-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Zanim wzięłam do rąk książkę Moje pory roku pomyślałam sobie, że dawno nie czytałam żadnej książki, która spowodowałaby, że chcę żyć inaczej, która poskładałaby moje serduszko i duszę na nowo, która wyzwoliłaby ze mnie tęsknotę do bycia lepszym człowiekiem, która dotknęłaby mojej duszy. Postanowiłam dać się zaskoczyć i zaczęłam czytać Moje pory roku. Ta książka przewyższyła moje największe oczekiwania...
Ale od początku. Autorka Moich pór roku, Pani Laura, urodziła się z czterokończynowym niedowładem, który nastąpił w wyniku dziecięcego porażenia mózgowego. Każdemu etapowi jej życia towarzyszyła, towarzyszy i towarzyszyć będzie rehabilitacja. Mimo tego Pani Laura dzięki spełniania swoich marzeń i walce o siebie, osiągnęła bardzo dużo.
Po skończeniu czytania Moich pór roku nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Gdy wreszcie chciałam zacząć czytać następną książkę, nie wiedziałam, którą wybrać. Mam na półkach kilkadziesiąt książek, które czekają na przeczytanie, ale po Moich porach roku żadna nie wydawała się odpowiednia. Zaczęłam czytać cztery książki, ale żadna nie była dość dobra...
To była jedna z najpiękniejszych książek, jakie przeczytałam. I najmądrzejszych, i dających najwięcej nadziei, i najbardziej wzruszających. I najbardziej dotykających duszy, i zmieniających serduszko.
Pani Laura to wielki cud. Jej serce jest proste, kochane i otwarte - najpiękniejsze, jakie można mieć. Ma w sobie tyle miłości, nadziei, wiary i dobroci, że aż trudno to opisać. Dzięki jej książce Bóg dokonał wielkiego cudu w moim serduszku - rozmnożenia tej miłości, nadziei, wiary i dobroci. Dzięki Pani Laurze poczułam, jak Bóg się do mnie uśmiecha. Bardzo szeroko się uśmiecha.
Słowo polecam jest zbyt małe, wręcz puste. Dlatego nie będę tym razem polecać. Po prostu podziękuję. Podziękuję Bogu, za tę książkę, bo bez Niego by jej nie było, bo On przychodzi ze swoimi pomysłami, bez Niego nie da się czegokolwiek zrobić. Na jednych z rekolekcji usłyszałam, że Bóg robi wszystko za pośrednictwem człowieka. I za to dziękuję. Dziękuję za potęgę nadziei i piękne serce Pani Laury. Dziękuję za to, że mogłam przeczytać tę książkę. Dziękuję Temu, Który Mnie Stworzył za Jego najszerszy, najbardziej urzekający i najpiękniejszy uśmiech.
A jednak ją polecę. Ale nie tak zwyczajnie, tylko tak z serca.
Zanim wzięłam do rąk książkę Moje pory roku pomyślałam sobie, że dawno nie czytałam żadnej książki, która spowodowałaby, że chcę żyć inaczej, która poskładałaby moje serduszko i duszę na nowo, która wyzwoliłaby ze mnie tęsknotę do bycia lepszym człowiekiem, która dotknęłaby mojej duszy. Postanowiłam dać się zaskoczyć i zaczęłam czytać Moje pory roku. Ta książka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Jeśli będziesz nadal kochać Jezusa, nic naprawdę złego nie może cię spotkać - i mam nadzieję, że zawsze tak będzie.|
Kocham mądre książki. Takie, podczas których czytania nie rozstaję się z ołówkiem, bo jest tam tyle mądrości, że trzeba je podkreślić, narysować serduszko czy wykrzyknik(a czasami znajdzie się coś aż tak mądrego, że aż ma się ochotę zaznaczyć fragment kolorowym zakreślaczem). Takie, które skrywają w sobie magię. Ale nie tę z kart tarota czy magicznej kuli, ani nie tę z tańczącą nad kotłem czarownicą. Tę piękną magię szepczącą do nas ze stron książki. Takie, które pisane są z sercem. Takie, które dotykają mojej duszy...
"Przebudzony umysł" to zbiór najważniejszych myśli C.S.Lewisa. Książka podzielona jest tematycznie na kilka rozdziałów. Lewis przygląda się każdej wewnętrznej części człowieka, każdemu aspektowi życia, pisząc o Bogu, miłości, niebie, przyrodzie, naturze człowieka, o świecie moralnym, grzechu, zbawieniu, sztuce...
"Bóg jest nie tylko dobry, On jest dobrocią.
