Problemski Hotel Dimitri Verhulst 7,3
![Problemski Hotel](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/141000/141822/129019-352x500.jpg)
ocenił(a) na 810 lata temu Drobna, niepozorna książeczka. Jedynie sto pięćdziesiąt dwie strony. Przyglądając się badawczo okładce już wiedziałam, że nie będzie łatwo. Szarości, czerń i małe dziecko opierające się o goły mur. No i ten tytuł: Problemski hotel. Wesoło nie będzie – pomyślałam. No i rzeczywiście nie było. Autor już w pierwszym zdaniu wali z grubej rury i podcina nogi.
Zachowuj się tak, jak by mnie tu w ogóle nie było – powiedziałem do umierającego z głodu dziecka, które starałem się sfotografować.
Potem jest jeszcze gorzej. Fotograf Bipul Masli, który jest narratorem całej książki, dwoi się i troi, żeby zrobić dobre zdjęcie. Żałuje, że na żywym trupie nie usiadła mucha. To byłoby coś. Mistrzowskie zdjęcie. Sława i pieniądze. Mimo uciekającego czasu Masli profesjonalnie przygotowuje się do pracy opowiadając przy tym o tajnikach dobrego reporterskiego zdjęcia. No cóż, muchy jak nie było tak nie ma, ale teraz już trzeba się spieszyć.
Z fotograficznego punktu widzenia kąt padania światła i położenie słońca byłyby lepsze, gdyby dziecko pożyło jeszcze pięć godzin, ale nie chciałem podejmować takiego ryzyka. Chciałem je sfotografować umierające. Nie umarłe, bo to może przecież zrobić każdy.
Ty nieczuły głupku, biegnij ratować to dziecko – wrzeszczę w myślach i rzucam książką. O nie, to nie na moje nerwy! Jednak ciekawość jest większa. Biorę głęboki oddech i czytam dalej. Druga opowieść Bipula fotografa jest równie szokująca, ale w pewien sposób może wyjaśniać jego opanowanie i znieczulicę. Są to obrazy z dzieciństwa. Bipul kończy dwanaście lat i zgodnie z tradycją jego rodzina organizuje mu wspaniałą fetę w gospodzie. Chłopiec dostaje swój pierwszy aparat i robi nim niezapomniane zdjęcie. Zdjęcie, na którym kula przeszywa czaszkę jego siostry. Rebelianci. Zginęło wtedy czternaście osób. Zdjęcie od razu kupił od niego jakiś dziennikarz i tak oto Bipul stał się fotografem prasowym.
Zanim jednak doszedł do zimnego profesjonalizmu, musiał przebyć długą drogę uchodźcy, na którą trafił próbując nielegalnie przedostać się do Belgii. Bipul nie miał tutaj ze sobą aparatu, który przezornie roztrzaskali mu przemytnicy. Jednak jego postrzeganie świata przez pryzmat migawki nie zmieniło się wcale. Chłodna obrazowość, oszczędna w słowach, a jednak pokazująca tak wiele. Naturalizm, czarny humor i ironia. To głównie tymi środkami posłużył się Verhulst, aby pokazać czytelnikowi kawałek z życia uchodźców zawieszonych w czasie. Ludzie pochodzący z różnych stron świata, rożnych kultur, z różnych piekieł. Spotykają się tu w belgijskim ośrodku dla nielegalnych imigrantów. I czekają. Na co? Na lepszy los? Na to, że jakiś urzędnik popatrzy na nich łaskawszym okiem i nie wbije pieczątki z odmową udzielenia azylu? Na spokojnie przespaną noc? Na wolność? Każda z tych osób opuściła swoje rodzinne strony i ryzykując życie nielegalnie przekroczyła granicę. Ten, kto znalazł się w ośrodku może na chwilę odetchnąć. Nie każdemu bowiem udaje się przeżyć morderczą podróż w kontenerach.
Ktoś, kto wciska swoje ciało między kartony z pomidorami, ukrywa się pod górą gnoju, czołga pod drutem kolczastym, płaci w naturze urzędnikom i nie daje się złapać, trafia właśnie tu do Arendonk. Uchodźca ma w zasadzie wtedy dwa wyjścia: starać się trzy raz o azyl lub uciekać na własną rękę. No jest jeszcze opcja dobrowolnego powrotu do kraju, ale tutaj raczej rzadko zdarzają się ochotnicy.
Bipul nie mając nic lepszego do roboty, obserwuje wszystkich mieszkańców hotelu, kreśli ich portrety, czasem opowiada jakąś anegdotkę pełną czarnego humoru, a czytelnikowi spadają różowe okulary nieświadomości w jakiej żył. Tyle się mówi przecież o pomocy dla uchodźców, o dobrym ich traktowaniu. No cóż, Verhulst, który spędził w tym ośrodku kilka dni specjalnie optymistyczny nie jest. Oczywiste jest, że nie każdego można przyjąć. Istnieją pewne granice, które z bólem trzeba zaakceptować. Uchodźca jest jednak człowiekiem z krwi i kości. To Cherribi, który ucieka przed Talibami, Igor z Ukrainy, którzy ma nadzieję na lepsze życie w Legii Cudzoziemskiej, Lidia, która ucieka przed bombami spadającymi z nieba do jej łóżka, czy wreszcie Maqsood, który uciekł z kraju gdzie na jego oczach zabito mu ojca, dokonano zbiorowego gwałtu żony, której łechtaczkę jeden z oprawców triumfalnie wygryzł zębami, z kraju, w którym powszechną torturą jest trzymanie człowieka w ciemnej dziurze i rozpylanie przez piętnaście dni gazu pieprzowego. To najlepszy sposób, aby gałka oczna nigdy nie przestała być czerwona.
Verhulst niczym prawdziwy dokumentalista oczami Bipula zalewa czytelnika obrazami trudnymi do przełknięcia. Jest szczery aż do bólu. Tutaj nie ma cenzury. Łagodzi jedynie swoim czarnym humorem, który bądź co bądź nieco rozluźnia. To dobrze, gdyż bez niego całość mogłaby być trudna do przełknięcia.
A już po lekturze:
Niesmak pozostaje. Różowe okulary leżą z boku, coś straszliwie drapie w gardle. A więc to tak wygląda rzeczywistość? „Hotele” w całej Europie zapraszają do pokoików niczym domki z kart z ogródkami z drutu kolczastego! Zapraszamy, zapraszamy. Temu damy, temu nie! Ene due rabe, raz, dwa, trzy, dziś wyjedziesz (umrzesz) ty! Kto dał nam prawo decydowania o ludzkim życiu? Nikt. Nikt też chyba nie wie, jak rozwiązać problem nielegalnych imigrantów, których co tu dużo mówić, jest coraz więcej. Miejsca dla nich brak, a odsyłać oznacza skazać na cierpienie i śmierć?
Problemski hotel to lektura, która na długo zapada w pamięć. Drąży dziurę, która uświadamia, uwrażliwia i otwiera oczy. To dobrze.