-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2024-06-01
2024-04-14
"Obsesja piękna" to książka, po którą sięgnęłam pod wpływem internetowych polecajek i tak sobie myślę, że bardziej trafiłaby do młodszej mnie. Dorosła "ja" ma już nieco zdrowsze podejście do własnego ciała i lepiej rozumie wpływ kultury na postrzeganie samej siebie, co nie znaczy oczywiście, że udało mi się całkowicie uwolnić od tego, jak otoczenie ukształtowało mój światopogląd. Żałuję jednak, że taka książka nie trafiła do dorastającej Gabi. Że nikt rzeczowo i konkretnie nie wytłumaczył mi kiedyś, że ubrania mają być najpierw wygodne i praktyczne, potem dopiero - ewentualnie - ładne. Że ćwiczenia mają sprawić, że moje ciało będzie w stanie wykonywać coraz więcej przydatnych rzeczy, a nie "czy będę dobrze wyglądać w danych ubraniach" i "czy ktoś mnie zechce, jak schudnę". Engeln pokazuje, że niestety, ten drugi tok myślenia jest głęboko zakorzeniony w dziewczęcych i kobiecych głowach. Środowisko i kultura uczą nas, by stawiać "pięknie" przed "zdrowo" i "sprawnie" - tysiące kobiet poświęcających swoje zdrowie w imię piękna jest tego bolesnym przykładem. Zresztą, też chodziłam na zajęcia sportowe, gdzie instruktorki "motywowały" kursantki hasłami w stylu "bikini body" - o ile bardziej by mnie zmotywowało "nadążysz za swoim facetem na szlaku w górach!" ;).
O ile wiele pojawiających się w "Obsesji piękna" tematów było dla mnie oczywistych i dość powtarzalnych - na szczęście żyjemy w czasach, gdy o akceptacji własnego ciała mówi się coraz więcej (a z drugiej strony bombardowani jesteśmy "idealnymi" wizerunkami celebrytek po photoshopie...). Engeln opowiada jednak o wielu badaniach, eksperymentach i statystykach, które mnie zaciekawiły. Przeraża mnie to, ile czasu i pieniędzy poświęcają kobiety dla wyglądu. Przeraża mnie to, jak bardzo na tym wyglądzie skupia się uwaga ogromnej ilości społeczeństwa. Że od kobiet właściwie "wymaga się" wyglądu, ale często zakłada się jednocześnie, że piękna=głupsza. Z kolei, kiedy kobieta zamiast na wyglądzie skupi się na swoich innych zdolnościach, i tak znajdzie się ktoś, kto sprowadzi jej istnienie tylko do tego, jak wygląda...
Myślę, że dla dorosłej, świadomej swojego ciała i swoich możliwości kobiety "Obsesja piękna" nie będzie w żaden sposób odkrywczą lekturą. Jest to jednak ciekawe, oparte o wiele badań podsumowanie, jak bardzo krzywdzone jesteśmy przez ten społeczny "wymóg wyglądania". Od najmłodszych lat, bo już kilkuletnie dziewczynki, mające okazję usłyszeć ich matki mówiące o potrzebie odchudzania, zaczynają nie lubić swoich ciał. I z wiekiem jest tylko gorzej. Pytanie tylko, czy lektura książki może coś faktycznie zmienić w myśleniu młodej osoby, która dookoła słyszy jednak kompletnie inne komunikaty...?
"Obsesja piękna" to książka, po którą sięgnęłam pod wpływem internetowych polecajek i tak sobie myślę, że bardziej trafiłaby do młodszej mnie. Dorosła "ja" ma już nieco zdrowsze podejście do własnego ciała i lepiej rozumie wpływ kultury na postrzeganie samej siebie, co nie znaczy oczywiście, że udało mi się całkowicie uwolnić od tego, jak otoczenie ukształtowało mój...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-02
Zgrałam tę książkę na czytnik, kiedy było o niej głośno i cały internet się nią zachwycał... Pewnie gdybym poczekała do dzisiaj, zobaczyła jej dość przeciętne oceny i negatywne opinie znajomych, "Czuła przewodniczka" nie znalazłaby już dla siebie miejsca na moim czytniku. Ale skoro już miałam tę książkę, to postanowiłam ją przeczytać - i dołączyłam do grona mocno rozczarowanych ;).
De Barbaro opowiada o tym, jak wiele kobiet przyjmuje jedną z póz: Męczennicy, Potulnej lub Królowej śniegu, podczas gdy powinny dopuścić do głosu wewnętrzną Czułą przewodniczkę. Mówiąc w skrócie: nie poświęcać się, nie poniżać siebie, nie ulegać wbrew sobie, nie zmuszać się do niczego - a w zamian: wsłuchać się we własne potrzeby i umieć odróżnić to, co robimy dla siebie od tego, co robimy z dla innych / dla świata / "bo wypada". Mnóstwo oczywistości, którymi i tak ostatnimi laty niemal z każdej strony bombarduje nas internet. Nie ma tu nic odkrywczego, a sposób przemawiania de Barbaro do czytelniczki wydaje mi się dość infantylny. Jeśli ktoś uchował się jeszcze z dala od wszystkich kont internetowych poświęconych kobiecym treściom, może znajdzie w tej lekturze coś nowego, choć wydaje mi się to nieco nierealne ;).