Dobroć jest nie tylko boska, ona jest Bogiem."
Już niejednokrotnie pisałam, że C.S. Lewis należy do grona moich ulubionych autorów. Kocham jego twórczość. Do jego "Opowieści z Narnii "często wracam, "Dopóki mamy twarze" znajduję się na najwyższej półce w mojej biblioteczce i moje zachwyty nad tą książką szybko się nie skończą, a w "Zaskoczonym radością" zostałam zaskoczona szczerością autora. "Przebudzony umysł" okazał się prawdziwym arcydziełem...
Nigdy nie miałam w rękach tak mądrej książki jak "Przebudzony umysł". Nigdy jeszcze tak bardzo nie popisałam książki, właściwie na każdej stronie coś się zaznaczone, podkreślone czy narysowane. Nigdy jeszcze nie przerywałam czytania tyle razy, żeby wyrazić na głos mój zachwyt. Nigdy nie czytałam czegoś, co TAK bardzo tchnie przesłaniem...
"Człowiekowi dana jest siła, by nieść to, co mu się przytrafia,
lecz nie tysiąc i jeden różnych rzeczy, które mogą się zdarzyć."
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że "Przebudzony umysł" to prawdziwe arcydzieło. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. "Przebudzony umysł" to prawdziwy dar z nieba... Moje serce tańczy oberka po jej przeczytaniu tego arcydzieła.
Ta książka, odkąd wzięłam ją do ręki, przyćmiła sobą wszystko, co dotychczas czytałam.
"Jeśli będziesz nadal kochać Jezusa, nic naprawdę złego nie może cię spotkać - i mam nadzieję, że zawsze tak będzie.|
Kocham mądre książki. Takie, podczas których czytania nie rozstaję się z ołówkiem, bo jest tam tyle mądrości, że trzeba je podkreślić, narysować serduszko czy wykrzyknik(a czasami znajdzie się coś aż tak mądrego, że aż ma się ochotę zaznaczyć fragment...
"Odwagi. Idźcie z tym, co macie."
Jest to historia dwóch polskich dominikanów - Krzysztofa i Macieja - którzy postanowili autostopem dotrzeć do Macedonii, gdzie urodziła się jedna z największych świętych XX wieku - Matka Teresa. Całkowicie zaufali Bogu, zdali się na Niego i ludzi, których postawi im na drodze. A zasady podróżowania autostopem są trzy: primo - jeśli jest droga, to coś musi po niej jechać, secondo - wcześniej czy później, jakiś pojazd się zatrzyma i cię podwiezie, terzo - czekasz zbyt długo? nikt się nie zatrzymuje? spokojnie, czekasz na odpowiednią osobę. Cała podróż została udokumentowana w dzienniku, gdzie wspomniany jest każdy dzień, każde wspomnienie, każda osoba...
Ta książka to prawdziwa skarbnica mądrości! Może nie jest arcydziełem, ale znajdziemy w niej wiele wspaniałych i mądrych myśli. Podczas czytania nie rozstawałam się z ołówkiem i właściwie na co drugiej stronie coś podkreśliłam czy narysowałam serduszko(ewentualnie trzy).
"W życiu przecież nie o sukces chodzi, ale o przeżycie go do końca. Bóg wie, co robi, i kiedyś ukaże sens wszystkiego. Matka Teresa z Kalkuty lubiła mówić, że narzekanie jest brakiem wiary w to, że Bóg jest obecny i działa w naszym życiu. Z takim zaufaniem nawet trudności można potraktować jako dar. "
I było wiele cudów! Mam po prostu bzika na tym puncie. A one były tutaj od wręcz namacalne na każdej stronie. Cudowność tej książki utuliła moją duszyczkę i dotknęła serduszka. Wiecie, że od Jego cudów można się uzależnić? Wciągają jak heroina.
I nikt nikogo nie osądzą, autorzy wyrażają swoje opinie, ale nikogo nie moralizują. Wielu kierowców okazało się ateistami lub muzułmanami, z którymi krakowscy dominikanie prowadzili bardzo ciekawe i refleksyjne rozmowy. Zachęcam każdego do przeczytania tej książki, nawet osoby, które do Kościoła przekonane nie są.
A Matka Teresa to prawdziwa kobieta z nieba. Zresztą tak inne święte Tereski. Dlatego nie przypadkowo podczas bierzmowania przyjęłam imię Teresa. Po przeczytaniu Ludzi ósmego dnia postanowiłam wyruszyć autostopem nie tylko do serca Macedonii - Skopje - ale także do Lisieux i Avila(miasta związane z historią św. Teresy Benedykty - Wrocław i Lubliniec - odwiedziłam już nieraz).
