Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Rodzina Binewskich objeżdża Stany Zjednoczone jako dziwaczna trupa cyrkowa. Rodzina Binewskich szczyci się swą odmiennością. Rodzice Binewscy – Al i Lil – są całkiem zdrowymi ludźmi, którzy ze swoich odmiennych dzieci ubili całkiem spory interes. Dziećmi z płetwami, albinoska-karlica z garbem, bliźniaczki syjamskie czy dzieciak z umiejętnością telekinezy czy uśmierzania cudzego bólu – jak to możliwe, że w jednej rodzinie urodziło się tyle zdeformowanych genetycznie dzieci? Ano, rodzina Binewskich eksperymentowała w czasie ciąży z różnymi chemikaliami, narkotykami i innymi medykaliami, by dzieci urodziły się jak najbardziej odmienne! Dość powiedzieć, że chcieli porzucić swe jedyne zdrowe dziecko, dopóki nie odkryli, że jego odmienności nie widać na pierwszy rzut oka..

Książka biegnie dwutorowo – jesteśmy z rodziną Binewskich, gdy przeżywa swoje najlepsze chwile i po latach, gdy została już tylko albinoska Oly i cień jej matki, Lil. Cały czas zastanawiamy się co stało się z tą dziwaczną rodziną, do jakiej tragedii musiało dojść..

Wędrując z tą rodziną przez Stany Zjednoczone obserwujemy dorastanie tych dzieci, radzenie sobie z własną niepełnosprawnością, rodzenie się kultu jednego z nich i czujemy nadciągający upadek.

Rodzina Binewskich jest zaprzeczeniem jakichkolwiek norm społecznych. Czy bardziej kochają siebie jako rodzinę czy sławę i cudze uwielbienie? Toksyczni rodzice i dysfunkcje występujące w tej rodzinie przyprawiały mnie o ciarki. Patologiczny cyrk na kółkach.

Rodzina Binewskich objeżdża Stany Zjednoczone jako dziwaczna trupa cyrkowa. Rodzina Binewskich szczyci się swą odmiennością. Rodzice Binewscy – Al i Lil – są całkiem zdrowymi ludźmi, którzy ze swoich odmiennych dzieci ubili całkiem spory interes. Dziećmi z płetwami, albinoska-karlica z garbem, bliźniaczki syjamskie czy dzieciak z umiejętnością telekinezy czy uśmierzania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zadie Smith jest ikoną brytyjskiego pisarstwa, więc nie mogłam się doczekać pierwszego zetknięcia z lekturą jej książki. Przeniosła nas do dzielnicy Londynu, którą zna od podszewki, co czuć, gdy odkrywamy każdy kolejny jej zakamarek. Bohaterowie są wyraziści, przesiąknięci dzielnicą, w której mieszkają, z której się wywodzą.

Autorka miesza style i tak – pierwsza część, o Leah jest napisana w tak chaotyczny i okropny sposób, że zniechęciła mnie do czytania na długie tygodnie. Druga część napisana jest już zgrabnie i toczy się, jak prawdziwa opowieść, co mi się podobało.

Bohaterów nie da się lubić. Są charakterystyczni, nie są miałcy, ale każdy z nich mnie wkurwiał. Jasne, los ciężko się z niektórymi z nich obszedł, każdy wydawał się mieć pod górkę, na siłę chcieli udowodnić, że miejsce pochodzenia ich nie definiuje, ale gdzieś ciągle kołatała mi się myśl, żeby wzięli się w garść! Bóle egzystencjalne nie wiadomego pochodzenia u ludzi, którzy dawno powinni być poskładani, to nie dla mnie.

Ale umęczyłam się okrutnie przy czytaniu.. Z pewnością sięgnę jeszcze po jakąś jej pozycję, ale tego pierwszego spotkania z nią nie uważam za udane.

Czytałam wiele recenzji tej książki i każda z nich wydawała mi się być lepsza od samej książki.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje tonący, jest drugi tonący, który się go chwyta.

Moja ocena – 5/10

Zadie Smith jest ikoną brytyjskiego pisarstwa, więc nie mogłam się doczekać pierwszego zetknięcia z lekturą jej książki. Przeniosła nas do dzielnicy Londynu, którą zna od podszewki, co czuć, gdy odkrywamy każdy kolejny jej zakamarek. Bohaterowie są wyraziści, przesiąknięci dzielnicą, w której mieszkają, z której się wywodzą.

Autorka miesza style i tak – pierwsza część, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja znajomość z panem Kingiem zaczęła się już kilka dobrych lat temu i wiem, że można się od niego spodziewać powieści życia, czyli takiej, po lekturze której zastanawiałam się dlaczego nie sięgnęłam po nią wcześniej, jak i dość nudnawej powieści, która broni się tylko dobrym rzemiosłem autora.

Czytało mi się dobrze, ale długo. Długo, bo w e-booku, w ulubionej bibliotece ktoś zawsze sprzątnął mi ją sprzed nosa. Taką objętość nie dało się jednak połknąć w dwa wieczory, dodatkowo wciąż czytam na laptopie, bo odkładam kupno Kindle’a.

Trochę się obawiałam tej objętości. Facet przenosi się w czasie i próbuje zapobiec zabójstwu prezydenta Kennedy’ego i co? King opisze nam to krok po kroku? Czy może okaże się, że to horror, a sam prezydent jest jakimś rodzajem zombie, który jednak należy zabić?

I tu zaskoczenie, bo ta powieść była trochę inna, niż przyzwyczaił mnie do tego autor. Oczywiście, tak jak w każdej, każdy szczegół jest dopracowany, postacie rozpisane genialnie i nie ma tam przypadkowych bohaterów, czy nudnych i niepotrzebnych opisów. Wszystko jest na swoim miejscu. Kolejnym plusem jest sama fabuła – można by pomyśleć, że porywając się na taką tematykę może temu nie sprostać, ale wyszło mu to wyśmienicie. Bohater powieści, Jake Epping aka George Amberson, cofa się w czasie do roku 1958 i ma aż 5 lat, które musi tam spędzić, zanim dojdzie do wydarzeń, którym musi zapobiec. Poznaje ten świat od podszewki – segregacja rasowa, domy nie zamykane na klucz, brak telefonów komórkowych, to jedne z niewielu rzeczy, z którymi się zetknął.

Oprócz fantastycznej powieści przygodowej o podróży w czasie, mamy tutaj także trochę kryminału i szczyptę romansu, dzięki któremu wszystko nabrało nowego wymiaru – Dallas ’63 to nie tylko walka dobra ze złem, ale także podążanie za swoim marzeniem, miłości i zdolności do poświęceń w jej imieniu.

King w ciekawy sposób wplótł w powieść efekt motyla, wszystko miało tutaj swoje konsekwencje i choć bohater myślał, że przeszłość pozostaje bez wpływu przez jego wycieczki w czasie, to jednak po czasie okazało się, że się mylił.

Kolejny raz autor umiejscawia po części swoją powieść w Derry. Jeśli nie czytaliście „To”, to w pewnym momencie nie załapiecie momentu spotkania George’a Ambersona z tym mrocznym miastem.

Cóż mogę więcej powiedzieć? Ta powieść ma w sobie wszystko, czego oczekuję od powieści, dodatkowo ma, według mnie, najlepsze zakończenie ze wszystkich powieści Kinga, które przeczytałam. Idealnie nadaje się na ekranizacje i okazuje się, że już za rok trafi na mały ekran – podobno w rolę głównego bohatera w serialu wcieli się James Franco (nie, nie, nie, nie widzi mi się to!).

