Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

W moim odczuciu książka była bardzo dobra. Wybitną fanką horrorów nie jestem, przemawiają do mnie jedynie motywy horroru kosmicznego (lovecraftowego) albo psychologicznego, ale Lśnienie Kinga idealnie miesza motywy paranormalne ze zwykłymi zwidami ludzi chorych. Czytając tą powieść miałam wrażenie, że tworzy idealny balans między "wszystko dzieje się w głowach bohaterów, ponieważ stale pogrążeni są w lęku potęgowanym izolacją, rozdrapywaniem dawnych ran i poczuciem winy" a "niektóre wątki naprawdę są paranormalne i nie idzie ich wytłumaczyć zwykłym szaleństwem". Tak czy inaczej to właśnie motyw tego szaleństwa kupił mnie najbardziej. Drobne detale, drzazgi w psychikach postaci, ich brak komunikacji, stałe pogrążanie się w swoich paranoicznych wizjach, wybrażenie tego co mogłoby być tak silne, że siła sugestii miesza w postrzeganiu rzeczywistości. Momentami może być ciężko przebrnąć przez liczne wzmianki tych samych sytuacji z przeszłości, ale to właśnie to notoryczne rozgrzebywanie ich jest tak ważne w dalszym rozwoju historii. Odejmując warstwę psychologiczną, same sekrety Panoramy świetnie budują tajemniczą otoczkę, gdzie liczne wątki są porządnie nakreślone, ale jednocześnie przedstawione w sposób nie dobitny, który wciąż pozostawia dużo pola do własnej interpretacji, karze zastanawiać się co jest prawdą a co jedynie złudzeniem.

W moim odczuciu książka była bardzo dobra. Wybitną fanką horrorów nie jestem, przemawiają do mnie jedynie motywy horroru kosmicznego (lovecraftowego) albo psychologicznego, ale Lśnienie Kinga idealnie miesza motywy paranormalne ze zwykłymi zwidami ludzi chorych. Czytając tą powieść miałam wrażenie, że tworzy idealny balans między "wszystko dzieje się w głowach bohaterów,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Małe kobietki. Wydanie ilustrowane Louisa May Alcott, Frank Thayer Merrill
Ocena 7,3
Małe kobietki.... Louisa May Alcott, ...

Na półkach:

Książka nieszczególnie wybitna, ale całkiem przyjemna. Momentami narracja dość infantylna, widać, że miała być przystępna dla młodszych czytelników i właściwie to na XIX wieczne standardy zakładam że była swego rodzaju genialną pozycją dla dorastających dziewczynek jako powieść, która miała je inspirować, zachęcać do życzliwości i pracy nad sobą. Współcześnie wydaje się nieco przestarzała, jednak nie odbiera to jej uroku. Dobrze obrazuje wartości XIX wiecznych kobiet, przy tym podkreślając ich indywidualność, próbując wyciągnąć z nich coś więcej niż schemat ozdoby towarzystwa.

Mimo wszystko, ciekawym historii sióstr Merch polecam raczej film, gdyż jako ekranizacja wypada genialnie, uchwytując najważniejsze motywy z książki, przy tym nadając im silniejszy feministyczny wydźwięk z mniejszym naciskiem na cnotliwość, która pojawia się wielokrotnie w powieści i może wydawać się już nieco nieaktualna.

Książka nieszczególnie wybitna, ale całkiem przyjemna. Momentami narracja dość infantylna, widać, że miała być przystępna dla młodszych czytelników i właściwie to na XIX wieczne standardy zakładam że była swego rodzaju genialną pozycją dla dorastających dziewczynek jako powieść, która miała je inspirować, zachęcać do życzliwości i pracy nad sobą. Współcześnie wydaje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po raz kolejny wkraczam do akcji z opinią o książce, której nie skoczyłam, a mimo to mam ścianę tekstu do przekazania.

Głównym czynnikiem dla którego nie byłam we stanie dotrwać dalej niż do mniej więcej dwusetnej strony (prawie połowy!) jest chyba to, jak bardzo męczyła mnie historia January. Po prostu im starsza się robię, tym mniej ruszają mnie historie o zbuntowanych dziewczynach, które nie robią w życiu nic poza narzekaniem na to, że ich życie jest straszne. I nie żebym uważała, że January nie miała aż tak źle albo próbowała teraz stawiać alternatywy jak mogłaby wyglądać jej historia, ale czy miała lat 9, 13 czy 17, miałam wrażenie, że to wciąż jest ta sama osoba w tej samej linii czasowej z identycznymi poglądami, wiedzą i zajęciami. Zaczęłam coraz bardziej cenić ciche, symbolicznie opisane emocje albo nawet postacie w ogóle bez historii (bo nie uważam, że każdy potrzebuje backgroundu żeby być interesujący) ale z ciekawymi akcjami i cechami na przedstawionej linii czasowej, a coraz mniej szczegółowe historie ludzi, którzy poza tą historią nie mają w sobie nic interesującego.

Wiem, że jest to jednak tylko jeden ze sposobów prowadzenia książki, gdzie nie ma momentu w którym kończy się background a zaczyna prawdziwa akcja, ponieważ od początku do końca (przynajmniej wydaje mi się że do końca?) jest to ten sam ciąg wydarzeń, w którym można wskazać pewne przełomowe momenty, ale ja osobiście czytając początek nie mogłam doczekać się przeskoku czasowego do właściwej akcji i w sumie to się go nie doczekałam. Jeśli kogoś właśnie interesuje takie bardzo dogłębne i szczegółowe poznanie czyjegoś życia, to wówczas polecam. Bo jest to chyba bardziej historia dla postaci niż postać dla historii.

To był mój główny problem. Nie mam jednak większych zastrzeżeń co do samego języka książki. Gdy w pierwszych stronach zauważyłam zwroty do czytelnika miałam wrażenie, że właśnie zaczęłam coś bardzo nieprofesjonalnego, co będzie tylko mnie męczyć na dłuższą metę, ale ostatecznie później już się tego nie czuje. Opisy są bardzo dobre, faktycznie wygląda to jak książka która miała przypominać sztukę czy barwny sen, a mniej jak pociąg wydarzeń opisanych skrótami jak w notatniku.

Co do samej fabuły to zaczyna kilka wątków które wydają się dość tajemnicze, niemal baśniowe, po części przewidywalne ale również intrygujące i aż chce się wkroczyć w ten świat bajek głębiej. No ja nie wkraczam, bo ostatecznie nie byłam nimi aż tak zaciekawiona, ale wydaje mi się, że niektóre motywy mimo wszystko są ciekawe i mogą przyciągać czytelników.

Miałam jeszcze problem z samym osadzeniem tej historii na początku XX wieku, bo gdyby nie wzmianki o wydarzeniach historycznych, to bym nie czuła, że akcja toczy się sto dwadzieścia lat temu. Po przeczytaniu tylu powieści z XIX wieku i początku XX, w języku i zachowaniach bohaterów nie widziałam tych okresów. Ten sam styl co w powieściach współczesnych. Domyślam się, że miała jednak w ten sposób być bardziej przystępna i pewnie taka właśnie jest.

