-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
2016-05-08
2016-03-10
Niedawno obchodziliśmy Dzień Kobiet dlatego warto wspomnieć o kobiecie, która znalazła swoje miejsce w świecie mężczyzn. W czasach ograniczonych przez konwenanse, gdzie kobieta powinna być wzorem cnót, ograniczana nawet przez ciasny gorset.
Gabrielle "Coco" Chanel jest znana przede wszystkim z wprowadzeniem na rynek legendarnej małej czarnej, wyzwoliła kobiety z gorsetów. Projektowała ubrania o prostszych fasonach i stworzyła niepowtarzalne perfumy Chanel No. 5, które dziś są symbolem kobiety eleganckiej i wyjątkowej.
Ale za ładnymi ubraniami kryje się również historia kobiety, która musiała wiele przejść i przeciwstawić się poglądom, które wpajano jej od dzieciństwa.
Cała przygoda z modą rozpoczęła się w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice, które jako pierwsze zauważyły talent drzemiący w dziewczynce. Później, już po zakończeniu edukacji, zaczęła stawiać coraz śmielsze kroki, nieraz odbijało się to nawet na jej reputacji.
Czytając jedną z wielu biografii Coco Chanel można by pomyśleć, że pomimo sukcesu, który niewątpliwie odniosła, to sama była kobietą, która często manipulowała innym osobami i potrafiła być bezwzględna, byle tylko osiągnąć cel, który sobie postawiła. Faktycznie, czasem można odnieść takie wrażenie, ale czytając "Mademoiselle Chanel" człowiek wyczuwa fascynacje i szacunek, jaki autor- Christopher W. Gortner- obdarzył tą znaną projektantkę. Dzięki niemu zapomina się, że to nie jest pamiętnik, który napisała Coco. On przedstawia jej myśli i emocje w tak prawdziwy i naturalny sposób, a zarazem obiektywny sposób, że czytelnik nie pomimo licznych wad Chanel, nie jest w stanie zniechęcić się do niej.
Jak przystało na opowieść o wytwornej kobiecie okładka i cały wygląd książki jest równie elegancki. Twarda oprawa sprawia, że pomimo sporej liczby stron jej trzymanie nie sprawia problemów, tylko przyjemność.
Warto również wspomnieć o jednej ważnej rzeczy. "Mademoiselle Chanel" nie jest zwykłą biografią, ona ma sfabularyzowaną formę, dzięki temu jeszcze bardziej porywa czytelnika i sprawia, że przeczytane strony znikają w zastraszającym tempie.
Myślę, że książkę śmiało można polecić zarówno osobom, które kochają modę i chcą poznać szczegóły życia jednej z ikon stylu, ale również wszystkim tym, którzy chcą przeczytać historię o fascynującej kobiecie. Jednak szczególnie z tą książką powinna zapoznać się płeć piękna. W końcu to dzięki Coco Chanel dzisiaj nie musimy dusić się w gorsetach. Kto wie, kiedy pojawiłaby się równie odważna osoba i uczyniłaby ten krok.
Cieszę się, że miałam możliwość poznania życia Coco Chanel. Przestała być dla mnie anonimową postacią, teraz wiem, jak trudną ścieżkę życia wybrała dla siebie i ile przeszkód pokonała żeby osiągnąć sukces.
Niedawno obchodziliśmy Dzień Kobiet dlatego warto wspomnieć o kobiecie, która znalazła swoje miejsce w świecie mężczyzn. W czasach ograniczonych przez konwenanse, gdzie kobieta powinna być wzorem cnót, ograniczana nawet przez ciasny gorset.
Gabrielle "Coco" Chanel jest znana przede wszystkim z wprowadzeniem na rynek legendarnej małej czarnej, wyzwoliła kobiety z gorsetów....
2015-09-26
Na całym świecie nie ma wierniejszych przyjaciół od psów. Być może tym zdaniem narażę się na gniew tych z was, którzy są oddanymi i wiernymi kociarzami, ale moje serce zawsze było z psami i tak już zapewne pozostanie po wsze czasy.
Jednak pies sam z siebie nie stanie się aniołkiem, który potrafi wykonać wszystkie istniejące sztuczki. I tu pojawia się problem, jak poradzić sobie z niesfornym szczeniakiem? Jak wybrać odpowiedniego psa, który będzie odpowiadał naszemu stylowi życia?
To trudne pytania, których czasem przyszli posiadacze czworonoga, wcale sobie nie zadaje. Niestety kończy się to oddawaniem psów do schronisk lub porzucaniem ich na pewną śmierć.
Nie będę tu mówić o bardziej drastycznych i tragicznych sytuacjach, do których dopuszczają się ludzie względem zwierząt. Mogłoby to się skończyć moim długim wywodem o braku człowieczeństwa, dobrego serca, sumienia i braku odpowiedniej kary dla tych „ludzi”.
Wracając do tematu, zanim za bardzo się zdenerwuję, to chciałabym wam przedstawić książkę, która pozwoli wam (oraz mi) uniknąć błędów w wychowaniu nowych przyjaciół.
Wychowanie szczeniąt dla Bystrzaków w bardzo przestępny, ciekawy i humorystyczny przeprowadzi nas przez wszystkie etapy życia z psem.
Co prawda, gdy otrzymałam tę książkę, wybór szczeniaka miałam już za sobą, to testy, jakie tam znalazłam chętnie wypełniałam.
Uwagi, jakie można tam znaleźć, są bardzo racjonalne. Być może czasem mogą nawet wydawać się błahe. Jednak z perspektywy czasu wiem, że istnieje różnica między zostawieniem wiszącego ręcznika w zasięgu ciekawskiego i ciągle głodnego labradora.
Najbardziej przydatne rady, jakie przeczytałam, dotyczyły pozytywnego szkolenia psa oraz posługiwanie się klikerem. Rady były naprawdę przydatne i zawsze odpowiednio uargumentowane, nie raz za pomocą ciekawych anegdot.
Książka bardzo mi pomogła w uczeniu komend, od prostszych, np. siad, leżeć, daj łapę, poprzez te nieco trudniejsze, tj. czekaj, chodź tu i przynieś.
Dokładne wypunktowanie kolejnych kroków postępowania bardzo ułatwiło mi sposób postępowania i mój pies w zastraszającym tempie zaczął wykonywać mój polecenia.
Choć oczywiście są chwile, kiedy nie ma najmniejszej ochoty słuchać tego, co do niego mówię i woli zjadać kawałki okładziny, rozpruwać dywan lub wyszukiwać kolejne chusteczki i skarpetki (dla tych, którzy nie poznali prawdziwej natury labradorów: to podobno normalne, Oskar nadal jest cały, zdrowy i głodny).
Kolejną gratką i ciekawym dodatkiem były różnego rodzaju zabawy, które autorka zaproponowała nam. Jak dla mnie zdecydowanym zwycięzcą jest zabawa w chowanego. Oskar, jak przystało na psa myśliwego, uwielbia wszelkiego rodzaju poszukiwania, więc możliwość szukania i odnajdywania człowieka jest dla niego świetną rozrywką oraz pracą umysłową. A możliwość otrzymania ulubionego smakołyku, po zakończeniu zabawy, tylko wzmaga jego uwielbienie.
Książkę mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim osobom, które mają w planach powiększenie swojej rodziny o czworonożnego przyjaciela, ale również tym, którzy mają już psa, lecz nie jest on jeszcze w pełni ukształtowany.
Autorka porusza wszystkie istotne tematy. Nawet te, które z pozoru, wydają nam się mało istotne. Ta książka może przede wszystkim dać nam coś cudownego i jedynego w swoim rodzaju- ułożonego przyjaciela na wiele długich lat.
Na całym świecie nie ma wierniejszych przyjaciół od psów. Być może tym zdaniem narażę się na gniew tych z was, którzy są oddanymi i wiernymi kociarzami, ale moje serce zawsze było z psami i tak już zapewne pozostanie po wsze czasy.
Jednak pies sam z siebie nie stanie się aniołkiem, który potrafi wykonać wszystkie istniejące sztuczki. I tu pojawia się problem, jak poradzić...
Chyba nie ma lepszego uczucia niż spełnione marzenie. Te duże, czy te małe, to nie aż tak istotne. Pamiętam, kiedy zaczęłam stawiać pierwsze kroki w nastoletnim życiu, a przez moja głowę przetaczały się setki celów, pragnień czy marzeń. Były inne niż teraz, czasem bardziej naiwne, nieoparte na wiedzy, która myślę, że mam teraz, i przede wszystkim wszystkie wymagały sporego zastrzyku finansowego, co dla przeciętnego nastolatka może stanowić duży problem. W dodatku pragnienia w tym wieku maja tendencje bardzo ulotną i zmienną, to też rodzice rzadko kiedy podchodzą do nich bardzo poważnie. Nie wiem jak u was, ale tylko kilka moich marzeń z tego okresu przetrwała lub została zrealizowana. Jednym z nich była właśnie umiejętność gry na gitarze. I choć minęło już dobrych kilka lat (około 7-9), ja wreszcie nabyłam swoja gitarę i niejednokrotnie jeszcze rzępoląc staram się dopiąć swego.
Tym długim wstępem chciałam wyjaśnić, skąd w ogóle pojawiła się we mnie potrzeba, czy tez chęć sięgnięcia po książkę Gitara dla bystrzaków. Nadal nie jestem milionerem i moja doba ma tylko 24 godziny, dlatego kurs przy pomocy książki i płyty DVD wydał się najbardziej sensowny.
Już wam mówię czy to był trafny wybór.
Jak sama nazwa wskazuje, ta książka za swą podstawową rolę ma pozwolić w prosty sposób opanować magiczną umiejętność gry na gitarze. Poznajemy stronę teoretyczną, wręcz anatomiczną i tę bardziej praktyczną sześciostrunowego instrumentu. Książka skupia się na podstawowych akordach znanych piosenek, które dzięki płycie DVD możemy starać się naśladować.
Gitara dla bystrzaków to takie gitarowe vademecum, które skupia się zarówno na gitarze akustycznej, klasycznej, jak i elektrycznej. Jest idealna dla początkujących adeptów, jak i dla osób, które pierwszą styczność z tym instrumentem już mieli, a chcieliby poćwiczyć lub odświeżyć niezbędną wiedzę. Górnej granicy wiekowej nie ma, ale jeśli chodzi o dolną granicę, skłaniałabym się polecić tę książkę osobom od piątej, może szóstej klasy szkoły podstawowej. Choć wszystko zależy od rozwiniętej umiejętności czytania ze zrozumieniem, nie wspominając już o posiadaniu takich cech jak zawziętość i ambicja.
Płyta DVD to nieoceniony atut. Można słuchać, można oglądać instruktora ( z polskimi napisami), jak kto woli. W książce wyraźnie jest wskazane, w których momentach i gdzie znajdziemy, często wybawiające, praktyczne wskazówki. Jednak wyobraźnia i interpretacja tekstu może nie oddać do końca tego, co da filmik.
Jako przyszła ekonomistka i studentka nieustannie zwracam uwagę na sprawy typowo finansowe. I muszę przyznać, że chwyciłam się za głowę, kiedy zobaczyłam ceny kursów gitarowych. Od razu wiedziałam, że to nie wypali i nawet gdyby mój portfel nie miał dna to i tak naturalna tendencja do skąpstwa nie skłoniłaby mnie, żeby wydać tyle pieniędzy nawet na spełnienie marzenia. Bo jaka pewność że ta osoba do mnie trafi? Do książek zawsze miałam słabość, bo książki z definicji rozumieją więcej. Nie całe 40 zł, a z jakimiś rabatami, których w księgarniach nie brakuje, jeszcze mniej, to nie jakoś ponad przeciętną kieszeń. Tak sądzę przynajmniej.
