Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Oblicza samotności”

Samotność to uczucie, które dotyka ludzi w każdym wieku. Samotnym jest się nie tylko, będąc samemu, ale także wśród ludzi. Często najbardziej samotne osoby, to właśnie te, które w towarzystwie błyszczą najjaśniej, jednak w momencie, gdy zamykają za sobą drzwi, kurtyna smutku się podnosi, a one same, tęskniąc za kimś, z kim mogliby podzielić się sekretami z najgłębszych zakamarków serca, zapominają, jak to jest być kochanym i potrzebnym. O dwóch najgorszych, moim zdaniem, obliczach samotności pisze właśnie Agata Bizuk w swojej najnowszej książce pt. „Zapomniana piosenka”.

„Zapomniana piosenka” to napisana prostym, przystępnym językiem powieść obyczajowa, w której wszechwiedzący narrator opowiada historię, jednocześnie wchodząc w umysły bohaterów, opowiadając o ich emocjach i wątpliwościach. Książka ta nie jest całkowicie linearna, gdyż skaczemy w niej raz za razem pomiędzy przeszłością a teraźniejszością bohaterów, natomiast dokładne teraz posuwa historię do przodu, zamykając ją w czterech miesiącach – od września do grudnia. Dużym atutem tej książki jest sposób jej wydania, pomijając piękną okładkę stworzoną przez Macieja Piedę, każdy rozdział zdobi ilustracja ostrokrzewu. W dodatku sam tekst jest bardzo duży, przez co nie tylko czyta się książkę szybko, ale i przyjemnie, nie męcząc oczu. Wielkość liter z pewnością przypadnie do gustu starszym czytelnikom, którzy oszczędzając wzrok, rezygnują z wielu lektur o mniejszym formacie.

Książka ta promowana jest, jako powieść świąteczna, jednak moim zdaniem w tej kategorii wypadła bardzo słabo. Pod pięknie wydaną otoczką, która trzeba przyznać, jest cudownie świąteczna, „Zapomniana piosenka” to bardzo smutna opowieść z zaledwie namiastką klimatu Świąt Bożego Narodzenia. Nie można zaprzeczyć, że historia ta sama w sobie jest dobra, w dodatku porusza bardzo wiele istotnych społecznie tematów, jednak jeśli ktoś szuka prawdziwie świątecznej opowieści, która przygotuje go mentalnie do świąt, może się „Zapomnianą piosenką” rozczarować. Dla mnie książka Agaty Bizuk była zwyczajnie łzawą historią, jakich wiele w tym gatunku. W momencie, kiedy już myślałam, że pisarka bardziej zasmucić mnie nie może, ona dodawała wciąż nowe oblicza ludzkich tragedii. Nie jest to z pewnością historia dla osób słabych emocjonalnie, które unikają powieści wypełnionych negatywnymi emocjami, przy których szczęście i radość to wyłącznie dodatek, aby ostatecznie czytelnik nie wpadł w melancholię.

„Zapomniana piosenka” to opowieść pokazująca prawdziwe oblicze ludzkiego smutku oraz samotności. Porusza wiele istotnych problemów społecznych, takich jak samotność osób starszych, trudność odnalezienia się w rzeczywistości dzieciom mieszkającym w domu dziecka oraz pogoń za dobrem materialnych, która z każdym dniem coraz bardziej niszczy więzi rodzinne, wywołując żal. Mnie szczególnie podobał się pomysł autorki na pokazanie tzw. młodego pokolenia, które wbrew stereotypom może nieść bezinteresowną i osobistą pomoc bliźniemu w potrzebie. Z tego typu postawą spotyka się człowiek coraz rzadziej czy to w książkach, czy życiu realnym, a przypominanie o tym, że warto pomagać z dobroci serca jest ważne i uczy szacunku.

Podsumowując, „Zapomniana piosenka” to wyjątkowo przygnębiająca opowieść, która w sposób dosadny przekazuje, że samotność to istotny problem społeczny, dotykający nie tylko osób starszych, ale i dzieci oraz uczy, że warto pomagać. Pomimo iż jest to historia kreowana na świąteczną, ja nie poczułam tej magicznej aury, którą pragnęłam doświadczyć, sięgając po tego typu lekturę. Właśnie ten brak klimatu był największą wadą tej książki, jeśli więc ktoś szuka pełnej ciepła i świątecznych zapachów opowieści, książka Agaty Bizuk moim zdaniem nie spełni jego oczekiwań. Muszę tu jednak dodać, że jako sama historia jest ona bardzo wartościowa i warta przeczytania, to jednak czy po nią sięgniecie, zależy już od Was samych i własnych preferencji czytelniczych.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Oblicza samotności”

Samotność to uczucie, które dotyka ludzi w każdym wieku. Samotnym jest się nie tylko, będąc samemu, ale także wśród ludzi. Często najbardziej samotne osoby, to właśnie te, które w towarzystwie błyszczą najjaśniej, jednak w momencie, gdy zamykają za sobą drzwi, kurtyna smutku się podnosi, a one same, tęskniąc za kimś, z kim mogliby podzielić się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Potępieńcza aura”

Wrocław, z niemieckiego Breslau, to obecnie jedno z miast wojewódzkich. Jego historia sięga jednak daleko w przeszłość. Jest to miejsce piękne i zabytkowe, posiadające swój własny klimat i przeszłość, które niegdyś tętniące magicznym blaskiem historii, dziś coraz bardziej zostaje dotknięte upływającym czasem. Z tego właśnie miejsca pochodzi Konrad Możdżeń, autor powieści „Chodź ze mną”, w której de facto akcja dzieje się właśnie tam, przypominając to, co niegdyś było niewątpliwym atutem miasta.

Książka Konrad Możdżeń to debiut literacki, który łączy w sobie nie tylko elementy charakterystyczne dla horroru i fikcji, ale także realność. Autor wplótł w fabułę fakty historyczne, w tym również przybliżył postać Karla Denke, zwanego Kanibalem z Ziębic, a nawet opisał realnie istniejące miejsca, które niewątpliwie wzbogacają treść przedstawionej historii. Bardzo lubię ten zabieg w książkach, gdyż widać, że autor ambitnie podszedł do tematu i poświecił nie tylko czas na samą opowieść, ale także konkretny i dogłębny research, aby urealnić pisaną przez siebie książkę. Sama historia jest nacechowana negatywnymi emocjami, choć zdarzają się humorystyczne fragmenty. Mamy w niej do czynienia nie tylko z grozą i złem, ale także ludzkim upadkiem, przedstawianym w postaci bohaterów, których trudna przeszłość pozostawiła na nich swoje piętno.

Pisarz, jeśli chodzi o styl, mile mnie zaskoczył. Powiem śmiało, że książka ta nie odbiega poziomem od wielu utworów innych znanych pisarzy o ugruntowanej pozycji na rynku. Pan Możdżeń dobrze i z rozmysłem kreuje narracje, ma jednak skłonność do długich opisów, które spowalniają już i tak wolno rozwijającą się akcję. Same opisy są bardzo obrazowe, szczegółowe i dosadne, miejscami niestety niepozostawiające marginesu dla własnej wyobraźni czytelnika. Muszę również dodać, że niektóre fragmenty są wyjątkowo brutalne, makabryczne i odpychające, co dla osób o słabszym żołądku może, a nie musi stanowić problem. Osobiście nie lubię długich opisów w książkach, dlatego trudno było mi się wciągnąć w tę akcję, która w sposób niewystarczający mnie od samego początku zaciekawiła. Do mniej więcej połowy, elementów grozy było niewiele. Pisarz pozostawił sobie ten czas na bliższe przedstawienie miejsca akcji, a nawet bohaterów.

„Chodź ze mną” to historia wielowątkowa, w której wzajemnie przenika się przeszłość i teraźniejszość. Akcja stale skacze pomiędzy XIX, XX i XXI wiekiem, co zaburza linię czasową historii. Dla mnie najciekawsze były tu wycinki z pamiętnika, które co jakiś czas pojawiały się w książce. Obok niesamowitości zjawisk, będących często na granicy jawy i szaleństwa, których doświadczali bohaterowie, to właśnie te tajemnicze notatki wzbudziły we mnie lęk i ciarki. Książka Konrada Możdżenia to jedna z tych powieści, w których groza jest kreowana powoli, stopniowo, tworząc gęstą aurę sekretów i ich ujawniania. Występuje tu dobrze znany motyw nawiedzonego budynku i szaleństwa, które wkrada się w umysł postaci w nim przebywających. Nie jestem fanką tego typu powieści, jednak w tym przypadku pisarz przykuł moją uwagę warstwą psychologiczną, która miała w tej książce wyjątkowo istotne znaczenie.

Podsumowując, „Chodź ze mną” Konrada Możdżenia to jedna z tych książek, które udowadniają, że warto sięgać po debiuty, gdyż można się nimi mile zaskoczyć. Autor stworzył historię dopracowaną, łączącą z niebywałą lekkością fikcję z realnością. Powieść ta posiada w sobie wiele elementów nie tylko grozy, ale także psychologicznych aspektów upadku człowieczeństwa. Pan Możdżeń wykorzystał w swojej książce dobrze znany motyw nawiedzonego domu, a grozę zdecydował się dawkować stopniowo. Nie do końca można było jednak wczuć się w tę gęstą aurę z powodu moim zdaniem, zbyt długich opisów, które spowalniały akcję do minimum, powodując, iż początkowe zaintrygowanie szybko gasło. Na właściwą akcję dość długo musi czytelnik czekać, warto jednak poczekać, gdyż autor potrafi nie tyle zaskoczyć, ile wywołać nagłe napięcie oraz wywrócić żołądek opisami na drugą stronę. Konrad Możdżeń poprzez tę książkę pokazał, że nie odbiega on talentem od wielu innych polskich pisarzy grozy i szczerze życzę mu długiej kariery i literackiego sukcesu, jednocześnie wyczekując kolejnej powieści jego autorstwa.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Potępieńcza aura”

Wrocław, z niemieckiego Breslau, to obecnie jedno z miast wojewódzkich. Jego historia sięga jednak daleko w przeszłość. Jest to miejsce piękne i zabytkowe, posiadające swój własny klimat i przeszłość, które niegdyś tętniące magicznym blaskiem historii, dziś coraz bardziej zostaje dotknięte upływającym czasem. Z tego właśnie miejsca pochodzi Konrad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Fajne niebo jest dzisiaj”

Nasze życie składa się z wielu chwil, które są dla nas bardziej lub mniej istotne. To one decydują o naszych charakterze, stosunku do życia i relacjach z innymi. Każdy przeżyty moment, dłuższy czy krótszy pozostawia w naszym życiu ślad, do historii, którego chcemy wracać myślami lub nie. Niektóre sytuacje są jednak szczególnie istotne, gdyż rozpoczynają coś nowego, niesamowitego. Dla jednych będzie to pierwszy dzień w pracy, dla innych narodziny dziecka, a dla jeszcze innych ślub. O tym, jakie momenty były szczególnie istotne dla Leny i Artura możemy przeczytać w ostatnim tomie serii „Oczy wilka” Alicji Sinickiej pt. „Otwórz oczy”.

Narracja książki różni się od dwóch poprzednich. Ponownie mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, jednak nie tylko z perspektywy Leny, ale tym razem również samego Artura. Miło było przez moment spojrzeć na świat oczami tego bohatera, gdyż od samego początku wywarł na mnie duże wrażenie swoją tajemniczością. „Otwórz oczy” to bardzo dobre zakończenie trylogii. Muszę przyznać, że pisarka postarała się o każdy szczegół i wszystkie istotne wątki zostały tu zamknięte, nie pozostawiając czytelnika w niedosycie. Po raz kolejny również Pani Sinicka mnie nie zawiodła i zaskoczyła ilością zwrotów akcji. Do samego końca książki udało się jej przykuć moją uwagę zaskarbić ciekawość. Dobrze bawiłam się podczas odkrywania kolejnych zagadek i spekulowania nad dalszymi przygodami bohaterów.

Pomysł na ten tom był ciekawy, jednak osobiście oczekiwałam czegoś bardziej spektakularnego. Tajemnica rodziny Mangano, o której wciąż była mowa, niestety mnie rozczarowała. Były to jednak moje własne oczekiwania w stosunku do niej, a jak wiadomo, każdy ma inne zdanie na dany temat. Muszę jednak dodać, że koncepcja i pomysł, jaki przedstawiła tu autorka, był dobry i instygujący. Mogę śmiało powiedzieć, iż nie udało mi się przewidzieć tożsamości złego charakteru. A już przy końcu książki sama zwątpiłam, czy pisarka faktycznie poprowadzi losy pary w kierunku, który założyłam. Co ciekawe, Alicja Sinicka, kreując zachowania bohaterów, a zwłaszcza w kluczowych momentach, nacechowała je realizmem i empatią. Stworzyła przykłady postępowania, oparte na moralnych i etycznych wartościach, a jednocześnie dających do myślenia nad ich poprawnością, a nawet własnymi wyborami i zachowaniem.

Podsumowując, „Otwórz oczy” to przyzwoite zakończenie trylogii „Oczy wilka”, które powinno zadowolić większość czytelników. Historia przedstawiona w tej książce jednocześnie zaciekawia i daje do myślenia, również nad losem bohaterów. Przy tej części nie sposób się nudzić. Osobiście jestem bardzo zadowolona faktem, iż pisarka po raz kolejny zaskoczyła mnie tożsamością sprawcy. Rozczarowała mnie natomiast tajemnica rodzinny Mangano, która przewijała się przez całą serię. Jest to jednak moja subiektywna opinia, ktoś inny może mieć o niej inne zdanie. Trzecia część gatunkowo ponownie nie jest czysta, mamy tu do czynienia z elementami thrillera i erotyku, a nawet w małym stopniu powieści obyczajowej. Przyznam, że bardzo dobrze bawiłam się, czytając o kolejnych problemach i przygodach Artura i Leny. Kończąc ostatnie zdanie, wręcz poczułam żal, że to już koniec. Cała seria jest znakomita i śmiało powiem, że należy do moich ulubionych, a samą książkę „Otwórz oczy” naprawdę warto przeczytać.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Fajne niebo jest dzisiaj”

Nasze życie składa się z wielu chwil, które są dla nas bardziej lub mniej istotne. To one decydują o naszych charakterze, stosunku do życia i relacjach z innymi. Każdy przeżyty moment, dłuższy czy krótszy pozostawia w naszym życiu ślad, do historii, którego chcemy wracać myślami lub nie. Niektóre sytuacje są jednak szczególnie istotne, gdyż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Przeszkadzasz, zniknij!”

Każdy w życiu ma kogoś, na kim bardzo mu zależy. Dla jednych może być to matka, dla innych żona, a dla jeszcze innych wujek czy dziadek. Takie relacje z drugim człowiekiem są zazwyczaj bardzo silne. Pragniemy za wszelką cenę sprawić, aby ktoś był szczęśliwy. Tego typu uczucia pokazują, jak bardzo nam zależy i są emocjami czystymi, bezinteresownymi. W życiu bywa jednak różnie i wszystko może zmienić się w ułamku sekundy. Wystarczy iskra, błąd lub niedopowiedzenie, aby coś na pozór trwałego, stało się ulotne i liche. Wtedy człowiek podejmuje najtrudniejszą z prób i tylko od niego samego zależy, jak finalnie się ona zakończy. Na taką właśnie próbę miłości i zaufania zostali wystawieni Lena i Artur w drugim tomie serii „Oczy wilka” Alicji Sinickiej pt. „W jego oczach”.

Druga część serii „Oczy wilka” bardzo różni się od pierwszej, lecz w dalszym ciągu powinny ją czytać osoby powyżej 16-18 lat. Tym razem romans z nutą erotyku połączony został z wieloma elementami charakterystycznymi dla thrillera psychologicznego. Fani thrillerów autorki z pewnością w książce „W jego oczach” odnajdą elementy charakterystyczne dla stylu jej narracji, a nawet niektóre rozwiązania fabularne znalazły tu swoją własną alternatywną wersję. Bardzo podobało mi się, że pisarka nie zrobiła z tej historii ckliwej opowiastki, tylko zmusiła czytelnika do takich emocji, których podczas czytania klasycznego romansu zwyczajnie się nie doświadczy np. lekka psychoza, szok czy też strach o bohatera. Alicja Sinicka stopniowo buduje napięcie, a czasem zaskakuje. Pozwala czytelnikowi interpretować tekst i dochodzić do własnych wniosków, czasem mylnych, a czasem mających odzwierciedlenie w książkowej rzeczywistości. Osobiście dałam się wciągnąć w tę historię, czytałam strona po stronie skupiona i zaciekawiona obrotem wydarzeń. Rozczarowało mnie jednak zakończenie, bo naprawdę liczyłam, że pisarka mnie zaskoczy. Myliłam się, choć i tak ostatecznie jestem zadowolona z lektury.

