rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Wyobraź sobie, że Twoja matka uznana została za psychicznie chorą i ląduje w zakładzie psychiatrycznym. Wyobraź sobie, że nie znasz ojca, a Twój brat znika i zostawia Cię na pastwę losu. Wyobraź sobie, że musisz na własną rękę poradzić sobie z problemami otaczającego Cię świata, podczas gdy wszyscy plotkują na Twój temat i obstawiają, że w dniu szesnastych urodzin zwariujesz - tak jak głosi klątwa, rzucona na Twoją rodzinę. Co czujesz? Ból, smutek, rozdrażnienie? W takiej właśnie trudnej sytuacji znajduje się Aiofe Grayson, główna bohaterka powieści 'Żelazny cierń' autorstwa amerykańskiej autorki Caitlin Kittredge. Powieść ta od dawna mnie intrygowała, więc gdy tylko złapałam ją w swoje szpony, rozsiadłam się wygodnie i rozpoczęłam lekturę.

Necrovirus jest przyczyną epidemii, która wybuchła w Lovercraft - ludzie zaczynają szaleć, na co niestety nie ma lekarstwa. Wszelaka magia czy czarnoksięstwo są zakazane. Nie wolno o nich mówić, czytać ani w ogóle myśleć. Aiofe Grayson, studentka inżynierii, wielkimi krokami zbliża się do swoich szesnastych urodzin. Nie jest to data dla niej szczęśliwa - klątwa rzucona na jej rodzinę sprawia, że w ciałach wszystkich Graysonów, wliczając w to brata i matkę Aiofe, w momencie ukończenia szesnastu lat budzi się necrovirus, który doprowadza do pełnowymiarowego szaleństwa. Dziewczynie pozostały tylko dwa tygodnie normalnego życia. Jednak, jak się okazuje, to nie wizja czekającego ją szaleństwa będzie jej jedynym zmartwieniem. Pewnego dnia Aiofe otrzymuje od swojego brata zaszyfrowany list z prośbą o pomoc. Główna bohaterka postanawia ruszyć Conradowi z odsieczą, zabierając ze sobą jedynego przyjaciela. Jak potoczą się ich losy?

'Żelazny cierń' to książka, która intryguje już od pierwszej strony. Już sam napis na okładce zapowiada fantastyczną opowieść. 'Niezwykła seria łącząca w sobie elementy science - fiction, antyutopii i przebogatej mitologii Lovercrafta' - czegoś takiego dawno nie było, nieprawdaż? Na dzisiejszym rynku wydawniczym brakowało powieści osnutej tajemnicą, zawieszonej w mrocznym klimacie, opowiadającej o czymś, czego jeszcze do tej pory nie było. Na szczęście powstał 'Żelazny cierń', który jest prawdziwą perłą spośród tych wszystkich schematycznych książek, bazujących na jednym temacie. 'Żelazny cierń' to książka wyjątkowa, urzekająca w swej prostocie, napisana z pomysłem i wdziękiem. Tej powieści się nie czyta, jej się nie je, ją się dosłownie połyka. Caitlin Kittredge ułożyła sobie w głowie doskonały plan, który w stu procentach zrealizowała. Dała z siebie absolutne maximum, co da się wyczuć na łamach powieści. Autorka nie sypie banałami, nie próbuje na siłę zaciekawić czytelnika - ona po prostu pisze, przelewa słowa na papier i tworzy majstersztyk. 'Żelazny cierń' to książka z potencjałem, książka warta wystawienia na piedestał, warta wszelkich zachwytów. Powieść, jednym słowem ujmując, genialna.

Caitlin Kittredge operuje w swej powieści językiem bogatym, ciekawym i miłym w odbiorze. Jak już wcześniej wspomniałam, autorka doskonale rozplanowała fabułę, która jest spójna i w wielu momentach zaskakuje. Ta powieść, to powiew świeżości na rynku wydawniczym - takiej historii jeszcze nie było! 'Żelazny cierń' osnuty jest aurą tajemniczości, ta książka posiada swój własny klimat - od pierwszej aż do ostatniej strony towarzyszy nam nuta mroku, szaleństwa i grozy. Brzmi banalnie, prawda? Ale tak nie jest. Autorka w doskonały sposób operuje emocjami bohaterów, przez co książka zyskuje wiele na wartości. Świat stworzony przez Kittredge jest surowy i rygorystyczny, ale w pewien sposób wyjątkowy. Sama idea panującego nekrovirusa, wprowadzenie na karty powieści ghuli czy innych zmutowanych przez wirusa stworzeń, to jest dopiero potęga! Autorka nie powiela schematów innych powieści fantastycznych i antyutopijnych, ona wykreowała swój własny świat działający na wymyślonych przez nią zasadach. Brawa za odwagę i kreatywność, bo ta jest mistrzowska.

Jak to już bywa w moim przypadku, muszę napomknąć o wątku romantycznym, który, bogu dzięki, jest w tej powieści ledwie namacalny, delikatny niczym skrzydełka ćmy. Pomiędzy Aiofe a Deanem (przewodnikiem, który zaprowadził dziewczynę i jej przyjaciela do domu ojca) rodzi się namiętne, eteryczne, wprowadzające wręcz w stan nieważkości uczucie. Uczucie głębokie, ale intymne. Nie ma tu miejsca na obleśne sceny tudzież seksistowskie zachowania - nie. Aiofe i Dean dopiero się docierają, ich romans dopiero zaczyna raczkować. Chociaż... czy romans to dobre słowo? Może zbyt duże, zbyt głębokie. Jak losy tej dwójki potoczą się dalej, dowiemy się w kolejnej części. Jednak ja jestem zdecydowanie na tak. No chyba, że autorka postanowi udziwnić sprawę i wymyśli coś naprawdę... godnego pożałowania. Ale jestem dobrej myśli.

Jednym z największych atutów 'Żelaznego ciernia' są zdecydowanie i bezapelacyjnie bohaterowie. Aiofe pokochałam już od samego początku. Niezwykle zachwyciła mnie idea dziewczyny szkolącej się na inżyniera - podziwiam ogromnie, bo dla mnie samej przedmioty ścisłe to koszmar. Ale wróćmy do Aiofe. Już samo zamiłowanie dziewczyny do maszyn i wszelkiego rodzaju żelaznych konstrukcji wywołało u mnie uśmiech na twarzy. Już wtedy poczułam, że ta postać będzie inna od wszystkich, wyjątkowa. I faktycznie tak się stało. Główna bohaterka to zdecydowana dziewczyna, mocno stąpająca po ziemi i umiejąca walczyć o swoje. Jej kreacja jest naprawdę dobrze dopracowana, sylwetka Aiofe została dopieszczona i przemyślana do granic możliwości. Zdobyła moje serce i coś czuję, że jeszcze długo będę ją wspominać. Przejdźmy jednak do reszty bohaterów. Z ogromnym bólem stwierdzam, że postacie Deana jak i Cal'a nie zostały tak dobrze przemyślane jak postać Aiofe, aczkolwiek zarówno przyjaciel naszej głównej bohaterki, jak i jej późniejsza sympatia, to istoty ciekawe i warte uwagi. Z zapartym tchem śledziłam poczynania tej trójki, razem z nimi przeżywałam radości i smutki, trzymałam za nich mocno kciuki. I teraz bardzo trudno jest mi się z nimi rozstać. Autorka popisała się i nakreśliła bardzo dobre sylwetki bohaterów, oryginalne i ciekawe. I za to chwała jej. Każda postać ma swój jedyny, niepowtarzalny charakter i wyróżnia się 'z tłumu'. Coś pięknego.

'Żelazny cierń' to powieść wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, utrzymana w klimacie mroku i grozy. Powieść, którą czyta się jednym tchem, od której nawet na chwilę nie można się oderwać. Autorka operuje językiem bogatym i ciekawym, zaś częste zwroty akcji zaskakują czytelnika. Kittredge wykreowała swój własny świat, działający na wymyślonych przez nią zasadach. 'Żelazny cierń' to wspaniała, wypełniona mrocznymi emocjami opowieść o dziewczynie, dla której nie ma nic niemożliwego. Jest to jedna z lepszych powieści ostatnich lat. Polecam gorąco, bo naprawdę warto.

Wyobraź sobie, że Twoja matka uznana została za psychicznie chorą i ląduje w zakładzie psychiatrycznym. Wyobraź sobie, że nie znasz ojca, a Twój brat znika i zostawia Cię na pastwę losu. Wyobraź sobie, że musisz na własną rękę poradzić sobie z problemami otaczającego Cię świata, podczas gdy wszyscy plotkują na Twój temat i obstawiają, że w dniu szesnastych urodzin...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każdy z nas, choćby i podświadomie, marzy o podróżach. Nawet domatorzy, który wolą spędzać czas w otoczeniu czterech ścian, to potwierdzą. Podróże dają nam możliwość poznawania świata, odkrywania coraz to ciekawszych i piękniejszych miejsc. Dzięki nim przeżyjemy wiele przygód, poznamy wiele innych kultur, a także liźniemy obcych języków. Dzięki serii 'Poznaj Świat' wydawanej pod czujnym okiem Wojciecha Cejrowskiego, dane nam jest wyruszyć w podróż, nie ruszając się z domu. Zaciekawiona ową serią postanowiłam sięgnąć po którąś z książek. Wybór padł na 'Dalej od Buenos' autorstwa Stefana Czernieckiego.

Przenocujemy pod skalną ścianą, zmokniemy, będziemy pływać pośród jaskiń, poobserwujemy cielący się lodowiec, zdobędziemy wulkan, posiedzimy w oazie, odbędziemy liczne trekkingi, pooddychamy oceaniczną bryzą, przetrwamy indiański karnawał, kupimy dynamit i… doznamy wielu innych wrażeń! Będzie sporo o cenach, o obyczajach na argentyńskich campingach, o tym, jak jeździć autobusem po Buenos, aby nie zginąć. Czyli: przewodnik nie całkiem na serio.

Od dłuższego już czasu miałam wielką ochotę przeczytać jakąś książkę podróżniczą. Nigdy z takowymi styku nie miałam, a że ja jestem bardzo ciekawska, postanowiłam przekonać się na własnej skórze 'z czym to się je'. Kierując się recenzjami innych, uznałam, że na 'pierwszy raz' najlepsza będzie książka z biblioteki Poznaj Świat. A fakt, że tą książką została 'Dalej od Buenos' autorstwa Stefana Czernieckiego, był zupełnym przypadkiem. Akurat nadarzyła się okazja. I dobrze, że tak się stało, gdyż podczas czytania tejże lektury, bawiłam się lepiej niż wybornie. Na początku, jeszcze przed czytaniem, pojawiły się wątpliwości. 'A co jeżeli ta książka będzie strikte jak przewodnik, i się zanudzę?', 'A co, jeśli autor będzie tak przynudzał, że będę waliła głową w ścianę?' - tak oto brzmiały moje wewnętrzne wywody. Ale ja się tak łatwo nie poddaję. Zaczęłam czytanie. I co? No jak to co. Zdziwiłam się, ale jakże pozytywnie! Moje pesymistyczne mantry zostały rozwiane, a pozostała sama radość, uśmiech od ucha do ucha i zachłanność w czytaniu, by dowiedzieć się, co wydarzy się dalej. Stefan Czerniecki napisał swoją książkę stylem niesamowicie lekkim, także czyta się w tempie zawrotnym. Autor pozwala sobie na ironię, a także nutkę humoru, co w tego typu książkach na pewno się przyda - coby nie zanudzić sztywnością czytelnika. Podróżnik opisuje krok po kroku co mu się przydarzyło, wychwala piękne widoki, zachęca do pojechania w konkretne miejsce, momentami narzeka na zbyt wygórowane ceny... Jest to prawdziwa, życiowa książka, dlatego właśnie czyta się ją tak miło. Dzięki ciekawemy stylowi pisania autora, przeżyjemy to samo co on, siedząc w czterech ścianach. Wszystko w 'Dalej od Buenos' jest niesamowicie realne, ale także bardzo intersujące, czytelnik pragnie sam na własnej skórze przeżyć to wszystko! Naprawdę, niesamowita książka.

Nie jestem przyzwyczajona do pisania recenzji tego typu książek. Zajmuję się głównie fantastyką, a tu proszę. Tak bardzo korci mnie, żeby opisać fabułę, akcję, bohaterów... A tu guzik. Mogę za to wspomnieć, iż bardzo polubiłam samego Stefana Czernieckiego. Na kartach książki wydaje się być miłym, pozytywnym, mądrym człowiekiem, który umie cieszyć się z życia. 'Dalej od Bueons' to zapis z jego wyprawy po Argentynie, Boliwii, Chile i innych wspaniałych miejscach. Książka ta powstała dzięki e-mailom, które autor wysyłał w ciągu podróży do rodziny i znajomych. Dlatego jest ona swoistym pamiętnikiem, pewnego rodzaju zapisem nie tylko przygód, ale i rozważań na różne tematy. Jestem niesamowicie zadowolona po przeczytaniu tej lektury, gdyż dzięki niej, dane mi było poznać tak odmienną od naszej kulturę mieszkańców Ameryki Południowej. Przeżyłam niesamowitą przygodę, nie ruszając się z domu. 'Dalej od Bueons' to książka podróżnicza i przygodowa w jednym - ale i książka niezwykle mądra.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o stronie technicznej książki. Wydana jest na porządnym, grubym i błyszczącym papierze. Oprawiona w twardą i kolorową okładkę. A te zdjęcia w środku! Stanowią wisienkę na torcie. Urozmaicają lekturę, cieszą oko i po prostu upiększają książkę. Widać, że 'Dalej od Buenos', tak jak i reszta książek z tej serii, jest wydana starannie, z myślą o ludziach lubiących piękno - nie tylko wynikające z treści, ale także z porządnej szaty graficznej. Jestem zachwycona.

Jeżeli jesteście spragnieni przygód, lub po prostu lubicie książki podróżnicze - z całego serca polecam 'Dalej od Buenos' autorstwa Stefana Czernieckiego. Jest to książka mądra i przynosząca rozrywkę. Dzięki niej dowiemy się dużo o kulturze mieszkańców Ameryki Południowej, przeżyjemy wspaniałe przygody, pośmiejemy się i poczytamy o miejscach wartych zobaczenia. A na dodatek to wszystko ujęte jest w niesamowitą oprawę graficzną. Polecam.

