-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Co dekadę słoneczne bóstwo - Sol - wyłania dziesiątkę najdzielniejszych półbogów między 13 a 18 rokiem życia, którzy to za zadanie mają wziąć udział w Próbach Słońca. Zwycięzca otrzyma największy dar - będzie nieść dary światła i życia do wszystkich świątyń w Reino del Sol. Przejście prób wymaga jednak zarówno wielu lat nauki w akademii, jak i wewnętrznego sprytu i życiowej wiedzy.
"Próby słońca" to pierwszy tom dylogii dla młodszych odbiorców. Odniosłam wrażenie, że to połączenie Harry'ego Pottera, Percy'ego Jacksona z Igrzyskami śmierci, ale wrzucenie wydarzeń w realia kultury meksykańskiej. I o ile nie jestem wielką fanką czerpania z innych popularnych historii, tak tym razem wyszło naprawdę dobrze.
Do poznania tej historii przyciągnęła mnie w dużej mierze właśnie kultura meksykańska. Byłam ciekawa tego, co autor może zaproponować i jestem nawet zadowolona z efektu.
Mimo że Próby dotyczącą dziesięciu osób, to na pierwszy plan wysuwa nam się jedna z postaci - siedemnastoletni Teo. Jego mama zajęta była obowiązkami bogini, zaś ojciec nie żył, stąd Teo był wychowankiem miasta. Nie jestem fanką książek opartych o konkurencję i rywalizację pomiędzy większą grupą osób ze względu na rozdrobnienie czasu przeznaczonego na jedną postać, dlatego też cicho żałuję, że autor nie skupił się w stu procentach na Teo. Jedna postać, ale poprowadzona na 100%, opisana jeszcze przed Próbami mogłaby okazać się strzałem w 10.
"Próby słońca" to dobra historia dla nastolatków, głodnych świata fantasy, pełnego rywalizacji i magii. Choć sama nie należę już do grupy wiekowej odbiorców, bawiłam się dobrze w trakcie lektury i czekam na kontynuację.
Co dekadę słoneczne bóstwo - Sol - wyłania dziesiątkę najdzielniejszych półbogów między 13 a 18 rokiem życia, którzy to za zadanie mają wziąć udział w Próbach Słońca. Zwycięzca otrzyma największy dar - będzie nieść dary światła i życia do wszystkich świątyń w Reino del Sol. Przejście prób wymaga jednak zarówno wielu lat nauki w akademii, jak i wewnętrznego sprytu i życiowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-15
"Szkockie przysłowie mówi, że każdy ma swojego diabła, a niektórzy nawet kilku"
Aimil jest porywcza i ukierunkowana na własny rozwój. Niezależnie od tego, że jest kobietą, chce mieć własną posiadłość w Szkocji, kształcić się w zawodzie zastrzeżonym dla mężczyzn - nie jest przecież od nich w niczym gorsza. Niestety na drodze realizacji jej planów staje ojciec, który wysyła ją do Londynu do ciotki, równie zdeterminowanej, ale na znalezienie Aimil męża.
Alistair to młody diuk, który tyle co pochował ojca, a już musi zając się odziedziczonymi obowiązkami. Do tego, na prośbę matki zaczyna udzielać się na angielskich salonach, gdzie co rusz otaczają go panny - równie piękne, to w środku zbyt puste, by można było z nimi porozmawiać. Do czasu...
Jako naczelna fanka Bridgertonów i pióra Jane Austen nie mogłam przejść obok tej historii obojętnie. I jakże cieszę się, że ta ponad pięćsetstronicowa historia mnie nie zawiodła!
"Wszystko to, co prawo powiedziało, nie jest wszystkim, co prawo miałoby do powiedzenia"
"Nuvole bianche. Białe chmury" to historia o porywczej Szkotce głodnej wiedzy i nauki, i angielskiego diuka, który po wojnie wraca do rodzinnych posiadłości i cierpi na deficyt naukowych rozmów. Chyba że wliczyć w to innych młodych dżentelmenów upijających się w klubach i nieprzejmujących się (w większości) rodzinnymi majątkami. To wybuchowe połączenie nie mogło się nie udać, nie mogłam również przejśc obok nich obojętnie. Niezmiernie żałuję, że książka skończyła się tak szybko! Dlatego też niecierpliwie czekam na drugi tom.
"Czy proces, ograniczający się do wymierzenia wyroku, to wciąż proces?"
Autorka ma lekkie pióro, idealnie oddające XIX wiek, do którego przenosi nas historia. Skupiła się na dokładnym opisaniu charakterów Aimil i Alistaira, jak również kilku pobocznych postaci, dzięki czemu czułam się jakbym na powrót oglądała serial i podziwiała piękne bale, londyńskie salony i wytwornych dżentelmenów.
"Szkockie przysłowie mówi, że każdy ma swojego diabła, a niektórzy nawet kilku"
Aimil jest porywcza i ukierunkowana na własny rozwój. Niezależnie od tego, że jest kobietą, chce mieć własną posiadłość w Szkocji, kształcić się w zawodzie zastrzeżonym dla mężczyzn - nie jest przecież od nich w niczym gorsza. Niestety na drodze realizacji jej planów staje ojciec, który wysyła...
Peter Grant to młody funkcjonariusz policji, który marzy o zostaniu detektywem. Jednakże po odebraniu zeznań od świadka-ducha zwraca na siebie uwagę detektywa Thomasa Nightingale'a, zajmującego się przestępstwami popełnianymi przy pomocy magii i przez postaci magiczne. Wprowadza on Petera w nowy wymiar Londynu - pełnego magii, wampirów, duchów i bogów, którzy żyją pośród ludzi.
Ben Aaranovitch wprowadził nas w świat humoru, przeplatania prawa i magii, bezprawia, morderstw i istot o wiele potężniejszych od ludzi. Akcja książki rozwija się, jak to w pierwszym tomie, spokojnie, by momentalnie przyspieszyć i zrzucić na nasze barki wiadro nowych informacji.
Autorowi udało się utrzymywać moją uwagę bawiąc się piórem i rzeczywistością, a jednocześnie nie przytłaczać ogromem nowych informacji. Lekki styl i humor, a także ciekawe wiodące postaci sprawiły, że nie chciałam odrywać się od lektury.
"Rzeki Londynu" to dobre wprowadzenie do serii o magicznym Londynie, które skończyło się o kilka stron za szybko. Jestem ciekawa dalszych części, których łącznie jest bodajże dziewięć. Całkiem sporo, ale o ile poziom zostanie zachowany - zdecydowanie warto się z nimi zapoznać.