Narracja „W jego oczach” również poprowadzona została z perspektywy Leny, jednak w tekst zostały wplecione monologi pod tajemniczą nazwą „Ona”, które wypełnione były agresją w stosunku do głównej bohaterki. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, gdyż wprowadzał aurę tajemnicy, a w połączeniu z dziwnymi rzeczami dziejącymi się wokół Leny, dawał do myślenia i główkowania nad tym, co się właściwie dzieje – czy to fikcja, czy jeszcze rzeczywistość. Sama kreacja narzeczonej Artura była tu bardziej spójna, a ona sama dojrzalsza. Choć zdarzało jej się być nielogiczną, ze względu na fabułę było to do zaakceptowania. Sama fabuła ma tu wiele wątków, które czasem krzyżują się, a nawet przenikają, dzięki czemu stale coś się dzieje, a czytelnik się nie nudzi. Jeśli ktoś lubi zarówno treści obyczajowe, akcję, wątki psychologiczne, zagadki, jak i romans, „W jego oczach” będzie dla niego dobrą lekturą.

Podsumowując, „W jego oczach” to przyzwoita kontynuacja poprzedniej części przygód Artura i Leny. Książka ta jednak bardzo różni się od poprzedniej, głównie z powodu wątków charakterystycznych dla thrillera psychologicznego. Autorka wprowadziła do romansu sporo mroku, tajemnicy i poczucia zagrożenia, co mnie niezmiernie ucieszyło i zachęciło do czytania. W powieści tej rozczarowało mnie zakończenie, bo szczerze liczyłam, iż pisarka po raz kolejny mnie zaskoczy, tak się niestety nie stało. Książka jednak ostatecznie wywarła na mnie pozytywne wrażenie i należy do tych najciekawszych, jakie miałam okazję w ostatnim czasie przeczytać. Już w poprzednim tomie związałam się emocjonalnie z bohaterami, w tym również przeżywałam wraz z nimi każdą sytuację. „W jego oczach” to lektura lekka w odbiorze, dla osób, które nie lubią czystych romansów, ani dusznych thrillerów psychologicznych, a poszukujących czegoś pomiędzy tymi gatunkami. Jest to historia, którą warto poznać i miło spędziłam z nią czas. Polecam!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Przeszkadzasz, zniknij!”

Każdy w życiu ma kogoś, na kim bardzo mu zależy. Dla jednych może być to matka, dla innych żona, a dla jeszcze innych wujek czy dziadek. Takie relacje z drugim człowiekiem są zazwyczaj bardzo silne. Pragniemy za wszelką cenę sprawić, aby ktoś był szczęśliwy. Tego typu uczucia pokazują, jak bardzo nam zależy i są emocjami czystymi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Przypadek czy nie?”

Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jedno spojrzenie w nie może nam wiele powiedzieć o drugim człowieku. Nie przypadkowe jest więc, iż zakochani przyznają, że uczucie, jakim jest miłość, może narodzić się w nas już po pierwszym głębokim spojrzeniu w oczy. Czy jednak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje naprawdę? O tym możemy przeczytać w debiutanckiej książce Alicji Sinickiej pt. „Oczy wilka”.

„Oczy wilka” to ponownie wydana dzięki Wydawnictwu Kobiecemu, debiutancka powieść Alicji Sinickiej, a tym samym pierwszy tom trylogii, która po raz pierwszy na rynku pojawiła się w 2017 roku nakładem Wydawnictwa Novae Res. Książka ta gatunkowo jest dość zróżnicowana. Zawiera w sobie elementy romansu, powieści obyczajowej, a nawet odrobinę erotyku i thrillera. Wszystko jednak jest tu bardzo dobrze wyważone, przez co, moim zdaniem, książka ta spodoba się zarówno fanom romansów, jak i tych, którzy szukają w powieściach nuty dreszczyku i tajemnicy. Osobiście bardzo lubię tego typu miksy, gdyż wywołują one różne emocje, a sama historia się nie nudzi. W „Oczach wilka” odnalazłam właśnie wszystko to, co lubię – porywającą akcję, tajemnicę, humor (kapcie z króliczkami i piżama w baranki były genialne!), nietuzinkowy romans, a nawet barwnych bohaterów.

Narracja książki jest pierwszoosobowa i przedstawiona z perspektywy Leny. Nie miałam okazji zaznajomić się z poprzednią wersją powieści, ale ta z 2020 roku językowo jest naprawdę dobrze napisana. Co ciekawe, autorka opowiadając tę historię, używa dosadnych i bardzo obrazowych słów, przez co „Oczy wilka” są łatwe w odbiorze i trafią do osób w każdym wieku. Muszę jednak zaznaczyć, iż ze względu na sceny o charakterze erotycznym, odbiorcami książki powinny być jednak osoby dorosłe, zdecydowanie nie te poniżej 16-18 roku życia.

Alicja Sinicka po raz kolejny mile zaskoczyła mnie kreacją bohaterów, szczególnie Artura Mangano. Pisarka wykreowała bardzo zagadkową i fascynującą postać, która dzięki zastosowanej narracji stale pozostawała odległa i intrygująca, co dodatkowo zachęcało do czytania. Główna bohaterka zaś z początku nie przypadła mi do gustu. Jej kreacja była bardzo nierówna, a miejscami wręcz irytująca. Przypominała mi kapryśną nastolatkę, w której buzują hormony. Ucieszyłam się jednak, że już pod koniec książki Lena choć trochę wiedziała, czego chce i oczekuje. Dało mi to również nadzieję, że jej zachowanie z czasem ulegnie zmianie i stanie się ona bardziej dojrzała już w następnym tomie pt. „W jego oczach”.

Podsumowując, „Oczy wilka” Alicji Sinickiej to bardzo dobrze napisana książka i jedna z tych, o których fabule nie powinno się zbyt wiele mówić, aby nie zepsuć niespodzianki i przyjemności z czytania. Pisarka ma wyjątkowo lekki styl i dobrze dobiera słowa do tego, co chce przekazać, dzięki czemu przez tę historię dosłownie się płynie. Książka ta posiada w sobie wszystko to, co lubię – wartką akcję, tajemnice, które stopniowo zostają wyjaśnione oraz humor, będący pozytywnym akcentem tej powieści. Pomysły na fabułę bardzo mi się spodobał, jednak główna bohaterka nie do końca mnie do siebie przekonała ze względu na jej niejednorodną kreację. Zakończenie książki dało mi jednak nadzieję, że będzie lepiej i wraz z każdym tomem historia ta będzie się rozwijała. „Oczy wilka” to lekka powieść, przy której można się zrelaksować, jednocześnie nie nudząc. Mnie się ona bardzo podobała i z czystym sumieniem Wam ją polecam.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Przypadek czy nie?”

Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jedno spojrzenie w nie może nam wiele powiedzieć o drugim człowieku. Nie przypadkowe jest więc, iż zakochani przyznają, że uczucie, jakim jest miłość, może narodzić się w nas już po pierwszym głębokim spojrzeniu w oczy. Czy jednak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje naprawdę? O tym możemy przeczytać w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Erotyczne tamagotchi”

Nowoczesne technologie obecnie coraz bardziej ułatwiają nam codzienne życie. Większość z nas ma już telefon, wielu w wersji smartfon. Nawet dzieci, dostają od rodziców telefony, aby ułatwić sobie z nimi kontakt, w dodatku presja społeczna jest ogromna. Prawdą jest również, że sprawdzanie powiadomień weszło ludziom w nawyk, co byłoby nie do pomyślenia jeszcze parę lat temu. Nasze życie zamknięte jest w małym elektronicznym urządzeniu, bez którego wielu z nas już nie mogłoby funkcjonować normalnie. Rozleniwiliśmy się i zaczęliśmy coraz bardziej ufać technologii oraz wykorzystywać ją w różnych sferach życia. Powstały przez to i dzięki temu, takie aplikacje jak te, do operacji bankowych, różnego rodzaju komunikatory, przez które możemy rozmawiać w czasie rzeczywistym, a nawet aplikacje randkowe. Zwłaszcza te ostatnie w okresie pandemii cieszą się coraz większą popularnością. Nie można jednak zapominać, że wszystko niesie za sobą konsekwencje, których często nie jesteśmy świadomi, dopóki nie odczujemy ich na własnej skórze. Właśnie jeden z takich przykładów możemy znaleźć w książce Marcela Moss pt. „Pokaż mi”.

Książka Marcela Mossa to zdecydowanie powieść dla dorosłych, gdyż przedstawiona historia zawiera wiele obrazowych scen o charakterze seksualnym, a nawet brutalnym. Została sklasyfikowana, jako thriller erotyczny i moim zdaniem idealnie wpisuje się w ramy gatunkowe. Dużym atutem są tutaj krótkie rozdziały oraz ponadprzeciętna dokładność autora, co do miejsca i czasu akcji. Pomimo iż fabuła skacze między różnymi latami, łatwo i szybko można się w niej odnaleźć. Narracja jest płynna i angażująca, szczególne od połowy książki, a rozdziały miękko kończą się i zaczynają, bez nagłych cięć. Warto tu również nadmienić, iż narracja jest tu pierwszoosobowa, co daje nam wgląd w umysł postaci i ich motywację, a tym samym intensywniej oddziałuje na psychikę czytelnika.

Marcel Moss to autor, który nie boi się pokazywać w swoich książkach zagrożeń, jakie niesie ze sobą dostęp do Internetu. Tym razem akcja książki krążyła wokół aplikacji mobilnych, a dokładniej randkowych. Bardzo podobało mi się, że pisarz nie tylko stworzył ciekawą i pouczającą historię, która w obecnych czasach ma bardzo realny wydźwięk, ale także warto docenić autora za głębszy research tematów takich jak m.in. aplikacje randkowe, zbliżenia seksualne oraz dostępność pornografii w Internecie. Każdy rozdział i podrozdział rozpoczynał się tu tematyczną ciekawostką statystyczną, dzięki czemu można było dowiedzieć się wielu interesujących faktów np. str. 212 – „według badań Statistic Brain Research Institute ponad 17% par biorących ślub poznało się w Internecie”. Sama książka ma także bardzo ważne przesłanie, abyśmy ślepo i przesadnie nie ufali zarówno technologii, jak i osobom poznanym w Internecie, gdyż nigdy nie wiadomo, kto tak naprawdę jest po drugiej stronie ekranu. Moss zwraca także uwagę, że problem ten nie dotyczy wyłącznie dzieci, ale także dorosłych, co jest tematem wartym przemyślenia przed następnym zalogowaniem się do jakiejkolwiek aplikacji i komunikatora.

Podsumowując, „Pokaż mi” Marcela Mossa to książka dla dorosłych czytelników, która otwiera oczy na zagrożenia, jakie niesie ze sobą korzystanie z Internetu i aplikacji randkowych. Sama historia zadziwia i dla większości odbiorców będzie finalnie wielką niespodzianką, jednak dla mnie była to od pewnego momentu dość łatwa do przewidzenia opowieść, niemniej uważam, że warta jest przeczytania do samego końca. Nie przepadam również za otwartymi zakończeniami, jednak tutaj pisarz daje czytelnikowi moralny wybór, który jest w pełni uzasadniony przedstawioną historią. W „Pokaż mi” spodobały mi się szczególnie statystyczne ciekawostki zamieszczane przed każdym z rozdziałów, które nieraz mnie zaskoczyły. Była to kolejna książka autora, z którą przyjemnie spędziłam czas, a nawet czegoś pożytecznego się dowiedziałam. Szczerze ją polecam, bo naprawdę uświadamia!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Erotyczne tamagotchi”

Nowoczesne technologie obecnie coraz bardziej ułatwiają nam codzienne życie. Większość z nas ma już telefon, wielu w wersji smartfon. Nawet dzieci, dostają od rodziców telefony, aby ułatwić sobie z nimi kontakt, w dodatku presja społeczna jest ogromna. Prawdą jest również, że sprawdzanie powiadomień weszło ludziom w nawyk, co byłoby nie do pomyślenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Dwanaście aksjomatów”

Zastanawialiście się kiedyś czy perfekcjonizm jest wadą, czy zaletą? Ja często o tym myślę, bo sama uważam się w wielu aspektach życia za perfekcjonistkę. Temat perfekcjonizmu jest dla mnie bardzo ciekawy, a nawet osobisty. W literaturze zaś przewija się on od lat, zarówno pod kątem naukowym lub jako motyw fikcji literackiej. Ostatnio moją uwagę przykuł jednak postulat Artura Urbanowicza, polskiego autora grozy, który w swojej najnowszej książce pt. „Paradoks”, otwarcie pisze – „perfekcjonizm jest chorobą”, ale czy naprawdę można tak myśleć? Jest to już tylko kwestia indywidualna po przeczytaniu tej powieści.

„Paradoks” Artura Urbanowicza to świetnie, a przede wszystkim mądrze napisana książka. Autor naprawdę postarał się w niej, aby pod względem językowym i stylistycznym była dopracowana w każdym calu. Miło czytało mi się powieść, w której pisarz nie postawił na język potoczny, a klasyczną, piękną polszczyznę, w której można wyłapać wiele słów, które, na co dzień się nie używa. Narracja jest tu płynna, a dialogi sensowne, dynamiczne i na siłę nieprzeciągane. Co mi się bardzo spodobało, pisarz miesza tu style. Można było w tej książce spotkać się z elementami charakterystycznymi m.in. dla stylu publicystycznego, popularnonaukowego, a nawet naukowego. Pan Urbanowicz nie boi się tu wplatać trudnych twierdzeń, sformułowań i zagadnień z zakresu matematyki oraz logiki, przez co wypowiedzi głównego bohatera nabierały autentyczności, a sama historia charakteru. Warto zaznaczyć, iż potencjalny czytelnik „Paradoksu” nie powinien obawiać się braku zrozumiałości tekstu, gdyż pisarz postarał się o to, aby odbiorca zrozumiał dokładnie sens i znaczenie przytaczanych zagadnień m.in. poprzez bardzo obrazowe przykłady lub parafrazowanie definicji w sposób bardziej przystępny dla nie-matematyka. Dla mnie temat zagadnień logiki nie jest obcy, znam błędy logiczne oraz chwyty erystyczne i potrafię je wskazać, przez co autor sprawił mi niemałą przyjemność, kiedy poruszał powszechność stosowania przez ludzi w wypowiedziach m.in. metody stracha na wróble lub dowodu anegdotycznego.

Książka Artura Urbanowicza to ciekawy miks gatunkowy, w którym doszukać można się elementów charakterystycznych dla thrillera psychologicznego, horroru, science fiction, a nawet odrobinę kryminału. Moim zdaniem najbardziej widoczny jest tu wątek psychologiczny, zaś pierwiastek horroru był dla mnie prawie niewidoczny. Zabrakło mi w tej historii dreszczu emocji, napięcia, tej konkretnej emocji, która sprawia, że książka jest nieodkładalna. Wszystko było logiczne, dobrze rozegrane, posiadało swoją przyczynę i skutek, a nawet zaryzykuję stwierdzeniem, że było matematyczne. Jak to jednak z naukami ścisłymi bywa, nie każdego zadowalają zimne kalkulacje i naukowo potwierdzone stwierdzenia. Ja niestety jestem w tej właśnie grupie i mnie tej iskry improwizacji brakowało.

Głównym bohaterem „Paradoksu” jest Maks Okrągły „Square”, jest to ponad dwudziestojednoletni student, który nie radzi sobie w kontaktach z innymi ludźmi, wręcz gardzi nimi. Jest to postać wywołująca skrajne emocje, w dużej mierze jednak negatywne. Zanim sięgnęłam po tę książkę, spotkałam się z wieloma stwierdzeniami, że tej postaci nie można polubić, co ciekawe, nawet sam autor w jednym z live’ów tak wypowiedział się o tym bohaterze. Ja jednak mam odmienne zdanie. Dla mnie Maks był bardzo fajną postacią, z którą poczułam nić porozumienia. Wiele jego cech i nawyków sama w sobie widzę. Mam tu na myśli np. sprawdzanie dziesiątki razy czy z pewnością napisałam dobry adres na kopercie, planowanie i skracanie czasu czynności, aby być bardziej efektywnym czy nawet studenckie aspiracje do bycia najlepszą. Tak jak u Maksa, perfekcjonizm nie jest dla mnie wadą, a zaletą. Nie wszystkie zachowania Okrągłego mi się jednak podobały, szczególnie drażniła mnie jego pogarda w stosunku do innych ludzi, hobby, negatywny stosunek do bliskich osób oraz przeświadczenie, że w życiu można liczyć wyłącznie na siebie. Nie można zapominać, że człowiek jest istotą społeczną, dlatego mniej lub bardziej świadoma rezygnacja z bliskości i brak zaangażowania w nią ma swoje konsekwencje, o których bohater przekonał się na własnej skórze. Czy jednak wyciągnął z tego jakieś wnioski, tego Wam nie zdradzę! :)

Powyżej napisałam, że „Paradoks” Artura Urbanowicza to mądra książka, ale nie tylko z powodu tego, iż porusza wiele naukowych zagadnień, ale dlatego, że zmusza do myślenia, refleksji nad wieloma aspektami życia. Pisarz pod przykrywką fikcyjnej historii przemycił wiele prawd, które są w życiu ważne. Poprzez postać głównego bohatera pokazuje, jak trudno jest wybaczać, zwłaszcza sobie samemu. Pogodzić się z własnymi słabościami, zaakceptować je oraz pracować nad nimi. Jest to jedna z wielu lekcji, którą przekazuje autor poprzez tę książkę. Celowo również nie wspominam o innych, aby pozostawić czytelnikowi margines na własne refleksje.