Każdy z nas, choćby i podświadomie, marzy o podróżach. Nawet domatorzy, który wolą spędzać czas w otoczeniu czterech ścian, to potwierdzą. Podróże dają nam możliwość poznawania świata, odkrywania coraz to ciekawszych i piękniejszych miejsc. Dzięki nim przeżyjemy wiele przygód, poznamy wiele innych kultur, a także liźniemy obcych języków. Dzięki serii 'Poznaj Świat'...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do tej pory twórczość słynnych sióstr Brontë była mi obca. Oczywiście, takie tytuły jak 'Dziwne losy Jane Eyre' czy 'Wichrowe wzgórza' obiły mi się o uszy, jednak nigdy nie pałałam jakąś szczególną miłością do literatury typowo klasycznej, a do tego dziewiętnastowiecznej. Ale gdy natrafiła się okazja, i 'Shirley' autorstwa najstarszej z sióstr Brontë, Charlotte, wpadła w moje ręce, nie omieszkałam się z nią zapoznać. Mimo przybranej przeze mnie wcześniej sceptycznej postawy, ciekawość paliła mnie od środka, a to opasłe tomiszcze tak smakowicie wyglądało! Nie oparłam się urokowi tej książki, i wygodnie zasiadając na łóżku, rozpoczęłam fascynującą lekturę.

Młody przedsiębiorca, Robert Moore, sprowadza do swojej fabryki nowoczesne maszyny, czym naraża się na gniew lokalnej ludności, czego efektem jest zamach na jego życie. Na szczęście udaje mu się wyjść z opałów. By ratować podupadający interes rozważa poślubienie zamożnej Shirley Keeldar, pomimo tego, że skrycie kocha się w swej kuzynce, Caroline. Tymczasem wcześniej wspomniana panna Keeldar darzy głębokim uczuciem ubogiego Louisa. Ten, mimo że odwzajemnia jej uczucia, nie przyznaje się do tego z powodu nadzwyczaj prostego - jego honor, duma i ambicja nie pozwalają mu na to. Jak potoczą się losy bohaterów?

Klasyki od zawsze się obawiałam. Wydawało mi się, że jest to literatura typowa dla snobów i starszych ludzi. Dlatego właśnie przed sięgnięciem po 'Shirley', nawet pomimo żrącej mnie od środka ciekawości, miałam wiele obaw. 'A co, jeśli akcja będzie wlekła się jak żółw? Co, jeśli nie zrozumiem języka, którym napisana jest powieść? No a co, jeśli po prostu zanudzę się na śmierć?' - tego typu pytania i wątpliwości przychodziły mi do głowy. Postanowiłam jednak przełamać swój strach i rozpoczęłam naprawdę wspaniałą przygodę.

'Shirley' autorstwa Charlotte Brontë to subtelna, przepiękna opowieść o losach kilku młodych ludzi, dziejąca się w dziewiętnastowiecznej Anglii. Od pierwszej strony urzekł mnie styl pisania autorki: niesamowicie lekki i spójny, wciągający i taki... przyjemny. Wątki oraz dialogi prowadzone są z sensem, wyzbyte wszelkich wyjętych z kosmosu archaizmów, za to urozmaicone słowami i całymi zwrotami z języka francuskiego (które oczywiście w odnośnikach zostały przetłumaczone, coby czytelnik nie został wyrwany z kontekstu). Od pierwszej strony można poczuć, że książka została napisana przez osobę romantyczną, kochającą naturę, a także niezwykle pomysłową. Narracja prowadzona jest w formie trzecioosobowej, jednak ciekawym zabiegiem jest to, że narrator zwraca się w niektórych momentach bezpośrednio do czytelnika, np: 'Czytelniku - zajrzyj mu przez ramię i czytaj słowa, które zapisuje'. Czytanie tej książki to prawdziwa uczta dla umysłu i fantazji, 'Shirley' to znakomity kąsek. Napawałam się tą opowieścią, jak jeszcze nigdy żadną książką. Klasa i styl, tak w dwóch słowach to dzieło można opisać.

Charlotte Brontë stworzyła opowieść romantyczną, jednak nie zawarła w niej wątków jedynie miłosnych. Poruszyła wiele ważnych spraw, takie jak hierarchia między bogatymi a ubogimi, a także idealnie oddała klimat tamtych czasów. Czytając 'Shirley' miałam przed oczyma zielone wzgórza, cudowne wrzosowiska, a także ludzi ubranych stosownie do dziewiętnastowiecznej mody - panie w sukniach i czepkach na głowie, panowie zaś w płaszczach i ciężkich buciorach. Charlotte potrafiła pobudzić fantazję czytelnika, umiała zmusić do refleksji, a także do marzeń. Akcję zbudowała stopniowo, i choć fabuła nie jest w żadnym wypadku przewidywalna, autorka niczym specjalnym nie zaskakuje. No może jedynie umiejętnością wprowadzenia czytelnika w stan rozmyślania o niebieskich migdałach, w jak najbardziej pozytywnym tego zwrotu znaczeniu.

Pomimo, iż książka nosi tytuł 'Shirley', dziewczyna ta nie była jedyną główną postacią. Znaczącą rolę w tej opowieści odegrała również Caroline, jej dobra przyjaciółka. Obie bohaterki pokochałam od pierwszej chwili, jednak na faworytkę wybrałam Caroline. Te młode panny były radosne, umiały cieszyć się z życia, lecz cechowała je mądrość i rozumność. Brontë świetnie skomponowała ich charaktery, które w znaczącym stopniu się uzupełniały. Na pierwszy rzut oka niewinne, eleganckie i próżne, w rzeczywistości jednak zabawne, przebiegłe i potrafiące zawalczyć o swoje. Autorka naprawdę dobrze dopracowała swoich bohaterów, nie tylko Shirley i Caroline - jednak nie będę się tu nad nimi pastwić bądź wychwalać pod niebiosa, gdyż mijałoby się to z celem. Każdy bohater czy też bohaterka jest starannie zarysowany i wykreowany. Nie ma tu miejsca na sztuczne i nierealne postacie: każdy człowiek występujący na kartach powieści 'Shirley' jest równie autentyczny, co przechodzeń, który mija nas na ulicy. Może ci dwaj różnią się jedynie wyglądem...

Czy po przeczytaniu tej lektury jestem zadowolona? A i owszem. Dzięki dziełu Charlotte Brontë od podszewki poznałam dziewiętnastowieczne obyczaje, ludzkie zachowania czy też zasady. Autorka wprowadziła mnie w świat marzeń. Ubrała swoją opowieść w szczyptę romantyzmu, który nie był przesadzony, a jedynie subtelny i piękny, za co chwała Bogu. Zdziwiłam się lekko, że powieść napisana tak dawno temu została przyswojona przez mój umysł tak łatwo; myślę jednak, że tłumacz delikatnie maczał w tym palce i przełożył z języka delikatnie staroświeckiego, na polski. A może tylko wydawało mi się, że będą problemy z przyswojeniem tekstu. Kto wie.

'Shirley' autorstwa najstarszej ze sławnych sióstr, Charlotte Brontë, to opowieść opiewająca w subtelny romantyzm, a także realia dziewiętnastego wieku. Przepiękna opowieść, pełna uczuć i emocji, napisana łatwym do przyswojenia językiem. Nawet jeżeli jesteście na bakier z literaturą klasyczną, serdecznie polecam. Bo warto.

Do tej pory twórczość słynnych sióstr Brontë była mi obca. Oczywiście, takie tytuły jak 'Dziwne losy Jane Eyre' czy 'Wichrowe wzgórza' obiły mi się o uszy, jednak nigdy nie pałałam jakąś szczególną miłością do literatury typowo klasycznej, a do tego dziewiętnastowiecznej. Ale gdy natrafiła się okazja, i 'Shirley' autorstwa najstarszej z sióstr Brontë, Charlotte, wpadła w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

'W imię miłości' to moje piąte spotkanie z jedną z najlepszych i najpoczytniejszych autorek dzisiejszych czasów - Jodi Picoult. Jej książki, z którymi dotychczas miałam okazję się zapoznać, tj. 'Karuzela uczuć', 'Dziewiętnaście minut', 'Bez mojej zgody' oraz 'Dziesiąty krąg', zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiam psychikę tej pani, a także jej zdolność do pisania książek na szalenie trudne tematy. 'W imię miłości' wpadło w moje ręce zupełnie spontanicznie. Mało o tej powieści słyszałam, gdyż nie jest aż tak popularna jak wcześniej wymienione przeze mnie pozycje Jodi. Jednak jako wierna fanka twórczości tej amerykanki postawiłam sobie za cel zapoznanie się ze wszystkimi jej utworami. Jak dotąd, świetnie mi idzie.

Nina Frost od kilku lat jest zastępcą prokuratora, która działa w sprawach o molestowanie seksualne dzieci. Nieraz przeżywa frustrację, gdy sprawcom udaje się wykorzystać luki prawne i uniknąć kary. Doskonale umie się wczuć w rolę skrzywdzonej osoby i z wielką zaciekłością walczy o jej prawa. Jednak gdy Nina dowiaduje się, że jej pięcioletni syn Nathaniel padł ofiarą molestowania seksualnego, coś w niej pęka. Nagle bariera między życiem prywatnym a zawodowym przełamuje się, i kobieta nie wie co ma robić - pozostać zimną prokurator czy jak lwica starać się o wsadzenie oprawcy dziecka za kratki? Wybiera drugą opcję i doznaje szoku, widząc sprawy, w których brała udział, jednak od tej innej strony. Ogarnięta rozpaczą sięga po najgorszą broń - zabójstwo.

'W imię miłości' to sama klasa i styl w wydaniu Jodi Picoult. Powieść porusza niesamowicie trudny temat, bo cała powieść traktuje o molestowaniu seksualnym dzieci. Ale nie tylko. Mamy tutaj też motyw morderstwa i niespełnionej miłości. Po raz kolejny autorka udowodniła, że jest mistrzynią w pisaniu książek na trudne tematy, ubrane w lekkie, ale treściwe słowa. Akcja toczy się we właściwym tempie, a samą fabułą Picoult niesamowicie zaskakuje - cały czas trzyma nas w napięciu, i gdy czytelnik przewiduje co się stanie, akcja obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. W tej książce nie ma czasu na nudę, jednak takowy jest przewidziany ze względu na refleksje i przemyślenia. Bo czytając tę powieść, nie da się wyzbyć z głowy natłoku myśli.

Każda matka kocha swoje dziecko. Choćby nie wiadomo jakim była człowiekiem, syn czy córka zawsze będą cząstką jej. Dla dziecka rodzicielka zrobi wszystko, będzie gotowa oddać własne życie, a nawet... zabić. Tak było w przypadku Niny Frost, jednaj z głównych bohaterek 'W imię miłości'. W momencie, gdy okazuje się, kto jest gwałcicielem jej malutkiego synka, bez zastanowienia sięga po broń i z zimną krwią morduje tego człowieka. Nie myśli o konsekwencjach, działa instynktownie. Każda matka ma zakodowane w mózgu, by chronić swoje dzieci. Ta sama cecha występuje nawet u zwierząt. Dzieci to przyszłość rodziców, największy skarb. Dlatego trzeba umieć je bronić.

Jakim trzeba być człowiekiem, by mieć sumienie skrzywdzić tak małe dziecko? Czy jest to kwestia choroby psychicznej, umysłowego zboczenia czy po prostu zwykłej satysfakcji i żądzy przyjemności? Czy takowy oprawca zastanawia się nad tym, że przez niego taka istotka do końca życia będzie miała problemy z kontaktem z innymi? Że nawiedzać ją będą koszmary jeszcze długie, długie lata po tym zdarzeniu? Nie wiem. Dla mnie jest to coś niezrozumiałego. Coś strasznego, czego wytłumaczyć się nie da. W dzisiejszych czasach istnieje wiele przypadków gwałtów na małych dzieciach, ostatnio nawet mówiono w wiadomościach o mężczyźnie, który skrzywdził niemowlę... Jak tak można? Jakim potworem trzeba być, by dostąpić czegoś takiego?

Jodi Picoult nie tylko dogłębnie analizuje poruszany przez siebie temat w powieści, ale i pokazuje czytelnikowi, jak to wszystko wygląda od strony sądowej. W przypadku 'Dziesiątego kręgu' opisów rozpraw nie było, a że są one charakterystyczne dla książek tej autorki, uznałam to za duży minus. Na szczęście w 'W imię miłości' prawie 2/3 książki przedstawione jest na łamach sali rozpraw, co jest dla mnie dużym plusem. Oprócz tego, w powieści tej znajdziemy świetnych bohaterów - Nina Frost, matka i zastępca prokuratora w jednej osobie, to postać niezwykle silna psychicznie. Jej charakter jest dobrze zarysowany, a ona sama jest niezwykle realna. Nathaniel również zyskał moje serce - słodki, mały chłopczyk, ale jakże inteligentny! Najmniej do gustu przypadł mi Caleb, mąż Niny, a ojciec Nathaniela. Wydawał mi się bardzo zimnym człowiekiem, zwłaszcza w stosunku do żony, gdy ta popełniła morderstwo. Może był w szoku, a może nie mógł pogodzić się z utratą 'starej' Niny... No cóż, los nie raz nie dwa płata figle i trzeba się z tym pogodzić.

Narracja prowadzona jest zarówno z punktu widzenia Niny jak i głównego narratora, który informuje nas o wszystkim, czego pani Frost nie widzi i nie słyszy. Jest to zabieg typowy dla Picoult, który umożliwia czytelnikowi na dokładną analizę faktów. 'W imię miłości' to powieść pełna uczuć i emocji, niezwykle poruszająca serce czytelnika. Serce krajało mi się, gdy czytałam tekst pochyłym drukiem, który jest całkowitym świadectwem cierpienia Nathaniela. Próbowałam postawić się na miejscu matki, która zabiła z obawy o bezpieczeństwo swojego dziecka. Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić coś takiego, jednak podziwiam ją. Bo wbrew pozorom nie wykazała się tchórzostwem, ale niezwykłą odwagą. Takich ludzi się ceni.

'W imię miłości' to trudna opowieść o miłości matki do dziecka. Jodi Picoult po raz kolejny poruszyła życiowy temat, jakim jest molestowanie seksualne. Świetnie prowadzona akcja, niezwykła fabuła i nagłe zwroty akcji - a do tego dużo okazji do wzruszeń i refleksji. Czyli Picoult w całej okazałości. Polecam.

„W ostateczności wszystko sprowadza się do czerni i bieli – do dychotomii: dobro i zło.”

'W imię miłości' to moje piąte spotkanie z jedną z najlepszych i najpoczytniejszych autorek dzisiejszych czasów - Jodi Picoult. Jej książki, z którymi dotychczas miałam okazję się zapoznać, tj. 'Karuzela uczuć', 'Dziewiętnaście minut', 'Bez mojej zgody' oraz 'Dziesiąty krąg', zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiam psychikę tej pani, a także jej zdolność do pisania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O dobrą fantastykę w dzisiejszych czasach jest naprawdę trudno. Wszędzie dookoła nas tylko wampiry i wilkołaki, nic poza tym. A czasami człowiek ma ogromną chęć sięgnąć po coś iście 'Tolkienowskiego' - czystą i dobrą fantastykę opowiadającą o magii, tajemniczych wyprawach, czarnoksiężnikach i smokach. Przykładem tego typu książek jest dzieło autorstwa Michaela J. Sullivana - 'Królewska krew. Wieża elfów'. Są to dwa tomy wydane w postaci jednego woluminu. Zaplanowanych części jest sześć. Jeśli to prawda, to ja już skaczę z radości, gdyż opowieść o dwóch złodziejach w świecie magii naprawdę mi się spodobała.

