-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-05-03
2024-05-02
2024-05-02
Świetnie się bawiłam. Humor nie zawodzi, do tego mamy porządną zagadkę kryminalną, a Marta Kisiel nie zapomina, że w komedii kryminalnej istotne są oba czynniki (piję do pani, pani Olgo Rudzko). Szkoda, że nie zorientowałam się wcześniej, że akcja tego tomu rozgrywa się w Boże Narodzenie - z pewnością odłożyłabym ją sobie do słuchania na przyszłe święta.
Świetnie się bawiłam. Humor nie zawodzi, do tego mamy porządną zagadkę kryminalną, a Marta Kisiel nie zapomina, że w komedii kryminalnej istotne są oba czynniki (piję do pani, pani Olgo Rudzko). Szkoda, że nie zorientowałam się wcześniej, że akcja tego tomu rozgrywa się w Boże Narodzenie - z pewnością odłożyłabym ją sobie do słuchania na przyszłe święta.
Pokaż mimo to2024-05-01
Chyba nie mam szczęścia do powieści Beth O'Leary. Jej najpopularniejsza książka mnie zdrowo zdenerwowała, a efekt świeżości i urokliwości bardzo szybko się wyczerpał. O'Leary korzysta z tych samych schematów i klisz, jednak uroku nie starcza, by za każdym razem urzekały tak samo.
Z tego powodu "Ostatni dzwonek" przede wszystkim brzmiał dla mnie strasznie wtórnie, a bohaterowie (będący kolejnymi kopiami z tej samej formy) irytujący i dziecinni. Fabuła do mnie nie trafiła, podobnie jak konflikt powieściowy. Całość jest kiczowata, wzięta jakby żywcem ze starych komedii romantycznych. Tych, które niestety fatalnie się zestarzały.
Szkoda, ale chyba nie jest mi po drodze z Beth O'Leary.
Chyba nie mam szczęścia do powieści Beth O'Leary. Jej najpopularniejsza książka mnie zdrowo zdenerwowała, a efekt świeżości i urokliwości bardzo szybko się wyczerpał. O'Leary korzysta z tych samych schematów i klisz, jednak uroku nie starcza, by za każdym razem urzekały tak samo.
Z tego powodu "Ostatni dzwonek" przede wszystkim brzmiał dla mnie strasznie wtórnie, a...
2024-04-26
Słabe zagranie ze strony wydawnictwa, by podzielić ostatni tom na dwie części - nic w książce nie usprawiedliwia takiego chwytu marketingowego. Tym gorzej dla całości, że "Arystokratka pod ostrzałem miłości" jest niesamowicie nudna - kolejne rozdziały to zbiór przypadkowych przemyśleń, wyglądających na skrawki pozostałe z poprzednich części. "Arystokratka..." jest idealnym przykładem serii, która nigdy nie powinna się rozrosnąć. Szkoda, że autor nie ograniczył się do jednego, góra, dwóch tomów.
Słabe zagranie ze strony wydawnictwa, by podzielić ostatni tom na dwie części - nic w książce nie usprawiedliwia takiego chwytu marketingowego. Tym gorzej dla całości, że "Arystokratka pod ostrzałem miłości" jest niesamowicie nudna - kolejne rozdziały to zbiór przypadkowych przemyśleń, wyglądających na skrawki pozostałe z poprzednich części. "Arystokratka..." jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-29
2024-04-28
Narracja jak zwykle cudowna, jednak ilość wstawek (szczególnie w pierwszej połowie), która była zwykłym kopiuj-wklej z tomu pierwszego nieco mnie przeraziła. Przydałaby się tu też zmiana gatunkowa, bo kryminału jest tu tyle co kot napłakał.
Narracja jak zwykle cudowna, jednak ilość wstawek (szczególnie w pierwszej połowie), która była zwykłym kopiuj-wklej z tomu pierwszego nieco mnie przeraziła. Przydałaby się tu też zmiana gatunkowa, bo kryminału jest tu tyle co kot napłakał.