Podsumowując, Dziesięć tysięcy drzwi nie jest zupełnym gniotem, tak jak każda książka ma jednak swój target w którym ja po prostu się nie znajduję. Widzę dużo rzeczy, które mogłyby przyciągnąć czytelników. Polecam tym, którzy łatwo wczuwają się w historie bohaterów i potrafią czuć ich cierpienie razem z nimi. Może również tym, którzy podobnie jak January szukają ucieczki od szarej rzeczywistości i są gotowi na przeżycie przygody za Drzwiami i to, że będą miały baśniową otoczkę im wystarczy. Odradzam tym, którzy oczekują dynamicznej historii z większym sensem albo nie lubią aż takiego nacisku na tragedię życia bezsilnej jednostki.

Po raz kolejny wkraczam do akcji z opinią o książce, której nie skoczyłam, a mimo to mam ścianę tekstu do przekazania.

Głównym czynnikiem dla którego nie byłam we stanie dotrwać dalej niż do mniej więcej dwusetnej strony (prawie połowy!) jest chyba to, jak bardzo męczyła mnie historia January. Po prostu im starsza się robię, tym mniej ruszają mnie historie o zbuntowanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

…...co takiego
Chciałam kontynuację ciekawej książki ze świetnymi głównymi bohaterami i dająca do myślenia problematyką, a dostałam fan fiction z udziałem OC z Wattpada…?

Bo taką właśnie postacią jest nowe najjaśniejszej światełko powieści - Marcella. Reprezentuje niezdrową feministyczność, kobietę żadną władzy i przy tym zmiatającą w proch każdego, kto ją zlekceważy. Cała masa rzeczy w niej mi nie pasuje i gdy próbuję sobie wmówić, że to skutek uboczny stania się PP, to przecież cała jej przeszłość jest nakreślona w taki sposób, że moment odrodzenia jedynie złamał pewną barierę. I nie chcę się rozwodzić jaką jest paskudną osobą z charakteru, ale jest okropnie głupia w swojej próżności, nierealistycznie bezmyślna i nie zna takich wyrażeń jak "konsekwencje, rozsądek, przemyślenie swoich akcji dwa razy", przez co jej szaleństwo jest niemal karykaturalne. Po prostu niezwykle męczyły mnie rozdziały z nią, nic się nie kleiło, od początku było widać że to prowadziło donikąd i temu w sumie ostatecznie służył jej wątek. Niczemu. Punkt na mapie który doprowadza inne linie fabularne do jednego miejsca i nagle zostaje wytarty.

Ktoś już wspomniał, ale faktycznie jakość pisania zdawała się tu pogorszyć. Praktycznie nie ma miejsca na pogłębienie postaci czy wydarzeń, tylko akcja leci jak szalona na złamanie karku, a mimo to co chwilę, szczególnie w zakończeniu wprowadzane są co chwilę oczywiste, nierealistyczne i schematyczne przedłużacze akcji w stylu "zabiłbym cię gdyby ktoś nagle nie pojawił się tu znikąd", a wydarzenia są tak łatwe do przewidzenia że po prostu można się tym zmęczyć.

Dużo osób się skarży na niechronologiczne prowadzenie akcji, ale szczerze nie wiem, co jest trudnego w połapaniu się. Na początku każdego rozdziału jest przecież napisane kiedy dzieje się akcja, wystarczy stworzyć w głowie pewną mapę wydarzeń i wetknąć w nie szpile, to nie wymaga więcej uwagi od czytania dramatu i zerkania co chwilę kto właśnie mówi. Nie przeszkadzało mi też za bardzo to, jak porzucano perspektywy bohaterów na kilkadziesiąt stron, zwłaszcza że sama pracuje nad książką pisaną w podobny sposób. Tak czasami trzeba, aby wprowadzić bohatera dopiero, kiedy będzie potrzebny, a w międzyczasie rzucić światło na innych. Jak pionki na szachownicy. To mogło nudzić, można było mieć wrażenie, że postacie nie robią nic ważnego i fabuła przez kilkadziesiąt pierwszych stron nie istnieje, ale ostatecznie widać, że wszystko się klei, a nie kleiłoby, gdyby tamtych rozdziałów nie było.

Moim największym problemem jest jednak to jak nierealistyczna i naciągana jest połowa wydarzeń lub zwrotów akcji… dlaczego postacie są zawsze tam gdzie i kiedy trzeba (Sydney w dosłownie samiutkim zakończeniu??), dlaczego potrafią każdego znaleźć i wyjść cało ze wszystkiego, no chyba że akurat pora na przełomowy moment… w pierwszym tomie tak tego nie czułam, ale tu z racji tego, że dzieje się masa rzeczy jednocześnie, połowa z nich nie powinna mieć racji bytu…

No nie wiem no, jakoś nie czuję, że to kontynuacja tego, co przeczytałam. Brzmi, jakby była napisana pod wpływem sukcesu prequelu i redaktorzy nastawili większy nacisk na to, co ogólnie lepiej się sprzedaje, ale to nie wyszło dobrze… wierzę w starania Schwab i na pewno wciąż mam w sobie szacunek do całości, ale coś mi po prostu tu nie pasuje...

…...co takiego
Chciałam kontynuację ciekawej książki ze świetnymi głównymi bohaterami i dająca do myślenia problematyką, a dostałam fan fiction z udziałem OC z Wattpada…?

Bo taką właśnie postacią jest nowe najjaśniejszej światełko powieści - Marcella. Reprezentuje niezdrową feministyczność, kobietę żadną władzy i przy tym zmiatającą w proch każdego, kto ją zlekceważy. Cała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wichrowe wzgórza poleciła mi koleżanka z zachwytem opowiadając, że pierwszy raz miała styczność z czymś, gdzie każdy główny bohater jest chaotycznie zły i nie mogłam się nie pokusić, aby nie sprawdzić tego sama.

Miała rację. Faktycznie ciężko doszukać się tu postaci, która ma w sobie coś, co obiektywnie da się polubić. Jeśli nie problemy z agresją i zatonięcie w nienawiści, to nadmierna wiara we własną nieomylność i próba ustawienia wszystkich do pionu bez próby zrozumienia ich uczuć (o tobie mówię Nelly, co za frustrująca narratorka...). Gdybym spotkała się z czymś takim w młodzieżówce i miała świadomość, że będzie to gloryfikowane i romantyzowane, to pewnie bym się skrzywiła, ale tutaj nie było to przedstawione w taki sposób bez przyczyny i myślę że każdy widzi, że Wichrowe Wzgórza to tak naprawdę nie romans.