Nie da się, oczywiście, zaprzeczyć, że autorka ma sporo racji w swoich spostrzeżeniach i na pewno każda czytelniczka odnajdzie siebie w niektórych opisywanych tutaj rozmowach / zdarzeniach / uczuciach. To jednak za mało, by książka ta potrafiła mnie przyciągnąć. Inna bajka, że często czułam się jak osoba pochodząca "z innej planety" niż autorka. Opisuje ona siebie jako osobę mocno wrażliwą i kiedy po raz X wspomina, jak coś banalnego wywołało u niej łzy, to jedyną moją reakcją było westchnienie i "znowu?". I nie bronię jej bycia osobą uczuciową - po prostu emanowanie tym w książce w sposób nic do lektury niewnoszący było dla mnie niesamowicie irytujące. Ale cóż, może jestem "zbyt racjonalna" na "Czułą przewodniczkę"... ;)
Zgrałam tę książkę na czytnik, kiedy było o niej głośno i cały internet się nią zachwycał... Pewnie gdybym poczekała do dzisiaj, zobaczyła jej dość przeciętne oceny i negatywne opinie znajomych, "Czuła przewodniczka" nie znalazłaby już dla siebie miejsca na moim czytniku. Ale skoro już miałam tę książkę, to postanowiłam ją przeczytać - i dołączyłam do grona mocno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-08
Nie miałam dotąd do czynienia z twórczością Simony Kossak, choć jej nazwisko było mi znane - nie wiedziałam więc, jakiej formy spodziewać się po tych "Opowieściach o uczuciach zwierząt". I jakoś "Serce i pazur" nieszczególnie do mnie trafiło, choć nie zaprzeczę, że książkę czytało się szybko. Przede wszystkim dlatego, że składa się ona z mnóstwa króciutkich rozdziałów (na minutę-dwie czytania) poprzeplatanych jeszcze sporą ilością zdjęć i rysunków. Takie zwięzłe opowieści trafiają do mnie czasem poprzez media społecznościowe, ale od książki mam jednak większe oczekiwania - a tutaj tej treści było tyle, co kot napłakał.
No i sama treść... Autorka opowiada różne ciekawostki o zwierzętach, zazwyczaj w formie krótkich anegdotek - często też przypisując zwierzętom ludzkie ceny i uczucia. Sam pomysł nie przeszkadzałby mi, bo też uważam, że świat zwierzęcych uczuć bywa niedoceniany, jednak po przeczytaniu "Serca i pazura" mam wrażenie, że lektura nie wniosła kompletnie nic do mojego życia. Te historyjki uciekają z głowy równie szybko, jak do niej trafiają, nic nie jest rozbudowane na tyle, by mieć poczucie choć odrobinę zgłębionego tematu. Gdyby nie to, że książkę czyta się naprawdę niemal naraz, pewnie bym jej nie skończyła. Lepiej by z tego zrobić cykl krótkich postów w internecie niż marnować papier na druk...
Nie miałam dotąd do czynienia z twórczością Simony Kossak, choć jej nazwisko było mi znane - nie wiedziałam więc, jakiej formy spodziewać się po tych "Opowieściach o uczuciach zwierząt". I jakoś "Serce i pazur" nieszczególnie do mnie trafiło, choć nie zaprzeczę, że książkę czytało się szybko. Przede wszystkim dlatego, że składa się ona z mnóstwa króciutkich rozdziałów (na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-21
"Moja europejska rodzina" to książka ciekawa, ale dość specyficzna, którą trudno mi było jednoznacznie ocenić. Autorka wychodzi tutaj od osobistych doświadczeń i faktu, że jej własna rodzina była nieduża - zaczęła więc patrzeć wstecz i szukać swoich przodków. Nie tylko tych kilka pokoleń wstecz, gdzie dało się poznać imiona, nazwiska i miejsce zamieszkania, ale też zainteresowała się swoim "ogólnym" pochodzeniem na podstawie badań DNA. Poznając różne szczegóły, podróżowała po Europie, rozmawiała z badaczami, układała w całość historię ludów, które w pewnym momencie dziejów zasiedliły jej rodzinną Szwecję. Są tu naprawdę wciągające fragmenty, wiele bardzo ciekawych rozmów z naukowcami, pozwalających stworzyć sobie w głowie obraz tych wydarzeń. Z drugiej strony było tu dla mnie za dużo autorki - i nie mam na myśli jej własnych poszukiwań, bo wiem, że taka przecież była idea książki. Ale raziło mnie, gdy Bojs odnosiła się do jakichś badań, które nie dawały konkretnej odpowiedzi na dane zagadnienie, więc autorka sama sobie wybierała odpowiedź. "Dla mnie było tak..." i opisywała dalszy ciąg historii - strasznie mi to zgrzytało ;). W gruncie rzeczy lektura "Mojej europejskiej rodziny" nie wniosła nic szczególnego do mojego życia, ale dobrze mi się ją czytało i przypadł mi do gustu pomysł Bojs na tę książkę.
"Moja europejska rodzina" to książka ciekawa, ale dość specyficzna, którą trudno mi było jednoznacznie ocenić. Autorka wychodzi tutaj od osobistych doświadczeń i faktu, że jej własna rodzina była nieduża - zaczęła więc patrzeć wstecz i szukać swoich przodków. Nie tylko tych kilka pokoleń wstecz, gdzie dało się poznać imiona, nazwiska i miejsce zamieszkania, ale też...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-07
Sięgając po tę książkę, nie zauważyłam, że przypisana jest ona kategorii "filozofia, etyka". Spodziewałam się więc raczej kolejnych wspomnień z czasów Holokaustu, napisanych jednak z nieco innego niż zwykle punktu widzenia. Jean Améry urodził się jako Hans Mayer w Austro-Węgrzech u schyłku istnienia tego państwa. Ojciec zginął za cesarza podczas I wojny światowej, a chłopca wychowywała już w Austrii matka-katoliczka. Samemu Améry'emu z religią było jednak nie po drodze, studiował filozofię i literaturę w Wiedniu, uważał się sam za niewierzącego intelektualistę. No i Austriaka - mówił w lokalnym dialekcie, miał miejscowych znajomych... Aż do czasu, gdy ustawy norymberskie uznały go za Żyda, choć sam się za takiego nie uważał, bo historie o mówiących po hebrajsku i bywających w synagogach przodkach traktował jako ciekawostki, a nie część swojej tożsamości. Autor w "Poza winą i karą" opowiada o więzieniu i torturach w Belgii (dokąd uciekł z Austrii), a następnie o obozach koncentracyjnych. Jednak są to opowieści urywkowe, skupiające się bardziej na odczuciach niż wydarzeniach, o których opowiadało już przecież wiele osób. Améry nie chce się powtarzać, podkreśla jednak wyraźnie - i często cynicznie - swoje poglądy, tak różne od innych żydowskich głosów z tamtych lat. Dla niego Holokaust był tylko potwierdzeniem dla jego niewiary, choć zazdrościł tym, którym wiara dawała nadzieję w obozach. Mówi o niemożności wybaczenia oprawcom, o zniszczeniu własnej tożsamości i utracie ojczyzny. To ciekawe i dobrze napisane wątki, bo Améry'emu odebrano prawo bycia Austriakiem, jednak wciąż nie uważa siebie za Żyda - po przeczytaniu "Poza winą i karą" czytelnika nie może zdziwić, że ostatecznie autor wybrał jedyną dla siebie drogę: samobójstwo. Do książki chwilę się przekonywałam, bo spodziewałam się jednak czego innego i niektóre filozoficzne rozważania mnie nużyły. Całościowo jednak jest to bardzo dobra, świetnie napisana lektura, ukazująca niezwykle osobistą tragedię ofiary nazizmu.