Hadrian Blackwater i Royce Melborne to dwóch złodziei. Ten pierwszy to niezrównany szermierz, drugi natomiast potrafi otworzyć dosłownie każdy zamek. Gdy król zostaje zamordowany, zostają oskarżeni o jego śmierć i wysłani na męczeńskie i śmiertelne tortury. Dzięki swemu sprytowi udaje im się umknąć z niewygodnej sytuacji, lecz pakują się w nowe kłopoty - mają za zadanie dostarczyć następcę tronu na spotkanie z pewnym mnichem. Jak przeminie im podróż? Czy dadzą radę uporać się ze wszystkimi przeciwieństwami losu?

Na początku bardzo sceptycznie podchodziłam do tej książki. Mimo, że fantastykę wielbię ponad wszystko, odkładałam jej czytanie jak tylko mogłam. Unikałam powieści Sullivana jak ognia, a ona bezczelnie śmiała się do mnie z półki. W końcu nastał ten moment, i przemogłam się. Jakież było moje wielkie zdziwienie, gdy okazało się, że książka wciąga w swój wir już od pierwszej strony. Pierwsza część, 'Królewska krew' to doskonały przykład dobrej powieści łotrzykowskiej okraszonej nutą dobrego, ironicznego humoru. Zaś druga część to czysta i niemalże doskonała fantastyka. Autor lekkością pióra czaruje czytelnika, a ten pragnie więcej i więcej. Niestety w pewnych momentach fabuła jest dość mocno przewidywalna, jednak tę wadę rekompensują nam zawrotne zwroty akcji i świetni bohaterowie.

Nie oszukujmy się, książka ta nie jest oryginalna. Jednak ma w sobie coś takiego, że przyciąga uwagę. Co prawda, nie jest to sprawka okładki, która mogłaby być o niebo lepsza, no ale cóż. Sullivan w swej powieści (lub powieściach, jak wolicie), zachował typowe wyznaczniki cechujące literaturę fantastyczną: mamy tutaj napiętą akcję, ciekawych bohaterów, magię, czarnoksiężnika, a nawet coś w rodzaju smoka. Jak wcześniej napisałam, autor nie sili się na oryginalność, ale dzięki temu, że ciekawie buduje fabułę, książka staje się naprawdę wyjątkowa. Nie wszystko jest jednak tak idealne, na jakie wygląda. Bohaterowie, pomimo, że są ciekawi, zlewają się w jedno. Podczas czytania "Królewskiej krwi. Wieży elfów' często łapałam się na tym, że nie rozróżniałam dwóch głównych postaci - Hadriana i Royce'a. Mimo, iż ta dwójka stanowiła duet, autor na piedestale postawił Hadriana, natomiast 'Pan Zręczna Rączka', czyli Royce, stał w jego cieniu. W powieści mamy niewiele informacji na temat ich życia, przez co ci dwaj panowie stali się postaciami płytkimi, a wręcz bezosobowymi. Jedno tylko muszę przyznać - ich złodziejski humor jest naprawdę doskonały! Jeśli zaś chodzi o pozostałe postacie, bo było ich naprawdę od groma - moją sympatię zyskała księżniczka Arista. Charyzmatyczna, umiejąca zawalczyć o swoje racje dziewczyna, a do tego niesamowicie odważna. Na przestrzeni tych dwóch części mamy przyjemność być świadkami przemiany kolejnej interesującej postaci - następcy tronu, Alric'a. Na początku słaby psychicznie, oddany jedynie przyjemnościom głupiec, przemienił się w szlachetnego i honorowego władcę. Magia? Nie. Doskonały plan autora.

Po przeczytaniu 'Królewskiej krwi. Wieży elfów', zadałam sobie pytanie, na temat tego, która część bardziej mi się podobała. I niestety, nie umiałam na nie odpowiedzieć. 'Królewska krew' to genialna opowieść łotrzykowska, zaś 'Wieża elfów' cechuje się samymi cechami literatury czysto fantastycznej. Mimo kilku zgrzytów w obu tomach, w końcu zlały mi się one w jedno i doskonale się uzupełniły. Coś, czego brakło w pierwszej części, występuje w drugiej. I na odwrót. Ale porozmawiajmy może o czymś, czego nie lubię - opisy walk. I choć u Bernarda Cornwella mi one nie przeszkadzają, gdyż są starannie dopracowane, w przypadku Sullivana było troszeczkę gorzej. Autor w swych opisach zmagań, nie ujmuje wszystkich emocji, nie próbuje wprowadzić czytelnika w stan ducha obecnie walczącego, co jest bardzo ważne. Odruchowo miałam ochotę pomijać tęeczęści powieści, jednak się powstrzymałam. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia.

Co trzeba na plus przyznać panu Michaelowi? To, że nie wprowadza niepotrzebnych wątków, by na siłę zapchać fabułę. Nie znajdziemy tu także zbędnych opisów. Autor robi wszystko, by zainteresować czytelnika (co z tego, że czasami nie wychodzi - liczą się chęci!), nie próbuje zmuszać takowego do czytania czegoś, co jest zupełnie zbędne. Brawo za odwagę. Ale, ale! Mam natomiast kilka uwag co do książki ze strony czysto technicznej, to jeszcze nie koniec moich wywodów. Prawdopodobnie przy korekcie namieszał jakiś złośliwy chochlik, gdyż w książce znajdują się błędy zarówno fleksyjne, jak i stylistyczne, a nawet interpunkcyjne. Prószyński i S - ka to naprawdę dobre wydawnictwo, dlatego nie mogłam się otrząsnąć ze zdziwienia. Ale jak to się mówi: nawet najlepszym się zdarza. O. No i oczywiście, jak wiele osób wie - nie cierpię książek wydawanych w postaci dwa w jednym. Rozumiem, że to oszczędność, no ale moi drodzy państwo! Tak się nie robi, i już.

Cóż więcej mogę rzec o 'Królewskiej krwi. Wieży elfów'? Chyba tylko tyle, że jeśli po nią sięgniecie, czeka Was niesamowita przygoda na łamach ponad siedmiuset stron. Ciekawi bohaterowie, magia, coś smokopodobnego - czysta fantastyka pomieszana z elementami powieści łotrzykowskiej, a na dodatek okraszona nutą humoru. I choć okładka i korekta mogłyby być naprawdę dużo lepsze, polecam serdecznie. Nie tylko miłośnikom fantastyki.

„Magia przypomina trochę grę na skrzypcach. Piekielnie trudno obyć się bez rąk.”

O dobrą fantastykę w dzisiejszych czasach jest naprawdę trudno. Wszędzie dookoła nas tylko wampiry i wilkołaki, nic poza tym. A czasami człowiek ma ogromną chęć sięgnąć po coś iście 'Tolkienowskiego' - czystą i dobrą fantastykę opowiadającą o magii, tajemniczych wyprawach, czarnoksiężnikach i smokach. Przykładem tego typu książek jest dzieło autorstwa Michaela J. Sullivana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dawno żadnej książki nie wyczekiwałam z takim utęsknieniem, jak właśnie 'Mroku' - drugiej części trylogii autorstwa Marianne Curley, noszącej tytuł 'Strażnicy Veridianu'. Z pierwszą częścią zapoznałam się co prawda na krótko przed premierą drugiego tomu, ale to jeszcze bardziej zwiększyło moje zniecierpliwienie. Ale zaraz, zaraz. Zapytacie pewnie, czego ja aż tak bardzo się nie mogłam doczekać. Już mówię. Wspaniałej przygody, niesamowitych bohaterów, szczypty napięcia i... mojego cudownego Arkariana.

Isabel i Ethan, do których dołączył teraz wciąż sceptyczny wobec zadań Straży Matt, muszą udać się w podróż inną niż wszystkie. Arkarian, ich przewodnik, a także nauczyciel Ethana, został porwany do świata podziemi. Pomimo zakazu Trybunału, który nie zgodził się na misję ratunkową, Isabel, coraz silniej związana z Arkarianem, postanawia go uratować. Cała trójka stawia wszystko na jedną kartę i rusza uratować jedną z najważniejszych osób w Straży.

Pierwsza część, czyli 'Straż', podobała mi się ogromnie. Typowa powieść fantastyczna, z motywem podróży w czasie, napisana lekkim i przejrzystym językiem. W przypadku 'Mroku' sytuacja wygląda niemalże identycznie. Po raz kolejny autorka daje nam możliwość zatracenia się w cudownej opowieści o strażnikach czasu. Fabuła jest ciekawie skonstruowana, nie znajdziemy tu wątku, który byłby wepchnięty na siłę, byleby tylko urozmaicić i przedłużyć powieść. Akcja cały czas trzyma w napięciu, a Marianne Curley zaskakuje czytelnika świeżymi, oryginalnymi pomysłami. Autorka również zaskakująco dobrze opisuje zarówno nasz świat, jak i świat podziemi - a także wszystkie inne miejsca, w których usytuowani są nasi bohaterowie. A co jest w tym wszystkim najlepsze? Możliwość poznania historii. Australijka łączy przyjemne z pożytecznym i zabiera czytelnika w odległe czasy, umilając mu czas niesamowitymi zwrotami akcji. Zabieg genialny, zwłaszcza dla takich historycznych tumanów jak ja.

Jedyne, co różni 'Mrok' od 'Straży' to sposób narracji. Owszem, dalej jest pierwszoosobowy, lecz tym razem nie poznajemy historii z punktu widzenia Isabel i Ethana, ale Isabel i Arkariana. Jakaż była moja wielka ekscytacja, gdy dowiedziałam się, że będę mogła poznać myśli mojego (wiem, przywłaszczyłam go sobie) Pana z Szafirowymi Włosami! Ekstaza po prostu. Ale o Arkarianie potem. Wracając do narracji: tak jak i w przypadku pierwszego tomu, uważam, że narracja prowadzona przez dwie osoby jest niesamowicie ciekawym zabiegiem, gdyż czytelnik ma możliwość spojrzeć na daną sytuację oczami dwojga bohaterów. Pomaga to nie tylko w analizowaniu, ale i poznawaniu emocji bohaterów.

Jestem masochistką, ale wpierw omówię pozostałych bohaterów, a Arkariana zostawię sobie na deser. Pyszny deser. Przejdźmy jednak do rzeczy. Isabel to postać, która na przestrzeni dwóch tomów z niewinnej i potencjalnie słodkiej dziewczyny stała się odważną, hardą Strażniczką. Czytelnik może zaobserwować u niej dużą przemianę. Moje odczucia co do niej są neutralne - nie zapadła mi jakoś szczególnie w pamięć, nie zaczarowała, ale także nie irytowała. Matt, brat Isabel, to postać zupełnie mi obojętna - mogłoby go w ogóle nie być, a ja bym nie zauważyła różnicy. Autorka trochę za bardzo przekombinowała i na siłę ukryła jego moce, ale zapewne coś głębszego z tego wyniknie. Na ten moment, Matt to dla mnie bohater bezosobowy, źle zarysowany i nie pasujący do tej fabuły. Może w trzecim tomie moje zdanie o nim się zmieni. W 'Straży' Ethana było dużo, zaś w drugim tomie Strażników Veridianu, jego postać została słabo rozwinięta i jakby zsunięta na dalszy plan. Owszem, dalej gra w tej opowieści istotną rolę, jednak w 'Mroku' cała akcja toczy się głównie w okół Isabel i Arkariana. No właśnie, Arkarian. Cudny, tajemniczy, uwięziony w ciele osiemnastolatka sześćsetletni mężczyzna, który nic, tylko czaruje swymi fiołkowymi oczami i szafirowymi włosami. Postać jak dla mnie absolutnie fantastyczna, magiczna i ogromnie charyzmatyczna. Jestem zachwycona faktem iż 'Mrok' w tak dużym stopniu jest mu poświęcony. Podczas czytania pierwszej części, 'Straży', czułam lekki niedosyt związany z jego postacią. Teraz Curley wynagrodziła mi moje katusze i rozwinęła jego postać. Jeżeli można się zakochać w postaci z książki, śmiało mogę rzec, że jestem na zabój zakochana w Arkarianie. I już.

Na temat Arkariana się tyle nagadałam, że teraz pewnie nie jesteście w stanie czytać dłużej tej mojej ckliwej recenzji. Nie dziwię się. Ale chciałabym jeszcze poruszyć temat wątku miłosnego, który w 'Mroku' wystąpił. Podczas czytania ostatnich dziesięciu stron, wstrząsały mną spazmy i miałam ochotę drzeć się wniebogłosy: 'To się nie może tak skończyć! Nie róbcie mi tego! Oni muszą być razem!'. Chodziło mi oczywiście o Isabel i Arkariana. Nie zdradzę Wam, jak to wszystko się skończyło, ale rzeknę, iż jestem usatysfakcjonowana. Curley stworzyła ten wątek, by postacie nabrały ludzkich charakterów - no bo co ludzi łączy i sprawia, że pozostają istotami ludzkimi, jak nie miłość? Jednak co mnie zaskoczyło, bardzo pozytywnie, to fakt, iż wątek miłosny był bardzo delikatny, nieśmiały, eteryczny wręcz. No i namiętny, bo temu zaprzeczyć się nie da. Nie ma tu miejsca na obleśne dialogi czy sceny, opisy pożądania czy inne 'ostre i egzotyczne' oznaki miłości (niekoniecznie tylko duchowej). Tu było słodko i romantycznie.

Tak słodzę, że cukrzycy idzie dostać. Ale teraz chwilę ponarzekam. Jeśli chodzi o książkę ze strony czysto technicznej, delikatnie się załamałam i niedelikatnie zbulwersowałam. Okładka! Nie tak Arkarian wygląda! Przecież jego opis dokładnie mówi, że jest on zamknięty w ciele osiemnastolatka i ma cudne, szafirowe włosy. Koleś na okładce żadnego z powyższych wytycznych nie spełnia. Wygląda na co najmniej trzydzieści lat, a jego włosy są takie jakieś... dziwne. Bo szafir to to na pewno nie jest. Ale ja się nie poddałam i wciąż widzę w swym umyśle Arkariana takiego, jakim chcę go zobaczyć. Czyjaś durna wizja nie popsuje mi balansowania na krawędzi rozpaczy, spowodowanej nieobecnością takich facetów na tym świecie. No ale cóż. Jeżeli idzie o okładkę, to tyle moich uwag. Poza tym, książka wydana jest starannie i ładnie. Cieszy oko.