"W życiu nie o sukces chodzi. Wiele rzeczy zwyczajnie może, a nawet powinno nam nie wyjść, ważne, aby z ostatecznym szczęściem się udało. Bóg ukaże sens wszystkiego."
Historia dominikanów ma wiele przekazów. Pokazuje, że warto czekać. Nie dostajemy wszystkiego od razu, Bóg daje nam drobne rzeczy, abyśmy później potrafili zaufać Mu w wielkich. Pokazuje, że każdą chwilą należy się cieszyć, każdy dzień jest darem, że nie trzeba się martwić dniem jutrzejszym. Że gdy coś się wali, Bóg posyła swoich przyjaciół. Że nie ma na świecie ludzi, którzy nie mają nic, czy mogliby się podzielić. Jeśli nie masz wiele, to daj tyle, ile możesz. Jeśli zrobisz to z miłością, będzie to gest najcenniejszy. Pokazuje, że Bóg opiekuje się każdym człowiekiem. I nie daje przecież człowiekowi pragnień, których nie mógłby wypełnić. Z całego serduszka polecam Wam tę wspaniałą książkę.
"Bóg jest niewidzialny, można Go poznać jedynie poprzez miłość. Jeśli ktoś kocha, będzie Go widział."
"Odwagi. Idźcie z tym, co macie."
Jest to historia dwóch polskich dominikanów - Krzysztofa i Macieja - którzy postanowili autostopem dotrzeć do Macedonii, gdzie urodziła się jedna z największych świętych XX wieku - Matka Teresa. Całkowicie zaufali Bogu, zdali się na Niego i ludzi, których postawi im na drodze. A zasady podróżowania autostopem są trzy: primo - jeśli jest...
Hazel ma szesnaście lat i jest śmiertelnie chora na raka. Dzięki cudownej terapii na tym świecie będzie kilka lat dłużej. Jest uzależniona od aparatu tlenowego, a także od oglądania America’s Next Top Model. Nie wie, ile czasu jej zostało, więc cieszy się życiem, nałogowo czytając książki. Uczęszcza na spotkania grupy wsparcia, gdzie poznaje Augustusa Watersa. To spotkanie całkowicie odmienia życie ich obojga.
Siedzę i zastanawiam się, co napisać o tej wspaniałej, zachwycającej, poruszającej, cudownej, genialnej, niesamowitej, pięknej, wzruszającej, fantastycznej, odlotowej, świetnej, anielskiej, urzekającej, kapitalnej, wybitnej, wyśmienitej, rewelacyjnej, niezwykłej, boskiej, fenomenalnej, mistrzowskiej, znakomitej, perfekcyjnej i zapierającej dech w piersiach książce. Właśnie w tym momencie poczułam, że te trzydzieści dwie litery alfabetu to za mało. Od jakiegoś czasu zabieram się za pisanie tej recenzji, ale czuję, nie będę mogła ułożyć żadnego sensownego zdania, boję się, że braknie mi słów. Książka wywołała we mnie wielkie obrażenia w duszy i w sercu. Nie są one jednak złe. Naprawdę, te obrażenia są piękne i cudowne, koją moją duszę i serce.
Książkę czytałam na przerwach i lekcjach w szkole. Każdy kto mnie zna, może powiedzieć, że chodzę z głową w chmurach. Ale tym razem nie jest to do końca prawda. Podczas czytania nie chodziłam z głową w chmurach, ale po prostu z nogami w chmurach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak oderwałam się od rzeczywistości. Chodziłam szkolnym korytarzem i mówiłam napotkanym osobom, że czytam książkę roku, która jest absolutnie cudowna i moje życie już nigdy nie będzie takie samo, a także, że jeśli chcą umrzeć w spokoju, to muszą ją przeczytać, ja już tego dopilnuję. Czytając książkę bardzo chciało mi się płakać. Ale postanowiłam, że popłaczę sobie w domu, bo przecież nie będę robić z siebie w szkole jeszcze większej wariatki. I to był błąd, który zrozumiałam dopiero w sobotę. Nie mogę uciekać i chować się przed swoimi uczuciami, one przecież są częścią mnie i również mają coś do powiedzenia. Podczas czytania odczuwałam tyle emocji, że sama nie mogłam tego zrozumieć. Lecz je ukrywałam. Dopiero teraz rozumiem, że lepiej odczuwać wszystkie emocji, niż nie czuć niczego. Żadne uczucie nie jest przypadkowe, każde zostało idealnie zaplanowane. Jeśli kiedykolwiek zachce mi się płakać czy śmiać to nie będę chciała tego ukryć ani nie będę szukała innego miejsca czy innej pory. Tylko na jednej, gdy nie było nauczycielki, przeczytałam, że *UWAGA, SPOJLER* Hazel i Gus się pocałowali *KONIEC SPOJLERA* zaczęłam śmiać się na głos i wyściskałam moje koleżanki z tej radości. Przez tę książkę nie mogłam się skupić, nie chciałam spać, płakałam(ale tylko gdy byłam sama), myślałam nad nią, próbowałam przewidywać. Zakończenie całkowicie mnie zaskoczyło, zachwyciło, okazało się niezrównane.