Mój czytelniczy świat byłby bardzo ubogi bez Stephena Kinga :)

Moja znajomość z panem Kingiem zaczęła się już kilka dobrych lat temu i wiem, że można się od niego spodziewać powieści życia, czyli takiej, po lekturze której zastanawiałam się dlaczego nie sięgnęłam po nią wcześniej, jak i dość nudnawej powieści, która broni się tylko dobrym rzemiosłem autora.

Czytało mi się dobrze, ale długo. Długo, bo w e-booku, w ulubionej bibliotece...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bernadette Fox jest genialnym architektem, który wycofał się z życia zawodowego, mieszka w starej, przeciekającej budowli, która ma ciekawą historię, ma mądrą i uroczą córkę oraz równie genialnego męża, który pracuje w Microsofcie.

Nie jest jednak lubiana przez swoich sąsiadów, a i ona nie przepada za mieszkańcami Seattle, w szczególności jeśli chodzi o kierowców. Nie uczestniczy w życiu super-szkoły, do której uczęszcza jej córka, w wielkich okularach i chustce przyjeżdża po nią i ucieka.

Co jest z Tobą nie tak, Bernadette? To pytanie nasuwało mi się podczas lektury. Ekscentryczna kobieta z pewnością miała depresję, wycofała się z życia publicznego do tego stopnia, że powierzyła wszelką organizację życia wirtualnej asystentce z Indii, która okazała się rosyjską mafią..

Brzmi ciekawie? A to tylko zalążek tego, co dzieje się w tej książce. Antarktyda, konferencje TED, dom, który spłynął w błocie, jeżyny, FBI i zakład psychiatryczny to jedne z wielu haseł, które można dopasować do tej pozycji.

Jest to satyra na współczesną rodzinę, pełna humoru (co nie dziwi, skoro Maria Semple jest autorką jest scenarzystką popularnych sitcomów i ciętych ripost powieść epistolarna, którą należy przeczytać, bo już niedługo zostanie zekranizowana.

Bernadette Fox jest genialnym architektem, który wycofał się z życia zawodowego, mieszka w starej, przeciekającej budowli, która ma ciekawą historię, ma mądrą i uroczą córkę oraz równie genialnego męża, który pracuje w Microsofcie.

Nie jest jednak lubiana przez swoich sąsiadów, a i ona nie przepada za mieszkańcami Seattle, w szczególności jeśli chodzi o kierowców. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ludzie płacą za to, co robią, a w jeszcze większym stopniu za to, czym się stali. A płacą za to w bardzo prosty sposób – pozostałym życiem."



Jest to moja trzecia książka Matthew Quicka, po "Poradniku pozytywnego myślenia" i "Niezbędniku obserwatorów gwiazd" i zarazem, moim zdaniem, najsłabsza z nich.

Nie ukrywam, że pewne przemyślenia Leonarda - głównego bohatera, który pewnego dnia wyrusza do szkoły, by zabić swojego kolegę i siebie samego, po drodze wręczając niektórym prezenty - były mi bliskie i rozumiałam motywy, które nim kierowały. Choć nie byłam outsiderem w takim wymiarze, w jakim Peacock, to niektóre opisy poruszyły moją czuła strunę.

Ale czy ta książka rzeczywiście powinna być kierowana do młodzieży? Czegoś mi w niej brakowało. Powód krucjaty Leonarda był opisany po macoszemu, trochę na siłę. Nie podobał mi się też przekaz, który w pewnym momencie wybrzmiewał z tej książki - nie musisz się dostosować, pierdol to, najwyżej przyjdziesz do szkoły z pistoletem!

Listy z przyszłości byłyby ciekawym zabiegiem, gdyby nie były tak futurystyczne - a może to ja, nie lubiąca takich klimatów, nie za bardzo potrafiłam się w to wczuć. Opisane było to raczej dezorientująco - nie wiedziałam, czy to rzeczywiście opis przyszłości, sen, czy fantazja.

Leonard Peacock jest dziwny, zamknięty w sobie, opuszczony przez matkę i balansujący na granicy zdrowego rozsądku, rozpaczy i szaleństwa.



"Zdaniem Herr Silvermana o pronazistowskie sympatie oskarżano również Walta Disneya, który rzeczywiście chodził na spotkania nazistów, umieszczał antysemickie obrazy w swoich kreskówkach i przyłączył się do grupy, która dyskryminowała Żydów w branży rozrywkowej. Walt Disney! Trudno uwierzyć, jak wielu ludzi ma skrycie poglądy rasistowskie. Miliony poczciwych dzieciaków z całego świata przyjeżdżają do parków rozrywki Walta Disneya i znakomicie się bawią z całą rodziną – a wszystko to odbywa się według zamysłu sympatyka nazistów. Dlaczego prawie nikt o tym nie mówi? Herr Silverman twierdzi, że Disney chciał stworzyć utopię tak pociągającą, tak przekonującą, że nikt nie odważyłby się jej oprzeć. „Kogo wam to przypomina?”, spytał Herr Silverman, a my rozumieliśmy, że odpowiedź brzmi: Hitlera. Kilkoro uczniów miało za złe Herr Silvermanowi tego rodzaju porównania. Lori Sleeper zaprotestowała: „Dlaczego próbuje pan zniszczyć nasze dzieciństwo?”. Na co on odparł: „Wolałabyś nie wiedzieć, że Walta Disneya często oskarża się o sympatie nazistowskie?”. Lori Sleeper zawołała: „TAK!”, czym wprawiła mnie w lekkie przygnębienie, ponieważ widziałem, że naprawdę tak myśli. Chowanie głowy w piasek to niezwykle popularna strategia w mojej szkole. Można odnieść wrażenie, że nawet gdyby parki rozrywki Disneya zasilano energią generowaną przez niewolników sprowadzanych potajemnie z Afryki, ludzi skutych łańcuchami i zmuszonych do napędzania stacjonarnych rowerów podłączonych do generatorów prądu, ludzi chłostanych, zamykanych na noc w klatkach i niedożywionych – mieszkańcy Ameryki nadal przywoziliby swoje dzieci do Disneylandów. Dopóki nie musieliby oglądać na własne oczy chłostanych niewolników. Wystarczy ukryć okropieństwa, a większość Amerykanów przejdzie nad tym do porządku dziennego. Przygnębiające."

Książki Matthew Quicka przyciągają mnie swoimi ciekawymi okładkami. Zostaję przy nich dla interesującej, innej treści. Nie tylko dla młodzieży.

"Ludzie płacą za to, co robią, a w jeszcze większym stopniu za to, czym się stali. A płacą za to w bardzo prosty sposób – pozostałym życiem."



Jest to moja trzecia książka Matthew Quicka, po "Poradniku pozytywnego myślenia" i "Niezbędniku obserwatorów gwiazd" i zarazem, moim zdaniem, najsłabsza z nich.

Nie ukrywam, że pewne przemyślenia Leonarda - głównego bohatera,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczynka w zielonym sweterku Krystyna Chiger, Daniel Paisner
Ocena 7,8
Dziewczynka w ... Krystyna Chiger, Da...

Na półkach: ,

Sądziłam, że czeka mnie ciężka lektura – mimo ważnych tematów nie przepadam za książkami o tematyce wojennej albo osadzonej w tych czasach, bo przeważnie ciężko mi się ją czyta, a i potrzebny jest na takie lektury czas i skupienie. Zaskoczyło mnie to, że jest tak dobrze napisana (zredagowana?), podzielona rozdziałami sprawiała, że szybciej się ją czytało, nie przynudzała (pardon!) detalami, skupiła się na historii „Dziewczynki w zielonym sweterku”.