Odebrałam to raczej jako horror skrzywdzonego człowieka, który pozwolił, aby nienawiść stała się główną siłą napędową jego życia. W dodatku można porównać go do istoty na swój sposób mistycznej, która ma swój zasięg poza jednym ciałem. Wiemy przecież, że pogrążeni w złych emocjach są również wszyscy bohaterowie, których można potraktować jako cząstkę Heathcliffa - Catherine ("Ja jestem Heathcliffem"), Linton, Cathy, Hareton. Wszyscy z nich byli niestabilni i przy tym związani z Heathcliffem na skomplikowanej płaszczyźnie.

Tutaj spoiler, ale zauważyłam ciekawą zależność - Heathcliff zaznał spokoju dopiero, gdy część tych jego "cząstek" umarła, a reszta odrzuciła nienawiść i pozwoliła, aby w ich sercu zagościła odwzajemniona miłość. Został wówczas ostatecznie pokonany, jakby mógł żyć tak długo jak żyła otaczająca go nienawiść, choć paradoksalnie to właśnie miłości pragnął i to ona go zabiła. Ale co człowiek to interpretacja.

Książka była więc równie drażniąca i nieprzyjemna co piękna i ciekawa. Ogromne pole do interpretacji i refleksji nad losami bohaterów, przede wszystkim nad istotą ich żalu, choć ich uczucia miały taką siłę, że naprawdę ciężko w pełni je zrozumieć. Odniosłam jednak wrażenie, jakby były w pewien sposób karykaturalne zupełnie celowo. To one w końcu są główną cechą charakterystyczną tej powieści.

Wichrowe wzgórza poleciła mi koleżanka z zachwytem opowiadając, że pierwszy raz miała styczność z czymś, gdzie każdy główny bohater jest chaotycznie zły i nie mogłam się nie pokusić, aby nie sprawdzić tego sama.

Miała rację. Faktycznie ciężko doszukać się tu postaci, która ma w sobie coś, co obiektywnie da się polubić. Jeśli nie problemy z agresją i zatonięcie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Może jednak z bibliotekowego regału młodzieżowek da się wygrzebać jakieś perełki?

W zasadzie to książka kupiła mnie już od pierwszych stron, gdzie dowiadujemy się o przyjaźni bohaterów przemienionej w ich nieustanną walkę i wciągnęła mnie jeszcze bardziej, gdy wyszło na jaw, że wszystko poszło o pogoń za chorą ideą. Naprawdę polubiłam obu głównych "bohaterów" (z czasem Eliego nawet bardziej niż Victora), ale nie dlatego, że jakoś bardzo zgadzam się z tym, co którykolwiek z nich robi, tylko że są interesujący jako postacie - inteligentni, pełni własnych wierzeń i ideałów, szarzy moralnie i w pewnym stopniu hipokryci, ale idealnie przemyślani i autentyczni w swoim szaleństwie. Obaj są zepsuci, ale ich silna wola walki o własne idee… wspaniałe.

Świetny pomysł na pokazanie fabuły skacząc między bohaterami i liniami czasowymi - dzięki temu możemy lepiej poznać różne perspektywy, a każda z nich jest pełna życia - te postacie potraktowano jak prawdziwych ludzi, a nie puste skorupy narratorów wydarzeń jak to czasami się zdarza (Chociaż Mitch i Sydney… Czasami nie rozumiałam, jaką mają mieć rolę)

Miałam pewien problem z samym założeniem osób PP. Nie kwestionuję tego w jak szalony sposób powstają i jakiego farta musieli mieć bohaterowie, że im się to udało, ale moce niektórych bohaterów są nierealistycznie potężne, czynią z nich praktycznie nietykalnych, niezwyciężonych i otwierają przed nimi wrota do cudów, a mimo to nie służą w zasadzie niczemu…
To bardzo ciężki motyw do uchwycenia i myślę że Victoria to zauważyła, dlatego postacie przechodzą przez tyle kryzysów moralnych i osobowościowych (co tworzy ciekawą problematykę), a (moim zdaniem) najpotężniejszą moc przypisała dziecku, które będzie nią bardziej zmieszane niż zauważy jej potencjalne korzyści. W końcu nie każdy, kto otrzyma nadludzką siłę od razu zapragnie bawić się w boga, prawda? Jak inaczej na to spojrzeć, to nie wyszło tak źle.

Szczerze to najbardziej podobały mi się rozdziały z Victorem i Elem na studiach - pokochałam ich osobowości i pomysły i strasznie fascynowało mnie to, czym ostatecznie okażą się ich mroczne strony, co doprowadziło do ich upadku i już znacznie gorzej szła mi część, gdy dziesięć lat później na siebie polowali. Ale tu już chyba kwestia priorytetów.

Vicious zrobiło na mnie naprawdę pozytywne wrażenie i nie mogę się doczekać aż przy następnej wymianie książek w bibliotece zabiorę do domu kontynuację.

Może jednak z bibliotekowego regału młodzieżowek da się wygrzebać jakieś perełki?

W zasadzie to książka kupiła mnie już od pierwszych stron, gdzie dowiadujemy się o przyjaźni bohaterów przemienionej w ich nieustanną walkę i wciągnęła mnie jeszcze bardziej, gdy wyszło na jaw, że wszystko poszło o pogoń za chorą ideą. Naprawdę polubiłam obu głównych "bohaterów" (z czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

3/10 to może niezbyt sprawiedliwa ocena dla książki, której nie skończyłam, ale nie dam rady…

Najbardziej boli mnie to, że naprawdę chciałam, aby mi się podobała. Świat ma niesamowity potencjał, motywy zaczerpnięte z obcej mi kultury, różnorodni bohaterowie (jeśli chodzi o ich wygląd, inny dla każdego plemienia), cała masa pięknych obrazów, które można by tu przedstawić… A nie ma nic. Książka jest zupełnie wyprana z barw, emocji i duszy (ironicznie, patrząc na tytuł). Wszystkie opisy są tak szare i puste jakbym czytała notatki do szkoły, a nie powieść fantastyczną.

Z każdą kolejną stroną egzotyczność tej powieści znikała jak wymazana gumką, bo nie wystarczy, aby napisać, że zjawisko X istnieje - jeśli nie przedstawi się go w dobry sposób i nie nada się mu kolorów, nie ma w nim zupełnie nic baśniowego, a wydaje się nudne i nijakie i takie właśnie było większość pokazanych tu motywów.

Postacie również są bezbarwne. Arrah to kalka schematu głównej bohaterki młodzieżówki - zero ciekawych myśli, dialogów czy decyzji, tylko najbardziej przewidywalne działania oparte na tym, co czuje w danej chwili i nad czym się nie zastanowi. Jej znajomi (poza Rudjekiem, którego i tak mogłam zapamiętać tylko dlatego, że ciągle o nim wspominano) równie dobrze mogliby nie istnieć i nie wiem czy coś by się zmieniło, bo zostali potraktowani jak rozmazane tło. Jedyną postacią, która mnie ciekawiła, była Arti, ale też tylko do momentu, w którym poznałam jej motywy i jej działania stały się absurdalne (po co ona wtajemniczyła córkę w to wszystko i robiła co się dało, aby ją znienawidziła, po co?)