Sięgając po tę książkę, nie zauważyłam, że przypisana jest ona kategorii "filozofia, etyka". Spodziewałam się więc raczej kolejnych wspomnień z czasów Holokaustu, napisanych jednak z nieco innego niż zwykle punktu widzenia. Jean Améry urodził się jako Hans Mayer w Austro-Węgrzech u schyłku istnienia tego państwa. Ojciec zginął za cesarza podczas I wojny światowej, a chłopca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-17
Powinnam chyba uważniej czytać recenzje przed sięgnięciem po lekturę, bo choć wiedziałam, że "1793" jest thrillerem historycznym, to nie spodziewałam się po tej książce takiego nagromadzenia brutalności i tragizmu. Czytałam i zastanawiałam się, czy komukolwiek przytrafi się tu coś pozytywnego, czy znów w każdym kolejnym rozdziale autor będzie się starał wymyślać nowe okropieństwa...? Dla mnie było tego za dużo, męczyła mnie lektura i potrzebowałam odskoczni w coś lżejszego, normalniejszego. Muszę jednak przyznać, że Natt och Dag pisze fajnym stylem i umiejętnie buduje napięcie - nawet jeśli zakończenie nieszczególnie do mnie trafiło, to w trakcie lektury nie potrafiłabym się domyślić, jak rozwiązana zostanie zagadka morderstwa. Spodobało mi się też podzielenie książki na części opowiadające o różnych bohaterach - ich losy kawałek po kawałku rozjaśniają sytuację, aż do końcowych rozdziałów, gdy przyjdzie im się ze sobą spotkać. Zatem najpierw poznajemy dawnego prawnika Wingego, który wraz z pomocnikiem strażnika Cardellem próbują rozwikłać tajemnicę tragicznie zmasakrowanych zwłok wrzuconych do jednego ze sztokholmskich jezior. Następnie śledzimy losy dwójki uboższych mieszkańców Sztokholmu - Christophera Blixa, który wpędza się w długi i poważne problemy, oraz Annę Stinę, którą odtrącony wielbiciel oskarża o prostytucję... Sztokholm końca XVIII wieku to miasto brudne, niespokojne, pełne ludzi zniszczonych fizycznie i psychicznie prowadzonymi przez kraj wojnami - to miasto, w którym ludzkie życie nie ma większego znaczenia i autor świetnie to oddaje. Do tego zaimponowała mi praca w tle, którą Natt och Dag musiał wykonać, by tak dokładnie oddać obraz Sztokholmu z tamtych lat - nazwy ulic, miejsc, nazwiska postaci u władzy... to wszystko są prawdziwe informacje. Dla mnie była to za ciężka książka, wciąż jednak oceniam ją jako dobrą - wyobrażam sobie, że miłośnicy brutalnych kryminałów mogą się nią zachwycać jeszcze bardziej ;).
Powinnam chyba uważniej czytać recenzje przed sięgnięciem po lekturę, bo choć wiedziałam, że "1793" jest thrillerem historycznym, to nie spodziewałam się po tej książce takiego nagromadzenia brutalności i tragizmu. Czytałam i zastanawiałam się, czy komukolwiek przytrafi się tu coś pozytywnego, czy znów w każdym kolejnym rozdziale autor będzie się starał wymyślać nowe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-05
Spodziewałam się po tej książce czegoś zdecydowanie innego, a "Urbex History" tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma co sięgać po książki blogerów/vlogerów oparte tylko na popularności ich kanałów. Ja ich kanału na YT nie oglądałam, ale ciekawiła mnie sama idea "urbexu" i pomyślałam, że z przyjemnością dowiem się czegoś o polskich początkach i ciekawych miejscówkach. Tymczasem książka napisana przez chłopaków o czymś takim w ogóle nie mówi. Co zatem tu znajdziemy? Wspominki o powstaniu kanału na YT i tło organizacyjne oraz towarzyskie wypraw... Jeśli się nie oglądało filmików, do których nawiązują autorzy, to często nie idzie sobie wyobrazić, o co chodzi. Z ciekawości więc obejrzałam ze 2 filmiki, ale mimo wszystko nie poprawiło to mojego odbioru lektury... Do tego "Urbex history" jest przesycone przekomarzaniem się i głupimi żartami między autorami (każdy rozdział jest opowieścią snutą przez jednego z nich "wzbogaconą" wstawkami pozostałych) - może te komentarze są śmieszne dla nich samych, ale dla mnie to była kompletna żenada... Gdyby nie parę ciekawostek o nieznanych mi miejscach i jeszcze całkiem znośny wstęp, to pewnie nie dokończyłabym lektury, a tak przebrnęłam przez nią, ale nie czuję, żeby wniosła cokolwiek wartościowego do mojego życia. To książka tylko dla fanów kanału YT "Urbex history" i specyficznego poczucia humoru jego autorów.
