-
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2024-03-12
2024-02-25
Od kilku lat prowadzę swego rodzaju grę z wydawnictwem Czwarta Strona (gra jest oczywiście jednostronna, bo dlaczego wydawnictwo miałoby się przejmować kimś takim jak ja?). Ot, wydawnictwo wysyła mi kolejne powieści Greń, licząc na to, że któraś w końcu mi się spodoba - ja tymczasem muszę się zmuszać, by w ogóle po te powieści sięgać. Niestety bowiem w ostatnich latach książki Greń stały się dla mnie synonimem nudy, głupoty czy opisów i dialogów wyciętych prostu z tektury.
Dlatego fakt, że mogę ocenić tę książkę jako przeciętną, jeśli weźmie się pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia z twórczością Greń, jest w tym wypadku komplementem. Oczywiście, nie możemy się tu rozpędzać. "Sam w dolinie" to wciąż głupiutki, nieco przekombinowany kryminał. To wciąż powieść napisana przez Hannę Greń.
Na szczęście jednak po raz pierwszy od dawna zagadka kryminalna po pierwsze istnieje (co ostatnio nie było aż tak oczywiste), a po drugie nawet ma ręce i nogi. Ba!, mogłaby nawet być zaskakująca, gdyby nie przedziwny upór autorki, by każdy bohater otrzymywał choćby i na jedynie kilka stron własną narrację. To odbiera zagadce jakąkolwiek zagadkowość, a nawet wprowadza nudę, bo przez długi czas w śledztwie czytelnik ma przewagę nad policjantami prowadzącymi sprawę.
Nie brakuje w powieści standardowej dla Greń dominacji wątków obyczajowych nad wątkami kryminalnymi. Rozumiem trend wprowadzania do kryminałów historii policjantów, ich życia prywatnego, ale doprawdy, czy potrzebujemy ku temu aż tyle miejsca? Szczególnie, gdy te wątki niespecjalnie zmierzają do niczego (bohaterowie kręcą się w kółko, powtarzają te same argumenty, naprawdę nie musimy słuchać 10 razy tego, że jedna bohaterka nie ufa innemu bohaterowi).
Wreszcie - pojawiają się tu liczne głupotki w stylu przedziwnych komentarzy obyczajowo-politycznych (nie rozumiem tych zabiegów, jeśli rzucane są tylko w locie, bo przecież jedynie przyczyniają się do szybszego zestarzenia się samej powieści, gdy za kilka lat będą one kompletnie nieczytelne dla odbiorców), licznych powtórzeń (niektóre frazy pojawiają się niemal dosłownie kilka razy), a także niepotrzebnie powielanych informacji (na co mi retrospekcja z jakiegoś wydarzenia, skoro później słowo w słowo jest ona przytaczana w rozmowie między bohaterami?).
Ku swojemu zaskoczeniu "Sam w dolinie" nawet mi się nieźle czytało. Oczywiście, to wciąż przeciętny kryminał, który nie zapadnie na dłużej w pamięć, ale przynajmniej tym razem obyło się bez frustracji.
Od kilku lat prowadzę swego rodzaju grę z wydawnictwem Czwarta Strona (gra jest oczywiście jednostronna, bo dlaczego wydawnictwo miałoby się przejmować kimś takim jak ja?). Ot, wydawnictwo wysyła mi kolejne powieści Greń, licząc na to, że któraś w końcu mi się spodoba - ja tymczasem muszę się zmuszać, by w ogóle po te powieści sięgać. Niestety bowiem w ostatnich latach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-19
Najsłabsza książka Rogali. Kolejne zwroty akcji niezwykle łatwe są do przewidzenia, tożsamość zabójcy też łatwo rozgryźć. Na szkodę "Kwestii winy" działa głównie zbyt wiele narratorów (serio, fabuła byłaby dużo bardziej zaskakująca, gdyby połowy narratorów nie było, tak samo akcja stałaby się żwawsza), ale również niemal maniakalne wracanie do kwestii przemocy domowej. Dobrze, że Rogala porusza ten problem, jednak tworzenie z tego długiego wywodu-pogadanki w sześciu częściach, w których wiele tez się powtarza, wywołuje w czytelniku raczej złość niż zrozumienie.
Najsłabsza książka Rogali. Kolejne zwroty akcji niezwykle łatwe są do przewidzenia, tożsamość zabójcy też łatwo rozgryźć. Na szkodę "Kwestii winy" działa głównie zbyt wiele narratorów (serio, fabuła byłaby dużo bardziej zaskakująca, gdyby połowy narratorów nie było, tak samo akcja stałaby się żwawsza), ale również niemal maniakalne wracanie do kwestii przemocy domowej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-14
W penthousie Douglasa Garricka istnieje jeden zakaz. Pomoc domowa nie może zaglądać do sypialni, w której przebywa żona pracodawcy. Kobieta jest ponoć obłożnie chora, choć nowa pracownica ma ku temu pewne wątpliwości. Te zaś są wzmacniane przez kolejne ślady krwi znajdowane w nieskazitelnie czystym mieszkaniu…
“Pomoc domowa. Sekret” to drugi tom serii o Millie - niezwykłej pomocy domowej, która oprócz sprzątania mieszkań bogatych ludzi sprząta też kobiece życia. Pierwszy tom był głupią rozrywką, która jednak, dzięki odpowiedniej kombinacji twistów, dynamicznej fabuły i nieprawdopodobnych wydarzeń, była wciągającą lekturą. Tom drugi niestety w niczym nie trzyma się utartego schematu i przez to działa sobie na szkodę.
Niektóre głupoty można było w “Pomocy domowej” wybaczyć - wszak była to pierwsza taka sytuacja, w jaką Millie się wplątała. W tomie drugim takiej wymówki już bohaterka nie ma - jak wspomina wielokrotnie, od czasów pierwszej części pomogła wielu kobietom uciec z toksycznych związków, jest mistrzem w rozpoznawaniu sygnałów wysyłanych przez potrzebujące żony, potrafi też przechytrzyć i przewidzieć ruchy mściwych i bezwzględnych partnerów. Ma doświadczenie i renomę, która w odpowiednich kręgach za nią idzie. Przynajmniej na papierze, bowiem w rzeczywistości, w toku książki popełnia podstawowe błędy. Tak jak w tomie pierwszym Millie nie potrafi korzystać z internetowego translatora, tak w tomie drugim nie przeprowadza jakiegokolwiek researchu, nie potrafi zacierać śladów czy nie umie rozszyfrować prostych kłamstw - co by wymienić jedynie kilka przykładów.
Sytuacji nie pomaga fakt, że Millie jest jeszcze bardziej irytująca niż w poprzednim tomie. Tam - ponownie - dało się to jakoś usprawiedliwić, wytłumaczyć okolicznościami, brakiem obeznania itp. Tutaj Millie jest bardziej świadoma tego, co robi, choć jednocześnie jej zdaniem nie można jej nic zarzucić - celowo zwodzi swojego chłopaka (co przyznaje przed samą sobą, ale oburza się, gdy ktoś zwraca jej uwagę), prowokuje kłótnie, a potem zdziwiona jest konsekwencjami. Trudno powiedzieć, co ten przydługi i donikąd prowadzący wątek właściwie ma na celu, bo oprócz zabierania miejsca i rozwadniania i tak już lichej fabuły niewiele tu robi.