A dziewczynką tą jest Krysia Chiger, Żydówka z Lwowa, która wraz z rodziną trafia do getta, a później na Leopolda Sochę, drobnego złodziejaszka, którego nawróciła dobra żona i córka, a który pomaga im zejść do kanałów i tam przeżyć. Poldek, jak nazywali go „kanalarze”, widział w nich szybki zarobek, ponieważ płacili mu za możliwość schronienia, za pomoc i za jedzenie, które codziennie dostarczał wraz z innymi, którzy skłonni byli przez czternaście miesięcy ukrywać prawdę i podporządkować swoje życie do rytmu dnia (a raczej nieustającej nocy) osób ukrywających się w kanałach.

Znamienne jest to, że rodzina Chigerów cierpi za swoje pochodzenie, a nie jest zbytnio religijna.. Skupiają się raczej na tradycji, kulturze, ale nie na modlitwach. Kiedy przestaje obowiązywać pakt o nieagresji to właśnie ich pochodzenie i wyznanie sprawi, że będą musieli walczyć o przetrwanie.

Jak silna jest wola walki? Ta lektura świetnie to pokazuje. Boli w pewnych momentach, skłania do refleksji. Ukazuje też jak musiała żyć ze sobą grupa ludzi, którzy w normalnych warunkach nawet by się ze sobą nie zetknęli, nie minęli na ulicy. Do czego popycha ich wola walki, zaszczucie, wszechobecny brud, smród, szczury i strach o własne życie.

"Właśnie pojmowałam, że w naszym życiu nie ma miejsca na łzy. Później, kiedy ukrywaliśmy się w kanałach, blisko ulicy, na której bawiły się dzieci, nie mogłam płakać, bo zdradziłabym naszą obecność. Ale tutaj, widząc, jak moją kuzynkę i moją babcię zabierają na pewną śmierć, miałam oczy przepełnione łzami. Rodzice starali się być tacy dzielni, tacy silni. Byli tak skupieni na staraniach o przetrwanie naszej czwórki, że zbyt głęboki żal po tych, których straciliśmy, mógłby ich oderwać od celu . Nie musieli mi o tym mówić. Wszyscy byli bardzo smutni, myśląc, co spotkało Inkę i babcię, myśląc, co mogło się z nimi dziać potem, ale tylko tyle miejsca na smutek mogło być w nas. Usunęliśmy smutek z naszych umysłów. Nie dlatego, że nie kochaliśmy naszych bliskich, czy nie troszczyliśmy się o pamięć o nich. Nie z powodu braku szacunku albo obojętności. Nie – ponieważ nie było już więcej miejsca na łzy. Nie można było jawnie okazywać smutku. Nie w getcie, już nie. Dlaczego? Ponieważ każda osoba wokół przeżywała własny smutek. Wszyscy byliśmy świadkami, jak nasi bliscy, nasi przyjaciele byli zabierani na rzeź. Mogliśmy być pogrążeni w rozpaczy, ale w tym samym czasie mieliśmy nadzieję, że nie będziemy następnymi."

Dziwny dysonans odczuwałam czytając tę książkę – był upał, ja na czwartym piętrze, blisko słońca, kiedy oni tam na dole, w lwowskich kanałach walczyli o życie. Wrażenie zrobiło na mnie również to, że działo się to w Lwowie – tam mieszkała moja babcia w czasie wojny. Może chodziła po tych samych ulicach? Może stawiała kroki na włazie do kanału? Nigdy się tego nie dowiem.

Potrzebna lektura, tym bardziej wstrząsająca, że prawdziwa, a jej bohaterką jest siedmioletnie dziecko, które musiało przedwcześnie dojrzeć i stawić czoła życiu, opiekować się młodszym bratem, nieustannie kontrolować swoje emocje. Moje wydanie książki uzupełnione było o dalsze losy bohaterów.

Cóż więcej można powiedzieć? To ludzie ludziom zgotowali ten los..

Czeka mnie także seans „W ciemności” Agnieszki Holland – film opowiadający historię rodziny Chigerów i innych, żyjących razem ze szczurami w kanałach.

Sądziłam, że czeka mnie ciężka lektura – mimo ważnych tematów nie przepadam za książkami o tematyce wojennej albo osadzonej w tych czasach, bo przeważnie ciężko mi się ją czyta, a i potrzebny jest na takie lektury czas i skupienie. Zaskoczyło mnie to, że jest tak dobrze napisana (zredagowana?), podzielona rozdziałami sprawiała, że szybciej się ją czytało, nie przynudzała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stosunek do klasycznej literatury mam ambiwalentny. Bo z jednej strony chcę poznać te wszystkie historie, których nie wypada nie znać, zwłaszcza zaczytując się w książkach odkąd się tę umiejętność nabyło. A z drugiej – żadna jakoś mnie nie porywa, może chwilowo, a już na pewno nie na tyle, bym sięgała po nią co jakiś czas albo określiła ją mianem ulubionej.

Najpierw zaskoczenie – to nie jest romans, to przekrój rosyjskiego społeczeństwa, jej polityki i podłoża historycznego. Opisane są wszystkie stany społeczne, ich zawody. Młode kobiety, starsi mężczyźni, wojskowi, arystokracja, chłopi, bezdzietni, ciężarne, wierni mężowie, niewierne żony. Każdy może się z kimś zidentyfikować.

Historia Kareniny to pretekst, żeby zawrzeć w niej swoje poglądy, nakreślić jakiś przekrój społeczny, obyczajowy, pokazać spektrum postaw moralnych wokół tej historii. A sama historia? Zestawiona z miłością Kitty i Lewina daje nam dwie drogi, którymi możemy podążyć – rzucenia się w wir namiętnej miłości (czy naprawdę miłości?), która prędzej czy później nas spali albo długo dojrzewającej miłości, która wymaga wyrzeczeń, rozwija się powoli, ale gwarantuje bezpieczeństwo i stabilizację.

Trochę razi i bulwersuje ten ostracyzm Anny, podczas gdy Wroński wciąż cieszył się atencją, chociaż dobrze wiem, żebył wynikiem hipokryzji elit tamtych czasów. Jednakże sama postać Anny nie przypadła mi do gustu – na początku taka silna i zdecydowana, pod wpływem miłości stała się słaba, nieracjonalna. Znowu bohaterka klasycznej powieści mnie denerwowała, chyba zrobię sobie przerwę :).

Wiele rzeczy było zbędnych, jak krytyka ustroju feudalnego. No błagam.. To ostatnia rzecz, jakiej spodziewałam się w klasycznej historii miłosnej!

Każda z postaci jest jednak wyrazista, dobrze zbudowana, odnosi się wrażenie, że ma swój cel w tej historii i odkryjemy go z czasem.

Największą wartością tej książki jest jej doskonały język i panorama życia XIX-wiecznej Rosji. Z pewnością nie jest nią ta historia miłosna, choć muszę przyznać, że Tołstoj był prawdziwym psychologiem i znawcą kobiet.

Cóż, szukam dalej idealnej dla siebie historii miłosnej, chyba nie odnajdę jej jednak w klasyce :)

Stosunek do klasycznej literatury mam ambiwalentny. Bo z jednej strony chcę poznać te wszystkie historie, których nie wypada nie znać, zwłaszcza zaczytując się w książkach odkąd się tę umiejętność nabyło. A z drugiej – żadna jakoś mnie nie porywa, może chwilowo, a już na pewno nie na tyle, bym sięgała po nią co jakiś czas albo określiła ją mianem ulubionej.

Najpierw...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Broad Peak. Niebo i piekło Bartek Dobroch, Przemysław Wilczyński
Ocena 7,7
Broad Peak. Ni... Bartek Dobroch, Prz...