Jakąś część mnie chciałaby wiedzieć, czy dalej będzie lepiej, czy cokolwiek nabierze barw i jak to się skończy, ale pierwsze 250 stron czytało mi się tak topronie, ze chyba nie mam już siły poświęcać na to więcej czasu.

3/10 to może niezbyt sprawiedliwa ocena dla książki, której nie skończyłam, ale nie dam rady…

Najbardziej boli mnie to, że naprawdę chciałam, aby mi się podobała. Świat ma niesamowity potencjał, motywy zaczerpnięte z obcej mi kultury, różnorodni bohaterowie (jeśli chodzi o ich wygląd, inny dla każdego plemienia), cała masa pięknych obrazów, które można by tu przedstawić… A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam naprawdę mieszane uczucia. Większość mi się podobała, ale nie mogę pozbyć się lekkiego rozczarowania.

Fabuła rozkręcała się powoli, po drodze zostawiła masę obietnic, po czym wskoczyła na rollercoaster. Przez całość przeplata się wiele wątków, co czyni historię bogatą w szczegóły, ale jednocześnie łatwo może rozczarować. Moim największym błędem było mylne nastawienie się, że David ukończy swoją powieść i że zobaczę jej skutki, jak zacierają się granice między twórcą a bogiem i do jakiego szaleństwa to doprowadzi. Zamiast tego otrzymałam... w sumie to wszystko, z tym, że część albo mnie nie interesowała, albo zdawała się jakaś pogmatwana. W szczególności ciężko czytało mi się zakończenie, w którym może być ciężko odnaleźć większy sens.

Naprawdę polubiłam Davida, nawet jeśli kilka razy chciałam go uderzyć. Mógł być denerwujący, ale mimo tego miał w sobie coś ciekawego i podzielił się z czytelnikami wieloma mądrymi myślami. Jedynie pod koniec miałam wrażenie, że zaczął się trochę sypać, nie tylko jako osoba, ale właśnie postać, która została zmuszona żyć z biegiem następujących jedno po drugim wydarzeń i nie było w tym miejsca na jego bardziej skomplikowane myśli i decyzje.

Warto wspomnieć o relacji Davida z Isabelle, którą (mimo lekkiej niechęci przez różnicę wieku) pokochałam może nie tyle jako relację romantyczną, co bardziej platoniczną. Bratnie dusze i tyle.

Z postaci drugoplanowych lepiej wypadają znajomi i towarzysze Davida niż… nazwę ich "pionkami postępu fabuły". W szczególności ciekawymi bohaterami pod względami psychologicznymi była Cristina (Nie wiem czy bardziej ją rozumiałam i współczułam czy wywracałam oczami za każdym razem, gdy o niej wspominano) i jej mąż, natomiast ci wszyscy ludzie od śledztwa Davida… nawet nie pamiętam ich imion, ale wiem, że w chwili, w której okazało się, że człowiek, o którym research robił David to jeden ze znanych już bohaterów, musiałam się dobrze zastanowić kto to był i co takiego zrobił, że powinnam go pamiętać.

Opisy i malowane słowami obrazy nie były jakoś złe, choć nie czułam od nich specjalnej magii. Silniejsze budowanie klimatu i głębi poszczególnych wydarzeń musiało ustąpić opisaniu tak obszernej historii na tylko sześciuset stronach, dlatego jest okay, choć w mojej opinii trochę zbyt ubogo w emocje, ale to chyba po prostu kwestia tego, że David jako bohater nie poświęca im zbyt wiele uwagi.

Mam naprawdę mieszane uczucia. Większość mi się podobała, ale nie mogę pozbyć się lekkiego rozczarowania.

Fabuła rozkręcała się powoli, po drodze zostawiła masę obietnic, po czym wskoczyła na rollercoaster. Przez całość przeplata się wiele wątków, co czyni historię bogatą w szczegóły, ale jednocześnie łatwo może rozczarować. Moim największym błędem było mylne nastawienie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie zaznaczę tylko, że to pierwsza książka Kinga, którą dokończyłam, dlatego nie mogę spojrzeć na Smętarz przez pryzmat reszty jego twórczości.

Bardzo dobra jeśli chodzi o sam zarys bohaterów. Każdy ma swoją historię, swoje spojrzenie na świat i cechy, które czynią ich realistycznymi. Świetnie nakreślono też relacje między nimi. To wszystko sprawia, że na Creedów można patrzeć jak na rodzinę, która mogłaby mieszkać w naszym sąsiedztwie, a nie jak na bohaterów wykreowanych pod horror. Ciekawe pogłębienie psychologiczne głównego małżeństwa, prawdziwą bolesną przyjemnością było czytanie dobrze opisanej i tym samym naprawdę poruszającej historii Rachel jak i szaleństwa, przez które później przechodził Louis.

Powieść w większej mierze składa się z opisów codziennego życia, ale dały tak dobry obraz relacji między członkami rodziny i ich sąsiadami, że w ogóle mnie nie nudziły i można było wyciągnąć z nich naprawdę wiele ciekawych myśli m.in. na temat śmierci, który jest poruszany dość często.

Właściwe to jedyne co mi nie pasowało w tej książce to to, jak łatwo było mi przewidzieć wszystkie wydarzenia. Wystarczyło mi same przedstawienie głównych bohaterów i tytuł aby nakreślić prawie w 100% poprawny obraz tego, co ich czeka, pomyliłam się tylko w samiutkim zakończeniu, które swoją drogą jest chyba najbardziej przerażającym fragmentem. Na domiar tego, King czasami sam daje nam spoilery - kilka stron przed daną sytuacją on zapowiada, że coś takiego będzie miało miejsce. Dlatego właśnie książkę traktowałam bardziej jak genialnie napisaną historię o istocie śmierci i tym, jak ciężko się z nią pogodzić, a znacznie mniej jak horror, bo w czasie tej lektury czułam wszystko, ale strach bardzo drugoplanowo, jeśli w ogóle.

Tak czy inaczej, Smętarz to wciąż warta przeczytania pozycja, choć raczej dla dojrzałego i przede wszystkim odpornego psychicznie czytelnika. Kto przewidzi, ten przewidzi a kto ma się bać, ten będzie się bać, ale sam styl Kinga i głębia psychologiczna, którą nadaje bohaterom i wydarzeniom jest zdecydowanie warta poświęcenia uwagi.

Na wstępie zaznaczę tylko, że to pierwsza książka Kinga, którą dokończyłam, dlatego nie mogę spojrzeć na Smętarz przez pryzmat reszty jego twórczości.

Bardzo dobra jeśli chodzi o sam zarys bohaterów. Każdy ma swoją historię, swoje spojrzenie na świat i cechy, które czynią ich realistycznymi. Świetnie nakreślono też relacje między nimi. To wszystko sprawia, że na Creedów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Była lepsza niż spodziewałam się po wypożyczeniu trochę w ciemno, ale gorsza niż nastawiłam się już w trakcie.