Pokaż mimo to2024-04-29
Rozumiem, co Clifford chciał poprzez tę powieść osiągnąć, nie zmienia to jednak faktu, że bardzo długo nie mogłam się przez nią przebić. Ospała fabuła i rozedrgani główni bohaterowie niezbyt całości pomagali.
Rozumiem, co Clifford chciał poprzez tę powieść osiągnąć, nie zmienia to jednak faktu, że bardzo długo nie mogłam się przez nią przebić. Ospała fabuła i rozedrgani główni bohaterowie niezbyt całości pomagali.
Pokaż mimo to2024-04-26
Ci, którzy znają mnie od dawna, wiedzą, że dawno temu czytywałam powieści duetu Chrisitina Lauren. Udało mi się przeżyć (to chyba najlepsze określenie) cykl "Piękny..." i nie postradać przy okazji zmysłów. Później na długo zapomniałam o tych autorkach (z korzyścią dla mojego zdrowia psychicznego), ale w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat ich nowe romanse zaczęły zdobywać sporą popularność. Na tyle dużą, że postanowiłam się złamać i spróbować raz jeszcze.
Uczucia mam mieszane. Z pewnością autorki się nieco wyrobiły - bohaterowie mają większą osobowość (choć bez przesady, dostali po prostu o jedną cechę charakteru więcej niż wcześniej), momentami bywa zabawnie, a fabuła nawet ma sens. Jednakże widać, że w pewnym momencie kończą im się pomysły (czy to kwestia tego, że "Idealnie sparowani" są niemal dwa razy dłużsi od "Pięknych"?) i druga połowa ciągnie się jak flaki z olejem.
Za ten brak pomysłów obrywa się także bohaterom. Protagoniści kręcą się w kółko, nie rozwijają się, ich konflikty są przedziwne, a relacje idą w dziwnym kierunku. Dochodzi nawet do tego, że o ile wcześniej bohaterowie są nijacy, o tyle mniej więcej w połowie stają się denerwujący. A mimo stawki w ogóle nie czuć konfliktu, co sprawia, że pod koniec wzruszałam ramionami, dlaczego ma mnie w zasadzie obchodzić wynik tego reality show?
Ponoć "Wzór na miłość" jest tym lepszym tomem, z ciężkim sercem zatem spróbuję tej części. Aczkolwiek podejrzewam, że te zachwyty nad pisarskim duo zaprowadzą mnie znowu do króliczej nory i zgrzytania zębami.
Ci, którzy znają mnie od dawna, wiedzą, że dawno temu czytywałam powieści duetu Chrisitina Lauren. Udało mi się przeżyć (to chyba najlepsze określenie) cykl "Piękny..." i nie postradać przy okazji zmysłów. Później na długo zapomniałam o tych autorkach (z korzyścią dla mojego zdrowia psychicznego), ale w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat ich nowe romanse zaczęły zdobywać...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-24
2024-04-23
Trzeba mieć niezły tupet, żeby wziąć "Autobiografię" Chmielewskiej, powyciągać z niej losowe fragmenty i sfabularyzować je według własnego uznania. Całość wzbogaca infantylna narracja i wnioski brane chyba z fusów. Gdyby nie to, że mnie wynudziła ta książka, to chyba by mi się ciśnienie podniosło.
Trzeba mieć niezły tupet, żeby wziąć "Autobiografię" Chmielewskiej, powyciągać z niej losowe fragmenty i sfabularyzować je według własnego uznania. Całość wzbogaca infantylna narracja i wnioski brane chyba z fusów. Gdyby nie to, że mnie wynudziła ta książka, to chyba by mi się ciśnienie podniosło.
Pokaż mimo to2024-04-19
2024-04-18
Ciekawa (fabularnie, ale też stylistycznie i językowo), ale niestety się od niej odbiłam. Momentami niespójność i ogólna degrengolada powoduje niepotrzebny chaos, ale na szczęście starsze pokolenie - tych, którzy budują Nową Hutę - broni historii. Nie rozumiem wszystkich decyzji Cieplak, ale niektórymi jestem zaintrygowana.