Na półkach:

Dwa lata po tragicznych wydarzeniach z Broad Peak, które przeżywała cała Polska, a w szczególności środowisko himalaistów i internauci wyżywający się na forach dyskusyjnych, sięgam po książkę opisującą je dokładnie i jestem zaskoczona.

Jestem zaskoczona, że jest to pozycja tak dokładna, rzetelna i nie zanudzająca detalami. Przecież wszyscy wiemy, co tam się stało. Do znudzenia, choć to brutalnie brzmi biorąc pod uwagę śmierć dwóch osób, wałkowano temat, wywiady z wszystkimi osobami związanymi ze sprawą, nabijano oglądalność reportażami i dywagacjami „co by było gdyby”.

A ta lektura jest świeża, rzetelna, bardzo wzruszająca. Do gór mam stosunek osobisty, ale to, w jaki sposób został opisany m.in. Maciej Berbeka wycisnął mi łzy z oczu . Książka ta jest bezstronna, obiektywna i nie oceniająca żadnej z podjętych „na górze” decyzji. Poznajemy każdego z uczestników wyprawy, /najmniej, a prawie wcale, Artura Małka, który nie zgodził się na rozmowę z autorami – Bartkiem Dobrochem i Przemysławem Wilczyńskim/, co doprowadziło ich na szczyt Broad Peaku, ich historię, rozmowy z bliskim, wspomnienia z tego tragicznego dnia.

Nie sposób ocenić postępowania uczestników wyprawy, ale książkę już mogę – jest napisana z rozwagą, pozwala choć trochę zrozumieć ludzi, którzy zginęli spełniając swoje marzenie. Wielkim plusem jest także rzetelne dziennikarstwo autorów, którzy starali się nie żerować na tragedii.

Świetna pozycja dla osób, które chcą poznać szerzej historię polskiego himalaizmu, zagłębić temat niegdysiejszej etyki wspinania się i porównać, czym różniły się wyprawy z lat 80-tych, a te dzisiejsze. Czy ta książka to próba odpowiedzi jaki jest sens himalaizmu? W pewnym sensie tak, ale jesteśmy tylko obserwatorami, którzy siedzą w ciepłym domu i prawdopodobnie nigdy nie będą musieli zmierzyć się z odmrożeniami, hipotermią czy wielkim zmęczeniem, które nie pozwala dalej iść.

„Góry nie znoszą gadulstwa.„

Dwa lata po tragicznych wydarzeniach z Broad Peak, które przeżywała cała Polska, a w szczególności środowisko himalaistów i internauci wyżywający się na forach dyskusyjnych, sięgam po książkę opisującą je dokładnie i jestem zaskoczona.

Jestem zaskoczona, że jest to pozycja tak dokładna, rzetelna i nie zanudzająca detalami. Przecież wszyscy wiemy, co tam się stało. Do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z serii „Książki z biblioteki”, czyli książki, które niekoniecznie bym kupiła, ale podoba mi się okładka, wydanie albo zachęca mnie treść lub gdy potrzebuję czegoś lekkiego. Tak było i tym razem, choć nieco się rozczarowałam.

Byłaby z tego świetna, banalna komedia romantyczna:

– w roli uroczej, temperamentnej wdody, która dyskretnie dyryguje rodziną – June – widziałabym Vannesę Redgrave lub Maggie Smith;

– w roli jej zagubionej, nieszczęśliwej córki – Kristine – która przeżywa kryzys w małżeństwie i sama nie wie, czego chce, widziałabym Diane Keaton albo Kate Winslet,

– w roli młodej, ambitnej wnuczki Chloe – niezawodną w takich komediach Rachel McAdams albo młodziutką i pełną uroku Lily Collins.

Po prostu już to widzę – trzy kobiety, każda z charakterem, z własnymi przygodami, pokonują ramię w ramię kolejne problemy, które pojawiają się im na drodze. Bo to, że będą trzy śluby, spojleruje nam już tytuł i okładka. To, że nie będzie łatwo sugeruje nam ilość stron – ponad 400 stron nie traktowałoby tylko o przygotowaniu do ślubów. Lekka, nieco naiwna, przewidywalna. Dobra lektura, żeby się odprężyć. Nie znajdziemy tak jednak nic nowego, wyjątkowego. To wszystko już było – w serialach, komediach romantycznych i nawet harlequinach.

Niektórzy porównują autorkę z Emily Giffin, wydaje mi się jednak, że autorka „Trzech panien młodych” nawet się do niej nie umywa, choć i Giffin można wiele zarzucić.

Na stronie lubimyczytac książka ta zaklasyfikowana jest jako „literatura piękna”. Kurczę, mam problem, bo ja dałabym ją do romansów i obyczajówek :)

Dla niewymagającej czytelniczki.

Z serii „Książki z biblioteki”, czyli książki, które niekoniecznie bym kupiła, ale podoba mi się okładka, wydanie albo zachęca mnie treść lub gdy potrzebuję czegoś lekkiego. Tak było i tym razem, choć nieco się rozczarowałam.

Byłaby z tego świetna, banalna komedia romantyczna:

– w roli uroczej, temperamentnej wdody, która dyskretnie dyryguje rodziną – June – widziałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygodę z Gillian Flynn rozpoczęłam na odwrót – od jej najnowszej pozycji, czyli „Zaginionej dziewczyny”, przez „Mroczny zakątek”, aż do jej debiutu, czyli „Ostrych przedmiotów”. Gdyby nie wcześniejsze zetknięcie się z tą świetną autorką, to z pewnością przekonałaby mnie rekomendacja Harlana Cobena, który nazwał tę książkę „dowcipnym, eleganckim i fascynującym debiutem”, a samą autorkę „prawdziwym objawieniem”. Czy potrzeba czegoś więcej? Tylko dobrze podanej, porządnej historii z dreszczykiem. W tej pozycji to znajdziemy.

Camille Preaker, dziennikarka chicagowskiej gazety, wraca do rodzinnego miasta, aby napisać artykuł o dwóch zamordowanych dziewczynkach. Ring a bell? Skojarzenie nasunęło się samo, czyli Alicja Tabor z „Ciemno, prawie noc”. Jeśli dodamy do tego fakt, że dziennikarka musi zmierzyć się z wydarzeniami z przeszłości, między innymi ze śmiercią siostry, to podobieństwo wydaje nam się naprawdę spore. Ale na tym ono się kończy.

Camille ma za sobą pobyt w klinice psychiatrycznej, do której trafiła po wieloletnim okaleczeniu swojego ciała. Praktycznie całe pokryte jest bliznami, wyrytymi napisami, które sygnalizowały jej uczucia i i myśli w krytycznym momencie.

"Bo ja lubię się okaleczać. Tnę się, chlastam, wyrzynam, szatkuję, robię sobie sznyty. Jestem bardzo osobliwym przypadkiem. Mam w tym swój cel. Moja skóra krzyczy. Jest pokryta słowami – kucharz, ciastko, kiciuś, loczki – jak gdyby jakiś wyposażony w nóż amator uczył się pisać na moim ciele. Czasami, ale tylko czasami, się śmieję. Wychodząc z kąpieli, dostrzegam kątem oka wyryte na swej nodze słowo lalunia. Naciągam sweter i na nadgarstku widzę szkodliwy. Po co te słowa? Kilka koncepcji przyniosły tysiące godzin terapii z dobrymi specjalistami. To przeważnie kobiety, które działają w zgodzie z teoriami rodem z elementarza, opartymi na różnicach między szparką i ogonkiem. Albo nie ukrywają negatywnego nastawienia. Na swej skórze mam wyrytych jedenaście synonimów niepokoju. Pewność mam tylko co do jednego – że wtedy niezwykle ważne było, bym widziała na sobie te litery, a nawet nie tyle widziała, ile czuła. Na moim lewym biodrze płonie wyraz halka."