„-Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz - powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. - A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.”
Jeszcze zanim przeczytałam Gwiazd naszych wina, ba, nawet zanim miałam ją na półce, książka już kojarzyła mi się ze słowem okay. Od pierwszej strony nie mogłam się doczekać, aż wreszcie dowiem się dlaczego. Strona 78 odpowiedziała mi na to pytanie. Od tej chwili okay stało się moim ulubionym słowem. Słyszymy/mówimy/piszemy je codziennie, również zdrobnione, inaczej napisane - ok, okej, oki, okejka, okejcia(dobra, tylko ja tak zdrabniam...). To słowo jest znane chyba wszędzie. Ja jestem od niego uzależniona, szczególnie od zdrobnień, ale nigdy nie uważałam go za bardziej wyjątkowe. Dopiero podczas czytania zdałam sobie sprawę, że jest jednym z trzech najpiękniejszych słów świata. Okay wyraża więcej niż tysiąc słów. I tak się od niego uzależniłam, że szkole przed każdą lekcją, wbiegam do klasy pierwszy, biorę kredę i piszę okay na tablicy.
Teraz wypadałoby wspomnieć coś o postaciach, które są niesamowicie realne i cudownie wykreowane. Piękne jest to, że każda postać jest inna, ma inny system wartości, charakter, spojrzenie na świat, w inny sposób zachowuje się w różnych sytuacjach. Szczególnie w dwójce głównych bohaterów zakochałam się po uszy. Od pierwszych stron marzyłam tylko o tym, żeby ich wyściskać, złapać za rękę i powiedzieć, że ich kocham(a Augustusa udało mi się przytulić, ale to już inna historia). Przez 312 stron przypatrywałam się Hazel. Patrzałam jak los wykuwa jej duszę, która wyszła naprawdę piękna. Kocham Hazel z całego serduszka za jej inteligencję, siłę, wrażliwość, a przede wszystkim za ten pewien dystans do swojej choroby. Podczas czytania tylko jednej osobie miałam ochotę przywalić patelnią, ale po skończeniu wybaczyłam jej wszystko. Gdyby nie on, czyli Peter van Houten, mimo że wywołał u mnie wiele negatywnych emocji, ta książka nie byłaby taka wspaniała i niesamowita. On tworzy tę książkę tak samo jak Hazel, Gus czy każdy inny bohater i mimo wszystko upiększa tę książkę.
„Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje.”
John Green jest moim mistrzem. Kocham każde zdanie, każde słowo, każdą literkę, każdą kropkę, każdy przecinek, po prostu w s z y s t k o, co stworzył. Styl pisania Zielonego jest jedyny i niepowtarzalny, a do tego niesamowicie prawdziwy i zabawny. Dzięki jego powieści wzięłam udział w niesamowitej podróży, który z jednej strony się zakończyła, a z drugiej już na zawsze pozostanie w moim sercu. John Green zmusił mnie do spojrzenia z innej perspektywy na temat śmierci i zastanowienia się nad sensem życia. I dziękuję za ostatnie słowo w tej książce. Drugie z trzech najpiękniejszych słów świata. A wiecie jakie jest trzecie? Również nie zabrakło go w tym niesamowitym utworze.
Podczas czytania wiele razy śmiałam się i płakałam jednocześnie, wywołała u mnie całkowitą uczuciową bombę, która nieraz wybuchnęła. Miałam wrażenia, że literki spływają mi kącikami ust. Piękny kawałek dobrej literatury. I nie jest to książka o raku, ponieważ książka o raku to lipa... Jest to wspaniała opowieść o miłości. Moim skromnym zdaniem Green nie powiedział nam wszystkiego. Autor tylko łagodnie naciął skórkę, a do wnętrza ukrywającego pestkę czytelnik musi dotrzeć sam, przedzierając się przez miąższ własnych myśli...
„Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą.”