“Pomoc domowa. Sekret” jest jeszcze głupsza niż pierwsza, dodatkowo czyta się ją dużo gorzej. Ta prosta, tania, pozbawiona logiki sensacja działała w przypadku pierwszej przygody Millie - tu zawodzi, bo zostaje okopana jeszcze bardziej irytującą bohaterką i rozciągniętą fabułą dziurawą jak szwajcarski ser. Tom drugi jest tylko dla niezwykle wytrwałych fanów McFadden.
Opinia także na: natemat.pl
W penthousie Douglasa Garricka istnieje jeden zakaz. Pomoc domowa nie może zaglądać do sypialni, w której przebywa żona pracodawcy. Kobieta jest ponoć obłożnie chora, choć nowa pracownica ma ku temu pewne wątpliwości. Te zaś są wzmacniane przez kolejne ślady krwi znajdowane w nieskazitelnie czystym mieszkaniu…
“Pomoc domowa. Sekret” to drugi tom serii o Millie - niezwykłej...
2023-12-27
Gdy sięgam po lekturę kolejnej książki Hanny Greń, zawsze czuję naiwną nadzieję pomieszaną z przeczuciem gorzkiego rozczarowania. I niemal zawsze się rozczarowuję.
Dlaczego zatem sięgam jak głupia po jej powieści i tytuł za tytułem przeżywam zawód? Cóż, częściowo to wina wydawnictwa, które chyba uparło się, by mnie do autorki przekonać i wysyła mi kolejne jej książki. Częściowo zaś mój ośli upór, który każe mi non stop sprawdzać na własne oczy poczynania Greń.
Bo w zamyśle jej kryminały mają sens. Gdybym streściła komuś zagadkę jakiegokolwiek jej kryminału, z pewnością uznałby sam pomysł za interesujący. Niestety między pomysłem a wykonaniem jest przepaść. Greń zanudza bohaterów niepotrzebnymi wątkami obyczajowymi (naprawdę nie potrzebuję aż tylu rozdziałów poświęconych koleżance Zyty), nierówno prowadzi akcję, nie potrafi się także zdecydować na to, w jakim tonie opowiedzieć swoją historię.
W efekcie tworzy się taki misz-masz, bałagan, w którym momentami trudno się połapać. Czy to ma być historia Zyty? Śledztwo Izy? Igora? Dlaczego całość brzmi jakby ktoś zestawił cztery różne fabuły i połączył je w jedną powieść?
"Pięć i pół śmierci" jest takim misz-maszem. Mniej więcej w połowie powieści miałam jeszcze nadzieję, że autorka - po wstępie, który nie pasował do niczego, skupiła się na szczęście na śledczej robocie Izy, ale wtedy autorka zmieniła kierunek i poleciała w obyczajowe wątki. Co miałoby jeszcze jakiś sens, gdyby całość była wyważona i sygnalizowana wcześniej.
Ostatecznie "Pięć i pół śmierci" jest dla mnie kolejnym rozczarowaniem. Zdecydowanie jest lepsza od innych powieści Greń, ale daleko jej do pierwszych tomów o losach Dionizy. Bez żalu można pominąć.
Gdy sięgam po lekturę kolejnej książki Hanny Greń, zawsze czuję naiwną nadzieję pomieszaną z przeczuciem gorzkiego rozczarowania. I niemal zawsze się rozczarowuję.
Dlaczego zatem sięgam jak głupia po jej powieści i tytuł za tytułem przeżywam zawód? Cóż, częściowo to wina wydawnictwa, które chyba uparło się, by mnie do autorki przekonać i wysyła mi kolejne jej książki....
2023-06-08
Głębokie rozczarowanie. "Zmory przeszłości" są nijakie, całkowicie zatopione w nastroju nostalgicznym, które rozmywa resztki fabuły wiążącą całość. Bohaterka jest antypatyczna i nieracjonalna, śledztwo nijakie, zaś historia nie ma sensu. Resztę dobija senny, lekko oniryczny nastrój sprawiający, że nawet potencjalnie ciekawe sceny zostają oddane w sposób nad wyraz nudny. Jeżeli taki był zamysł, to gratuluję - świetnie usypia.
Głębokie rozczarowanie. "Zmory przeszłości" są nijakie, całkowicie zatopione w nastroju nostalgicznym, które rozmywa resztki fabuły wiążącą całość. Bohaterka jest antypatyczna i nieracjonalna, śledztwo nijakie, zaś historia nie ma sensu. Resztę dobija senny, lekko oniryczny nastrój sprawiający, że nawet potencjalnie ciekawe sceny zostają oddane w sposób nad wyraz nudny....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-12
The Home Club to najbardziej prestiżowy klub dla celebrytów na świecie. Każdy zabiłby za to, by znaleźć się w szeregach jego członków, bo bilet wstępu łączy się z przywilejami nieznanymi zwykłym śmiertelnikom czy szeregowym aktorom.
Jednak The Home Club to przede wszystkim Ned Groom, jej obecny dyrektor. Rozkapryszony perfekcjonista, bezwględny szantażysta, zdolny posunąć się do wszystkiego, by zarobić jeszcze więcej. Teraz szykuje się do otwarcia Island Home - ultraluksusowego kurortu u wybrzeży Anglii. Weekend otwarcia ma przypieczętować sukces The Home Club, ale także ma przypieczętować kolejny etap szantażu. Ned w swoim egocentryzmie nie spodziewa się jednak zdecydowanych działań ze strony swoich ofiar…
“Klub” to powieść brytyjskiego duetu pisarskiego ukrywającego się pod pseudonimem Ellery Lloyd - pary, która ma koncie już kilka nieźle ocenianych powieści. Ich książki zostały dostrzeżone przez Reese Witherspoon, która wybrała “Klub” na kolejną lekturę swojego klubu książkowego. Zazwyczaj jej wybory są dobre (to ona wypatrzyła “Małe kłamstewka” Moriarty), jednak tym razem to całkowita pomyłka.
“Klub” miał być powieścią sensacyjną z klimatem rodem z powieści Taylor Jenkins Reid. Tu morderstwo, tam blichtr i życie sław, tu trochę zagadki, tam jeszcze się dorzuci jakiś skandal mniejszy i większy. W teorii brzmi to nieźle, w praktyce wyszło tak sobie. Autorzy nie mogli się bowiem zdecydować, na czym skupić swoją uwagę, więc kolejne śmierci zdarzają się niemal z doskoku. Główną uwagę poświęcili samemu aspektowi prowadzenia dużego, prestiżowego wydarzenia - i na tym skupiają się kolejni narratorzy (sprzątaczki, asystenki, szefostwo). Ich motywacje, charakter, problemy - wszystko zostało przysłonięte przez zarządzanie wielką imprezą. Przekłada się to na to, że trudno się czytelnikowi utożsamić z jakimkolwiek bohaterem - bo nic o nich nie wie. A przez to, nie ma powodu, by kibicować komukolwiek. Szczególnie, że drugi plan - a zatem celebryci pojawiający się na imprezie - został z kolei napisany w sposób karykaturalny. Są zatem bohaterowie nijacy i bohaterowie napisani grubą kreską, wszyscy jednakowo nudni i wycięci z tej samej formy.