Szybko dowiadujemy się więc od czego pochodzi tytuł „Ostre przedmioty” – od rzeczy, którymi bohaterka się cięła i których szukała, gdy znajdowała się w nerwowej i napiętej sytuacji. A powrót do wiktoriańskiej, surowej rezydencji w Wind Gap i matki, chłodnej, wręcz nienawistnej kobiety, nie wpływał dobrze na kruchą i wrażliwą istotę, jaką była Camille. Dlaczego więc tam wróciła, dlaczego nie uciekła, skoro wiedziała, że z powrotu nie wyniknie nic dobrego? Chciała udowodnić sobie oraz szefowi, że dziewczyna, która się tnie, także potrafi poważnie zająć się tematem.

Nie trzeba być psychologiem, żeby stwierdzić, że zaburzenia Camille są wynikiem traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa oraz złymi stosunkami z matką, która nie poświęcała jej uwagi, a faworyzowała jej dwie młodsze siostry. Po śmierci jednej z nich jej uwaga skupia się na 13-letniej Ammy.

"Przez pewien czas tłumaczyłam sobie, że dystans Adory to postawa obronna, jaką przybrała po śmierci Marian. Ale tak naprawdę myślę, że ona zawsze miała z dziećmi więcej problemów, niż kiedykolwiek była w stanie znieść. Sądzę, że w rzeczywistości ich nienawidzi. Wciąż powraca do mnie, nawet teraz, to uczucie zazdrości, to oburzenie. Z jednej strony przypuszczalnie podobało się jej to, że ma córkę. Założę się, że kiedy była dziewczynką, marzyła o tym, że kiedyś zostanie matką, będzie rozpieszczać swoje dziecko i wylizywać je tak, jak kot chłepce mleko. Z taką właśnie żarłocznością podchodzi do dzieci. Osacza je. Na pokaz nawet ja byłam jej ukochanym dzieckiem. Kiedy minął okres jej żałoby po Marian, paradowała ze mną po mieście, uśmiechała się i żartowała, a nawet łaskotała mnie, rozmawiając z ludźmi na chodniku. Jednak po powrocie do domu znikała w swoim pokoju, jak niedokończone zdanie, a ja siedziałam na korytarzu, z twarzą przyciśniętą do jej drzwi, i rozpamiętywałam cały dzień, zastanawiając się, czym mogłam ją urazić."

Ammy jest słodka i dziecinna. Ale tylko dla mamy – poza domem twardą ręką rządzi szkołą i swoimi przyjaciółkami, jest wulgarna i nie obcy jest jej seks i narkotyki. Ammy jest sprytna albo zaburzona, tak jak jej siostra i matka. Jej postać jest lekceważąca, przesadzona. Kokietuje i manipuluje rodzicami, pragnie uwagi i jest zazdrosna o tą, jaką poświęca się zmarłym dziewczynkom i jej siostrze.

"W szyderstwie Ammy wyczułam powiew desperacji i niewinności. Jak wtedy, gdy skarżyła się przy śniadaniu: „Szkoda, że to nie ja zostałam zamordowana”. Amma nie życzyła sobie, aby komukolwiek poświęcać więcej uwagi niż jej. A na pewno nie dziewczynkom, które nie mogły jej dorównać, kiedy jeszcze żyły."

Autorka powoli odkrywa karty, nie toczy się typowe śledztwo. Powieść nie przypomina typowego thrillera, a raczej powieść kryminalną połączoną z thrillerem psychologicznym. Postacie drugoplanowe są albo wyraziste albo tak mdłe, że zastanawiamy się, co mają wnosić do historii. Jest zagadka z przeszłości, jest rozwiązanie morderstw, wulgaryzmy i szybka lektura – coś, czego potrzebowałam po klasyce. Rozwiązanie zagadki było jednak zbyt proste, spodziewałam się, że zabójcą okaże się pozornie bezpłciowy statysta, ale okazało się, że historia nie była aż tak zagmatwana. Nie zmienia to faktu, że to kawał dobrej historii, która trafiła do mnie bardziej, niż „Mroczny zakątek”.

Przygodę z Gillian Flynn rozpoczęłam na odwrót – od jej najnowszej pozycji, czyli „Zaginionej dziewczyny”, przez „Mroczny zakątek”, aż do jej debiutu, czyli „Ostrych przedmiotów”. Gdyby nie wcześniejsze zetknięcie się z tą świetną autorką, to z pewnością przekonałaby mnie rekomendacja Harlana Cobena, który nazwał tę książkę „dowcipnym, eleganckim i fascynującym debiutem”, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za lekturę tej klasycznej powieści zabrałam się tuż po przeczytaniu "Przeminęło z wiatrem". Rozochocona klasyką, której jeszcze nie poznałam, wzięłam z biblioteki na chybił-trafił pozycję Jane Austen. Och, jakże żałuję, że nie zaczęłam od "Dumy i uprzedzenia"! Może wtedy trochę bardziej rozumiałabym uwielbienie do tej pisarki i sama stała się "ofiarą" jej romansów.

Pan Dashwood umiera i zostawia na tym padole łez swoją małżonkę i trzy córki - młodziutką Małgorzatę, romantyczną Mariannę i rozważną Eleonorę. Pieczę nad nimi powinien sprawować jego najstarszy syn, ale okazuje się pazernym sukinkotem, którego bardziej interesują własne sprawy finansowe, niż faktyczna opieka nad siostrami i wdową po ojcu. Nie chcąc mieszkać u nieprzychylnego pasierba i jego żony, pani Dashwood wyprowadza się z córkami do domu na wsi, którego wynajem zaoferował jej daleki krewny. Tam dwie z nich, Eleonora i Marianna, poznają gorzki smak pierwszej miłości

Eleonora, starsza z sióstr, jest rozsądna, rozważna, ale trochę także romantyczna. Zazwyczaj trzeźwo myśląca i powściągliwa w swych uczuciach, podejrzewana również o ich brak i oschłość, jest także oczywiście dobra i posiadająca złote serce. Równie dobra i szczera jest jej młodsza siostra, Marianna. Ta z sióstr wykazuje się jednak dużo większym ekstrawertyzmem, skłonnością do melodramatyzmu i wybuchem płaczu w każdych sytuacjach innych niż zwykłe czytanie, szydełkowanie, czy spacer. Siostry były dla siebie oparciem i jedna równoważyła cechy drugiej, natomiast ta druga podkręcała jej otwartość i ekstrawertyzm. Przyznam, że z pierwszą z nich utożsamiłam się szybciej i to jej kibicowałam w trakcie lektury. Nie były one jedynymi bohaterkami, które pozwalały pani Austen na szczyptę moralizatorstwa - pojawiała się porzucona przez absztyfikanta Marianny Eliza, płytka i egzaltowana Lucy, zgryźliwa Anna, wiecznie śmiejąca się Charlotte, dobrotliwa pani Jennings, obiekt westchnień pan Willoughby, milkliwy Brandon, ciekawi bracia Ferras.

Książka nie jest jednak tylko zapisem perypetii miłosnych dwóch sióstr, to także doskonały obraz angielskiej wsi sprzed dwustu lat, poślednia krytyka ówczesnych stosunków społecznych, polegających głównie na pozyskiwaniu znajomości pozwalających na znaczące podniesienie statusu. W pozycji tej znajdziemy również opis nienagannych manier, trochę staroświeckiego języka, świat honoru i zasad.

