-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-05
2022-10-24
Rodzina Kossaków zawsze była nad wyraz ciekawą familią pełną barwnych postaci. Co prawda nie jestem fanem wszystkich z nich, lubię jednak o nich czytać. Co nie zmienia faktu, że bardzo wysoko cenię sobie prozę Zofii Kossak – Szczuckiej zaś Magdalena Samozwaniec podbiła moje serce całkowicie i uwielbiam ją wręcz bałwochwalczo. Z miłą chęcią przeczytałem zatem książce o kolejnej postaci z rodu Kossaków, tym razem Simonie.
Ja wszyscy Kossakowie, Simona również była niebanalną postacią. Początkowo ciążyło jej to, że nie urodziła się synem a „jedynie dziewczyną”, co bardzo rozczarowało jej rodziców, zwłaszcza matkę. Następnie okazało się, że Simona nie przejmie schedy po Kossakach, bowiem okazało się, że nie przejawia żadnych talentów artystycznych – nie maluje jak ojciec, dziadek czy pradziadek, nie pisze jak Samozwaniec czy Kossak – Szczucka, nie tworzyła poezji jak Pawlikowska – Jasnorzewska. Dorastała w poczuciu bycia gorszą i żyła pod ciągłe dyktando apodyktycznej matki. Coś, co ją wyróżniało, to ogromna miłość do zwierząt, pasja z jaką się nimi opiekowała i niesamowity pęd do wiedzy na ich temat. Z tym też związała swoje życie zawodowe i osobiste efektem czego było to, że zamieszkała pośrodku Puszczy Białowieskiej, w miejscu odciętym od cywilizacji i jej wszelakich wygód i w pełni poświęciła się zwierzętom i przyrodzie.
Anna Kamińska tworzy niezwykły portret niezwykłej kobiety. Od niekoniecznie idealnego dzieciństwa po spełnienie jakie znalazła i osiągnęła w późniejszych latach jej życia. Śledzi jej młodość, lata szkolne, studenckie, początki jej pracy zawodowej i późniejsze projekty naukowe. Nie stawia jej jednak żadnego pomnika, brak tu na szczęście egzaltacji i przesadnego zachwytu, mamy za to pełnokrwistą postać, ze wszystkimi jej zaletami ale też i wadami, które nie były obce Simonie i z których też zasłynęła. Jest też sporo wzmianek o innych członkach rodziny Kossaków, nie wspomnieć o nich mówiąc o środowisku z jakiego pochodzi i jakie ukształtowało Simonę byłoby wręcz niemożliwe.
Fenomenalna biografia, rewelacyjnie napisana, Anna Kamińska ma niesamowicie lekkie pióro i wciągający styl. Gorąco polecam!
Rodzina Kossaków zawsze była nad wyraz ciekawą familią pełną barwnych postaci. Co prawda nie jestem fanem wszystkich z nich, lubię jednak o nich czytać. Co nie zmienia faktu, że bardzo wysoko cenię sobie prozę Zofii Kossak – Szczuckiej zaś Magdalena Samozwaniec podbiła moje serce całkowicie i uwielbiam ją wręcz bałwochwalczo. Z miłą chęcią przeczytałem zatem książce o...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-13
Tą historię czytał każdy, albo przynajmniej o niej słyszał. Ja osobiście nie znam osoby, która nie znałaby historii Christiane F. opisanej w legendarnej już książce "My, dzieci z dworca ZOO". Po 35 latach Christiane F. przerywa milczenie i wraca z opowieścią o swoich dalszych losach.
O ile "My, dzieci..." wstrząsnęła mną o tyle "Życie mimo wszystko" nie było już takie wstrząsające. Zgrabnie napisany reportaż o próbie ułożenia sobie życia i ciągłej walce z nałogiem. Po brutalnie szczerej, odważnej i jakby nie było bardzo szokującej książce jaką była "My, dzieci..." ta wydaje się wręcz nijaka i mało interesująca. Aczkolwiek opisuje przejmującą walkę człowieka z nałogiem, ze szwankującym zdrowiem, batalię o odebrane dziecko.