W książce tej znaleźć można wiele drobnych, wartych docenienia elementów, takich jak ciekawostki prawne, przypisy, które uzupełniły przytoczone treści, rysunki ułatwiające zrozumienie trudnych zagadnień, a nawet świadome, wielokrotne użycie słowa paradoks, wplecione w wypowiedzi bohaterów i narrację. Mówiąc o „Paradoksie”, nie można również zapomnieć o klimatycznych, czasem psychodelicznych grafikach Michała Loranca. Mnie bardzo spodobały się tu również nawiązania do znanych utworów literackich i filmowych. Pojawił się tu m.in. Stephen King i jego „Mroczna połowa”, „William Wilson” Edgara Allana Poego, „Gwiezdne wojny”, a nawet „Resident Evil”. Co ciekawe, autor wplótł w treść książki drobne żarty i suchary matematyczne, które niestety nie do końca do mnie przemówiły, ale naprawdę doceniam chęci. Mistrzostwem dla mnie był jednak pomysł z lemurem, tym fragmentem autor totalnie mnie kupił!

Podsumowując, „Paradoks” Artura Urbanowicza to znakomita książka, po którą warto sięgnąć. Nikogo nie powinna przerażać jej długość, bo autor potrafi zainteresować czytelnika. Językowo i stylistycznie jest dopracowana w każdym calu, dzięki czemu tekst czyta się z przyjemnością, a dodane, klimatyczne ilustracje dopełniają tę historię. Główny bohater wywołuje skrajne emocje, można go polubić albo nie, ja natomiast znalazłam z nim nić porozumienia. Zabrakło mi w tej książce jednak zaangażowania emocjonalnego. Wszystko było tu zbyt idealne, wyliczone, zawarte w logicznych twierdzeniach, wręcz pisane na chłodno. Zabrakło mi tu tej nuty improwizacji i chaosu, który sprawia, że nie można oderwać się od lektury. Niewiele mnie tu zaskoczyło, sporo udało mi się przewidzieć, ale pisarz poprowadził fabułę w kierunku, który mnie satysfakcjonował, choć przyznam, że brakowało mi tu głębszego mroku, oczywiście w kategoriach horroru. Podobało mi się natomiast, że „Paradoks” to historia skłaniająca do refleksji. Pisarz poprzez nią zwraca uwagę na wiele trudnych i ważnych tematów, takich jak relacje rodzinne, samoakceptacja czy też awersja polskiego społeczeństwa do leczenia psychologicznego. Uważam, że powieść Artura Urbanowicza to mądra książka, która nie tylko dostarcza czytelnikowi rozrywki, ale i uczy, dlatego Wam ją polecam.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Dwanaście aksjomatów”

Zastanawialiście się kiedyś czy perfekcjonizm jest wadą, czy zaletą? Ja często o tym myślę, bo sama uważam się w wielu aspektach życia za perfekcjonistkę. Temat perfekcjonizmu jest dla mnie bardzo ciekawy, a nawet osobisty. W literaturze zaś przewija się on od lat, zarówno pod kątem naukowym lub jako motyw fikcji literackiej. Ostatnio moją uwagę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Prokurator w opałach”

Jak wiadomo, życie potrafi zaskakiwać, czasem pozytywnie, a czasem wręcz przeciwnie. Zazwyczaj, gdy odczuwamy względną stabilizację, myślimy, że wszystko układa się dobrze, nagle zdarza się coś, czego całkowicie się nie spodziewaliśmy. Niektóre sytuacje wynikają z naszych własnych decyzji, na inne jednak wpływu nie mamy, a ich skutki i konsekwencje mogą nas przyprawić o ból głowy. Przekonał się o tym bardzo dobrze Rafał Adamski, bohater kryminału pt. „Nie czyń drugiemu”, Vladimira Wolffa.

„Nie czyń drugiemu” to historia o ludzkiej chciwości, inwestycjach splamionych krwią oraz ideałach, za które warto walczyć. W książce przenosimy się nad polskie morze, do Świnoujścia, gdzie poznajemy dwudziestoośmioletniego prokuratora, Rafała Adamskiego, którego spokojne życie z dnia na dzień staje się koszmarem. Jedna lipcowa noc, z której nic nie pamięta, rozpoczyna serię zdarzeń, w których staje się on sprawcą, ofiarą i niepokornym śledczym. Dowody mówią jasno, że jest winny, ale czy faktycznie było tak, jak jest napisane w akcie oskarżenia? Życie Adamskiego komplikuje również znalezienie w wodzie zwłok młodej kobiety, której tożsamość pozostaje dla policji zagadką. Początkujący prokurator zaczyna zdawać sobie sprawę, że sam wie o wiele za mało. Rozpoczyna własne śledztwo, które okaże się dla niego i jego towarzyszy śmiertelnie niebezpieczne. Tajemnicza dziewczyna pozbawiona m.in. wątroby, akt oskarżenia, pieniądze i korupcja, polityka i ekolodzy, tajemnice strategicznego, nadmorskiego obiektu, terroryści i polski kontrwywiad, a nawet jego własna rodzina – z tym zmierzyć się będzie musiał Rafał, aby odkryć, co tak naprawdę stało się, dzieje i będzie się działo w mieście, gdzie wszędzie jest blisko, a turyści i inwestorzy przybywają z każdej strony świata. Czy Adamskiemu uda się oczyścić z zarzutów i odkryć, co tak naprawdę dzieje się w Świnoujściu? Kim jest Tania Wasiliewicz i Dariusz Wesołowski? Komu w tym śledztwie warto zaufać, a kto okaże się wrogiem? Czy wiedza stanie się dla Adamskiego orężem, czy też sprowadzi na niego śmierć? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka Vladimira Wolffa to bardzo dobrze napisany kryminał, którego wielowątkowość jest jego zdecydowanym atutem. Pisarz stworzył wielowarstwową historię, pełną tajemnic, w której nie sposób przewidzieć dalszej części. Widać, że Wolff bawi się tą historią, zaciekawia, wprowadza nowe wątki i angażuje w śledztwo prowadzone przez Rafała i jego życie, jednocześnie robi to z taką lekkością, zarówno narracyjną, jak i językową, że książkę czyta się jednym tchem. Warto zaznaczyć, iż poruszana tu tematyka nie jest łatwa – polityka, strategie inwestycyjne czy nawet zależności pomiędzy jednostkami mundurowymi nie są prostymi w odbiorze treściami, jednak tutaj są one wyjaśnione w wyjątkowo przystępny sposób. Uważam, że nawet osoba, która nie przepada za tą tematyką, możne spokojnie odnaleźć się w tej historii.

Narracja w książce jest bardzo twarda, męska, ale zadziwiająco płynna. Nie znajdziemy w tej powieści zbędnych opisów i przedłużeń. Akcja jest zwarta i dynamiczna, stale trzyma czytelnika w niepewności i napięciu. Sam język jest potoczny, chociaż ja bym nazwała go bardziej codziennym, dzięki czemu doskonale odnajdywałam się w narracji i intencjach autora. Co mi się bardzo spodobało, Vladimir Wolff stosuje w powieści wiele trafnych, obrazowych, a nawet miejscami zabawnych porównań i metafor np. str. 88 – „Słowo jedno, ale wyraz twarzy bazyliszka mówił co innego.”. Muszę jednak zaznaczyć, iż aby poprawnie odczytać tu zamysł pisarza, trzeba być dobrze obeznanym w m.in. obecnej popkulturze, gdyż w swoim dziele wielokrotnie nawiązuje do znanych treści kulturowych, zarówno tych pisanych, jak i wizualnych.

W książce „Nie czyń drugiemu” bohaterów jest sporo, jednak większość z nich jest na tyle charakterystyczna w tej powieści, że bez problemu można odnaleźć się w fabule. Mnie najbardziej do gustu przypadł podinspektor Karol Ratyński, klasyczny, brzuchaty pięćdziesięciolatek, o styranej życiem twarzy, mocnym i twardym charakterze, który na pracy w policji zjadł zęby. Lubię w książkach twardych, zdecydowanych policjantów, którzy nie dają sobą pomiatać, a Ratyński był właśnie takim bohaterem. Postacią zaś, która najmniej przepadła mi do gustu, był sam Rafał Adamski. Był to bardzo niejednorodnie wykreowany bohater, który od samego początku zraził mnie do siebie swoim zachowaniem. Nie podobał mi się zwłaszcza jego stosunek do kobiet. Uważał on bowiem, że jest na tyle przystojny i wspaniały, że każda kobieta powinna być jego. W stosunku do innych znajomych też nie zawsze był w porządku, przez co określiłabym go rozpieszczonym dupkiem. Nie zrozumiałam także faktu, dlaczego pisarz wielokrotnie w kreacji Adamskiego podkreślał, że stale się on poci i jest zmęczony. Rozumiem, że w książce panuje gorące lato, ale szczerze mówiąc, nie muszę czytać, że z bohatera stale leje się pot. Pojawiały się również momenty, gdzie myśli głównego bohatera, zamiast skupić się na sprawie, płynęły w kierunku atrakcyjności kobiet i relacji mężczyzny z nimi. Główny bohater jest w książce niesamowicie ważny, a ten niestety nie zdobył mojej sympatii, przez co książka niestety wiele na tym straciła.

Pomysł na fabułę był moim zdaniem bardzo trafiony i interesujący. Pisarz umiejętnie przedstawił swój pomysł, a zakończenie mnie usatysfakcjonowało, choć przyznam, że zamknięcie niektórych wątków było odrobinę naciągane. Przez ostatnie 50 stron trzeba się tu mocno skupić, aby połapać się w rozwiązaniu zagadek, które okazały się bardziej poplątane niż myślałam, jednak po głębszym namyśle wszystko składało się w sensowną całość. Co mnie się bardzo spodobało, pisarz w całej książce przemyca drobne życiowe prawdy, a samo zakończenie ma w sobie zalążek morału. Widać również, że ostatecznie główny bohater dzięki tej historii dojrzał życiowo i mentalnie, co było miłym finałem tej historii.

Podsumowując, „Nie czyń drugiemu” Vladimira Wolffa to warty przeczytania kryminał, który, mimo iż porusza trudne i przez wielu mniej lubiane tematy, takie jak polityka i strategie inwestycyjne jest przystępny w odbiorze. Narracja jest lekka, a język prosty, czasem wulgarny, ale naprawdę w małym stopniu, ozdobiony ciekawymi metaforami i porównaniami, które są nie tylko trafnie, ale czasem i zabawne. Przyznam, że pomysł na tę wielowątkową fabułę pisarz miał znakomity, a do jego warsztatowej realizacji nie mam zastrzeżeń. Akcja jest płynna, zaskakująca i od początku do końca nie wiadomo jak całość zostanie rozwiązana. Największym, moim zdaniem, minusem tej książki jest jednak jej główny bohater, którego kreacja, a dokładniej zachowanie mnie bardzo irytowało, szczególnie jego stosunek do kobiet i fantazje, pojawiające się w ważnych momentach, których tematem przewodnim były panie i ich atrakcyjność. Mówiąc szczerze, gdyby Rafał Adamski został inaczej przedstawiony, książka wiele by zyskała, ale wiadomo, autor miał taką, a nie inną jego wizję i to szanuję. Odbiegając od tematyki książki, mile zaskoczyło mnie Wydawnictwo WarBook, które zdecydowało się na większą czcionkę niż standardowa oraz szerszą interlinię, przez co tekst nabrał przejrzystości i nawet przy wielogodzinnym czytaniu, oczy się nie zmęczyły, a ja mogłam w pełni delektować się lekturą. „Nie czyń drugiemu” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością autora i w pełni satysfakcjonującym, dlatego też powiem krótko – warto dać tej książce szansę.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Prokurator w opałach”

Jak wiadomo, życie potrafi zaskakiwać, czasem pozytywnie, a czasem wręcz przeciwnie. Zazwyczaj, gdy odczuwamy względną stabilizację, myślimy, że wszystko układa się dobrze, nagle zdarza się coś, czego całkowicie się nie spodziewaliśmy. Niektóre sytuacje wynikają z naszych własnych decyzji, na inne jednak wpływu nie mamy, a ich skutki i konsekwencje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Od pogrzebu aż po grób”

Adrian Bednarek to częstochowski pisarz, który słynie ze swoich mrocznych i brutalnych thrillerów psychologicznych, w których bohaterowie zaskakują, a psychopaci przechodzą samych siebie w swoich zbrodniach i poczynaniach. Zadebiutował on w 2014 roku książką „Pamiętnik diabła”, będącą początkiem cyklu thrillerów o Kubie Sobańskim. W kolejnych latach spod pióra autora wyszło parę jednotomowych historii. Rok 2020 był jednak przełomowym, w którym pisarz powrócił z kolejną serią. Tym razem jest to trylogia o Oskarze Blajerze, młodym pisarzu opowiadań kryminalnych. „Inspiracja” jest pierwszą częścią cyklu oraz początkiem wyjątkowej i nieszablonowej historii, pełnej krwi, brutalności i motywacji, którą nie każdy jest w stanie pojąć.

„Inspiracja” Adriana Bednarka to historia o różnych formach miłości, wstrząsających zbrodniach i amatorskim śledztwie, które może okazać się śmiertelnie niebezpieczne. W książce poznajemy 23-letniego Oskara Blajera, ambitnego pisarza opowiadań kryminalnych, dla którego pisanie stało się jednocześnie lekarstwem i odskocznią od dramatycznych myśli i wspomnień z przeszłości. W poszukiwaniu inspiracji młody mężczyzna udaje się na pogrzeb brutalnie zamordowanej nastolatki. Tam poznaje Luizę Ostrowską, piękną dziewczynę z wyższych sfer, która wkrótce na zawsze odmieni jego życie. Tymczasem pojawiają się doniesienia o kolejnych ofiarach seryjnego mordercy, ochrzczonego przez dziennikarzy mianem Łowcy Nimfetek. Oskar, zbliżając się do Luizy, odkrywa zaskakujące poszlaki, łączące ludzi z jej otoczenia z serią makabrycznych morderstw. To rozpętuje lawinę zdarzeń, których finału nikt nie jest w stanie przewidzieć. Kim jest morderca? Co ukrywa rodzina Luizy? Jak bardzo trzeba kochać, aby miłość była inspiracją dla zbrodni? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Autor w książce zastosował narrację mieszaną, jednak w głównej mierze, skupiającą się na świecie widzianym oczami Oskara. Taka forma przedstawienia historii jest moją ulubioną, a jednocześnie najłatwiej przyswajalną przez czytelnika. Dzięki niej dowiadujemy się nie tylko o wewnętrznych emocjach głównego bohatera, ale także o tym, co dzieje się wokół i wpływa na zachowanie postaci. Bardzo podobała mi się w książce sposób rozwoju bohaterów, szczególnie Oskara. Był on wyjątkowo naturalny i rzeczywisty, a jednocześnie zaskakiwał i udowadniał, że w niektórych momentach człowiek sam nie jest w stanie przewidzieć, do czego jest zdolny i jak postąpi.

„Inspiracja” jest świetnie napisanym thrillerem psychologicznym, w którym wątek psychologiczny nie jest dodatkiem, jak to często bywa w thrillerach tego typu, a głównym motywem, który przeważa w tej historii. Autor słynie z kreacji nieszablonowych, brutalnych i niesamowicie nieprzewidywalnych psychopatów, tym razem również nie zawiódł i mile mnie zaskoczył, budując taką, a nie inną historię, koncentrującą się wokół poczynań ludzi, których percepcja została w mniejszym lub większym stopniu zaburzona. Sam pomysł na fabułę również zasługuje na uznanie. Historia jest ciekawa, angażująca, i co ważne, zaskakująca. Przyznam, że obecnie ciężko jest mi znaleźć książkę, która czymś by mnie zszokowała, a Panu Bednarkowi kolejny raz się to udało, dlatego też śmiało powiem, że jest jednym z moich ulubionych pisarzy.

Książka ta ma w sobie wszystko to, co powinien mieć w sobie dobry thriller, czyli plastyczne, obrazowe i ciekawe opisy, angażujących emocjonalnie bohaterów i wielowątkową historię, która nie pozwala czytelnikowi oderwać się od niej przed poznaniem zakończenia. Warto dodać, że właśnie to zakończenie jest najlepszym momentem w „Inspiracji”. Moim zdaniem to istny majstersztyk fabularny, który nie tylko wybija czytelnika z zamyślenia, ale również jest obietnicą czegoś niesamowitego i mrocznego, co mam nadzieję, możemy znaleźć w następnej części – „Obsesji”.

