-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2013-05-01
2013-01-11
2012-10-07
Przy pomocy podstępu, Mordan, pierwszy dowódca armii wojowniczych Kierów, dostaje w swe ręce młodą Lijanas z ludu Nivardów. Na polecenie swojego władcy Haffrena ma dostarczyć uzdrowicielkę na dwór królewski. Lijanas myśli jednak tylko o jednym – o ucieczce. Lecz gdy poznaje bliżej Mordana – słynnego ,,Krwawego Wilka” – ten zaczyna ją coraz bardziej pociągać. A on odczuwa to samo w stosunku do niej. Obydwoje czeka jednak śmiertelna niespodzianka…
A co powiedzie na dobry (w moim mniemaniu) kawałek damskiej fantastyki? Wciągającej, zaskakującej, może bez epickich bitew toczących się na lądzie, ale pełnej bitew w umysłach bohaterów, od których zależałoby późniejsze być, albo nie być. Z zadziwiającym i niesamowitym, naprawdę, niesamowitym wątkiem romantycznym. I otoczką fantasy, broni, zamków, średniowiecznej mowy, bez której ta książka niemiałaby w sobie tyle magii.
Nieźle się zapowiada, nieprawdaż? Ba, bo ogółem Pocałunek Kier to powieść niezła. Nawet nie niezła, a dobra. Nawet nie dobra, a wspaniała. Tak. Tym słowem w sumie można ją określić. I wpasowuje się w moje aktualne preferencje czytelnicze i chęć czytania fantastyki, najlepiej krwawej, z ,,nawalankami”, zamkami, rycerzami i mieczami. I lasami. Oj tak, te czasy wciąż mnie zadziwiają i na swój sposób ciekawią, ale żyć w nich bym nie chciała. Bo higiena kulała tak troszkę. Tak troszkę bardzo.
http://wsrod-ksiazek.blogspot.com/2012/10/lynn-raven-pocaunek-kier.html
Przy pomocy podstępu, Mordan, pierwszy dowódca armii wojowniczych Kierów, dostaje w swe ręce młodą Lijanas z ludu Nivardów. Na polecenie swojego władcy Haffrena ma dostarczyć uzdrowicielkę na dwór królewski. Lijanas myśli jednak tylko o jednym – o ucieczce. Lecz gdy poznaje bliżej Mordana – słynnego ,,Krwawego Wilka” – ten zaczyna ją coraz bardziej pociągać. A on odczuwa to...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-23
2012-09-28
It ends at the beginning…
My name is Meghan Chase. I thought it was over. That my time with the fey, the impossible choices I had to make, the sacrifices of those I loved, was behind me. But a storm is approaching, an army of Iron fey that will drag me back, kicking and screaming. Drag me away from the banished prince who’s sworn to stand by my side. Drag me into the core of conflict so powerful I’m not sure anyone can survive it.
Zakładam, że większość z Was czytała Żelaznego Króla Julie Kagawa. Albo chociaż o nim słyszała/ czytała. I pewnie większości z Was się podobał. Mnie też się podobał. Ale stopień podobania wykroczył poza skalę, bo w książce się po prostu zakochałam! I to popchnęło mnie do czynu zwanego kupnem w Amazonie kolejnych części. Żelazna Córka została u nas wydana, ale o Żelaznej Królowej i Żelaznym Rycerzu ciiicho… Żelazną Królową ulokowałam na półeczce, poczekiwała ona na ten przełomowy moment, kiedy to się za nią wezmę, a to nie nadchodziło. Minął rok. Wiem, tak być nie powinno, że mam książkę, której poprzedniczki uwielbiam, ale jestem ,, leniem śmierdzącym” i nie chciało mi się bojować ze słownikiem. A teraz słownik kompletnie olałam, kto by się nim przejmował?, i przeczytałam całe 358 stron polegając tylko na mojej wiedzy. I większość zrozumiałam, yey!
”The far-future is a constantly changing wave, always in motion, never certain. The story changes with every breath. Every decision we make sends it down another path. But…” She narrowed her hollow eyes at me. ‘’There is one constant in your future, child, and that is pain. Pain and emptiness, for your friends, the ones you hold dearest to yours heart, are nowhere to be seen”
Żelazna Królowa to niezaprzeczalnie najlepsza część! Najciekawsza, najbardziej wypełniona akcją i napięciem, niezapowiedzianymi zwrotami akcji, smutkiem i przepięknym wątkiem romantycznym, który na zawsze pozostanie jednym z moich ulubionych. Julie Kagawa stworzyła coś niesamowitego, jej interpretacja Nigdynigdy zachwyca czytelników, Team Ash i Team Puck co chwila toczą pomiędzy sobą wojny (jestem Team Ash!), a my w Polsce nie możemy się doczekać premiery części 3 i 4. Thanks God, że istnieje Amazon i parę księgarni internetowych z literaturą obcojęzyczną!