Skoro ta książka ma uczyć, to warto byłoby powiedzieć na ile w tym prawdy. Jako kompletnie początkująca osoba nadaje się do tego idealnie. Kiedy kupiłam gitarę, nie wiedziałam nawet jak ją poprawnie chwycić, a co dopiero zacząć wydawać czysty dźwięk. Przy pomocy kolorowych karteczek pozaznaczałam sobie, co akurat chcę się nauczyć danego dnia i to właśnie wykonywałam. Dowiedziałam się, jak bardzo jestem nieporęczna lewo ręcznie, jaka różnica jest miedzy słuchać i słyszeć, i przekonałam się, że nawet opuszki palców mogą boleć. Mogę gorąco polecić osobą sumiennym i upartym. Bo zniechęcić się jest łatwo, ale wykonać zamierzony cel, to dopiero sztuka.
Chyba nie ma lepszego uczucia niż spełnione marzenie. Te duże, czy te małe, to nie aż tak istotne. Pamiętam, kiedy zaczęłam stawiać pierwsze kroki w nastoletnim życiu, a przez moja głowę przetaczały się setki celów, pragnień czy marzeń. Były inne niż teraz, czasem bardziej naiwne, nieoparte na wiedzy, która myślę, że mam teraz, i przede wszystkim wszystkie wymagały sporego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-27
Niczym szczególnym jest obecnie widok osób, które codziennie biegają po lesie, ścieżkach, parkach, czy po prostu chodnikach. Nastała moda na zdrowy styl życia. Dzisiaj ktoś, kto otwarcie mówi o tym, że nie uprawia sportu jest postrzegany jak przybysz z innej planety. Nie ma w tym nic złego. Ludzie chcą walczyć z "wyścigiem szczurów" i jego konsekwencjami. Zaczynają rozumieć, że tu chodzi o nasze zdrowie i życie, ale również o bardziej prozaiczne sprawy, czyli o dobre samopoczucie i ładną sylwetkę.
My również postanowiłyśmy podążać tą drogą, ale jak na razie nie mamy w tym żadnego doświadczenia. Ale to (oczywiście) nie jest żaden problem. Wystarczy parę książek, które pomogą nam w rozwinięciu skrzydeł i można już ruszać do dzieła.
Dlatego już teraz chciałabym was zaprosić na cykl trzech książek o zdrowym stylu życia, odpowiednim jedzeniu oraz ćwiczeniach.
Pierwsza książka, jaką wam przedstawię, to "Kody młodości" Marka Bardadyn. Ta pozycja jest dobrym wstępem do rozpoczęcia zdrowego stylu życia. Wszystko rozpoczyna się od wyjaśnienia regułek, które często będą się przewijać przez tę książkę. Później pozostaje już tylko znaleźć złoty środek na spowolnienie efektów starzenia i życia w zdrowiu i radości.
Dzięki tej książce możemy sporo dowiedzieć się na temat tego, co dodaje, a co odejmuje nam lat. Nie chodzi tu oczywiście o metrykę lecz wiek naszego organizmu.
Najgorsze dla nas jest ciągłe przesiadywanie przed wszelkiego rodzaju monitorami, wyświetlaczami itp., ale również picie kawy, spożywanie alkoholu, palenie papierosów, sąsiedztwo fabryk, stres oraz brak snu.
Autor przywołuje wiele przykładów osób, które na własnej skórze przekonały się, jak gwałtowne i niebezpieczne mogą być skutki takich działań. To bardzo dobre rozwiązanie, jakie zastosował dr Bardadyn. Nie od dziś wiadomo, że przykłady lepiej trafią do czytelnika od suchej teorii.
Kolejne rozdziały książki, to odpowiedź na pytanie, co człowiek powinien jeść żeby sobie nie szkodzić oraz opis ćwiczeń, które pozwolą utrzymać dobrą kondycję.
Cieszę się, że swoją przygodę z tą tematyką rozpoczęłam od tej książki. Bardzo dokładnie autor ukazuje, co możemy zyskać dzięki porzuceniu złych nawyków. Odniosłam wrażenie, że trwa walka o moją duszę. Dr Bardadyn naprawdę przedstawia wszelkiego rodzaju argumenty żeby przekonać czytelnika do zmiany swojego stylu życia na bardziej zdrowy.
Mnie one przekonują, choć muszę przyznać, że czasem ilość tekstu przerastała moje możliwości. Czcionka jest bardzo czytelna, a na każdej stronie możemy podziwiać ciekawe ilustracje, jednak miałam wrażenie, że odrobine mniejsza ilość informacji byłaby bardziej korzystna. To jedyny mankament, jaki znalazłam w tej książce.
Teraz czas na największy pozytyw. Test, na końcu utworu, mile mnie zaskoczył. Skoro cały czas mowa o wieku naszego ciała, to sama chciałabym się przekonać, jak jest w moim przypadku. Obecność tego małego dodatku zdecydowanie podnosi walory książki.
Polecam tę książkę osobom, które tak jak ja dopiero zaczynają swoją przygodę ze zdrowym stylem życia. Pozwoli nam upewnić się, co do słuszności naszej decyzji. Możemy również dogłębnie przekonać się, jakie konsekwencje nas czekają, gdy nadal nie będziemy się przejmowali tym, co jemy i jak żyjemy.
Niczym szczególnym jest obecnie widok osób, które codziennie biegają po lesie, ścieżkach, parkach, czy po prostu chodnikach. Nastała moda na zdrowy styl życia. Dzisiaj ktoś, kto otwarcie mówi o tym, że nie uprawia sportu jest postrzegany jak przybysz z innej planety. Nie ma w tym nic złego. Ludzie chcą walczyć z "wyścigiem szczurów" i jego konsekwencjami. Zaczynają...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Historia trochę jak z bajki. Blogowej bajki. W Stanach to coraz powszechniejsze zjawisko, ale u nas nie zdarza się to często. Nie każde opowiadanie (ff) zamieszczone na blogu staje się popularne, zdobywa czytelników, wreszcie, nie każde opowiadanie zostaje wydane. W tym przypadku właśnie tak się stało.
On wie o niej wszystko. Zna każdy jej następny krok zanim ona sama zdąży go zrobić. Podąża za nią z przyczyn wiadomych tylko jemu. Jest tuż obok, jest w jej myślach, tuż za zakrętem. Wszystko to sprawia, że on staje się jej… cieniem.
Dziewiętnastoletnia Caitlin przyciąga niebezpieczeństwo jak magnez. W jej życiu bezpieczeństwo to tylko puste, nic nie znaczące słowo. Pytanie jedynie brzmi, dlaczego właśnie wybrał ją? I czego dokładnie była świadkiem tej nocy, która zmieniła wszystko.
Główna bohaterka jest nie do końca zrozumiała. Wydaje się zupełnie zagubiona i pozbawiona logiki. Mam wrażenie, że są dwie Caitlin w jednym ciele, jedna strachliwa i naiwna, druga brawurowa i gotowa na wszystko. Która aktualnie funkcjonuje zależy od kaprysu autorki. Nie wiem, czy to zamysł autorki, czy efekt uboczny spowodowany debiutem literackim.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów to raczej wydawali się tłem wobec życia Caitlin. W sumie byli tacy jak być powinni, złościli mnie, rozśmieszali, wzruszali.
Jeśli chodzi o treść, o fabułę, o całość, jest różnie. Ciężko było mi wchłonąć na początku, nie potrafiłam przekroczyć tej granicy między opowiadaniem amatora, który publikuje w internecie, a prawdziwą książką. Na dobre wczułam się w świat Caitlin około połowy książki. Wtedy zaczynałam wierzyć w ciągłe niebezpieczeństwo, które wkroczyło w jej życie bez jej zgody.
I uwaga, ja i Caitlin zaczęłyśmy się rozumieć. Przez to, dalej poszło szybkoi z delikatnymi wypiekami na twarzy.
Dla kogo? Stawiałabym na środowisko blogerów, młodych, zaczytanych w fan fickach. Po za tym dla wiernych czytelników internetowego pierwowzoru, którzy nadal licznie zasypują autorkę pytaniami o kolejne rozdziały. Dla wytrawnego czytelnika thrillerów ta pozycja będzie po prostu zbyt jałowa. Ale zwalam to znów na debiut.
Byłam ciekawa tego blogowego fenomenu, który liczy już ponad tysiąc obserwatorów i grubo ponad milion wyświetleń. Sama pisywałam opowiadania i wiele czytałam, dlatego tym bardziej cieszyłam się tą transformacją z witryny internetowej w papier. Liczę na to, że więcej wydawnictw pójdzie za przykładem i polskie blogerki zamieszają na naszym krajowym rynku książkowym.
Dodam jeszcze, że dalsze losy głównej bohaterki są kontynuowane na blogu autorki. Tak jakby ktoś nie wiedział.
Historia trochę jak z bajki. Blogowej bajki. W Stanach to coraz powszechniejsze zjawisko, ale u nas nie zdarza się to często. Nie każde opowiadanie (ff) zamieszczone na blogu staje się popularne, zdobywa czytelników, wreszcie, nie każde opowiadanie zostaje wydane. W tym przypadku właśnie tak się stało.
On wie o niej wszystko. Zna każdy jej następny krok zanim ona sama...
2015-07-03
Zawsze miałam sentyment do książek z królewskim rodem, dworskimi intrygami i pięknymi sukniami. Całkiem możliwe, że jest to środek uboczny oglądanych przeze mnie w dzieciństwie bajek, które obfitowały we wszystkie te rzeczy. Jednak każdy kiedyś dorasta i pora się przyznać do tego, że życie nie zawsze jest bajką. Dlatego zaczęłam poszukiwać czegoś bardziej zbliżonego do rzeczywistości z małą nutą fantazji. I tak zaczęłam coraz częściej czytać powieści historyczne. Szybko natrafiłam na książki Christophera Gortnera i rozpoczęłam przygodę z Brandanem Prescottem.
Głownie chciałabym skupić się na najnowszej książce Gortnera: "Potomek Tudorów". Żeby dokładnie zrozumieć postępowanie bohaterów oraz ich charakter radzę wam przeczytać najpierw "Sekret Tudorów. Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I", a następnie "Spisek Tudorów".
Jak same nazwy wskazują wkraczamy w trudne czasy dla Anglii, która jest rozdarta między chrześcijaństwem, a protestantyzmem. O sytuacji panującej w królestwie informuje nas Brandon Prascot, podrzutek, który skrywa tajemnice swojego pochodzenia. Główny bohater, a zarazem narrator jest szpiegiem działającym na zlecenie Elżbiety I. Dostaje najbardziej niebezpieczne zadania, ciągle balansuje między światem żywych i martwych.
Pierwsze wrażeni, jakie odniosłam chwyciwszy poraz pierwszy było bardzo korzystne. Lubię okładki, które są bogate w symbole i nie ukazuje wprost, co przyniesie nam książka.
Cieszę się, że autor mnie zaskoczył i narratorką nie została Elżbieta, na co mogłaby wskazywać okładka. Dzięki temu, że historię opowiada nam Branden, możemy lepiej poznać dwie strony konfliktu –Marię Tudor oraz Elżbietę I. Nie nastawiamy się negatywnie względem jednej ze stron, bo możemy dokładniej zauważyć, że czasem jedna z sióstr ma więcej racji, a innym razem ta druga.