Jedynym ciekawym elementem powieści był przewijający się przez książkę tekst artykułu prasowego - opisującego wydarzenia w trakcie i po imprezie, sumującego różne teorie, a także dopowiadającego pourywane wątki. Tekst jest poszatkowany, ma budować napięcie i zachęcać czytelników do dalszej lektury. Jest także najlepszą częścią “Klubu”, a ponieważ momentami pokrywa się z fabularną partią powieści, w zupełności mógłby go zastąpić. Wydaje się, że po drobnych zmianach, ze spokojem można było ograniczyć się do artykułu i zrobić z tego opowiadanie. Możliwe, że narracyjnie byłoby lepiej, z pewnością byłoby to dużo bardziej interesujące.
“Klub” Ellery Lloyd to powieść do przeczytania i zapomnienia. Z zamysłu miała to być krytyka rozrzutnego stylu życia, jednak autorom wyszedł raczej podręcznik dla początkujących zarządzających prestiżowymi klubami. Można przeczytać, ale lepiej spędzić czas na lepszej lekturze.
The Home Club to najbardziej prestiżowy klub dla celebrytów na świecie. Każdy zabiłby za to, by znaleźć się w szeregach jego członków, bo bilet wstępu łączy się z przywilejami nieznanymi zwykłym śmiertelnikom czy szeregowym aktorom.
Jednak The Home Club to przede wszystkim Ned Groom, jej obecny dyrektor. Rozkapryszony perfekcjonista, bezwględny szantażysta, zdolny posunąć...
2013-10-08
Przyznam, że to moja pierwsza książka Kinga. Wzięłam ją z zaciekawienia, czym tak ludzie się fascynują i przyznam jedno - już to wiem i z chęcią przeczytam kolejne :)
Przyznam, że to moja pierwsza książka Kinga. Wzięłam ją z zaciekawienia, czym tak ludzie się fascynują i przyznam jedno - już to wiem i z chęcią przeczytam kolejne :)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-05
Całkowicie rozminęłam się z tą książką. "Ostatni dom na zapomnianej ulicy" jest nudny, odrzucający (głównie językiem, w którym dominuje chaos niedający się wytłumaczyć próbą wprowadzenia twistu), do tego przekombinowany. Ward co prawda wyjaśnia w posłowiu decyzje przez siebie podjęte, ale nie sprawia to, że książka staje się bardziej wartościowa. To chaotyczna powieść epatująca przemocą mającą na celu jedynie zszokowanie swojego odbiorcy, a nie wciągający i trzymający w napięciu horror, jak twierdzą zachwyceni czytelnicy.
Całkowicie rozminęłam się z tą książką. "Ostatni dom na zapomnianej ulicy" jest nudny, odrzucający (głównie językiem, w którym dominuje chaos niedający się wytłumaczyć próbą wprowadzenia twistu), do tego przekombinowany. Ward co prawda wyjaśnia w posłowiu decyzje przez siebie podjęte, ale nie sprawia to, że książka staje się bardziej wartościowa. To chaotyczna powieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-26
1995 rok. W elitarnym liceum Granby’ego ginie nastoletnia Thalia. Za jej zabójstwo skazany zostaje Omar, pracownik techniczny, a sama sprawa staje się przedmiotem licznych spekulacji i teorii spiskowych. Ponad dwadzieścia lat później Bodie Kane, koleżanka Thalii, powraca do Granby’ego, by poprowadzić zajęcia w szkole. Szybko przekonuje się, że tego, co działo się przed laty, nigdy tak naprawdę nie zostawiła za sobą.
Kolejne elementy układanki rodzące frapujące pytania pojawiają się za sprawą jednej z uczennic Bodie. Dziewczyna w ramach zajęć z podcastu decyduje się zbadać zabójstwo Thalii, a Bodie mimowolnie zaczyna się coraz bardziej angażować w śledztwo nastolatki. I choć sama stara się pozostać neutralna, to oczywistym jest, że ma własne, dość silne podejrzenia, co do tożsamości potencjalnego prawdziwego mordercy.
Narracja “Mam do pana kilka pytań” skupia się na Bodie Kane - czterdziestoletniej uznanej podcasterce, która tak naprawdę nigdy nie poradziła sobie z morderstwem sprzed lat. Z jej narracji przebija wściekłość, frustracja i poczucie bezsilności. Na system, który zawiódł i wciąż jest zawodny. Na kulturę, która wytworzyła się wokół mówienia o przemocy wobec kobiet, lecz wciąż jest niewłaściwa, wybiórcza. Na społeczeństwo, które choć przeszło przemianę w ciągu ostatnich dwóch dekad, to wciąż zdominowane jest przez oskarżenia, stereotypy. Wreszcie - na kulturę podcastów true crime żerujących na tragedii innych.
Zresztą, jak zauważyła część krytyków, “Mam do pana kilka pytań” przypomina swoją strukturą podcasty. I faktycznie. Częściowo powieść jest niejako opowiadana byłemu nauczycielowi Bodie, do którego narratorka kieruje owe kilka pytań. Jednak równie dobrze mogłaby być opowiadana słuchaczom śledzącym poszukiwania Bodie - od powrotu po latach na miejsce zbrodni, poprzez przyglądanie się sprawie, sprawdzanie tropów, rozmowy ze świadkami czy zamieszanymi w zbrodnię, aż po postawienie wniosków, wznowienie oficjalnego śledztwa. Nawet przerywniki w postaci spekulacji co do tego, co właściwie wydarzyło się tamtego wieczora, pasują do struktury podcastu.
Rebecca Makkai czerpie garściami ze struktury i reguł kryminału, lecz samą powieść trudno nazwać kryminalną. To raczej powieść obyczajowa z wątkami kryminalnymi. Brakuje tu wartkiej akcji, “Mam do pana kilka pytań” powolnie rozwija swoją opowieść, łącząc teraźniejszość z przeszłością, przeplatając rozterki Bodie Kane z prowadzonym śledztwem. Ma to swój urok, pozwala czytelnikowi dobrze poznać świat przedstawiony, poznać historię i bohaterów. Wysnuć własne wnioski, wskazać podejrzanych, jednocześnie coraz bardziej angażując się emocjonalnie. To ostatnie jest szczególnie istotne, bowiem w “Mam do pana kilka pytań” emocje (i to zarówno te pozytywne, jak i negatywne) są dla Makkai najważniejsze.
“Mam do pana kilka pytań” jest lekturą niełatwą. Budzącą frustrację, łzy i wściekłość, gdy wraz z Bodie czytelnik zderza się z bezwględną rzeczywistością. I, co chyba najbardziej zaskakujące, biorąc pod uwagę tematykę i ponurą narrację, jest to też lektura oczyszczająca, dająca nadzieję i wzywająca do dalszej walki. Nawet gdy przypomina to krzyczenie w próżnię.
1995 rok. W elitarnym liceum Granby’ego ginie nastoletnia Thalia. Za jej zabójstwo skazany zostaje Omar, pracownik techniczny, a sama sprawa staje się przedmiotem licznych spekulacji i teorii spiskowych. Ponad dwadzieścia lat później Bodie Kane, koleżanka Thalii, powraca do Granby’ego, by poprowadzić zajęcia w szkole. Szybko przekonuje się, że tego, co działo się przed...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-15
"Zamknięte drzwi" to thriller specyficzny - dzieje się tu dużo, całość, mimo swoich (dość licznych) głupot wciąga niesamowicie, ale gdy człowiek zastanowi się chwilę dłużej, to historia rozpada się o proste, logiczne pytania. Szkoda, że McFadden opiera się jedynie na prostej sensacji, która nie wytrzymuje bardziej intensywnego myślenia ze strony czytelnika.