Ciekawa (fabularnie, ale też stylistycznie i językowo), ale niestety się od niej odbiłam. Momentami niespójność i ogólna degrengolada powoduje niepotrzebny chaos, ale na szczęście starsze pokolenie - tych, którzy budują Nową Hutę - broni historii. Nie rozumiem wszystkich decyzji Cieplak, ale niektórymi jestem zaintrygowana.
Pokaż mimo to2024-04-16
Dobrze się to czytało. Chociaż autorka zdecydowanie przesadziła, jeśli chodzi o nieszczęścia, które spotykają bohaterkę (jakby z wielką radością dorzucała jej kolejne kłody pod nogi), to bohaterowie ratowali całość. Efekt nieco psuje zakończenie - ostatnie 50 stron książki można byłoby wyrzucić do kosza i wyszłoby to "Ostatniemu listowi" na lepsze.
Dobrze się to czytało. Chociaż autorka zdecydowanie przesadziła, jeśli chodzi o nieszczęścia, które spotykają bohaterkę (jakby z wielką radością dorzucała jej kolejne kłody pod nogi), to bohaterowie ratowali całość. Efekt nieco psuje zakończenie - ostatnie 50 stron książki można byłoby wyrzucić do kosza i wyszłoby to "Ostatniemu listowi" na lepsze.
Pokaż mimo to2024-04-15
Bawiłam się przy tym dobrze, aczkolwiek liczyłam na coś więcej. Nieco wytraca prędkość w drugiej połowie, zaś sama zagadka jest dość prosta do odkrycia, ale jest to przyjemna historia. Całości wyszło by lepiej, gdyby "Dywan z wkładką" był opowiadaniem, a nie pełnoprawną powieścią.
Bawiłam się przy tym dobrze, aczkolwiek liczyłam na coś więcej. Nieco wytraca prędkość w drugiej połowie, zaś sama zagadka jest dość prosta do odkrycia, ale jest to przyjemna historia. Całości wyszło by lepiej, gdyby "Dywan z wkładką" był opowiadaniem, a nie pełnoprawną powieścią.
Pokaż mimo to2024-04-14
2024-04-13
Powoli zaczynam tracić jakiekolwiek nadzieje, jakie mi jeszcze zostały dla tej serii. Bohaterowie są niemrawi, totalnie pozbawieni rozumu, a ich plan ma dziury jak szwajcarski ser. Jedna gwiazdka za Dianę, bo jej uporczywe działania, by ubrać swojego przyszłego męża w jak najbrzydsze ubrania, były zabawne.
Powoli zaczynam tracić jakiekolwiek nadzieje, jakie mi jeszcze zostały dla tej serii. Bohaterowie są niemrawi, totalnie pozbawieni rozumu, a ich plan ma dziury jak szwajcarski ser. Jedna gwiazdka za Dianę, bo jej uporczywe działania, by ubrać swojego przyszłego męża w jak najbrzydsze ubrania, były zabawne.
Pokaż mimo to2024-04-13
Jakim cudem to jest romans? Serio, dlaczego przyjęliśmy, że wystarczy stworzyć dwie postacie, które średnio się lubią, znaleźć jakiś pretekst, by te dwie postacie się pocałowały i nagle bam!, na tej podstawie mamy romans stulecia?
Wells i Gwyn się nie lubią, nie rozumieją, nawet nie próbują ze sobą rozmawiać. Te dwie ostatnie kwestie pozostają niezmienne do finału włącznie. Ich romans jest nielogiczny - brakuje tu jakiegoś momentu zrozumienia, jakiegoś momentu, zwrotnego. Niczego takiego w "The Kiss Curse" nie ma, po prostu w jednej chwili bohaterowie się nie znoszą, w drugiej nie mogą bez siebie żyć (mimo że totalnie nic się nie zmieniło). Dodatkowo oboje są nijacy, osobowość Gwyn wyparowała i został po niej tylko lekki ślad.