Książka bardzo mi się podobała, jednak abym mogła ją nazwać arcydziełem, odrobinę jej zabrakło. Pisarz miejscami trochę za daleko odpłynął w opisach i przemyśleniach bohatera, szczególnie na początku, przez co akcja zwalniała, a napięcie malało. Ja nie przepadam za długimi opisami w thrillerach, dlatego też miejscami naprawdę miałam ochotę przeskoczyć te momenty, aby szybciej powrócić do odkrywania sprawcy brutalnych morderstw. „Inspiracja” to jednak z tych książek, o których nie można zbyt wiele napisać, aby nie zdradzić tego, co czyni ją wyjątkową. Dla fanów autora będzie to kolejna satysfakcjonująca przygoda, zaś dla osób, które nie znają specyficznego stylu Adriana Bednarka, próbka twórczości, pokazująca czego można spodziewać się po książkach autora, w co prawda brutalnej, ale moim zdaniem mniej obrzydliwej wersji niż choćby z „Pasażera na gapę” z 2019 roku.

Podsumowując, „Inspiracja” to świetnie zapowiadający się początek trylogii o Oskarze Blajerze. Jest to historia, która wciąga bez reszty, aż do samego końca, który jest idealny, mroczny i nieprzewidywalny. W książce bardzo podobała mi się kreacja postaci i ich rozwój na kartach thrillera. Na szczególną uwagę zasługuje tu Oskar, który okazał się bystrym, doświadczonym życiowo chłopakiem, który wraz z tą historią pozytywnie mnie zaskakiwał. Jednym minusem książki, w mojej ocenie, były zdarzające się momentami przydługie opisy, które spowalniały akcję, ale jednak nie na tyle, aby przestała ona być ciekawa. „Inspiracja” to powieść, którą po prostu trzeba przeczytać i z czystym sumieniem Wam ją polecam!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Od pogrzebu aż po grób”

Adrian Bednarek to częstochowski pisarz, który słynie ze swoich mrocznych i brutalnych thrillerów psychologicznych, w których bohaterowie zaskakują, a psychopaci przechodzą samych siebie w swoich zbrodniach i poczynaniach. Zadebiutował on w 2014 roku książką „Pamiętnik diabła”, będącą początkiem cyklu thrillerów o Kubie Sobańskim. W kolejnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Krwawa zagadka”

Zadałeś może sobie kiedyś pytanie, czy znasz swoich bliskich na tyle, że wszystko o nich wiesz? Może jest coś takiego, co cię zastanawia w ich zachowaniu? Czy mówią Ci wszystko? Co tak naprawdę myślą o tobie za zamkniętymi drzwiami? Mówi się, że drugiego człowieka nie można całkowicie poznać. Każdy skrywa w sobie jakiś sekret, który boi się ujawnić. Jest on mniej lub bardziej niebezpieczny, a czasem nawet jego poznanie może grozić śmiercią. Sekrety, kłamstwa, matactwa były, są i będą niestety obecne w naszym życiu i to tylko od nas zależy, jaki będziemy mieli do nich stosunek. Zawód detektywa od lat cieszy się powodzeniem wśród ludzi poszukujących prawdy. Jak jednak wygląda śledztwo i do czego może ono doprowadzić, możemy przekonać się w debiutanckiej książce Zofii Markowskiej pt. „Noir”.

„Noir” to książka o pożądaniu, tajemnicach z przeszłości i śledztwie, które może okazać się zbyt niebezpieczne. W książce przenosimy się w czasie do lat 30. XIX wieku, do Mindath, miasta na wschodzie USA, gdzie poznajemy Michaela Todda, prowadzącego niewielkie biuro detektywistyczne w mieście. Pewnego dnia przychodzi do niego Rita Maroni, żona zamordowanego w tajemniczych okolicznościach członka włoskiej mafii, z prośbą o wytropienie zabójcy jej męża. Z początku Todd sceptycznie podchodzi do tego zlecenia, wiedząc, że jego poprzednie sprawy nie zostały jeszcze rozwiązane. Postanawia jednak przyjrzeć się sprawie. Coraz bardziej zafascynowany losami pięknej Rity, skrupulatnie bada kolejne tropy i wątki, walcząc jednocześnie z pojawiającymi się w jego głowie niepokojącymi, krwawymi wizjami. Kto zabił Tommy’ego Maroni? Czym są męczące detektywa wizje? Co ukrywają pracownicy restauracji zmarłego? Co przemilczała Rita, zlecając tę sprawę Michaelowi? Tego dowiedzieć się trzeba samemu!

Książka Zofii Markowskiej to krótka, nieco ponad 200-stronicowa powieść, której bliżej do opowiadania, aniżeli książki. Akcja w niej płynie zdecydowanie za szybko, szarpanie, przez co przypomina bardziej trailer śledztwa prowadzonego przez detektywa Michaela Todda, aniżeli rasowy kryminał z wieloma zagadkami, intrygami i podejrzanymi. Wątki, a także całe rozdziały kończą się tu nagle, przez co ma się poczucie, że chciałoby się wiedzieć więcej, a nie można, bo od razu przeskakujemy w czasie dalej. W dodatku, pomimo iż historia osadzona jest w latach 30. XIX wieku, zupełnie się tego nie czuje. Narracji brak tego specyficznego klimatu, atmosfery dawnych czasów, a zastosowany język jest bardzo współczesny i momentami drętwy, szczególnie w dialogach. Mile zaskoczyły mnie jednak barwne metafory i porównania autorki, będące zalążkiem swego rodzaju mistycyzmu, którego głębi i rozbudowania tutaj odrobinę zabrakło.

„Noir” został sklasyfikowany, jako kryminał i zgadzam się z tym w zupełności. Bardziej szczegółowo powiedziałabym jednak, że historia ta posiada w sobie elementy kryminału retro, jeśli chodzi o czas akcji oraz powieść noir, a dokładniej hardboiled. Już sam tytuł zdradza, iż nawiązanie to jest wręcz namacalne w tej powieści. Hardboiled to specyficzny gatunek literacki, zaliczany do nurtu powieści kryminalnych lub detektywistycznych, w którym mamy najczęściej do czynienia z ograniczoną przestrzennie okolicą, w której dzieje się akcja oraz cynicznym głównym bohaterem, protagonistą, detektywie o trudnej i pełnej przemocy przeszłości, który nie raz wychodzi poza ramy prawne obowiązujące w społeczeństwie. Wszystkie te elementy zostały w książce Zofii Markowskiej zawarte w mniej lub bardziej trafionej wersji.

Sam pomysł na tę historię był dobry. Widać, że został dokładnie przemyślany pod każdym kątem i to zdecydowanie należy docenić. Tego typu historie kryminalne bronią się same na rynku, jednak jest to bardziej książka dla umilenia sobie czasu aniżeli według mnie, godna polecenia opowieść, która wstrząśnie czytelnikiem. Bohaterów w książce jest niewielu, przez co akcja staje się bardzo przewidywalna i prosta. Podobało mi się jednak jej zakończenie, które było spektakularne i krwawe. Same postaci mnie jednak nie przekonały do siebie, nie znalazłam z nimi emocjonalnej więzi, a czasem miałam wręcz wrażenie, że ich zachowania są nienaturalne i wymuszone. Główny bohater, pomimo iż lubię tego typu kreacje, rozczarował mnie swoją schematycznością. Kreację detektywa Todda uratował wyłącznie końcowy prywatny wątek, gdyż bez niego niczym szczególnym nie wyróżniałby się na tle innych, a nawet stałby się wyjątkowo bezbarwną postacią.

Podsumowując, „Noir” Zofii Markowskiej to bardzo prosty, krótki kryminał, wpisujący się w gatunek hardboiled, który niestety niczym szczególnym nie wyróżnia się na tle innych. Akcja została poprowadzona tu zdecydowanie za szybko, przez co brakuje jej naturalnej płynności. Bohaterowie zaś, na czele z detektywem Michaelem Toddem byli mało angażujący emocjonalnie, a ich dialogi miejscami drętwe. Podobało mi się jednak zakończenie, a dokładniej scena z ulicy, która przedstawiała zarazem ból, miłość i pragnienie wolności. Była to moim zdaniem najlepsza i najbardziej poruszająca scena książki i jedyna, którą mile wspominam. Nie jest to zdecydowanie klimatyczny kryminał, który przeniósłby nas w przeszłość, jednak pisarka zastosowała w nim wiele ciekawych i intrygujących porównań, które zmuszały czytelnika do myślenia. Zofia Markowska to bardzo młoda pisarka, bo mająca zaledwie siedemnaście lat, więc jeszcze wiele lat kariery pisarskiej przed nią. Jej debiutancka książka „Noir” mnie jednak nie zachwyciła i nie poruszyła, choć widzę w niej potencjał twórczy, który mam nadzieję, Pani Markowska wykorzysta w następnych powieściach.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Krwawa zagadka”

Zadałeś może sobie kiedyś pytanie, czy znasz swoich bliskich na tyle, że wszystko o nich wiesz? Może jest coś takiego, co cię zastanawia w ich zachowaniu? Czy mówią Ci wszystko? Co tak naprawdę myślą o tobie za zamkniętymi drzwiami? Mówi się, że drugiego człowieka nie można całkowicie poznać. Każdy skrywa w sobie jakiś sekret, który boi się ujawnić. Jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Próba miłości”

Miłość dwojga ludzi jest niczym droga. Raz jest prostą, asfaltową trasą, pełną radości i szczęścia, innym razem zaś żwirową ścieżką, na której roi się od wyboi i kamieni, o które łatwo się potknąć. Bywają również momenty trudne, które są dla nas próbą charakteru, gdy brodząc w bagnie, staramy się dotrzeć na suchy ląd. Jedni tutaj zawracają, inni zaś w takich momentach twardo brną w przód. W chwilach zawahania się ważne więc jest, abyśmy byli świadomi celu naszej wędrówki, którą chcemy wspólnie odbyć z człowiekiem, na którym nam zależy. Może z początku nie jest on jasny i klarowny, jednak z czasem i z pomocą ludzi, którym na nas zależy, powoli uświadamiamy sobie to, co czyni każdą ze stron spełnioną i szczęśliwą. Tę właśnie drogę pokazuje Ewelina Dobosz w drugiej części „Nowej tożsamości” pt. „Stracona tożsamość”.

„Stracona tożsamość” to historia miłości, poświęceniu i demonach z przeszłości, które przypominając o sobie, nie pozwalają doświadczyć nam pełni szczęścia. W książce przenosimy się za ocean do USA, a dokładniej Nowego Jorku. Po raz kolejny spotykamy tam Emily Pink i Igora Nowickiego, którzy po burzliwych wydarzeniach w Polsce na nowo starają się ułożyć życie wraz z ich małym synkiem Philipem. Emily nie potrafi jednak do końca poradzić sobie z przeszłością. Kobieta powoli wpada z zakupoholizm, a jej relacja z dzieckiem nie jest najlepsza. W dodatku jest chorobliwie zazdrosna o męża, który poświęca Philipowi swoją uwagę. Emily nie zgadza się na zaproponowaną przez Igora terapię, przez co relacje pomiędzy parą z dnia na dzień się pogarszają. Wszystko zaczyna się jeszcze bardziej sypać, gdy Emily przyjmuję prace w firmie byłego kochanka, a Igor pozwala sobie na coraz śmielszy flirt z Isabellą, koleżanką z pracy. Kłamstw w tym związku jest coraz więcej, a napięcie i sytuacja popychają małżonków do czynów, których skutków nie można już cofnąć. Czy to koniec miłości pomiędzy Igorem a Emily? Czy małżonkowie sobie nawzajem wybaczą? Jaką rolę w tej historii ma Anna, przyjaciółka Emily? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka, tak jak i poprzednia część, narracyjnie podzielona jest na dwie postaci, czyli perspektywę Emily i Igora, które się ze sobą przeplatają. Bardzo lubię ten zabieg, gdyż można dzięki niemu poznać punkt widzenia i przemyślenia każdej ze stron. Wiedza ta była szczególnie istotna w „Straconej tożsamości”, gdyż pomimo wielu dialogowych niedomówień, mogliśmy dokładnie poznać motywację każdego z bohaterów oraz jego skrywane emocje. Warto także wspomnieć tu o podziale tej narracji. Pisarka ma bardzo dobre wyczucie scen, które nie kończą się irytującym przerwaniem, niczym ucięcie taśmy filmowej siekierą, tylko konkretnym epizodem, który jest zadowalający i emocjonalnie trafny, aby przejść w historii dalej. W porównaniu z „Nową tożsamością” widać znaczny progres w tym temacie, co mnie bardzo cieszy. Ten tzw. naturalny flow jest trudny do nauczenia, a tutaj można łatwo wychwycić tę subtelną różnicę i rozwój.

„Stracona tożsamość” to opowieść wpisująca się w niejeden gatunek. Mamy tu do czynienia z klasycznym romansem, przez który przewijają się momenty iście z erotyku, powieści obyczajowej oraz odrobinę kryminału. Książka ta, patrząc ogólnie, jest dobra, jednak mnie niektóre jej wątki i elementy nie przekonały, a nawet zaryzykowałabym stwierdzeniem, że zostały przekombinowane. Mam tu na myśli głównie wątek, w którym pojawia się były kochanek Emily, John Spencer. Mnie sposób poprowadzenia go, a w szczególności finał rozczarował. Brakowało mi w nim głębi, może odrobiny szlachetności, biorąc pod uwagę, że wszystkie te rozterki bohaterów, przedstawione trudności i dramaty balansowały na granicy tragedii. Motywacja postaci piszącej końcowy list zasmuciła mnie, gdyż liczyłam, że jednak motywem była miłość, w tej czystej i niczym nieskalanej odsłonie. Rozumiem, że pisarka miała na tę historię taki, a nie inny pomysł, mnie jednak on nie poruszył tak, jak bym tego chciała. Niemniej jednak wierzę, że innym czytelnikom takie poprowadzenie fabuły się spodoba i docenią ten nagły i niespodziewany zwrot akcji.

Kreacja bohaterów była tu spójna i kontynuowana z uwzględnieniem naturalnego rozwoju zachowań postaci, wynikających ze zmiany otoczenia i statusu społecznego. Szczególnie ucieszyła mnie tu kreacja Igora, który „z osiedlowego Seby”, stał się dojrzałym kochającym ojcem i głową rodziny. Jego dominujące instynkty w dalszym ciągu górowały w bezpośredniej relacji z Emily, ale chęć pójścia na kompromis i ustępstwa w stosunku do żony, świadczyły o emocjonalnej zmianie mężczyzny. Emily zaś była dla mnie bardzo irytującą bohaterką. Została wykreowana tu w bardzo dramatycznej, a nawet tragicznej odsłonie, jakby miała być swego rodzaju męczennikiem, pomimo problemów, które mogły zostać rozwiązane inaczej, lepiej. Nie to jednak najbardziej mnie odpychało. Przyczyną były przemyślenia kobiety o Igorze, nieustanne marzenia o podteście seksualnym. Biorąc pod uwagę również całość historii, bardzo nie podobały mi się liczne wtrącenia kobiet na temat wizerunku Igora. Każda damska postać zachwalała jego aparycję, wspominała, że jest przystojny, ma kaloryfer na brzuchu i chętnie by weszła z nim w bardziej intymną relację. Dla mnie było tego zdecydowanie za wiele, pomimo iż polubiłam bardzo Igora w tej części, jego ogłupiający wpływ na płeć przeciwną mnie denerwował podczas czytania.

Przyznam, że od „Straconej tożsamości” oczekiwałam większej emocjonalności. W „Nowej tożsamości” emocje otaczały bohaterów. Miłość, zdrada, nienawiść i pożądanie były tam wręcz namacalne. W drugiej części głębi tych uczuć mi zabrakło. Relacja pomiędzy Emily i Igorem stała się bardzo płaska i zaczęła opierać się w dużej mierze wyłącznie na stosunkach seksualnych. Mile zaskoczyła mnie jednak więź pomiędzy Igorem, a jego synem. Autorka wbrew stereotypom, że kobieta ma lepsze relacje z dzieckiem, wykreowała silną i prawdziwą miłość ojca do syna, która poruszyć mogła nawet najtwardsze serce. Pozostając przy emocjach, wątkiem, który zdecydowanie pozytywnie zdominował tę książkę była historia Anny, przyjaciółki Emily. Bez niej „Stracona tożsamość” wiele by straciła. Rzadko zdarza mi się wzruszać przy powieści, ale Anna była bohaterką tak pełną ciepła, miłości i bezinteresowności, że od razu wkradła się z tym jej niepowtarzalnym gasnącym światłem życia do mojego serca! Zachęcam, więc dla samego tego wątku sięgnąć po „Straconą tożsamość”, nawet jeśli poprzednia część nie wywarła na nas pozytywnego wrażenia.