Jednak główną zaletą dzieł Gortnera jest wyczuwalna miłość i (co najważniejsze!) znajomość historii. Wystarczy przeczytać jedno zdanie, aby wiedzieć, że on po prostu wie o czym pisze. To zupełnie, jak z aktorami, którzy jeśli poznają środowisko i motywy postępowania, to najzwyczajniej w świecie my im uwierzymy.
Wszystkie wymyślone postacie wkomponowały się idealnie w rzeczywiste wydarzenia. Nic, ani nikt nie jest przypadkowy.
Każdy detal został tak obrazowo przedstawione, że nasza wyobraźnia nie musi się wysilać. Czytając wszystkie książki tego autora zawsze odnoszę wrażenie, że jestem tuż obok bohaterów i wystarczy tylko zajrzeć przez okno, aby podziwiać wiejskie widoki, czy brudne i zatłoczone ulice Londynu.
Absolutnie zakochałam się w tej książce, tak samo, jak i w poprzednich dwóch. Mam nadzieję, że autor pokusi się o jeszcze jedną z tego cyklu, bo polubiłam tych bohaterów, ich charaktery i nawet za czarnymi charakterami będę tęsknić.
Polecam tę książkę zarówno osobą, które lubią historię, jak i tym, które za nią nie przepadają, bo wszystkie informacje, które mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości są zrównoważone z fikcją. Jeżeli książka zaciekawi was w takim stopni, jak mnie, to nie zdziwcie się, jak za chwilę będziecie szukali pomocy cioci Wikipedii, aby sprawdzić, kim w rzeczywistości był William Howard, albo czy Kate Stafford była potomkinią Mary Boleyn.
Powieści historyczne, to naprawdę dobry sposób żeby dowiedzieć się czegoś więcej, żeby wyjść poza strony książek i dokopać się do informacji, których wcześniej nie znaliśmy, a przy okazji cieszyć książką, która po prostu cieszy dobrym i precyzyjnym wykonaniem, tak jak w przypadku "Potomka Tudorów"
Zawsze miałam sentyment do książek z królewskim rodem, dworskimi intrygami i pięknymi sukniami. Całkiem możliwe, że jest to środek uboczny oglądanych przeze mnie w dzieciństwie bajek, które obfitowały we wszystkie te rzeczy. Jednak każdy kiedyś dorasta i pora się przyznać do tego, że życie nie zawsze jest bajką. Dlatego zaczęłam poszukiwać czegoś bardziej zbliżonego do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-14
Lubię książki historyczne oraz biografie osób, które żyły przede mną, ich klimat, to jak można wchłonąć w zupełnie inny świat, który kiedyś istniał, bez nadmiernej ingerencji autora. Dzięki takim książką możemy poznać zwyczaje, jakie panowały w danej epoce oraz państwie. Możemy również poznać osoby, których nigdy nie znaliśmy, ale zrobiły coś znaczące, a może po prostu stały się dla innych ludzi inspiracją, wspomnieniem, hołdem. Maria Duplessis nie należała do osób, z których chciałabym brać przykład, ale zawsze była w niej jakaś tajemnica, którą najzwyczajniej w świecie i ja chciałam poznać. Dlatego chętnie sięgnęłam po książkę „Dziewczyna, która kochała kamelie”. Jeżeli ktoś z was czytał „Damę kameliową” to zachęcam do sięgnięcia również po pozycję Julie Kavanagh.
Po pierwsze, muszę się przyznać, że zakochałam się od pierwszego wrażenia w okładce, która idealnie współgra z tym, co czeka na nas na stronicach książek. Jest bardzo romantyczna, oczywiście ukazuje symbole, z którymi kojarzymy tytułową Marię Duplessis, czyli kwiaty kamelie. Podoba mi się to, że okładka jest bardzo delikatna i subtelna, pozostawia wokół siebie pewną tajemnicę, którą możemy poznać dopiero po przeczytaniu książki.
Maria Duplessis to sławna paryska kurtyzana, zawód jaki wykonuje budzi w środowisku arystokracji oraz zamożnych ludzi obrzydzenie i niesmak. Przynajmniej na pozór, tak to wygląda, jednak każdy jest ciekawy dziewczyny, która ubiera się lepiej od niejednej księżnej oraz ma nienaganne maniery. Pomimo fachu, którym się zajmowałam nie była wulgarna, ani wyzywająca. Była bardzo dziewczęca i delikatna. Dlatego mężczyźnie do niej lgnęli, a kobiety posyłały zazdrosne spojrzenia.
Jednak „Dama kameliowa” nie stałaby się tym, kim była bez nieszczęśliwego dzieciństwa. Matka zostawiła ją oraz jej siostrę, aby wyjechać na służbę i móc zapracować na utrzymanie dzieci. Ojciec, który próbował zamordować matkę Marii, sam zabrał córkę do Paryża i zostawił tam zdaną samą na siebie. Tak rozpoczęła się jej kariera zawodowa. Wiele przeszła, aby zostać luksusową kurtyzaną. Ku lepszej przyszłości wiodły ją jej dwie najważniejsze cechy: ambicja i próżność. Stała się utrzymanką, której nie wystarczają drobne prezenty. Mężczyźni, którzy pokochali ją, kupowali jej luksusowa apartamenty, drogie suknie i zabierali w najpopularniejsze miejsca wypoczynkowe.
Być może pojawiłby się u mnie, jakiś żal dla Duplessis, jednak nie raz miała możliwość zerwania z rolą kurtyzany i rozpoczęcie nowego życia, jednak nie potrafiła wyzbyć się luksusów i żyć spokojnie, bez ciągłych zabaw, z daleka od teatrów i rozrywkowych znajomych. Nawet choroba, która doprowadziła do jej śmierci, nie była wystarczającym powodem, aby pokonać próżność.
Praca, jaką wykonała Julie Kavangh, zasługuje na wielką pochwałę. Biografia, która napisała jest jedną z lepszych dotyczących Marii Duplessis. Bardzo szczegółowa, została podzielona na 5 części, które pozwalają w dokładny sposób, na poznanie przez czytelnika postaci. Wielkim plusem jest również to, że autorka opierała się na autentycznych źródłach oraz opowieściach osób z bliskiego otoczenia kurtyzany. Jedyną wadą, jaką znalazłam jest fakt, iż książki nie można przeczytać za jednym podejściem. W niektórych momentach, w których opisywani są znajomi Marii, bywają monotonne i lekko wyczerpujące. Dlatego warto dać sobie więcej czasu i spokojnie wracać do „Dziewczyny, która kochała kamelie”.
Cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę i poznać tak intrygującą postać, jaką bez wątpienia była Maria Duplessis. Nie będę kłamać, nie zrozumiałam ją całkowicie, rzeczy które robiła czasami wydawały mi się niepotrzebne, ale nigdy nie byłam w sytuacji, w jakiej ona się znalazła. Podziwiam ją za upór i walkę o własne szczęście, często musiała być przy tym bezwzględna i wyrachowana, jednak to była po prostu młoda kobieta, która pragnęła miłości, odrobiny szaleństwa i uznania, bez względu na stan, którego się wywodziła.
Lubię książki historyczne oraz biografie osób, które żyły przede mną, ich klimat, to jak można wchłonąć w zupełnie inny świat, który kiedyś istniał, bez nadmiernej ingerencji autora. Dzięki takim książką możemy poznać zwyczaje, jakie panowały w danej epoce oraz państwie. Możemy również poznać osoby, których nigdy nie znaliśmy, ale zrobiły coś znaczące, a może po prostu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
To jest książka o kulcie Barcy, o czymś więcej niż grze na murawie. Dla Katalończyków to poczucie wolności, to walka o własną suwerenność, historia pokoleń wychowanych na Camp Nou. I co najważniejsze nie ma miejsca tu na podziały na płeć. Barca to moc, która przyciąga do ciebie wszystkich.
Autor ukazuje nam wiele perspektyw ukazujących barceloński klub. Wplata historię nie tylko samej Barcy, ale także całej społeczności katalońskiej.
„Myślę, że oglądanie Barcy w akcji jest lepsze niż uczestniczenie w koncercie rockowym… to intensywne przeżycie, dziewięćdziesiąt minut życia i śmierci”.
Samo czytanie tej książki zajęło mi parę ładnych dni. Głównie dlatego, że naprawdę jest co czytać. Tekstu na jednej stronie jest sporo, a niejednokrotnie wydawało mi się nawet, że aż nazbyt wiele. Po za tym przydałoby się większa ilość zdjęć. Myślę, że książka nabrałaby wtedy większej dynamiki.
Za to podobało mi się umieszczenie dialogów, czego często brakowało mi w tego typu książkach. Przez ten zabieg czujemy się jakbyśmy czytali opowiadanie, katalońskie opowiadanie.
Jestem pewna, że na słynne el clasico od teraz będę patrzeć w inny sposób. Bo to nie zwykła rywalizacja, potrzeba być lepszym, to wręcz cała historia. Tak jakby Hiszpania zmieniała się na przestrzeni lat, a na głównym planie przepaść między Realem Madryt a FC Barcelona rosła do gigantycznych rozmiarów.
Jakby tak się nad tym zastanowić to Barca nie istnieje bez Realu i odwrotnie. Nie ważne, co zrobią kibice, piłkarze czy czas, ich historia jest ściśle związana i o tym głównie jest ta książka.
„To nie są dwa kluby. To dwa państwa, dwa narody, dwie religie.”
„Polskie gówno”. Byłam autentycznie zbulwersowana tymi porównaniami, jakimi madriniści posługują się w kierunku kibiców Barcy. Moja niechęć do klubu słynnego Ronaldo wzrosła jeszcze bardziej, a czytanie o potędze FC Barcelony napawało dumą jakby Polska i Katalonia stanowiły jedność.
Po za tym sporą gratką dla kibiców było zorganizowanie przez wydawnictwo SQN akcji, która miała za zadanie podanie swojego imienia, nazwiska i miejscowości, które następnie znalazły się na okładce lub na wyznaczonych stronach w książce. Pomysł świetny to też zainteresowanie ogromne. Szkoda tylko, że czcionka taka mała ale trochę uporu i można się odnaleźć. Tak, tak nie było opcji, żeby moje dane tam się nie pojawiły;)
„Piłkarze przypominają aktorów na scenie wzniesionych wzniesionej wiele lat temu, której nikt mimo upływu czasu nie chce zburzyć.”
Dla kogo? Dla fanów Barcy to oczywiście obowiązkowa lektura. Ale ta książka nie jest skierowana tylko dla nich. Kibice innych klubów, którzy mają w sobie choć odrobinę dystansu, powinni sięgnąć po tę katalońską pieśń pochwalną. Odradzałabym jedynie kibicom Realu To chyba dla nich zbyt wiele. Choć kto wie.
„Barca. Życie, pasja, ludzie.” to opowieść o narodzinach i rozwoju piłkarskiego gigantu. Już od pierwszych stron czuć emocje piłkarskie, a duch Barcy napełnia nas tak głęboko, że nie sposób o tej pozycji zapomnieć.
"Czerwone i niebieskie kolory unoszą się na wietrze razem z okrzykiem odwagi, z nazwa znana nam wszystkim, Barca! Barca! Barca!"
To jest książka o kulcie Barcy, o czymś więcej niż grze na murawie. Dla Katalończyków to poczucie wolności, to walka o własną suwerenność, historia pokoleń wychowanych na Camp Nou. I co najważniejsze nie ma miejsca tu na podziały na płeć. Barca to moc, która przyciąga do ciebie wszystkich.