"Zamknięte drzwi" to thriller specyficzny - dzieje się tu dużo, całość, mimo swoich (dość licznych) głupot wciąga niesamowicie, ale gdy człowiek zastanowi się chwilę dłużej, to historia rozpada się o proste, logiczne pytania. Szkoda, że McFadden opiera się jedynie na prostej sensacji, która nie wytrzymuje bardziej intensywnego myślenia ze strony czytelnika.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-17
Millie jest zdesperowana. Dopiero co wyszła warunkowo z więzienia, a już jej grozi powrót za kratki. Musi znaleźć pracę i to na wczoraj. Dlatego gdy Nina Winchester proponuje jej pracę gosposi domowej w swojej ogromnej rezydencji, Millie nie zastanawia się za wiele. Oferta brzmi idealnie, niemal zbyt idealnie.
Szybko okazuje się, że całość faktycznie nie jest taka kolorowa jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Nina zdaje się czerpać perwersyjną radość z uprzykrzania życia Millie, dając jej sprzeczne instrukcje, rozrzucając rzeczy po całym domu, oskarżając ją o kłamstwa czy robiąc jej awantury o drobiazgi. Millie w pracy trzyma tylko świetna pensja, obietnica lepszej przyszłości i atrakcyjny mąż Niny, Andrew, który bardzo szybko wpada jej w oko - ze wzajemnością.
“Pomoc domowa” jest wciągającą, przepełnioną akcją lekturą. McFadden nawet na chwilę nie pozwala odetchnąć czytelnikowi, cały czas zarzuca go kolejnymi dziwnymi wydarzeniami, nietypowymi bohaterami i licznymi pytaniami. Napięcie w powieści utrzymuje się na wysokim poziomie, lecz w głowie pojawia się co chwila pytanie, skąd ja znam tę historię.
Okazuje się bowiem, że wobec Freidy McFadden pojawia się sporo zarzutów związanych z oryginalnością pomysłów. I choć sama autorka zaprzecza oskarżeniom, to nie da się ukryć, że seria o Millie powiela pomysły, bohaterów i twisty z wielu innych thrillerów wydanych w ostatnich latach (wśród nich pojawia się choćby “Verity” Hoover czy “The Last Mrs. Parrish” Constantine). Czy robi to celowo? Trudno stwierdzić.
Wydaje się jednak, że to problem samego podgatunku thrillera psychologicznego, tej rozszerzającej się niszy wywodzącej się z “Zaginionej dziewczyny” Flynn i “Dziewczyny z pociągu” Hawkins (a.k.a. o toksycznych relacjach i problemach małżeńskich w klasie wyższej). Istnieje ograniczona liczba twistów i pomysłów, które można zastosować i jednocześnie nie wyjść poza ramy gatunku. Pewna powtarzalność motywów jest zatem uzasadniona i stąd w co drugiej powieści pojawiają się te same bohaterki i motywy. Czy to uzasadnia w jakikolwiek sposób podobieństwo powieści McFadden do innych wydanych znacznie wcześniej thrillerów? Możliwe.
Jednocześnie gatunek (a za nim i czytelnicy) wymaga zaskakującej fabuły, więc każdy autor stara się stworzyć powieść jeszcze bardziej wstrząsająca i niesamowita od poprzedniej. Dość łatwo zapędzić się w kozi róg, gdzie należy wybierać między fabułą a logiką. I niestety, zbyt wielu pisarzy wybiera to pierwsze. W tym McFadden - decyzji bohaterów, choć rzeczywiście szokujących, nie można wytłumaczyć logiką. Niektórzy całkowicie utrudniają sobie życie, nie mając ku temu żadnych powodów (dlaczego Millie nie skorzysta z pomocy internetu, by dowiedzieć się, przed czym właściwie ostrzega ją ogrodnik nieznający angielskiego? Tylko po to, by książka nie skończyła się po dwudziestu stronach).
Nie zmienia to faktu, że “Pomoc domowa” wciąga od pierwszych stron. To ten typ odmóżdżających thrillerów, które zapewnią świetną rozrywkę na kilka godzin lektury, będą zaskakiwać niespodziewanym, dramatycznym twistem. To ten typ książki, który czytelnik odłoży zadowolony po lekturze. A przynajmniej dopóki nie zacznie się za bardzo zastanawiać, co właściwie właśnie przeczytał.
Opinia także na: recenzjeksiazek.natemat.pl
Millie jest zdesperowana. Dopiero co wyszła warunkowo z więzienia, a już jej grozi powrót za kratki. Musi znaleźć pracę i to na wczoraj. Dlatego gdy Nina Winchester proponuje jej pracę gosposi domowej w swojej ogromnej rezydencji, Millie nie zastanawia się za wiele. Oferta brzmi idealnie, niemal zbyt idealnie.
Szybko okazuje się, że całość faktycznie nie jest taka kolorowa...
2023-08-18
Jest 1993 rok. Czternastoletnia Apolonia Swift mimowolnie staje się świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie chwilę wcześniej popełnili morderstwo. Przekonana o zagrożeniu czyhającym na nią i na jej rodzinę postanawia uciec. Jej zniknięcie uruchamia lawinę pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń.
W ciągu kolejnych dni okazuje się, że ta rozmowa jest powiązana z przeszłością Apolonii, z rodziną jej przybranych rodziców, z przypadkowo spotkanym mężczyzną wypuszczonym dopiero co z więzienia, a także z pewną patologiczną rodziną. Wszystkie te powiązania są tak samo niespodziewane, jak i trudne do uwierzenia.
Przyznam się, że bardzo bym chciała polubić książki Hanny Greń. Pamiętam entuzjazm, który towarzyszył mi przy czytaniu pierwszej jej powieści (“Wioska kłamców”) - książki,która może i wybitna nie była, ale miała w sobie urok i potencjał. Od tego czasu minęły 3 lata, a potencjału jak nie widać tak nie widać. Wynika to częściowo chyba z wepchnięcia w pewną kategorię. Mam teorię, że Hanna Greń tak naprawdę nie chce już pisać kryminałów i to przez to w nowszych powieściach te wątki zajmują coraz mniej miejsca.
W “Złym wyborze” jest to wręcz kuriozalne. Wątki kryminalne powracają co jakiś czas, jednak na pierwszym planie znajduje się fabuła bez ładu i składu, która oscyluje gdzieś między powieścią młodzieżową, powieścią obyczajową a krytyką społeczną. Wątki przeplatają się znienacka, bez żadnego uzasadnienia i połączenia, a kolejne sceny pojawiają się bez żadnego wprowadzenia, co wprowadza do powieści pewien chaos. Motywacje bohaterów są w zasadzie nieistniejące (oprócz jednej biednej Apolonii, która wyjaśnia swoje powody aż nadto), co przekłada się na to, że trudno tu komukolwiek kibicować czy poszukiwać rozwiązania zagadek nie-zagadek (bo tu ani nie ma tropów/wskazówek, ani żadnej stawki w trakcie śledztwa).
Problem ten połączony jest z faktem, że cała ta książka wydaje się niedorobiona. Bohaterowie są ledwie zarysowani i niezgodni z ich charakterystyką (Apolonia zachowuje się jakby była co najmniej o kilka lat młodsza), opis miejsc jest na tyle słaby, że trudno połapać się, co gdzie się rozgrywa, a początkowy układ powieści sugeruje, że akcja będzie się rozgrywać w dwóch przestrzeniach czasowych (tymczasem całość rozgrywa się chronologicznie, obejmując wydarzenia jednej zimy). O rodzinie Kozińca dowiedziałam się więcej z opisu z tyłu książki niż z samej powieści (głównie dlatego że relacje rodzinne są tam wyjaśnione poprzez enigmatyczne dialogi).