Początkowo sądziłem, że Chrsitiane postanowiła zwrócić na siebie uwagę, żeby znowu było głośno i żeby tym sposobem mogła otrzymać nowy zastrzyk gotówki. Jednakże w książce sama przyznaje, że nie brakuje jej ani pieniędzy a tym bardziej czyjejś uwagi. Ponadto w jednym z ostatnich rozdziałów książki Chrsitiane wyraźnie narzeka na ten cały medialny szum, ciągłe zainteresowanie jej osobą gdziekolwiek się nie pojawi, że na zawsze przylgnęła do niej łatka "najsłynniejszej ćpunki w Niemczech". Że ma dość nagonki prasy i telewizji. W takim razie rodzi się pytanie - po co zgodziła się zrobić to samo drugi raz? Skoro cała ta niezdrowa sensacja jej osobą i jej życiem zatruwała i zatruwa nadal jej życie to dlaczego zgodziła się, żeby znowu o niej napisano i wydano książkę? Żeby wreszcie dano jej spokój? Nowa książka to raczej dolewanie oliwy do ognia...
Tą historię czytał każdy, albo przynajmniej o niej słyszał. Ja osobiście nie znam osoby, która nie znałaby historii Christiane F. opisanej w legendarnej już książce "My, dzieci z dworca ZOO". Po 35 latach Christiane F. przerywa milczenie i wraca z opowieścią o swoich dalszych losach.
O ile "My, dzieci..." wstrząsnęła mną o tyle "Życie mimo wszystko" nie było już takie...
2016-04-03
Do tej książki przyciągnęło mnie głównie nazwisko Jędrusik, której osoba od wielu lat mnie ciekawi i intryguje. Ale też przyciągnęły mnie postaci Kory, Edyty Bartosiewicz i Ani Jopek, których umiejętności cenię sobie wysoko. I pierwsze co przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tego „Portretu gwiazd” jest myśl, że słowo „portret” użyte w tytule jest bardzo na wyrost.
Nie dostałem w tej książce pełnego obrazu, bo żeby taki mieć, to książka musiałaby być poświęcona jednej bohaterce, a z kolei żeby wyczerpała temat to musiałaby być naprawdę obszerna, opowiedzieć o życiu od a do z. A tak skupiamy się na kilku faktach, momentach i anegdotach, a to ledwie szkic tej gwiazdy, wstęp do czegoś, do dłuższej opowieści, i co najwyżej fragment większego „portretu”, wywrzeszczanego wręcz z tytułu na okładce. Taka niespełniona obietnica autorki.
Możliwe jednak, że się czepiam tylko niepotrzebnie, bo jeśli odłożyć na bok powyższe pretensje to okazuje się, że dostałem ciekawe „obrazki” z życia kobiet, które budowały – bądź ciągle budują – masową wyobraźnię Polaków, są niezaprzeczalnymi ikonami, na stałe wrośniętymi w polską kulturę popularną. Chociaż poszczególne rozdziały są bardzo powierzchowne, fragmentaryczne to jednak doskonale rozbudzają apetyt. Zarówno na chęć poznania większej części biografii jak i – przede wszystkim – twórczości bohaterek.
I co najważniejsze – wszystko jest obiektywne. Nie ma tu żadnych nakolanniczych wychwalań, stawiania komuś pomnika, ale też nie ma zjadliwej krytyki i rzucania kłód pod nogi. Autorka zachowuje idealny dystans, to bohaterki jej książki w swoich wypowiedziach wydają sądy i opinie, snują wspomnienia, zwierzają się, odsłaniają siebie.
Nie jest to może wybitna książka jeśli chodzi o literaturę biograficzną, ale muszę przyznać, że jest ciekawa.
