-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2014-09-03
2014-08-25
2014-07-04
2013-07-22
2014-04-18
2013-07-25
Książka, która, stojąc na półce rodziców, przyciągała moją uwagę, zanim jeszcze nauczyłam się czytać. Kiedy już posiadłam tę cenną umiejętność, zaczęłam sięgać do niej regularnie, na początku po kryjomu, bo zdawała mi się zionąć jakąś tajemnicą i nie być przeznaczona dla mnie. Później, we wczesnonastoletnim okresie fascynacji wszystkim co głośne, długowłose i opatrzone magiczną etykietką "rock", stała się dla mnie biblią. A teraz - niezawodnym biletem w sentyment.
Książka, która, stojąc na półce rodziców, przyciągała moją uwagę, zanim jeszcze nauczyłam się czytać. Kiedy już posiadłam tę cenną umiejętność, zaczęłam sięgać do niej regularnie, na początku po kryjomu, bo zdawała mi się zionąć jakąś tajemnicą i nie być przeznaczona dla mnie. Później, we wczesnonastoletnim okresie fascynacji wszystkim co głośne, długowłose i opatrzone...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-28
Moje pierwsze zetknięcie z Sherlockiem Holmesem i początek wielkiej miłości do utworów Arthura Conana Doyle'a. Przeczytałam ją kilkukrotnie w wieku około 12 lat, po czym po kilku latach, kiedy zaczęłam poszukiwać kolejnych opowiadań, zauważyłam, że oryginalne "Przygody Sherlocka Holmesa" różnią się zawartością od mojego egzemplarza. Wtedy zorientowałam się, że moja książka, nabyta jako dodatek do jakiejś gazety, to po prostu zbiór opowiadań wybranych przez jakiegoś tajemniczego osobnika i wydany pod "mylącym" tytułem. Sama nie wiem, jaką ocenę wystawić.
Moje pierwsze zetknięcie z Sherlockiem Holmesem i początek wielkiej miłości do utworów Arthura Conana Doyle'a. Przeczytałam ją kilkukrotnie w wieku około 12 lat, po czym po kilku latach, kiedy zaczęłam poszukiwać kolejnych opowiadań, zauważyłam, że oryginalne "Przygody Sherlocka Holmesa" różnią się zawartością od mojego egzemplarza. Wtedy zorientowałam się, że moja książka,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-01-01
2012-09-17
2013-02-27
Nie wiem dlaczego, długo czekałam, żeby zabrać się za kontynuację "Skaczącego Jacka". Być może bałam się, że druga część przygód Burtona i Swinburne'a nie porwie mnie tak jak jej poprzedniczka. A jednak mocno się pomyliłam. Przebrnęłam przez utwór dosłownie ekspresowo, praktycznie pożerając (wzrokiem) kolejne kartki.
Patrząc na tytuł i okładkę spodziewałam się czegoś odrobinę innego. Ale cóż z tego, skoro dostałam więcej i lepsze?
Po raz kolejny spotykamy słynnego podróżnika i małego rudowłosego poetę. Co od razu zwróciło moją uwagę - Algernon Swinburne zabiera dla siebie tym razem zauważalnie większą przestrzeń niż w "Dziwnej sprawie...". Odgrywa ważniejszą rolę w wydarzeniach. Także jego charakter zdaje się być bardziej wyrazisty. Podobnie, z resztą, jak i u Burtona - obydwie postaci budziły we mnie większe emocje, pozwalały bardziej zbliżyć się do siebie.
Jeśli chodzi o wydarzenia - Mark Hodder pozwolił rozpędzić się wyobraźni, zaprezentował nam historię napisaną z większym rozmachem, ale także z dodatkową dawką brutalności. Intryga w pewnym momencie stała się dość skomplikowana, czasem nawet odnosiłam wrażenie, że odrobinę przekombinowana. Niemniej jednak oceniam ją zdecydowanie na plus. Podoba mi się również fakt, że została w pewien sposób połączona z wydarzeniami z poprzedniego utworu.
Za co kocham utwory Hoddera, to mistrzowskie igranie z historią i opowieściami epoki wiktoriańskiej. Większość postaci i wydarzeń, z którymi się spotykamy w "Nakręcanym człowieku" miały swój odpowiednik w rzeczywistości. Autor przekomponowuje jednak ich historię na swój użytek, co wychodzi mu właściwie bezbłędnie.