Autor ukazuje nam wiele perspektyw ukazujących barceloński klub. Wplata historię nie...
Pewnie nie każdy mnie poprze . Nie każdy zrozumie. Ale jeśli chodzi o umiejętności władania słowem wśród Brytyjczyków cenie głównie dwoje, J.K. Rowling, która nadała mojemu dzieciństwu niesamowitą barwę oraz Williama Szekspira, który zachwycił mnie kiedy zaczęłam dorastać. Utwory obu osób poznałam w tej samej instytucji, w szkole. Sama jestem zdziwiona. Historie chłopca z blizną na czole poznałam od rówieśników oraz przez wycieczki do kina itd. Z kolei Szekspira poprzez przymus. Teraz jak o tym myślę, to wydaje się zabawne, ale wtedy tak nie było. Lektura jakakolwiek by nie była, była przegrana na starcie. Chyba nawet nie potrafię już wytłumaczyć dlaczego. Mimo to „Romeo i Julię” przeczytałam. Nie można powiedzieć, że wpadłam w jakąś euforię. Ale w końcu byłam w Szkole Podstawowe i na zrozumienie kunsztu Szekspira było o wiele za wcześniej. Komisja Edukacji Narodowej miała inna zdanie jak widać. Plus był jedynie taki, że się nie sparzyłam i odtąd imię i nazwisko Wiliam Szekspir błąkało się w mojej podświadomości w dość przyjaznych barwach.
W gimnazjum historia kochanków z Werony nabrała już wyraźniejszej barw, a cały utwór stał się autentyczniejszy i bardziej zrozumiały. I wtedy zapragnęłam więcej. Z własnej woli z półki biblioteki sięgnęłam po „Sen nocy letniej” i „Poskromienie złośnicy. Byłam dumna z siebie, że zamiast czytać o nastoletnich problemach, sięgam po coś wartościowego. Później przewinął się też „Hamlet”, a w końcu tuż przed maturą „Makbet” z niezastąpioną Lady Makbet.
Teraz mi się wydaje, że dzieła Szekpira w jakiś sposób ukształtowały mnie w danej chwili. Mniej lub bardziej. Więc gdy tylko pojawiła się możliwość zrecenzowania książki „William Szekspir. Najpiękniejsze cytaty” wręcz nie mogłam powstrzymać radości. Zresztą sami się przekonacie zaraz.
Książka ta zawiera te bardziej i mniej znane cytaty z dzieł Szekspira. Czytelnik krąży między dwudziestoma tematykami takimi jak zdrada, wojna, miłość, życie i wiele innych. Dzięki tym podziałom możemy łatwiej znaleźć ulubione fragmenty lub poczytać szekspirowskie myśli według naszego nastroju.
Wielkim atutem tej książki prócz cytatów jest oprawa graficzna. Piękna twarda okładka z lśniącą podobizną Williama. Zawartość książki jest estetyczna i przejrzysta. Całości dopełniają czarno-białe fotografie nawiązujące do każdej tematyki.
Nie mogę nachwalić się nad tą pozycją. Jest idealną ‘perełką’ w każdej biblioteczce. To książka do której się wraca. Zresztą kto kiedykolwiek zachwycił się jakimś szekspirowskim dziełem nie oprze się możliwość posiadania tak wyjątkowej pozycji.
„ To życie tylko cieniem jest przelotnym,
Nędznym aktorem, co przez swą godzinę
Na scenie świata pawi się i puszy,
I milknie potem; to opowiadana
Z krzykiem i furią opowieść przez idiotę,
Nic nie znacząca”.
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
Pewnie nie każdy mnie poprze . Nie każdy zrozumie. Ale jeśli chodzi o umiejętności władania słowem wśród Brytyjczyków cenie głównie dwoje, J.K. Rowling, która nadała mojemu dzieciństwu niesamowitą barwę oraz Williama Szekspira, który zachwycił mnie kiedy zaczęłam dorastać. Utwory obu osób poznałam w tej samej instytucji, w szkole. Sama jestem zdziwiona. Historie chłopca z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeśli chodzi o fabułę to nie będę powielać wyżej zamieszczonego, oficjalnego opisu. Treść i najważniejsze fakty zostały przedstawione. Aby otrzymać więcej należy sięgnąć po prostu po książkę.
I tu pojawia się miejsce dla recenzenta, dla osoby obiektywnej, której swą subiektywną opinią niejednokrotnie pochopnie odstrasza czytelników lub, co gorsza zachęca do przeczytania pozycji, która delikatnie mówiąc na to zasługuje. Wiadomo gusta są różne. Sama wiele razy się o tym przekonałam, kiedy zachwalałam pod niebiosa książką, o której moja siostra nawet nie chciała słyszeć. Gusta to temat, którego nie przeskoczysz, choćbyś nie wiadomo jak tego pragnął. Są różne i nie pojęte i koniec. Ale dzięki temu powstają tak odmienne gatunki literatury, które pozwalają nam bać się, wzdychać, płakać, wytężać umysł w poszukiwaniu poszlak i uczyć żyć w świecie zrozumiałym tylko dla autora.
Chciałabym żebyście właśnie w ten sposób potraktowali moje słowa. Bo nie zamierzam kłamać. Podlizywać się tym bardziej. Ale wiecie co? Jeśli któreś słowa czy cała opinia Wam się nie spodoba, po prostu zrzućcie ją na sprawę gustu.
Teraz myślę, że bez problemu możecie przejść dalej.
O czym to ja wcześniej pisałam? Ah, tak, fabuła.
Tak więc główna bohaterka Maddie zostaje wplątana w tajemniczy projekt i trafia do świata szaleństw, gdzie nic nie jest zwyczajne, a niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Ale to już wiecie. Więc od razu przejdę do mojej opinii samego zamysłu autorki. Czym dalej tym historia zaczynała mnie interesować. Sam początek nie zachęcił mnie. Czytałam krótkimi fragmentami. Będę szczera, męczyłam się. Czułam się jakby ktoś powycinał połowę książki, w której zawarte były opisy, większa dawka emocji i informacje o bohaterach, a zostawiał dialogi i parę zdań na pocieszenie. Naprawdę nie chcę być nie miła, ale te wrażenie nie opuściła mnie aż do ostatniej strony. Efekt był taki, że z fabuły, no powiedzmy z ziarenkami potencjału powstało 111 stron streszczenia.
Dominującym wątkiem książki była oczywiście miłość młodych bohaterów. Ale nie żadna miłość od pierwszego wejrzenia, jedna jedyna i wieczna. Tak, doczekaliśmy się młodzieżowego trójkąta miłosne znad Wisły. No dobra pewnie było ich wiele, ale jakimś dziwnym trafem wcześniej nie stanął on na mojej drodze. Jak wypadł? Już od dłuższego czasu drażni mnie zabieg dwóch zakochanych chłopaków i jedna rozdarta dziewczyna. W tej książce może i ten stan nie trwał długo ( pewnie przez ilość stron), ale i tak był zbędny. Gdzie się podziała przyjaźń damsko męska w literaturze?
Pewnie spytacie po, co w takim razie zdecydowałam się w ogóle zrecenzować tę książkę? To dość nie poważne, ale skusiła mnie wzmianka o autorce. Ściślej mówiąc jej wiek. Aleksandra Przygoda to dziewczyna o 4 lata młodsza ode mnie, a która dzięki własnej systematycznej pracy na swoim koncie ma już książkę. Papierową, prawdziwą książkę, którą może umieścić na półce i z dumą patrzeć na swoje nazwisko wypisane na jej grzbiecie.
Nie często czyta się książki pisane przez siedemnastolatki więc się skusiłam. Czy tego żałuję? Nie, raczej nie. Bardziej czuję leciutką nutkę zazdrości i podziwu nad wytrwałością i determinacją autorki. Choć nie byłabym sobą gdybym nie dodała, że to jeszcze nie to czego oczekiwałabym, że to trening czyni mistrza.
Szczerze mówiąc był też drugi powód, dla którego chciałam zmierzyć się z tą książką. Chęć porównania jak nasza rodaczka poradzi sobie w tematyce science fiction połączonej z problemami wieku młodzieńczego. I jak wypadła? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Nie potrafię tej książki skreślić bo miała ciekawe momenty, a zakończenie można powiedzieć nawet było zaskakujące. Może to kwestia wieku? Może młodszy czytelnik odnalazłby się lepiej w świecie spisanym przez nastolatkę? Kto wie. Może.
Po głębszym zastanowieniu nasuwa mi się myśl, że tej powieści bliżej do młodzieżowej wersji Alicji w krainie czarów. Nie wiem czy taki był zamysł, czy to tylko moja nadinterpretacja, ale wiele aspektów potwierdza moje podejrzenia.
I tak już na koniec. Przesłanie książki jest dość jednoznaczne, widoczne na pierwszy rzut oka. „Czas nie czeka na nikogo” i z tym właśnie przesłaniem Was zostawiam.
„Czas ucieka nam z przed rąk,
i mimo chodem, zabiera marzenia daleko stąd,
każdy chciałby, złapać go,
nie stać w miejscu, to nasza jedyna broń”.
(Kawa WnS - Czas Nie Czeka Na Nikogo )
Jeśli chodzi o fabułę to nie będę powielać wyżej zamieszczonego, oficjalnego opisu. Treść i najważniejsze fakty zostały przedstawione. Aby otrzymać więcej należy sięgnąć po prostu po książkę.
I tu pojawia się miejsce dla recenzenta, dla osoby obiektywnej, której swą subiektywną opinią niejednokrotnie pochopnie odstrasza czytelników lub, co gorsza zachęca do...
„W złym towarzystwie” jest trzymającą w napięciu prawdziwą opowieścią o tym, jak pewnej dziewczynie udało się zejść do przestępczego podziemia i dzięki hardości charakteru wydostać się z niego, mimo że gangsterski półświatek przecież nigdy nie wybacza zdrady.
Na świecie nie może być tak, że kogoś spotykają same nieszczęścia, a druga osoba nie wie, co to jest smutek i strach. Moim zdaniem musi istnieć jakaś równowaga. Wydaje mi się, że tak byłoby po prostu fair. Pytanie więc pozostaje tylko jedno, czy życie jest fair. Czy zawsze po tych złych chwilach w końcu zdarzy się coś szczęśliwego? Mam taką nadzieję.
Czytając „W złym towarzystwie” naprawdę nie mogłam się nadziwić, jak ktoś może przeżyć tyle złego i to przede wszystkim ze strony innych ludzi. Oczywistym jest fakt, że dla człowieka największym zagrożeniem jest właśnie drugi człowiek. Trochę to irracjonalne, ale niestety tak już został ten świat stworzony i pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
I znowu uciekam się do nadziei. Nie wyobrażam sobie życia bez niej, choć czasem bywa naprawdę złudna i wystawia nas na ciężką próbę. Ale poznając historię Georgii Durante znów moja wiara w nadzieję wzrasta. Bo czy ona dałaby radę przejść przez życie bez nadziei i siły, jaką w sobie miała? Nie wydaje mi się.
Już od samego dzieciństwa była wyśmiewana przez sąsiadów. Wyzywali ją od dziwek tylko dlatego, że miała niesłychaną urodę.