Spodziewałam się po tej książce czegoś zdecydowanie innego, a "Urbex History" tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma co sięgać po książki blogerów/vlogerów oparte tylko na popularności ich kanałów. Ja ich kanału na YT nie oglądałam, ale ciekawiła mnie sama idea "urbexu" i pomyślałam, że z przyjemnością dowiem się czegoś o polskich początkach i ciekawych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-04
Lubię wszelakie dystopie i wszelakie negatywne obrazy przyszłości świata - może to niezdrowa fascynacja, ale cóż poradzić ;). Kiedy więc przeczytałam o "Wybornym trupie" - książce, w której ludzie w przyszłości skręcili w kierunku kanibalizmu - też zaciekawiłam się tym pomysłem. Zniechęcały mnie jedynie komentarze o zbyt naturalistycznych i brutalnych opisach, ale może nastawiłam się na coś gorszego, a może za dużo okropieństw już w życiu czytałam - bądź co bądź nie było źle. Tak, język jest konkretny, opisy mocno szczegółowe, ale to wszystko bardzo pasuje do treści i świata przedstawionego - nie potrafiłabym sobie wyobrazić tej książki bez takich opisów. W "Wybornym trupie" widzimy świat po Przemianie, czyli momencie, gdy z powodu atakującego zwierzęta wirusa trzeba było wszystkie wybić. Czy wirus naprawdę istniał, czy też była to medialna propaganda, by walczyć z przeludnieniem - nie wiadomo, ale władze podjęły decyzję, że skoro człowiek nie może obyć się bez mięsa, czas zacząć hodować na mięso ludzi. Cały ten świat czytelnik ogląda z punktu widzenia bohatera, który kiedyś pracował w rzeźni, a po Przemianie został w branży - zmienił się tylko "surowiec", z którym pracuje... Trafiła do mnie charakterystyka bohaterów, ich zachowania, choć nie zawsze przewidywalne (zakończenie mnie zaskoczyło, ale pasowało mi do tej książki), spodobały mi się język i styl. Pierwszym rozdziałom lektury towarzyszył ciągle jakiś wewnętrzny niepokój - niby wiadomo, że to antyutopia, ale sama ta wizja świata wywoływała spory dyskomfort we mnie, jakieś takie pytanie "czy to aby na pewno niemożliwe?" ;) "Wyborny trup" to dobra i wciągająca książka, choć dość krótka - przeczytałam ją za jednym podejściem i myślę, że na dłuższy czas pozostanie mi w pamięci.
Lubię wszelakie dystopie i wszelakie negatywne obrazy przyszłości świata - może to niezdrowa fascynacja, ale cóż poradzić ;). Kiedy więc przeczytałam o "Wybornym trupie" - książce, w której ludzie w przyszłości skręcili w kierunku kanibalizmu - też zaciekawiłam się tym pomysłem. Zniechęcały mnie jedynie komentarze o zbyt naturalistycznych i brutalnych opisach, ale może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-19
Czasem czytam coś, co po każdym akapicie rodzi mi w głowie myśl "Po co ktoś to wydał?"... I tak, niestety, było też w przypadku "Kronik koronawirusowych". A ja naprawdę lubię poczucie humoru autora, dobrze mi się swego czasu czytało "Emigrację" i nie mam większych oczekiwań co do jego twórczości. Oczekuję po prostu lekkiej rozrywki, szybkiego przerywnika od cięższych lektur. I teoretycznie "Kroniki..." sprawdzają się w tej roli, pierwszy rozdział dotyczący podejrzeń, że dozorca bloku może roznosić koronawirusa na początku pandemii całkiem mnie ubawił. Potem to jednak poszło w jakimś dziwnym kierunku, absurd gonił absurd i mało co było tu naprawdę śmieszne. Do tego z perspektywy czasu też dobrze widać, że ta początkowa pandemiczna panika była mocno na wyrost, więc i ten humor jest już nieco... nieaktualny ;) "Kroniki..." to ledwo kilkadziesiąt stron lektury - lepiej by było tych kilka rozdziałów wrzucać na bieżąco jako artykuły w internecie, a nie wydawać i to jeszcze jako "książkę"... Niestety, rozczarowanie.
Czasem czytam coś, co po każdym akapicie rodzi mi w głowie myśl "Po co ktoś to wydał?"... I tak, niestety, było też w przypadku "Kronik koronawirusowych". A ja naprawdę lubię poczucie humoru autora, dobrze mi się swego czasu czytało "Emigrację" i nie mam większych oczekiwań co do jego twórczości. Oczekuję po prostu lekkiej rozrywki, szybkiego przerywnika od cięższych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-19
Po przeczytaniu "Wobec nadchodzącej II wojny światowej" byłam zachwycona twórczością Studnickiego. Nic dziwnego, że nazwano go "polską Kasandrą" - tak trafne były jego przewidywania i analiza sytuacji politycznej II Rzeczypospolitej. Dlatego też z ciekawością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po "O przymierze z Niemcami" - zbiór artykułów napisanych przez Studnickiego w okresie międzywojennym. I choć styl autora wciąż pozostał na wysokim poziomie, a jego analizy wykazały, że rozumiał sytuację Polski lepiej od wielu współczesnych mu polityków, to jednak zbiór artykułów do mnie nie trafił. Po pierwsze, Studnicki wielokrotnie powtarzał swoje przemyślenia - ludzi trafiających na te artykuły w odstępie paru miesięcy lub lat zapewne w ogóle to nie ruszało, ale czytelnik mierzący się z nimi jeden po drugim ma tylko wrażenie "to już było" i "to już przed chwilą czytałam". Do tego autor często cytuje lub wchodzi w polemikę z politykami, których nazwiska mi już nic nie mówiły - konia z rzędem temu, kto zna wszystkich posłów okresu międzywojennego (ba, kto zna wszystkich obecnych? 😅). Jeszcze, jak to w artykułach dla prasy, swoje zrobiła też cenzura i czasem zdarzało się, że fragmentów tekstu po prostu brakowało, bo poglądy Studnickiego wiele osób raziły. Po skończeniu "O przymierze z Niemcami" czułam się po prostu zmęczona tą książką - nie zmniejsza to mojego podziwu dla autora, wiele jego uwag było bardzo celnych i słusznych, ale jednak za kolejne zbiory artykułów prasowych podziękuję 😉.