'Mrok' to drugi tom trylogii 'Strażnicy Veridianu' autorstwa australijskiej pisarki, Marianne Curley. Jeżeli macie ochotę na wspaniałą przygodę, pełną zwrotów akcji, trzymającą w napięciu, polecam serdecznie dzieła tejże Australijki. Jako gratis otrzymacie możliwość wzdychania do cudnego Arkariana. Polecam!

"- Poświęciłbyś dla tej dziewczyny rzecz najbliższą nieśmiertelności?
- Tak. Żeby móc z nią być. - odparłem natychmiast."

Dawno żadnej książki nie wyczekiwałam z takim utęsknieniem, jak właśnie 'Mroku' - drugiej części trylogii autorstwa Marianne Curley, noszącej tytuł 'Strażnicy Veridianu'. Z pierwszą częścią zapoznałam się co prawda na krótko przed premierą drugiego tomu, ale to jeszcze bardziej zwiększyło moje zniecierpliwienie. Ale zaraz, zaraz. Zapytacie pewnie, czego ja aż tak bardzo się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czym dla człowieka jest miłość? Czy to tylko błahe uczucie, zwiastowane przez przysłowiowe motyle w brzuchu czy raczej coś więcej? Miłość jest swoistym drogowskazem, nadającym naszemu życiu pewien sens i cel, do którego dążymy. Ile ludzi na świecie, tyle istnieje rodzajów miłości. Głębokie uczucie pomiędzy dwojgiem zakochanych, bezgraniczna miłość dziecka do matki, bezwarunkowa miłość rodziców do dzieci... Miłość, właśnie ona, jest tematem przewodnim wielu piosenek, wierszy, ale i książek. Przykładem takiej powieści jest 'Jesienna Miłość' autorstwa amerykańskiego pisarza Nicholasa Sparksa, opowiadająca o miłości tragicznej, lecz niezwykle pięknej.

Landon Carter to beztroski siedemnastolatek, który właśnie rozpoczyna ostatni rok nauki w szkole średniej. Jego ojciec pragnie, by syn zrobił karierę, jednak ten, jak reszta znajomych, zupełnie nie wie co będzie jego celem w dorosłym życiu. Jamie Sullivan to nieśmiała, cicha dziewczyna, która opiekuje się owdowiałym ojcem, pastorem. Nie rozstaje się ze swoją Biblią i robi wszystko, by ułatwić życie innym. Gdy nadchodzi termin dorocznego balu, Landon w odruchu desperacji zaprasza na niego Jamie. Spotyka się z kpinami ze strony kolegów, jednak to staje się dla niego mało ważne. Chociaż na początku unikał Jamie, chłopak odkrywa, że się w niej zakochał. Dzięki niej odkrywa najpiękniejsze uroki życia. Jednak w pewnym dniu jego świat zostaje wywrócony do góry nogami...

Nicholas Sparks to nie tylko jeden z najpopularniejszych pisarzy amerykańskich, ale także mój faworyt, ulubieniec. Wszystkie jego książki, które do tej pory czytałam (a 'Jesienna Miłość' to moje siódme spotkanie z Amerykaninem) były magiczne, niebanalne i wzruszające. Moja przygoda z Nicholasem rozpoczęła się od książki 'I wciąż ją kocham'. Od tego czasu jestem totalnie zakochana w stylu pisania i psychice tego mężczyzny. Jestem pod ogromnym wrażeniem, że facet jest w stanie wymyślić tak przepiękne opowieści. 'Jesienna Miłość' to napisana lekkim, charakterystycznym dla Sparksa językiem powieść. Autor ma niezwykłą zdolność czarowania piórem, tworzenia z najbanalniejszych rzeczy czegoś naprawdę niezwykłego. Nadaje inny sens rzeczom, postaciom i sytuacjom. Język, którym się posługuje jest ciekawy i plastyczny, dzięki czemu czytelnik potrafi doskonale wczuć się w rolę bohaterów. Nicholas gładko prowadzi akcję, i chociaż nie spotkamy się z żadnym wielkim 'bum!' nie ma tu mowy o nudzie. Sparks po prostu na to nie pozwala. Jest mistrzem. Każda z jego książek, w tym właśnie 'Jesienna Miłość' jest dopracowana i dopieszczona do granic możliwości. Autor nie sypie banałami, zawsze pisze to, co ma na myśli. Czytelnik ma wrażenie, że każde zdanie, ba! każdy wyraz, jest przemyślany i perfekcyjnie dobrany. Jaki z tego wniosek? Nicholas Sparks jest bogiem.

Jest coś niezwykłego w książkach Nicholasa, co sprawia, że człowiek zaczyna doceniać swoje obecne życie i dostrzega, jakie ono jest piękne. Sparks zmusza czytelnika do refleksji, do zastanowienia się nad własnymi życiowymi błędami. Próbuje nas uświadomić, że w okół nas prócz zła istnieje także dobro. Uważam, że równie dobrze, co w roli pisarza, sprawowałby się w roli psychologa - w swoich książkach nieraz przedstawia trudne ludzkie sytuacje. Jednak zawsze na końcu tunelu widać słaby promyk - autor próbuje nam przekazać, że po gorszych dniach przyjdzie czas na te lepsze. Mówiąc prosto: jego powieści są niesamowicie mądre, pełne uczuć i naładowane emocjami. Bo tego mu odmówić nie możemy. Sparks szasta emocjami bohaterów na prawo i lewo, przez co powieść jeszcze bardziej zyskuje na wartości. 'Jesienna Miłość' to prosta opowieść o dwójce zakochanych - jednak poprzez manipulowanie uczuciami i emocjami autor zrobił z niej prawdziwą sztukę.

Jak już wspomniałam, Nicholas świetnie manipuluje emocjami. Jest w tym niekwestionowanym mistrzem (a w czym on mistrzem nie jest?!). Dzięki temu przy czytaniu 'Jesiennej Miłości' targał mną spazmatyczny płacz na przemian z głębokim uśmiechem. Kiedy bohaterowie cierpieli, cierpiałam i ja. Kiedy się cieszyli - radowałam się z nimi. Zabieg ten sprawił, iż postacie nabrały na rzeczywistości, stały się bardziej realne i charyzmatyczne - co jest dużym plusem, bo jakżeby w takiej cudownej książce postacie mogły być pospolite, schematyczne i oklepane? No właśnie. Bohaterowie, bo i o nich wspomnieć trzeba. Landon Carter, a raczej jego postać, nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Co prawda zaszła w nim dosyć duża zmiana, jednak autor nie za bardzo rozbudował tę kwestię. Carter był jedynie dopełnieniem kwintesencji, którą stanowiła Jamie Sullivan. Ta nieśmiała, drobna duszyczka z miejsca wzbudziła moją sympatię. Jej postać jest nieprzerysowana, idealnie dopracowana i taka... eteryczna. Doskonała wręcz. Gdy o niej myślę, nasuwa mi się na myśl określenie 'ostoja spokoju'. Niesamowicie żal mi jest, że pomimo tych wszystkich dobrych rzeczy, które czyniła, spotkał ją tak okropny los. Jest w tym jednak jeden plus - przed śmiercią poznała smak prawdziwej miłości. Jamie wzruszyła mnie ogromnie i wiem, że tej postaci nigdy nie zapomnę.

'Jesienna Miłość', tak jak i kilka innych dzieł Sparksa została sfilmowana. Ekranizacja nosi tytuł 'Szkoła Uczuć' i jest to jeden z najpopularniejszych filmów na świecie. Osobiście miałam okazję go obejrzeć zeszłego lata, a zdarzyło się to, zanim jeszcze przeczytałam książkę. Złamałam swoje zasady (najpierw czytam, potem oglądam), ale naprawdę było warto. Ekranizacja jest równie piękna i niesamowita jak pierwowzór. Na pewnych scenach ryczałam tak spazmatycznie, że rodzina nie wiedziała, czy ja się śmieję czy płaczę, czy udaję czy nie. Jeszcze żaden film, żadna książka w życiu mnie tak nie wzruszyła jak właśnie 'Szkoła Uczuć'. Doskonała obsada, świetnie odegrane role. Idealnie oddany klimat książki. Coś pięknego.

Jeżeli macie ochotę przeczytać książkę o niebanalnej miłości, wierze i zaufaniu, jeżeli chcecie popłakać i pośmiać się nad kartami - serdecznie polecam Wam 'Jesienną Miłość' autorstwa mistrzowskiego Nicholasa Sparksa. Polecam, bo naprawdę warto. Przekonajcie się sami.

„- I co podpowiada ci twoje serce? - Nie wiem. - Może zbyt gorliwie starasz się je słyszeć.”

Czym dla człowieka jest miłość? Czy to tylko błahe uczucie, zwiastowane przez przysłowiowe motyle w brzuchu czy raczej coś więcej? Miłość jest swoistym drogowskazem, nadającym naszemu życiu pewien sens i cel, do którego dążymy. Ile ludzi na świecie, tyle istnieje rodzajów miłości. Głębokie uczucie pomiędzy dwojgiem zakochanych, bezgraniczna miłość dziecka do matki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja przygoda z twórczością Ricka Riordana rozpoczęła się od genialnej serii 'Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy' oraz pierwszego tomu 'Olimpijskich Herosów'. - 'Zagubionego Herosa'. Zachwycona lekkością pióra i doskonałym kunsztem pisarskim autora postanowiłam zapoznać się z innymi jego książkami - i tak do moich rąk wpadła 'Czerwona Piramida', część pierwsza rozpoczynająca cykl 'Kroniki Rodu Kane'. Tym razem Riordan nie opiera fabuły powieści na mitologii rzymskiej czy greckiej - teraz czas przyszedł na mitologię egipską! Zachwycona tym pomysłem, porwałam w swe szpony 'Czerwoną Piramidę' i rozpoczęłam przygodę z bogami Egiptu w roli głównej.

Głównymi bohaterami powieści są Carter i Sadie, rodzeństwo, które po śmierci matki zostało rozdzielone - chłopiec wraz z ojcem podróżował po świecie, dziewczynka natomiast zamieszkała u dziadków. Widywali się dwa razy do roku, przez co byli dla siebie niemalże obcy. Jednak pewnego razu sytuacja się zmienia. Gdy ojciec z synem przybywają odwiedzić Sadie, cała trójka wybiera się do British Museum. Pod przykrywką 'eksperymentu naukowego' doktor Kane próbuje zjednoczyć rodzinę, jednak mu się to nie udaje - zamiast tego uwalnia egipskiego boga Seta, który skazuje doktora na wygnanie, a jego dzieci zmusza do ucieczki. Po jakimś czasie Sadie i Carter odkrywają, że posiadają tajemnicze zdolności. Będą przy tym zmuszeni odbyć długą i niebezpieczną podróż, by uratować świat. Czy im się uda?

Ricka Riordana kocham za wszystko. Za niesamowicie charyzmatycznych bohaterów, umiejętność budowania napięcia, świetne pomysły na fabułę, a przede wszystkim za humor, który odnajdziemy na każdej karcie którejkolwiek jego powieści. Sięgając po 'Czerwoną Piramidę' oczekiwałam dobrej zabawy, miło spędzonego czasu. Nie zawiodłam się. Po raz kolejny autor udowodnił mi, że można napisać lekką, humorystyczną książkę, z której wyniesie się coś mądrego. Każda powieść Riordana opiera się na jakiejś mitologii - greckiej, rzymskiej, egipskiej - i dzięki temu zabiegowi miałam możliwość zapoznać się z poszczególnymi mitami, bogami i opowieściami. Wszystkie informacje chłonęłam jak gąbka. Bardzo spodobała mi się taka forma nauki. Czytelnik łączy przyjemne z pożytecznym. I tak właśnie, dzięki 'Czerwonej Piramidzie' poznałam od podszewki mitologię egipską, o której do tej pory nie wiedziałam zbyt wiele. Moim konikiem była, jest i będzie mitologia grecka, jednak z ciekawością zapoznałam się z wierzeniami i kulturą mieszkańców Egiptu. Było to doświadczenie doprawdy fascynujące.

Sadie i Carter, główni bohaterowie powieści, to istoty, które z miejsca polubiłam. Carter to doświadczony przez życie chłopiec, który z niejednego pieca chleb jadł. Od kiedy zginęła matka rodzeństwa, ojciec zabierał chłopca we wszystkie podróże badawcze ze sobą. Byli bardzo zżyci. Sadie to zwariowana nastolatka, która wychowała się pod opieką dziadków. Pragnęła się wyróżniać, toteż farbowała kosmyki na wszystkie kolory tęczy i nosiła glany. Z obydwojgiem bardzo się zżyłam - razem z nimi przeżywałam wszystkie przygody, płakałam i śmiałam się. Riordan ma wyjątkową umiejętność do tworzenia przesympatycznych bohaterów. Pytam tylko, dlaczego w normalnym świecie nie ma ludzi równie beztroskich, zabawnych i odważnych, jak rodzeństwo Kane?

Na wielką pochwałę zasługuje niewątpliwie zabieg 'unormalnienia' bogów. Nie są to przerażające, nieosiągalne i mistyczne postacie, ale postacie, które mają ludzkie usposobienie i cechy. Oni też potrafią żartować, płakać i tęsknić za drugą osobą. Nie są wcale tacy tajemniczy, i tak jak śmiertelnicy popełniają błędy. Właśnie dzięki temu powieści Ricka Riordana nabierają spójności - czytelnik nie musi męczyć się z opisami paskudnych bóstw, ale śmieje się z nich i czuje do nich sympatię (tak, nawet do tych 'złych' osobników). Moją faworytką jest zdecydowanie Bastet - kocia bogini, która pomaga rodzeństwu Kane w ratowaniu świata. Jest niewątpliwie udaną postacią - i nie mówię tak tylko dlatego, że kocham koty!

W 'Czerwonej Piramidzie' występuje narracja pierwszoosobowa. Osobiście najbardziej cenię sobie ten typ narracji, ponieważ dzięki niemu możemy dokładnie poznać myśli i uczucia głównych bohaterów. Historię na zmianę opowiada Carter lub Sadie, a wszystko to jest ujęte w formie cyfrowego nagrania. Dzięki dwójce narratorów czytelnik jest w stanie spojrzeć na daną sytuację z różnych punktów widzenia, co jest wartym uwagi zabiegiem. Przy tej powieści nie ma czasu na nudę - ciągła akcja, fantastyczni bohaterowie, coraz to nowsze kłopoty - a to wszystko okraszone szczyptą humoru! Czegóż chcieć więcej?

Rick Riordan po raz kolejny popełnił powieść doskonałą - pełną akcji i humoru. 'Czerwona Piramida' to książka zdecydowanie zasługująca na uwagę czytelnika. Genialny przykład literatury fantastycznej dwudziestego pierwszego wieku. Polecam gorąco zarówno tę pozycję, jak i całą resztę powieści dzieła tego amerykańskiego pisarza.