MOJA OCENA: poza skalą
Hazel ma szesnaście lat i jest śmiertelnie chora na raka. Dzięki cudownej terapii na tym świecie będzie kilka lat dłużej. Jest uzależniona od aparatu tlenowego, a także od oglądania America’s Next Top Model. Nie wie, ile czasu jej zostało, więc cieszy się życiem, nałogowo czytając książki. Uczęszcza na spotkania grupy wsparcia, gdzie poznaje Augustusa Watersa. To spotkanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
[http://wyznania-bibliofilki.blogspot.com/2014/02/060-niezbednik-obserwatorow-gwiazd.html]
Kosmos fascynuje mnie od zawsze. Uwielbiam patrzeć w gwieździste niebo, które jest dla mnie takie pełne nadziei i pomaga mi zapomnieć o wszystkim. Ta cisza, gwiazdy, ogrom przestrzeni. Gdy patrzę w głąb nieba czuję, że jestem tym, to nieskończone, potężne i piękne. Mogę godzinami siedzieć w oknie i gapić się w gwiazdy. Następnego dnia jestem nieprzytomna, ale to się wytnie. Trudne życie niepoprawnego romantyka... Gdy niebo jest wyjątkowo piękne szukam byle pretekstu, żeby wieczorem wyjść z domu. Chodzę wtedy środkiem ulicy z zadartą głową. Kilka razy, gdy szłam chodnikiem, zdarzyło mi się zaliczyć bardzo bliskie spotkanie ze słupem, ale to też się wytnie. Gdy któregoś dnia nie ma ich na niebie czuję wielką pustkę i tęsknotę. Te piękne, małe kryształki rozsypane na granatowej przestrzeni są niesamowite, najcudowniejsze na całym świecie, pełne mocy i nadziei. Jeśli też kochacie czasem spojrzeć w głąb nieba to koniecznie sięgnijcie po Niezbędnik obserwatorów gwiazd.
Finley, nazywany przez szkolnym kolegów Białym Królikiem, nie ma matki, a jego dziadek nie ma nóg. Mieszka w nieciekawej okolicy, w której nie można czuć się bezpiecznie. Tak więc, idealnego życia to on nie ma. Żyje tylko dla koszykówki i Erin, z którą, notabene, tworzą naprawdę cudowną parę. Marzy, żeby jak najszybciej opuścić swoje miasto. Pewnego dnia trener prosi chłopaka o nietypową przysługę, która będzie wymagać od niego wielkiej odpowiedzialności i milczenia. Czy dzięki temu Finley otrzyma swój bilet do Hogwartu - lepszego życia?
Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by się trafiło, dobrze tę rolę grać najlepiej, jak się potrafi.
Przeczytałam kilka recenzji tej książki i w jednej było napisane, że Niezbędnik obserwatorów gwiazd definiuje życie. Nie pamiętam, gdzie to przeczytałam. Zapamiętałam jedynie te słowa i długo zastanawiałam się, co to może znaczyć. Gdy wreszcie otworzyłam tę książkę nie musiałam długo szukać odpowiedzi. Niezbędnik obserwatorów gwiazd zdecydowanie jest wspaniałą opowieścią o życiu, która całkowicie wypełnia czytelnika nadzieją i optymizmem. Opowiada o radości i smutku, miłości i tęsknocie, prawdziwej pasji, sile przyjaźni o tym, że trzeba mieć cele i nigdy, przenigdy się nie poddawać. Tak, ta książka zdecydowanie definiuje życie...
Niezbędnik obserwatorów gwiazd jest kosmosem emocji. Dosłownie. Emocjami przeładowany jest każdy rozdział, każda strona, każda linijka, słowo, przecinek i kropka. Mnóstwo miłości i strachu. I szaleństwa. W tej książce znajdziemy odpowiedź na pytanie, czym są emocje. Niezbędnik obserwatorów gwiazd nie definiuje tylko życia. Ta powieść definiuje także emocje.
Czujesz czasem, jakbyś nie był wewnątrz tą samą osobą, którą jesteś na zewnątrz?
Bohaterowie są genialni. Tacy niezwyczajnie zwyczajnie. Numer 21 niejednokrotnie wywołał uśmiech na mojej twarzy. Kocham w nim to, że miał nierówno pod sufitem - to było tak niesamowicie urocze. Zresztą każda postać Niezbędnika... jest na swój sposób urocza - Dziadek z różańcem babci, Erin oraz milczący Finley i ich piękne uczucie. Oni są tacy realistyczni i zwyczajni. I to wcale nie jest złe, bo zwykli ludzie są najlepsi na świecie!