Po przeczytaniu "Wobec nadchodzącej II wojny światowej" byłam zachwycona twórczością Studnickiego. Nic dziwnego, że nazwano go "polską Kasandrą" - tak trafne były jego przewidywania i analiza sytuacji politycznej II Rzeczypospolitej. Dlatego też z ciekawością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po "O przymierze z Niemcami" - zbiór artykułów napisanych przez Studnickiego w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-21
Po ubiegłorocznych zachwycie "Ostatnim Szwajcarem na Ziemi" sięgnęłam po "Mersi Filmol" - więcej szwajcarskich opowiadań Króla. Książka jest podzielona na trzy części i już pierwsza z nich zachwyciła mnie tym, co w "Szwajcarze..." podobało mi się najbardziej - mnóstwem zabawnej abstrakcji, czarnym humorem, niesamowitą pomysłowością autora. Czy to klawiatura spełniająca życzenia napisane za jej pomocą, czy to róg, po zagraniu na którym Polacy zaczynają się zachowywać jak Szwajcarzy, czy też może Szwajcarzy zmieniający się w typowe polskie "złote rączki od wszystkiego"... Łączenie polskich i szwajcarskich smaczków, trochę wątków emigracyjnych, wszystko to co rusz wywoływało uśmiech na mojej twarzy i sprawiało, że chciałam sięgnąć po kolejne opowiadania :). Drugiej i trzeciej części - poświęconym Szwajcarii i emigrantom - wciąż nie brak absurdów i ciekawych pomysłów, choć dominuje tu inny humor, powiedziałabym, że nieco nostalgiczny. Wciąż mi się podobało, lecz trochę mniej niż część pierwsza - chyba im bardziej nierealne historie, tym mocniej do mnie trafiają ;). Choć przecież wizyta u szwajcarskiego lekarza (tak prawdziwa z punktu widzenia emigranta na zachodzie, najwidoczniej nie tylko w Szwajcarii) czy radar jako najlepiej zarabiający fotograf w kraju... nie dało się nie uśmiechnąć na samą myśl. Miło było wrócić do szwajcarskich dziwactw w twórczości Króla i - podobnie jak to miało miejsce w przypadku poprzedniej książki - znów pozostaje jedynie niedosyt, że te mikroopowiadania czyta się tak szybko, a czytelnikowi ciągle mało... :)
Po ubiegłorocznych zachwycie "Ostatnim Szwajcarem na Ziemi" sięgnęłam po "Mersi Filmol" - więcej szwajcarskich opowiadań Króla. Książka jest podzielona na trzy części i już pierwsza z nich zachwyciła mnie tym, co w "Szwajcarze..." podobało mi się najbardziej - mnóstwem zabawnej abstrakcji, czarnym humorem, niesamowitą pomysłowością autora. Czy to klawiatura spełniająca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-10
Choć nazwisko Cat-Mackiewicza przewijało się wielokrotnie w różnych czytanych przeze mnie książkach, gdzie odwoływano się do jego poglądów i działalności, to nigdy nie czytałam jeszcze nic jego autorstwa. Przyszedł czas, by to zmienić i mój wybór padł na "Lata nadziei" - ciekawą analizę polityczną działań polskich władz podczas II wojny światowej. Było to fascynujące uzupełnienie mojej wiedzy historycznej, bo Mackiewicz sam był emigrantem, którego przerażały losy własnego państwa. Jeszcze bardziej przez to, że pochodził on z Wilna i wiedział, że przez sowieckie działania jego miasto zostało dla Polski stracone. Autor wielokrotnie wyraża tu swoje opinie, komentarze, krytykę - zdecydowanie nie jest to książka historyczna, jak sugerują niektóre portale czytelnicze. Dla Mackiewicza tamte czasy to była teraźniejszość, a nie historia, zaś jego wywody to kawał dobrej publicystyki literackiej. Z jego zdaniem można się zgadzać lub nie, choć historia już w niejednej kwestii przyznała autorowi rację. Czasem było dla mnie za dużo szczegółowych opisów zgrzytów pomiędzy mniej znaczącymi politykami, których nazwiska były mi obce, ale wyobrażam sobie, że dla współczesnych Mackiewiczowi nie były to obojętne postacie. "Lata nadziei" to ciekawa książka, napisana świetnym językiem (sława dziennikarska autora nie wzięła się z powietrza) - dla tych, których w historii II wojny światowej interesują nie tylko bitwy i walki, ale też to, co działo się za kulisami wielkiej polityki.
Choć nazwisko Cat-Mackiewicza przewijało się wielokrotnie w różnych czytanych przeze mnie książkach, gdzie odwoływano się do jego poglądów i działalności, to nigdy nie czytałam jeszcze nic jego autorstwa. Przyszedł czas, by to zmienić i mój wybór padł na "Lata nadziei" - ciekawą analizę polityczną działań polskich władz podczas II wojny światowej. Było to fascynujące...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-23
Zastanawiałam się, czy to jest książka dla mnie - sama przecież jestem z rocznika '89, choć już od ładnych paru lat w Polsce nie mieszkam. Patrząc na recenzje, pomyślałam jednak, że "Pokolenie '89" to może być fajne podsumowanie z punktu widzenia politycznego i socjologicznego, a do tego fajny przerywnik od innych ciężkich lektur. Zatem sięgnęłam po książkę Sawulskiego i szybko się wciągnęłam w lekturę.
Myślę, że dla mojego pokolenia większość tematów przedstawionych w książce okaże się oczywista. Autor podaje jednak dodatkowe ciekawostki, szczegółowe statystyki, wyniki badań - teraz oprócz tego, że "po prostu wiem, że tak jest", mam za tym poczuciem także liczby i dane statystyczne. Jestem jednak sobie w stanie wyobrazić, że dla wielu osób z poprzedniego pokolenia (głównie tych, co jeszcze wciąż mentalnie tkwią w PRL) niektóre zawarte tu informacje mogą się okazać nawet szokujące ;). Zwłaszcza, że Sawulski dokonuje też swojej oceny różnych rozwiązań wprowadzonych w Polsce po transformacji, czasem dopowiada swoje sugestie, co mogłoby być zrobione inaczej. Może nie ze wszystkim się z nim zgadzam, ale nie mogę zaprzeczyć, że jego obserwacje i komentarze są często bardzo trafne.