Peter Grant to młody funkcjonariusz policji, który marzy o zostaniu detektywem. Jednakże po odebraniu zeznań od świadka-ducha zwraca na siebie uwagę detektywa Thomasa Nightingale'a, zajmującego się przestępstwami popełnianymi przy pomocy magii i przez postaci magiczne. Wprowadza on Petera w nowy wymiar Londynu - pełnego magii, wampirów, duchów i bogów, którzy żyją pośród...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po śmierci męża Tove Sullivan zaczyna pracę jako sprzątaczka w oceanarium. Dzięki pracy stara się zapominać o problemach i stresach w życiu, a tych nie ma mało - trzydzieści lat wcześniej w niespodziewanych okolicznościach zaginął jej syn, teraz zmarł mąż. I w ten oto sposób poznaje Marcellusa, olbrzymią ośmiornicę, zamieszkującą oceanarium. Marcellus nie lubi ludzi, bo jest od nich zdecydowanie inteligentniejszy, ale osoba Tove go ujmuje. Dlatego też ośmiornica postanawia pomóc jej rozwiązać zagadkę zaginięcia syna.
Choć zupełnie się tego nie spodziewałam, to bawiłam się wybornie na tej historii. Wstawki z perspektywy Marcellusa świetnie odwzorowywały prawdopodobną naturę ośmiornicy, która - choć patrzy na świat zza szyby - widzi o wiele więcej, niż można się tego po niej spodziewać.
"Niezwykle szlachetne stworzenia" to historia porównywana z moim ukochanym "Mężczyzną imieniem Ove", jednakże nie jestem pewna skąd wzięło się to porównanie. W mojej opinii jest ono krzywdzące, bo książka jest świetna, ale zupełnie różna tematycznie i językowo.
Tove została przedstawiona nader realistycznie i czułam, jakby była blisko. Widziałam jej samowystarczalność, czułam jej smutek i chęć pomagania innym, rozumiałam potrzebę pracy zabijającej złe myśli. Nie sądziłam, że aż tak blisko zwiążę się z jej postacią, ale autorka przedstawiła ją tak życiowo, że nie dało się jej nie polubić.
Tove nie jest jedyną postacią tej historii, ale ona rozczuliła mnie najmocniej. Nie sposób również zapomnieć o Marcellusie, którego inteligencja mnie wręcz przeraziła. To olbrzymie zwierze o mózgu, jakiego możnaby mu pozazdrościć i trzech wielkich sercach, wypełnionych uczuciem do Tove. Choć się o to nie podejrzewałam, miałam ochotę go utulić.
Jest to niezwykle dobra historia o dobrych ludziach (i zwierzętach), których losy splatają się w najmniej spodziewanym momencie. Autorka pisze o bólu, smutku, radości i stracie, czyli życiu takim, jakiego doświadczamy, bez zbędnego dosładzania.
Po śmierci męża Tove Sullivan zaczyna pracę jako sprzątaczka w oceanarium. Dzięki pracy stara się zapominać o problemach i stresach w życiu, a tych nie ma mało - trzydzieści lat wcześniej w niespodziewanych okolicznościach zaginął jej syn, teraz zmarł mąż. I w ten oto sposób poznaje Marcellusa, olbrzymią ośmiornicę, zamieszkującą oceanarium. Marcellus nie lubi ludzi, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Delilah Green obiecała sobie, że nigdy nie wróci do Bright Falls. Jedyne co kojarzy z tym miejscem, to samotne dzieciństwo, do którego nie chciałaby wracać. Sytuacja niespecjalnie się zmieniła, bo wciąż jest samotna - mimo conocnych przygód z różnymi kobietami - ale jest dorosła, zajmuje się ukochaną fotografią i powoli rozwija swoją karierę. Po prośbach przybranej siostry Astrid i macochy decyduje się na zrobienie wyjątku, by sfotografować ślub siostry i uciec z tego miasta. Niespodziewanie na drodze staje jej jedna z przyjaciółek Astrid, Claire.
Nieczęsto zdarza mi się czytać literaturę obyczajową, a tym bardziej romans między dwiema dorosłymi kobietami. Odnoszę wrażenie, że na rynku czytelniczym sporo jest literatury młodzieżowej, nastawianie na odkrywanie siebie i samoakceptację oraz walkę o akceptację otoczenia. zazwyczaj historie te milczą jednak o odkrywaniu siebie w momencie, który uznalibyśmy za ustabilizowaną sytuację życiową. W tej sytuacji historia Delilah zdobywa dużego plusa.
Historia jest o tyle ciekawa, że wyciąga na światło dzienne wiele nieprzepracowanych traum z dzieciństwa, które w sposób znaczący wpływają na dorosłe życie. Zarówno u Delilah, jak i Astrid pamięć płatała figle, a głęboko chowane urazy wpłynęły na ich dalsze losy. Moment, w którym los zaczyna odkrywać karty, a obie kobiety powoli zaczynaja rozumieć ciągi przyczynowo-skutkowe swoich działań jest piękny i jakże potrzebny.
Jeśli czujecie, że powoli wyrastacie z historii młodzieżowych, a potrzebujecie otoczenia wątków i problemów, które aktualnie mogą Was spotykać, to miejcie na uwadze "Delilah Green ma to gdzieś".
Delilah Green obiecała sobie, że nigdy nie wróci do Bright Falls. Jedyne co kojarzy z tym miejscem, to samotne dzieciństwo, do którego nie chciałaby wracać. Sytuacja niespecjalnie się zmieniła, bo wciąż jest samotna - mimo conocnych przygód z różnymi kobietami - ale jest dorosła, zajmuje się ukochaną fotografią i powoli rozwija swoją karierę. Po prośbach przybranej siostry...
więcej mniej Pokaż mimo to
Amelia od dzieciństwa kocha anagramy. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że kierują jej życiem i je urozmaicają. Na jej szczęście w nieszczęściu okazuje się, że gdy wraca z wymiany szkolnej, jej babcia pozostawiła list wypełniony tajemnicami, do rozwiązania których anagramy będą elementem niezbędnym. A do tego, powoli zaczyna się zacierać dla niej granica między jawą a snem, gdy i we śnie i w rzeczywistości spotyka chłopca o pięknych, szmaragdowych oczach, który prowadzi ją do kolejnych tajemnic.
"Memory Almost Full" było moim pierwszym spotkaniem z piórem Julii Biel i jakże udanym! W trakcie lektury nie mogłam się oderwać od historii Amelii, choć miałam problem z odnalezieniem anagramów które dla niej były wręcz oczywistością. Mimo tych niedogodności starałam się angażować szare komórki tak, by dotrzymać tempa Amelii i wydaje mi się, że choć częściowo mi się to udało.
MAF to ciekawa historia o rodzinnych sekretach, tajemnic skrywanych przez pokolenia, zagadek, które nie chcą się dać rozwikłać i upartej dziewczynie, dążącej do odkrycia wszystkich kart. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba, ale z utęsknieniem czekam na drugi tom!