Do tej książki przyciągnęło mnie głównie nazwisko Jędrusik, której osoba od wielu lat mnie ciekawi i intryguje. Ale też przyciągnęły mnie postaci Kory, Edyty Bartosiewicz i Ani Jopek, których umiejętności cenię sobie wysoko. I pierwsze co przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tego „Portretu gwiazd” jest myśl, że słowo „portret” użyte w tytule jest bardzo na wyrost.
Nie...
2017-04-02
Odkąd pamiętam zawsze miałem słabość do Marilyn Monroe. Początkowo słabość ta objawiała się zaledwie w oglądaniu maniakalnie filmów z jej udziałem, a potem to już poszło to wręcz lawinowo i rzucałem się na każdy film dokumentalny o niej czy jakąkolwiek publikację na jej temat. I chociaż życiorys jej znam bardzo dobrze jak i filmografię to i tak nie przejdę obojętnie obok czegokolwiek co jej dotyczy. Skąd ta słabość? Pojęcia nie mam. Ale Monroe mnie po prostu hipnotyzuje.
Co do „Blondynki” to mam mieszane uczucia. Mam bowiem dylemat jak oceniać tę książkę. Jako miłości Marilyn znam dobrze jej biografię i czytając „Blondynkę” niejednokrotnie zgrzytałem zębami – za chwilami zbyt płytkie i swobodne podejście do tematu, za widoczny czasem przerost formy nad treścią, za nadmierną ckliwość. Jakby autorka nie potrafiła wypośrodkować chwilami emocji, wszystko było wręcz skrajne.
Studia filmowe specjalnie wykreowały jej wizerunek jako głupiutkiej seksbomby. I ten wizerunek trwa do dziś. Sama Monroe, która bądź co bądź miała łeb na karku i była sprytną bizneswoman (swego czasu założyła firmę producencką, którą prowadziła twardą ręką i z sukcesem) świadomie i z premedytacją szła tą drogą, zdawała sobie sprawę, że dzięki temu będzie sławna i popularna i dzięki takiemu wizerunkowi osiągnie największy sukces. A miałem wrażenie, że autorka „Blondynki” wręcz chce uciec od takiego wizerunku, jakby chciała pokazać, że MM była bezwolną ofiarą tej całej bezdusznej machiny w Hollywood. A przecież każdy jej fan wie, że nie do końca tak było.
Świetnie za to autorce wyszło to zagubienie i niestabilność emocjonalna aktorki. Nie zrobiła z niej – tak jak wielu innych – chorej psychicznie lekomanki i alkoholiczki, albowiem prawda była jednak trochę bardziej złożona. I tu autorka wykazała się subtelnością, taktem i niesamowitą wręcz precyzją i delikatnością.
Polecam książkę fanom Marilyn bardziej niż osobom, które jej nie znają a to z prostej przyczyny – te kilka drobnych wypaczeń i przerysowań jakie popełniła autorka fan wyłapie i przymruży oko bo zna prawdę. Natomiast osoby nie będące wielbicielami Monroe uznają to za pewnik. I może to wpłynąć na ocenę Marilyn. A to by było krzywdzące.
Odkąd pamiętam zawsze miałem słabość do Marilyn Monroe. Początkowo słabość ta objawiała się zaledwie w oglądaniu maniakalnie filmów z jej udziałem, a potem to już poszło to wręcz lawinowo i rzucałem się na każdy film dokumentalny o niej czy jakąkolwiek publikację na jej temat. I chociaż życiorys jej znam bardzo dobrze jak i filmografię to i tak nie przejdę obojętnie obok...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-21
„Moulin Rouge” trochę na swoją kolej czekało. Przekładałem tę książkę z półki na półkę, ze stosiku na stosik, co chwilę coś innego brałem chętniej do czytania aż któregoś dnia stwierdziłem, że trudno, czas najwyższy, właściwie sam nie będąc pewien skąd miałem w sobie niechęć. I niesłusznie bo „Moulin Rouge” okazało się znakomitą powieścią.