"Pokolenie '89" powinno zaciekawić przede wszystkim... poprzednie pokolenia, które chciałyby zrozumieć nas, tę tak zwaną "generację Y". Dlaczego tylu młodych nadal mieszka z rodzicami, czemu ludzie wiążą się kredytami na dziesiątki lat, czemu nie rwiemy się do posiadania dzieci, czemu tak namieszano z naszym wykształceniem...? Weszliśmy w dorosłość w świecie, który nam zbudowano, który nam się nie podoba... i którego sami nie chcemy zmieniać. Bo mamy dość polityki, nie wierzymy, że ktokolwiek o nas zadba i po prostu chcemy się trzymać od tego wszystkiego z daleka. A tym wszystkim jest państwo, w którym większość pokolenia '89 żyje. Choć spora część wybrała i moją drogę, drogę emigracji - a muszę przyznać, że po tej dość pesymistycznej lekturze utwierdziłam się jedynie w przekonaniu, iż był to słuszny wybór...
Zastanawiałam się, czy to jest książka dla mnie - sama przecież jestem z rocznika '89, choć już od ładnych paru lat w Polsce nie mieszkam. Patrząc na recenzje, pomyślałam jednak, że "Pokolenie '89" to może być fajne podsumowanie z punktu widzenia politycznego i socjologicznego, a do tego fajny przerywnik od innych ciężkich lektur. Zatem sięgnęłam po książkę Sawulskiego i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-01
Lekka, humorystyczna i niewymagająca lektura - akurat na wakacje, by poczytać w drodze czy na plaży. Zauważalnie dedykowana właścicielom zwierząt, ale i nieposiadający pupili, za to zainteresowani zawodem weterynarza, znajdą tu coś dla siebie. Łukasz Łebek to młody, lecz już doświadczony lekarz weterynarii, który na studia poszedł, by leczyć w terenie (czyli głównie zwierzęta gospodarskie), a tak się życie ułożyło, że został specjalistą od zwierząt domowych, szczególnie wszelakich gryzoni.
O czym jest "Co gryzie weterynarza"? To zbiór historii ze studiów oraz z gabinetu weterynaryjnego, gdzie w roli głównej mamy nie tylko pacjentów, ale też ich właścicieli, którzy często leczeniem pupilów przejmują się bardziej od swych zwierząt ;). Z książki dowiemy się, z jakimi najczęstszymi przypadkami boryka się weterynarz, ile z nich to wina - świadoma lub nie - właścicieli, no i (co chyba nikogo nie zaskoczy, mam nadzieję), że praca weterynarza to nie tylko głaskanie piesków i kotków. Niektóre opowieści budzą na twarzy czytelnika uśmiech, inne są smutne - w końcu leczyć nie zawsze znaczy wyleczyć. Co jeszcze trudniejsze, gdy może wyleczyć by się dało, ale nie zawsze się opłaca...
Autor ma nadzieję, że jego książka trafi do tych, którzy nieświadomie krzywdzą swoje zwierzęta, np. przekarmiając je, albo którzy w gabinecie kłamią, obrażają albo oczekują cudów. Weterynarz - jak każdy lekarz - musi się użerać ze wszystkimi takimi przypadkami. Mimo wszystko opowiada o nich z humorem, a lektura jest wciągająca - niektóre historie pewnie zostaną w mej głowie na dłużej :)
Lekka, humorystyczna i niewymagająca lektura - akurat na wakacje, by poczytać w drodze czy na plaży. Zauważalnie dedykowana właścicielom zwierząt, ale i nieposiadający pupili, za to zainteresowani zawodem weterynarza, znajdą tu coś dla siebie. Łukasz Łebek to młody, lecz już doświadczony lekarz weterynarii, który na studia poszedł, by leczyć w terenie (czyli głównie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-05
Zdecydowanie nie jestem miłośniczką komiksów, ale skoro taki rodzaj lektury trzeba było wybrać w sierpniowym wyzwaniu Lubimy Czytać... to wybrałam chociaż mangę, w oparciu o którą powstało anime, na którym się wychowałam ;). Sięgnęłam po pierwszy tom "Dragon Balla" i wspomnienia natychmiast ożyły, choć muszę przyznać, że zdecydowanie lepiej mi się to oglądało niż czytało. Akcja oczywiście dalej toczy się bardzo szybko, ale główną atrakcją DB były sceny walki, które w formie animowanej biją na głowę rysunki. Humor w mandze mi pasuje, tu akurat nie ma zbytniej różnicy, choć mam wrażenie, że komiksy są skierowane dla nieco starszej publiczności. Coś w tym jest, że wokół DB rozszalała się niegdyś afera, że tyle tu demoralizujących scen - Son Goku jest tu jeszcze dzieckiem nierozumiejącym seksualności, więc ten brak zrozumienia dla dorosłego czytelnika może być zabawny. A Żółwi Pustelnik (czy też z anime: Genialny Żółw) to postać wprowadzająca humor swoją fiksacją na punkcie kobiet - i tak, jest to humor mocno specyficzny, który nie każdemu się spodoba. Warto jednak pamiętać, że Akira Toriyama stworzył Dragon Balla w latach osiemdziesiątych w Japonii i trudno na to nałożyć naszą współczesną, zachodnią poprawność polityczną. Nie wiem też, czy to kwestia tłumaczenia, czy wersja japońska była podobna, ale kompletnie mi nie podeszły dialogi. Rozumiem, że komiks wymaga mocno skróconej ich formy, ale nie oddawały one atmosfery przedstawionych sytuacji. Po kolejne komiksy z serii sięgać nie zamierzam, bo jeśli chodzi o Dragon Balla, to uważam, że tutaj anime jest po prostu dużo lepsze od mangi... :)
Zdecydowanie nie jestem miłośniczką komiksów, ale skoro taki rodzaj lektury trzeba było wybrać w sierpniowym wyzwaniu Lubimy Czytać... to wybrałam chociaż mangę, w oparciu o którą powstało anime, na którym się wychowałam ;). Sięgnęłam po pierwszy tom "Dragon Balla" i wspomnienia natychmiast ożyły, choć muszę przyznać, że zdecydowanie lepiej mi się to oglądało niż czytało....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-05
Szukając jakichś historii z dreszczykiem, postanowiłam sięgnąć po kolejną książkę B.A. Paris - czytane kiedyś "Za zamkniętymi drzwiami" przypadło mi do gustu. Zatem "Na skraju załamania" - kolejny thriller psychologiczny, tym razem z morderstwem w tle. Cass z pozoru wiedzie szczęśliwe, beztroskie życie - ma kochającego męża, z którym coraz częściej myśli o dziecku, ma ciekawą pracę, sporo pieniędzy i najlepszą przyjaciółkę, która jest dla niej jak siostra. Niestety, ma też świadomość, że jej matka bardzo wcześnie zaczęła tracić pamięć i Cass zaczyna się martwić, że w podobny sposób choroba może dotknąć i jej. Zwłaszcza, kiedy tuż obok jej miejsca zamieszkania zamordowano kobietę, którą Cass znała - stres i przerażenie robią swoje, a Cass zaczyna czuć, że traci kontrolę nad swoim życiem. Całość wydarzeń jest opowiedziana z punktu widzenia kobiety, czytelnik wraz z nią obserwuje, jak uciekają jej z pamięci poszczególne wydarzenia.