Chciałem zrobić dla ciebie coś miłego (...) Kupiłem ci więc twój własny kosmos.
[http://wyznania-bibliofilki.blogspot.com/2014/02/060-niezbednik-obserwatorow-gwiazd.html]
Kosmos fascynuje mnie od zawsze. Uwielbiam patrzeć w gwieździste niebo, które jest dla mnie takie pełne nadziei i pomaga mi zapomnieć o wszystkim. Ta cisza, gwiazdy, ogrom przestrzeni. Gdy patrzę w głąb nieba czuję, że jestem tym, to nieskończone, potężne i piękne. Mogę godzinami...
[http://wyznania-bibliofilki.blogspot.com/2014/02/054-bog-nigdy-nie-mruga.html]
Mieliście(lub może macie) takie wrażenie, że podczas Waszych narodzin Bóg mrugnął? Myśleliście, że je przegapił i nigdy nie dowiedział się, że przyszedłeś na świat? Nic z tych rzeczy! Bóg nigdy nie mruga! To, że spotkało Cię wiele przykrości, wcale nie oznacza, że Bóg o Tobie zapomniał. Bo życie jest nie sprawiedliwe, ale i tak jest dobre. Naprawdę! Nie wierzysz? Weź czystą kartkę papieru i z jednej strony wypisz przykrości, które Cię spotkały w ostatnim miesiącu, roku albo życiu. Następnie odwróć kartkę i zapisz piękne chwile oraz wszystkie dobrze rzeczy, z tego samego okresu czasu. Która lista jest dłuższa? Jeśli ta druga, to ta książka jest dla Ciebie. A jeżeli uważasz, że w życiu nic dobrego Cię nie spotkało i nie spotka, to sięgnij po nią jak najprędzej!
Książka Bóg nigdy nie mruga jest zbiorem pięćdziesięciu felietonów, w których znajdziemy pięćdziesiąt rad
na trudniejsze chwile życiu. I nie tylko. Na każde chwile. Ta książka jest owocem wszystkich cierpień autorki, której życie nie szczędziło. I to jest wspaniałym przykładem, że wszystkie cierpienia są po coś. Autorka przeżyła wiele trudnych chwil, ale dzięki temu mamy tę niesamowitą książkę!
„To wybór,a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens. Nikt inny nie dysponuje tym,
co ty - twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem. Arcydziełem.”
Książka jest dla każdego. Nie bójcie się słowa "Bóg" w tytule. Owszem, znajdziemy w książce kilka odniesień do religii, wiary czy modlitwy, jednak są one uniwersalne. Felietony zwracają uwagę na to, co w życiu najważniejsze. Zawierają wiele genialnych myśli i świetnych rad. Niektóre już przepisałam i powiesiłam na szafie. Przeczytajcie, bez względu na wyznanie! Z tej książki każdy może wynieść coś dla siebie. Nie trzeba się też bać tych "50 lekcji". Spokojnie, nie ma kartkówek ani ocen.
Niektóre rzeczy, o których wspomina Autorka, są oczywiste, ale to właśnie jest piękne. Banały są zdecydowanie najlepsze, a tak często o nich zapominamy. Książkę przeczytałam w idealnym momencie. Gdyby nie ona, nie przetrwałabym tego tygodnia. Dzięki niej powoli godzę się z przeszłością i coraz rzadziej psuje mi teraźniejszość. Teraz już nie boję się rozgniewać na Boga - wiem, że on to wytrzyma. Bałam się, że nie dam rady przetrwać tego tygodnia, że nie udźwignę tego wszystkiego. Ale się udało. Bo Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż potrafimy udźwignąć. 320 stron wspaniałości! Bóg nigdy nie mruga działa jak ten spadochron z okładki. W życiu nietrudno o upadek - mniejszy lub większy. A książka pozwala powoli, z góry spojrzeć na własne życie i sprawić, by także inni patrzyli na nas jak na kogoś wyjątkowego. A wszystkiemu przypatruje się wielki Bóg, który nigdy, przenigdy nie mruga.
„Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż potrafimy udźwignąć. Niektórzy z nas potrafią znieść więcej, inni mniej. Nawet jeśli dostaniemy do dźwigania część nieba, nie będzie to ciężar. Będzie to dar."
Jaka była moja pierwsza myśl po zakończeniu książki? ŻYCIE JEST DOBRE. PIĘKNE. WSPANIAŁE. CUDOWNE. NIESAMOWITE. Tak, również niesprawiedliwe i nieidealne. Dzięki tej książki uśmiech nie chce mi zejść z twarzy. Uśmiecham się do książki, monitora, podręcznika, kubka, poduszki...