Przede wszystkim pewien byłem, że to literacki pierwowzór filmowego „Moulin Rouge” z Nicole Kidman. Zdziwiłem się jak okazało się, że wręcz przeciwnie. Bohaterem powieści jest Henryk de Toulouse – Lautrec, autentyczna postać. Hrabia żyjący w drugiej połowy XIX wieku. Z zamiłowania malarz, grafik, ogólnie rzecz biorąc szeroko pojęty artysta. Można się spodziewać historii o snobie z wyższych sfer mającym kaprys bycia artystą. Wręcz przeciwnie.
Życie nie oszczędzało Henryka. Ze względu na przebyte choroby w dzieciństwie i złamanie obu nóg miał mocno zdeformowane ciało – był karłem – co przyczyniło się do wielu nieszczęść w jego życiu. Przez jednych traktowany pobłażliwie, przez innych protekcjonalnie, przez jeszcze innych jak wybryk natury (niejednokrotnie słyszał, że jest po prostu brzydkim kaleką) bądź z racji pochodzenia jako chodząca portmonetka szukał szczęścia w życiu, które mu tego szczęścia skąpiło. Cierpiący na depresję, samotny i nieszczęśliwy z tego powodu pragnął tego co okazało się dla niego nieosiągalne – miłości. Swój talent zaczął rozmieniać na drobne, posiadane dobra miał gdzieś, pocieszenia szukał w alkoholu otaczając się pochlebcami grzejącymi się w blasku jego bogactwa i sławy. Do bólu nieszczęśliwy człowiek, który rozpaczliwie czepiał się nadziei, że może jednak kiedyś los się do niego uśmiechnie.
Tytułowy „Moulin Rouge” to w powieści wręcz jedynie epizod. Istotny w życiu Lautreca, ale nie tak istotny w powieści jako takiej na co wskazywałoby umieszczenie go w tytule. Jak dla mnie to przede wszystkim świetnie napisana historia człowieka, który pomimo wysokiej pozycji społecznej i talentu był głęboko nieszczęśliwy. Autorowi oddać trzeba, że świetnie „wykreował” postać głównego bohatera. Bez przerysowania, bez taniego melodramatyzmu.
Polecam. Zwłaszcza jeśli ktoś się interesuje malarstwem bo w powieści odniesień i sławnych nazwisk sporo. Dla mnie ta powieść to ogromne ale rzecz jasna pozytywne zaskoczenie.
„Moulin Rouge” trochę na swoją kolej czekało. Przekładałem tę książkę z półki na półkę, ze stosiku na stosik, co chwilę coś innego brałem chętniej do czytania aż któregoś dnia stwierdziłem, że trudno, czas najwyższy, właściwie sam nie będąc pewien skąd miałem w sobie niechęć. I niesłusznie bo „Moulin Rouge” okazało się znakomitą powieścią.
Przede wszystkim pewien byłem,...
2020-07-13
Od bardzo dawna chciałem przeczytać coś autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego. Niestety nie miałem nic pod ręką jego autorstwa, do biblioteki zaś mi ostatnio nie po drodze a w ebooku niczego nie uświadczyłem jak dotąd. Miałem jednak, nie wiem nawet skąd, pozycję „Autoportret reportera”. Nie jest to ani reportaż ani biografia, to właściwie zbiór różnych jego wypowiedzi z wielu wywiadów jakie z autorem przeprowadzono na przestrzeni wielu lat. Okazało się to ciekawym wstępem do przygody z reportażami Kapuścińskiego, poczułem się bowiem zaintrygowany.