Pierwsze 100-150 stron rozpoczyna bardzo wiele wątków. Można wyłapać w treści wiele niejasnych szczegółów, które wręcz proszą się o wyjaśnienie. Choć akcja była dość rozlazła, ciężko było mi się od niej oderwać - tak właśnie zaciekawiły mnie sekrety Althei i nieznane motywy przewijających się bohaterów. I tak czekałam na ich wyjaśnienie, czekałam, czekałam... chyba się nie doczekałam?

Albo inaczej - większość -chaotycznie, ale wciąż - wytłumaczono i to być może tylko moja wina, że nastawiłam się na coś bardziej skomplikowanego i zawiodło mnie obrócenie wszystkiego w baśń. Wraz z tym wiele tych szczegółów trochę straciło na logice. Zbyt dużo jednocześnie naciągnięć jak i niedociągnięć. Szczególnie rozczarowujące było ostatnie 150 stron, przewijało się bardzo dużo scen, przez co ciężko było lepiej poczuć którąkolwiek z nich, a Alice została trochę wyprana ze swojego "ja" (na ironię, właśnie je odkrywając), mam na myśli, odniosłam wrażenie, jakby była duchem spacerującym po długim korytarzu i zaglądała do zbyt wielu drzwi, po czym zbyt szybko je zamykała.

Zakończenie odebrało mi się trochę lepiej gdy spojrzałam na nie metaforycznie i nadałam mu własną interpretację. Może być cięższe, niż się wydaje.

Podobała mi się początkowa komunikacja między bohaterami. Alice i Finch rozmawiali dość naturalnie i przez długi czas wydawało mi się, że nie tworzą niepotrzebnych tajemnic, tylko w rozsądny sposób próbują rozwikłać zagadki, przy tym nawoływali wiele detali z własnych historii, przez co wydawali mi się dość realistyczni. Fincha nawet polubiłam, dawał mi vibe kolegi, za którym tęsknię choć nigdy go nie miałam. Alice w zasadzie niczym się nie wyróżniała na tle setek innych bohaterek młodzieżówek, nie była nawet jakoś wybitnie irytująca.

Ostatecznie uczucia mam bardzo mieszane.

Była lepsza niż spodziewałam się po wypożyczeniu trochę w ciemno, ale gorsza niż nastawiłam się już w trakcie.

Pierwsze 100-150 stron rozpoczyna bardzo wiele wątków. Można wyłapać w treści wiele niejasnych szczegółów, które wręcz proszą się o wyjaśnienie. Choć akcja była dość rozlazła, ciężko było mi się od niej oderwać - tak właśnie zaciekawiły mnie sekrety Althei i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To było... ciekawe

Książka z pewnością nie jest dla każdego. W szczególności nie polecam realistom nieznoszącym metafor, bo będą się zwyczajnie męczyć. Bo metafor i alegorii jest tu tak wiele, że można się w nich utopić jak w samym Bezgwiezdnym Morzu.

Całość bardziej przypomina abstrakcyjny sen niż sensowną powieść - cała masa niewytłumaczalnych zjawisk, brak większego ciągu przyczynowo skutkowego czy wyraźnego zarysu charakterów postaci (bo background przynajmniej Zachary i Mirabelle mają dobry, ale niestety już w samej akcji wypadają gorzej), uwięzione w świecie pełnym symboli sprawiło, że udało mi się przymykać oczy na brak większej logiki wszystkiego i po prostu spróbowałam zatopić się w wykreowanym świecie. I niestety bardzo szybko wypływałam na powierzchnię.

Przesłań jest tu naprawdę dużo - od takich, które można po prostu poczuć, do takich, które są mniej oczywiste, ukryte gdzieś za drzwiami. Jak na mój gust, to nawet był ich przepych, momentami odnosiłam wrażenie, jakby niektóre były wymuszonym "fake deep", przy czym jeszcze w samej narracji nawet bardziej niż czas teraźniejszy gryzły mnie bardzo krótkie zdania i liczne, bardzo liczne powtórzenia, ale to już naprawdę bardzo subiektywny problem.

Naprawdę żałuję, że prawdopodobnie nie wycisnęłam z tej powieści tyle ile bym mogła gdybym potrafiła wejść w baśń. Zamiast zachwycać się pięknymi abstrakcyjnymi historiami, którymi przeplatana była akcja, ja tylko doszukiwałam się połączeń albo zaciskałam zęby, że wątek romantyczny jest tak wymuszony i że nie ma żadnej więzi między bohaterami (a to naprawdę przykre, czytając opis na okładce miałam w głowie obraz bardzo zżytego ze sobą trio i trochę się rozczarowałam). Mimo tego nie uważam książki za złą, wręcz przeciwnie, sęk w tym, że nie do końca ją poczułam.

To było... ciekawe

Książka z pewnością nie jest dla każdego. W szczególności nie polecam realistom nieznoszącym metafor, bo będą się zwyczajnie męczyć. Bo metafor i alegorii jest tu tak wiele, że można się w nich utopić jak w samym Bezgwiezdnym Morzu.

Całość bardziej przypomina abstrakcyjny sen niż sensowną powieść - cała masa niewytłumaczalnych zjawisk, brak większego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prawdopodobnie jestem jedyną osobą w klasie, której nieironicznie podobała się ta lektura, hm...

Zawsze wydawało mi się że Werter bardziej niż zakochany w Charlotcie był od niej niezdrowo uzależniony, bo nic innego nie potrafiło dać mu szczęścia i być może podświadomie sam wmieszał się właśnie w tak skazany na porażkę rodzaj relacji, ponieważ wszystkie zawarte w nim mechanizmy miały sprowadzić go wiecznego cierpienia. Jakby pragnął szczęścia, ale jednocześnie nie potrafił go z siebie wykrzesać, bo to smutek czyni go kompletnym a Charlotta była tylko jednym z narzędzi, które miały go pogłębić. Strasznie niezdrowe, można powiedzieć, że głupie, choć nie wydaje mi się aby było to czymś, na co bohater miał wpływ.

Prawdopodobnie jestem jedyną osobą w klasie, której nieironicznie podobała się ta lektura, hm...

Zawsze wydawało mi się że Werter bardziej niż zakochany w Charlotcie był od niej niezdrowo uzależniony, bo nic innego nie potrafiło dać mu szczęścia i być może podświadomie sam wmieszał się właśnie w tak skazany na porażkę rodzaj relacji, ponieważ wszystkie zawarte w nim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawdę genialna... świetnie wykreowany świat, choć fikcyjny to jednak tak zahaczający o rzeczywistość. Dokładnie opisano każdy aspekt tego ustroju i zobrazowano w sposób, który pozwala czytelnikowi czuć przed nim strach. Bardzo dobra kreacja głównego bohatera - Orwell napisał go tak, aby mógł dać nam rzeczywisty przykład wszystkich najgorszych aspektów swojego państwa i przy okazji był postacią, która nie wydawała się pusta ani nijaka.