Książka jest na swój sposób magiczna. Wyzwoliła ona we mnie tęsknotę do bycia lepszym człowiekiem. Ona mnie zmieniła. Dotknęła mojej duszy, ale jej nie rozbiła, jak Baśniarz, Moja siostra mieszka na kominku czy Gwiazd naszych wina. Te trzy wspaniałości złapały mnie za duszę i rozbiły na miliony kawałków. A książka Reginy Brett poskładała ją na nowo, naprawiła powoli to, co chwiało się i dygotało.
Autorka nie próbuje nam pokazać jaka to jest mądra i wspaniała, choć, notabene, owszem taka jest. Pokazuje, że ona także w przeszłości popełniała błędy. Podczas czytania otworzyło mi się w duszy nowe oko i spojrzało na świat pod zupełnie innym kątem...
„Nie przesadzaj. Świat się nie kończy. To tylko turbulencje. Samolot jest bezpieczny. Ma dobrego pilota. Siedzisz na właściwym miejscu. Trafiłeś po prostu na powietrzny wir. Poczekaj. To minie.”
[http://wyznania-bibliofilki.blogspot.com/2014/02/054-bog-nigdy-nie-mruga.html]
Mieliście(lub może macie) takie wrażenie, że podczas Waszych narodzin Bóg mrugnął? Myśleliście, że je przegapił i nigdy nie dowiedział się, że przyszedłeś na świat? Nic z tych rzeczy! Bóg nigdy nie mruga! To, że spotkało Cię wiele przykrości, wcale nie oznacza, że Bóg o Tobie zapomniał. Bo...
2013-01-01
"Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem? Czy poleje się jeszcze więcej krwi?"
Anna to zwykła dziewczyna, która przygotowuje się do matury. Otula ją bańka mydlana, w której jest zamknięta ze swoim fletem i planami. Przez tą bańkę wydaje się zamknięta na wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Ale znalazł się ktoś, kto rozbił ją na tysiąc kawałków. Tym kimś był Baśniarz, którego żadna bańka mydlana nie otaczała...
Zaczyna się od lalki. Szmacianej, niepozornej, znalezionej w szkole przez Annę. Okazuje się, że zguba
należy do siostry Abla Tannateka - „polskiego handlarza pasmanterii”. Chłopak intryguje i ciekawi Annę, która nie sądzi, że pod maską ponurego handlarza narkotyków może kryć się twarz wrażliwego, łagodnego baśniarza. Ten mroczny, pozostający na uboczu chłopak snuje niezwykłą opowieść, którą trudno zapomnieć... tym bardziej, że fantazja w pewnych momentami zaczyna zbiegać się z rzeczywistością...
"Ale za słowami czyhała ciemność, ciemność jaka panuje we wszystkich baśniach. Dopiero później, dużo później, zbyt późno zrozumie, że ta baśń była śmiertelnie niebezpieczna".
Siedzę i gapię się na pustą białą kartkę, próbując wyrazić, co czuję do tej książki. Chciałabym tyle napisać, lecz mam pustkę w głowie. Myślę, że wszystkie słowa świata to za mało, żeby to opisać. Nie wiem, jak namówić Was do przeczytania tej książki. Chociaż, nie. Cofnij. To zdania powinno brzmieć tak: „nie wiem, jak namówić Was do przeżycia tej książki.” Tak, teraz jest dobrze.
Baśniarz to nie żaden zwykły wyciskacz łez. Nie jest to też love story z happy endem. To nie cukierkowa, przesłodzona historia dla grzecznych dziewczynek. Baśniarz jest książką o życiu. O brutalnym, ciężkim życiu, gdzie zima nigdy się nie kończy. Pokazuje, że wybaczyć można absolutnie wszystko. A przede wszystkim jest opowieścią o miłości brata do młodszej siostry i ochronie malutkiej Michi przed całym złem na świecie. Książka jest przepełniona realizmem i trudami codzienności. Czasami my, ludzie żyjący w bańkach mydlanych, nie dostrzegamy.
Gdy skończyłam czytać, czułam się jakbym nie wróciła do rzeczywistości w całości. Jakbym zostawiła część siebie w tej historii. Baśniarz mnie roztrzaskał na tysiąc kawałków, tak jak Abel roztrzaskał tą bańkę mydlaną, w której żyła Anna. Książka nie do końca złapała mnie za serce. Ona złapała mnie za duszę. A właściwie zrobił to Abel Tannatek.
" - Co ci leży na sercu?