Lekkie pióro Julii Biel, humor, mnóstwo zagadek i oryginalna fabuła sprawiły, że z trudem odłożyłam tę historię po jej zakończeniu. Jeśli ciekawią Was książki młodzieżowe, o zdeterminowanych postaciach i rodzinnych tajemnicach, to wiecie po co sięgnąć!
Amelia od dzieciństwa kocha anagramy. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że kierują jej życiem i je urozmaicają. Na jej szczęście w nieszczęściu okazuje się, że gdy wraca z wymiany szkolnej, jej babcia pozostawiła list wypełniony tajemnicami, do rozwiązania których anagramy będą elementem niezbędnym. A do tego, powoli zaczyna się zacierać dla niej granica między jawą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Charlie Davies nie miała łatwego życia. Jej ukochany tato popełnił samobójstwo, a ona pozostała z matką nie wykazująca wsparcia emocjonalnego przez głęboką żałobę, a co za tym idzie - sama. Pogrążona w smutku, ucieka się w samotność i samookaleczanie, aż pewnego razu znajduje przyjaciółkę, jedyną bliską sercu duszę. Niestety przyjaciółkę traci w tragicznych okolicznościach, a ona sama i cały jej świat rozsypują się na kawałeczki.
"Girl in pieces" to trudna historia na kształt "Przerwanej lekcji muzyki" o młodych, niszczonych przez życie i rozpacz ludziach, którzy nie widzą światła w swoim życiu.
To przytłaczająca historia, która przybija, nawet jeśli nigdy nie miało się do czynienia z tematyką okaleczania siebie (lub kogoś w swoim otoczeniu). Nawet nie spodziewałam się, że temat poruszony przez Kathleen Glasgow aż tak we mnie uderzy, a jednocześnie nie wywoła większych emocji poza bólem i życiowym odrętwieniem.
Poznając wcześniejsze książki tej autorki - How to make Friends with the dark i You'd be home now - wyrobiłam już sobie zdanie o autorce, bowiem obie zmęczyły mnie pod względem psychicznym, a jednocześnie zachwyciły i dobiły, przez poruszane w treści problemy. Tym razem, choć tematyka była równie obciążająca głowę, nie byłam w stanie wczuć się aż tak w fabułę - za co jestem niezmiernie wdzięczna, nawet jeśli oddaliło mnie to od bohaterów historii.
"Girl in pieces" to historia o szukaniu nadziei w beznadziei, odnajdywaniu siły w bezradności i walce z własnym losem, który mimo wszystkich trudności do chwili śmierci pozostaje w naszych rękach. Nie jest to książka dla każdego i może wywołać nawrót niespokojnych myśli, dlatego prosiłabym Was o rozwagę podczas wrzucania jej do koszyka. Historia Charlie jest kręta, pełna bólu i autodestrukcji.
Charlie Davies nie miała łatwego życia. Jej ukochany tato popełnił samobójstwo, a ona pozostała z matką nie wykazująca wsparcia emocjonalnego przez głęboką żałobę, a co za tym idzie - sama. Pogrążona w smutku, ucieka się w samotność i samookaleczanie, aż pewnego razu znajduje przyjaciółkę, jedyną bliską sercu duszę. Niestety przyjaciółkę traci w tragicznych okolicznościach,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-21
Leah malowała najpiękniej jak potrafiła i doceniali to wszyscy wokół. Niestety od wypadku, w którym zginęli jej rodzice, nie jest w stanie stworzyć nic, co chciałaby pokazać światu. Mieszka z bratem, jednak gdy on dostaje szansę na lepszą pracę i wyprowadzkę, postanawiają, że dziewczyną zaopiekuje się jego najlepszy przyjaciel Axel. Tak, by nie musiała zmieniać środowiska w trakcie szkoły. Axel ma jednak ukryty plan na rozweselenie Leah i przywrócenie jej życiu kolorów, tak pięknych jak paleta farb, jakiej kiedyś używała.
"Ból jest skutkiem ubocznym życia"
"Wszystko, czym nigdy nie byliśmy" było moim pierwszym spotkaniem z piórem Alice Kellen, jednakże przygoda ta rozpoczęła się tak pięknie, że na jednym się nie skończy. Szczególnie że ta historia będzie miała swoją kontynuację a ja nie wyobrażam sobie nie wiedzieć co było dalej.
Leah w młodym wieku przeżyła tragedię i nie sposób się dziwić, że zaczęła postrzegać wszystko w szarych barwach. Straciła ukochanych rodziców, jest zła na cały świat i okazuje to za pomocą braku obrazów, które do niedawna były całym jej życiem. Odcięła się także od bliskich i gdyby mogła, nie wychodziłaby z pokoju do końca życia. Jest przez to tak prawdziwą i prawdopodobną postacią, że chciałam ją uściskać i powiedzieć, że będzie dobrze. Całe szczęście, rolę pocieszyciela - trochę na siłę - przejął Axel. To on obrał za cel przywrócenie kolorów do życia siostrzyczki swojego najlepszego przyjaciela i to on wyciągał ją do ludzi. Gdyby każdy z nas miał takiego zdeterminowanego i nastawionego na zwycięstwo Axela u boku, to mało kto byłby w stanie przeżywać swój żal i smutek w samotności. Dlatego od dziś wszystkim przygnębionym będę życzyć Axela.
Lekkie pióro, niełatwe tematy i wakacyjny klimat sprawiły, że trudno było mi się oderwać od tej historii. Autorka zrobiła co mogła, by przez cięższe wątki przebrnąć w sposób jak najdokładniej odwzorowujący myśli i zachowania postaci.
Zakładam, że gdyby była to historia jednotomowa, to już chwilę temu wyparłabym ją z myśli. Tymczasem myśl o zakończeniu i nadchodzącej premierze drugiej części sprawiają, że co rusz wracam pamięcią do Leah i Axela, i chcę więcej!
Leah malowała najpiękniej jak potrafiła i doceniali to wszyscy wokół. Niestety od wypadku, w którym zginęli jej rodzice, nie jest w stanie stworzyć nic, co chciałaby pokazać światu. Mieszka z bratem, jednak gdy on dostaje szansę na lepszą pracę i wyprowadzkę, postanawiają, że dziewczyną zaopiekuje się jego najlepszy przyjaciel Axel. Tak, by nie musiała zmieniać środowiska w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdy Andrew staje pod domem Jamie'go wie, że nie ma nic do stracenia. Jest ranny, głodny i nie został mu nikt na tym świecie, po tym jak śmiercionośny wirus wybił większość populacji. Obaj chłopcy wiedzą, że człowiek zdesperowany i zapędzony w kozi róg jest w stanie posunąć się do najgorszych działań, a jednocześnie decydują się sobie pomóc i zaufać. Tylko jak można mówić o zaufaniu, gdy co rusz na jaw wychodzą ich długo skrywane tajemnice?