Nowa książka, kolejny rok w epoce, której wiktoriańską nazywać nie sposób - mamy więc także nowe wynalazki, które stanowią przecież "ducha" powieści steampunkowej. W tym momencie można bez wahania stwierdzić, że autor mocno popuścił wodze wyobraźni. Niektóre jego wizje śmieszą, niektóre po prostu budzą niedowierzanie. Czy to dobrze czy źle - postanowiłam pozostawić to pytanie bez odpowiedzi i po prostu wgłębić się w rzeczywistość utworu, uznając, że Mark Hodder ma duże poczucie humoru.
Cóż teraz mogę napisać na podsumowanie? Może po prostu, że powieść Hoddera to fantastyka z najwyższej półki, dorównująca swojej poprzedniczce i mocno zaostrzająca apetyt na kolejną, niecierpliwie wyczekiwaną część cyklu.
Nie wiem dlaczego, długo czekałam, żeby zabrać się za kontynuację "Skaczącego Jacka". Być może bałam się, że druga część przygód Burtona i Swinburne'a nie porwie mnie tak jak jej poprzedniczka. A jednak mocno się pomyliłam. Przebrnęłam przez utwór dosłownie ekspresowo, praktycznie pożerając (wzrokiem) kolejne kartki.
Patrząc na tytuł i okładkę spodziewałam się czegoś...
2012-10-25
2013-08-14
2013-02-20
Jestem pod niesamowitym wrażeniem "Nieśmiertelnego".
Jako pierwsza przeczytana przeze mnie pozycja z "Uczty wyobraźni", nie mogłaby lepiej zachęcić mnie do sięgnięcia po inne tytuły tej serii.
Urzeka nie tylko baśniowy klimat, ale także język i wielowymiarowość utworu, który pomimo podjęcia wątków niełatwych i nieprzyjemnych, nie nuży, ale nie pozwala oderwać się od lektury.
Książka uzyskała ode mnie na wstępie duży kredyt zaufania, którego nie zawiodła w nawet w najmniejszym calu. Wreszcie dostałam w swoje ręce powieść pełną kochanego przeze mnie słowiańskiego folkloru, stosunkowo rzadko wykorzystywanego w dzisiejszych czasach, zwłaszcza przez autorów spoza tego kręgu kulturowego. Dlatego pozostaję pod wrażeniem tego, jak wspaniale amerykańska autorka potrafiła wczuć się nie tylko w klimat rosyjskich baśni, ale także w rzeczywistość porewolucyjnej Rosji.
Jest to dla mnie powieść ciężka do zakwalifikowania - mieszanina baśniowości, historii i swoistego humoru obnażającego to, o czym czasem ciężko jest mówić.
Zaskoczeniem było dla mnie to, że nie zauważyłam żadnych nagród dla "Nieśmiertelnego", w przeciwieństwie do innych książek autorki. Więc, (o ile wierzyć tak niepewnym kryteriom, jak ilość nagród), jeśli inne jej utwory są jeszcze lepsze niż opowieść o Marii Moriewnie - nie mam na co czekać, tylko gonić do księgarni.
Jestem pod niesamowitym wrażeniem "Nieśmiertelnego".
Jako pierwsza przeczytana przeze mnie pozycja z "Uczty wyobraźni", nie mogłaby lepiej zachęcić mnie do sięgnięcia po inne tytuły tej serii.
Urzeka nie tylko baśniowy klimat, ale także język i wielowymiarowość utworu, który pomimo podjęcia wątków niełatwych i nieprzyjemnych, nie nuży, ale nie pozwala oderwać się od...
2003-01-01
Nie rozumiem tych wszystkich napastliwych zarzutów w stosunku do Łozińskiego. Czytałam zarówno jego tłumaczenie jak i Panią Skibniewską i uważam, że wielu (choć zapewne nie wszyscy) z krytykujących są uprzedzeni po całej masie negatywnych komentarzy dotyczących tłumaczeń Łosińskiego. "Łoziński NIE i koniec. Dlaczego? Bo nie." Rozumiem, że niemal zbrodnią było tłumaczenie nazw własnych takich jak Bagosz czy Półmędrek, ale w powyższym wydaniu zostały przywrócone normalnie nazwiska i imiona. Tłumaczenie nie jest idealne, ale niepozbawione też swojego uroku i zalet. Bardzo mi odpowiadał język jakiego używa tłumacz, moim zdaniem idealnie oddaje sielskość Shire i charakter hobbitów. Wiem, że od czasu do czasu pojawiają się tu dziwne twory w postaci "krasnoludowych kaloszy" (jeśli mnie pamięć nie myli), ale nie uważam, żeby trzeba było aż tak demonizować przy jednoczesnym uwznioślaniu pierwszej tłumaczki (którą swoją drogą bardzo podziwiam i szanuję). Wracając do "Bagoszów" i "Włości" - tak naprawdę bardzo chciałabym przeczytać to wydanie, którego jednak nijak nie mogę znaleźć.