Georgia nie była łatwym dzieckiem. Lubiła przygodę i adrenaliną, dlatego w końcu poznała mafijny światek, który rządził Rochester. Czasami nawet pracowała dla nich, albo wykonywała proste zadania dla przyjaciół. Zawsze jednak gardziła przemocą, jaką stosowali i tylko raz, w akcie największej desperacji, skorzystała z pomocy mafijnych przyjaciół, aby pobili mężczyznę, który ją prześladował.
Największym przekleństwem w życiu Georgii okazał się być jej drugi mąż, który ją maltretował, gwałcił i wielokrotnie groził śmiercią. Kobieta nie potrafił odnaleźć w sobie siły, żeby odejść raz na zawsze i rozpocząć nowe życie, ale nawet gdy to zrobiła, to w jej życiu nie zapanował spokój. Musiała przejść jeszcze bardzo długą i krętą drogę żeby ona i jej dzieci mogły być szczęśliwe.
Pierwsza myśl, jaka narodziła się w mojej głowie, po przeczytaniu tej książki to zwątpienie w autentyczność tej historii. Dopóki nie odnalazłam potwierdzenia w Internecie to naprawdę nie wierzyłam, że to autobiografia. Naprawdę niejeden thriller może się schować i pokłonić przed tą książką. Możemy tu znaleźć wszystko: mafie, nieszczęśliwą miłość, morderstwa, pobicia ale i również oddanie, zaufanie i przyjaźń.
Jedynym malutkim minusem są niektóre opisy, które bywają naprawdę długie. I czasem aż korciło żeby je ominąć, ale całe szczęście wytrwałam i nie odpuściłam sobie nawet krótkiego fragmentu tej książki. Ale ostrzegam dla kogoś o słabej woli, nieliczne fragmenty mogą być wyzwaniem.
Ciężko jest mi pisać o tej książce. Jak dla mnie Georgia Durante stała się bohaterką i niezłomną kobietą, która walczy o siebie, swoje marzenia, lepszą przyszłość oraz o rodzinę. Nie była idealna, popełniała wiele błędów, niektóre z cudem zostały jej wybaczone przez najbliższych, ale choć miała chwile zwątpienia, to nie poddała się.
Mam nadzieję, że ta książka naprawdę pomoże kobietom, które znalazły się w trudnej sytuacji, ale również tym kobietom, które są zbyt ufne i naiwne. Może ta historia je ochroni zanim popełnią błąd, który zmieni ich całe życie.
Może to głupie, ale walczmy o siebie, swoje marzenia i przyszłość. Na pewno łatwiej jest to napisać, niż zrobić, ale jeżeli nie zrobimy pierwszego kroku, to nic w naszym życiu się nie zmieni. Ale jeśli zdecydujemy się na walkę, ty wyjdźmy z głową uniesioną wysoko i nie poddawajmy się bez względu na wszystko. Bo zawsze przyjdą dobre chwile, tylko trzeba im pomóc.
„W złym towarzystwie” jest trzymającą w napięciu prawdziwą opowieścią o tym, jak pewnej dziewczynie udało się zejść do przestępczego podziemia i dzięki hardości charakteru wydostać się z niego, mimo że gangsterski półświatek przecież nigdy nie wybacza zdrady.
Na świecie nie może być tak, że kogoś spotykają same nieszczęścia, a druga osoba nie wie, co to jest...
Sława nie zawsze jest idyllą. Najpierw pozwala urzeczywistnić marzenia, zachować stabilność finansową, stać się rozpoznawalnym, a może nawet kochanym przez miliony. Tak to jest w życiu, że wszystko ma drugą stronę medalu, a bajka może okazać się naszym prywatnym koszmarem. Horrorem, z którym musimy zmierzyć się wstając każdego dnia z łóżka. Dopiero wtedy dociera przykra i oczywista prawda, że pieniądze i rozpoznawalność szczęścia nie dają. A prywatność nie ma swojej ceny.
Kontynuacja bestsellerowej powieści Niny Reichter. Pełna napięcia, romantyczna opowieść o miłości w szponach show-biznesu. Poznaj tom III cyklu "Ostatnia spowiedź".
Bradin i Ally żyją spokojnie, są zaręczeni. Ale show-biznes nie zapomina o tych, których raz pochwycił w swe sidła. Bradin nadal żyje w sieci zależności. Producenci, wytwórnia, kontrakt płytowy. Słupki sprzedaży. Świat bez sentymentów. Gdy Violet La Roch odkrywa przed mediami prawdę o swoim dawnym związku z Bradinem, wszystko zaczyna się walić. Jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie. Znajdują się ludzie, którym zależy, by zniszczyć wokalistę Bitter Grace. I okazuje się, że poukładane życie to domek z kart, nic bardziej trwałego od snu. Co zrobić, gdy szaleńcza, mająca trwać wiecznie miłość nagle się skończyła… a Ally nadal mieszka w obcym kraju, wprawdzie z karierą, ale bez rodziny i z sercem rozbitym w drzazgi?
Miłość, zazdrość, show-biznes. Ostatnia spowiedź
Poczuj, jak kocha ten, którego kochają tysiące…
Ostatnia część, to i czas na domknięcie wszystkich wątków, spojrzenie na bohaterów z perspektywy całej trylogii, ale jest czas przede wszystkim pożegnań. Czy będzie to pożegnania z nutką tęsknoty, smutku czy może rozczarowania i ulgi?
Byłam bardzo zaskoczona, kiedy dowiedziałam, że pani Nina Reichter urodziła się w Polsce. Aktualnie mieszka z mężem w Niemczech, ale mimo wszystko czuje dumę, że nasza rodaczka osiągnęła taki sukces.
Sama fabuła jest banalna. Sławny wokalista zakochuje się w dziewczynie, którą spotyka zupełnie przez przypadek. Dwa światy i tysiące powodów, dla których nie powinni być razem. Kreatywność na pewno nie ma najmniejszych szans na nadwyrężenie. Kiedy stopniowo dodawany zostaje trójkąt miłosny, śpiączka głównego bohatera, zdrady, miłość przeplatana z rozczarowaniem, jestem prawie pewna, że pani Reichter ma w sobie potencjał do stworzenia scenariusza na kolejnego tasiemca rodem z Ameryki Południowej. I kiedy cała seria zostaje przeze mnie starannie zaszufladkowana, w moje ręce trafia tom trzeci, i zaczyna mnie niespodziewanie porywać.
Emocje to atut bezapelacyjny tej powieści. Każda strona naszpikowana jest nimi do tego stopnia, że największy twardziej zmięknie pod ich wpływem. Już w poprzednich tomach można było dostrzec, że ‘uczuciowe pisanie’ to główna broń autorki. Jednak w tej części to wszystko nabrało innych barw, myślę, że głównie przez poprawę stylu pisania pani Reichter. Trochę jakby dwa pierwsze tomy były rozgrzewką przed bombą rzuconą prosto w serce czytelnika. Na książce powinien widnieć napis „Uwaga! Emocje zawarte w książce wywołują niemal brutalne konsekwencje w twoim wnętrzu.”
Wiem, nie powinnam. Jak mówi klasyk, nie chcem ale muszem. Pewien wątek raził mnie w oczy do tego stopnia, że niemal musiałam je mrużyć, aby przetrzymać jakoś w trakcie czytania. Czy naprawdę największym priorytetem dwudziestolatki jest macierzyństwo? Mam nie wiele więcej i nawet ta myśl nie przechodzi mi przez myśl, a co dopiero wyznaczać to jako aktualny cel. Jasne, każdy jest inny i każdy ma prawo do własnych marzeń czy decyzji. Ale i tak mi się wydaje to mało wiarygodne, a bardziej stereotypowe.
Do tej serii zachęciła mnie informacja, o tym, co było inspiracją dla napisania tej historii. Pewnie większość zna niemiecki zespół Tokio Hotel, które parę lat temu rządził i dzielił na rynku muzycznym w Europie. Wiele fanów doprowadził do takiego stanu, że zaczęli pisać o nich wymyślone historie, zwane fan fiction. Pani Nina Reichter była wśród nich. Zwykła blogerka, która swoją wyobraźnią podbiła serca tysięcy fanów. Zainteresowanie było do tego stopnia duże, że wprost z bloga, opowieść Ally i Brandina, trafiła na półki księgarni. Imponujące. Wystarczyła mała zmiana imion i nazwisk. I prawdopodobnie z powodu, takich a nie innych korzeni tej trylogii, zostały przemycone do niej zabiegi, które powieściopisarze raczej nie stosują, a za to nam blogerom są dobrze znane, chodzi mi o nazwach piosenek przed rozdziałami, ich krótkość czy też przerywanie w kulminacyjnych scenach, aby zwiększyć napięcie.
Czy tylko mi geneza powstanie tych powieści przypomina historię Kopciuszka?
W tej książce znajdziecie całą paletę emocji tak prawdziwych i ludzkich jak to tylko możliwe. Język, którym jest napisana hipnotyzuje, a bohaterowie wychodzą z papierowych kartek, aby opowiedzieć swoją historię. Natomiast samo zakończenie sprawi, że jeszcze długo żadna historia miłosna nie będzie mogła dorównać tej, opowiedzianej podczas Ostatniej spowiedzi.
Sława nie zawsze jest idyllą. Najpierw pozwala urzeczywistnić marzenia, zachować stabilność finansową, stać się rozpoznawalnym, a może nawet kochanym przez miliony. Tak to jest w życiu, że wszystko ma drugą stronę medalu, a bajka może okazać się naszym prywatnym koszmarem. Horrorem, z którym musimy zmierzyć się wstając każdego dnia z łóżka. Dopiero wtedy dociera przykra i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
12 cywilizacji.
12 Graczy.
12 sposobów, aby wygrać.
1 gra, która zadecyduje o losach całej ludzkości.
Endgame.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której musicie wziąć odpowiedzialność za waszą rodzinę, bliskich, przyjaciół, za cały Wasz lud. Może i przygotowujecie się do tej chwili najlepiej jak potraficie od wielu lat, ale i tak odpowiedzialność ciąży niemiłosiernie na Waszych śmiertelnych plecach. Zostajecie wybrani. Przez los, Boga, a może po prostu przez przeznaczenie. Niby wiesz, że możesz stać twarzą w twarz z pozostałymi Graczami. Ale kiedy to następuje wszystko się komplikuje. Teraz masz zmienić swój dzień, życie, siebie samego. Po prostu wcielasz się w mordercę, w dzikie zwierzę, którego celem jest przeżycie. Bo Twoje życie nagle nabiera niebotycznej wartości. Już nie jesteś jednym z 7 miliardów. Jesteś Graczem. I zrobisz wszystko by wygrać. Naprawdę wszystko…
Stwierdziłam, że tak będzie łatwiej Wam wchłonąć w klimat, którym ja żyję od paru dobrych dni. Taki czar rzucają na czytelników autorzy. Ale wiem jak to jest, o wielu książkach czyta się pochlebne recenzje, a gdy osobiście zajrzy się do ‘ich wnętrza’ rozczarowanie samo ciśnie się na myśl. Dlatego uzbroiłam się w argumenty. Może to mało profesjonalne i poprawne ale i sama książka odbiega od schematu więc poczułabym po prostu, że zwykła recenzja byłaby po prostu nudna.
WiElokulturowość
Dwunastu graczy to dwanaście cywilizacji. Jak na jedną książkę to spora różnorodność.