"To, co zostaje po końcu świata" to moje pierwsze spotkanie z gatunkiem postapokaliptycznym po dość długiej przerwie. Z tego też powodu obawiałam się czy dobrze będzie mi się tę książkę poznawać, szczególnie w obliczu wydarzeń z 2020 roku.
Erik J. Brown poza wątkami postapo wprowadził również nieśmiały wątek romantyczny, który stopniowo rozwija się w miarę upływu stron. Autor nie zarzuca nas wielką miłością od pierwszych stron, gdzie w obliczu życia po końcu świata są nieco inne priorytety, tylko powoli daje się bohaterom oswoić z własnymi emocjami, czym uprawdopodobnia tę historię.
Mimo początkowych obaw, autorowi udało się mnie porwać i do ostatniej strony miałam problem z oderwaniem się. Książka wciągnęła mnie i choć nie chciałabym znaleźć się na miejscu Andrew i Jamie'go, to jestem pełna podziwu co do tego, jak sobie radzili w tak trudnej sytuacji. Koniec świata, utrata wszystkiego, co znali do tej pory i śmierć bliskich - szczególnie ta ostatnia część podczas czytania była dla mnie trudna.
A mimo to chłopaki sobie z tym poradzili, choć też nie zostali wyidealizowani. Nie znajdziecie tu postaci, które są zdolni to wszystkiego, niczego się nie boją i są perfekcyjni w każdym calu. Za to możecie spotkać bohaterów smutnych, złych, zdesperowanych, przestraszonych i niepotrafiących przemóc się do zatracenia własnych emocji oraz człowieczeństwa. A do tego, możecie znaleźć tam mnóstwo życiowych rad, ważnych do zapamiętania nie tylko na czas apokalipsy.
Gdy Andrew staje pod domem Jamie'go wie, że nie ma nic do stracenia. Jest ranny, głodny i nie został mu nikt na tym świecie, po tym jak śmiercionośny wirus wybił większość populacji. Obaj chłopcy wiedzą, że człowiek zdesperowany i zapędzony w kozi róg jest w stanie posunąć się do najgorszych działań, a jednocześnie decydują się sobie pomóc i zaufać. Tylko jak można mówić o...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ona jest strasznie skomplikowana. Niełatwo do niej dotrzeć. Ma jakąś tajemnicę, jest taka... zimna. Samo przebywanie w jej towarzystwie powoduje ciarki na plecach. Biją od niej chłód i przeraźliwy smutek. Jej ciemnych oczach nie widać nic. Odkąd pamiętam, nie było w nich ani błyszczących iskierek, ani łez. Tylko pustka."
Zastanawiał_ś się kiedyś jak wygląda życie z fobią społeczną? Albo z blokadą uczuć, założoną lata wcześniej? Maddie jest ekspertką w tej dziedzinie i książkowym przykładem na to, jak mocno wpływają na ludzi czyny innych osób. Została skrzywdzona, więc sama zaczęła krzywdzić. A do tego na co dzień, różnymi sposobami, stara się walczyć z własnymi demonami, które nie dają jej spokoju. Dziewczyna pogodziła się już z tym, że nie odejdą, jednak na jej drodze staje ktoś, kto może jej pomóc lub stać się kolejną z jej ofiar. Kim zostaniesz, Tim?
Przed rozpoczęciem "Zabiję cię" nie miałam co do tej książki żadnych wymagań, bowiem nie słyszałam o niej wcześniej - prawdopodobnie jej publikacja przypadła już na czas, gdy zaprzestałam korzystania z Wattpada. Jednak w obliczu trzech milionów wyświetleń ta książka nie może okazać się zła, prawda?
"Nie myślałaś o tym, że takie rozszczepienie osobowości pomiędzy Internetem a rzeczywistością wpływa negatywnie na twój stan zdrowia? Ciągle musisz udawać i grać kogoś innego, gubiąc przy tym siebie."
Nie ma co ukrywać, ten tytuł to grubasek jakich mało - 704 strony. A mimo to, już od pierwszych stron płynęłam przez tę historię i nie chciałam się oderwać, ani też nie chciałam, by się skończyła. Choć autorka, Vquiet, wprost zarzuciła nas ogromem trudnych tematów, które bolały w trakcie lektury i bolą coraz bardziej po jej skończeniu, to nie spodziewałam się, że aż tak mnie ona zachwyci!
Kluczowym elementem, który pozwolił na dokładne poznanie bohaterów była dwutorowa perspektywa. Ze strony Maddie było ciężko. Naprawdę ciężko jest ją polubić i zrozumieć jej sposób działania osobie, która nie przeżyła tego, co ta dziewczyna. W miarę odsłaniania jej historii zmieniało się moje nastawienie - od początkowej niechęci do prób zrozumienia czy polubienia jej, choć wszystko przyszło z czasem. A z drugiej strony był Tim, którego nie dało się nie polubić. On stanowił przeciwwagę w tej książce, bo początkowo tylko dzięki niemu nie porzuciłam lektury. Niestety mimo wciągającej fabuły zachowanie Maddie było dla mnie trudne do przetrawienia.
"Osoby z syndromem pomocnika chcą "zasłużyć" na bycie akceptowanym, lubianym czy kochanym. Starają się spełniać wszelkie potrzeby i oczekiwania wobec drugiej osoby. Często są nadgorliwe, nadopiekuńcze i narzucają się ze swoją pomocą, byle czuć się potrzebnym, bo bez tego wydaje im się, że są... bezwartościowe."
Czy jest to historia trudna, nieprzyjemna, obiążająca głowę? Zdecydowanie. Ale mimo tego zamierzam ją polecać, choć oczywiście uprzedzam o trigger warningach (na samym dole). "Zabiję cię" jest świetnym przykładem literatury młodzieżowej, przekrojowo pokazującej "dobrą i złą młodzież", mnóstwo problemów, z którymi młodzi sobie nie radzą, ale nie chcą obciążać nimi dorosłych. Niestety rodzice często nie zdają sobie sprawy z tego, jak ciężko wiedzie się ich pociechom w szkołach czy w Internecie, a młodym jest wstyd się przyznać, co prowadzi często do druzgocących skutków. Czytajcie tę historię, przeżywajcie ją wraz z Maddie i Timem, ale i pozwólcie sobie pomóc, jeśli w jakimkolwiek stopniu czujecie, że dane fragmenty opisują Wasze życia i historie.
"Patrzyłem, bo nie mogłem się ruszyć i czułem, jakby ktoś miażdżył mi wnętrzności. Ściskał w kowadle pełnym kolców, z których każdy przebijał mnie na wylot. Gniótł mi serce i kruszył je na milion kawałeczków, a te kawałeczki rozsypywały się w środku. Raniły wszystkie inne narządy, które wstrzymywały swoje działanie, jeden po drugim. Powoli przerywały procesy utrzymujące ciało człowieka przy życiu."