Całość daje dużo do myślenia, wszystkie obecnie znane nam wartości są tu zaburzone i choć powieść jest raczej inspirowana czasami znanymi pisarzowi, momentami niebezpiecznie nawiązuje do współczesności.

Osobiście bardzo podobało mi się to, że w całej tej atmosferze kontroli przez państwo nie umiałam zaufać ani jednej postaci i to na wielu płaszczyznach: w zwolennikach Wielkiego Brata widziałam jego ukrytych wrogów i na odwrót.

Cieszę się, że udało mi się ją przeczytać jeszcze przed maturą, na pewno wiele jej aspektów można dobrze wykorzystać (szczególnie Nowomowę na ustnej, w końcu znalazłam dobrą obronę gdybym wylosowała te nieszczęsne funkcje językowe) i szczerze dziwi mnie że powieść ta nie jest lekturą i nigdy nie usłyszałam o niej od żadnej polonistki

Naprawdę genialna... świetnie wykreowany świat, choć fikcyjny to jednak tak zahaczający o rzeczywistość. Dokładnie opisano każdy aspekt tego ustroju i zobrazowano w sposób, który pozwala czytelnikowi czuć przed nim strach. Bardzo dobra kreacja głównego bohatera - Orwell napisał go tak, aby mógł dać nam rzeczywisty przykład wszystkich najgorszych aspektów swojego państwa i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zasada jednego Ashley Saunders, Leslie Saunders
Ocena 6,3
Zasada jednego Ashley Saunders, Le...

Na półkach:

Przeczytałam poprzez polecenie koleżanki, która ma słabość do młodzieżówek pisanych z narracji pierwszoosobowej i kolejny raz przekonałam się, że nie podzielam jej miłości.

Opis brzmiał ciekawie a wykonanie nie jest wybitnie złe, lecz w moim odczuciu po prostu nijakie. Całą przedstawioną historię można by było spokojnie wzbogacić o kolejne sto stron, aby pozwolić czytelnikowi lepiej wczuć się w sytuację na świecie czy poświęcić więcej uwagi charakterom Avy i Miry, które poza jedną (dość wymuszoną na potrzeby fabuły) kłótnią są bliźniaczo podobne również z charakteru. Trzeba naprawę mocno się wczuć aby wyłapać te subtelne różnice, które i tak zależą od sytuacji. Krótko mówiąc, gdybym miała zrobić charakterystykę porównawczą, to oddałabym pustą kartkę.

Sam styl napisania jest bardzo prosty i przedstawia wszystko takim jakie jest naprawdę. Krótkie akapity i zdania, dużo opisów czynności, brakowało mi w nich jakiejś głębi, ale jak komuś zależy na samej akcji to przynajmniej się nie wynudzi, bo dzieje się dużo.

Autorki próbowały poruszyć wiele problemów świata bohaterek i choć z łatwością potrafiłabym scharakteryzować ten świat, niestety nie czułam przed nim żadnego lęku. Motyw rebelii również został potraktowany mało wiarygodnie, a na pewno nie czułam chęci walki razem z bohaterkami. Sposób opisywania nie pozwolił mi wczuć się w tą sytuację tak, jak mogłabym, gdyby atmosfera grozy była ciut silniejsza. Momentami myśli dziewczyn odnośnie problemów świata brzmiały tak pusto jak myśli mojej świeżo osieroconej OC, której historię pisałam jako czternastolatka i było to bardzo odrzucające skojarzenie...

Sama akcja nie jest niczym wybitnym, zlepek motywów, które znajdziemy w pierwszej lepszej przygodówce, ale niestety nie bronią się dobrym wykonaniem. O przewijających się bohaterach drugoplanowych można łatwo zapomnieć, zwroty akcji w części podróżniczej wydają się wymuszone.

Dużym plusem jest to że autorki nie wpadły na pomysł (lub przynajmniej go nie zrealizowały) zeswatania którejś z dziewczyn z odpychającym chłopakiem, który zrujnował im życie. Byłoby to prawie na poziomie Okrutnego Księcia, tylko jeszcze bardziej pozbawione sensu.

Przeczytałam poprzez polecenie koleżanki, która ma słabość do młodzieżówek pisanych z narracji pierwszoosobowej i kolejny raz przekonałam się, że nie podzielam jej miłości.

Opis brzmiał ciekawie a wykonanie nie jest wybitnie złe, lecz w moim odczuciu po prostu nijakie. Całą przedstawioną historię można by było spokojnie wzbogacić o kolejne sto stron, aby pozwolić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam jako trzeci zbiór opowiadań, zanim zabrałam się za "Krew elfów", ale nie skończyłam... Nie przypomina za bardzo poprzednich opowiadań, brakowało mi ciekawych puent, licznych metafor i subtelnych niedopowiedzeń za które pokochałam Ostatnie Życzenie i Miecz Przeznaczenia, było natomiast za dużo naukowych określeń, w ogóle nie pasujących do realiów uniwersum. Momentami odniosłam wrażenie, że Sapkowski napisał to aby udowodnić komuś jak wiele trudnych słów jest w stanie umieścić w jednej książce

Przeczytałam jako trzeci zbiór opowiadań, zanim zabrałam się za "Krew elfów", ale nie skończyłam... Nie przypomina za bardzo poprzednich opowiadań, brakowało mi ciekawych puent, licznych metafor i subtelnych niedopowiedzeń za które pokochałam Ostatnie Życzenie i Miecz Przeznaczenia, było natomiast za dużo naukowych określeń, w ogóle nie pasujących do realiów uniwersum....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W tym momencie zaczęłam zastanawiać się w jakim stopniu Sarah przemyślała tą serię, bo obecność Aediona wydaje się zbyt kluczowa żeby Aelin o nim wiedziała, ale nie pomyślała o tym w ciągu pierwszych 2 tomów, kiedy przecież ciągle była w pałacu i w każdej chwili mogła go spotkać.

Poza tym chciałam tylko wspomnieć że wątek Manon choć tu zupełnie wyrwany z kontekstu był jednak moim ulubionym i dać niepopularną opinię - nie lubię Rowana. Jest jak wredniejsza kalka Chaola a przy tym później staje się bardziej bodyguard Aelin niż postacią o własnych celach i wartościach

W tym momencie zaczęłam zastanawiać się w jakim stopniu Sarah przemyślała tą serię, bo obecność Aediona wydaje się zbyt kluczowa żeby Aelin o nim wiedziała, ale nie pomyślała o tym w ciągu pierwszych 2 tomów, kiedy przecież ciągle była w pałacu i w każdej chwili mogła go spotkać.

Poza tym chciałam tylko wspomnieć że wątek Manon choć tu zupełnie wyrwany z kontekstu był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie rozumiem skąd tak duży fandom?