Komentować samej treści utworu nie muszę, bo Tolkien jest dla mnie niezrównanym Mistrzem i żeby wyrazić opinię o "Władcy pierścieni" potrzebowałabym bardzo dużo czasu i miejsca.
Sama forma zyskowego wydania nie zachwyca (jak i większość książek tego wydawnictwa), brzydka okładka, niewygodna do czytania cegłówka, niektóre kartki powypadały. Niemniej jednak do tej cegłówki jestem przywiązana od lat dziesięciu i przywiązana pozostanę. A Świszczowy Wierch zawsze będzie dla mnie Świszczowym Wierchem, a nie jakimś tam Wichrowym Czubem ;)
Nie rozumiem tych wszystkich napastliwych zarzutów w stosunku do Łozińskiego. Czytałam zarówno jego tłumaczenie jak i Panią Skibniewską i uważam, że wielu (choć zapewne nie wszyscy) z krytykujących są uprzedzeni po całej masie negatywnych komentarzy dotyczących tłumaczeń Łosińskiego. "Łoziński NIE i koniec. Dlaczego? Bo nie." Rozumiem, że niemal zbrodnią było tłumaczenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008-01-01
Mało która książka miała na mnie tak wielki wpływ, jak książki Pullmana. Czy pozytywny, czy negatywny - tego nie mogę ocenić. Jednak cały cykl, czytany kilkukrotnie przyczynił się do ukształtowania mojego światopoglądu w niemałym stopniu.
Mało która książka miała na mnie tak wielki wpływ, jak książki Pullmana. Czy pozytywny, czy negatywny - tego nie mogę ocenić. Jednak cały cykl, czytany kilkukrotnie przyczynił się do ukształtowania mojego światopoglądu w niemałym stopniu.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Moja ukochana książka Lucy Maud Montgomery. Nie wiem, czy jest inna powieść, do której wracałabym kiedyś równie często.
Ktoś może powiedzieć, że ckliwa, że naiwna, że przesłodzona. Dla mnie jest jedną z bardziej wzruszających książek o Ani, nierozerwalnie kojarzy mi się z dzieciństwem, kiedy to miałam tendencję do połykania ulubionych książek po sto razy. Nawet pomimo szczęśliwego zakończenia pozostawia jakiś delikatny smutek, którego ciężko się pozbyć.
Moja ukochana książka Lucy Maud Montgomery. Nie wiem, czy jest inna powieść, do której wracałabym kiedyś równie często.
Ktoś może powiedzieć, że ckliwa, że naiwna, że przesłodzona. Dla mnie jest jedną z bardziej wzruszających książek o Ani, nierozerwalnie kojarzy mi się z dzieciństwem, kiedy to miałam tendencję do połykania ulubionych książek po sto razy. Nawet pomimo...
Kiedy ktoś mówi o książce, że była "piękna" lub "magiczna" - zazwyczaj znaczy to tyle co nic.
W tym przypadku jednak są to pierwsze słowa, jakie cisną mi się na usta, a co więcej, słowa oddające klimat powieści niemal idealnie. Nawet po przemyśleniu jak płytko i banalnie brzmią - nie jestem w stanie zmienić zdania, że to właśnie ich powinnam użyć do opisania „Cienia wiatru” Carlosa Ruiza Zafona. Mając na względzie to, że określenia nie mówią właściwie nic, powinnam chyba jakoś usprawiedliwić swój wybór – co więc jest w tej powieści tak „pięknego” czy „magicznego”?