Podoba mi się styl pisania Paris - historia trzyma w napięciu i choć w pewnym momencie dalsze wydarzenia stają się przewidywalne, to wciąż były tu elementy zaskoczenia. "Na skraju załamania" czyta się lekko i aż się nie chce przerywać lektury, zastanawiając się, czego znowu zapomni bohaterka, czy też uda jej się dowiedzieć czegoś więcej o mordercy, no i kto wykonuje te wszystkie głuche telefony… Jest napięcie, ale też nie ma nadmiernych nerwów - nie lubię się bać, czytając. Tutaj było dla mnie w sam raz i w efekcie po raz kolejny jestem zadowolona z sięgnięcia po twórczość Paris :).
Szukając jakichś historii z dreszczykiem, postanowiłam sięgnąć po kolejną książkę B.A. Paris - czytane kiedyś "Za zamkniętymi drzwiami" przypadło mi do gustu. Zatem "Na skraju załamania" - kolejny thriller psychologiczny, tym razem z morderstwem w tle. Cass z pozoru wiedzie szczęśliwe, beztroskie życie - ma kochającego męża, z którym coraz częściej myśli o dziecku, ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-20
Z bogatej kolekcji książek biznesowych zgromadzonych przez mojego brata sięgnęłam po tytuł, który był już mi znany ze słyszenia. "Bogaty ojciec, biedny ojciec" to bestseller tłumaczący różnice w podejściu do pieniędzy i pracy między bogatymi i całą resztą świata. Książka spisana w formie lekcji, które młodemu Robertowi Kiyosaki udzielał ojciec jego przyjaciela, który był właścicielem różnych firm i stać go było na znacznie więcej niż ojca samego autora, mimo że ten był lepiej wykształcony. Nie jest to nic zaskakującego i odkrywczego, że często ten, kto ma odwagę i talent do prowadzenia własnego biznesu zarabia więcej niż profesor akademicki, a autora to widocznie dziwiło... Dla mnie w książce Kiyosakiego nie ma nic nowego i odkrywczego - jego lekcje są oczywiste i często dość banalne, do tego mocno skierowane do tzw. klasy średniej. Biorąc pod uwagę amerykańskie warunki, czyli płatne szkolnictwo wyższe, różnorodny poziom szkolnictwa niższego w zależności od dzielnicy zamieszkania (czyli zamożności rodziców), to, że autor od razu zakładał, że czytelnika na start stać na edukację, pracę za darmo "dla nauki" itp., było kompletnie nie na miejscu. W końcu ideą lektury miało być, że każdy może dojść do tego, do czego doszedł autor, który kompletnie ignoruje swoją uprzywilejowaną na starcie pozycję. Nic na to nie poradzę, irytuje mnie takie podejście... A gdy dodać do tego banalne rady, które dla każdego choć z odrobiną wiedzy ekonomicznej są bardziej niż oczywiste, nie da się tej książki ocenić wyżej niż "przeciętna"... a i to tylko dlatego, że jest przystępnie napisana i szybko się ją czyta (co jest zapewne zasługą współautorki, Sharon Lechter, a nie samego Kiyosakiego...).