Z „Autoportretu reportera” wyłania się bowiem niebanalna i nietuzinkowa postać, wrażliwa ale konkretna i stanowcza, z ogromnym szacunkiem do świata i ludzi, przede wszystkim zaś ich kultur i obyczajów. Wielki miłośnik przyrody, ciekawy świata w wręcz głodny tego świata. Inteligentny obserwator i rozmówca, z ogromną przyjemnością czytało się jego słowa. I mam ogromną nadzieję, że to tylko taki przedsmak przed tym co mnie czeka, bowiem usłyszałem ostatnio, że nazwać Kapuścińskiego wybitnym to nie powiedzieć nic.
I już się na przygodę z autorem bardzo cieszę. Z czego ta moja ekscytacja wynika tego nie wiem, ale coś tak czuję, że nie pożałuję lektury jego reportaży.
Od bardzo dawna chciałem przeczytać coś autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego. Niestety nie miałem nic pod ręką jego autorstwa, do biblioteki zaś mi ostatnio nie po drodze a w ebooku niczego nie uświadczyłem jak dotąd. Miałem jednak, nie wiem nawet skąd, pozycję „Autoportret reportera”. Nie jest to ani reportaż ani biografia, to właściwie zbiór różnych jego wypowiedzi z wielu...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-01
Ależ ta książka mnie rozczarowała. A właściwie nie książka tylko autor. Jak można było napisać o tak niebanalnej i nietuzinkowej postaci tak nijaką publikację? Napisać o tym, że to zmarnowany potencjał to nie napisać nic.
Zofia Sadowska – jak podają źródła - była w Imperium Rosyjskim pierwszą polską lekarką z doktoratem. A do tego dodać trzeba: bizneswoman, społeczniczka, filantropka, naukowiec, fanka motoryzacji, feministka, automobilistka biorąca udział w wyścigach samochodowych. Kobieta, która zdecydowanie wyprzedzała swój czas, kobieta o śmiałych, czasem radykalnych poglądach, odważna, szczera, ambitna, która nie bała się przeciwstawić męskiemu spojrzeniu na świat, która nie dała się zamknąć klamrami żadnego stereotypu, która śmiało wyłamywała drzwi zamykane jej przed nosem tylko dlatego, że była kobietą. A mimo to najbardziej znana była ze skandalu obyczajowego jaki wywołała jej orientacja, mianowicie Zofia Sadowska była lesbijką. A tego ówczesna Polska, z ówczesnymi brukowcami darować jej nie mogła, wieszając na niej psy, odżegnując od czci i wiary, krytykując jawnie i ukrycie i zarzucając, że szarga wszelkie możliwe świętości. Sadowska urosła do swoistego kuriozum wytykanego palcami, w którym nikt nie umiał i nie chciał zobaczyć po prostu człowieka.
I to wszystko Wojciech Szot przedstawił w jałowy, beznamiętny i nudny sposób. Jako biografia jest to jakiś wybrakowany twór, pełen cytatów, cytatami bowiem czytelnik jest w „Pannie doktór Sadowskiej”. Paradoksalnie – to cytowane fragmenty są tu najlepsze. Bo kiedy autor sili się na coś od siebie wypada to nijako, blado i bez żadnego polotu.
Nie polecam.
Ależ ta książka mnie rozczarowała. A właściwie nie książka tylko autor. Jak można było napisać o tak niebanalnej i nietuzinkowej postaci tak nijaką publikację? Napisać o tym, że to zmarnowany potencjał to nie napisać nic.
Zofia Sadowska – jak podają źródła - była w Imperium Rosyjskim pierwszą polską lekarką z doktoratem. A do tego dodać trzeba: bizneswoman, społeczniczka,...
2023-10-01
To wręcz zaskakujące jak mało się wie o Mussolinim. Właściwie – jak ja mało wiem. I jak marginalnie się go traktuje na lekcjach historii. A przecież to co osiągnął, do czego doszedł i czego się w swoim życiu dopuścił stawia go na równi z innymi dyktatorami – potworami jak Hitler, Franco czy Stalin. I tak jak inni dyktatorzy nie ominęły go pewne cechy wspólne i schemat postępowania.