Moja przygoda z twórczością Ricka Riordana rozpoczęła się od genialnej serii 'Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy' oraz pierwszego tomu 'Olimpijskich Herosów'. - 'Zagubionego Herosa'. Zachwycona lekkością pióra i doskonałym kunsztem pisarskim autora postanowiłam zapoznać się z innymi jego książkami - i tak do moich rąk wpadła 'Czerwona Piramida', część pierwsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chyba każdy na tym świecie słyszał o Jodi Picoult i jej twórczości. Jest amerykańską pisarką, tworzącą książki o tematach niezwykle trudnych, takich jak śmierć, choroby i aborcja. Do tej pory udało mi się zapoznać z dwoma jej książkami - 'Karuzelą Uczuć' i 'Dziewiętnaście Minut'. Obie zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, tak wielkie, że postanowiłam, iż przeczytam wszystkie powieści autorstwa Picoult. Od dawna wielką chrapkę miałam na powieść 'Bez mojej zgody'. Oglądałam film (niestety tylko do połowy) i czytałam na jej temat wiele ciekawych recenzji. A na dodatek opis na tylnej okładce tak mnie zaciekawił, że byłam skłonna oddać wszystkie pieniądze za egzemplarz tej powieści. Problem był jeden - w księgarniach nie mogłam znaleźć egzemplarza, a na internecie nie było powieści z okładką, którą chciałam. Kilka dni temu jednak dostrzegłam 'Bez mojej zgody' na najwyższej półce w Matrasie na Rynku i od razu wiedziałam, że będzie moja. W domu rzuciłam wszystkie książki czekające na przeczytanie w kąt i z błyszczącymi oczami i wypiekami na twarzy zaczęłam czytać.

Annie nic nie dolega, a żyje tak, jakby była obłożnie chora. Dziewczynka została poczęta w sztuczny sposób, tak, by jej tkanki w stu procentach zgadzały się z tkankami Kate - jej starszej siostry, chorej na ostrą białaczkę, której Anna od urodzenia ratuje życie. W wieku trzynastu lat dziewczynka ma już za sobą przeszczep szpiku, wielokrotne oddawanie krwi i limfocytów. Aż do tej pory akceptowała rolę dawczyni. Dziewczyna jednak dorasta i zastanawia się nad sensem życia. Zadaje sobie różne pytania, w tym także to, 'co by było gdyby...'. No właśnie. Co by było, gdyby w pewnym momencie powiedziała stop rodzicom. Co by było, gdyby przyznała, że nie chce takiego życia z ograniczeniami, nie chce już więcej oddawać siebie siostrze. Pewnego dnia Anna dojrzewa do podjęcia decyzji, która podzieli jej rodzinę, a dla ukochanej siostry będzie wyrokiem śmierci.

W książce poznajemy historię Kate i jej rodziny. Dowiadujemy się o męczarni, jaką przeżywa ta młoda osoba w walce z chorobą. Kate jest silna psychicznie i twierdzi, że śmierci się nie boi. Jednak za tą 'odwagą' stoi monotonia życia i cierpienie rodziny. Bo gdy jeden z domowników choruje, reszta rodziny nie może żyć normalnie. To tak jak w ciężkiej chorobie: gdy jeden organ wysiada, za jego przykładem idą kolejne. Wszystko się sypie. Z powodu białaczki, na którą Kate choruje od drugiego roku życia, dziewczyna nie ma przyjaciół. Jej jedyną powiernicą jest Anna. W tym momencie na pewno zadajecie sobie pytanie: skoro Anna była najbliższą osobą dla Kate, to dlaczego ta wytoczyła proces, celem którego było ogłoszenie usamowolnienia o zabiegach medycznych pacjentki? Dlaczego nie chciała oddać siostrze nerki, a w razie konieczności innych potrzebnych narządów? Ano nic bardziej prostszego. Starsza siostra namówiła do tego młodszą, ponieważ nie chciała, by cierpiały obie. Co z tego wynikło? Same komplikacje.

'Bez mojej zgody' to książka naprawdę wypełniona emocjami - zarówno pozytywnymi jak i negatywnymi. Zdarza Wam się kiedyś płakać nad książką? Mi bardzo rzadko. Mówią o mnie, że jestem nieczuła. Gdyby ci, co tak twierdzą, zobaczyli mnie przy czytaniu tej powieści, z miejsca zmieniliby zdanie. Łzy w oczach miałam prawie przez cały czas. Powstrzymywałam się by nie wybuchnąć, udawałam twardą. Na kilkunastu ostatnich stronach coś we mnie pękło. Nie wytrzymałam i zalałam się tak rzewnymi łzami, że postawiłam na nogi cały dom. Jodi Picoult ma niesamowity talent pisania o uczuciach i emocjach. Potrafi wywołać u czytelnika płacz i śmiech, radość i smutek. Powiedziałabym, że jest mistrzynią powieści obyczajowej. Pisze niesamowicie lekkim, lecz zarazem treściwym językiem. Podczas czytania kartki umykają niczym strzały, ani się obejrzysz, a masz za sobą połowę książki. Magia? Nie. Po prostu autorka wie o czym pisze i w jaki sposób ma to ubrać w słowa.

Za wielki plus uważam, że autorka prócz prowadzenia głównego wątku, czyli wątku choroby Kate i procesu Anny, wprowadziła również wątek opisujący trudną i skomplikowaną miłość Campbella Alexandra - adwokata Anny i Julii Romano - kuratora sądowego. Cieszy mnie również fakt, iż autorka dokonała zabiegu podzielenia 'Bez mojej zgody' na rozdziały, a każdy z tych rozdziałów jest napisany z punktu widzenia innej osoby. Anny, Sary, Briana, Campbella, Jessy'ego czy nawet Julii. Dzięki temu Jodi rzuciła nam światło na dane sytuacje, możemy odebrać je różnie, z punktu widzenia każdej z powyżej wymienionych osób. Brawo.

Nie tak dawno rodzicielka nagrała mi film 'Bez mojej zgody'. Obejrzałam go specjalnie jedynie do połowy, by nie wiedzieć, jak zakończy się książka. Z tego co słyszałam zakończenia w ekranizacji i powieści diametralnie się różnią. Żeby to sprawdzić, jutro zasiądę przez telewizorem i się przekonam. Mam jednak cichą nadzieję, że zakończenie będzie faktycznie inne, bo ostatnie karty powieści były dla mnie dużym ciosem. Bardzo zaskakujące i brutalne wydarzenia. Niestety, ale w tej książce nie ma happy endu, a przynajmniej nie z punktu widzenia Anny i jej rodziny. Może to i dobrze? Może bez tego powieść straciłaby na wartości? Tego się chyba nigdy nie dowiemy.

Podsumowując, chciałabym wszystkim serdecznie polecić powieść autorstwa Jodi Picoult 'Bez mojej zgody', a także jej inne książki. Kobieta pisze interesującym językiem, bawi się emocjami, a do tego pisze o trudnych i poważnych tematach. Serdecznie polecam.

Chyba każdy na tym świecie słyszał o Jodi Picoult i jej twórczości. Jest amerykańską pisarką, tworzącą książki o tematach niezwykle trudnych, takich jak śmierć, choroby i aborcja. Do tej pory udało mi się zapoznać z dwoma jej książkami - 'Karuzelą Uczuć' i 'Dziewiętnaście Minut'. Obie zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, tak wielkie, że postanowiłam, iż przeczytam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam otwarcie, że książki dla młodzieży, czyli tzw. 'młodzieżówki' rzadko kiedy mnie interesują. Nie przepadam za płytką, bezwartościową literaturą. Nie czytam jedynie dla samego czytania. pragnę z przeczytania danej powieści wynieść coś więcej niż tylko puste słowa - dlatego zazwyczaj szerokim łukiem omijam lekkie i banalne lektury. Mam jednak jeden wyjątek. Tym wyjątkiem są powieści pani Ewy Nowak, która pisze wprost fenomenalnie. Do tej pory zapoznałam się z większością jej książek i nigdy się na żadnej nie zawiodłam. Powieści te zaczęłam czytać jako dziewięcioletnia dziewczynka. Od tamtej pory jestem im wierna i do dziś mogę czytać je na okrągło. Kilka dni temu chciałam się oderwać na chwilę od szarego, nudnego dnia i postanowiłam poczytać coś lekkiego i miłego. Wybór padł na zaczytaną już do granic możliwości 'Lawendę w chodakach'.

'Lawenda w chodakach' to czwarta część (można je czytać nie po kolei) przygód rodziny Gwidoszów i ich znajomych, przyjaciół. W tej części Nowak wysyła dwie zakochane pary na wakacje w podróż po Europie. Magda i Kuba są już zaręczeni, a Wiktor i Damroka dopiero się docierają. W czasie tych sielankowych, a zarazem bardzo ekscytujących wakacji, zakochani będą musieli zastanowić się czym tak naprawdę jest dla nich miłość, i co oznacza bycie razem. Wydawałoby się, że nikt i nic nie zburzy miłości tych dwóch par - ale los zastawił w ich życiu pewne pułapki, dzięki którym dowiedzą się, czy naprawdę są dla siebie stworzeni.

Wszystkie powieści Ewy Nowak niosą za sobą jakieś przesłanie. Nie są to typowe lekkie, wakacyjne czytadła idealne dla pobudzonych hormonami nastolatek. Owszem, opowiadają o miłości, ale ta miłość jest taka... dojrzała. Nie ma tu zbytecznych opisów imprez, używek czy innych równie 'ciekawych' aspektów życia typowej gimnazjalistki/licealistki. Autorka stworzyła świetnych i sympatycznych bohaterów, z którymi każdy łatwo może się utożsamić i ich polubić. W całej 'Miętowej serii' (tak fani ją nazywają. Nazwa wzięła się od pierwszego tomu, 'Wszystko, tylko nie mięta') akcja toczy się w okół tych samych bohaterów, jednak w każdej książce na świat patrzymy z punktu widzenia kogoś innego. Wiem, trochę zagmatwałam. Cóż mogę zrobić, by ułatwić Wam sprawę? Czytaliście może powieści M. Musierowicz? Cała seria opowiada o losach rodziny Borejko i ich przyjaciół, a każdy tom opowiada o innej osobie z tej grupy... Dobra, kończę. Przeczytajcie którąkolwiek serię to się dowiecie o co mi chodzi, bo ja tego słowami pisanymi Wam nie wytłumaczę. Przepraszam. Wybaczacie? Ok, to wracamy z powrotem do 'Lawendy w chodakach'.

Ewa Nowak pisze swoje powieści bardzo lekkim, zrozumiałym i przyjemnym językiem. W swoich książkach opowiada o pierwszych miłościach bohaterów, o ich problemach rodzinnych i emocjonalnych. W przypadku 'Lawendy w chodakach' bardzo spodobał mi się motyw podróży wprowadzony przez autorkę. Miło było czytać opisy pięknych, zagranicznych widoków, gdy za oknem mamy szary, deszczowy i nieciekawy polski dzień. Miłym zabiegiem było także wprowadzenie nowych, jakże ciekawych postaci - Jacka Lambertza (którego nazwisko bardzo zainspirowało moją wyobraźnię, bo podobnie nazywa się mój ulubiony piosenkarz) - zagorzałego patrioty, narzekającego na wszystko co niepolskie i sióstr Grzegorzewskich, z czego jedna z nich komplikuje nieco życie Kuby, a zarazem sytuację w książce. Cudownie prowadzona akcja. Jedyny minus to taki, że zakończenie trochę za bardzo mi się ciągnęło, a na sam koniec Ewa Nowak zostawiła sobie wyjaśnianie wszystkich tajemnic i spisków. Cóż, lepiej późno niż wcale, jednak tutaj mam małe uwagi. Poza tym, wszystko cud, miód i orzeszki.

Pamiętam, że gdy zaczynałam kilka lat temu swoją przygodę z powieściami Ewy Nowak, bardzo bawiły mnie tytuły i okładki. Oczywiście świętością była dla mnie pozycja 'Lina Karo', której bohaterką była moja imienniczka. Cieszy mnie fakt, że powieści tej autorki to nie puste i płytkie powieści na jeden wieczór, ale książki pełne miłości i ciepła, w tym każda z morałem i przesłaniem. No i okładki są fenomenalne, czyż nie? Ewa Nowak jest jedną z niewielu polskich autorek i autorów, które naprawdę podziwiam i lubię czytać. Mimo swojego samozaparcia przed książkami polskimi, tej autorce będę dozgonnie wierna.

Bardzo serdecznie polecam wszystkim czytelnikom 'Lawendę w chodakach', a także inne powieści pani Ewy Nowak. Naprawdę warto się skusić. Polecam.

„Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam.”

Przyznam otwarcie, że książki dla młodzieży, czyli tzw. 'młodzieżówki' rzadko kiedy mnie interesują. Nie przepadam za płytką, bezwartościową literaturą. Nie czytam jedynie dla samego czytania. pragnę z przeczytania danej powieści wynieść coś więcej niż tylko puste słowa - dlatego zazwyczaj szerokim łukiem omijam lekkie i banalne lektury. Mam jednak jeden wyjątek. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na początku, gdy zobaczyłam zapowiedź 'Ostatniego Nefilima', autorstwa Michała Solanina, myślałam, że to książka idealna dla mnie. Nefilimy, anioły i demony zła - czyli coś co lubię. Jedynie co, to odstraszała mnie trochę okładka. Jednak jak to się mówi, książki po okładce się nie ocenia. Gdy już trzymałam powieść w rękach, zdziwiłam się, że ma tak mało stron. Jednak nie przejęłam się tym zbytnio i zaczęłam czytać. I właśnie w tym momencie zaczęły się problemy.

Siły dobra i zła od zawsze toczyły krwawe batalie o panowanie nad ziemią i rodzajem ludzkim. Kolejna z nich przypada na rok 1190, a trwająca właśnie krucjata to doskonały pretekst do rozegrania własnej wojny. Do tego jednak potrzebny jest śmiertelnik, ktoś taki, jak rycerz Roderic Plaisantin. Problem tylko, jak przekonać pobożnego Krzyżowca, żeby odwrócił się od swojej wiary? Świeżo przybyły z zaświatów Bafomet chyba ma pomysł, jak tego dokonać. Na jego nieszczęście, na ziemię zstępuje Anioł Zniszczenia, doświadczony w tysiącletnich walkach z Upadłymi…

Powyższy opis przygarnęłam z tylnej okładki książki. Pewnie zastanowicie się dlaczego, bo zazwyczaj sama piszę opis książki. Już wyjaśniam. Otóż czytając 'Ostatniego Nefilima', tak naprawdę nie wiedziałam o co autorowi chodziło. Zgubiłam się gdzieś po drodze i motyw książki gdzieś mi uleciał. Do książki miałam trzy podejścia. Za pierwszym razem przeraziłam się wielką ilością archaizmów. Za drugim razem dotarłam zaledwie do pięćdziesiątej strony i się poddałam. Jednak kilka dni temu zebrałam się w sobie i postanowiłam dokończyć to... dziadostwo. Powieść napisana jest okropnym, niezrozumiałym i bardzo uciążliwym językiem. Czytając rozdział po rozdziale miałam wrażenie, że autor tak naprawdę nie wie o czym pisze. Może i pomysł miał dobry - ale nie potrafił ubrać go w słowa. 'Ostatni Nefilim' jest po prostu nudny. Autor nie stworzył żadnych oryginalnych postaci, a co na dodatek - anioły i demony miały bardzo podobne imiona, więc gdybym sobie nie zapisała ich na kartce, to wątpię czy wiedziałabym kto co mówi. Michał Solanin stworzył powieść aż do bólu banalną i nieciekawą. Zdarzenia opisane są bardzo chaotycznie. W ogóle nie potrafiłam skupić się na treści. Czyżby źle wykorzystany został potencjał autora?