Celem Endgame jest znalezienie trzech kluczy i uratowanie swojej ludności, swojej małej cywilizacji. Przyznam szczerze, na początku miałam problem z tak dużą liczbą bohaterów i ich różnorodnymi stylami życia. Wiecie jak to jest, nowa historia i zbyt dużo informacji do zapamiętania. Do tego wszystkiego coś cały czas szeptało mi do ucha, że to idealny zabieg, aby książka przypadła do gustu wszystkim. Nie zależnie od miejsca, w którym żyją. A jeśli coś ma podobać się wszystkim to, jak wiadomo rzadko jest czymś więcej niż sposobem na dużą kasę.
Kiedy dobrnęłam do ostatniej strony moje zdanie uległo deformacji. Do momentu aż mówimy o promowaniu słowa pisanego w taki sposób, to jestem za, ale w innych przypadkach pozostanę sceptyczna.
Narracja
W powieści Jamesa Freya i Nilsa Johnsona-Sheltona znajdujemy 13 narracji. Nie będę się powtarzać, ale prawda jest taka, że to właściwie nie możliwe, aby każda narracja, a zatem także każda postać, przypadła nam do gustu. Ta ilość jest zdecydowanie zbyt wygórowana. Wolałabym połowę mniej bohaterów, których bym zapamiętała.
Bądźmy szczerzy wchłonęliśmy w amerykański styl i wszystko co jest przez nich uwielbiane, akceptujemy bez mrugnięcia okiem.
Myślę, że nie wyróżnię się kiedy napiszę, że moje zaciekawienie książką wzrastało, kiedy na stronie pojawiało się imię Sarah czy Jago.
ProDukt marketingowy
Zanim wchłonęłam w historię, jak już wcześniej pisałam, twierdziłam, że ta książka ma za zadanie po prostu powiększyć kogoś stan konta. Już słyszałam o planach przeniesienia książki na duży i mały ekran oraz nakręcenia reality show. Karuzela się kręci, czyli wszystko gra.
I myślę, że każdy czytelnik stanie przed takim dylematem, czy biorę w tym udział i daję się porwać tej historii. Decyzja należy od Was.
NaGroda
500 tysięcy dolarów w złocie. Marzenie, prawda? Ta ‘skromna’ sumka to nagroda, którą autorzy projektu pragną nam ofiarować. Wystarczy zmierzyć się z zagadkami, które kryją się w książce. Czy tylko mi pobudza to wyobraźnię?;)
ZAgadki
Cała książka, ba, cała trylogia, to zapowiadany zbiór zagadek, ukrytych symboli czy gier słownych. W każdej części zadania do rozwiązania są inne, a samo ich znalezienie i rozwiązanie stanowi nie lada problem. W końcu pieniądze nie spadają z nieba. Tym bardziej miliony polskich złotych.
Ta książka naprawdę otwiera pewne, nieznane drzwi. Sprawia, że papierowa książka staje się przygodą 3D. Jeśli tylko chcemy wcielamy się w postać trzynastego gracza i za pośrednictwem Internetu wyruszamy w tajemniczą podróż, której efektem może być spełnienie naszych marzeń. Albo przynajmniej kwota, która bardzooo ułatwi nam zrealizować te marzenia.
PoMysł
Apokaliptyczna wizja plus duża dawka science fiction. Czy kogokolwiek te klimaty nie przyciągają? To tak samo bezpieczny grunt jak niegdyś wampiry, a jeszcze wcześniej obdarzony paranormalnymi zdolnościami nastolatek. Do tego wszystkiego dorzucimy jeszcze młodych uczestników ‘gry’, którzy na śmierć i życie walczą o zaspokojenie własnego ego oraz oczywiście, aby ratować swoich bliskich;)
Nie ma co zachwalać ogólnego pomysłu bo oprócz paru elementów, to czyste korzystanie z trendów. Ważniejsza w tym momencie jest realizacja. Scalenie wszystkich elementów, postaci no i zagadek w jedną, dobrą jakościowo całość. Tu dopiero jestem pełna podziwu.
Epickie zakończenie
Sterta trupów, złamane serce, dużo krwi, wygrana bitwa czy śmiech przez łzy. Słodko gorzko. Rozwiązanie, które ciągnie za sobą nieodwracalne skutki. Emocje jak z rollercoaster’a. To wszystko sprawia, że tę książkę się pamięta, wspomina i nie da wymazać się jej z umysłu. W końcu po to czytamy książki. Dlatego wydajemy coraz większe pieniądze. Chcemy czuć to, co bohaterowie, żyć jak oni i umierać u ich boku. Chcemy, aby granica między fikcją a rzeczywistością przestała istnieć. Endgame nam to daje. Pomijając kwestie zagadek, mam na myśli głównie zakończenie, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Czytałam i niemal zapominałam o mruganiu i co gorsza o oddychaniu. Najważniejsze było dowiedzieć się, co wydarzy się za moment i kto znajdzie klucz. I kiedy już odłożyłam książkę nie czułam ani grama zawiedzenia. To była czysta euforia.
Nie planowałam rozciągać tej recenzji do tego stopnia. Mam nadzieję, że udało mi się choć w skrócie poruszyć najważniejsze aspekty. To jedna z pozycji, o której można debatować, rzucać argumentami jak z rękawa. Może moja recenzja sprawi, że nabierzecie do tego ochoty? Zapraszam wszystkich chętnych do komentowania, tych, którzy Endgame mają już za sobą oraz ci którzy jeszcze są przed tą lekturą.
http://pokolenie-zaczytanych.blogspot.com/2014/11/endgame-wezwanie-j-frey-njohnson-shelton.html#more
12 cywilizacji.
12 Graczy.
12 sposobów, aby wygrać.
1 gra, która zadecyduje o losach całej ludzkości.
Endgame.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której musicie wziąć odpowiedzialność za waszą rodzinę, bliskich, przyjaciół, za cały Wasz lud. Może i przygotowujecie się do tej chwili najlepiej jak potraficie od wielu lat, ale i tak odpowiedzialność...
2014-11-09
Z tą książką od początku mam problem. Od chwili kiedy przeczytałam jej opis. Były chwile kiedy na moment te uczucie znikało, żeby za moment znów się pojawić. Znacie „Moją mroczną stronę”? Jeśli nie już dzielę się z Wami opisem nowej dystopii od wydawnictwa YA!:
Corleone w spódnicy, mafia, honor i przygoda! Doskonała wizja przyszłości, świetnie skonstruowany świat i dużo... czekolady!
Akcja serii rozpoczyna się w 2083 roku w zdewastowanym Nowym Jorku. Czekolada i kawa są nielegalne, produkowane i dystrybuowane przez mafijne rodziny, które miasto podzieliły na swoje dystrykty. Papier jest trudno osiągalny, a woda racjonowana.
Główna bohaterka Anya, niezwykle przebojowa 16-latka, córka największego bossa czekoladowego, zostaje wplątana i oskarżona o otrucie swojego chłopaka smakołykami czekoladowymi produkowanymi przez jej rodzinę.
I tom „czekoladowej” trylogii.
Teraz już na pewno rozumiecie moje rozterki. Czekolada?! Ludzie, a raczej czytelnicy dzielą się w tym momencie automatycznie na dwa obozy, tych odrzucających automatycznie tę serię oraz tych, którzy może z czystej przekory, a może z ciekawości zajrzą ostrożnie do wnętrza świata Ani. Ja niemal automatycznie zdecydowałam się na drugi obóz. Choć sceptyzm odszedł odrobinę zbyt późno. Ale przynajmniej wyciągnęłam już na początku wnioski, które jak mantrę powinien stosować każdy czytelnik. Nigdy nie oceniaj książki po opisie! Bo to o okładce chyba każdy już słyszał, nie?
No to teraz do konkretów. Jak już przeczytaliście w opisie główna bohaterką tej serii jest Ania, która właściwie sama rozporządza wychowaniem swoim i dwójki swojego rodzeństwa. Odkąd jej rodzice zostali zamordowani opiekę przejęła nad nimi przykuta do łóżka babcia. Do tego momentu ta historia wydaje się być bardzo życiowa, realna. Ale nie na tym kończą się problemy Ani. Większych problemów przysparzają jej dwie inne rzeczy, jej pochodzenie oraz temperament. Choć może jedno z drugim da się jakoś połączyć. W końcu Ania to córka nie żyjącego już mafiosa, a cała jej rodzina zajmuje się nielegalnym rozprowadzaniem i produkcją czekolady. A w końcu każdy zna tę zasadę „co w rodzinie to nie zginie”.
Jedna rzecz mnie drażniła jedynie w głównej bohaterce. Jej niezdecydowanie wewnętrzne. Ona ciągle i ciągle walczy sama ze sobą. Nie chciała być taka jak jej ojciec dlatego poszła do katolickiej szkoły, często przebywała w kościele i niemal nałogowo się spowiadała. Wszystko aby być bardziej podobną do matki. Mam nadzieję, że ta jej wewnętrzna walka nie potrwa długo bo my jako obiektywni czytelnicy z góry widzimy, które elementy jej charakteru wydają się być wymuszone, a które autentyczne. Zresztą czym szybciej zda sobie sprawę, że jest prawdziwą córką swojego ojca tym lepiej dla nas, czytelników. (I proszę niech to nie będą moje kolejne oczekiwania!)
I właśnie przy tym wątku chciałabym przystanąć. Mafia. Dla mnie to największy plus tej książki. Coś nowego, coś o dużym potencjale. Jeszcze nie do końca zrealizowanym, ale do tego zdążyłam już przywyknąć, że pierwsza część służy tylko wprowadzeniu i nie odsłania wszystkich kart. Pisząc przywykłam nie mam na myśli zaakceptowałam, ale to inna historia. Najważniejsze jest, że autorka ma możliwości i będę bardzo rozczarowana jeśli nie sięgnie po nie. Porachunki i trochę niezdrowe i bardzo niebezpieczne oddanie sprawie rodziny. Jestem zdecydowanie na tak! Liczę na dobrą młodzieżówkę z mafią na pierwszym planie. Już w „Mojej mrocznej stronie” czuć taki klimacik, który pomagał mi na samym początku przewracać kolejne strony powieści. Później ciekawość pochłonęła mnie w całości i sprawiła, że pochłonęłam książkę o wiele zbyt szybko. Jeśli się nie mylę nie całe dwa dni i było pozamiatane.
Swoją drogą naprawdę żałuję, że papa Ani nie pojawił i już nie pojawi się osobiście na kartkach powieści. To mogłaby być niesamowita postać. Skąd wiem? A stąd, że Ania co po chwile serwuje nam słowa wypowiedziane przez głowę mafijnej rodziny. Swoją drogą gdyby autorka zdecydowała się na pozostawieniu wśród żywych jego postać miałaby szanse dać Ani więcej tej „mrocznej strony”. Bo tak naprawdę póki co więcej takich scen przeżywała i obejrzała główna bohaterka gdy była młodsza. Nie licząc kilku wyjątków, które tylko potwierdzają tę regułę. Więcej nazwijmy to „mrocznych scen” z góry wrzucam do coraz większego koszyka z oczekiwaniami na kolejne tomy.
Pojawia się także wątek miłosny. Zresztą to było tak pewne jak to, że po A następuje Ą. Nie przypadł mi ten element do gustu. Kolejna zakazana miłość rozwijająca się w błyskawicznym tempie z milionem przeszkód. To prawie klasyk. A i jeszcze były chłopak, który okazuje się największym dupkiem na świecie. Nawiasem mówiąc przysparza on więcej szkody niż pożytku.
Zdecydowanie wątek miłosny to wada przynajmniej dla mnie. Po takiej ilości przeczytanych książek po prostu liczę już na coś więcej.