Nadambitny, dążący do władzy za wszelką cenę, nie tolerujący sprzeciwu, patologicznie wręcz nieufny, pozbawiony z tego tytułu przyjaciół i bliskich osób poza najbliższą rodziną. Manipulator, bystry obserwator, zdolny poświęcić każdego dla własnej korzyści zręczny gracz polityczny. By dojść do władzy absolutnej, swoistego jedynowładztwa posunął się do sojuszu ze znienawidzonym kościołem katolickim i pogardzanym przez siebie Adolfem Hitlerem, dla którego Mussolini był idolem. I chociaż wszystko to robił dla dobra kraju i jego mieszkańców to wiadomo, że wartością nadrzędną w tym wszystkim był on sam. Duce. Nowy cesarz. Imperator marzący o podboju świata i odrodzeniu nowego imperium na kształt Cesarstwa Rzymskiego.
Historycy podkreślają fakt, że pod jego dyktaturą nie zginęło tylu ludzi jak w przypadku Stalina czy Hitlera. Nasuwa mi się pytanie – od ilu zabitych ludzi zaczyna się mierzyć tyranię i bestialstwo? Nie da się bowiem ukryć, że Mussolini był despotycznym potworem – podbój Abisynii, haniebne ustawy antyrasowe, które wprowadził, przystąpienie do wojny wespół z nazistowskimi Niemcami czy wprowadzenie faszyzmu, od którego zaczęło się całe zło.
To była zaskakująca lektura o człowieku o którym się wie a jednocześnie nie wie się nic. Rzetelna i bogata w fakty, całkiem ciekawie napisana. Aczkolwiek denerwował mnie autor, mam bowiem wrażenie, że jakby powstrzymywał się od swoich wniosków i przemyśleń to biografia ta zdecydowanie więcej zyskała jeśli chodzi i warsztat i styl. A tak poza tym to wręcz modelowy przykład biografii.
To wręcz zaskakujące jak mało się wie o Mussolinim. Właściwie – jak ja mało wiem. I jak marginalnie się go traktuje na lekcjach historii. A przecież to co osiągnął, do czego doszedł i czego się w swoim życiu dopuścił stawia go na równi z innymi dyktatorami – potworami jak Hitler, Franco czy Stalin. I tak jak inni dyktatorzy nie ominęły go pewne cechy wspólne i schemat...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-06
Buszując jakiś czas temu w księgarni natknąłem się na biografię Tori Amos autorstwa Dagny Kurdwanowskiej. Jako fan Amos wiedziałem, że są książki o niej ale nie wiedziałem, że jedną napisała Polka. Kupiłem ją zaintrygowany z nadzieją, że dowiem się czegoś ciekawego o tej fascynującej i wspaniałej wokalistce.
Bardzo dobrze, że sama autorka na okładce, że jest to niezbyt obiektywna biografia co od razu ustawia punkt widzenia czytelnika w odpowiednim miejscu. Nie da się bowiem nie zauważyć, że została napisana z perspektywy wielkiej fanki, bardzo swoją idolką zafascynowanej ale nie znaczy to, że bezkrytycznej czy przejaskrawiającej fakty. Bardzo zgrabnie opisuje życiorys artystki, jej rodzinę, jej drogę do sławy, jej status gwiazdy i ikony i jej wspaniałą karierę. Może nie robi tego w wyczerpujący sposób, bowiem wydaje mi się, że o wielu faktach można było jednak napisać więcej, niemniej jednak publikacja Kurdwanowskiej jest bogata w fakty, ciekawostki i anegdoty.
Uwielbiam Tori Amos. Uważam ją za jedną z najbardziej utalentowanych wokalistek, kompozytorek i autorek tekstów. Dlatego też cieszę się, że sięgnąłem po tę książkę, co też polecam każdemu, kto chociaż trochę lubi Amos.