Ewelina Dobosz w książce tej pozytywnie zaskoczyła mnie również poprawą języka bohaterów. W poprzedniej części nie podobał mi się fakt, iż postaci bez względu na płeć nadmiernie używają wulgaryzmów i nieprzyzwoitych etycznie określeń. Tutaj też one występowały, ale już rzadziej i w konkretnych, uzasadnionych momentach, co jest naturalne i akceptowalne przeze mnie. Lubię książki, które poza samą historią zwracają uwagę na coś istotnego, w tej ten aspekt edukacyjny znalazłam. Pisarka poprzez tę opowieść zwraca uwagę na problem nieregularności badań oraz ogólnie profilaktyki kobiet, dotyczącej chorób typowo damskich, takich jak rak piersi czy rak szyjki macicy. Ludzie zbyt często bagatelizują objawy lub uważają, że regularne badania są wyłącznie stratą czasu, tłumacząc, że czują się dobrze. W momencie zaś, gdy dowiadują się, że są chorzy, a jest już za późno na leczenie, w mniejszym lub większym stopniu obwiniają siebie i osoby ze swojego otoczenia. Często zapomina się, że sytuacja tego typu wpływa negatywnie również na osoby bliskie, zwłaszcza dzieci, dlatego też warto robić okresowo badania, aby każda najmniejsza zmiana w organizmie mogła zostać wykryta zawczasu, kiedy istnieje jeszcze szansa na powrót do zdrowia.

Podsumowując, „Stracona tożsamość” Eweliny Dobosz to przyzwoita kontynuacja przygód Igora i Emily, jednak zabrakło mi w niej tej głębokiej emocjonalności, którą można było doświadczyć, czytając „Nową tożsamość”. Historia ta wypełniona jest smutkiem, trudnościami i tragedią, dotykającą bohaterów. Lubię, gdy stale coś się dzieje, nawet negatywnego, ale w moim odczuciu, w tej powieści było tego zbyt wiele. Ucieszyło mnie jednak, że autorka wszystkie wątki w tej części zamyka, nie pozostawiając czytelnika w niepewności. Tytuł ma również jednoznaczne odzwierciedlenie w fabule, co było dużym plusem! Książka Eweliny Dobosz to zdecydowanie pozycja dla starszego odbiorcy, gdyż gatunkowo zahacza ona mocno o erotyk. W „Straconej tożsamości” bardzo podobała mi się kreacja Igora, który zdecydowanie dojrzał i stał się odpowiedzialnym ojcem, jednak przedstawiony stosunek kobiet do tej postaci wywołał u mnie niestety zażenowanie. Wtrąceń i komentarzy odnoszących się do ponad przeciętnej aparycji Nowickiego wręcz przytłaczał. W dodatku sama Emily w swoich rozmyślaniach i marzeniach zbyt często zwracała uwagę na to, jak przystojny jest jej mąż, jednocześnie fantazjując o zbliżeniach natury seksualnej. Najlepiej poprowadzonym i najciekawszym, w mojej ocenie, wątkiem była historia Anny, bez której ta książka wiele by traciła. Anna wraz z Tomem wprowadziła w tę opowieść ciepło i czystą miłość, której zabrakło w relacjach pozostałych bohaterów. Przyznam, że był to jeden z niewielu wątków, które kiedykolwiek mnie wzruszyły, za co dziękuję autorce. „Stracona tożsamość” to druga książka pisarki i widać, że z każdą kolejną powieścią rozwija swój warsztat. Może dotychczas wykreowane historie nie do końca do mnie przemawiają, jestem ciekawa jej przyszłej autorskiej kariery. Pani Dobosz ma potencjał, buduje nieszablonowe historie, nie boi się łamać stereotypów i poruszać ważnych społecznie tematów, co czyni ją autorką, która może w Polsce osiągnąć duży sukces i jeszcze niejednym zaskoczyć. Ja z pewnością sięgnę po jej kolejną powieść, a tę pozostawiam Wam do samodzielnej oceny, czy chcecie poznać dalsze przygody Igora i Emily, czy też nie. Dla osób zaś, które nie przeczytały jeszcze pierwszego tomu, dodam, że warto czytać tę historię w należytej kolejności, aby dobrze zrozumieć wszystkie wątki o charakterze przyczynowo-skutkowym, które wykreowała pisarka.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Próba miłości”

Miłość dwojga ludzi jest niczym droga. Raz jest prostą, asfaltową trasą, pełną radości i szczęścia, innym razem zaś żwirową ścieżką, na której roi się od wyboi i kamieni, o które łatwo się potknąć. Bywają również momenty trudne, które są dla nas próbą charakteru, gdy brodząc w bagnie, staramy się dotrzeć na suchy ląd. Jedni tutaj zawracają, inni zaś w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Ściśle tajne”

Nie jest czymś odkrywczym, że państwa od bardzo dawna nieustannie konkurują pomiędzy sobą w różnych dziedzinach. W historii współczesnej było to szczególnie widoczne zaraz po II wojnie światowej, a dokładniej w okresie od 1947 do 1991 roku (tzw. zimna wojna), kiedy to blok wschodni na czele z ZSRR i zachodni pod dowództwem Stanów Zjednoczonych rozpoczęli wzajemną rywalizację. Prześcigano się wtedy technologicznie, militarnie i gospodarczo. Walczono wtedy o wpływy i rozszerzanie zasięgu ekspansji terytorialnej, szczególnie ze strony bloku wschodniego. Okres zimnej wojny jest już jednak za nami, ale czy możliwe jest, że kiedyś znów doczekamy się momentu, gdy historia zatoczy swój krąg? Czy postęp technologiczny, a nawet biologiczno-medyczny, do którego teraz tak bardzo dążymy, sprawi, że w przyszłości będzie nam się żyć lepiej? Nie będzie III wojny światowej, śmierci i Polski pod zaborami? To, co czekać nas może w niedalekiej przyszłości, w wersji po części realnej, po części fantastycznej, przedstawia nam właśnie Artur Pomierny w książce „Egoexi”.

„Egoexi” to historia o realiach życia w okresie wojny, o wyspecjalizowanej broni wojskowej i eksperymencie, którego celem jest nieśmiertelność ludzkiej świadomości. W książce przenosimy się do lat 2015, 2037 i 2038. W okresie 2037-38 trwa wojna. Polska jest podzielona na część wschodnią, pod niewolą Rosji i zachodnią, wspomaganą w tym czasie przez państwa zachodnie, w tym USA. Tereny Polski stają się polem bitwy, granicą pomiędzy dwoma mocarstwami. Rząd znajduje się na uchodźstwie, trwają dyskusje nad przeniesieniem stolicy na zachód, do Wrocławia lub Poznania. Nad ulicami latają śmiercionośne drony, a Rosja, czując się coraz bardziej swobodnie na zdobytym przez nią terenie, pacyfikuje mieszkańców wielkimi nowoczesnymi robotami, wyposażonymi w sztuczną inteligencję lub prowadzonymi przez wojsko. Geopolityka ma coraz większe znaczenie w konflikcie wschodnio-zachodnim. Losy Polski stają się coraz bardziej zależne od amerykańskiego sojusznika. Aby przetrwać ten okres, potrzebny jest przełom naukowy, cudowna broń, która ma dać ludzkiej świadomości nieśmiertelność. Badania wymagają jednak ofiar i rozbudzają siły, będące poza ludzką logiką. Czym tak naprawdę jest projekt „Egoexi”? Czy patriotyzm i wiara w wolną Polskę jest w stanie przeciwstawić się wrogiej, zbrojnej sile? Kto tak naprawdę jest wrogiem, a kto przyjacielem? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka Artura Pomiernego to wyjątkowo niejednolita powieść, w której znajdziemy mieszane style narracji, różne perspektywy i punkty widzenia, a rozdziały zaś są tu niesamowicie różnej długości od 3 stron do nawet ponad 40. Dodatkowo historia została podzielona na trzy okresy, czyli lata 2015, 2037 i 2038. Wszystko to niestety wprowadza chaos, przez co trudno tu mówić o płynnej akcji, zwłaszcza że wciąż przeskakujemy pomiędzy częściami, często będącymi osobnymi historiami, ale trzymającymi się tego samego nadrzędnego tematu, czyli wojny wschodnio-zachodniej i jej realiów. Nie ma tu również jednego głównego bohatera. Poznajemy wiele postaci, czytamy o tym, co ich spotkało i się z nimi żegnamy. Nieliczni z nich pojawiają się więcej niż raz w tej książce, przez co niemożliwe jest nawiązanie z nimi emocjonalnej więzi. Co mnie jednak w powieści urzekło, autor wplata w tę historię drobne żarty i hasełka, nie jest ich wiele, ale czasem rozbawiły mnie do łez np. „Sranie w banie przy wojennej polanie.” – str. 132 lub „Ktoś powinien za to zapłacić głową. Ściętą tak samo nieostrym toporem, jak toporny jest wasz wojenny marketing.” – str. 101.

Z początku łatwo jest odnaleźć się w tej historii, a ona sama zapowiadała się znakomicie, jednak wraz z każdą kolejną stroną mamy do czynienia z coraz większym miszmaszem postaciowo-narracyjnym. Nie podobały mi się również przeskoki myślowe autora, które negatywnie wpływały na płynność czytania i przyswajania opowieści. Wielokrotnie czytając, doświadczyłam zażenowania, że gdy zaciekawiłam się jakąś sceną, pisarz przeskakuje do innej lub nagle zmienia temat przewodni fragmentu. Z początku byłam tym zabiegiem zaskoczona i uważałam, że ja czegoś nie doczytałam, ale powracając do tekstu po chwili, znów miałam te same odczucia, co ewidentnie było winą narracji w książce.

Czytając zakończenie „Egoexi” widać, że autor miał pomysł na tę historię, ale mnie zabrakło w niej konkretnego celu, czegoś, czego mogłabym się myślowo od początku zaczepić w tej powieści. Dla mnie było w niej za dużo wojny, jej realiów i geopolityki, a za mało tego, co oferował opis i hasła promocyjne. Miłość, obcy, demony, a nawet nowoczesne machiny były tu wyłącznie, w moim odczuciu, tematami marginalnymi. Autor praktycznie nic tu również nie wyjaśnia, cały czas krąży wokół tematów eksperymentów, broni, postaci nie z tego świata, ale pozostawia za wiele niewiadomych, co mnie bardzo zraziło do tej książki. Nawet jeśli zakończenie sugeruje kontynuację, ta część powinna, choć odrobinę zarysować fabularnie ciąg dalszy, a stanowi niestety wyłącznie zbiór historii, zaledwie wspominających o tym, co powinno stanowić tu podstawę, czyli obiecanej cudownej broni i jej wpływie na rzeczywistość.

Muszę przyznać, że temat wojny i geopolityki Artur Pomierny przedstawił bardzo realnie, miejscami miałam wręcz wrażenie, że czytam lekko sfabularyzowany podręcznik historii, a nie książkę będącą fikcją literacką. Klimat okupacji i emocje osób walczących o wolność też zostały tu w ciekawie przedstawione, przez co klimatem „Egoexi” zbliżył się odrobinę do znanej powieści Aleksandra Kamińskiego pt. „Kamienie na szaniec”. Moją uwagę zwrócił również fakt, iż autor odnosi się i wplata realną historię w fikcję, przez co mamy wrażenie logicznej ciągłości przyczynowo-skutkowej i autentyczności zdarzeń, o których czytamy. W ramach ciekawostki dodam, że w książce znalazł się również fragment wypowiedzi samego Władimira Putina, obecnego prezydenta Rosji, pochodzący z książki „Nowy car. Wczesne lata i rządy Władimira Putina” z 2016 roku.

Podsumowując, „Egoexi” Artura Pomiernego to historia w głównej mierze o wojnie i jej realiach, pozostałe tematy, takie jak eksperymenty czy nowoczesna broń i miłość to treści marginalne. Muszę przyznać, że autor pisze bardzo realnie, wizjonersko, a swoją wizją przyszłości zmusza czytelnika do myślenia. Książka jest jednak bardzo niejednorodna, miejscami przegadana i moim zdaniem brakuje w niej głównego bohatera, który poprowadziłby emocjonalnie czytelnika przez tę opowieść. „Egoexi” jest bardziej wstępem do drugiej części niż samodzielnym tomem, będącym częścią czegoś większego. Dla mnie w tej powieści było za dużo mieszania, za wiele wątków, postaci i pomysłów. Brakowało mi w niej usystematyzowania, ciągłości i wyjaśnienia szczegółów. Wszystko było bardzo pobieżne, co nawet w najmniejszym stopniu nie zaspokoiło mojej ciekawości. Rozumiem fakt, że nie można na początku za wiele zdradzać, ale łatwo tu przesadzić i wywołać w czytelniku zażenowanie. Jednak czytając książkę, odbiorca wymaga odpowiedzi na swoje pytania, a zostawiając je, prawie wszystkie, na poczet (o ile) następnej części jest moim zdaniem niestosowne. Przyznam, że ciekawi mnie, co wydarzy się dalej, jednak w tym momencie nie jestem pewna czy sięgnę po kolejną powieść Artura Pomiernego, a tę pozostawiam do Waszej osobistej oceny.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Ściśle tajne”

Nie jest czymś odkrywczym, że państwa od bardzo dawna nieustannie konkurują pomiędzy sobą w różnych dziedzinach. W historii współczesnej było to szczególnie widoczne zaraz po II wojnie światowej, a dokładniej w okresie od 1947 do 1991 roku (tzw. zimna wojna), kiedy to blok wschodni na czele z ZSRR i zachodni pod dowództwem Stanów Zjednoczonych rozpoczęli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Matczyna miłość”

Miłość jest to jedno z najpiękniejszych, a zarazem najbardziej pożądanych ludzkich uczuć. Przybiera ona różne formy i rodzaje. Miłością możemy kogoś obdarzyć, być nią obdarowani, a nawet zabiegać o nią. Jest jednak jeden rodzaj miłości, silniejszej i głębszej od pozostałych, a jest nią miłość matki do własnego dziecka. Czysta, bezinteresowna, a zarazem majestatyczna kruszy serce nawet najtwardszego człowieka. Matka dla własnego dziecka jest w stanie zrobić wszystko, byleby było szczęśliwe i bezpieczne. To, do czego zdolna jest matka, możemy również przekonać się w najnowszym thrillerze psychologiczno-medycznym Klaudii Muniak pt. „Nie ufam już nikomu”.

„Nie ufam już nikomu” to historia o miłości, zemście i nowoczesnych technologiach, które z założenia mają ludziom ułatwiać życie. W książce przenosimy się do Krakowa, gdzie poznajemy Igę Wilczak, świeżo upieczoną mamę małego Joachima. Kobieta leczy się psychiatrycznie i aktualnie poddała się nowej terapii, której jest współautorką. Wraz z grupą naukowców i informatyków został opracowany chip połączony z aplikacją na telefon, który ma pomóc pacjentom w ich farmakoterapii. Iga jednak po jego wszczepieniu z dnia na dzień czuje się coraz gorzej, z czasem zaczynają jej doskwierać halucynacje i zaniki pamięci. Funkcjonuje na granicy świadomości i urojeń, co utrudnia jej opiekę nad noworodkiem. W dodatku na ciele jej syna zaczynają pojawiać się siniaki. Iga zamyka się w sobie i przestaje ufać lekarzom oraz jej najbliższym. Kto krzywdzi małego Joachima? Czy mąż i przyjaciółka coś przed nią ukrywają? Co jest powodem stale pogarszającego się stanu kobiety? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka podzielona jest na dwa główne wątki czasowe „Teraz” i „Wtedy”. Jest to popularny, ale w tej powieści w pełni uzasadniony zabieg, który został dobrze przez pisarkę przemyślany. Powroty do przeszłości zostały tutaj wplecione w kluczowych miejscach akcji, aby nie zmęczyć czytelnika główną historią oraz w celu nadania jej tajemniczości i głębszego sensu. W obu przypadkach narracja jest pierwszoosobowa, dzięki czemu konkretne emocje i czasem psychodeliczne bodźce doświadczamy intensywniej, aniżeli byłoby to w przypadku narratora trzecioosobowego. „Nie ufam już nikomu” to bardzo głęboko poprowadzona historia, skupiająca się na realnym życiu, problemach i słabościach ludzi, a także ich emocjach oraz motywach. Autorka porusza w niej wiele trudnych głównie kobiecych tematów, takich jak depresja poporodowa, utrata dziecka, zazdrość o partnera, a także zagłębia się w leczenie psychiatryczne pacjentów, sposoby wychowania dzieci oraz przyszłość biotechnologii, w której smartfon zastąpi tradycyjne wizyty u lekarza i będzie kontrolował naszą kurację farmakologiczną.

Sama powieść napisana jest z lekkością, prostym dla odbiorców językiem, przez co pomimo tematyki, którą porusza, czyta się ją łatwo i z zainteresowaniem. Muszę przyznać, że pisarka mnie mile zaskoczyła kreacją tej historii. Z początku uważałam ją za kolejną łatwą do przewidzenia opowieść, ale przyznam szczerze – myliłam się, gdyż zakończenie, pomimo jednego kluczowego aspektu, było dla mnie zagadką nie do przewidzenia. Dopiero gdy pisarka odkryła wszystkie karty, historia nabrała innego sensu niż założyłam i utworzyła logiczny oraz sensowny obraz życia Igi. W dodatku warto dodać, iż do ostatniej strony pisarka trzyma czytelnika w niepewności i konsternacji, by zamknąć wszystko w idealny sposób, taki jak lubię!