„Moja mroczna strona” podawana jest jako dystopia ale nie jestem jakoś przekonana do czego zaliczyć tę powieść. Jest przyszłość to science fiction też może wejść do gry. Jest mafia, intryga, morderstwo, czyli o kryminał także zahaczyliśmy. Ze względu na trudności życiowe i młody wiek bohaterki mogłoby to być również Young Adult.
Nie wiem w jaką stronę ta seria pójdzie, ale co by się nie działo pozostanie to literatura młodzieżowa, która naprawdę rzadko pozwala sobie na obranie zdecydowanego jednego kierunku.
I jeszcze raz powtarzam, niech ta czekolada z opisu, nie będzie powodem, przez którą odłożycie tę powieść do czytelniczej nicości. Bo przecież tą czekoladę autorka mogłaby zastąpić narkotykami albo każdą inną nielegalną w naszym współcześnie świecie rzeczą. Ale nie oto chodzi. Bo akcja powieści „Moja mroczna strona” to nie nasz świat i każda inność i nowość powinna być traktowana jako atut.
Koniec mojego orędzia;)
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
Z tą książką od początku mam problem. Od chwili kiedy przeczytałam jej opis. Były chwile kiedy na moment te uczucie znikało, żeby za moment znów się pojawić. Znacie „Moją mroczną stronę”? Jeśli nie już dzielę się z Wami opisem nowej dystopii od wydawnictwa YA!:
Corleone w spódnicy, mafia, honor i przygoda! Doskonała wizja przyszłości, świetnie skonstruowany świat i dużo......
2014-11-07
2014-10-30
To koniec tej serii więc i czas podsumowań. Pełnych opinii, zdecydowanej, nawet ostrej postawy. Bo tak moim zdaniem powinna wyglądać recenzja ostatniego tomu. Nie jestem w stanie ograniczyć się bezpośrednio do tych kilkuset stron trzeciego tomu i pozwolić Wam na samodzielną decyzję. Nie potrafię i już. Więc zrobię to po swojemu. Szczerze spojrzę na całą historię i uwydatnię jej wady i zalety. A później z czystym sumieniem pozwolę Wam podjąć tę ostateczną decyzję. Czytać czy nie czytać?
„Oto syn, którego nie widziałaś od wieków. Oto matka jego dziecka. A oto jej chłopak.”
Dla mnie trójkąt miłosny Astrid-Jake-Dean był jednym z gorszych na jakie kiedykolwiek natrafiłam. A byłam w wieku nastoletnim za czasów „zmierzchomani” i jak to określam w „stanie pourazowym”, czyli kiedy każda książka zza oceanu zawierała cząstkę wyśnionego pomysłu pani Meyer. Trójkąty to była podstawowa figura geometryczna młodzieżówek. Niejednokrotnie był to także gwóźdź do tej przysłowiowej trumny.
W Monumencie mamy doczynienia z zawiłością emocjonalną, z którą jeszcze się nie spotkała. Ale nie oznacza to, że żyło mi się bez „niej” bezwartościowo. Przeciwnie. Spójrzcie sami:
Piękna nastolatka, inteligenta ale też rozrywkowa, no wiecie idealna+ niedojrzała, szkolna gwiazda sportu, z pociągiem do wszelkich używek + licealna wpadka „na szczycie”+ Dean, trochę nieśmiały, trochę skryty, odsunięty od elit, ale szalenie zakochany w starszej koleżance= ???
No właśnie co daje te równanie? Odrobinę schematu, filmową nierzeczywistość, nadmiar podmiotów i moje zdegustowanie.
Tempo akcji.
To zdecydowany atut. Z porównaniem z pierwszą ,a nawet (!) drugą częścią, pani Laybourne wchodzi na wyżyny swoich umiejętności pisarskich. W Monumencie 14 Wściekły wiatr nie ma chwili wytchnienia. Dzięki temu słowa, zdania i strony mkną z zawrotną prędkością. W między czasie wyzbywamy się także żalu spowodowanego końcem serii. Liczy się tylko ciekawość i potrzeba szybkiego dotarcia na metę.
Wściekły powiew.
Tytuł brzmi „Monument 14. Wściekły wiatr” ale samego wiatru, jak dla mnie, odrobinę mało. Pogłoski chodzą, że straszliwe chemikalia rozprzestrzeniają się przy pomocy wiatru tworząc broń przerażającą. I w tym momencie w Waszych głowach powinny pojawić się tysiące wizji, nowych przygód bohaterów Monumentu. Możliwości są. Pomysł jest. Ale jakoś ubogo z realizacją. Nie wiem dlaczego. Do końca książki nie dowiadujemy się dlaczego w ogóle musiało dojść do tak niebezpiecznej anomalii, jak wcześniej wspomniany przeze mnie wiatr. Po co były te chemikalia, czemu miały służyć i jakie były motywy NORADU? Nie ma co ukrywać ale lekki niedosyt zostanie.
Wszystkie dzieci nasze są…
Bądźmy szczerzy to historia o dzieciach, tych mniejszych i starszych, i dla dzieci, młodszych i starszych. Jak doceniam autorkę za rozmaitość charakterów, które nam zaserwowała, tak denerwuje mnie ten ciągły zabieg z dodawaniem nowych dzieci, którymi trzeba się zająć. Ciężko zliczyć ile ich znalazło się podczas wszystkich trzech tomów. Kiedy w ostatniej części pojawiła się szansa na, nazwijmy to dorosłą wyprawę, na drodze znów trzeba było zająć się czymś dzieckiem albo dzieckiem bohaterki. Byłam odrobinę zmęczona, jakbym czytała książkę o nastoletnich nianiach!
Josie.
Nowa perspektywa, to i nowe myśli, możliwość obejrzenia i przeżycia nowych przygód. Josie dostajemy niespodziewanie w bonusie. Oswajamy się z jej nową naturą i nowym życiem. I pomału akceptujemy ją. Choć trochę żałuję, że nie wyciągnięto z niej jeszcze więcej. Do samego końca miałam nadzieję, że czeka ją ‘coś lepszego’. Moim zdaniem bezapelacyjnie niewykorzystana postać. Ostrożność. I balansowanie po tej bezpiecznej stronie. Następnym razem więcej odwagi Emmy!
Oprócz narracji z jej perspektywy znów witamy się z spojrzeniem na świat starego, dobrego Deana.
Życie to nie film.
Podczas rozmyślań na temat narracji w powieści od razu przypomniała mi się notka biograficzna Emmy Layborne. Jej życie zawodowe było ściśle związane z przemysłem rozrywkowym, z filmem, serialami. I to naprawdę czuć w Monumencie. W całej serii. Mała ilość opisów, prosty, młodzieżowy język. Do tego ta dobrze przemyślana mieszanka aktualnych trendów. Niczym dokładnie przemyślany przepis na sukces. A jak sukces to wiadomo też i co. I do tego jeszcze ta zmienna narracja, jakby przechodzenie ze sceny do sceny.
To odbiera naszej wyobraźni pole do popisu. Wszystko w dostatecznej i łatwej do odtworzenia porcji zostaje podane w trzytomowym debiucie literackim.
I od razu nasuwa mi się myśl, że pani Layborne wyprodukowała nie świadomie taką książkę kucharską dla debiutantów, którzy pragną natychmiast zabłysnąć.
Nie moim zadaniem jest krytykowanie lub chwalenie „takich sztuczek”.
Koniec.
Teraz jeszcze przez moment pobędę z Astrid, Deanem, Jake’iem, Nikiem, Josie i resztą. A później odłożę Monument 14. Wściekły wiatr na półkę i tym razem naprawdę nastąpi koniec ICH świata.
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
To koniec tej serii więc i czas podsumowań. Pełnych opinii, zdecydowanej, nawet ostrej postawy. Bo tak moim zdaniem powinna wyglądać recenzja ostatniego tomu. Nie jestem w stanie ograniczyć się bezpośrednio do tych kilkuset stron trzeciego tomu i pozwolić Wam na samodzielną decyzję. Nie potrafię i już. Więc zrobię to po swojemu. Szczerze spojrzę na całą historię i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-24
„Każdy kij ma dwa końce”- tak mówi stare przysłowie, które odnajduję się w wielu sytuacjach. Rzadko się zdarza, aby coś było w pełni dobre albo całkowicie złe. To samo tyczy się postępu technologicznego, który pędzi z zawrotną szybkością. Wiadomo, że większość z nas cieszy się z nowoczesnych wynalazków. W końcu niejednokrotnie ułatwiają nam życie.
Smartfony, laptopy czy kuchenki mikrofalowe, to coś naturalnego i wręcz niezbędnego. Czasami jednak brakuje nam wyobraźni. Próbujemy nie zauważać skutków, jakie na nasze zdrowie mają niektóre urządzenia, czy chemikalia. Myślimy sobie, że to dobrze, gdy możemy zjeść przez cały rok dorodne truskawki albo czerwone, ogromne jabłka.
Niestety prawda jest zupełnie inna. Nie wszystko, co nowoczesne jest dobre i korzystne dla nas. Już możemy odczuć skutki nadmiaru chemii i korzystanie z nieodpowiednich sprzętów. Przez to z roku na rok wzrasta liczba chorych na raka, miażdżycę czy choroby układu oddechowego.
Julita Bator, po niekończącej się telenoweli z chorymi dziećmi i antybiotykami w roli głównej, postanowiła uważniej przyglądać się etykietom produktów spożywczych. Od lekarzy słyszała, że dzieci są po prostu chorowite, a reagowanie wysypką na niektóre wyroby jest czymś zwyczajnym. Autorka po wielu śledztwach doszła do wniosku, że to wina chemii zawartej w żywności spożywanej przez nią samą i jej rodzinę. Dlatego postanowiła wyruszyć na wojnę z różnego rodzaju dodatkami, które z pozoru wydają się nieszkodliwe, ale potrafią ukrócić życie.
W wyniku obserwacji i rosnącego doświadczenia Julita Bator postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami i ostrzec przed nadmiernym zaufaniem dla producentów.
Przyznam szczerze, że nie mam tak radykalnych poglądów, jak autorka „Zamień chemię na jedzenie”. Być może to trochę naiwne, ale twierdze, że we wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek i należy znaleźć swój złoty środek. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem.
Dlatego czasem trochę sceptycznie podchodziłam do tego, co przeczytałam w tej książce. Jednak nie da się ukryć, że niektóre informacje mnie przeraziły i już zawsze będę mieć wyrzuty sumienia przed zabraniem ketchupu.
Niezwykle przejrzyście i w bardzo przystępny sposób zostały przedstawione przypisy. Każdy zrozumie czym są nitrozoaminy lub ksylitol. Książka jest idealna dla kogoś kto chce się czegoś dowiedzieć na temat zdrowego żywienia i nie zna się tym w ogóle. Ucieszyłam się, że Bator nie jest nachalna, po prostu informuje, podaje argumenty i wyjaśnia. Sama przyznaje, że czasami zdarza się jej zjeść coś niezdrowego, ale dzieje się to sporadycznie. Zawsze szuka alternatywę dla przetworzonej żywności.
Autorka, przy okazji wygłaszania i argumentowania minusów spożywania modyfikowanej żywności, daje nam również możliwość zmiany dotychczasowego stylu życia. Przy odpowiednich rozdziałach znajdują się przepisy, np. na żółty ser. Na pewno ciekawym przeżyciem byłoby samodzielne zrobienie tego produktu i porównanie z tym ze sklepu.