Z bogatej kolekcji książek biznesowych zgromadzonych przez mojego brata sięgnęłam po tytuł, który był już mi znany ze słyszenia. "Bogaty ojciec, biedny ojciec" to bestseller tłumaczący różnice w podejściu do pieniędzy i pracy między bogatymi i całą resztą świata. Książka spisana w formie lekcji, które młodemu Robertowi Kiyosaki udzielał ojciec jego przyjaciela, który był...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-28
Czasem potrzebuję książki stricte w celu odmóżdżenia się, a w takim celu świetnie sprawdzają się rozrywkowe lektury twórców internetowych. Konta Pana Buka i Pani Bukowej obserwuję od jakiegoś czasu w mediach społecznościowych, podchodzi mi ich poczucie humoru, więc postanowiłam wybrać jedną z ich książek - wybór padł na tę poświęconą pracy. Jak zwykle szybko sobie przypomniałam, dlaczego rzadko sięgam po takie lektury - to, co bawi w formie pojedynczego obrazka lub krótkiego tekstu, potrafi być mocno męczące w dłuższej formie. "Wielki Ogarniacz Pracy" to historie dwójki bohaterów: Beaty Bukowej oraz Adriana Lasa, którzy próbują się odnaleźć na trudnym polskim rynku pracy. Pojawia się tu więc korpo-wyzysk i zatrudnianie ludzi, którzy nie wiedzą, co mają robić, roznoszenie ulotek jako praca "z misją", nieudane wspólne biznesy ze znajomymi… Historyjki, o których pewnie każdy z nas słyszał od znajomych lub nawet sam doświadczył - skumulowane w jedną opowieść i odpowiednio przerysowane. A do tego poprzeplatane komiksami i tematycznymi żartami. Nic specjalnego, ale uśmiech na twarzy się czasem pojawia. Czyta się szybko, lektura nic nowego do życia nie wnosi, ale oczekiwany efekt odmóżdżenia się został osiągnięty ;). A na przyszłość będę się jednak trzymała obserwowania autorów w mediach społecznościowych, a nie porywała od razu na ich książki…
Czasem potrzebuję książki stricte w celu odmóżdżenia się, a w takim celu świetnie sprawdzają się rozrywkowe lektury twórców internetowych. Konta Pana Buka i Pani Bukowej obserwuję od jakiegoś czasu w mediach społecznościowych, podchodzi mi ich poczucie humoru, więc postanowiłam wybrać jedną z ich książek - wybór padł na tę poświęconą pracy. Jak zwykle szybko sobie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-06
Książka z tych, które trudno ocenić. Z jednej strony całkiem mi się podobała, dobrze mi się czytało, trochę ciekawostek tu wychwyciłam. Choć w tym roku sporo o Rosji czytałam, Jurasz przedstawił ten kraj z innego punktu widzenia - jako dyplomata pracujący w Moskwie miał wgląd w tematykę, w którą czasem ciężko się zgłębić postronnym. A z drugiej strony... Za dużo w tej książce samego autora. Tego, co sam robił, co lubił, co myślał - nieszczególnie mnie to interesowało, a nawet zdarzało się, że podczas lektury drażniło. Do tego nie da się nie zauważyć, że "Demony Rosji" zostały wydane trochę na szybko, latem tego roku, żeby podbić sprzedaż na fali zainteresowania wojną w Ukrainie - niektóre komentarze czy refleksje Jurasza kompletnie tu do mnie nie trafiają. W sumie to książka dla tych, którzy lubią różne anegdotki i chcą poznać jakieś ciekawostki z pracy dyplomaty w Rosji, a nie dowiedzieć się czegoś o samej Rosji. Pod tym kątem to całkiem fajna książka - ja jednak sięgnęłam po nią, spodziewając się czegoś nieco innego ;).
Książka z tych, które trudno ocenić. Z jednej strony całkiem mi się podobała, dobrze mi się czytało, trochę ciekawostek tu wychwyciłam. Choć w tym roku sporo o Rosji czytałam, Jurasz przedstawił ten kraj z innego punktu widzenia - jako dyplomata pracujący w Moskwie miał wgląd w tematykę, w którą czasem ciężko się zgłębić postronnym. A z drugiej strony... Za dużo w tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Kwiaty dla Algernona" to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, na jakie trafiłam ostatnimi czasy. Napisana w formie prowadzonego przez ok. 9 miesięcy dziennika Charliego Gordona - dorosłego mężczyznę z bardzo niskim IQ. Mimo to Charlie pracuje w piekarni i próbuje się nauczyć czytać i pisać, bo - jak to powtarza - "chce być mądry". Jego pociąg do nauki sprawia, że zostaje wybrany do nowego eksperymentu. Naukowcy Strauss i Nemur przeprowadzili udany zabieg na myszy o imieniu Algernon, po którym zwierzątko stało się niezwykle inteligentne. Charlie stał się pierwszym człowiekiem, którego poddano tej operacji, a wkrótce potem jego inteligencja zaczęła rosnąć w niesamowitym tempie. Niestety, rozwój emocjonalny nie nadążał za wzrostem IQ, a kiedy u Algernona zauważono następujące pogorszenie, także sytuacja Charliego zaczęła rodzić pytania...
Ja książkę przesłuchałam, a nie przeczytałam, jednak nawet w tej formie nie dało się nie zauważyć zmian w języku, gramatyce, słownictwie (a w pisowni zapewne też i w ortografii), które pojawiały się wraz ze zmianą poziomu IQ u Charliego. Niesamowicie przypadł mi do gustu ten zabieg, a główny bohater - narrator wywołał we mnie sporo emocji. Szczególnie, kiedy do Charliego wracały jego wspomnienia z dzieciństwa, kiedy zaczynał rozumieć swoje poprzednie relacje z ludźmi, to, jak był wcześniej traktowany ze względu na swoje opóźnienie umysłowe... były to fragmenty, które uderzały prosto w serce i zostawały w nim na długo.
"Kwiaty dla Algernona" zakwalifikowano do literatury science fiction, bo takie operacje na mózgu to fikcja naukowa - zwłaszcza w czasach powstania książki (przełom lat 50/60). Dla mnie to jednak zdecydowanie powieść psychologiczna, bo choć zabieg stanowił przyczynę zmian zachodzących w Charliem, to książka skupia się po prostu na człowieku. Na relacjach między ludźmi, na znaczeniu inteligencji - zarówno tej naukowej, jak i emocjonalnej, na bardzo trudnej sytuacji rodzinnej, gdy w domu pojawia się dziecko opóźnione w rozwoju... "Kwiaty dla Algernona" to książka poruszająca tak różnorodną tematykę w sposób niesamowicie spójny - do tego napisana bardzo dobrym językiem, wciągająca od początku do (dość przewidywalnego) końca. Świetnie się tego słuchało i jestem pewna, że lektura zostanie ze mną na dłużej, a po jakimś czasie z przyjemnością do niej wrócę.
"Kwiaty dla Algernona" to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, na jakie trafiłam ostatnimi czasy. Napisana w formie prowadzonego przez ok. 9 miesięcy dziennika Charliego Gordona - dorosłego mężczyznę z bardzo niskim IQ. Mimo to Charlie pracuje w piekarni i próbuje się nauczyć czytać i pisać, bo - jak to powtarza - "chce być mądry". Jego pociąg do nauki sprawia, że...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to