Wydarzeń w tej książce jest niewiele, a i ja przez cały czas zastanawiałam się, czy nie jestem zbyt rozważna do tej lektury, bo choć potrafię docenić wszystkie jej walory, to z pewnością wiele czasu minie, zanim sięgnę po "Dumę i uprzedzenie", którą planuję od dawna. Zakończenie było bardzo banalne, typowy happy end. Miało to jednak swój urok, w końcu zabrałam się za lekturę klasycznego romansu, nie mógł się on skończyć inaczej. Rozważna, czy romantyczna? Nie drżałam z podniecenia, nie zatopiłam się całkowicie w świecie angielskiej wsi, więc jednak skłaniam się ku rozwadze.

Za lekturę tej klasycznej powieści zabrałam się tuż po przeczytaniu "Przeminęło z wiatrem". Rozochocona klasyką, której jeszcze nie poznałam, wzięłam z biblioteki na chybił-trafił pozycję Jane Austen. Och, jakże żałuję, że nie zaczęłam od "Dumy i uprzedzenia"! Może wtedy trochę bardziej rozumiałabym uwielbienie do tej pisarki i sama stała się "ofiarą" jej romansów.

Pan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść udowadniająca, że jedna chwila i przypadkowe spotkanie może zmienić życie wielu osób. Tak było w przypadku Adele i jej syna Franka, gdy wybrali się na zwyczajne zakupy do marketu. Małe amerykańskie miasteczko, dni poprzedzające długi, wrześniowy weekend z okazji Święta Pracy. 13-letni Henry jest nieśmiałym, zdystansowanym i wyobcowanym chłopcem, który zaczyna intensywnie dojrzewać. Mieszka z matką, Adele, która po rozwodzie z jego ojcem, wielu poronieniach i urodzenia martwego dziecka, popada w depresję i swoje wychodzenie z domu ogranicza do niezbędnego minimum, nawet pracę wykonując przez telefon, siedząc w kuchni.

„Po tym poranku wiedziała, że musi skończyć z wychodzeniem na świat. Nie chciała już więcej kochać się ze swoim mężem. Nie chciała rodzić kolejnych martwych dzieci. Nie zależało jej nawet na tańcu. Jedynym bezpiecznym miejscem był dom.”

W markecie spotykają tajemniczego mężczyznę, który przedstawia im się i prosi o pomoc. Adele z synem udzielają schronienia i pomocy zbiegłemu więźniowi, którego intensywnie poszukuje policja i telewizja. 5 dni, jakie spędzają z Frankiem, to zaskakujące i najszczęśliwsze dni ich życia, które niosą ze sobą życiowe lekcje. Frank ukazuje im świat na nowo, zmienia ich życie. Jego pojawienie się sprawiło, że młody Henry przestał być odpowiedzialny za szczęście matki, a nowo odkryty seks był mimowolnym sposobem na uwięzienie Franka przy Adele. Dowodem na to, że rodzina ta nie funkcjonowała do tej pory najlepiej był fakt, że przez cały ten okres nie sprawdzili nawet, za co odsiadywał karę ich nowy przyjaciel. Czuli wobec niego lojalność i czekali, aż sam im to opowie.

Uczucia Henry’ego zaczynają się jednak zmieniać, między innymi pod wpływem nowej koleżanki, która uświadamia mu kilka spraw, które prowadzą do dosyć przewidywalnego końca.

Powieść została sfilmowana, w roli Adele wystąpiła Kate Winslet, a Franka – Josh Brolin.

Powieść udowadniająca, że jedna chwila i przypadkowe spotkanie może zmienić życie wielu osób. Tak było w przypadku Adele i jej syna Franka, gdy wybrali się na zwyczajne zakupy do marketu. Małe amerykańskie miasteczko, dni poprzedzające długi, wrześniowy weekend z okazji Święta Pracy. 13-letni Henry jest nieśmiałym, zdystansowanym i wyobcowanym chłopcem, który zaczyna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Izabelli Frączyk jest ostatnią pozycją z mojego aktualnego stosiku, który przywlokłam z biblioteki. Często łapię książki „na oślep”, jeśli podoba mi się okładka, znam nazwiska autora albo zaintrygował mnie opis z tyłu obwoluty. Tutaj zadziałało znane mi nazwisko – czytałam już „Pokręcone losy Klary” i choć jej losy jakoś szczególnie mnie nie zachwyciły, to stwierdziłam, że będzie to doskonała lektura na jeden wieczór, kiedy chcę odpocząć od innych lektur. I nie zawiodłam się.

Pani Frączyk przedstawia nam znany schemat – doskonałe życie z doskonałym mężem rozsypuje się z dnia na dzień, a nieszczęśliwa rozwódka zostaje bez męża, luksusów i pracy. Wyjeżdża, oczywiście na wieś lub małe miasteczko i tam zachodzi w niej zmiana – zauważa, że stare życie było puste i jałowe, a nowe wcale jej już tak nie uwiera. I jest też oczywiście miłość! Potencjalnie dwie, ale jeden poczciwiec zawsze wytrzymuje do końca…

Tutaj mamy także nagromadzenie niesamowitych akcji – wypadki, zabójstwa, jeszcze raz wypadki, budowy domu i rozkręcanie firm, rozpoczynanie wszystkiego od nowa. To wszystko dało taki efekt, że czytając miałam wrażenie, że ta książka to połączenie filmu „Pieniądze to nie wszystko”, książki Grocholi „Nigdy w życiu” i książek Moniki Szwai. Czyli wszystko na plus, jeśli przymknie się trochę jedno oko i pozwoli wciągnąć się lekturze, którą czyta się szybko i przyjemnie.

Książka Izabelli Frączyk jest ostatnią pozycją z mojego aktualnego stosiku, który przywlokłam z biblioteki. Często łapię książki „na oślep”, jeśli podoba mi się okładka, znam nazwiska autora albo zaintrygował mnie opis z tyłu obwoluty. Tutaj zadziałało znane mi nazwisko – czytałam już „Pokręcone losy Klary” i choć jej losy jakoś szczególnie mnie nie zachwyciły, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mała, norweska wyspa. Początek śnieżnej, posępnej i mrocznej zimy. W wypadku samochodowym ginie Stary Doktor – Aldus Caroliussen. Jego zwłoki odkrywa młody lekarz, którego zesłano na wyspę, by odpokutował śmierć swojej pacjentki, małej sąsiadki. Okazuje się, że Stary Doktor miał swoje sekrety i całkiem luźno traktował przysięgę Hipokratesa. Prowadził również swoją kartotekę na temat pacjentów, którą odkrywa w jego piwnicy Mads Helmer, a pomaga mu w tym córka zmarłego.

Wydawać by się mogło, że będzie to thriller idealny. Tess Gerritsen przyzwyczaiła mnie do tego, że thrillery medyczne są dobre i wciągające. Tutaj opis na okładce sugerował, że powieść wykracza poza prozę lekarską, oferując nam wartką akcję, sensację i wątki obyczajowe.

Wartka akcja? Dobre sobie! Z porywającą lekturą nie miało to nic wspólnego. Zmęczyłam te 450 stron chyba na złość sobie. Lektura podzielona jest na pięć części, a z czterech kompletnie nic nie wynika, bo nie toczy się żadne śledztwo, a całą akcję można by z powodzeniem zmieścić w jednej części, a tę wspaniałą intrygę można streścić w kilku zdaniach.

Dawno nie przeczytałam tak nudnej książki. Niestety.