"Ona jest strasznie skomplikowana. Niełatwo do niej dotrzeć. Ma jakąś tajemnicę, jest taka... zimna. Samo przebywanie w jej towarzystwie powoduje ciarki na plecach. Biją od niej chłód i przeraźliwy smutek. Jej ciemnych oczach nie widać nic. Odkąd pamiętam, nie było w nich ani błyszczących iskierek, ani łez. Tylko pustka."
Zastanawiał_ś się kiedyś jak wygląda życie z fobią...
Monique to córka pastora, wymagającego od niej posłuszeństwa w każdej kwestii. Ma być grzeczna, pomocna, dobrze się uczyć, udzielać się w kościele, a nade wszystko nie spieszyć się ze współżyciem przedmałżeńskim. Problemem jest to, że jej chłopak, choć pokazuje się z najlepszej strony przed pastorem, nie chce czekać i namawia dziewczynę do przełamania oporu. Na jej nieszczęście okazuje się, iż fizycznie jest niezdolna do uprawiania seksu, a przy tym nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, skoro rodzice uznali, że ma poczekać z pierwszym razem do ślubu.
Historia Monique to historia jakich mogłoby być wiele, gdyby tylko o tym się mówiło głośniej. Zazwyczaj jednak rodzice starają się chronić córki przed nieplanowanymi ciążami w młodym wieku i zupełnie pomijają tę tematykę, a do tego palący problem braku edukacji seksualnej sprawiają łącznie, że niezdolność (fizyczna czy psychiczna) do współżycia są problemem młodych, skazanych na poradzenie sobie z nimi samemu. Wobec tego cieszę się, że wydawane są książki, które w jakikolwiek sposób mogą pomóc tym osobom nie pozostawać z problemem samemu jak palec.
Autorka w lekkiej i płynnej oprawie historii, z zabawnymi bohaterami i mniejsze-większymi plot twistami, poruszyła ważny, choć wstydliwy problem. Po raz pierwszy w literaturze zetknęłam się z tematykę pochwicy, więc nie mam porównania do innych historii, jednakże uważam, że autorka Joya Goffney poradziła sobie śpiewająco z tak trudną tematyką.
"Wyznania rzekomo porządnej dziewczyny" to poruszająca historia młodej, dzielnej dziewczyny, która powoli odsuwa od siebie klosz nałożony przez rodzinę i po raz pierwszy rusza z własnym życiem. To również historia o przesuwaniu i pilnowaniu granic, rozwoju i przewartościowaniu życia pod wpływem bliskich osób, choć nie w kontekście, o którym moglibyście pomyśleć najpierw.
Już po przeczytaniu opisu książki wiedziałam, że drzemie w niej potencjał na świetną historię, poruszającą ważny, choć wciąż zbyt cichy problem. Na szczęście się nie pomyliłam i z całego serca mogę polecać "Wyznania rzekomo porządnej dziewczyny"!
Cieszę się, że miałam przyjemność poznać historię Monique i obserwować jej starania wobec walki o siebie, własne ciało i własne granice. Ta książka pozwala na zastanowienie się nad własnymi wartościami i rozważenie czy chcemy ulec presji środowiska, czy trwać przy swoim zdaniu mimo konsekwencji, jakie poniesie za sobą zdanie twierdzące. Zdecydowanie warta uwagi!
Monique to córka pastora, wymagającego od niej posłuszeństwa w każdej kwestii. Ma być grzeczna, pomocna, dobrze się uczyć, udzielać się w kościele, a nade wszystko nie spieszyć się ze współżyciem przedmałżeńskim. Problemem jest to, że jej chłopak, choć pokazuje się z najlepszej strony przed pastorem, nie chce czekać i namawia dziewczynę do przełamania oporu. Na jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-05
Piękne, potężne i nieśmiertelne walkirie to następczynie bogów, które pomagają duszom poległych bohaterów w ich ostatniej drodze - do Walhalli. Blair, jako druga córka walkirii, nie posiada żadnych mocy, więc nic też nie łączy ją ze światem innym niż ludzki. Wszystko do czasu, gdy jej mama ginie w tajemniczym wypadku, a sama Blair nie wierzy w przypadek w tej sprawie. Niestety nikt nie podziela jej zdania, więc sama musi odkryć prawdę.
"A Fate Darker Than Love" to magiczna historia, która mogłaby przydarzyć się każdemu. Dopóki nie zostaniemy postawieni przed ostatecznym wyborem nie dowiemy się jaki jest nasz los i czy przypadkiem nie płynie w nas krew walkirii lub innej mitologicznej postaci. A przynajmniej można tak sobie pomarzyć!
Ta historia porwała mnie od pierwszych stron przez prędką akcję, nawiązania do mitologii, a przy tym jednoczesną prostotę i zwyczajność Blair. Do tego całe mnóstwo tajemnic i spokojnie rozwijające się uczucia okazały się przepisem na sukces.
Autorkę, Biancę Iosivoni, pamiętam z współautorstwa książki Moc amuletu, którą polubiłam, dlatego też byłam ciekawa jak wypadnie jej własna książka. Tym razem również pozytywnie odebrałam historię spod jej pióra, więc nie mogę doczekać się kolejnych!
Ten tytuł polecam szczególnie fanom mitologii nordyckiej, ale i książek Ricka Riordana. Jeśli brakowało Wam damskiej postaci, która wpada w świat walkirii, to "A Fate Darker Than Love" będzie pasować idealnie!
Piękne, potężne i nieśmiertelne walkirie to następczynie bogów, które pomagają duszom poległych bohaterów w ich ostatniej drodze - do Walhalli. Blair, jako druga córka walkirii, nie posiada żadnych mocy, więc nic też nie łączy ją ze światem innym niż ludzki. Wszystko do czasu, gdy jej mama ginie w tajemniczym wypadku, a sama Blair nie wierzy w przypadek w tej sprawie....
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wszyscy jesteśmy kapitanami na naszych statkach i stawiamy żagle, żeby wyruszyć w ostatnią podróż".
Zbliża się dzień uruchomienia Prognozy Śmierci, a ludzie zastanawiają się czy ten program będzie działać czy może to jedno wielkie kłamstwo, polegające na spieniężeniu strachu. Bo jak inaczej odnosić się do programu, który będzie polegał na informowaniu ludzi o śmierci w ciągu 24 godzin...
Orion Pagan ma chore serce, więc zapisał się do Prognozy, by poznać ten dzień. Niemal od narodzin spodziewa się, że śmierć jest bliska, a dzięki temu telefonowi będzie miał okazję pożegnać się z bliskimi. Z kolei Valentino Prince dopiero rozpoczyna życie, bowiem dopiero przeprowadził się do NY. Nie wierzy w to, że telefon od Prognozy nadejdzie szybko, jednakże zapisał się do programu po wypadku samochodowym siostry bliźniaczki. Tak dla pewności.