- Nic - odpowiedziała i po chwili dodała: - Świat. (...)
- Tak - odparł Magnus. - Tak wyglądasz, jakby świat leżał ci na sercu".
Te dziesięć gwiazdek to zdecydowanie za mało, żeby ocenić tą książkę. Myślę, że całe niebo gwiazd nie wystarczy. Ta historia nie daje o sobie zapomnieć, powoduje całkowite oderwanie od rzeczywistości i pochłania nasze myśli. Te wszystkie słowa to dalej za mało, żeby opisać tą książkę. Wsiadłam na statek Małej Królowej i teraz trudno mi go opuścić, mimo że podróż już się skończyła...
Przed przeczytaniem radę się zastanowić, czy macie siłę na tą historię. Polecam też zaopatrzyć się w paczkę(albo i kilka) chusteczek. CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
" - Młoda damo, czy mogę służyć chusteczką. Pani płacze.
- Och, rzeczywiście. Widzi pan, a ja myślałam, że się śmieję. Jak bardzo można się pomylić".
http://wyznania-bibliofilki.blogspot.com/2013/10/32-basniarz.html
"Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem? Czy poleje się jeszcze więcej krwi?"
Anna to zwykła dziewczyna, która przygotowuje się do matury. Otula ją bańka mydlana, w której jest zamknięta ze swoim fletem i planami. Przez tą bańkę wydaje się zamknięta na wszystko, co dzieje się na...
Zabieram się do pisania recenzji i myślę, że znów będę pisała wstęp o miłości. Pewnie gdyby byłby to inny temat to straciłabym cierpliwość i sobie odpuściła. Ale to jednak miłość - wątek, na który najbardziej lubię pisać i który chyba nigdy mi się nie znudzi. Naprawdę, o miłości(pod każdą postacią) mogłabym pisać, pisać i pisać.
Anglia, rok 1937. Czternastoletnia Mitzy Hatcher wychowuje się samotnie w Blacknowle, wsi na wybrzeżu Dorset. Dla nieokrzesanej, odrzuconej przez lokalną społeczność dziewczyny przyjazd słynnego artysty Charlesa Aubreya, jego egzotycznej kochanki i ich córek na letnie wakacje jest niczym powiew świeżego powietrza. Jako muza Charlesa, Mitzy wchodzi w głęboką, trwałą relację z rodziną Aubreyów na trzy kolejne lata. Mitzy stopniowo zaczyna widzieć przed sobą przyszłość, o jakiej nawet nie marzyła. Rodzi się w niej potężna miłość, która ewoluuje razem z nią – niewinne uczucie przeradza się w obsesję, dziecinne zauroczenie ustępuje znacznie bardziej skomplikowanym emocjom. Upłynie blisko siedemdziesiąt pięć lat, zanim konsekwencje tej wielkiej namiętności ujawnią się w pełni dzięki młodemu właścicielowi galerii sztuki, zapatrzonemu w pośpiesznie naszkicowany portret i zdumionemu jego intensywnością. Próby rozwikłania tajemnicy obrazu zawiodą go do Blacknowle, gdzie odkryje prawdę o tamtych gorączkowych, letnich miesiącach sprzed kilkudziesięciu lat.*
Echa pamięci sprawiły, że jestem w emocjonalnej rozsypce. Takich emocji nie przeżyłam już dawno. Naprawdę, nie mogę się po tej książce pozbierać...
Jest to jedna z najpiękniejszych książek o miłości, jakie dane mi było przeczytać. To historia o naprawdę pięknej miłości. A właściwie o najpiękniejszej, przede wszystkim dlatego, że miłość została przedstawiona nie tylko jako uczucie, lecz także jako postawa.
Książka tak mnie dotknęła i tak mnie zachwyciła, że nie jestem w stanie napisać o niej więcej. Chciałabym napisać jeszcze kilka akapitów - o cudownym klimacie, poetyckimi przepięknym języku, o bohaterach, których pokochałam, o wszystkim, co mnie oczarowało. Ale nie potrafię napisać ani słowa.
Po prostu polecam. Tak zwyczajnie i tak z serduszka.
*opis pochodzi z okładki
Zabieram się do pisania recenzji i myślę, że znów będę pisała wstęp o miłości. Pewnie gdyby byłby to inny temat to straciłabym cierpliwość i sobie odpuściła. Ale to jednak miłość - wątek, na który najbardziej lubię pisać i który chyba nigdy mi się nie znudzi. Naprawdę, o miłości(pod każdą postacią) mogłabym pisać, pisać i pisać.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAnglia, rok 1937. Czternastoletnia Mitzy...