Książka jest moim zdaniem skierowana bardziej do kobiet, aniżeli mężczyzn, a dokładniej matek, zarówno tych spodziewających się dzieci oraz już je mających. Jednym z głównych wątków, zaraz obok psychicznych problemów głównej bohaterki, jest tu właśnie relacja pomiędzy matką a dzieckiem, która została tu przedstawiona bardzo realistycznie. Dla mnie jednak w tej historii było trochę za dużo Joachima, aniżeli Igi i jej życia oraz relacji między bohaterami. Chętnie poznałabym głębiej więzi pomiędzy Igą, a jej matką i ojcem oraz jej mężem. Ciekawiło mnie również dzieciństwo Igi, które zostało przedstawione tylko na konkretnych przykładach. Nie jest to oczywiście minus tej książki, ale osobiście lubię, gdy w thrillerach psychologicznych porusza się tego typu tematy.

Jak zostało wspomniane, historię tę cechuje realność, która wynika między innymi z faktu, iż pisarka sama posiada dzieci, przez co wszystko, o czym czytamy, jest prawdziwe, przekonujące i podszyte emocjami oraz doświadczeniem, które w realnym życiu zdobyła autorka. Klaudia Muniak jest również absolwentką biotechnologii, a zawodowo zajmowała się nanotechnologią, przez co wykreowany wątek medyczny, a nawet cała historia jest autentycznie przedstawiona i bardzo prawdopodobna. W ramach ciekawostki dodam, że już pod koniec lat dziewięćdziesiątych dwaj profesorowie z Massachusetts Institute of Technology (MIT) – Robert Langer oraz Michael Cima wpadli na pomysł urządzeń bezprzewodowych, dostarczających leki do organizmów pacjentów, co mogło być właśnie inspiracją do książki pisarki.

Podsumowując, „Nie ufam już nikomu” to historia, o której nie można wiele napisać, aby nie zdradzić tego, co w niej najlepsze – tajemniczości i możliwości zaskoczenia czytelnika. Klaudia Muniak wykreowała naprawdę świetny, a nawet wybitny thriller psychologiczny z wątkiem medycznym, który jednocześnie trzyma w napięciu, ciekawi i przekonuje swoją autentycznością. Główna bohaterka to kobieta rozbita, ale nie mdła w swojej kreacji, gdyż promieniuje od niej zaangażowanie, miłość i determinacja, aby chronić to, co dla niej najcenniejsze. Książka ta wypełniona jest matczyną miłością i choć porusza wiele trudnych tematów, takich jak depresja poporodowa, wątek ten nie traci na znaczeniu i podtrzymuje tę opowieść. W książce tej bardzo podobało mi się zakończenie, zaś zabrakło mi głębszego przedstawienia życia głównej bohaterki, nie jest to jednak wada, gdyż każdy może postrzegać tę powieść inaczej, dla mnie jednak wątek ten był zbyt pobieżnie poprowadzony. Thrillerów medycznych pisanych przez rodzimych autorów jest obecnie na rynku niewiele ze względu na trudność ich kreacji, jednak Klaudia Muniak po raz kolejny udowadnia, że ten gatunek ma potencjał i może zainteresować czytelnika. „Nie ufam już nikomu” to książka, którą warto przeczytać i przemyśleć to, co pisarka pragnie w niej przekazać. Polecam!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.co

„Matczyna miłość”

Miłość jest to jedno z najpiękniejszych, a zarazem najbardziej pożądanych ludzkich uczuć. Przybiera ona różne formy i rodzaje. Miłością możemy kogoś obdarzyć, być nią obdarowani, a nawet zabiegać o nią. Jest jednak jeden rodzaj miłości, silniejszej i głębszej od pozostałych, a jest nią miłość matki do własnego dziecka. Czysta, bezinteresowna, a zarazem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Zwierzoludzie”

„Wyspa doktora Moreau” Herberta George’a Wellsa to jedna z tych historii, które należy poznać, aby móc dobrze zrozumieć genezę współczesnej popkultury i rozwoju gatunku literackiego, jakim jest science fiction. Powstała w roku 1896 książka, opowiadająca o niezwykłej przygodzie Edwarda Pendricka stanowi osobliwe nawiązanie i komentarz do teorii ewolucji, przedstawionej ponad pięćdziesiąt lat wcześniej przez Charlesa Darwina. Autor poprzez jej tematykę zwraca uwagę na etyczność badań, głównie z zakresu genetyki i humanitarności eksperymentów naukowców, które wciąż są tematami spornymi i aktualnymi o zasięgu międzynarodowym. Książka Herberta George’a Wellsa to stosunkowo krótka, bo zawarta w nieco mniej niż 200 stronach opowieść, która stała się niewątpliwie jedną z najważniejszych fikcyjnych książek, poruszających tematykę manipulacji genetycznej i kreująca postać naukowca-boga, który jest skłonny do zadawania bólu, aby zaspokoić swoje żądze i ciekawość.

„Wyspa doktora Moreau” to historia o granicach człowieczeństwa, eksperymentach na żywych istotach oraz człowieku, który został zmuszony do życia wśród stworzeń niebędących już ani zwierzętami, ani ludźmi. W książce przenosimy się na wyspę prawdopodobnie gdzieś na Pacyfiku, gdzie, jako jedyny ocalały z katastrofy statku „Piękna Pani” trafia Edward Pendrick. Wyspę tę zamieszkuje naukowiec doktor Moreau oraz jego pomocnik Montgomery. Obaj od lat prowadzą badania nad genetyką i fizjologią zwierząt. Pendrick szybko zdaje sobie sprawę, czym dokładnie zajmuje się Moreau. Doktor, jako pasjonat i naukowiec nieustannie pracuje nad krzyżowaniem rozmaitych gatunków zwierząt, wzbogacając je jednocześnie o ludzkie cechy. Te osobliwe stworzenia można bowiem spotkać na całej wyspie. Nie wszystko jednak dzieje się zgodnie z założeniami i te przerażające eksperymenty stopniowo zaczynają wymykać się spod kontroli, przez co wyspa staje się pułapką, na której coraz trudniej przeżyć. Czy Pendrick’owi uda się opuścić wyspę? Czy przeżyje w starciu z człowiekiem-lampartem? Tego trzeba przekonać się samemu!

Książka Herberta George’a Wellsa to wyjątkowa opowieść stylizowana na wzór sprawozdania z podróży lub listu, którego autorem jest sam Edward Pendrick. W swojej opowieści przenosi nas tam, gdzie on sam był i zdradza uczucia, które mu aktualnie towarzyszyły. Często również zwraca się bezpośrednio do czytelnika, co daje poczucie autentyczności i podnosi wiarygodność tej historii. Język powieści, a dokładniej jej tłumaczenie wykonane przez Krzysztofa Sokołowskiego miało odzwierciedlać język epoki, w której powstała książka. Zabieg ten spowodował, iż miejscami stała się ona trudna w odbiorze. Mnie jednak ta kreacja bardzo się spodobała, gdyż wprowadziła klimat oraz nastrój panujący pod koniec XIX wieku.

Herbert George Wells był wizjonerem, jednym z najważniejszych ojców-założycieli współczesnej science fiction. W jego czasach pomysł na fabułę był innowatorski i świeży. Przełamał ideologiczne ograniczenia i poddał ocenie rozwój nauki i badań. Historia ta jest prosta, jednak zahacza o bardzo istotne tematy. Dla mnie jednak była ona zbyt prosta, za bardzo nastrojem przypominała mi powieść „Przypadki Robinsona Crusoe” Daniela Defoe z 1719 roku. Jako czytelnik pragnęłam szerszej wiedzy i skupienia się w tej historii na samych badaniach, aniżeli na opisach przyrody i życia na wyspie razem z zwierzoludźmi. Nie mogę zaprzeczyć, iż wyjaśnienie motywów doktora Moreau zostało przedstawione, a fizyczna charakterystyka eksperymentów opisana, choć zdawkowo, mnie zabrakło w tym głębi, konkretów – jak to wszystko zostało osiągnięte.

Odświeżone wydanie z 2020 roku, wydane przez wydawnictwo Vesper zawiera również wiele niesamowitych i oryginalnych ilustracji autorstwa G.G. Bruno, które pierwotnie ukazały się we włoskim wydaniu powieści z 1900 roku. Cieszą one oko i pozwalają wyobrazić sobie konkretne sceny i postaci przedstawiane w książce. Nie mogę jednak przemilczeć, iż bardzo nie podobało mi się przesunięcie ilustracji względem treści, a mianowicie zdarzały się momenty, gdy najpierw o czymś czytamy, a parę kartek później dopiero podziwiamy ilustracje przedstawiającą daną scenę. Zaburza to moim zdaniem odbiór i wprowadziło zamieszanie. Ze względu na priorytetowy charakter przyswajania komunikatów o charakterze wizualnym, charakterystyczny dla społeczeństwa XXI wieku, część uwagi czytelnik nieświadomie poświęca jednak ilustracji, która jest tu nieadekwatna do tekstu, co może wywołać zirytowanie. Tak też było niestety w moim przypadku.

Podsumowując, „Wyspa doktora Moreau” to klasyka, mająca ponad 120 lat, którą powinno się znać, zwłaszcza jeśli jest się fanem gatunku science fiction. Pisarz myślowo wyprzedził swoją epokę, przez co książka jest wciąż aktualna i porusza ważne etycznie i naukowo tematy. Historia intryguje, ale nie mogę uznać jej za wciągającą i niesamowitą opowieść. Jest ona bowiem za prosta, za krótka i moim zdaniem zbyt przygodowa jak na tematykę, którą porusza. Bardzo spodobał mi się jednakże sposób przedstawienia tej historii, w formie czegoś pomiędzy sprawozdaniem a listem. W dodatku treść zdobią piękne ilustracje Giuseppe Garibaldi Bruno, które niestety jednak posiadają przesunięcie względem tekstu, co zdecydowanie zaburzyło mój odbiór tej opowieści. „Wyspa doktora Moreau” jest dobrą książką, ale treściowo nie wybitną, choć historycznie ważną i zmuszającą do refleksji nad kierunkiem obecnych badań genetycznych i ich humanitarności.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Zwierzoludzie”

„Wyspa doktora Moreau” Herberta George’a Wellsa to jedna z tych historii, które należy poznać, aby móc dobrze zrozumieć genezę współczesnej popkultury i rozwoju gatunku literackiego, jakim jest science fiction. Powstała w roku 1896 książka, opowiadająca o niezwykłej przygodzie Edwarda Pendricka stanowi osobliwe nawiązanie i komentarz do teorii ewolucji,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Wyjątkowi i zachłanni”

Marzenia rodzą się od małych rzeczy, które nas spotykają. Szczególnie w dzieciństwie doświadczamy tak wielu emocji, które prowadzą nas ku dorosłości. Pomijając rzeczy materialne, często to właśnie, jako dzieci lub nastolatkowe wybieramy, kim chcemy być w przyszłości. Widząc strażaka, chcemy być tacy jak on. Mając kontakt ze zwierzętami, chcemy zostać weterynarzem, a sięgając po zabawkowy stetoskop, lekarzem. Wiadomo jest, że nie każde z tych marzeń zostanie spełnione. Zawsze coś może się wydarzyć i zmienimy kierunek w naszej wędrówce do dorosłości. Są jednak i takie, które zostają w naszym sercu na zawsze. Dążymy do ich realizacji, aby osiągnąć szczęście i spełnienie. Takim właśnie marzeniem było zostanie legendarnym muzykiem, do którego od najmłodszych lat dążyła Kris Pulaski. Własny zespół, względna rozpoznawalność i koncerty z aplauzem fanów, to wszystko zostało przez nią osiągnięte, dlaczego jednak z dnia na dzień marzenie to prysło jak bańka mydlana? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w książce „Sprzedaliśmy dusze” Grady’ego Hendrix’a.

„Sprzedaliśmy dusze” to historia o muzyce, która niesie przesłanie, marzeniach, o które warto walczyć i zdradzie, pozostawiającej w sercu czarną dziurę. W książce przenosimy się za ocean do USA, gdzie poznajemy czterdziestosiedmioletnią Kris (Christine) Pulaski, gitarzystkę grającą przed laty w metalowym zespole Dürt Würk. Dziś zaś recepcjonistkę hotelu Best Western, której zaczęło doskwierać obecne życie. Pewnego dnia Kris dostrzega plakat z hasłem „Koffin – wraca zza grobu”, reklamujący trasę koncertową Terry’ego Hunta, członka jej dawnego zespołu. Billboard ten i twarz dawnego przyjaciela, wywołały w umyśle kobiety falę przemyśleń związanych z jej przeszłością i rozpadem zespołu. Pod wpływem emocji Kris postanawia rzucić wszystko i wyruszyć w podróż po Ameryce, której kolejnymi celami są byli członkowie Dürt Würk. Finalnie pragnie również rozmówić się z Terrym i odzyskać to, co przed laty jej zabrano. Co tak naprawdę stało się wiele lat temu w Domu Wiedźmy? Dlaczego Kris musiała obawiać się kurierów UPS? Jaki jest prawdziwy cel Terry’ego, organizującego Hellstock’19? Jakie przesłanie niesie Troglodyta i czym jest Czarna Żelazna Góra? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

„Sprzedaliśmy dusze” jest książką o bardzo specyficznej budowie. Łączy w sobie dwie historie, które wiążą się ze sobą, jednak ostatecznie pozostając osobnymi narracyjnymi wątkami. Narracja została poprowadzona tu w trzeciej osobie czasu teraźniejszego. Historia idzie liniowo do przodu z paroma skokami w przeszłość bohaterów. Stale towarzyszymy w niej dwójce bohaterek – Kris Pulaski i Melanie Gutiérrez. Książka podzielona jest na krótkie, zwięzłe rozdziały poprzedzone fragmentami rozmów radiowych, wiadomości i tekstów pośrednio lub bezpośrednio związanych z działalnością książkowych postaci. Co ciekawe były to wycinki pochodzące z różnych lat, przez co do narracji został dodany kolejny punkt widzenia tej historii, nakręcający czytelnika, odkrywający przed nim pewne fakty i zmuszający go do refleksji nad tekstem.

Wydawca w opisie książki przekonuje, iż jest to powieść łącząca w sobie elementy horroru, thrillera oraz powieści społecznej i psychologicznej. Przyznam, że jest to nad wyraz trafny opis, gdyż w historii tej znajdziemy zarówno dreszczyk emocji, mocne i brutalne opisy śmierci, byty metafizyczne, wewnętrzne rozterki bohaterek oraz realia świata muzyków i ich problemy. Całość została dopełniona mrocznymi i klimatycznymi ilustracjami Macieja Kamudy, które jak zawsze wzbudzają emocje i poruszają wyobraźnię.

Sama przedstawiona historia nie przekonała mnie do siebie od samego początku. Akcja rozpędza się tu powoli i nudno, aby w konkretnym momencie pozytywnie zaskoczyć, wciągając czytelnika w wir, zbrodni, teorii spiskowych, wiary w wyższą materię oraz stworzeń, które mogą wywołać bezsenność. Autor używa w niej również specjalistycznego słownictwa, odnoszącego się do muzyki i sposobów jej grania. Dla osoby nieobeznanej w temacie, takiej jak ja, było tego zbyt wiele na samym początku, przez co poczułam się przytłoczona i zła, że nie wiem do końca, o czym mowa. Za nim na dobre zagłębiłam się w tej lekturze, zostałam niestety zmuszona do częściowego zainteresowania się tematem i terminami, takimi jak riff, grunge czy blast beats. Oczywiście można po prostu przejść dalej i ominąć niektóre fragmenty, jednak dopiero w momencie, gdy się wie dokładnie, o czym się czyta, można zrozumieć głębszy sens i metaforyczny charakter muzyki przedstawianej w tej powieści.

Motywem przewodnim tej książki jest oczywiście muzyka, która przez autora została wyniesiona na wyżyny, wręcz gloryfikowana ustami bohaterów, a jednocześnie przedstawiana w takich sposób, że ja, jako czytelnik miałam wrażenie, iż jest ona bytem materialnym, którego można poczuć wszystkimi zmysłami. Opisy granej przez bohaterów muzyki były tak ciekawe, plastyczne i głęboko uchwycone, że w połączeniu z emocjami postaci oraz sytuacjami w książce, można było wręcz usłyszeć to, co pragną oni przez nią przekazać. Przyznam, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak wiarygodnym podejściem do muzyki, która realnie głucho grałaby w umyśle podczas czytania. Duży szacunek należy się tu jednak nie tylko autorowi, ale także tłumaczowi, Lesławowi Halińskiemu, który wykonał kawał naprawdę świetnej pracy. Muzyka w książce jest wszechobecna. Mamy tu także niemały przegląd zespołów muzycznych i wokalistów, realnie istniejących, a których piosenki stały się legendarne. Mowa tu na przekład o Black Sabbath, Bon Jovi, Green Day czy też Metallica. Dzięki tej książce poznać można wiele nowych piosenek i wokalistów. Jeśli ktoś lubi więc mocniejsze brzmienie z pewnością znajdzie coś dla siebie.