Jak dobrze wiecie, we wszystkich opowieściach, bajkach i legendach tymi dobrymi były zawsze anioły, natomiast nutkę zła wprowadzały dzieci piekła. W powieści Michała Solanina jest na odwrót. Wydaje mi się, że w ten sposób autor próbował przyciągnąć uwagę czytelnika, jednak pomimo tego oryginalnego zabiegu niestety mu się to nie udało. Powiedzmy sobie wprost: 'Ostatni Nefilim' to powieść słaba. Bardzo słaba. Jest to kolejny dowód na to, że Polacy może i mają dobre pomysły, jednak nie umieją ich wykorzystać. Po raz kolejny polski autor mnie do siebie zraził, i o zgrozo wydarzyło się to w momencie, kiedy pisarze znad Wisły odzyskiwali moje zaufanie. No cóż. Mówi się trudno.

Nie jestem w stanie już nic o tej powieści napisać. Zawiodłam się niezmiernie i bardzo tego żałuję. Spodziewałam się dobrej, fantastycznej opowieści z charakterem i potencjałem. Niestety autor zawiódł na całej linii i o to mam do niego wielki żal. Czytanie szło niezwykle opornie, miałam ochotę tę książkę wyrzucić przez okno, spalić, zakopać, odkopać, utopić i jeszcze raz nauczyć ją latać. Panu Michałowi Solaninowi serdecznie mówię NIE. Chociaż z całego serca życzę kolejnej, o wiele ciekawszej i udanej książki. Amen.

Podsumowując. 'Ostatni Nefilim' autorstwa Michała Solanina to książka naprawdę niewarta przeczytania. Nudna, schematyczna, do bólu słaba. Nie polecam. No chyba, że cierpicie na bezsenność, to poczytajcie ją przed zaśnięciem - przeniesienie się w krainę snów w stu procentach zapewnione. Już chyba instrukcja obsługi hamulca ręcznego w pociągu byłaby ciekawsza...

Na początku, gdy zobaczyłam zapowiedź 'Ostatniego Nefilima', autorstwa Michała Solanina, myślałam, że to książka idealna dla mnie. Nefilimy, anioły i demony zła - czyli coś co lubię. Jedynie co, to odstraszała mnie trochę okładka. Jednak jak to się mówi, książki po okładce się nie ocenia. Gdy już trzymałam powieść w rękach, zdziwiłam się, że ma tak mało stron. Jednak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co Wam się kojarzy z Indiami? Pyszne jedzenie, odmienna kultura, wspaniałe barwy, a może po prostu... wielka miłość? Indie to doprawdy fascynujący kraj, słynący z wielu wspaniałych tradycji. Od zawsze na wspomnienie Indii czuję w sercu dziwne ciepło. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi dane tam pojechać.

Mała Dewi i jej przyjaciel Dewanna są nierozłączni. W momencie śmierci matki chłopca, rodzina Dewi bierze go pod swoje skrzydła i dzieci wychowują się razem jako rodzeństwo. Dzielą razem smutki i radości, miłość i nieszczęście. Pewnego dnia Dewi wybiera się na Tygrysie Wesele, i tam poznaje Maću, człowieka, w którym pomimo różnicy wieku, zakochuje się od razu. Gdy w młodym sercu Dewanny budzą się uczucia do przyjaciółki, sprawy przybierają tragiczny obrót.

'Tygrysie Wzgórza', autorstwa Sarity Mandanny to przepięknie, niezwykle obrazowo napisana powieść. Opowiada o trudnej miłości, emocjach, tragicznych nieszczęściach i cieple rodzinnego domu. Autorka zabiera nas w niesamowitą podróż po XIX - wiecznych Indiach, z czułością opisując pola kawy i kardamonu. Powieść jest iście bajkowa. Mandanna napisała ją malowniczym, przystępnym i przyjemnym językiem. Przybliżyła nam najważniejsze szczegóły tamtejszej kultury, przez co 'Tygrysie Wzgórza' stały się bardziej realne.

'Tygrysie Wzgórza', to na pewno nie jest kolejna ckliwa powieść o niespełnionej miłości. Historia Dewi i Dewanny to opowieść o surowości losu, o niespełnionych pragnieniach i tragedii. Dewanna jako bardzo zdolny uczeń, zostaje wysłany do collegu. Jednak przez swoją słabą psychikę, nie wytrzymuje tzw. kotowania - starsi uczniowie znęcają się psychicznie i fizycznie nad uczniami pierwszego roku. Jeden z nich uwziął się właśnie na chłopaka trzymającego w pokoju wiewiórkę, która była dla niego przyjacielem i odskocznią od bólu - zarówno fizycznego jak i psychicznego. Po stracie wiewiórki, Dewanna porzuca cooleg'e i wraca do rodzinnej wioski. W tym momencie jedna tragedia pociąga za sobą drugą...

Sarita Mandanna popełniła książkę iście cudowną w swojej prostocie i zwyczajności. A jednak, 'Tygrysie Wzgórza' mają w sobie iskierkę magii. Jest to pierwsza powieść o Indiach, jaką miałam przyjemność czytać. Jak na pierwszy raz - jestem zachwycona! Plastyczność i lekkość języka gwarantuje przyjemne czytanie, a niezwykła historia - wiele łez i wzruszeń. Czas wspomnieć także o okładce, która przyciąga oko czytelnika niczym magnes. Oprawa nadaje charakteru powieści i dzięki niej, na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z dziełem, a nie zwykłą książką.

Chciałam Wam gorąco polecić książkę autorstwa Sarity Mandanna'y - 'Tygrysie Wzgórza'. Niesamowita, bajkowa opowieść o uczuciach i emocjach. Zachęcam do czytania jej przy kubku świeżo zaparzonej, aromatycznej kawy, która na pewno poruszy Wasze zmysły.

Co Wam się kojarzy z Indiami? Pyszne jedzenie, odmienna kultura, wspaniałe barwy, a może po prostu... wielka miłość? Indie to doprawdy fascynujący kraj, słynący z wielu wspaniałych tradycji. Od zawsze na wspomnienie Indii czuję w sercu dziwne ciepło. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi dane tam pojechać.

Mała Dewi i jej przyjaciel Dewanna są nierozłączni. W momencie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fantastyka to mój ulubiony gatunek literacki, który fascynuje mnie od lat. Nie wyobrażam sobie życia bez opowieści o magach, zaczarowanych królestwach, magicznych postaciach i fikcyjnych światach. Przeczytałam wiele książek z tego typu literatury - niektóre były świetne, inne dobre, bywały także słabe 'gnioty', jak można to nazwać kolokwialnym językiem. 'Król Demon' autorstwa Cindy Williams Chima'y od początku wyglądał obiecująco. Jakaś magiczna siła (tak, magiczna to odpowiednie słowo) przyciągała mnie do tej książki. Z zapartym tchem usiadłam i zaczęłam czytać.

'Król Demon' ma dwóch głównych bohaterów. Han Alister, do niedawna złodziej, zwany także Bransoleciarzem z powodu swych srebrnych bransolet, które ma odkąd pamięta i nie może się ich pozbyć, to jeden z nich. Chłopak i jego przyjaciel Ognisty Tancerz mają po zaledwie szesnaście lat, a zachowują się nad wyraz dojrzale. Alister zrobi wszystko, by utrzymać swą matkę i siostrę Mari. Życie chłopaka komplikuje się w momencie, gdy zabiera potężny amulet Micahowi Bayarowi, synowi Wielkiego Maga. Amulet ten należał niegdyś do tytułowego Króla Demona, czarownika, który tysiąc lat wcześniej o mało nie zniszczył świata. Drugim bohaterem, a raczej bohaterką jest Raisa ana'Marianna, następczyni tronu Fells, córka królowej. Poznajemy ją w momencie, gdy właśnie wróciła na zamek po trzech latach swobody w rodzinnej kolonii ojca, Demonai. Wielkimi krokami zbliża się jej święto imienia, po którym księżniczka będzie mogła wyjść za mąż. A zalotników jej nie brakuje. Dziewczyna pragnie być odważna i waleczna jak legendarna Hanalea, pogromczyni Króla Demona, która ocaliła świat. Nic nie będzie już takie jak wcześniej, gdy losy Hana Alistera i Raisy ana'Marianny zetkną się na kartach powieści.

Od początku miałam wrażenie, jakbym czytała powieść Trudi Canavan. Wielki Mag, wiele podobnych szczegółów i lekki, aczkolwiek treściwy styl pisania obu autorek to tylko niektóre podobieństwa. Mam cichą nadzieję, że Pani Cinda nie próbowała naśladować Canavan. W dzisiejszych czasach trudno o dobrą fantastykę - rynek opanowały wampiry i wilkołaki oraz ich wspólne romanse. Oczywiście, są to postacie fantastyczne, jednak autorzy zbyt bardzo próbują nadać im ludzkie cechy. Czasami wychodzi to całkiem okej, natomiast w większości przypadków efekt jest dość kiepski. Dlatego cieszę się, że istnieją jeszcze pisarze, którzy umieją napisać coś naprawdę ciekawego i czysto fantastycznego - stwory i zjawiska zachowują swoje naturalne cechy i środowiska, a postacie osnute są mgiełką tajemnicy. W przypadku 'Króla Demona' tak wlaśnie jest. Co prawda mistycznych stworów autorka nam tutaj nie zaserwowała, ale świetnie wykreowała świat przedstawiony i genialnych, oryginalnych bohaterów. Pomysł z klanami, profesjami i przedstawieniem nam dwóch tak bardzo różniących się od siebie bohaterów zasługuje na pochwałę.

'Król Demon' to pierwsza część 'Trylogii siedmiu królestw'. Autorka zapoznała nas z ogólną sytuacją panującą w królestwie oraz poza nim, przedstawiła twarde warunki i zasady obowiązujące mieszkańców Fells i kolonii, a także dała nadzieję, na coś naprawdę wartościowego. Wyraźnie widać, że pierwszy tom to dopiero wstęp do czegoś niezwykłego. Niczym przystawka przed wielką ucztą. Jestem wręcz przekonana, że tom drugi i trzeci będą jeszcze lepsze niż część pierwsza, na to się właśnie zapowiada. A skoro Pani Cinda narobiła mi takiego smaczku na dalsze kontynuacje, wyczekuję od niej prawdziwego hitu. Czy tak będzie? Wkrótce się przekonamy.

Chciałabym również, abyście zwrócili uwagę na niesamowitą okładkę książki. Oprawa jest usztywniana i szyta, przez co książka prezentuje się wspaniale. Wielka pochwała dla wydawnictwa za taką staranność. Lubię ładnie wydane książki.

Jeżeli tak jak ja, kochacie fantastykę, musicie przeczytać 'Króla Demona', pierwszą część Trylogii Siedmiu Królestw autorstwa amerykańskiej pisarki Cindy Williams Chimy. Ja Was nie zachęcam, ja wręcz rozkazuję, abyście zainteresowali się tą lekturą. Bo jest naprawdę tego warta.

Fantastyka to mój ulubiony gatunek literacki, który fascynuje mnie od lat. Nie wyobrażam sobie życia bez opowieści o magach, zaczarowanych królestwach, magicznych postaciach i fikcyjnych światach. Przeczytałam wiele książek z tego typu literatury - niektóre były świetne, inne dobre, bywały także słabe 'gnioty', jak można to nazwać kolokwialnym językiem. 'Król Demon'...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Seria Satine to książki dla każdej kobiety - nastolatki, kobiety w młodym wieku czy starszej pani. Książki te opowiadają o miłości, przeciwnościach losu, ludzkich dramatach i tragediach. Lekkie i przyjemne, idealne na gorące letnie dni. Powieści z tej serii darzę niemałą sympatią, w każdej odkrywam coś nowego i miło spędzam czas czytając. Po 'Ryzykownym układzie' autorstwa Jayne Ann Krentz spodziewałam się czegoś podobnego - schematyczna historia miłosna z nutką dramatyzmu. Nie rozczarowałam się - ale i mile zaskoczyłam.

Aby Lyndon i Torr Latimer poznają się na kursie ikebany, japońskiej sztuki układania kwiatów. Kto by pomyślał, że w takim miejscu można znaleźć miłość? Są jak ogień i woda – ona pełna fantazji i spontaniczna, on poważny i ceniący umiar. Przeciwieństwa się jednak silnie przyciągają - wrażliwą Aby coraz bardziej pociąga władczy Torr. Trochę ją to niepokoi, ponieważ ze względu na swoją przeszłość nie wierzy i nie ufa mężczyznom. Pewnego dnia po zajęciach mężczyzna proponuje Aby podwózkę do domu, następnie zaś ogłasza wszem i wobec, że chciałby pójść z nią do łóżka. Zdziwiona dziewczyna odmawia, zaskoczona bezczelnością i pewnością siebie swego nowego znajomego - lecz pomimo jej sprzeciwu, twierdzi on, że wkrótce będą razem, ich związek to tylko kwestia czasu. Miał rację. Powoli rodzi się między nimi niepewne, aczkolwiek gorące uczucie. Gdy Aby pada ofiarą szantażu dotyczącego jej wyjazdu nad morze parę miesięcy wcześniej, Torr oferuje dziewczynie pomoc, a ona z wdzięcznością ją przyjmuje. Czas pokaże, czy zaufała właściwemu mężczyźnie.

Każda kobieta marzy o fantastycznym facecie. Miłym, przystojnym i opiekuńczym. Jednak czasami los płata figla i pod maską 'słodkiego misia' kryje się brutal, który traktuje kobiety jak swoją własność, niczym przedmiot. Gdy prawda wychodzi na jaw, trudno jest się z takiego związku wyplątać - czasami taki dramat trwa kilka lat. A nawet i dłużej...