Ta miałkość świata przedstawionego połączona z kiepską historią sprawia, że książka łatwo przepada w niebycie, jest nudna i trudno zachęcić do sięgania po nią nawet gdy nie ma żadnej lepszej alternatywy. “Zły wybór” jest bowiem kiepskim kryminałem i kiepskim wyborem lekturowym, tak jak wskazuje na to sam tytuł.
Jest 1993 rok. Czternastoletnia Apolonia Swift mimowolnie staje się świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie chwilę wcześniej popełnili morderstwo. Przekonana o zagrożeniu czyhającym na nią i na jej rodzinę postanawia uciec. Jej zniknięcie uruchamia lawinę pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń.
W ciągu kolejnych dni okazuje się, że ta rozmowa jest...
2023-07-23
Po "Tej dziewczynie" - jednym z najlepszych kryminałów, jakie czytałam w ciągu ostatnich miesięcy - z radością powróciłam do kolejnych książek Ruth Ware. Padło na "Jedno po drugim", chcąc by lodowata atmosfera książki wynagrodziła mi upały panujące w Polsce.
"Jedno po drugim" ma dość prostą zagadkę, podobnie jak w "Tej dziewczynie". Czytelnik śledzi akcję z perspektywy dwóch narratorek - Liz (dawnej asystentki firmy, która ma udziały w Scoop) i Erin (pracownicy domku w górach). Obie są tajemnicze, obie znajdują się niejako z boku całej afery. Są lekceważone i omijane. Obie mają tajemnice. To dobry wybór, bo pozwala na szybsze poznanie bohaterów (a tych w domku jest od groma), ale i na poszerzenie perspektywy.
Prostota zagadki pozwala na dość szybkie jej rozwiązanie. Jest to częściowo wada książki, jednak cieszy, że Ruth Ware nie sięga po absurdalnie skomplikowane klisze tylko po to, by przechytrzyć czytelnika. Zresztą, to wiarygodność bohaterów sprawia, że całość jest logiczna, a dzięki temu możliwość rozwiązania - choć prostego - cieszy jeszcze bardziej.
Wadą stanowią bohaterowie - jest ich sporo, połowa jest zarysowana jedynie połowicznie. Choć w miarę czytania czytelnik jest w stanie ich rozpoznać, to nie za bardzo ma szansę ich poznać. Większość pozostaje podobnymi do siebie kliszami, których średnio żal, gdy zaczynają ginąć.
Pewnym minusem jest też finał - niemal ostatnie sto stron to finałowy akt przeciągnięty ponad miarę. Szkoda, bo wejście w ostatnią część książki jest mocne, szybko jednak Ware przeciąga całość, jakby próbując jeszcze tworzyć napięcie na niczym. Ostatecznie jednak finał można wybaczyć, bo też jest logicznie poprowadzony.
Chciałabym także pochwalić okładki - wszystkie polskie wydania książek Ruth Ware, które zostały opublikowane przez Czwartą Stronę mają jednolitą szatę graficzną. Identyfikacja jej książek jest dzięki temu dużo prostsza i nawet jeśli człowiek zapomni o nazwisku autorki (to mój przypadek), to bez problemu rozpozna jej kolejne powieści właśnie dzięki temu jak wyglądają. Anglojęzyczne wydania są różne, ładniejsze i brzydsze, trudno jednak wyróżnić książki Ruth Ware spośród setek innych kryminałów. A polskie - są proste, ładne i jednolite. Świetnie się będą prezentować koło siebie na półce.
"Jedno po drugim" daleko do "Tej dziewczyny", jest jednak przyjemnym kryminałem w stylu Agathy Christie. Powieść miewa swoje wady, ale jest przyjemnym czytadłem. Dobra lektura na lato.
Po "Tej dziewczynie" - jednym z najlepszych kryminałów, jakie czytałam w ciągu ostatnich miesięcy - z radością powróciłam do kolejnych książek Ruth Ware. Padło na "Jedno po drugim", chcąc by lodowata atmosfera książki wynagrodziła mi upały panujące w Polsce.
"Jedno po drugim" ma dość prostą zagadkę, podobnie jak w "Tej dziewczynie". Czytelnik śledzi akcję z perspektywy...
2014-07-30
Molly Ayer jest półsierotą. Od najmłodszych lat przekazywana jest do kolejnych rodzin zastępczych, w żadnym jednak nie znajduje domu. W wieku 17 lat poznała już wszystkie odcienie zła, samotności czy rozgoryczenia. Wszelkie uczucia tłumi w sobie, chowając się za maską gotki. Nad jej sprawowaniem czuwa kurator sądowy, który gdy Molly kradnie z biblioteki książkę, stawia ją przed wyborem – poprawczak lub praca społeczna. Pełna obaw, wybiera drugą opcję i trafia do domu Vivian Daly.
Na pierwszy rzut oka obie bohaterki dzieli wszystko. Czasy, w których dorastały, wiek, poglądy na życie, pozycja społeczna. Jednak w miarę poznawania się odkrywają, że łączy ich nie tylko fakt, że obie są sierotami. A to wszystko dzięki opowieści Vivian o jej dzieciństwie i podróży sierocym pociągiem.
Większość ludzi zapewne nie słyszała o sierocych pociągach. W polskich szkołach nikt nie wspomina o ich istnieniu, a Amerykanie wiedzą niewiele więcej. Pierwszą rzeczą, która nasunęła się pewnie wielu czytelnikom to wywózki ludzi do obozów zagłady podczas drugiej Wojny Światowej. Skojarzenie zupełnie nieadekwatne. Sieroce pociągi to jedna ze skaz Ameryki, choć w założeniu była akcją humanitarną. W latach 1854-1929 z Nowego Jorku na Środkowy Zachód przetransportowany około 200 tysięcy sierot. Były to głównie dzieci imigrantów, bezdomne i żyjące na ulicach. Przyszłość, która rysowała się w nowych rodzinach, nie musiała być wcale szczęśliwa. Wiele adoptowano jedynie po to, by pracowały na polu lub jako opiekunki do młodszych dzieci, ewentualnie by zajmowały się gospodarstwem.
Świetnym pomysłem autorki, było zamieszczenie po powieści, zamieścić fakty dotyczące „sierocych pociągów”, zdjęcia. Dzięki temu każdy czytelnik ma szansę dowiedzieć się, ile w historii Vivian prawdy, a ile fikcji.
W powieści przeszłość miesza się z teraźniejszością, gdyż akcja biegnie dwutorowo. Z jednej strony – bezosobowa narracja opisująca życie i poczynania Molly, z drugiej – opowieść Vivian o swoich losach. Mam wrażenie, że ta druga część – przeszłość- jest po prostu snutą przez starszą panią historią własnego życia, opowiadaną Molly podczas pracy społecznej.
„Sieroce pociągi” zmuszają do refleksji nad adopcją dzieci, brakiem odpowiedzialności i beztroskim przydzielaniu dzieci do rodzin zastępczych. Jednocześnie Christina Baker Kline pokazuje wszystkie emocje, które towarzyszą niechcianym sierotom – brak bezpieczeństwa i miłości, gorycz czy żal. Podkreśla jak ważna jest rodzina, potrzeba tożsamości, poznania własnych korzeni i przynależności.