Ścieżki Oriona i Valentina przecięły się nagle i niespodziewanie na Time Square podczas imprezy otwierającej Prognozę. Jednak krótko po północy rozlega się seria telefonów, która zmieni ich rzeczywistość na zawsze. Nie wiedzą jak skończy się ten dzień, ale wiedzą, że chcą go spędzić razem.
Krótko przed rozpoczęciem "Ten pierwszy ostatni dzień" poznałam "Nasz ostatni dzień", więc w pewnym stopniu byłam już w świecie wymyślonym przez Adama Silverę. Różnica polegała na tym, że w pierwszej chronologicznie historii - NOD - Prognoza Śmierci hula już od pewnego czasu, tu jest dopiero uruchamiana.
Styl Adama Silvery jest lekki i przyjemny w odbiorze, co łagodzi poruszaną trudną tematykę, jaką jest obcowanie ze śmiercią. Autor wplata również sporo humoru, co równoważny poziom emocji, jakie wywołuje ta historia.
Orion i Valentino to postaci, których nie da się nie polubić. Młodzi, pełni energii, a jednocześnie postawieni w sytuacji bez wyjścia. Ciężko czytało mi się tę historię przez obciążenie psychiczne związane z młodymi ludźmi, którym nie da się pomóc. Po "Naszym ostatnim dniu" już wiedziałam, że nie obejdzie się bez wzruszeń, bowiem temat nieuchronności śmierci, szczególnie w tak młodym wieku, jest mi znany z otoczenia i przez to jeszcze bardziej trudny.
"Za Prognozą Śmierci stoi piękna idea, jednak to potworna praca".
Lektura ta zdecydowanie zachęciła mnie do sięgnięcia po pozostałe książki autora. Oczekuję podobnego poziomu, ale jednocześnie obawiam się ilości łez, jakie prawdopodobnie wyleję na ich kartach. Miejmy nadzieję, że już niedługo się przełamię i poznam kolejne!
Powstrzymywałam się, by się nie rozpłakać w trakcie lektury, ale pokochałam Oriona i Valentina, więc trudno było mi się z nimi rozstawać. To pożegnanie było bolesne, jednak chciałabym kiedyś wrócić do tej lektury, gdy będę potrzebowała przypomnieć sobie jak wygląda bezinteresowność, dobro i piękny rozkwit uczuć. Piękne jest również to, jak ścieżki poszczególnych postaci stykają się ze sobą w najmniej spodziewanych momentach. Nie wszyscy są powiązani z Prognozą, inni czasem tylko sąsiadują z wiodącymi postaciami lub mają jeszcze mniej znaczące role w tej historii, ale autor pokazuje ich perspektywę, przez którą chciałabym poznać ich historie. Choć oczywiście nie jako ofiar Ostatniego Dnia.
"Wszyscy jesteśmy kapitanami na naszych statkach i stawiamy żagle, żeby wyruszyć w ostatnią podróż".
Zbliża się dzień uruchomienia Prognozy Śmierci, a ludzie zastanawiają się czy ten program będzie działać czy może to jedno wielkie kłamstwo, polegające na spieniężeniu strachu. Bo jak inaczej odnosić się do programu, który będzie polegał na informowaniu ludzi o śmierci w...
Rzeczywistość Elaine składa się z vortexów, będących tunelami energetycznymi, mnóstwa tajemnic i walkę w obronie tych, którym jedynym marzeniem jest bycie wolnym od prześladowania. Świat stoi u progu wojny, a zapobiec jej mogą Elaine i Baile, o ile uda im się powstrzymać łowców wysłanych przez Hawthorne'a.
Byłam przekonana, że po bardzo dobrym wstępie, jakim był "Dzień, w którym rozpadł się świat", akcja w drugim tomie nieco zwolni, a tym samym nie będę skupiać swojej uwagi na lekturze w podobnym stopniu. Nie spodziewałam się za to tempa, jakie obrała ta historia! Było elektryzująco i szybko!
"Dziewczyna, która prześcignęła czas" to porywająca historia o przeszłości, przyszłości i teraźniejszości pełnej co rusz odkrywanych tajemnic. Zachwyca, wciąga i nie daje o sobie zapomnieć. A wszystko to za sprawą połączenia wartkiej akcji, lekkiego pióra, rozbudowanego uniwersum i energicznych bohaterów, z którymi czytelnik przeżywa gamę emocji.
W recenzji pierwszego tomu, podlinkowanej powyżej, wspomniałam, iż nie jestem fanką dystopii, ale seria Vortex ma w sobie to coś, co przykuło moją uwagę. W tym momencie mogę potwierdzić, że kolejny tom również utrzymał poziom, co mnie bardzo cieszy! I w sekrecie zdradzę, że zaczęłam już trzeci (premiera 26.04) i on także zapowiada się bardzo dobrze!
Ze względu na to, iż zachodzi ingerencja czasowa a przyszłość łączy się z przeszłością, w tej części wymagane było większe skupienie, niż w poprzedniej. Przeskoki czasowe były dla mnie początkowo trudne do ogarnięcia, ale gdy już się wgryzłam w fabułę, to z trudem się od niej odrywałam.
Rzeczywistość Elaine składa się z vortexów, będących tunelami energetycznymi, mnóstwa tajemnic i walkę w obronie tych, którym jedynym marzeniem jest bycie wolnym od prześladowania. Świat stoi u progu wojny, a zapobiec jej mogą Elaine i Baile, o ile uda im się powstrzymać łowców wysłanych przez Hawthorne'a.
Byłam przekonana, że po bardzo dobrym wstępie, jakim był "Dzień, w...
2023-04-16
Dzień, w którym na świecie pojawiły się vortexy zmienił wszystko. Morza, kraje, ludzie... nic nie uchroniło się przed mocą, jaką obudziła energia pierwszego vortexu. Są to magiczne portale, tunele służące do przemieszania się, które dla zwykłych ludzi mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczną pułapką.
W 2099 roku świat, jaki znali wszyscy już od dawna nie istnieje. Młoda Elaine przygotowuje się do momentu, którego wyczekiwała przez całe swoje życie - do wielkiego wyścigu vortexami, w którym nagrodą jest zostanie łowcą. Nie spodziewa się jednak komplikacji, jakie pojawią się w trakcie konkursu.
"Dzień, w którym rozpadł się świat" to pierwsza część trylogii Vortex, która szerokim echem odbiła się zarówno w Polsce, jak i za granicą. Nie mogłam się więc oprzeć poznaniu jej, szczególnie że już niedługo - 26.04.2023 r. - polską premierę ma trzeci tom!
