotelu pod jemiołą, nie ma pojęcia, jak bardzo odmieni się jej życie. Poznaje tam przystojnego, tajemniczego Zeke'a. Od pierwszych chwil ma wrażenie, jakby znała go już od dawna. Mężczyzna skrywa pewną bolesną tajemnicę. Czy ta dwójka pobitych przez los ludzi będzie potrafiła się odnaleźć?

"Hotel pod jemiołą" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Richarda Paula Evansa. Widywałam na księgarnianych półkach jego powieści, zawsze w cudownych okładkach, ale jakoś nigdy po żadną nie sięgnęłam i teraz zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać.
Zacznę od marudzenia, ale nie będzie go dużo. Niesamowicie irytowała mnie główna bohaterka. Jej brak wiary w siebie, zamiast budzić współczucie, bardzo mnie denerwował. Nie umiałam się z nią utożsamić i chwilami nie rozumiałam jej zachowania. Im jednak dalej, tym coraz mocniej się do Kimberly przekonywałam.
Uwiodła mnie natomiast postać Zeke'a, którego można określić, jako mężczyznę marzeń wielu kobiet. Przystojny, inteligentny, czuły i bogaty. Facet bez wad! Skrywa jednak smutny sekret, który może mu przeszkodzić w zbudowaniu szczęśliwego związku.

Richard Paul Evans doskonale posługuje się piórem. Jego język jest naturalny i łatwy w odbiorze, przez co "Hotel pod jemiołą" pochłania się w dosłownie kilka godzin.
Ta powieść to idealny wybór dla kobiet lubiących romanse. To prosta, nieskomplikowana opowieść o miłości, która świetnie relaksuje. Kiedy już skończyłam lekturę, było mi żal, że stało się to tak szybko. Z wielką przyjemnością sięgnę po inne książki Evansa, bo ta w 100% skradła mi serce. Polecam!

Życie Kimberly to pasmo nieszczęść i porażek. Samobójstwo matki, dwa rozstania tuż przed ślubem i rozwód, o którym słyszał cały kraj. Ta dziewczyna już nie wierzy, że spotka ją coś dobrego, i że jest warta pokochania. Kiedy wybiera się na zjazd początkujących pisarzy do Hotelu pod jemiołą, nie ma pojęcia, jak bardzo odmieni się jej życie. Poznaje tam przystojnego,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pudełko z marzeniami Alek Rogoziński, Magdalena Witkiewicz
Ocena 7,0
Pudełko z marz... Alek Rogoziński, Ma...

Na półkach:

Kiedy Michał zostaje zdradzony przez narzeczoną, a w efekcie oszustw wspólnika jego firma upada, myśli że nic dobrego już go w życiu nie spotka. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że wiele lat temu jego przodkowie ukryli skarb w pewnym miasteczku na północy Polski. Niewiele myśląc Michał wyrusza na jego poszukiwanie. Okazuje się jednak, że w miejscu ukrycia skarbu jest teraz restauracja prowadzona przez sympatyczną Malwinę. Michał obmyśla sposób jak zbliżyć się do dziewczyny, a tym samym do upragnionego skarbu. Nie bierze pod uwagę, że pewne dwie energiczne staruszki i dwójka rezolutnych szkrabów już zaplanowała dla niego przyszłość. Wszystko pójdzie nie tak,
a co z tego wyniknie? Zobaczcie sami.

Książki autorstwa Alka Rogozińskiego i Magdaleny Witkiewicz znam nie od dziś, więc od początku wiedziałam, czego mogę się po "Pudełku z marzeniami" spodziewać. Duet spełnił moje oczekiwania w 100%.
Tych, którzy czytali "Pracownię dobrych myśli" z pewnością ucieszy wiadomość, że w "Pudełku" spotkają starych znajomych z Miasteczka z panią Wiesią na czele. Ci, którzy nie znają "Pracowni" nie muszą się obawiać, nieznajomość tej książki absolutnie nie przeszkadza w lekturze. "Pudełko z marzeniami" skupia się bowiem na losach bohaterów, których w powieści Magdaleny Witkiewicz nie było, pojawili się oni w Miasteczku dopiero teraz.
Atmosfera panująca na kartach książki jest niezwykle przytulna
i ciepła. Czytelnika otaczają życzliwi, sympatyczni bohaterowie, choć nawet i tutaj nie brakuje czarnych charakterów.
Alek i Magdalena doskonale się zgrali, ciężko jest odgadnąć, kto pisał który fragment, różnice w ich języku, sposobie narracji zostały w naturalny sposób zatarte. To bardzo duży plus tej książki i trudna sztuka, jeżeli chodzi o duety.
Od powieści świątecznych oczekuję, że wprowadzą mnie w nastrój, otulą jak ciepły koc, zrelaksują, rozbawią i ukoją. "Pudełko z marzeniami" spełniło wszystkie te punkty, jest książką idealną. Co ważne, wcale nie trzeba go czytać tylko w okresie zimowym, świetnie sprawdzi się na gorącej plaży, czy wczesną wiosną w parku.
Jak to zwykle bywa z powieściami świątecznymi, ta pozycja nie jest niczym odkrywczym, jest prosta, przewidywalna i schematyczna - i to cały jej urok. Nie wiem jak Wy, ale ja od takich książek nie oczekuję targania moimi emocjami, szokujących punktów zwrotnych i nadmiaru adrenaliny.
To zdecydowanie nie ten czas!
"Pudełko z marzeniami" polecam osobom, które mają ochotę na relaks na dobrym poziomie, w szczególności fanom pisarstwa Alka i Magdaleny. Liczę, że ta para zdecyduje się jeszcze na książkę w duecie!