Książka Grady’ego Hendrix’a to powieść, która łapie czytelnika zarówno za serce, jak i umysł. Autor poprzez nią pokazuje smutną rzeczywistość, w której marzenia i ludzka kreatywność zastępowane są dążeniem do korzyści materialnych. Zwraca uwagę na negatywne skutki globalizacji i konsumpcjonizmu, jednocześnie pokazując jak łatwo można ludźmi manipulować, aby osiągnąć własne egoistyczne cele. Poprzez historię Kris opisuje świat, w którym stajemy się marionetkami. Świat, w którym każdy o odmiennym poglądzie zostaje zepchnięty na margines lub zmuszany do podporządkowania się. „Sprzedaliśmy dusze” nie jest pustą opowieścią, po przeczytaniu, której nic w nas nie pozostanie, wręcz przeciwnie, pisarz otwiera oczy czytelnikowi i przestrzega przed czynnościami, których konsekwencje mogą nas wiele kosztować. Uczy, że nigdy nie należy się poddawać, jednocześnie pokazując nam wartości, za które warto walczyć, takie jak miłość, przyjaźń, szacunek i wolność.

Podsumowując, „Sprzedaliśmy dusze” Grady’ego Hendrix’a to historia o muzyce, otaczającym nas świecie, choć z amerykańskiej perspektywy oraz marzeniach, o które warto walczyć. Nie jest to tylko pusta opowieść o kobiecie, jej zespole i drodze, jaką przeszła, ale także swego rodzaju manifest autora, abyśmy trzeźwo spojrzeli na świat i nie płynęli z prądem, niczym szara masa, dająca sobą manipulować. Książka fascynuje treścią, angażuje emocjonalnie, a muzyka, która ją wypełnia jest wręcz słyszalna. To świetnie napisana powieść, która łączy wszystko, co najlepsze w horrorze, thrillerze i powieści społeczno-psychologicznej. Choć miałam z początku spore wątpliwości, co do tej lektury, głównie ze względu na specjalistyczne muzyczne słownictwo i moim zdaniem nudny wstęp, ostatecznie dałam się ponieść fabule i jestem nią zachwycona. Bardzo podobał mi się pomysł oraz swego rodzaju filozofia Troglodyty, które rozbudzały moją ciekawość i zainteresowanie, aby finalnie zostać podsumowane w formie muzyki, treści i iskry, która otacza duszę i pomaga jej tworzyć coś niesamowitego. „Sprzedaliśmy dusze” to książka warta przeczytania, która pomimo demonicznej okładki jest mroczna, ale nie straszna, miejscami jednak mogąca obrzydzić, a jednocześnie niosąca światło i nadzieję na lepsze życie. Polecam.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Wyjątkowi i zachłanni”

Marzenia rodzą się od małych rzeczy, które nas spotykają. Szczególnie w dzieciństwie doświadczamy tak wielu emocji, które prowadzą nas ku dorosłości. Pomijając rzeczy materialne, często to właśnie, jako dzieci lub nastolatkowe wybieramy, kim chcemy być w przyszłości. Widząc strażaka, chcemy być tacy jak on. Mając kontakt ze zwierzętami, chcemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czerwone złoto”

Krew już w czasach prehistorycznych uważano za esencję życia. Przelewana była przez kapłanów, jako ofiara oczyszczająca z grzechów lub obłaskawiająca siły, których człowiek nie mógł pojąć. Wierzono również, że picie krwi wrogów powoduje przejęcie sił witalnych oraz energii ofiar. Dziś postrzegana jest głównie przez pryzmat medycyny, jako płyn umożliwiający prawidłowe funkcjonowanie organizmu. Nie jest niczym odkrywczym, że każdy ma w sobie inną krew. Naukowcy udowodnili istnienie czterech podstawowych jej grup, posiadających czynnik Rh+ lub Rh-. Co jeśli jednak różnią się one również smakiem? Metaliczna, cierpka, słodka, każda przyrównana do skali, w której 10 jest idealną smakowo esencją, tak rzadką, że aż nad wyraz cenną. Tylko wybitny degustator wie o smaku wszystko i potrafi tę wiedzę wykorzystać. Tego jednak, który odważył się zasmakować w krwi, spotkać można wyłącznie w książce Marcina Walczaka pt. „Degustator”.

„Degustator” to historia o człowieku, który po smaku krwi potrafi ocenić jej jakość, o brutalnych morderstwach i tajemnicach sięgających jeszcze czasów PRL-u. W książce przenosimy się do Wielkopolski, a dokładniej Pleszewa, gdzie zostaje znalezione oskórowane ciało młodej kobiety, powieszone na krucyfiksie. Na miejsce przyjeżdża prokurator Artur Metz, który ma poprowadzić sprawę śmierci kobiety. Z początku nie zdaje sobie jednak sprawy, że to dopiero czubek góry lodowej tajemnic, sięgających jeszcze 1989 roku. Z początku trop prowadzi do katechety Grzegorza Dalętki, który wiele lat temu, po zagadkowej śmierci nastolatki, jego podopiecznej, zniknął z Polski. Wkrótce okaże się, że makabrycznych zbrodni, podczas których ofiary zostały pozbawione krwi, było znacznie więcej. W przeciągu paru dni ginie również inny prokurator, co nie wróży dla Metza nic dobrego. Artur Metz wraz z Natalią Nawrocką oraz z pomocą księdza i byłych komandosów coraz bardziej zanurza się w rzekę kłamstw, matactw i intryg, w które zamieszana jest nie tylko policja, ale także wysoko postawieni urzędnicy i organy kościelne. Kim jest tytułowy degustator? Co jest tak ważne, że ukrycie tego okupione jest krwią niewinnych? Co tak naprawdę stało się na misji w Namibii? Kto w tej krwawej grze pociąga za sznurki? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka Marcina Walczaka to wielopoziomowa historia, z licznymi zwrotami akcji, w której nic nie jest takie, jakie się wydaje. Fabularnie opowieść ta jest bardzo skomplikowana i zawiła, głównie z powodu dużej ilości wątków, które porusza. Znajdziemy w niej między innymi potyczki policjantów, grzechy byłych funkcjonariuszy SB i wysoko postawionych ministrów, świat księży i seminarzystów, mafię, afrykańskie plemiona, realia wojny oraz brutalne morderstwa, czasem o nawiązaniach religijnych. Autor zastosował tu zaburzoną chronologię, przez co stale skaczemy datami w przód, w tył i tak w kółko, przez co w odbiorze jest to ciężka lektura i można już na tym poziomie pogubić się w wątkach. Co prawda pisarz na początku rozdziału zawsze podaje datę, miejsce i bohatera, o którym mowa, jednakże jest tego zbyt wiele, aby móc łatwo przyswoić tę historię.

Czytając „Degustatora”, należy nastawić się, że nie wszystko to, co czytamy jest prawdą. Każdy z bohaterów przedstawia sprawę inaczej, podaje inne szczegóły, przez co ja, jako czytelnik w pewnym momencie poczułam przesyt informacji i sama nie wiedziałam, co tak naprawdę się stało. Faktem jest, iż pisarz przemyca w tych wszystkich kłamstwach ziarno prawdy, jednak w skali całej książki, będącej mieszaniną faktów, fikcji i niedomówień, było tego odrobinę za wiele. Nie polecam więc tej pozycji osobom poszukującym łatwej w odbiorze książki, w której myślenie i podążanie za bohaterami jest proste i przyjemne. Przyznam, że w pewnym momencie już przestałam drążyć – kto, komu i dlaczego czyni. Szłam śladami bohaterów, przez co lektura ta stała się wyłącznie intrygującą historią z motywem krwi, w której tajemnice zostają do końca wyjaśnione dopiero w epilogu.

Pomysł na fabułę pisarz miał świetny, jednak uważam, że nie został do końca dobrze zrealizowany, głównie z powodu zbyt dużej ilości fałszu i wątków. Autor moim zdaniem złapał zbyt wiele srok za ogon, przez co na moment opowieść ta stała się mdła, przesycona wulgarnością i zaczęłam się zastanawiać nad celem, do którego autor dąży. Dużym plusem „Degustatora” było jego zakończenie, którego się nie spodziewałam, a którego rozwiązanie bardzo mi się spodobało i uratowało tę książkę. Rzadko trafia się na takie finały z powodu ich kontrowersji, przez co Marcin Walczak, jako odważny debiutant zyskał moją czytelniczą sympatię.

„Degustator” jest pozycją zdecydowanie dla dorosłych czytelników ze względu na język oraz tematykę, którą porusza. Książka napisana jest bardzo wulgarnym, choć niezbyt brutalnym językiem. Faktem jest, iż znajdziemy w niej opisy zbrodni, ale stopień ich obrzydliwości jest stosunkowo niski. Sięgając po tę książkę, należy przygotować się na wiele ciętych ripost bohaterów i nieprzyzwoitych odzywek, czasem niepoprawnych politycznie lub uderzających w odczucia religijne. Muszę przyznać, że pisarz wykazał się dużą kreatywnością, przez co możemy przeczytać np. „że głowa napierdala bohatera, jakby schowało się w niej stado kopulujących ze sobą krasnoludów” (str. 275) lub „gdy zwietrzy menda choć odrobinę smrodu, jaką rozsiewa ta teczka, szambo wyj**ie, zalewając nas czterdziestoletnią kupą niespłukanego gówna” (str. 233). Cytaty te idealnie pokazują poziom językowy bohaterów tej książki. Bardzo nie podobało mi się, że każda z postaci mówi tu podobnym idiolektem i jest równie wulgarna, bez względu na to, czym się zajmuje, ile ma lat i jakiej płci jest. Zabieg ten mocno spłaszczył i ujednolicił bohaterów, co wpłynęło negatywnie na mój odbiór książki.

Podsumowując, „Degustator” Marcina Walczaka to książka dla dorosłych czytelników, szukających skomplikowanej, ciekawej, a zarazem wielowątkowej historii z nietuzinkowym motywem, która z pewnością namiesza w umyśle czytelnika. Powieść ta została określona, jako kryminał i moim zdaniem dobrze wpisuje się w ten gatunek. Co ciekawe śledztwo prowadzi tu prokurator, a nie policjant, co silnie urealnia książkę w obecnej rzeczywistości. Językowo pozycja ta jest wyjątkowo wulgarna, napisana językiem potocznym z wieloma, trzeba przyznać, ciekawymi i kreatywnymi porównaniami, które mogą albo odrzucać, albo bawić czytelnika. Język ten miał tu wyraźny, niestety negatywny, wpływ na kreację bohaterów, którzy stali się bezbarwni i nazbyt podobni do siebie, a dokładniej nie było odczuwalnych różnic w zachowaniu i wypowiedziach poszczególnych postaci. Najmocniejszym elementem tej książki było jej zakończenie – zagadkowe i nieprzewidywalne oraz sam pomysł na nią, który, pomimo iż nie został zrealizowany w sposób satysfakcjonujący, zasługuje na uznanie i bliższe poznanie. „Degustator” jest debiutem autora, więc niektóre niedociągnięcia trzeba wybaczyć pisarzowi, nie można jednak zaprzeczyć, iż ma on wyobraźnię i dobre pomysły, które po doszlifowaniu warsztatu, mogą w następnej książce zaskoczyć i zachwycić. Mam nadzieję, że nie będzie to pierwsza i ostatnia książka Marcina Walczaka, bo jestem naprawdę ciekawa jego pisarskiego rozwoju i tego, czym znów mnie zaskoczy.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Czerwone złoto”

Krew już w czasach prehistorycznych uważano za esencję życia. Przelewana była przez kapłanów, jako ofiara oczyszczająca z grzechów lub obłaskawiająca siły, których człowiek nie mógł pojąć. Wierzono również, że picie krwi wrogów powoduje przejęcie sił witalnych oraz energii ofiar. Dziś postrzegana jest głównie przez pryzmat medycyny, jako płyn umożliwiający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Polish dream”

American Dream, czy też po polsku amerykański sen (marzenie) to narodowy etos Stanów Zjednoczonych, poprzez który opisuje się ideały demokracji, wolności i równości, na których budowano USA. Były czasy, że Polacy emigrowali za ocean w pogoni za tym amerykańskim sposobem życia i marzeniem. Można rzec, że wciąż tak jest. Jak jednak wyglądałby sytuacja, gdyby odwrócić rolę? Czy kiedykolwiek zastanawiano się, jak wyglądałby Polish Dream w wersji dla Amerykanów? Co takiego jest w polskiej tradycji, że przyciąga obcokrajowców? Czy jest tym polska kultura, jedzenie, a może dawne korzenie i opowieści starszych polaków-imigrantów parę pokoleń wstecz? Jaka naprawdę jest Polska i jej tradycje, zwłaszcza kulinarne, chciały przekonać się dwie „polskie Amerykanki” – Idalia von Wontrupka i Zuzanna Piszcz, bohaterki książki Iwony Banach pt. „Głodnemu trup na myśli”.

„Głodnemu trup na myśli” to historia o jedzeniu, a może i odchudzaniu, spełnianiu różnorakich marzeń i determinacji, okraszone dużą dawką ironii, sarkazmu i humoru. W książce zagłębiamy się w świat z perspektywy różnych bohaterów, których losy się ze sobą splatają. Poznajemy w niej dwie „polskie Amerykanki” o ponad przeciętnej tuszy, Idalię i Zuzannę, które przyjeżdżają do ośrodka leczenia zaburzeń odżywiania (Dom Odchudzającej Sytości), aby schudnąć i jednocześnie zasmakować polskiego życia, w wielu kwestiach dosłownie, bo kto nie lubi polskich ruskich pierogów? Pewnego dnia zwłoki jednej z nich zostają znalezione na klatce schodowej pobliskiego bloku. Sprawą zainteresowała się Magda, kobieta, która marzy o karierze detektywa i planuje otworzyć własne biuro, a której chłopak-policjant prowadzi to śledztwo. Okazuje się, że zmarła kobieta była milionerką i niegdyś pochodziła z tych stron oraz już pierwszego dnia pobytu w ośrodku zobaczyła ducha. Jaki był powód śmierci kobiety? Czy duch, którego zobaczyła denatka, ma związek z jej śmiercią? Dlaczego krupnik może być niebezpieczny dla Amerykanów? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Książka Iwony Banach to komedia kryminalna, w której humor raz bawi, raz irytuje. Jak wiadomo, nie jest łatwo napisać tekst, który śmieszyłby każdego, gdyż jest to kwestia bardzo subiektywna i indywidualna. Niemniej jednak pomysły autorki i jej kreatywność zasługują na duże uznanie. Pisarka pokazuje świat bohaterów w krzywym zwierciadle, hiperbolizuje i sarkazmem przedstawia fakty. Nie boi się również poruszać trudnych tematów i komentować modnych oraz popularnych zjawisk społecznych, a nawet nurtów i poczynań zbiorowości, takich jak antyszczepionkowcy czy hejterzy. Dosłownie wbija kij w mrowisko haseł typu made in china, cudowna dieta oraz wszechwiedzący Internet. Historii tej towarzyszy nieustanne szaleństwo i chaos, wizje apokalipsy i (nie)codzienne zastosowania codziennych przedmiotów. Hitem tu moim zdaniem był pomysł na tłuczek do mięsa, wykonany z granatu, ale z poniemieckiego, bo ruskie nie miały odpowiedniej rączki. Warto zaznaczyć, że w tym wszystkim jest jednak jakaś logika, co mnie jednocześnie cały czas zadziwiało i intrygowało.

Styl autorki jest bardzo lekki, powiedziałabym nawet, że odrobinę młodzieżowy, co pozytywnie wpłynęło na całokształt przedstawionej historii. Pisarka bawi się językiem jak mało, który autor. Zmyślnie balansuje pomiędzy poprawną polszczyzną, językiem potocznym, a nawet gwarą. Trafnie i obrazowo stosuje również porównania, metafory, słowotwórstwo, zapożyczenia i neologizmy. Bawi się kontrastem w bardzo profesjonalny i dopracowany sposób, co wzbudza zachwyt i wywołuje niewątpliwą przyjemność podczas czytania. Widać, że pisarka w języku polskim czuje się jak ryba w wodzie, zna środki stylistyczne i potrafi je zastosować, dlatego w „Głodnemu trup na myśli” można znaleźć takie smaczki jak lunatarianizm czy youcandoitowały.

Trzeba przyznać, że książka napisana została z rozmachem. Znajdziemy w niej tak wiele sprzeczności, wyrazistych postaci i kryminalne śledztwo, a nawet dwa – prywatne (detektywistyczne?) i policyjne, połączone niejednokrotnie razem i obudowane absurdalnością oraz często komicznymi perypetiami bohaterów. Każda z postaci ma zupełnie inny charakter, osobowość oraz sposób bycia i każda z nich jest przerysowana do granic możliwości, przez co jak w życiu, jednych się lubi, innych nie. Oprócz głównych bohaterów pojawiło się także wiele ciekawych postaci pobocznych, takich jak bracia Pawłowscy (komputerowe nerdy), Salmanarana Shapita (kobieta specjalizująca się w klątwach wieczystych) oraz babka od sekty albo innych spraw mistyczno-astrologicznych. Moją faworytką była jednak Emilia Gałązka. Kobieta, która stale przygotowywała się na koniec świata i apokalipsę. Jej kreacja była moim zdaniem bezbłędna i miała w sobie to coś, co bardzo lubię, czyli szaleństwo połączone z logiką i przebojowość.