Autorka stworzyła nowe uniwersum, pełne zagadek, zawirowań i nieznanych mi dotąd haseł, a w którym odnalazłam się już od pierwszych stron. Elaine jest silną postacią, częściowo przywodząca na myśl Katniss z Igrzysk śmierci lub Tris z Niezgodnej, które dążą do osiągnięcia zamierzonego celu, a przy tym starają się dbać o bliskich. Nadużyciem byłoby jednak stwierdzenie, że seria Vortex czerpie z tamtych, choć żałuję, że nie zdobyła jeszcze aż tak wielkiego rozgłosu.
Rozpoczynając lekturę zastawiałam się czy odnajdę się w tej historii, bowiem nie jestem wielką fanką dystopii, ale moje obawy rozwiały się już po kilku pierwszych rozdziałach. Anna Benning stworzyła historię, która zachęci nawet najbardziej oporne jednostki.
Lekkie pióro autorki i stopniowo wprowadzane do fabuły pomysły sprawiły, że głowa nie parowała mi od nadmiaru postaci i nowych miejsc/przedmiotów. Dystopijne uniwersum wiąże się z nową nomenklaturą, jednakże stopniowe wyjaśnianie znaczenia poszczególnych przedmiotów sprawiło, że nie czułam się zagubiona w świecie vortexów.
Akcja rozpędziła się tuż po starcie książki, a później na zmianę zwalniała i przyspieszała. Doprowadziło to do tego, że miałam problem z oderwaniem się od lektury, w obawie, że przerwę w trakcie ważnego zdarzenia, sami z pewnością rozumiecie! I choć końcówka nie była tak wybuchowa, jak myślałam, że będzie, to i tak planuję niemal od razu sięgnąć po drugi tom.
Dzień, w którym na świecie pojawiły się vortexy zmienił wszystko. Morza, kraje, ludzie... nic nie uchroniło się przed mocą, jaką obudziła energia pierwszego vortexu. Są to magiczne portale, tunele służące do przemieszania się, które dla zwykłych ludzi mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczną pułapką.
W 2099 roku świat, jaki znali wszyscy już od dawna nie istnieje. Młoda...
2023-04-19
Londyn, 1799 rok. Pandora "Dora" Blake mieszka na strychu w budynku, w którym niegdyś mieścił się słynny antykwariat prowadzony przez jej rodziców. Rodzice zmarli, zaś sklep odziedziczył wuj, chciwy i pozbawiony skrupułów, handlujący falsyfikatami. Sytuacja się zmienia, gdy do sklepu dostarczona zostaje tajemnicza grecka waza, tak stara, że nie da się określić jej wieku, na której widnieje wizerunek mitycznej Pandory. Dora i młody antykwariusz Edward planują dowiedzieć się o niej jak najwięcej, jednak w związku z tym będą musieli przewartościować wszystko, w co wierzyli do tej pory.
Przepiękna okładka, klimatyczne nawiązania do mitu o Pandorze i przystępne pióro autorki, to zdecydowany przepis na sukces. Nie jestem w stanie więc zrozumieć, dlaczego o tej historii jest tak cicho!
Akcja rozwija się stopniowo, dzięki temu powoli wsiąkamy w klimat wiktoriańskiej Anglii wymieszanej z mitologią. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielką robotę zrobi umieszczenie historii w tej konkretnej epoce! A do tego ilość sztuki i kultury, jaka przewija się na kartach powieści - zachwycające!
Jestem wielką fanką nawiązań do mitologii, dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok tej historii. "Pandora" to klimatyczna opowieść o sekretach, magii wywodzącej się z mitologii i sztuce, która zachwyca już po samym opisie.
Wiodąca bohaterka, Pandora, to niezależna młoda dziewczyna, walcząca za wszelką cenę o siebie i dobre imię swojej rodziny. Jest nieustraszona, zdeterminowana i ciekawa świata. Poznawanie jej historii było czystą przyjemnością!
"Pandora" to literatura piękna łącząca magiczną historię, barwne postaci i klimatyczny Londyn. Żałuję, że o tej historii jest tak cicho, bo jestem pewna, że zachwyci wielu czytelników! Jest przystępna w odbiorze, a jednocześnie barwnie opisuje londyńskie alejki i przygody bohaterów.
Londyn, 1799 rok. Pandora "Dora" Blake mieszka na strychu w budynku, w którym niegdyś mieścił się słynny antykwariat prowadzony przez jej rodziców. Rodzice zmarli, zaś sklep odziedziczył wuj, chciwy i pozbawiony skrupułów, handlujący falsyfikatami. Sytuacja się zmienia, gdy do sklepu dostarczona zostaje tajemnicza grecka waza, tak stara, że nie da się określić jej wieku, na...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Minęły trzy miesiące odkąd Adam zerwał z Rosie wszelkie kontakty. Przez ten czas oboje wewnętrznie cierpią, jednak nie da się nikogo zmusić do powtórnego nawiązania relacji, gdy ten ktoś usilnie ucieka od kontaktu, prawda? W głowie Rosie wciąż dźwięczą słowa z listu pożegnalnego i marzy o tym, by choć raz wrócić do długich rozmów, a przynajmniej wyjaśnić sobie wszystkie kwestie i na spokojnie zamknąć ten rozdział w swoim życiu.
Niestety nie jest w stanie sama odnowić kontaktu z kimś, kto tego nie chce, więc usilnie zatraca się w pracy i samorozwoju. A gdy już udaje jej się względnie ustabilizować emocje i życie, Adam się odzywa i burzy jej tarczę ochronną.
Po zakończeniu "Lonely heart" nie mogłam się doczeka rozpoczęcia lektury kolejnego tomu. Tamta część wymęczyła mnie psychicznie, wylałam na niej masę łez i miałam cichą nadzieję, że "Fragile heart" ukoi moje złamane serce. Och jakże naiwna byłam!
W recenzji pierwszego tomu rozpisałam się na temat stylu Mony Kasten, który uwielbiam, więc tu nie będę się powtarzać. W skrócie, jest to autorka, po której książki w ciemno i jeszcze ani razu się na niej nie zawiodłam. Jest to również autorka, która potrafi napisać książki, będące dla mnie comfort books, a jednocześnie rozbijające moje serce.
"Fragile heart" to książka, która Was zachwyci, zmiecie i ukoi. Nie wiem jak można było wrzucić tak wiele emocji w jedną historię, ale jestem nią oczarowana od samego początku i będę jeszcze przez długi czas. W pierwszej części historii pojawiły się takie wątki jak cancel culture, uwielbienie do zespołu, ale również hejt i pozornie bezkarna krytyka w sieci. W tej części Mona Kasten pozostała w trudnej tematyce i odniosła się również m.in. do depresji, ataków paniki, uzależnienia. W związku z tym trudno było mi poznawać tę książkę, bo w pewnym momencie ilość trudniejszej tematyki mnie przytłoczyła.
Seria Scarlet Luck to książki o młodych ludziach, spełniających marzenia, a jednocześnie przytłoczonych przez życie. Jednocześnie podnosi na duchu i dobija przez problemy, jakie mogą dotknąć każdego z nas. A przez to są chyba jeszcze bardziej ludzkie i z dużo większą łatwością można się postawić na miejscu bohaterów.