Opinia także na: http://recenzjeksiazek.natemat.pl/111907,sieroce-pociagi
Molly Ayer jest półsierotą. Od najmłodszych lat przekazywana jest do kolejnych rodzin zastępczych, w żadnym jednak nie znajduje domu. W wieku 17 lat poznała już wszystkie odcienie zła, samotności czy rozgoryczenia. Wszelkie uczucia tłumi w sobie, chowając się za maską gotki. Nad jej sprawowaniem czuwa kurator sądowy, który gdy Molly kradnie z biblioteki książkę, stawia ją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-09
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
Trzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i Olivera, bohaterów „Tamtych dni, tamtych nocy”. Decyzja o pociągnięciu dalej historii, która została już przez autora zamknięta, była z pewnością ryzykowna. Wszak powieść miała swój niepowtarzalny klimat, świetnie oddany w ekranizacji wynagradzającej wszelkie braki książki. Dodatkowo o ile film zostawił sobie furtkę na możliwą kontynuację (nieco inaczej rozkładając opowieść w finale), o tyle Aciman dość zdecydowanie postawił kropkę na historii przez siebie opowiadanej. Czy zatem był sens pisać ciąg dalszy?
Trudno powiedzieć. Z pewnością „Znajdź mnie” w niczym nie przypomina „Tamtych dni, tamtych nocy” i to w żadnym jej aspekcie. Książka jest poszatkowana, dzieli się na trzy osobne opowieści, które łączą jedynie relacje między postaciami – bohater pierwszej części jest ojcem bohatera drugiej historii, ten zaś jest powiązany z trzecim. Jasne, pozwala to na szersze spojrzenie na całą opowieść i jest to pewna odmiana po subiektywnej narracji z perspektywy nastolatka („Tamte dni, tamte noce”).
Ale jednocześnie ta budowa sprawia, że wszystkie opowieści tracą. Wydają się niedopracowane, urwane, niedokończone, a przez to niepotrzebne. Są nierównie podzielone – najwięcej miejsca zajmuje opowieść o Samuelu, będąca jednocześnie najmniej ze wszystkich trzech interesującą. A że Aciman poświęca jej tyle miejsca, to też wpływa to negatywnie na całość. Szczególnie cierpi część poświęcona Oliverowi – bohater otrzymuje 30 stron, zaś jego wątek po prostu przelatuje na łeb na szyję. Szkoda, szczególnie że wydaje się, że autor nie miał za bardzo pomysłu, co z Oliverem zrobić, a do książki trafił, bo trafić musiał.
Zresztą, wydaje się, że Aciman wcale nie chciał napisać kontynuacji losów Olivera i Eliego, a historię starego mężczyzny, który przypadkowo spotyka miłość swojego życia w osobie niezwykle młodej kobiety. Możliwe zresztą, że dopiero w pewnym momencie postanowił przerobić to tak, by móc do „Tamtych dni, tamtych nocy” nawiązać i stąd wzięły się dwie pozostałe historie.
Bowiem w klimacie też trudno poszukiwać echa pierwszej części. Jasne, znów są Włochy, znów starożytna architektura, odkrywanie miłości i siebie nawzajem, a także długie rozmowy. Ale jednocześnie brakuje tego klimatu, tego czegoś, co nadawało magii tym opowieściom. Może ten efekt mógł zadziałać tylko raz, tylko w konfiguracji upalnego lata, nastolatka, młodego mężczyzny i długich dni znajdujących się jakby poza czasem. Może też chciał to czytelnikom pokazać Aciman, decydując się na historie o odnajdywanych i tworzonych miłościach. Jednak jakkolwiek by było, efekt jest kiepski. „Znajdź mnie” bardziej irytuje i rozczarowuje, aniżeli zachwyca.
„Znajdź mnie” jest kontynuacją dość problemową. Broni się słabo jako ciąg dalszy historii, zaś jako dzieło niezależne jest średnią powieścią. Można po nią sięgnąć z ciekawości, jednak dużo lepszym pomysłem jest powtórzenie części pierwszej lub poczekanie aż Guadagnino nakręci sequel „Tamtych dni, tamtych nocy”. Może on wydobędzie magię tej opowieści.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/296117,znajdz-mnie?_ga=2.168249569.1124235449.1578610843-578968109.1467746419
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
Trzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i...
2023-05-20
Po tym jak cudem uniknęła śmierci, Dioniza Remańska przebywa w szpitalu. W najbliższym czasie czeka ją intensywna rehabilitacji, by mogła stanąć na nogi. Jednak nuda szpitalnych dni szybko zostaje przerwana, gdy podczas zabiegu ginie jedna z pacjentek.
Dioniza szybko rozpoczyna własne śledztwo - jest w końcu zmęczona, znudzona i na przymusowym urlopie, a morderstwo zadziało się tuż pod jej nosem. Do własnej pracy motywuje ją także nieudolność policjantów, którzy swoje podejrzenia skupiają na niej samej.
“Zabójcza terapia” to szósty tom serii o Dionizie Remańskiej. Losy bohaterka, która zaczynała od bycia policjantką, a obecnie jest prywatną detektyw, można śledzić zgodnie z kolejnością serii, tomy można jednak czytać na wyrywki. Dialogi i opisy są tak skonstruowane, że wszystkie ważne informacje z poprzednich tomów zostają podane, tak więc czytelnik nie ma szans się zgubić.
“Zabójcza terapia” ma dziwną konstrukcję - Hanna Greń postanowiła przeplatać perspektywę uczestników śledztwa z perspektywą mordercy. Dodatkowo do tych dwóch perspektyw włączyła również dwie retrospekcje (włączone w przypadkowych momentach). W zamiarze taki misz-masz miał najpewniej budować napięcie i tworzyć zagadkę, ale w rzeczywistości budzi to jedynie konfuzję i znużenie. Perspektywa morderców (wprowadzana zresztą niekonsekwentnie, w dowolnych momentach, niekoniecznie będąc powiązana z wydarzeniami mającymi w tym czasie miejsce w fabule) nie wnosi nic, z kolei retrospekcje przez swoje losowe umiejscowienie szybko zostają zapomniane przez czytelników. Obie rozbijają także ciągłość fabularną głównego wątku i wybijają z lektury.
Innym problemem jest język - z zamysłu autorki Dioniza Remańska ma być tą charyzmatyczną, bystrą, niezwykle ironiczną śledczą. Ten pomysł działał mniej więcej w pierwszych tomach, pozwalał bohaterce wyróżnić się na tle pozostałych śledczych. Jednak w “Zabójczej terapii” w ten sposób mówi większość postaci i to zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych. Czynnikiem wspólnym jest chyba to, czy Hanna Greń ich lubi czy nie. Jeśli tak - otrzymuje to samo poczucie humoru, dziwne anegdotki i styl wypowiedzi. Sprawia to, że wszyscy bohaterowie zlewają się ze sobą, podobnie jak i ich osobowości.
Z kryminałami Hanny Greń to jak z ruletką - czasem są świetne, a czasem tak złe, że trudno o nich zapomnieć. “Zabójcza terapia” sytuuje się w tym zestawieniu mniej więcej po środku - ani to złe, ani dobre, z pewnością łatwo wypada z pamięci. Dla fanów lektura nie zaszkodzi, ale dla pozostałych czytelników polecam inne książki pisarki. Tą nie ma co się chwalić.