Kiedy Michał zostaje zdradzony przez narzeczoną, a w efekcie oszustw wspólnika jego firma upada, myśli że nic dobrego już go w życiu nie spotka. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że wiele lat temu jego przodkowie ukryli skarb w pewnym miasteczku na północy Polski. Niewiele myśląc Michał wyrusza na jego poszukiwanie. Okazuje się jednak, że w miejscu ukrycia skarbu jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Detektyw Antoinette Conway jako jedyna kobieta w wydziale zabójstw ma ciężkie życie. Każdego dnia znosi głupie dowcipy
i kawały kolegów, dziwnym zbiegiem okoliczności giną jej dokumenty z biurka, albo ktoś sika do jej szafki.... Jedynym jej sprzymierzeńcem jest jej partner, Steve Moran. Jako najmłodsi w wydziale mają naprawdę przechlapane. Dostają najnudniejsze śledztwa w sprawach praktycznie od początku oczywistych, szef nie pozwala im się wykazać. Kiedy trafia do nich sprawa zabójstwa Aislinn Murray, nic nie zapowiada, że będzie inaczej niż zwykle. Ciało ofiary znaleziono obok stołu nakrytego do romantycznej kolacji dla dwojga. Wygląda na to, że kobieta jest ofiarą burdy domowej. Conway nie może jednak się oprzeć wrażeniu, że już gdzieś Aislinn widziała.
Nie ma jeszcze pojęcia, jak szokujące okaże się rozwiązanie tej sprawy.

"Ostatni intruz" to powieść idealnie wpisująca się w kanony kryminału. Niezbyt krwawa, z ciekawie poprowadzoną intrygą i zaskakującym zakończeniem.
Momentami robi wrażenie nieco przegadanej, jednak narracja i kunszt pisarski autorki wynagradzają z nawiązką tą drobną niedogodność.
Główna bohaterka to osoba mocno skupiona na sobie, ciężko czasem zrozumieć motywy jej postępowania. Bywała niezdecydowana i chwiejna jak chorągiewka, przez co ciężko ją było polubić. Potrafiła mnie naprawdę mocno zirytować.

W trakcie śledztwa wychodzą na jaw coraz to nowe okoliczności. Tana French przez cały czas skutecznie zwodzi czytelnika, by na koniec zaszokować go osobą sprawcy.

"Ostatni intruz" to bardzo dobry kryminał. Nie było to moje pierwsze spotkanie z autorką. Mam już za sobą "Ścianę sekretów", która była lepsza od najnowszej książki French, jednak obydwie utrzymują wysoki poziom i z przyjemnością przeczytam wszystkie inne pozycje pióra tej pisarki.
Jeżeli szukacie dobrego kryminału, "Ostatni intruz" z pewnością spełni Wasze wymagania. Będzie też trafionym prezentem gwiazdkowym dla fana gatunku.Polecam!

Detektyw Antoinette Conway jako jedyna kobieta w wydziale zabójstw ma ciężkie życie. Każdego dnia znosi głupie dowcipy
i kawały kolegów, dziwnym zbiegiem okoliczności giną jej dokumenty z biurka, albo ktoś sika do jej szafki.... Jedynym jej sprzymierzeńcem jest jej partner, Steve Moran. Jako najmłodsi w wydziale mają naprawdę przechlapane. Dostają najnudniejsze śledztwa w...

więcej Pokaż mimo to