Wiecie co? Meghan to już nie jest to samo delikatne dziewczątko, co kiedyś. Ból i smutek zmieniły ją nie do poznania, taak! Czekałam na ten moment dość długo, aż w końcu doczekałam się jej siły psychicznej, jej przemiany w pewną siebie i odważną istotę, gotową stawić czoła kolejnemu (…) Żelaznemu Królowi. Na Żelaznym Dworze chyba im się nudzi, bo co chwila są walki o tron, a np. u Mab i Oberona jakoś długo panuje spokój…
”He never meant to come back here, ‘’ I murmured, shining the light beam into the maze before us. “There’s no turning back now. The only choice is to move on”
Poruszająca historia rozgrywająca się w nieprawdopodobnym świecie, pokazująca moc miłości, poświęceń, wystawiająca na próbę przyjaźń. Brzmi banalnie, niby było tyle razy, ale właśnie ta banalność w cudnej oprawie i doskonałym dopracowaniu cały czas zachwyca. Już od roku znam serię, od roku co jakiś czas czytam sobie część pierwszą, drugą, teraz trzecią, w przyszłym tygodniu skończę pewnie czwartą i za każdym razem tak samo przeżywam wydarzenia, tak samo przenoszę się to Nigdynigdy i moim marzeniem wciąż będzie spędzenie choć jednego dnia w tej wspaniałej krainie (albo zostanie elfem i zamieszkanie tam. Tym także bym nie pogardziła ;)) Czekajcie cierpliwie na premierę, bom orzekam, iż warto! Warto poczekać dla tych emocji, które przypuszczalnie odczujecie podczas lektury, dla Nigdynigdy, dla Asha, Grima, Meghan, Pucka. Dla całej tej zgrai, która teoretycznie do siebie nie pasuje, ale jednak łączy ich jedno. Meghan. Chyba. 6 tłuściutka będzie, za to, że The Iron Queen to najlepsza część, za nieprzespaną noc, za łzy, za czas spędzony w sumie z całą serią. I za to, że autorka dopisała kolejną część!
It ends at the beginning…
My name is Meghan Chase. I thought it was over. That my time with the fey, the impossible choices I had to make, the sacrifices of those I loved, was behind me. But a storm is approaching, an army of Iron fey that will drag me back, kicking and screaming. Drag me away from the banished prince who’s sworn to stand by my side. Drag me into the core...
,,Miłość nadciąga jak burzowe chmury, ucieka przed wiatrem i rzuca cienie na Księżyc.”
,,Kilkunastoletnia Suzume orientuje się, że ojczym, z którym mieszka, jest odpowiedzialny za śmierć jej ojca. Postanawia się zemścić. Dzięki swoim umiejętnościom magicznym ukrywa się w kuchni pałacu ojczyma, ucieka na ulice nieznanego miasta, wydostaje się z więzienia… Wie, że musi zdobyć względy wszechwładnego Księżycowego Księcia, aby pomścić śmierć ojca. Ale nawet jeśli potrafimy się ukryć dla oczu innych, czasem ich serce jest bardziej przenikliwe… A nasze serce też nie zawsze podąża za planami mózgu… Suzume będzie musiała wybierać między zemstą a miłością. Piękna, prawdziwa, przesycona magią opowieść.”
Ta książka mnie odrzucała. Czekała 3 i pół miesiąca na przeczytanie. Okładka cudna, recenzje zachęcające, nawiązanie do Japonii… Niby wymarzona powieść dla mnie, ale jednak coś mnie blokowało. Blokowało mnie dość długo. Blokada ta zaczęła się chyba po lekturze 1Q84, może dlatego, ze ta powieść tak mną wstrząsnęła, że musiałam od Japonii po prostu odpocząć. Anime w odstawkę. Manga w odstawkę. Soundtracki z anime w odstawkę. I odpoczęłam, dość długo. Aż tu nagle, w ramach nadrabiania recenzenckich zaległości, wypadało się zabrać za Cienie na Księżycu. Dobra, czytamy, najwyżej odłożę i skończę kiedy indziej. A tu nagle… Przepadłam!