'Ryzykowny układ' to krótka powieść łącząca elementy romansu i sensacji. Na początku obawiałam się, że jest to kolejny schematyczny romans, jednak pozytywnie się zaskoczyłam. Książka naładowana jest różnymi emocjami, dlatego czytając ją smuciłam się, cieszyłam i złościłam. Głęboko wczułam się w sytuację Aby - razem z nią odczuwałam strach, gdy dowiedziała się, że jest szantażowana. Współczułam jej i z zapartym tchem czekałam, co stanie się dalej. Jednak momentami główna bohaterka doprowadzała mnie do szału. Denerwowała mnie jej uległość w stosunku do rządzącego nią mężczyzny, jej słaba psychika i trudność w wymówieniu słowa 'nie'. Brak jakiejkolwiek asertywności!

W książce Krentz moje serce zdobył tylko jeden bohater - Torr Latimer. Autorka świetnie opisuje jego zachowanie i czarny charakterek. Wydaje mi się, że postać ta została stworzona specjalnie dla czytelniczek - czy którakolwiek kobieta na świecie nie marzyłaby o mężczyźnie, który cały czas o nią zabiega, a jednocześnie jest tajemniczy i ułożony? Wielki plus dla autorki za tego świetnego faceta. Jeżeli chodzi o postać Aby - mimo, że momentami jej współczułam i wczuwałam się w jej sytuację, nie darzę jej zbyt wielką sympatią. Bohaterka jest nudna niczym flaki z olejem, a do tego, jak już wcześniej wspomniałam - bardzo irytująca.

Ciekawostką jest, że autorka, Jayne Ann Krentz pisze nie tylko romanse. Pod pseudonimem Amanda Quick pisze powieści historyczne, zaś jako Stephanie James tworzy powieści przygodowe i kryminały. Wszechstronna kobieta, nie ma co :).

Jeżeli macie ochotę na niebanalny romans, zawierający nutkę sensacji, zapraszam do sięgnięcia po 'Ryzykowny układ' Jayne Ann Krentz. Miła, niezobowiązująca lektura. Szału wielkiego nie ma, ale powieść jest oryginalna.

Seria Satine to książki dla każdej kobiety - nastolatki, kobiety w młodym wieku czy starszej pani. Książki te opowiadają o miłości, przeciwnościach losu, ludzkich dramatach i tragediach. Lekkie i przyjemne, idealne na gorące letnie dni. Powieści z tej serii darzę niemałą sympatią, w każdej odkrywam coś nowego i miło spędzam czas czytając. Po 'Ryzykownym układzie' autorstwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy kiedykolwiek w życiu marzyłeś o tym, by przenieść się do świata swojej ulubionej gry komputerowej? Razem z rycerzami walczyć na wojnach, wcielić się w rolę sima czy brać udział w wyścigach formułą1? Ianowi, Danielowi, Jodie i trójce ich przyjaciół przydarzyła się zupełnie niesamowita przygoda - grając w grę Hyperversum, zostali przeniesieni do świata gry, XIII - wiecznej Francji. Czy dzisiejsza młodzież potrafiłaby odnaleźć się w tamtych czasach? W czasach, gdy na każdym kroku widzisz rycerzy i damy dworu, mieszkach w chacie bądź zamku, a całym państwem rządzi król? Na to pytanie odpowiada treść książki 'Hyperversum', autorstwa włoskiej pisarki Cecilii Randal.

Od samego początku, gdy tylko książka dotarła do mojego domu, byłam do niej sceptycznie nastawiona. Owszem, uwielbiam fantastykę i w ogóle, ale gry komputerowe nigdy do mnie nie przemawiały. Nie rozumiem, jak można siedzieć kilka (lub kilkanaście!) godzin przed ekranem komputera i sterować wymyślonymi postaciami. Zawsze, gdy widziałam jak gra mój kuzyn, zapalony miłośnik RPG, ciarki mnie przechodziły, widząc jak uśmierca kolejnych przeciwników. Coś strasznego. A potem dziwią się, że młodzież jest agresywna! Wracając jednak do 'Hyperversum' - lubię takie opasłe tomiszcza, jednak bałam się, że książka mi się nie spodoba ze względu na tematykę, i będę się musiała męczyć parę dni z tą książką. Teraz śmiało mogę stwierdzić, że aż tak źle nie było.

Ian, jeden z głównych bohaterów, to student historii. Gdy razem z przyjaciółmi cofają się w czasie, jego wiedza jest niesamowicie przydatna. Podczas swojego pobytu w XIII wieku, mężnieje, staje się prawdziwym mężczyzną. A na dodatek, spotyka kobietę swoich marzeń, której urodę mógł podziwiać do tej pory tylko na kartach starych kronik. Bardzo podobało mi się wplecenie w opowieść fantastyczną wątku miłosnego, właśnie między Ianem a Isabeau de Montmayeu. Ian wychowywał się w domu razem z Danielem i Martinem - jednak żaden z dwóch chłopców nie był jego bratem. Rodzice Iana zginęli, a najlepszy przyjaciel jego ojca wziął go pod swoje skrzydła i razem z rodziną zaopiekował się nim, zapewniając miłość i dach nad głową. Traktowali chłopaka jak własnego syna.

Czytając 'Hyperversum' ma się wrażenie, że autorka, Cecilia Randall dokładnie przemyślała każdy wątek, każdy akapit i każde zdanie, a może także i słowo. Cała fabuła jest niesamowicie precyzyjnie rozplanowana, nie ma wepchniętych na siłę wątków. Jednak czasami jest nudno. Może mam takie wrażenie, dlatego, że nie przepadam za czasami średniowiecza i nie bardzo interesowały mnie obyczaje jak i zdarzenia dziejące się w tamtych czasach. Jednak fanatykom historii na pewno się spodoba! Autorka z wielką precyzją odmalowała nam życie w XIII wieku, nie skąpiła szczegółów i świetnie pomieszała prawdę z fikcją, historię z fantastyką. Otóż moi drodzy państwo, 'Hyperversum' to nie powieść historyczna, co mogłoby się wydawać po przeczytaniu większości książki, ale powieść czysto fantastyczna! Niektórzy bohaterowie, oczywiście, są prawdziwi, tak jak i niektóre miejsca i daty. Lecz wszystko jest umiejętnie połączone z wyobraźnią autorki.

A czy Wy, potrafilibyście odnaleźć się w tamtym świecie? Bez komputera, internetu, komórek, prądu, samochodów i zgiełku miasta? Przyznam szczerze, że ja nie. Nie wyobrażam sobie żyć w tamtych czasach i gdyby przydarzyłaby mi się sytuacja rodem z 'Hyperversum' - chybabym oszalała.

Powieść 'Hyperversum', autorstwa włoskiej pisarki Cecilii Randall, to książka zdecydowanie godna polecenia. Może momentami autorka trochę przynudza, jednak myślę, że warto się trochę pomęczyć, bo książka jest zdecydowanie tego warta.

Czy kiedykolwiek w życiu marzyłeś o tym, by przenieść się do świata swojej ulubionej gry komputerowej? Razem z rycerzami walczyć na wojnach, wcielić się w rolę sima czy brać udział w wyścigach formułą1? Ianowi, Danielowi, Jodie i trójce ich przyjaciół przydarzyła się zupełnie niesamowita przygoda - grając w grę Hyperversum, zostali przeniesieni do świata gry, XIII -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

'Łaska Utracona' to druga część przygód Grace Divine oraz jej chłopaka Daniela, które zaczęły się w powieści 'Dziedzictwo Mroku'. Obie części zostały napisane przez amerykańską pisarkę, Bree Despain. Ponownie spotykamy się tutaj z mrocznymi tajemnicami wilkołactwa. Bycie wilkołakiem to wcale nie taka łatwa sprawa - byle błahostka sprawi, że się zdenerwujesz, a już wilk tkwiący w Twym wnętrzu może przejąć nad Tobą kontrolę. Nieciekawie, nie?

Grace Divine to córka pastora, która wyleczyła swojego ukochanego z klątwy wilkołactwa, a na dodatek, sama została ugryziona przez ów potwora. Grace trenuje wraz z Danielem swoje nowe moce, jednak przez liczne wydarzenia, których biegu zdradzić Wam nie mogę - spoilerować nie będę! - dziewczyna zmienia trenera na przystojnego Talbota. Kiedy zaczyna ich łączyć coraz głębsze uczucie, wilk w ciele Grace próbuje przejąć nad nią kontrolę, a jej związek z Danielem jest poważnie zagrożony - z niejednego powodu. W międzyczasie trwają poszukiwania jej brata, Jude'a, który uciekł z domu i także jest wilkołakiem. W 'Łasce Utraconej' dzieje się o wiele więcej niż w 'Dziedzictwie Mroku'. Ale czy to dobrze?

'Łaska Utracona' to typowa książka paranormal romance. Jednak nie znajdziemy tu użalającej się nad swoim losem dziewczyny, a przeciwnie - Grace Divine, główna bohaterka, bierze całą odpowiedzialność za wydarzenia na siebie. Jest odważna, stanowcza, umie postawić na swoim. Może jest trochę naiwna, ale także czujna, potrafi wybrnąć sama w odpowiednim czasie nawet z najtrudniejszej sytuacji. W 'Łasce Utraconej' brakowało mi Daniela - tego Daniela z pierwszej części, z 'Dziedzictwa Mroku' - mrocznego, tajemniczego i niesamowicie czarującego. W tej części było go mało, cała akcja toczyła się głównie w okół Grace i jej rodziny. Mam nadzieję, że w następnym tomie Bree Despain poświęci mu trochę więcej uwagi - zwłaszcza ze względu na zagadkowe zakończenie 'Łaski Utraconej', po którym nie mogę się doczekać części trzeciej.

Co mi się nie podobało? Autorka trochę za bardzo próbowała rozkręcić na samym końcu akcję, jednak uratowało ją to, że zrobiła to ciekawie. No i mały minus za małe skupienie uwagi na Danielu (wiem, okropna jestem!). A tak to wszystko - bohaterowie, pomysł, cały świat przedstawiony - zaliczam na wielki plus. Czyta się miło i przyjemnie. Despain napisała książkę lekkim językiem, idealnym dla młodzieży, ale także dla dorosłych.

Na sam koniec zostawiłam sobie to, co najlepsze - okładkę. Piękna, delikatna i estetyczna. Cieszy oko, aż milej się czyta :). Zastanawiam się tylko, co nogi i niebieska chusta mają wspólnego z treścią książki. Czyżby kolor niebieski symbolizował 'czystość i niewinność' Grace?

Tym, którzy czytali już 'Dziedzictwo Mroku', gorąco polecam kontynuację, w postaci 'Łaski Utraconej'. A ci, którzy nie mieli jeszcze przyjemności zaznajomienia się z twórczością Pani Despain - zapraszam do księgarni po pierwszy tom przygód Grace i Daniela.

„Jeśli wpuścisz do serca złość, ona zniszczy twoją zdolność do kochania."

'Łaska Utracona' to druga część przygód Grace Divine oraz jej chłopaka Daniela, które zaczęły się w powieści 'Dziedzictwo Mroku'. Obie części zostały napisane przez amerykańską pisarkę, Bree Despain. Ponownie spotykamy się tutaj z mrocznymi tajemnicami wilkołactwa. Bycie wilkołakiem to wcale nie taka łatwa sprawa - byle błahostka sprawi, że się zdenerwujesz, a już wilk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

'Całując grzech' to druga część dziewięciotomowego cyklu 'Zew Nocy' napisanego przez australijską pisarkę Keri Arthur. Po skończeniu czytania pierwszej części, 'Wschodzącego księżyca', nie mogłam się doczekać kontynuacji przygód ponętnej i niezwykłej Riley Jenson. Druga część jej przygód w pełni zaspokoiła me oczekiwania.

Riley Jenson po raz kolejny pakuje się w kłopoty. Tym razem budzi się w nieznanym miejscu zupełnie naga, cała we krwi. Na dodatek w ogóle nie pamięta wydarzeń z ostatnich ośmiu dni. Wkrótce Jenson dowiaduje się, że była przetrzymywana w laboratorium, w którym pobierane są próbki nasienia. Na samym wstępie musi zwalczyć kilka dosyć paskudnych potworów, a następnie uwalnia przystojnego zmiennoksztaltnego, a ściślej rzecz biorąc - koniokształtnego. Obydwoje uciekają z terenu laboratorium. Wkrótce nadciąga pomoc w postaci przyjaciół Riley z Departamentu. Po powrocie do domu okazuje się, ze jeden z jej dwóch byłych kochanków jest zamieszany w całą tą paskudną sprawę i chce, aby Riley zaszła z nim w ciążę, ponieważ on przeczuwa swoją śmierć. Tak, tak. Kolejny facet, który chce zapłodnić naszą bohaterkę. W międzyczasie nasza bohaterka dowiaduje się, że jest tymczasowo płodna, więc bije się z myślami, czy nie byłby to wspaniały moment na poczęcie upragnionego dziecka.

'Wschodzący księżyc' od początku bardzo mnie wciągnął i zafascynował, więc oczekiwałam tego samego od jego kontynuacji. Nie zawiodłam się. Już po raz drugi mogłam śledzić poczynania Riley Jenson - pół-wilkołaka, pół-wampira, w której dominuje wilcza natura. Ta rudowłosa, pewna siebie kobieta jest niesamowicie charyzmatyczną postacią. Muszę przyznać, że jeśli w tej chwili, miałabym wymienić dziesięć najbardziej zapadających w pamięć bohaterów, Riley Jenson znalazłaby się bez zastanowienia na miejscu pierwszym. Keri Arthur stworzyła wspaniały świat wampirów, wilkołaków i innych zmiennokształtnych, w którym zawarła niesamowitych bohaterów. W 'Całując grzech' wreszcie doczekałam się troszkę większej roli Rhoana, brata Riley, w którym na odmianę dominuje wampirza część, a w dodatku jest gejem. Kolejna szalenie interesująca postać. Mam cichą nadzieję, że któryś z kolejnych siedmiu tomów 'Zewu nocy' będzie poświęcony głównie relacji siostrzano - braterskiej, czyli Riley - Rhoan.

Tak jak i w poprzedniej części, tak i w 'Całując grzech' co paręnaście, parędziesiąt stron możemy znaleźć opisy fascynacji i stosunków seksualnych Riley z jej partnerami. Osobiście nie mam nic przeciwko. Autorka wykazała się wielką odwagą, dopuszczając się zorganizowania głównej bohaterce tak emocjonującego i szalonego życia erotycznego. Wydaje mi się, że przez ten fakt cała seria 'Zewu nocy' nadaje się do czytania raczej dla starszej młodzieży i dorosłych. Nie jestem zbytnio przekonana, czy aby na pewno książka ta spodobała by się dziesięcioletniej na przykład dziewczynce. No, ale każdy czyta to, co lubi.