Buszując jakiś czas temu w księgarni natknąłem się na biografię Tori Amos autorstwa Dagny Kurdwanowskiej. Jako fan Amos wiedziałem, że są książki o niej ale nie wiedziałem, że jedną napisała Polka. Kupiłem ją zaintrygowany z nadzieją, że dowiem się czegoś ciekawego o tej fascynującej i wspaniałej wokalistce.
Bardzo dobrze, że sama autorka na okładce, że jest to niezbyt...
Uwielbiam Emira Kusturicę odkąd piętnaście lat temu obejrzałem po raz pierwszy jego film „Czarny kot, biały kot”. To było moje pierwsze spotkanie z jego twórczością i byłem zachwycony. Potem obejrzałem jeszcze inne filmy reżysera jak „Czas Cyganów” czy „Underground” i uznałem Kusturicę za geniusza. Zarówno pod względem tego jak kręci filmy ale też pod względem tego jakie kręci filmy – zaskakujące, brawurowe, nierzadko absurdalne i groteskowe, chwilami złośliwe i prześmiewcze, ale zawsze niesamowicie inteligentne i dowcipne. Polubiłem styl reżysera bezgranicznie.
Jakiś czas temu kupiłem sobie jego autobiografię „Gdzie ja jestem w tej historii”. Trochę się obawiałem, czy jak przystało na geniusza i utytułowane artystę nie będzie to laurka napisana samemu sobie, napuszona, megalomańska, łechcąca własne ego. Nic bardziej mylnego – ta autobiografia to po prostu wspaniała lektura o wspaniałym człowieku. Kusturica opisuje w niej swoje życie w byłej Jugosławii, wiele miejsca poświęcając swojej niebanalnej rodzinie, szalonemu dzieciństwu, młodości w dość trudnych czasach czy studia filmowe w Pradze. A pisze o tym w równie niebanalny sposób w jaki kręci swoje filmy – bez jakiegokolwiek zadęcia, lekko, dowcipnie, szczerze i bezpośrednio. Nie brakuje tu również absurdalnych sytuacji i postaci, co jest po części wyjaśnieniem tego skąd Kusturica brał pomysły do swoich filmów.
Co do swoich filmów, kariery reżyserskiej czy sukcesów to tutaj autor za bardzo się nie rozpisuje. Owszem, często wspomina o tym ale ogólnie jest do tego zdystansowany jak gdyby nie to w jego życiu było najważniejsze. Coś w tym jest, bowiem perypetie życiowe autora czyta się dużo lepiej i przyjemniej niż gdy opisuje on swoje filmy czy pracę nad nimi. Sporo też miejsca autor poświęca polityce, tej z gatunku trudnych i niełatwych – najpierw bowiem życie pod niełatwym radzieckim wpływem a potem rozpad Jugosławii i wojna w latach dziewięćdziesiątych.
Fenomenalna autobiografia fenomenalnego artysty a przede wszystkim jednak niebanalnego i arcyciekawego człowieka. Napisana z polotem, fantazją, dowcipem, rozbrajającą szczerością, ujmuje swoją bezpośredniością i nie pozwala nie sympatyzować z autorem. Dzięki niej nabrałem na nowo ochoty by ponownie obejrzeć jego filmy. Po tej lekturze na pewno nabiorą dla mnie nowego, innego znaczenia i spojrzę na nie z zupełnie innej perspektywy.
Absolutnie polecam!
Uwielbiam Emira Kusturicę odkąd piętnaście lat temu obejrzałem po raz pierwszy jego film „Czarny kot, biały kot”. To było moje pierwsze spotkanie z jego twórczością i byłem zachwycony. Potem obejrzałem jeszcze inne filmy reżysera jak „Czas Cyganów” czy „Underground” i uznałem Kusturicę za geniusza. Zarówno pod względem tego jak kręci filmy ale też pod względem tego jakie...
więcej Pokaż mimo to