Odpowiedź jest prosta – Barcelona. Miasto stanowiące tło dla rozgrywającej się historii, choć nie zawsze idylliczne, nawet pomimo powojennej atmosfery czaruje czytelnika, zmieniając w jego oczach swoje wady w zalety. Na kartach powieści najciemniejsze, najbrudniejsze zaułki, zamiast odpychać, sprawiają wrażenie miejsc posiadających własne tajemnice, zapraszających do ich odgadnięcia. Wrażenie to potęguje się, kiedy spojrzymy na okraszające tekst fotografie znanego hiszpańskiego artysty Francesco Catala-Roki. Pomimo iż niezwiązane bezpośrednio z akcją powieści, pozwalają jeszcze mocniej wczuć się, a nawet „wsiąknąć” w realia utworu.
Można by powiedzieć, że zaczynam opisywanie książki od końca – zamiast opowiedzieć o bohaterach, zabieram się do tła powieści. Moim zdaniem jednak nie jest to błąd, gdyż dla mnie sedno utworu stanowiły nie postacie, nie wydarzenia, ale sceneria, w jakiej zostały one umieszczone. Jak to określił mój dziadek – „Czytałem tę książkę nie dla akcji, ale po to, żeby przypomnieć sobie te kilka dni w Barcelonie”.
Mimo wszystko powinnam jednak powiedzieć parę słów o tych, bez których (mimo wszystko) powieści by nie było.
Głównym bohaterem utworu jest Daniel Sempere – na początku dziesięcioletni, pod koniec powieści nieco starszy syn księgarza, właściciela antykwariatu „Sempere i synowie”. Osierocony przez matkę chłopak zostaje pewnego dnia zaprowadzony przez ojca do magi... przepraszam, znów to słowo pcha mi się pod palce. A więc, Daniel zostaje zaprowadzony do tajemniczego miejsca, zwanego Cmentarzem Zapomnianych Książek, gdzie natrafia na powieść, która niedługo na zawsze ma odmienić jego życie... Zaczyna się baśniowo, lecz z biegiem stron tak pięknie już nie jest. Oczywiście, jeśli przyjąć tę wersję, że w baśniach wszystko jest tak proste i kolorowe... Młody chłopak rozpoczyna wieloletnią wędrówkę ulicami Barcelony, która staje się zarówno pościgiem jak i ucieczką. Co więcej, Daniel, oprócz miłości, śmierci, tragedii ludzkich, zapomnianych historii opowiadanych w ciemnościach, spotyka... postać która uciekła z kart ukochanej przez niego powieści.
Oprócz Daniela i jego ojca w powieści natknąć możemy się na całą gamę różnobarwnych postaci, z których warto wspomnieć mojego ulubionego Fermina – człowieka orkiestrę, postać z przeszłością, która pomimo nie odstępującego jej nigdy cienia dawnej tragedii, co kilkanaście stron rozbawiała mnie do łez.
Kiedy przebrniemy już przez „piękne” i „magiczne” istnieje jeszcze cała gama innych, do bólu wytartych przymiotników (takich jak "smutne", "wzruszające"), o których można by wspomnieć, lecz przywołanie ich mogłoby wywołać niezwłoczne mdłości i utratę zainteresowania czytelnika.
Jednym z nich, trochę mniej pochlebnym, będzie słówko "przewidywalna". Tak - zakończenie poszczególnych wątków "Cienia wiatru", pomimo tego, że historia sama w sobie jest fascynująca i w jakiś sposób pociągająca, nie jest czymś szczególnie trudnym do odgadnięcia. Lecz, nawet mając świadomość takiego stanu rzeczy od mniej więcej jednej trzeciej lektury - w utworze zagłębiałam się z niczym niezmąconą przyjemnością. Historia, choć niezbyt zaskakująca, porwała mnie na równi z klimatem miasta, który sprawił, że zaczęłam marzyć o chociaż krótkiej przechadzce ulicami tego miasta.
Co takiego ukrył więc autor pomiędzy uliczkami powojennej Barcelony, że powieść tak bardzo przyciąga i kradnie serce czytelnika od pierwszych stron? Jeśli nie jest to oryginalna i nie przewidywalna fabuła - to co? Na to pytanie odpowiedziałam już na początku. Klimat miasta, który jest – tak, piękny i magiczny.
Kiedy ktoś mówi o książce, że była "piękna" lub "magiczna" - zazwyczaj znaczy to tyle co nic.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW tym przypadku jednak są to pierwsze słowa, jakie cisną mi się na usta, a co więcej, słowa oddające klimat powieści niemal idealnie. Nawet po przemyśleniu jak płytko i banalnie brzmią - nie jestem w stanie zmienić zdania, że to właśnie ich powinnam użyć do opisania „Cienia...