Będzie krótko i na temat – zakochałam się w tej historii. Po prostu i dosłownie. Jest ona piękna w każdym tego słowa znaczenia. Piękna i smutna, bo nie jest to wesoła, pocieszna historyjka. Jest to historia o przepełniającym poczuciu winy, o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi i także o tym, do czego może doprowadzić nienawiść. I miłość. Wszystko to łączy się w niepowtarzalną mieszankę, która wciąga od pierwszej strony i nie pozwala nam opuścić tego baśniowego świata aż do samego końca. A potem jeszcze jesteśmy więźniami historii, myślimy, analizujemy…
,,I znów Akira zaprezentowała taniec. Odgrywała w nim rolę ducha, który, coraz smutniejszy, samotny, szuka kogoś, kto go dostrzeże i pokocha. Rozpoczęła szerokimi, błagalnymi ruchami, które nosiły ją po całym pokoju, ale stopniowo stawały się coraz bardziej powściągliwe i niepewne, jakby duch tracił nadzieję, że spełni się jego pragnienie. W końcu Akira skuliła się i przywarła do podłogi. Stworzyła tak namacalny nastrój rozpaczy i tęsknoty, że spodziewałam ujrzeć na jej twarzy łzy. Chciałam podejść i ją pocieszyć. Taki właśnie był jej cel. Sprawić, aby widz odczuł potrzebę niesienia pociechy. ‘’
Ciężko nadal mi się otrząsnąć z pod płachty zachwytu powieścią, naprawdę, ciężko. Wciąż o niej myślę, wciąż ubolewam. W trakcie lektury nie możecie liczyć na brak wzruszeń, będzie ich od groma. Możecie płakać parę razy, pociągać nosem, chodzić po domu ze smutną miną. Akurat to już jest za mną, aktualnie cieszę się, że po powieść sięgnęłam i przeżyłam tak wspaniałą przygodę.
I chwalę też sposób, w jaki autorka świat stworzyła. Niezwykle realistyczny, namacalny, oddała masę szczegółów tak, abyśmy mogli się poczuć, jakbyśmy byli w Japonii. Zaraz.. Przecież to nie Japonia, to Księżycowe Królestwo! Ale wzorowane jest na Japonii, ludzie noszą japońskie kimona, żyją jak Japończycy. I możemy poznać bliżej ich wspaniałą kulturę.
Dlatego stawiam pełną 6, sądzę, iż dzieło Pani Marriott na to w pełni zasługuje. I zachęcam, bo naprawdę warto. Całym sercem kocham historie tego typu, takie nieco baśniowe, one mnie inspirują i motywują, dają wiarę, że jeszcze jest nadzieja. Że jeszcze nie wszystko jest skończone, że zawsze znajdzie się jakieś wyjście. I że nie trzeba być więźniem własnych czynów, bo to nas zabija od środka. Trzeba starać się uwolnić od swojej przeszłości. Można ją też rozgrzebywać, jak by ktoś chciał ;)
,,Miłość nadciąga jak burzowe chmury, ucieka przed wiatrem i rzuca cienie na Księżyc.”
,,Kilkunastoletnia Suzume orientuje się, że ojczym, z którym mieszka, jest odpowiedzialny za śmierć jej ojca. Postanawia się zemścić. Dzięki swoim umiejętnościom magicznym ukrywa się w kuchni pałacu ojczyma, ucieka na ulice nieznanego miasta, wydostaje się z więzienia… Wie, że musi...
Wiele jest książek, w których autorzy mieszają ze sobą wampiry i wilkołaki. Do tego szczypta wiedźm, jakaś inna osobliwa istota i bach! Mamy pomysł na powieść. Ale książki Patricii Briggs wyróżniają się z tego grona. Dlaczego? Bo ona jako jedna z niewielu potrafi ciągnąć serię przez kilka części sprawiając, że czytelnik się nie nudzi. To ona z głównej bohaterki uczyniła zawziętą i nieco bezmyślną panią, która zajmuje się mechaniką samochodową, która przeistacza się w kojota. Co więcej, ogrodzenie dzieli z Alfą wilkołaków, przyjaźni się z wampirem i pracuje z nieczłowiekiem. A do tego co chwila wpada w kłopoty.
Mercedes przeszła wiele. Tym razem jednak musi ratować swojego najlepszego przyjaciela ze szponów depresji… Bestia przejmuje nad nim kontrolę i Mercy ma mało czasu, by sprawić, żeby Samuel nie przemienił się w potwora. Do tego… ktoś chce ją zabić – znów. Adam rzuca się w płomienie, by ją ratować… A jej nie było w tych płomieniach! Zostaje bardzo ciężko ranny, a jego stado postanawia wykorzystać słabość Alfy i bunt! Bunt! Jakby było jeszcze mało, Królowa Wróżek porwała Gabriela i Mercedes ma mało czasu, by poradzić sobie z tym problemem i uratować chłopaka od stania się warzywem.