Mała, norweska wyspa. Początek śnieżnej, posępnej i mrocznej zimy. W wypadku samochodowym ginie Stary Doktor – Aldus Caroliussen. Jego zwłoki odkrywa młody lekarz, którego zesłano na wyspę, by odpokutował śmierć swojej pacjentki, małej sąsiadki. Okazuje się, że Stary Doktor miał swoje sekrety i całkiem luźno traktował przysięgę Hipokratesa. Prowadził również swoją kartotekę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O „Wodzie dla słoni” usłyszałam pierwszy raz kilka lat temu, gdy na ekrany kin wchodziła jej ekranizacja z Robertem Pattinsonem w roli polskiego studenta weterynarii, Jacoba Jankowskiego i Reese Whiterspoon w roli Marleny, żony tresera Augusta i gwiazdy pokazu cyrkowego. Zwiastun nie zainteresował mnie jednak na tyle, by obejrzeć film, a nadal hołduję zasadzie, że jeśli istnieje książka, to najpierw sięgnę po nią, żeby nie psuć sobie obrazu.

Tylko krótki zwiastun wystarczył, by bohaterowie i tak mieli twarze aktorów ich odgrywających. W wyobrażeniu sobie scen i miejsc pomogły mi zdjęcia, które znajdowały się w książce. Wrażenie było niesamowite i przypomniały mi się wszystkie filmy, jakie kiedykolwiek obejrzałam o cyrku, a także moje osobiste wyprawy, kiedy miałam 8 lat i wchodziłam do niego za darmo.

Mimo tego, że tematyka cyrku nie jest powszechna i mało kto może pochwalić się takimi przeżyciami, jak Jacob Jankowsi, to Sara Gruen stworzyła takie postacie, że ich historie wydają nam się prawdziwe, wcale nie przerysowane (nawet jeśli coś wydaje nam się takie, to kilka chwil w wyszukiwarce google może nam potwierdzić, że i takie rzeczy zdarzały się w historii cyrku, o czym wspomina sama autorka na końcu książki).

Podobał mi się styl pisania autorki, pokazała duże poczucie humoru i niektóre dialogi były mistrzowskie. Historia toczy się powoli, zmierza ku wydarzeniom, które komplikują wszystko i po których już nic nie będzie takie samo. Czytelnik spodziewa się tego, ale i tak jest zaskoczony rozwojem wypadków.

Jedyny bohater, z którym się zżyłam, to 93 letni Jacob Jankowski. Jako młody weterynarz i pracownik cyrku nie wywoływywał we mnie zbyt wielkich emocji, mimo tragedii, która go spotkała i szalonych uczuć, jakie nim targały przez cały ten okres. Uśmiech radości wzbudzała także Rosie, czyli słonica, która pozwoliła zakochanym na happy end. Bardzo podobało mi się natomiast zakończenie, bo szybciej spodziewałabym się śmierci Jacoba jako zgrabnego zakończenia tej historii. Okazało się jednak, że autorka pozostawiła tę furtkę otwartą..

O „Wodzie dla słoni” usłyszałam pierwszy raz kilka lat temu, gdy na ekrany kin wchodziła jej ekranizacja z Robertem Pattinsonem w roli polskiego studenta weterynarii, Jacoba Jankowskiego i Reese Whiterspoon w roli Marleny, żony tresera Augusta i gwiazdy pokazu cyrkowego. Zwiastun nie zainteresował mnie jednak na tyle, by obejrzeć film, a nadal hołduję zasadzie, że jeśli...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bardziej gorzka niż śmierć Camilla Grebe, Åsa Träff
Ocena 6,7
Bardziej gorzk... Camilla Grebe, Åsa ...

Na półkach: ,

Camilla Grebe i Åsa Träff to dwie siostry, które stworzyły cykl powieści o terapeutce Siri Bergam usiłującej pogodzić się z traumatyczną przeszłością, jednocześnie pomagając innym. Nie wiem, czy to zasługa świetnego tłumaczenia, czy autorki mają taki sam styl, ale podwójne autorstwo nie było odczuwalne podczas czytania.

Siri Bergman razem z koleżanką z pracy, Ainą, prowadzi terapię dla kobiet, które doświadczyły przemocy domowej. Jednocześnie w mieście dochodzi do brutalnego morderstwa - na oczach pięciolatki zostaje zamordowana jej matka. Wątki zaczynają się nieoczekiwanie splatać, a uczestniczki terapii również mają swoje za uszami.. Na jednej z sesji terapeutycznych dochodzi do zabójstwa.. Ale kto zabił i kogo? Dlaczego okrutnie skopano matkę 5 latki i kto zajmie się teraz dzieckiem?

Mroczna Szwecja, z pozoru bezsensowne zabójstwa (bo czy jakiekolwiek są sensowne?), terapeutka, która jest naiwna i nie radzi sobie z przeszłością i teraźniejszością, o której wielu marzy.. Wiele odniesień do pierwszej części, której niestety nie czytałam, rozwinięte wątki prywatne jej kolegów z pracy i przyjaciół. Ta książka zdecydowanie nie jest przewidywalna i nudna, czyta się ją szybko i gładko, ale nie wywołała we mnie większych emocji. Jest niby mroczno, ale akcja się ślizga, nie ma żadnego bum i większego zaskoczenia.

Jak dla mnie był to lekki kryminał, który nie wniósł nic nowego, oprócz rozdziałów przerywanych dziennikami terapii.

Camilla Grebe i Åsa Träff to dwie siostry, które stworzyły cykl powieści o terapeutce Siri Bergam usiłującej pogodzić się z traumatyczną przeszłością, jednocześnie pomagając innym. Nie wiem, czy to zasługa świetnego tłumaczenia, czy autorki mają taki sam styl, ale podwójne autorstwo nie było odczuwalne podczas czytania.

Siri Bergman razem z koleżanką z pracy, Ainą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dosłownie wszystko przemawiało za tym, że pokocham tę książkę – jest umiejscowiona na amerykańskim Południu, została jednym z największych bestsellerów New York Timesa i zostanie zekranizowana, a jeden z recenzentów określił ją jako połączenie „Służących” z „Przeminęło z wiatrem”.

Czy sprostała moim oczekiwaniom? Tak, a najlepiej niech świadczy o tym fakt, że ponad 400 stron przeczytałam w ciągu jednego dnia, ignorując życie poza nią.

Wiriginia, rok 1790, kapitan Pyke przywozi ze swojej podróży dziewczynkę, która została osierocona na statku płynącym z Irlandii. Zabiera ją na swoją plantację tytoniu, gdzie przekazuje na wychowanie do domu swoich niewolników. Mała Lavinia rośnie pod okiem Belle, nieślubnej córki kapitana, i całej rzeszy barwnych i ciepłych postaci, którym przewodzi Mama Mae.

Opowieść prowadzi nas z punktu widzenia dwóch osób, jest to narracja pierwszoosobowa Lavinii i w mniejszej części Belle. Zaczyna się od prologu, który nie pozostawia nam złudzeń, że ta historia skończy się dobrze – ciało czarnoskórego niewolnika zawiśnie na wielkim drzewie, a kolor chustki pozwoli nam uwierzyć, kogo spotka tak okrutny los. A niesprawiedliwe traktowanie i okrucieństwo, które odmalowa Grissom jest tak realistyczne, że czujemy się, jakbyśmy czytali pamiętniki prawdziwych osób. Obfituje ona w sceny, które sprawiają ból i które wzruszają (już pierwsze rozdziały opisują jak Lavinia przypomina sobie śmierć rodziców i ta scena, przepraszam za banał, ale łamie serce).