Po tym jak cudem uniknęła śmierci, Dioniza Remańska przebywa w szpitalu. W najbliższym czasie czeka ją intensywna rehabilitacji, by mogła stanąć na nogi. Jednak nuda szpitalnych dni szybko zostaje przerwana, gdy podczas zabiegu ginie jedna z pacjentek.
Dioniza szybko rozpoczyna własne śledztwo - jest w końcu zmęczona, znudzona i na przymusowym urlopie, a morderstwo...
2023-05-13
Dziesięć lat temu April Clarke-Cliveden - Ta Dziewczyna - została zamordowana w swoim pokoju w akademiku. Dzięki zeznaniom jej współlokatorki, a zarazem przyjaciółki, Hannah, sprawca został złapany. Jednak nawet dekadę po morderstwie wciąż twierdzi, że jest niewinny, a Hannah nie pamięta dokładnie tamtej nocy…
Pozorny spokój, który stworzyła dla siebie Hannah, znika wraz ze śmiercią skazanego. Demony przeszłości powracają, a podsycane są dodatkowo przez jednego dziennikarza - kolegę jej znajomego - uważającego, że tamtej nocy zaszło coś więcej niż Hannah pamięta. Dręczona obawami i wyrzutami sumienia zaczyna własne dochodzenie, by w końcu móc zamknąć ten rozdział za sobą. Rozdrapywanie starych ran ma jednak to do siebie, że nigdy nie wiadomo, na co się trafi.
Tytułowa dziewczyna jest typową bohaterką stworzoną do tego, by jednocześnie ją kochać i jej nienawidzić. Bogata i rozrzutna, przyjacielka i skłonna do manipulacji, przebojowa i rozmyślna w zemstach. April ma wszystko - przyjaciół, pieniądze, obiecującą przyszłość, inteligencję, urodę, tuziny wielbicieli i Willa, chłopaka, który podoba się Hannah. Ware, tworząc April, sięgnęła po klisze i choć może stanowić to wadę, to nie da się odmówić jej postaci magnetyzmu. Przykuwa uwagę, jest też świetnym wyborem przy kreowaniu samej zagadki, bowiem przy całej swojej niesamowitości, jest też konsekwentnie zbudowaną bohaterką. A to czyni samą zagadkę niezwykle satysfakcjonującą.
“Ta dziewczyna” rozgrywa się na przeplatających się dwóch płaszczyznach - “Przed” i “Po”. Przed i po morderstwie. Tworzą one pewną klamrę, pozwalają czytelnikowi samodzielnie tworzyć domysły, typować możliwych sprawców i możliwy przebieg wydarzeń tej jednej feralnej nocy. Budują także napięcie, każą stawiać pytania dotyczące poszczególnych bohaterów małego kręgu potencjalych podejrzanych i tego, w jaki sposób trafili z jednego punktu do drugiego.
Ta konstrukcja pomaga także Ruth Ware w myleniu tropów i podejrzanych. Tworzy szereg podejrzanych, z których każdy mógł mieć motyw, bowiem zamordowana April znajdowała wrogów i wielbicieli gdziekolwiek poszła. Ruth Ware wprowadza jednak tych podejrzanych sprawnie,podobnie jak wskazówki co do właściwego rozwiązania. Miło, że niektórzy autorzy powieści kryminalnych nie obawiają się czytelnika i nie próbują go przechytrzyć, zatajając przed nim kluczowe informacje. W “Tej dziewczynie” wszystkie najważniejsze fakty znane są niemal od początku (choć oczywiście nie brak i tych tropów mylących czytelnika), a wyjaśnianie ich i dookreślanie następuje w trakcie śledztwa prowadzonego przez Hannah. Sprawia to, że całość czyta się dużo lepiej, a świadomość, że rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki, jedynie wzmacnia satysfakcję z lektury.
Ruth Ware jest odkryciem, jeśli chodzi o brytyjski kryminał. Jej kryminały są wartkie, żywe, a także wciągające. "Ta dziewczyna” jest tego znakomitym przykładem. Dzięki zamkniętej zagadce, gronu dobrze wykreowanych postaci, a także umiejętności mylenia tropów “Ta dziewczyna” jest lekturą tyle satysfakcjonującą, ile wciągającą.
Dziesięć lat temu April Clarke-Cliveden - Ta Dziewczyna - została zamordowana w swoim pokoju w akademiku. Dzięki zeznaniom jej współlokatorki, a zarazem przyjaciółki, Hannah, sprawca został złapany. Jednak nawet dekadę po morderstwie wciąż twierdzi, że jest niewinny, a Hannah nie pamięta dokładnie tamtej nocy…
Pozorny spokój, który stworzyła dla siebie Hannah, znika wraz...
2023-01-24
Po wybuchu pożaru w domu Kornelii Pliszki wszyscy są przekonani, że ta nie żyje. Wprawdzie podpalenie skutecznie doprowadza do schwytania stalkera gnębiącego kobietę, ale to jedyne rozwiązanie, do jakiego doszli policjanci. Pozostałe wnioski, które wyciągają podczas śledztwa, znowu wskazują na winę Kornelii. Rozpoczyna się zatem walka Gerarda, by oczyścić imię ukochanej.
“Światełko w tunelu” to druga część “Polowania na Pliszkę”. Choć opisywana jest jako powieść kryminalno-obyczajowa, to ma jeszcze mniej wspólnego z kryminałem niż tom poprzedni. Od biedy można nazwać “Światełko…” powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym, lecz i to określenie wydaje się przesadą.
Problem tkwi w tym, że “Światłeko w tunelu” średnio się czyta nawet jako powieść. Lektura tej książki wywołuje uczucie deja vu czytania kiepsko napisanego opowiadania fanowskiego. A zatem bez korekty redakcyjnej, która ramowo jakoś by ten cały twór poskładała.
To wrażenie spowodowane jest tym, że fabuła ograniczona jest do tak naprawdę może z 50 stron. Cała część druga “Światełka…” poświęcona jest czymś co można nazwać niesamowitymi przygodami Kornelii. Jest to nadmiernie rozciągnięty fragment, który całkowicie zaburza i tak strasznie powolne tempo powieści, a dodatkowo nie wpływa na resztę fabuły. To jedynie wyjaśnienie, co się działo z jedną bohaterką - element, który można byłoby skrócić do jednego akapitu.
Problemem są także sami bohaterowie. Absurdalne jest zachowanie obojga bohaterów (o reszcie postaci nie wspominając), którym bliżej do nastoletnich wybuchów niż doświadczonych przez życie 30-latków. Nieprawdopodobność ich zachowań spowodowana jest także długością ich znajomości - Gerard i Kornelia znają się może z dwa tygodnie (sumując wszystkie okazje, w czasie których rozmawiali ze sobą), są razem z trzy dni, tymczasem zachowują się, jakby byli w poważnym związku. To jeszcze można byłoby uznać za miłość od pierwszego wrażenia, gdyby nie to, że cała ich relacja sprowadza się do dziecinnych wyrzutów, braku zaufania, pochopnego wyciągania wniosków i braku komunikacji. Trudno im kibicować, gdy każda ich wspólna rozmowa kończa się dramatem i trzaskaniem drzwiami.