Całość - http://paranormalbooks.pl/2012/07/13/przedpremierowo-recenzja-zrodzony-ze-srebra/
Wiele jest książek, w których autorzy mieszają ze sobą wampiry i wilkołaki. Do tego szczypta wiedźm, jakaś inna osobliwa istota i bach! Mamy pomysł na powieść. Ale książki Patricii Briggs wyróżniają się z tego grona. Dlaczego? Bo ona jako jedna z niewielu potrafi ciągnąć serię przez kilka części sprawiając, że czytelnik się nie nudzi. To ona z głównej bohaterki uczyniła...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-03-11
2011-03-20
2011-04-01
2012-04-14
2012-05-20
W tym momencie można oficjalnie powiedzieć, że to już koniec Diabelskich Maszyn. Dla niektórych czytelników początek, dla innych środek, dla jeszcze innych koniec się zbliża, ale nie jest mu śpieszno. Dla mnie (nie)stety przygoda z srebrnowłosym Jemem, porywczym Willem i Tessą jest skończona. Najpierw nie sądziłam, że aż tak bardzo to przeżyję. Początek sprawiał, że wciąż i wciąż powtarzałam pod nosem, że wolę Dary Anioła, bo ta seria była pierwsza i jest lepsza. Teraz, kiedy już przeczytałam ostatnią stronę Clockwork Princess nadal tak twierdzę, ale przez krótką chwilę dopadło mnie zwątpienie.
Droga Cassie!
Dziękuję, że choć w pewnym stopniu złagodziłaś swoje żądze co do zabijania najlepszych bohaterów! Dodatkowo dziękuję Ci, że przygotowałaś tak świetne zakończenie, które pomimo braku wciągnięcia przez prawie pierwszą połowę lektury wcisnęło mnie w krzesło! Dziękuję Ci także za parę ciekawych słówek, których mogłam się nauczyć. Choć, Moja Droga, powtarzałaś się, oj, powtarzałaś się! Mało to oni mieli słów w dziewiętnastowiecznej Anglii?!
Zirytowałaś mnie jednak tym, że większy nacisk położyłaś na wątki miłosne, a spłyciłaś sprawę Mortmain’a. Było na swój sposób spektakularnie, ale dla fana twoich książek to wciąż za mało! Zabrakło mi powiewu świeżości. Wybacz, ale to prawda. Jechałaś po wielu schematach, nawet wytyczonych przez siebie, choć zdobyłaś moje serce nawiązaniami do twojej heksalogii. I tym drzewem genealogicznym na końcu wydania, które miało tyle spoilerów, że hoho, ale to nie ważne, wreszcie wiem, kto z kim i jak.
Dziękuję Ci za te wszystkie emocje, które przeżywałam, za łzy wylane, za śmiech, za uśmiechy i niewyraźne spojrzenia, kiedy to musiałam czytać niektóre linijki ponownie. Jednakże bardzo chciałabym Cię kopnąć, bo tyle skrajnych odczuć przetoczonych przez mój organizm mogło mi zaszkodzić! Nie tylko kacem książkowym, ale może i czymś gorszym!
Dziękuję Ci za bohaterów, których nie można nie kochać. Wszyscy mają w sobie coś, co przypomina mi ekipę z Darów Anioła (może to te nazwiska…?), a dzięki czemu czyta się jeszcze lepiej! Mogłabym Ci jeszcze zarzucić ograniczenie opisów czasów, w których toczyła się akcja, ale mogę Ci to wybaczyć, przecież wszyscy wiemy, że bardziej skupiłaś się na postaciach i ich perypetiach i intrygach, a nie tle.
Bez Nocnych Łowców moja egzystencja niebyła by kompletna, i przeczuwam, że nie tylko moja. Twoja twórczość staje się powoli (nie wierzę, że to piszę…) klasyką powieści paranormal romance i jedną z niewielu, do której mogę wracać wciąż i wciąż nie bacząc na drobne niedociągnięcia i na to, że wałkowałam ją niezliczoną ilość razy! Stworzyłaś świat, do którego wiele czytelniczek (i czytelników, ale nie tak wielu pewnie) chciałoby się przenieść, zdradzając np. Obóz Herosów. Warto żyć, by czytać takie perełki wśród zalewu braku logiki i dennych bohaterek.
Droga Cassie, podziękowania słane są Ci od dawna, pośród skarg na Twoje pomysły i maltretowanie rodu Herondale, ale wszyscy mogą Ci to wybaczyć i będą wybaczać już zawsze. Nie mogłam powstrzymać łez podczas lektury i jak piszę te słowa, to wciąż szklą się moje oczy, a mózg płacze myśląc o tym, że muszę trochę poczekać na premierę City of Heavenly Fire i Twoje inne serie. Jednakże dam radę. A my, czytelnicy, nie zapominajmy, że Nocny Łowca to nie fikcja, Nocny Łowca to styl życia!
W tym momencie można oficjalnie powiedzieć, że to już koniec Diabelskich Maszyn. Dla niektórych czytelników początek, dla innych środek, dla jeszcze innych koniec się zbliża, ale nie jest mu śpieszno. Dla mnie (nie)stety przygoda z srebrnowłosym Jemem, porywczym Willem i Tessą jest skończona. Najpierw nie sądziłam, że aż tak bardzo to przeżyję. Początek sprawiał, że wciąż i...
więcej Pokaż mimo to