Od razu tylko zaznaczę, że przeczytałam jedynie pierwszy tom serii

Książka co prawda jest nieco oryginalna - głównie dlatego, że tworzy okrutny świat, niemal z każdej strony kipiący negatywną energią, co widać już w samej głównej bohaterce - Jude. Przeważnie lubię postacie szare moralnie, w niej jednak coś mi nie pasowało. Może cała jej wściekłość i zaciekłość łączyła się z brakiem innych interesujących cech czy dobrych więzi z bohaterami, nie wiem. Tak czy inaczej sam fakt, że Jude w ogóle ten charakter posiada, w pewien sposób wyróżnia ją na tle innych postaci, które były albo do bólu nijakie albo karykaturalnie paskudne. Może nabrałyby innych barw, gdybyśmy nie widzieli wszystkiego oczami Jude, która generalnie nienawidzi wszystkiego i wszystkich.

Świat elfów jest raczej malutkim królestwem osadzonym na wyspie tak niewielkiej, że w jednej ze scen bohaterowie przebywali w wieży narysowanej na samej północy mapy i widzieli z niej rezydencję osadzoną na samym południu, jednak jeśli autorce tak maleńka kraina wystarczy do zbudowania wiarygodnie funkcjonującego świata to ja się w to nie mieszam. Ładnie ukazano różnorodność w wyglądzie elfów i zarysowano ich realia.

Nie podobała mi się narracja, ale to bardzo subiektywne. Nigdy nie zapomnę rozdziału, w którym Jude w pełni zdając sobie sprawę z tego, że czytamy jej historię, postanawia przedstawić nam w punktach kilka sytuacji z jej życia, które uczyniły ją tak nienawistną, abyśmy mogli lepiej ją zrozumieć. Niezwykle subtelne. Podobały mi się jednak niektóre opisy, szczególnie pięknych sukieniek. Bardzo inspirujące.

Moim chyba "ulubionym" aspektem tej książki jest relacja Jude i Cardana. Dobrze napisany love-hate to cudo, ale w sytuacji, gdzie jedna z postaci truje i podtapia drugą, śmieje się z jej cierpienia i przez całe kilkaset stron czytamy o tym ile to szkód sobie nie robią i nie ma między nimi ani jednej cieplejszej sceny, ja tego "love" po prostu nie widzę. Jedyne co może być między nimi to niezdrowe zafascynowanie lub pociąg fizyczny, a to moim zdaniem za mało, żeby sprowadzić ich do pozycji, na której się znaleźli. Usilne robienie z Cardana dobrego gościa przez fanki, tłumacząc jego zachowanie złą relacją z rodziną i problemem z rozumieniem emocjii nie wymazuje chyba tego, jakim dupkiem był wobec Jude. Nie podoba mi się to jak bardzo romantyzowana jest tak niezdrowa relacja. *SPOILER* I ta scena, w której Cardan dosłownie zgadza się zostać marionetką Jude i się całują, choć ciągle podkreślano jak się nienawidzą... nie mogę

Same intrygi i odkrywanie prawdy przez Jude były dość ciekawe, ale cała otoczka i poszczególne elementy całości były przedstawione w tak odrzucający sposób, że z trudem doczytałam do końca. O następnych tomach trochę słyszałam, osobiście raczej nie zajrzę.

Nie rozumiem skąd tak duży fandom?

Od razu tylko zaznaczę, że przeczytałam jedynie pierwszy tom serii

Książka co prawda jest nieco oryginalna - głównie dlatego, że tworzy okrutny świat, niemal z każdej strony kipiący negatywną energią, co widać już w samej głównej bohaterce - Jude. Przeważnie lubię postacie szare moralnie, w niej jednak coś mi nie pasowało. Może cała jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Szklany Tron" to średni wstęp do serii, której mimo że przeczytałam już cztery tomy (momentami nieźle się bawiąc), to wciąż wywołuje we mnie sprzeczne uczucia.

Sama przeszłość Cealeny jako osoby wychowanej na maszynę do zabijania wydaje się elememtem utrudniającym nakreślenie jej późniejszej osobowości i Sarah średnio poradziła sobie z tym zadaniem. Cealena jest dziewczyną pełną kontrastów, ciągle czytamy o jej niezwykłych umiejętnościach, groźnym charakterze i mrocznej historii, a przez większość akcji widzimy ją jednak jako pyskatą, zagubioną nastolatkę, która nigdy nie podejmie się żadnych działań, o których tak rozmyśla. Spędzając godziny na jedzeniu słodyczy, ubieraniu się w piękne stroje i budowaniu więzi z kim się da, jej mroczna przeszłość i nieco traci na autentyczności. Próbowałam ją polubić, ale zawsze gdy byłam blisko, zachowywała się w tak głupi sposób, że musiałam budować sympatię dla niej od nowa. Poza tym, posiada zbyt dużo umiejętności jak na osmienastolatkę wyszkoloną na zabójczynię: siła i zręczność? Jasne! W końcu tego jej uczyli. Ale była w tym najlepsza i to jako młodziutka dziewczyna, więc jej treningi powinny być niemożliwe wymagające. A przy tym znalazła czas na naukę gry pianinie, taniec, dużo innych czynności w których fajnie byłoby ją pokazać i jeszcze została molem książkowym. Dziewczyna chyba w ogóle nie spała.

Sama fabuła była przewidywalna do stopnia w którym nie wierzyłam że ktoś naprawdę rozwiązał niektóre wątki w sposób tak oczywisty, że w ogóle nie brałam go pod uwagę, obmyślając coś bardziej skomplikowanego, ale mnogość wątków i postacie drugoplanowe zachęciły mnie do przeczytania do końca.

Od zawsze miałam słabość do niesczęśliwych trójkątów miłosnych i z racji że Chaola z miejsca polubiłam bardziej niż Doriana (który swoją drogą też nie był jakąś złą postacią, z tym, że trochę zbyt idealny jak na mój gust), cierpienie razem z ulubieńcem w pewien sposób zżyło mnie z historią.

Kreacja świata pozostawia trochę do życzenia - wypada nieco lepiej niż w przypadku łąmiącego prawa geografii świata z serii Dworów, ale jak mamy bać się złego króla, który jest tak nijaki, że przez całą serię nie poznajemy nawet jego imienia? I to nie jest nieistotne, bo dobrze napisany antagonista to już połowa sukcesu.

Kolejną wadą są wpychane na siłę dramy wynikające z problemów w komunikacji między postaciami, Cealena musi zawsze wymagać wymyślnego traktowania i zje każdego, kto postąpi z nią inaczej niż sobie życzy, choć powinna wiedzieć w jak trudnej sytuacji się znajduje i że powinna trzymać pozory przyzwoitości.

Podsumowując, pomysł wydawał mi się niezły, coś od pierwszych stron wciągnęło mnie w historię Cealeny, ale większość książki tkwiłam pomiędzy niezwykłą irytacją i rozczarowaniem, a dziwnym zainteresowaniem. Opisy budowały całkiem ładne obrazy i oddawały fabułę w szczegółowy, jednak nie przynudzający sposób, ale całość traktuję jako swoje "guilty pleasure" i jeśli nie ironicznie, to raczej nikomu jej nie polecam.