Byłabym w stanie nawet jakoś wybaczyć ten brak romansu w romansie, gdyby fabuła ciekawa. Tymczasem... no, cóż, w zasadzie to jej nie ma. Niby to Wells ma jakiś plan, niby jest jakaś zagadka i tajemnica, ale wszystko jest tak bez polotu, tak powyrywane z kontekstu, że czasem miałam wrażenie, że przysnęłam przy lekturze. Całość snuje się niczym flaki z olejem, kilka razy odżywa na finał, ale są to ożywienia niemrawe, wyrwane z kontekstu.
"The Kiss Curse" skutecznie zniechęciło mnie do sięgnięcia po kolejne tomy serii. Całość jest jedynie bublem i nie zmienia tego fakt, że ma kilka fajnych momentów.
Jakim cudem to jest romans? Serio, dlaczego przyjęliśmy, że wystarczy stworzyć dwie postacie, które średnio się lubią, znaleźć jakiś pretekst, by te dwie postacie się pocałowały i nagle bam!, na tej podstawie mamy romans stulecia?
Wells i Gwyn się nie lubią, nie rozumieją, nawet nie próbują ze sobą rozmawiać. Te dwie ostatnie kwestie pozostają niezmienne do finału...
2024-04-11
Niewiele ma ta książka wspólnego z kryminałem, nadrabia za to humorem. Średnio się trzyma na własnych nogach (wątki są albo kontynuacją z poprzedniej części albo są jedynie powierzchownie zarysowane), jest za to ciekawym dodatkiem do tomu pierwszego.
Niewiele ma ta książka wspólnego z kryminałem, nadrabia za to humorem. Średnio się trzyma na własnych nogach (wątki są albo kontynuacją z poprzedniej części albo są jedynie powierzchownie zarysowane), jest za to ciekawym dodatkiem do tomu pierwszego.
Pokaż mimo to2024-04-10
Jakim cudem te książki z tomu na tom robią się coraz gorsze? Tom czwarty jest całkowicie niepotrzebny, nadmiernie rozciągnięty (zdecydowanie można było z tego zrobić nowelkę albo ze dwa opowiadania jako dodatki specjalne do trylogii), bohaterowie są jeszcze bardziej nijacy niż byli wcześniej, a całość brzmi bardziej jak skok na kasę fanów serii niż jak potrzeba opowiedzenia dalszych losów Hawthorne'ów.
Jakim cudem te książki z tomu na tom robią się coraz gorsze? Tom czwarty jest całkowicie niepotrzebny, nadmiernie rozciągnięty (zdecydowanie można było z tego zrobić nowelkę albo ze dwa opowiadania jako dodatki specjalne do trylogii), bohaterowie są jeszcze bardziej nijacy niż byli wcześniej, a całość brzmi bardziej jak skok na kasę fanów serii niż jak potrzeba opowiedzenia...
więcej mniej Pokaż mimo to
Denise Hunter jest tak bardzo wtórna w swoich utworach (zarówno pod względem wątków, postaci, jak i samego doboru słownictwa), że przez 3/4 książki miałam poczucie deja vu. Niestety jednak nie okazało się, że wcześniej już "Kroplę błękitu" czytałam, tylko Denise Hunter z jednej formy odbija nie tylko całe wątki i bohaterów, ale całe książki.
Denise Hunter jest tak bardzo wtórna w swoich utworach (zarówno pod względem wątków, postaci, jak i samego doboru słownictwa), że przez 3/4 książki miałam poczucie deja vu. Niestety jednak nie okazało się, że wcześniej już "Kroplę błękitu" czytałam, tylko Denise Hunter z jednej formy odbija nie tylko całe wątki i bohaterów, ale całe książki.
Pokaż mimo to