Postacie są doskonale zarysowane, zwłaszcza postać głównej bohaterki, która przez całe życie stawiała czoła konfliktowi rasowemu – ze względu na kolor skóry należała do białych, ale jej rodziną byli czarni. Bardzo dobrze ukazane jest też to, że niewolnictwo nie dotyczyło tylko jej rodziny, ona także była uwikłana i zanim znalazła wyjście z sytuacji zagrażającej życiu im wszystkim, wiele osób musiało się poświęcić, a i ona sama zmarnowała wiele lat w malignie i letargu.

Mamy w tej książce codzienność białych panów i ich czarnych niewolników, miłość, lojalność, uwikłanie i tajemnice rodzinne, a wreszcie wiele wynaturzeń, które prowadzą do wielkiej tragedii. Dla mnie była jedną z najbardziej emocjonujących i wzruszających pozycji.

Dosłownie wszystko przemawiało za tym, że pokocham tę książkę – jest umiejscowiona na amerykańskim Południu, została jednym z największych bestsellerów New York Timesa i zostanie zekranizowana, a jeden z recenzentów określił ją jako połączenie „Służących” z „Przeminęło z wiatrem”.

Czy sprostała moim oczekiwaniom? Tak, a najlepiej niech świadczy o tym fakt, że ponad 400...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiedziałam, że to będzie coś dobrego, ale zazwyczaj długo bronię się przed popularnymi lub nagradzanymi pozycjami, tutaj nie mogłam dłużej oponować, skoro pojawiło się na liście Pingerowego Klubu Książki.

Bator zabiera nas do listopadowego Wałbrzycha, który jawi jej się jako smutne, szare i niebezpieczne miejsce. W tajemniczych okolicznościach znikają małe dzieci, a i tytułowa bohaterka, Alicja, musi zmierzyć się ze swoją przeszłością – poznać ją, przepracować, wybiegać.

Z jednej strony mamy tutaj wątek katolicki, który miesza się z niewyjaśnioną magią pod postacią kocich matek, szarlatana, w którego wierzy całe miasto, wygrzebywane kości, wszechobecną biedę i mocne poczucie krzywdy. Czytając doświadczałam masę emocji – czasem śmiech, uśmiech politowania, odrazę, czy złość. Bardzo dużo bohaterów, wiele wątków i te wszystkie kryminalne momenty bardzo skojarzyły mi się z niektórymi książkami Chmielewskiej – choć tutaj język jest ładniejszy, bardziej poetycki, poważny, Bator operuje różnymi środkami, żeby oddać istotę dialogów, dopasowuje język do bohaterów (nie podobał mi się jednak wątek rozmów z chatu – nic nie wnosząca do tekstu nuda).

Książka ta to taka opowieść o walce dobra ze złem, rzeczywistość w Wałbrzychu miesza się z fantazją, a przygotowując się do walki trzeba być gotowym na poniesienie klęski i ofiary. Refleksja, jaka nasuwa mi się po tej lekturze jest taka, że nie ma skutecznego antidotum na zło, smutek i brzydotę, ale rzeczy te ubrane w piękne słowa są do strawienia na kilka wieczorów.

Wiedziałam, że to będzie coś dobrego, ale zazwyczaj długo bronię się przed popularnymi lub nagradzanymi pozycjami, tutaj nie mogłam dłużej oponować, skoro pojawiło się na liście Pingerowego Klubu Książki.

Bator zabiera nas do listopadowego Wałbrzycha, który jawi jej się jako smutne, szare i niebezpieczne miejsce. W tajemniczych okolicznościach znikają małe dzieci, a i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To moje pierwsze spotkanie z tą poczytną angielską autorką, choć zaliczyłam już niezły falstart, bo miałam w ręku jej „Wrześniowe dziewczynki”, które odłożyłam na półkę. Teraz z pewnością do niej wrócę.

„Matka Pearl” to opowieść tocząca się w czasie wojny, opisująca wielką miłość rodziców tytułowej Pearl, a także życie zwyczajnych ludzi, którzy musieli zmierzyć się z wojną oraz konsekwencje tych zdarzeń na początku lat 70-tych, kiedy matka Pearl wychodzi z więzienia po zabiciu męża, a życie wszystkich podporządkowane jest temu wydarzeniu.

Ta historia wcale nie jest przewidywalna! Kiedy już, już miałam wrażenie, że załapałam, o co w tym wszystkim chodzi, okazywało się, że historia potoczyła się całkiem inaczej. W czasie czytania miałam wrażenie, że czytam jedną z powieści Fannie Flag – to samo ciepło i gawędziarstwo, choć umiejscowione w zimnej Anglii, a nie na amerykańskim Południu.

To wrażenie popsuła jednak końcówka – kiedy opadły już emocje i minął kulminacyjny moment, okazało się, że życie wszystkich bohaterów, a nawet sąsiadów, potoczyło się tak sielskim torem, jak to tylko możliwe. Możliwe, że rekompensując im wcześniejsze wydarzenia.

Dobrze się jednak w takiej powieści od czasu do czasu zanurzyć.

To moje pierwsze spotkanie z tą poczytną angielską autorką, choć zaliczyłam już niezły falstart, bo miałam w ręku jej „Wrześniowe dziewczynki”, które odłożyłam na półkę. Teraz z pewnością do niej wrócę.

„Matka Pearl” to opowieść tocząca się w czasie wojny, opisująca wielką miłość rodziców tytułowej Pearl, a także życie zwyczajnych ludzi, którzy musieli zmierzyć się z wojną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Paul i Claire umawiają się na kolację z niezbyt lubianymi znajomymi. Tak nam się przynajmniej wydaje, bo niechęć Paula do Serge’a jest oczywista, począwszy od tego, że ten drugi jest lubianym politykiem, który już za siedem miesięcy może zostać premierem, przez pretensjonalny wybór drogiej restauracji, w której na rezerwację czeka się długo (ale oni nie muszą, tak lubiany jest Serge), degustowanie drogich win czy adoptowanie chłopca z Burkina Faso.

Okazuje się, że Paul to młodszy brat Serge’a, który pamięta, że ten w młodości opijał się colą, jest seksistowską świnią, nie ma manier i nie potrafi się zachować przy stole.

Rodzina spotyka się na kolacji, bo podyskutować o swoich dzieciach, zanim się to jednak stanie narrator prowadzi nas przez szereg wydarzeń, które doprowadziły ich do tego miejsca. Tym narratorem jest Paul, równy gość, którego lubimy i którego chcemy poklepać po plecach. Zmienia się to jednak w czasie lektury, bo okazuje się, że nie tylko Serge wzbudza irytację i nienawiść u swego brata.

Jaka jest przyczyna agresywnych zachowań Paula? Co zrobili ich synowie i jaką rolę pełnił w tym adoptowany kuzyn z Burkina Faso? Do czego można się posunąć dla rodzinnego szczęścia i utrzymania swojego publicznego wizerunku?

Jest to powieść psychologiczna, majstersztyk, który czyta się jak najlepszy thriller, po części satyra na holenderskie elity społeczne, stawia także ważne pytania moralne i pozostawia je bez odpowiedzi. Nie sposób nie porównać jej do „Rzezi” Polańskiego.

Paul i Claire umawiają się na kolację z niezbyt lubianymi znajomymi. Tak nam się przynajmniej wydaje, bo niechęć Paula do Serge’a jest oczywista, począwszy od tego, że ten drugi jest lubianym politykiem, który już za siedem miesięcy może zostać premierem, przez pretensjonalny wybór drogiej restauracji, w której na rezerwację czeka się długo (ale oni nie muszą, tak lubiany...

więcej Pokaż mimo to