Minęły trzy miesiące odkąd Adam zerwał z Rosie wszelkie kontakty. Przez ten czas oboje wewnętrznie cierpią, jednak nie da się nikogo zmusić do powtórnego nawiązania relacji, gdy ten ktoś usilnie ucieka od kontaktu, prawda? W głowie Rosie wciąż dźwięczą słowa z listu pożegnalnego i marzy o tym, by choć raz wrócić do długich rozmów, a przynajmniej wyjaśnić sobie wszystkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-09
Po latach walk i krwawych wypraw, orczyca Viv postanawia odwiesić swój miecz na haku i spełnić swoje marzenie - otworzyć pierwszą kawiarnię w Thune. Problemem jest zarówno brak idealna miejsca, jak i fakt, że nikt poza nią nie ma zielonego pojęcia o tym, czym jest kawa. Na szczęście, podążając nową ścieżką, może liczyć na kompanów, którzy przybywają z pomocną dłonią w najmniej spodziewanym momencie.
"Legendy i latte" to fantasy pełne gnomów, sukkubów, orczyc, a jednocześnie otulające jak miękki kocyk i filiżanka gorącej kawy po ciężkim dniu. Nawet nie spodziewałam się tego, jak przyjemnie spędzę czas w trakcie lektury.
Autor, Travis Baldree, wprowadził na rynek historię określoną mianem cozy fantasy. Dzięki tej historii możemy odpocząć od walecznych, heroicznych postaci, które oddają życia w imię wyższych celów. Tutaj Viv postanowiła skończyć z walką i oddać się przyjemności prowadzenia kawiarni. Jeśli macie świadomość jakiego rodzaju będzie to książka przed jej rozpoczęciem, to zdecydowanie się nie rozczarujecie.
Lekkie pióro autora, mnóstwo humoru, kilka zwrotów akcji, nutka grozy i wydzierający z kart zapach mojej ukochanej kawy sprawiły, że przez lekturę płynęłam i to zdecydowanie za szybko. Mam nadzieję, że w najbliższych latach poznamy kolejne części, bo po "Legendach i latte" stałam się ogromną fanką Viv.
Jest to zdecydowanie ciepła historia, pachnąca kawą i ciasteczkami, i niewskazana do poznawania bez wspomnianego poczęstunku. Cieszę się, że udało mi się po nią sięgnąć i zachwycić się bohaterami. Ze względu na to, iż autor nie skupił się zbytnio na rozwinięciu postaci od strony ich fantastycznych umiejętności, jest to lekka fantastyka, którą serdecznie polecam szczególnie na rozpoczęcie swojej przygody z tym gatunkiem.
Po latach walk i krwawych wypraw, orczyca Viv postanawia odwiesić swój miecz na haku i spełnić swoje marzenie - otworzyć pierwszą kawiarnię w Thune. Problemem jest zarówno brak idealna miejsca, jak i fakt, że nikt poza nią nie ma zielonego pojęcia o tym, czym jest kawa. Na szczęście, podążając nową ścieżką, może liczyć na kompanów, którzy przybywają z pomocną dłonią w...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Jakże łatwo było uciekać. Zdecydowanie łatwiej, aniżeli przyznawać się do własnych lęków."
Porywcza Aimil stchórzyła. W obliczu narastających uczuć do młodego diuka, Aimil postanowiła uciec do domu - do szkockiego Glamis. Niestety bliskość domu i rodziny, ani codzienne obowiązki nie są w stanie ukoić jej tęsknoty za angielskim diukiem.
Alistair z kolei nie zwykł łamać obietnice, więc zamiast pozostać w Anglii, wyrusza do Glamis, by zdobyć uznanie bliskich Aimil i oficjalnie poprosić o jej rękę. Nie spodziewa się jednak, jak wielką przeszkodę może stanowić jego angielska krew.
Po fenomenalnej pierwszej części nie spodziewałam się niczego innego, jak utrzymującej poziom kontynuacji, w której Aimil i Alistair wywalczą swoje szczęście. Autorka przygotowała jednak dla nas ponad 500 stron lektury pełnej zwrotów akcji, tajemnic i niedopowiedzeń, które oddalają naszą dwójkę od siebie i od wspólnego szczęścia.
"Czasami jest jednak wręcz wskazane, by pewne wydarzenia raz na zawsze pochłonął mrok historii"
Pani Adrianno, chcę więcej! Aimil, Alistair, Tearlach - oni wszyscy skradli moje serce i marzy mi się powrót do ich świata. Nawet jeśli byłyby to postaci poboczne w innej, nowej historii to proszę to przemyśleć.
"Każda kobieta - młoda, w kwiecie wieku, a także taka u schyłku swojego życia - była niepowtarzalnie, unikatowo piękna oraz wyjątkowa na swój własny sposób. Pozornie na pierwszy rzut oka były takie same - czyż niemalże wszystkie kwiaty nie miały liści, łodygi oraz płatków? - ale tak bardzo różne i wspaniałe w tej inności."
Lekkie pióro autorki, połączone z kwiecistym językiem i rozkoszną fabułą to przepis na murowany sukces. Mimo tego mam wrażenie, że premiera tej części (jak i pierwszej) przeszły bez echa. A wokół tylu fanów podobnej tematyki! Jeśli więc ukochaliście Bridgertonów, Outlandera i serię Obca Diany Gabaldon, a także kwieciste pióro Jane Austen - sprawdźcie proszę "Nuvole bianche". Autorka skupiła się tu na mnóstwie detali - od wystrojów przez piękne stroje czy historie krążące po Glamis. Czytając te opisy lawirowałam wewnętrznie między książkami Jane Austen i barwnymi opisami z Ani z Zielonego Wzgórza - pani Ratajczak udało się to wszystko skrzętnie połączyć w jedną, cudowną historię!
"Los bywał przewrotny. Splot wydarzeń, kilka przemyślanych i nieprzemyślanych decyzji, doprowadził ich do tego miejsca. Przecież byli tutaj, w środku nocy, w kuchni nawiedzionego Glamis. Ona, Szkotka, która uparcie powtarzała, że nie zamierza poślubić jakiegoś cholernego Anglika. I on, ten cholerny Anglik, który w ogóle nie zamierzał się żenić."
"Jakże łatwo było uciekać. Zdecydowanie łatwiej, aniżeli przyznawać się do własnych lęków."
więcej Pokaż mimo toPorywcza Aimil stchórzyła. W obliczu narastających uczuć do młodego diuka, Aimil postanowiła uciec do domu - do szkockiego Glamis. Niestety bliskość domu i rodziny, ani codzienne obowiązki nie są w stanie ukoić jej tęsknoty za angielskim diukiem.
Alistair z kolei nie zwykł łamać...