“Polowanie na Pliszkę” niepotrzebnie rozciągnięto do dwóch tomów. Nic w tomie drugim nie uzasadnia rozpisania całej tej przygody do objętości książki, cała ta mini fabuła mogła stanowić dramatyczny akt trzeci (lub czwarty) i finałowy tomu pierwszego “Jak kamień w wodę”. Powtarzające się rozmowy, które dotyczą tego samego, niepotrzebne wątki poboczne, które zostały rozbudowane do rozmiarów wątku głównego, a także trzy finały (z czego dwa zostały oznaczone jako osobne epilogi, a trzeci pojawia się 30 stron wcześniej), to wszystko zapychacze mające za zadanie wypełnić czymś kartki papieru. I zanudzić odbiorców na śmierć.
Wydaje się, że problem powstania takiego tworu, jak “Polowanie na Pliszkę” usilnie reklamowanego jako kryminał, wynika z pozycji, jaką ma autorka. Hanna Greń postrzegana jest jako autorka kryminałów, wydawana jest w wydawnictwie, które skupione jest na wydawaniu powieści kryminalnych, dlatego też nic dziwnego, że oczekuje się od niej pisania w tym gatunku. Tymczasem, kolejne jej książki coraz bardziej skupiające się na warstwie obyczajowej sugerują, że Greń chciałaby pisać coś innego. Coś lżejszego, poświęconego miłości, która musi pokonać przeciwności losu. Może można byłoby jej na to pozwolić. Może jej romanse okazałyby się lepszymi książkami, szczególnie, że nie musiałyby być wtłaczane w ramy typowego kryminału.
“Światełko w tunelu” jest lekturą zarezerwowaną chyba jedynie dla największych wielbicieli wszelkiej twórczości Hanny Greń. Resztę może ona rozczarować - ani to kryminał, ani powieść.
Opinia dostępna także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/464726,swiatelko-w-tunelu
Po wybuchu pożaru w domu Kornelii Pliszki wszyscy są przekonani, że ta nie żyje. Wprawdzie podpalenie skutecznie doprowadza do schwytania stalkera gnębiącego kobietę, ale to jedyne rozwiązanie, do jakiego doszli policjanci. Pozostałe wnioski, które wyciągają podczas śledztwa, znowu wskazują na winę Kornelii. Rozpoczyna się zatem walka Gerarda, by oczyścić imię ukochanej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-30
Kornelia Pliszka nie ma dobrej opinii. Przez plotki znajomych przylgnęła do niej łatka alkoholiczki, narkomanki, złodziejki i kobiety lekkich obyczajów. Choć na co dzień jej to nie przeszkadzało, to gdy padła ofiarą ataku, słowa obcych sprawiły, że została zlekceważona przez policję.
Teraz, po jedenastu latach od zdarzenia, koszmar powraca. Za wycieraczką samochodu znajduje wiadomości z pogróżkami, ktoś podrzuca do jej mieszkania tajemnicze przedmioty i obrzydliwe prezenty. Mimo rosnącego niebezpieczeństwa wzdraga się przed zwróceniem się o pomoc do policji. Na jej nieszczęście jedna z twarzy z przeszłości wkracza do życia Kornelii.
“Jak kamień w wodę” to pierwsza część dylogii “Polowanie na Pliszkę” autorstwa Hanny Greń. Autorka licznych kryminałów tym razem postanowiła zabrać się za historię, która - w założeniu - jest mieszanką gatunkową.
“Jak kamień w wodę” nie jest kryminałem, ale sprzeczałabym się nawet, czy jest to powieść obyczajowo-kryminalna, bowiem tego drugiego jest tyle, co kot napłakał. To romans, ewentualnie powieść obyczajowa, z elementami sensacyjnymi. Hanna Greń skupia się na codziennym życiu Kornelii, nawet gdy opowiada o pogróżkach czy niebezpieczeństwie, to robi to w tonie konwersacyjnym. Wszystkie sensacyjne wydarzenia są jedynie pretekstem do poznania się, a potem do ponownego spotkania się dwójki bohaterów. To bardziej tło dla akcji, aniżeli faktyczny, pełnowartościowy wątek (szczególnie, że Greń zdaje się przywoływać groźbę niebezpieczeństwa jedynie wtedy, gdy jest jej to potrzebne do ponownego spotkania się bohaterów).
Brak w tym wszystkim napięcia, jakiegokolwiek dramatyzmu, który sprawiłby, że czytałoby się “Jak kamień w wodę” z wyczekiwaniem. Sprawiło to rozłożenie fabuły, ale także sama narracja. Kornelia Pliszka jest największym wrogiem powieści, której jest bohaterką, bo snuje swoją opowieść najbardziej znudzonym tonem jak to tylko możliwe. Bagatelizuje zdarzenia, skupia się na niewłaściwych detalach i minimalizuje elementy. Sprawia to, że w momencie gdy czytelnikowi powinno zależeć na tym, by obawiać się o życie Kornelii, jest zarzucany streszczeniem, co robiła przez ostatnie dziesięć lat, rozmyślaniami na temat pewnego policjanta czy niezwykle przedziwnego wątku związanego z zauroczeniem (który sprawił, że człowiek zaczyna mieć wątpliwości, czy Greń widziała kiedyś ludzi rozmawiających o swoich uczuciach jak normalni dorośli).
“Jak kamień w wodę” jest jedną ze słabszych powieści Hanny Greń. Ani to kryminał, ani to romans, ani thriller, a cliffhanger którym książka się kończy, nie wzbudza takiego napięcia, jakie zakładała Greń. Może druga część przyniesie lepszą opowieść, szczególnie że punkt wyjścia jest znacznie ciekawszy. Trzeba trzymać za to kciuki, bo kiedy już Greń pisze kryminał, to rezultaty są znakomite.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/441724,jak-kamien-w-wode
Kornelia Pliszka nie ma dobrej opinii. Przez plotki znajomych przylgnęła do niej łatka alkoholiczki, narkomanki, złodziejki i kobiety lekkich obyczajów. Choć na co dzień jej to nie przeszkadzało, to gdy padła ofiarą ataku, słowa obcych sprawiły, że została zlekceważona przez policję.
Teraz, po jedenastu latach od zdarzenia, koszmar powraca. Za wycieraczką samochodu...
Jestem rozdarta, jeśli chodzi o "Manifest". Bardzo, ale to bardzo chciałam polubić tę książkę Evaristo. Niestety rozczarowałam się mocno. Częściowo wynika to z tego, że liczyłam na zupełnie inną książkę (czyli faktycznie na jeden długi manifest literacki lub światopoglądowy), podczas gdy otrzymałam misz-masz biografii z radami literackimi. Częściowo jednak z tego, że całość czyta się jak poradnik lifestylowocoachingowy, co trafnie zauważyła jedna z czytelniczek na lubimyczytać. Swoje dokonania literackie opisuje dodatkowo w sposób nieszczery - podkreślając swoje dokonania, sprytnie omijając wszystkie niedociągnięcia czy porażki. Dorzucenie manifestu zawierającego w dwóch stronach treść całej książki traktuję jak nieśmieszny żart. Jak to mówią - to mógł być e-mail.
Jestem rozdarta, jeśli chodzi o "Manifest". Bardzo, ale to bardzo chciałam polubić tę książkę Evaristo. Niestety rozczarowałam się mocno. Częściowo wynika to z tego, że liczyłam na zupełnie inną książkę (czyli faktycznie na jeden długi manifest literacki lub światopoglądowy), podczas gdy otrzymałam misz-masz biografii z radami literackimi. Częściowo jednak z tego, że całość...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to