Keri Arthur w swoim cyklu 'Zew Nocy' stworzyła fantastyczny świat, pełen niebezpieczeństwa i tajemnic, kręcący się wciąż i wciąż w okół seksu. 'Całując grzech' można na pewno zaliczyć do kategorii paranormal romance, jednak jest to jedna z najoryginalniejszych książek tego typu, jakie czytałam. Autorka wyłamuje się ze schematu i tworzy całkiem nową, nieznaną nam dotąd postać - istotę półkrwi, przez której organizm przepływa krew wampira i wilkołaka. Riley Jenson to niesamowicie charyzmatyczna postać. Serdecznie zachęcam Was do zapoznania się z jej przygodami - bo naprawdę warto. To nie jest zwykły, bezsensowny paranormal. To jedna z tych książek, która służy rozrywce, ale zapada głęboko w pamięć. Już nie mogę się doczekać kolejnych tomów serii.

'Całując grzech' to druga część dziewięciotomowego cyklu 'Zew Nocy' napisanego przez australijską pisarkę Keri Arthur. Po skończeniu czytania pierwszej części, 'Wschodzącego księżyca', nie mogłam się doczekać kontynuacji przygód ponętnej i niezwykłej Riley Jenson. Druga część jej przygód w pełni zaspokoiła me oczekiwania.

Riley Jenson po raz kolejny pakuje się w kłopoty....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Legendę o Królu Arturze znamy chyba wszyscy, prawda? No cóż, znam ją przynajmniej ja. Uwielbiam tę legendę i zachęcona napisem na okładce sięgnęłam po dzieło Bernarda Cornwella 'Zimowego Monarchę'. Jest to pierwsza część Trylogii Arturiańskiej - a także jedna z nielicznych książek historycznych, które miałam w życiu przyjemność przeczytać. Nie przepadam za tym gatunkiem, jednak występujące w powieści Cornwella elementy fantastyki, bardzo zachęciły mnie do przeczytania całej trylogii.

Brytania, na przełomie V i VI wieku po Chrystusie. Główny bohater, Derfel to już stary człowiek. Jednak by nie zapomnieć najwspanialszych chwil ze swego życia, postanawia je spisać. Snuje opowieść o królestwie brytyjskim, wojnach i nieślubnym synu króla Uthera - Arturze, w którym ludzie pokładali całą nadzieję na ocalenie ziem. Stare religie odchodzą, nadchodzi era chrześcijaństwa. najpotężniejszy czarnoksiężnik, Merlin, tajemniczo znika i nic już nie jest takie samo jak wcześniej...

Uwielbiam narracje pierwszoosobową, która w 'Zimowym Monarsze' właśnie występuje. Cornwell, poprzez głównego bohatera, świetnie snuje opowieść o mrocznych dziejach Brytanii i fantastycznie buduje akcje - słowem, robi wszystko, by jak najbardziej wciągnąć i zainteresować czytelnika. Do tej pory nie przepadałam za książkami historycznymi - kojarzyły mi się z nudnymi podręcznikami do historii, gdzie wszystko jest mozolnie i 'bez polotu' napisane. Jednak autor ujął mnie tym, że dodał do 'Zimowego monarchy' szczyptę fantastyki, przez co mi, zakochanej w fantastyce, od razu lepiej się czytało. Spodziewałam się, że książka będzie mnie męczyć, że z trudem przyjdzie mi jej czytanie. Nic bardziej mylnego - Cornwell zasługuje na oklaski, pisząc powieść historyczną w niesamowicie lekki sposób.

Mimo, iż jest to 'Trylogia Arturiańska', tak naprawdę Artur żyje gdzieś z boku, podczas gdy cały czas śledzimy poczynania Derfla - w końcu to jego oczami widzimy dawną Brytanię. Nieco mnie to zawiodło, jednak byłam w stanie się przyzwyczaić. Moją sympatię zyskała Nimue - kapłanka, kochanka Merlina, bliska dla Derfla osoba. Podziwiam jej siłę i wytrwałość, o które człowiekowi w tamtych czasach było ciężko. Niesamowita postać.

Że też pan Bernard Cornwell nie pogubił się w tych wszystkich imionach i nazwach! Na samym początku wciąż gubiłam się kto jest kim, gdzie bohaterowie się obecnie znajdują i kiedy się to dzieje. Jednak po jakimś czasie wszystko się wyjaśniało i nie musiałam się martwić, że nie wiem co i jak. Co prawda, na początku książki jest mapka i spis wszystkich bohaterów i miejsc, w których rozgrywa się akcja - jednak ciągle o tym zapominałam i zdawałam się na własny rozum.

Cornwell wszystko bujnie opisał, jednak w pewnym momencie miałam dość tych opisów - nudziły mnie, i czym prędzej pragnęłam powrócić do świata akcji, a nie roztrząsać na czworo pięknego widoku czy czegoś innego, co Cornwell chciał opisać i to uczynił. Co do akcji powieści - wszystko ładnie, tylko w niektórych momentach wlekła się niemiłosiernie. jeżeli zaś chodzi o coś, co mi się szczególnie nie podobało - były to wojny. Rozumiem, cała rzecz polega na tym, że Brytowie walczyli, walczyli i jeszcze raz walczyli. Ale dla mnie opisy walk były naprawdę szczególnie nudne - żałuję, że Cornwell jakoś ich nie urozmaicił. No ale cóż ja na to mogę poradzić. Myślę, że jeśli chodzi o minusy, to tyle.

Bernard Cornwell popełnił powieść historyczną, z elementami fantastyki - 'Zimowego monarchę', pierwszą część Trylogii Arturiańskiej o przygodach króla Artura. Jest to najlepsza z powieści historycznych jakie dotąd czytałam i serdecznie Was zachęcam, abyście się z nią zapoznali. Zapewne przypadnie Wam do gustu. Zaś na mej półce czekają kolejne cztery książki Bernarda Cornwella - pozostałe dwie części 'Trylogi Arturiańskiej' - 'Nieprzyjaciel Boga' i 'Excalibur', a także dwie części nowej serii o Wikingach - 'Ostatnie Królestwo' i 'Zwiastun burzy'. Myślę, że z miłą chęcią wkrótce po nie sięgnę. Wy lepiej jednak wpierw zapoznajcie się z 'Zimowym Monarchą'.

Legendę o Królu Arturze znamy chyba wszyscy, prawda? No cóż, znam ją przynajmniej ja. Uwielbiam tę legendę i zachęcona napisem na okładce sięgnęłam po dzieło Bernarda Cornwella 'Zimowego Monarchę'. Jest to pierwsza część Trylogii Arturiańskiej - a także jedna z nielicznych książek historycznych, które miałam w życiu przyjemność przeczytać. Nie przepadam za tym gatunkiem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

'Córki łamią zasady' to druga część serii napisanej przez Joanne Philbin, którą otwiera książka 'Córki'. Przyznam szczerze, że jestem bardzo sceptycznie nastawiona do dzisiejszych młodzieżówek - i mimo to, iż sama jestem nastolatką, nie lubię zaczytywać się bez pamięci w lekkich romansidłach, książkach o beztroskim życiu młodych ludzi. Nie ukrywam jednak, że od czasu do czasu bardzo miło jest przeczytać niezobowiązującą lekturę. Jest jednak jeden warunek: również i lekka lektura musi nieść za sobą jakieś przesłanie.

Główną bohaterką powieści Joanny Philbin jest Carina Jurgensen, nastolatka mająca ojca miliardera i mnóstwo kard kredytowych. Wraz ze swoimi dwoma przyjaciółkami, również bardzo bogatymi, mającymi wpływowych rodziców - uwielbia chodzić na zakupy, do kawiarni, na miasto itp. Pewnego dnia Jurg (jak nazywa Carina swego ojca) proponuje jej praktyki u siebie w biurze. Dziewczyna odmawia, ponieważ biznes nigdy jej specjalnie nie interesował. Niestety ojciec nie może się z tym pogodzić, a gdy jeszcze córka próbuje uświadomić mu, że nie poświęca jej wiele czasu, i próbuje oczernić go przed całym światem - blokuje jej dostęp do wszystkich kart kredytowych, własnego szofera, nieograniczonych wydatków... - słowem, dziewczyna od tej chwili ma żyć jak przeciętna amerykanka, bez żadnych specjalnych wygód. Jednak Carina nie poddaje się i postanawia samodzielnie zarobić pieniądze - organizując Bal Zimowy. Potrzebuje funduszy na wyjazd z pewnym chłopakiem oraz grupką jego przyjaciół na narty. Czy uda jej się zarobić pieniądze? Jakie konsekwencje wynikną z jej postępowania?

'Córki łamią zasady' to książka niezwykle pozytywna. Napisana lekkim, przyjemnym językiem, jest łatwa w odbiorze. Mimo tego, niesie ze sobą przesłanie. Nie należy udawać kogoś innego, kogoś kim się nie jest, chociażby nie wiadomo co. Powieść ta ukazuje, jak pod wpływem jednego impulsu można radykalnie zmienić swoje życie - czy to na lepsze czy na gorsze. Nie jest to kolejna, płytka książka o alkoholu, narkotykach i seksie. Tutaj bohaterowie są poukładani, a autorka ukazuje jedynie ich problemy uczuciowe.

'Córki łamią zasady' pokazuje świat nierealny dla przeciętnego człowieka - świat pełen bogactwa, bezproblemowego, pozornie łatwego życia. Nic bardziej mylnego. Życie najbardziej wpływowego i bogatego człowieka w sekundzie może ulec zmianie. I czasami nawet pieniądze nie pomogą. Carina świetnie sobie poradziła bez ogromnych funduszy - i mimo, że zamiana szofera na metro czy pizzy z przyjaciółkami na zwykła kanapkę, była dla niej w pierwszym momencie nieco bolesna, dziewczyna w końcu doceniła wartość pieniądza. Wcześniej szastała nimi na lewo i prawo. Teraz, gdy miała ich ograniczoną ilość - nauczyła się je wydawać z rozsądkiem.

Wspaniała książka - lekka, ale dająca wiele do myślenia, zwłaszcza dzisiejszej młodzieży. Polecam ją szczególnie swym rówieśnikom, ale także wszystkim dorosłym. Może po przeczytaniu tej lektury ktoś doceni to, kim jest naprawdę, i jak należy postępować z pieniędzmi. 'Córki łamią zasady' kończy się niezwykle tajemniczo i w międzyczasie z niecierpliwością oczekuję kolejnej części.

'Córki łamią zasady' to druga część serii napisanej przez Joanne Philbin, którą otwiera książka 'Córki'. Przyznam szczerze, że jestem bardzo sceptycznie nastawiona do dzisiejszych młodzieżówek - i mimo to, iż sama jestem nastolatką, nie lubię zaczytywać się bez pamięci w lekkich romansidłach, książkach o beztroskim życiu młodych ludzi. Nie ukrywam jednak, że od czasu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W obecnym momencie na rynku wydawniczym pełno jest książek o tematyce Paranormal Romance. Dzisiejsza młodzież fascynuje się opowieściami o wszelakiego typu stworach - wilkołakach, wampirach, zmiennokształtnych, nefilimach, aniołach... W pewnym momencie człowiek odczuwa lekki przesyt tego rodzaju powieściami. Jednak ja, zachęcona wieloma pozytywnymi recenzjami powieści Keri Arthur 'Wschodzący księżyc' zapragnęłam ją przeczytać. gdy nadeszła ku temu świetna okazja, usiadłam głęboko w fotelu i zanurzyłam się w lekturze długo wyczekiwanej przeze mnie książki.

Riley Jenson, główna bohaterka 'Wschodzącego księżyca' to wyjątkowa dziewczyna - jest w połowie wampirem, w połowie wilkołakiem. Jej brat bliźniak, Rhoan, również jest takim odmieńcem - jednak gdy u niego dominuje natura wampirza, Riley czuje się bardziej wilkiem. Jenson poznajemy w momencie, gdy jej brat jest na ważnej misji dla Departamentu Innych Ras - departamentu, w którym oboje pracują. Rhoan od dłuższego czasu nie daje oznak życia, więc Riley zaczyna się o niego martwić i wszczyna poszukiwania. W międzyczasie dopada ją księżycowa gorączka - okres, w którym wilkołaki myślą tylko i wyłącznie o uprawianiu seksu, gdy walczą z silną pokusą by nie rzucić się z namiętnymi zamiarami na każdą napotkaną osobę. Pewnego dnia Riley zastaje na progu swego mieszkania nagiego wampira - no i w tym momencie zaczynają się kłopoty.

Główna bohaterka żyje w ciągłym biegu, więc na plus zaliczam wartką akcję. Natłok spraw i ważnych zdarzeń w życiu Riley nie daje czytelnikowi poczucia nudy. Świetny, lekki styl autorki oraz... oryginalność. Pierwszy raz spotykam się z pół-wampirem, pół-wilkołakiem. Autorka wyłamała się ze schematu i napisała ciekawą, ociekającą seksem powieść. No właśnie. Jenson, jak każdy wilkołak ogarnięty żądzą księżycowej gorączki wciąż i wciąż domaga się seksu - Keri Arthur z najdrobniejszymi szczegółami opisała czytelnikowi odważne, spontaniczne i wyuzdane (tak, to idealne słowo) przygody seksualne Riley. Duży plus za odwagę.

Sama bohaterka jest postacią niezwykle charyzmatyczną i powiem szczerze, że żywię do niej ciepłe uczucia. jest spontaniczna, ironiczna i ciekawa. Bardzo ciekawa. Zdecydowanie pozytywna postać. Oczywiście 'na boku' musiał pojawić się jakiś wampir - no a jakżeby inaczej! - Quinn to seksowny, ponad tysiącletni wampir, który został kiedyś emocjonalnie zraniony przez wilkołaka, i pomimo swego wielkiego zainteresowania Riley - wciąż nie może jej zaufać. Czy w następnych częściach coś z tego wyniknie?

Muszę dodać jeszcze kilka słów na temat okładki. Okładka jest dla mojego ciekawskiego, żądnego estetyki oka niezwykle ważna. Tutaj wydawnictwo spisało się na medal, i moje poczucie estetyki zostało zaspokojone. Okładka tajemnicza, bardzo ujmująca. Oby kolejne części prezentowały się równie niezwykle.

'Wschodzący księżyc' to pierwsza część dziewięciotomowej serii 'Zew Księżyca' o przygodach Riley Jenson autorstwa Keri Arthur. Polecam serdecznie wszystkim fanom fantastyki i Paranormal Romance. Ostre sceny dodają tylko pikanterii do smaczku.

W obecnym momencie na rynku wydawniczym pełno jest książek o tematyce Paranormal Romance. Dzisiejsza młodzież fascynuje się opowieściami o wszelakiego typu stworach - wilkołakach, wampirach, zmiennokształtnych, nefilimach, aniołach... W pewnym momencie człowiek odczuwa lekki przesyt tego rodzaju powieściami. Jednak ja, zachęcona wieloma pozytywnymi recenzjami powieści Keri...

więcej Pokaż mimo to