Przyznam, że czytając tą książkę bardzo spodobała mi się perspektywa slow life. Spotkałam się z tym terminem już wcześniej i to naprawdę brzmi bardzo, jak Arkadia. Choć autorka skupiła się bardziej na kwestii slow food( co już niekoniecznie jest mi po drodze), to jest to bardzo kuszące, choć dla zapracowanej studentki, niekoniecznie.
Julita Bator podjęła bardzo aktualny oraz ważny temat. Ludzie coraz bardziej, na całym świecie, zdają sobie sprawę z tego, że zaczynamy wpadać w pułapkę, jaką stwarzają niektóre odkrycia. Chcemy przeciwstawiać się genetycznie zmodyfikowanej żywności, która przysparza nam więcej szkód, niż korzyści.
Zaczynamy walczyć z niewiedzą i chcemy mieć wpływ na to, co jemy i jaki to ma wpływ na nasze życie oraz zdrowie.
Polecam tą książkę wszystkim tym, którzy jeszcze się wahają oraz tym, którzy już się zdecydowali, ale nie wiedzą od czego zacząć swoją żywieniową metamorfozę.
Ja chyba jeszcze nie jestem gotowana na to, aby poświęcić się temu w całości. Chipsy i cola zostały już dawno wyeliminowane z mojej diety, jeśli chodzi o fast foody, to raz na pół roku skuszę się na coś z ich asortymentu. Na razie postaram się tylko mniej korzystać z mikrofalówki. Niemniej jednak cieszę się, że przeczytałam książkę na temat zdrowego odżywiania, bo mając wybór między niektórymi produktami przypomnę sobie, czego się dowiedziałam i mam nadzieję dokonam odpowiedniego wyboru. Tak żebym w przyszłości nie żałowała tego, że nie zadbałam o swoje zdrowie.
„Każdy kij ma dwa końce”- tak mówi stare przysłowie, które odnajduję się w wielu sytuacjach. Rzadko się zdarza, aby coś było w pełni dobre albo całkowicie złe. To samo tyczy się postępu technologicznego, który pędzi z zawrotną szybkością. Wiadomo, że większość z nas cieszy się z nowoczesnych wynalazków. W końcu niejednokrotnie ułatwiają nam życie.
Smartfony, laptopy czy...
2014-10-18
Wszystko zaczyna się od marzeń. Zagłębiamy się w nich i nie potrafimy przestać. Chcemy podążać za nimi, pracować ciężko, aby spełniły się. Czasami jednak marzenia, to nie wszystko. Są zbyt wygórowane, zbyt nierealne żeby mogły ziszczać się. Nie rzadko potrzeba czegoś więcej i nie chodzi mi tylko o brak wystarczającej ilości pieniędzy, czy talentu. Chodzi mi o brak szczęścia. Tylko tak naprawdę czasami wydaje nam się, że wszystko idzie nie tą drogą, jaką powinno, że inaczej to sobie zaplanowaliśmy. Gdy myślimy, że nasze życie nie ma sensu, wtedy przychodzi mała iskierka nadziei. Zwykle niespodziewana i wszystko zaczyna się układać. Na pewno nie jest łatwo, prosto i przyjemnie, ale może to wszystko ma jakiś sens.
Matt McGinn chciał zostać gitarzystą. Marzył o tym odkąd był nastolatkiem. Starał się dopracowywać swoją technikę. Występował w różnych klubach, przyłączał się do wielu zespołów. Chciał zaistnieć, stać się gwiazdą i szaleć na scenie. Nie wszystko potoczyło się tak, jakby chciał. Brakowało mu pieniędzy na życie więc musiał zaprzestać występów i rozpocząć pracę, która nie dawała mu żadnej satysfakcji, ale umożliwiała przetrwanie.
Ta książka to debiut literacki McGinna opowiada o swojej pracy, o tym, co branża muzyczna sądzi na temat roadie. Serwuje nam wiele historii i ciekawych anegdot z życia zespołu oraz jego. Możemy dowiedzieć się o tym, że Matt zagrał za kulisami akustyczną wersję Yellow na prośbę Chrisa oraz jak podczas koncertu w Belgii zepsuła się gitara Jonnego i nikt nie wiedział dlaczego tak się stało. Autor nie zagłębia się w życie prywatne członków Coldplay. Za to możemy poznać prawdę dotyczącą kulis koncertów oraz spontaniczne, sceniczne wyzwania, jakie podejmował.
Dużym atutem, a zarazem minusem jest język książki. Z jednej strony ogromnie wciąga prostota i jego niewymuszony charakter. Cała książka dzięki temu nie staje się pompatyczna, tylko zabawna. I właśnie te śmieszne fragmenty zostały najlepiej napisane. Gdy autor opisywał chwile napięcia, to nie do końca można było to wyczuć. Można to jednak usprawiedliwić niedoświadczeniem pisarskim.
Cieszę się, że przeczytałam tę książkę, bo mogłam poznać ciężką pracę osób, które często są pomijane. Ludzie zwracają uwagę na efekt końcowy, ale często zapominają o tym ile osób musiało pracować, aby wszystko działało prawidłowo. Tak samo jest z pracą roadie.
Dobrze było poznać choć trochę członków Coldplay i ich podejście do współpracowników. Doceniali pracę pomocników technicznych i w razie jakiejś wpadki zawsze bronili ich, aby nie ponieśli konsekwencji.
Ta książka należy do tych, które czytało mi się lekko, szybko i przyjemnie. To było miłe z całą załogą pracującą na sukces zespołu. Ciekawe historyjki ubarwiały tekst, dzięki nim nie raz zaśmiałam się pod nosem. Polecam fanom Coldplay, dobrze jest poznać trud tras koncertowych, ile osób potrzeba, aby wszystko działało tak, jak trzeba. Dzięki „ Coldplay. Życie w trasie” naprawdę można docenić i zauważyć wszystkich pracowników, którzy nie wychodzą na scenę. Dobrze, że Matt podjął to wyzwanie.
Wszystko zaczyna się od marzeń. Zagłębiamy się w nich i nie potrafimy przestać. Chcemy podążać za nimi, pracować ciężko, aby spełniły się. Czasami jednak marzenia, to nie wszystko. Są zbyt wygórowane, zbyt nierealne żeby mogły ziszczać się. Nie rzadko potrzeba czegoś więcej i nie chodzi mi tylko o brak wystarczającej ilości pieniędzy, czy talentu. Chodzi mi o brak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sulejman Wspaniały jest uważany za jednego z najwybitniejszych sułtanów osmańskich dlatego nikogo nie powinni dziwić fakt, że coraz szersze grono odbiorców zapragnęło poznać kulisy życia tego wybitnego władcy. Wszystko zaczęło się w 2011 roku, gdy zostały wyemitowane pierwsze odcinki Wspaniałego stulecia.
To serial, który jest oparty na prawdziwych wydarzeniach z życia sułtana Sulejmana. Opowiada o jego haremie, sukcesach politycznych i wojennych, ale przede wszystkim o walce o władzę. Sukces serialu przyniósł za sobą lawinę gadżetów, wycieczek turystów w miejsca tak dobrze znane im z odcinków ulubionej telenoweli. W ostatnim czasie na naszym rodzimym rynku książki pojawia się coraz więcej pozycji, które mają trafić w serca fanów "Wspaniałego stuleci", dzisiaj chciałabym przedstawić wam jedną z nich.
"Harem Sulejmana" autorstwa Colin Falconer, to powieść i jak sama nazwa wskazuje akcja głownie toczy się wokół wydarzeń związanych z haremem, czyli kobietami sułtana. Nie da się ukryć, że tak naprawdę najważniejszą postacią tej książki wcale nie jest Sulejman Wspaniały, ale Hurrem, porwana przez tatarów, żona sułtana, matka jego pięciu synów oraz córki Mihrimah. Dzisiaj, tak jak również za swoich czasów, ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Dla jednych jest kobietą, która tylko pragnęła miłości sułtana i cechowała się dobroczynnością w stosunku do kobiet oraz bardziej potrzebujących osób. Dla innych Hurrem, to zwinna intrygantka, która pragnęła tylko władzy i zemsty. Jak zwykle prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Jestem skłonna stwierdzić, że Hurrem nie była aniołkiem i sporo grzechów miała na sumieniu, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po"Harem Sulejmana".
Książka Colin Falconer przyciąga wzrok. Złote zdobienia na grzbiecie książki oraz złote, błyszczące litery sprawiają, że naprawdę możemy poczuć klimat przepychu i bogactwa osmańskich pałaców. Kobieta o rudych włosach, to zapewne Hurrem. Nie możemy ujrzeć jej twarzy, tak jak nikt spoza haremu nie mógł zobaczyć, jak wygląda Roksolana. Ta okładka kusi i zachęca do tego żebyśmy poznali jej wnętrze. Ja nie mogłam się dłużej opierać i zaczęłam czytać "Harem Sulejmana".
W książce mamy do czynienia z licznymi bohaterami, dlatego dobrym rozwiązaniem było zastosowanie wielu perspektyw, m.in. Hurrem, Sulejmana, Abbasa (który jest postacią fikcyjną). Głównie wokół tych trzech postaci kręci się cała fabuła.
Najbardziej spodobało mi się, jak autor wykreował postać Gulbahar. Mam wrażenie, że tylko ona jest postacią dynamiczną i wywołuje jakieś emocje. Największe obiekcje mam do Hurrem, mam wrażenie, że Falconer za wszelką cenę chciał pokazać, jaka to była złą osobą ona była, że zapomniał dodać jej chociaż odrobinę dobrego serca. Przez to Roksolana wydaje się przerysowana i sztuczna. Możemy przy tym odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z żeńską wersją Voldemorta i różnią się między sobą tylko tym, że ona ma nos. Postać Sulejmana również nie wzbudza sympatii, został przedstawiony, jako mężczyzna, który tak naprawdę nie ma charaktery, łatwo daje sobą manipulować i pech sprawił, że został sułtanem.
Jednak moje największe obiekcje budzi zręczność z jaką autor potrafił manipulować faktami, tylko po to żeby jego teoria miała sens. Nie chcę wam za dużo zdradzać, dlatego nie napiszę wszystkich przykładów. Jednym i myślę, że najważniejszym z nich jest zrobienie z Selima pierwszego syna Hurrem i Sulejmana, a na dodatek synem z nieprawego łoża. Żeby nie usuwać całkiem z tej historii Mehmeta (który tak naprawdę był pierwszym synem Roksolany), to autor zrobił go drugim synem. Jaki to wszystko miało sens? Otóż Falconer w ten sposób chciał potwierdzić teorię, jako by dynastia Osmanów została przerwana, co wyjaśniałoby niedoskonałość kolejnych władców (m.in.Selima II).
Odbieganie od faktów sprawia, że książkę należy traktować z przymrużeniem oka i tak naprawdę "Harem Sulejmana" spodoba się tylko osobą, które lubią serial Wspaniałe Stulecie, ale autentyczna historia nie ma dla nich wielkiego znaczenia. Ja nie znajduję się w tym gronie, dlatego więcej nie powrócę do tej książki, która stanie się ozdobą mojej biblioteczki tylko ze względu na swój wygląd.
Sulejman Wspaniały jest uważany za jednego z najwybitniejszych sułtanów osmańskich dlatego nikogo nie powinni dziwić fakt, że coraz szersze grono odbiorców zapragnęło poznać kulisy życia tego wybitnego władcy. Wszystko zaczęło się w 2011 roku, gdy zostały wyemitowane pierwsze odcinki Wspaniałego stulecia.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo serial, który jest oparty na prawdziwych wydarzeniach z życia...