"Szklany Tron" to średni wstęp do serii, której mimo że przeczytałam już cztery tomy (momentami nieźle się bawiąc), to wciąż wywołuje we mnie sprzeczne uczucia.

Sama przeszłość Cealeny jako osoby wychowanej na maszynę do zabijania wydaje się elememtem utrudniającym nakreślenie jej późniejszej osobowości i Sarah średnio poradziła sobie z tym zadaniem. Cealena jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

XDDD?? Zaczynało się dobrze, nawet pomyślałam, że Feyra to taka konkretna babka całkiem. Ale z każdą kolejną stroną to ojojoj, co się działo...

Pierwsze co mnie ugryzło to strasznie przerysowane charaktery obu sióstr Feyry, co skutkowało tym, że wyglądały jak napisane na potrzeby jakiegoś kontrastu, a nie jako autentyczne osoby. Później to, że wykreowany świat wydawał się stworzony na szybko (nawet kształtem prawie idealnie wpisuje się w Wielką Brytanię) i nie uznaje żadnych zasad geografii, jakby wpływ słońca w ogóle nie oddziaływał na tą planetę.

Przechodząc do sensu fabuły - Gdy pojawił się Tamlin w wilczej formie to nawet się uśmiałam, ale było to całkiem interesujące wprowadzenie do historii. O dziwo nie wynudziłam się przez całą część, w której Feyra przesiaduje u księcia - po przeczytaniu Szklanego Tronu byłam przygotowana na podobne prowadzenie narracji życia pałacowego z kolegami. Co do kolegów - Lucien (tak on się nazywał?) wydał mi się na swój sposób interesujący, Tamlin za to był zupełnie nijaki i nie rozumiałam jego postępowania w stosunku do dziewczyny. Trochę zbyt wiele wyjętych z bajek romantycznych scen, które zawsze zupełnie na siłę urywano chyba tylko po to, żeby czytelnicy czuli więcej napięcia zanim pierwszy raz się prześpią. I od tego momentu właśnie zaczęła się już robić prawdziwa komedia.

Już pomijając to, że nie rozumiem dlaczego Feyra skoro już fizycznie zaszła z Tamlinem tak daleko nie mogła po prostu przyznać, że jest dla niej ważny. Cały wątek Amaranthy to jeden wielki żart. Kobieta wiedziała że jej wróg w końcu pokaże pazury, ale nic z tym nie zrobiła, a następnie zemściła się na całej rasie ludzkiej mając do czynienia z jednym jej przedstawicielem? I dlaczego nikt a zupełnie nikt nie spróbował czegoś z nią zrobić? Jak podporządkowała sobie całą krainę? Taka potężna i straszna a jednak niesłychanie głupia. Gdybyście byli najpotężniejszą osobą na świecie z wielkimi planami i właśnie pojawił się ktoś kto może wam zagrażać, a wy bez żadnych konsekwencji moglibyście go natychmiast usunąć, zrobilibyście to? Pewnie tak, ale Amarantha wolała się pobawić i sama wykopała sobie grób, tworząc jakąś śmieszną otoczkę do gry, którą mogła przegrać.

Z początku nie mogłam strawić kolejnej z postaci - Rhysanda. Cały jego wątek wyglądał tak, jakby po prostu mu się nudziło i lubił robić zamieszanie od tak, później, gdy poznajemy jego relację z Amaranthą, jego postępowanie nabiera więcej sensu, ale wciąż to co robi z Feyrą jest po prostu niesmaczne.

I dochodzi jeszcze moja ulubiona scena, w której Feyra ma okazję spędzić chwilę z Tamlinem, który zachowywał się podejrzanie i zamiast z nim o tym porozmawiać, postanawia... przespać się z nim, mając świadomość, że Rhysand wie, kiedy ktoś ją dotyka. Później sam Rhys ją całuje i widzi to Amarantha i zarzuca Feyrze typową dla ludzi nietrwałość w uczuciach i jest to chwila, w której może ją ostatecznie zniszczyć bez dalszego ciągu prowadzenia gry (bo przecież głownym celem było udowodnienie szczerości jej uczuć), a mimo to, nie robiąc zupełnie nic, odchodzi, a Feyra następnego dnia podejmuje się ostatniego wyzwania. Dlaczego???

Sama Feyra również wypada słabo. Wszystkie jej wartości bledną wraz z rozwojem fabuły i staje się lalką napędzaną słowem "Tamlin". Poza tym oczywiście zrobiłaby wszystko, czego inni jej zakazali, bez względu na to jak słuszny byłby to zakaz.

Zapewne o czymś nie wspomniałam, ale książkę czytałam kilka miesięcy temu i wiele faktów mogłam już zapomnieć.

Przeczytałam (gorzej, kupiłam) jako "guilty pleasure", od pewnego momentu ciągnąc tylko po to, żeby zobaczyć jak wiele granic absurdu Sarah przekroczy w jednej powieści i jest w tym prawdziwą mistrzynią. Jeśli jednak mam znaleźć coś, co by mi się spodobało - przedstawienie fae jako niesamowicie pięknych na zewnątrz ale zepsutych w środku, z licznymi opisami ich strasznej rzeczywistości. Prosty motyw, ale jeden z takich, które zawsze lubię zobaczyć.

XDDD?? Zaczynało się dobrze, nawet pomyślałam, że Feyra to taka konkretna babka całkiem. Ale z każdą kolejną stroną to ojojoj, co się działo...

Pierwsze co mnie ugryzło to strasznie przerysowane charaktery obu sióstr Feyry, co skutkowało tym, że wyglądały jak napisane na potrzeby jakiegoś kontrastu, a nie jako autentyczne osoby. Później to, że wykreowany świat wydawał się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cezary trafia do mojego top 10 najgorszych bohaterów z lektur, zaraz gdzieś obok Tadeusza Soplicy. Ciekawie przedstawiona samotność i zagubienie bohatera w świecie, gdzie nie ma miejsca, które byłoby mu bliskie, ale jego postępowanie zbyt mnie drażniło. Co do samej książki - wierzę, że Żeromski dał z siebie wszystko, aby dobrze przedstawić problemy międzywojennej Polski, jednak było to tak trudne do czytania, że większość wyciągnęłam dopiero na omówieniu. W pierwszej części trochę się gubiłam, w drugiej nieraz łapałam za głowę, trzecią ledwo chciało mi się zaczynać. Problemy patriotyczne to jednak nie moja bajka.

Cezary trafia do mojego top 10 najgorszych bohaterów z lektur, zaraz gdzieś obok Tadeusza Soplicy. Ciekawie przedstawiona samotność i zagubienie bohatera w świecie, gdzie nie ma miejsca, które byłoby mu bliskie, ale jego postępowanie zbyt mnie drażniło. Co do samej książki - wierzę, że Żeromski dał z siebie wszystko, aby dobrze przedstawić problemy międzywojennej Polski,...

więcej Pokaż mimo to