„Głodnemu trup na myśli” to drugi tom cyklu komedii kryminalnych autorstwa Iwony Banach, który można jednak czytać bez znajomości pierwszego tomu. Co prawda historie takich bohaterów jak Emilia Gałązka, Magda i Paweł są kontynuowane, można spokojnie odnaleźć się w ich przeszłości. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że niektóre nawiązania do „Niedaleko pada trup od denata” ciekawią i zachęcają do poznania poprzedniej części oraz zostania z bohaterami na dłużej. Sam pomysł na tę historię był moim zdaniem bardzo trafiony, a sama opowieść niesie przekaz, że nie powinniśmy wierzyć we wszystko, co usłyszeliśmy lub widzieliśmy. Była to dość przyjemna, niewymagająca, miejscami zabawna książka, której dałam się ponieść. Dobrze bawiłam się, rozwiązując zagadki w niej zawarte, a zakończenie, co prawda obyło się bez fajerwerków, ale jestem nim usatysfakcjonowana i nawet wyczułam w nim szansę na następną część!

Podsumowując, „Głodnemu trup na myśli” Iwony Banach to bardzo sympatyczna komedia kryminalna, której żarty mogą bawić lub irytować w zależności od poczucia humoru i ideologii czytelnika. Sama, pomimo iż nie z każdą przedstawioną perspektywą się zgadzałam, a czasem nawet niektóre żarty mnie odrzucały, ostatecznie miło spędziłam czas z tą lekturą, a ona sama całościowo wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Językowo książka jest naprawdę dobrze dopracowana, pisarka nie boi bawić się ojczystym językiem i stosować nietuzinkowych określeń. Samo śledztwo, miejscami pokracznie poprowadzone zadowala i posiada nutkę tajemniczości, choć wielbicielom klasycznych kryminałów może nie do końca przypaść do gustu. Książka ta jest zdecydowanie lekturą dla rozluźnienia, którą poleciłabym osobą poszukującym czegoś świeżego z nutką szaleństwa, sarkazmu i cudacznych bohaterów, umiejących zaskoczyć i rozbawić czytelnika.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Polish dream”

American Dream, czy też po polsku amerykański sen (marzenie) to narodowy etos Stanów Zjednoczonych, poprzez który opisuje się ideały demokracji, wolności i równości, na których budowano USA. Były czasy, że Polacy emigrowali za ocean w pogoni za tym amerykańskim sposobem życia i marzeniem. Można rzec, że wciąż tak jest. Jak jednak wyglądałby sytuacja, gdyby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Za białym królikiem”

Każdy z nas w dzieciństwie zaczytywał się we wszelakich baśniach, bajkach i fantastycznych historiach. Poznawaliśmy magiczne światy, ciekawych bohaterów i historie, które zapadały nam w pamięć na długo, a niektóre z nich pamiętamy nawet po dziś dzień. Jedną z takich historii jest „Alicja w krainie czarów”, powieść napisana przez Charlesa Lutwidge’a Dodgsona pod pseudonimem Lewis Carroll w roku 1865. Któż z nas nie kojarzy choćby ze słyszenia przygód dziewczynki, która w pogodni za białym królikiem przenosi się do zupełnie innej rzeczywistości? Jak jednak może wyglądać ta klasyczna opowieść w wersji dla dorosłych? Próbę ponownego opowiedzenia tej historii poczyniła w 2015 roku Christina Henry, której książka w polskim tłumaczeniu pt. „Alicja” ukazała się w lipcu 2020 nakładem wydawnictwa Vesper.

„Alicja” to historia o poszukiwaniu siebie, sile relacji i magii, która zarówno tworzy, jak i niszczy to, co kochamy. W książce przenosimy się do świata podzielonego na dwie sfery – biedniejszą (Stare Miasto) i bogatszą (Nowe Miasto). Pośrodku Starego miasta stoi szpital psychiatryczny, w którym od dziesięciu lat przebywa Alicja, niegdyś uśmiechnięta, radosna dziewczynka o złotych włosach, dziś kobieta, tracąca wiarę, że to, co niegdyś ją spotkało, naprawdę miało miejsce. Trafiła tam po tym, jak pewnego dnia z blizną na twarzy powtarzała „Królik, królik, królik”. Pamiętała i opowiadała wszystkim o kimś z króliczymi uszami i błękitno-zielonym wzroku, o herbatce i zapachu krwi, który do dziś nie pozwalał jej spać w tym budynku pełnym szaleńców. Jej jedynym towarzyszem i wsparciem w tym zimnym miejscu był pacjent z sali obok, nazywany Topornikiem, morderca, któremu tak jak jej, doskwierała luka w pamięci. Pewnej nocy w szpitalu wybucha pożar, a Alicja wraz z Topornikiem wydostają się na wolność, która ku ich zdziwieniu, okazuje się następną udręką za sprawą potwora Dżaberłaka, który zrobi wszystko, aby odzyskać to, co przed laty mu odebrano. Alicja z Topornikiem wyruszają w podróż, w której oboje pragną otrzymać odpowiedzi na temat ich przeszłości, będą musieli zmierzyć się z ludźmi, magią i potworem, pozostawiającym za sobą rzekę krwi. Kim jest mężczyzna z króliczymi uszami? Czego szuka Dżaberłak? Co wydarzyło się przed laty w życiu Alicji i Topornika, a o czym zapomnieli? Tego trzeba dowiedzieć się samemu!

Narracja w książce poprowadzona jest w trzeciej osobie, jednak narrator stale towarzyszy Alicji, przez co wraz z nią przeżywamy wydarzenia dziejące się w czasie teraźniejszym. Bardzo blisko poznajemy również perspektywę dziewczyny i jej motywy, choć autorka pozostawia czytelnikowi drobne luki, które on sam musi wypełnić. Muszę przyznać, że tłumacz, Janusz Ochab wykonał tutaj świetną pracę, dzięki czemu powieść pod względem językowym i merytorycznym jest spójna. Akcja jest płynna, zwarta i dynamiczna, a baśniowy klimat tej historii został moim zdaniem zachowany w stu procentach. Całość dopełniają również wspaniałe, psychodeliczne ilustracje Macieja Kamudy, które zadziwiają i zmuszają do refleksji.

Powieść konstrukcyjnie jest prosta, a fabuła została oparta na popularnym motywie wędrówki, który osobiście bardzo lubię. Bohaterowie są tu poszukiwaczami, którzy muszą zmierzyć się z wrogami, zdobyć informacje, pokonać przeciwności losu i ocalić świat. Fabuła przypomina mi trochę grę poziomową z bossami, których pokonanie lub odwiedzenie odblokowuje kolejne etapy gry. Nie wszystko jednak jest tak jednoznaczne, na jakie z początku wygląda, zwłaszcza dzięki tajemnicom i powoli klarującym się obrazom przeszłości bohaterów, wplecionym przez pisarkę w tę opowieść. Wielość niewiadomych, trudna sytuacja mieszkańców Starego Miasta oraz brutalność i nieprzewidywalność bohaterów sprawia, że odbiorca podczas czytania może odczuć realne napięcie, charakterystyczne dla thrillera, choć książce tej bliżej do horroru lub/i powieści dark fantasy.

„Alicja” Christiny Henry nie jest zdecydowanie książką dla dzieci. Brutalność, lejąca się krew i m.in. wątki wykorzystywania kobiet nie są tematami dla młodszego odbiorcy, dlatego też historię tę określa się baśnią dla dorosłych. Sama fabuła nie jest straszna, nie znajdziemy w tej powieści dosadnych i obrazowych opisów zbrodni, a brutalność i sceny morderstw zostały tu pokazane bardzo zachowawczo i moim zdaniem bez głębszych emocji, jakby tak właśnie musiało być. Poruszenie wzbudzają bardziej patologiczne zachowania bohaterów, które oscylują raczej w odcieniach szarości, a nie moralnych i etycznych metaforach bieli i czerni.

Pisarka w książce naprowadza czytelnika na konkretny tok myślenia, zgodny z Alicją, ale to on sam ostatecznie decyduje o poprawności logiki bohaterki, której kreacja, choć wewnętrznie sprzeczna, zachęca do wybrania mniejszego zła i happy endu, z którego powinniśmy być zadowoleni zgodnie z założeniem baśniowych historii. Mnie jednak zakończenie „Alicji” nie usatysfakcjonowało, choć pomysł był ciekawy, miałam wrażenie, że wszystko dzieje się podejrzanie za szybko i za łatwo. Zabrakło mi tu ekspresji, emocji i samej akcji, która wbiłaby mnie w fotel i mną wstrząsnęła. Nie wszystkie wątki zostały również zamknięte. Jest to jednak zrozumiałe, gdyż książka ta jest początkiem serii The Chronicles of Alice, której kontynuacja pt. „Red Queen” została za granicą wydana w 2016 roku i liczę, że jej tłumaczenia doczekamy się wkrótce również w Polsce.

Podsumowując, „Alicja” Christiny Henry jest początkiem serii, będącej retellingiem „Alicji w krainie czarów”. Książka jest bardzo dobrą historią z gatunku dark fantasy lub/i samego horroru z elementami baśni i thrillera. Pomimo iż sama fabuła jest dość prosta, intryguje i wzbudza napięcie u czytelnika. Jest to wyjątkowo brutalna, moralnie trudna, ale nie straszna książka, dedykowana starszym czytelnikom, którzy albo poszukują czegoś nowego i mrocznego, albo historii, w której odnaleźć mogą elementy znanej im wcześniej powieści w wersji dla dorosłych. „Alicja” to pozycja, która zadziwia i wciąga w świat magii, białych królików, róż i ciastek. Świat, w którym szaleństwo staje się rozsądkiem, a moralność należy ponownie zdefiniować. Mnie się ta historia bardzo podobała, zwłaszcza ze względu na kreacje Topornika, choć samo zakończenie nie do końca spełniło moje oczekiwania. „Alicja” Christiny Henry to książka zdecydowanie warta przeczytania i z czystym sumieniem Wam ją polecam!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Za białym królikiem”

Każdy z nas w dzieciństwie zaczytywał się we wszelakich baśniach, bajkach i fantastycznych historiach. Poznawaliśmy magiczne światy, ciekawych bohaterów i historie, które zapadały nam w pamięć na długo, a niektóre z nich pamiętamy nawet po dziś dzień. Jedną z takich historii jest „Alicja w krainie czarów”, powieść napisana przez Charlesa Lutwidge’a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Zaufaj samemu sobie”

Nasza przeszłość jest niczym rysa na szkle życia, co raz przeżyliśmy, zostaje z nami na długo. Choć staramy się zapomnieć i żyć dalej, przypominamy sobie to, co minęło. Na nasze nieszczęście wracają zazwyczaj rzeczy bolesne, które chcemy zapomnieć, zastępując to, co sprawiło nam kiedyś radość. Naznaczeni bólem i lękiem staramy się przeżyć. Kurczowo trzymamy się nadziei, aby nie rozpaść się na kawałki. Jednym udaje się to lepiej, innym gorzej. Jak jednak przeżyć w świecie, w którym zło i śmierć stale za nami podąża? Gdy staramy się odciąć od przeszłości, ona jak bumerang do nas wraca z nowym złem, z którym nie każdy jest w stanie sobie poradzić. Dramatyczna przeszłość, niepokojąca teraźniejszość i niepewna przyszłość to najlepszy opis historii Niki Werner, bohaterki książki „Bliżej niż myślisz” Ewy Przydrygi.

„Bliżej niż myślisz” to historia o tajemniczej kobiecie, sekretach z przeszłości i zaufaniu, którym najciężej obdarzyć samego siebie, po wydostaniu się z własnego piekła na ziemi. W książce przenosimy się do październikowej, jesiennej Gdyni, gdzie poznajemy Nikę Werner, która po rozstaniu z mężem i wyjściu ze szpitala psychiatrycznego, przeprowadza się z Poznania do Gdyni i otwiera własny pensjonat nad morzem. Pragnie odciąć się od bolesnej przeszłości i rozpocząć nowy rozdział życia. Pewnego dnia w jej pensjonacie zatrzymuje się tajemnicza kobieta, twierdząca, że ją okradziono. Wszystko wydaje się normalne, aż w noc parę dni później, Nika dostrzega na podglądzie z monitoringu mężczyznę, który włamuje się do domu, porywa kobietę z pokoju czwartego i odjeżdża terenówką. Nika w szoku wzywa policję, która twierdzi, że nie widzą podstaw, aby rozpocząć śledztwo, gdyż nie ma w pensjonacie na pierwszy rzut oka żadnych oznak obecności kobiety. Wynajęty przez nią pokój jest prawie nietknięty, obrazu z monitoringu brak, a właścicielka pensjonatu jest pod wpływem alkoholu i leków. Policjant Stefan Kubicki przypisuje wszystko sennym halucynacją i nie bierze zgłoszenia na poważnie. Nika sama zaczyna się zastanawiać nad realnością tego, co się wydarzyło. Decyduje się rozpocząć własne śledztwo, które niespodziewanie prowadzi ją przez mroczny świat show-biznesu, w którym sukces i pieniądze są najważniejsze, tajemnice, które nigdy nie powinny zobaczyć światła dziennego, aż do okoliczności śmierci wizażystki Dominiki Kality, zamordowanej dwa lata temu przez trójmiejskiego seryjnego mordercę – Rozpruwacza. Kim była porwana kobieta? Czy to, co zobaczyła Nika było prawdą? Czy na fotografii z albumu sąsiada Niki naprawdę była Dominika? Kto zawisł na sznurze w lesie za płotem pensjonatu? Tego trzeba przekonać się samemu!

Historia Ewy Przydrygi to wielowarstwowa, a zarazem wielowątkowa opowieść, poruszająca trudne i przykre tematy, o których często nie chce się mówić, takich jak przemoc domowa, nieetyczność ludzkiego postępowania, stalking czy też manipulacja. Wszystko to zostało skumulowane i przekazane czytelnikowi w sposób bardzo dosadny, ale wyważony, przez co nie czujemy się tym wszystkim silnie przytłoczeni. Narracja poprowadzona została z perspektywy Niki Werner, kobiety, którą spotkało w życiu tak wiele zła i bólu, nie tylko tego fizycznego, ale i psychicznego, że w pewnym momencie naprawdę chce się współczuć bohaterce. W książce stale za nią podążamy, widzimy, czujemy i przeżywamy wszystko to, co ona. Jesteśmy tu i teraz wraz z nią oraz doświadczamy od czasu do czasu flashbacków, czyli nawracających zaburzeń percepcji, które przenoszą nas w jej przeszłość. Warto dodać, że bohaterkę poznajemy tu już po pobycie w szpitalu psychiatrycznym, po jej największym załamaniu, w momencie, gdy z całych sił stara się odnaleźć siebie.

Książka ta jest świetnie napisanym thrillerem psychologicznym, zahaczającym odrobinę o gatunek chick noir. Emocjonalność i wewnętrzna walka głównej bohaterki, połączone z moralnie złożonym nastrojem historii, sprawia, że nie można się oderwać od tej opowieści. Niełatwo jest poprowadzić narrację w takich sposób, aby zarazem ciekawiła czytelnika i przekazywała mu ważne przesłanie. Ewie Przydrydze się to jednak udało. Bardzo podobało mi się ukazanie drogi bohaterki, przez jej ból, przeszłość i strach. Wewnętrznie rozdarta, stara się zaakceptować przeszłość, wyciągnąć z niej wnioski i podążać własną drogą, choć niełatwą. Definiuje swoje słabości i lęki, jest świadoma własnych ograniczeń, które stara się pokonać odwagą. W „Bliżej niż myślisz” nie znajdziemy cukierkowych historii i ocenzurowanych przeżyć, dzięki czemu to, co czytamy jest prawdziwe, poruszające i głębokie. Właśnie ta realność i nauka akceptacji jest powodem, dla którego warto przeczytać tę historię.

„Bliżej niż myślisz” to niełatwa emocjonalnie opowieść, jednak została napisana w bardzo aktualny i przystępny sposób, dzięki czemu książkę czyta się płynnie i z zaciekawieniem. Wielość wątków, nagromadzenie tajemnic, stałe napięcie i amatorskie śledztwo Niki to jedne z wielu elementów historii i fabuły, które sprawiają, że jest ona zarazem interesująca i zaskakująca. Pomysł na tę książkę był moim zdaniem bardzo trafiony, choć udało mi się przewidzieć wiele wątków, do końca nie byłam pewna swojego przeczucia, które okazało się trafne. Nie poczułam się jednak z tego powodu rozczarowana, ale usatysfakcjonowana, gdyż pisarka postawiła w tej historii na nieoczywistość i niepewność, która stale towarzyszyła mi podczas czytania. Zakończenie tu było moim zdaniem idealne i nic bym w nim nie zmieniła, a to jest u mnie naprawdę rzadkie, za co gratuluję autorce!

W porównaniu z poprzednią książką Ewy Przydrygi pt. „Zatrutka” widać, że autorka zrobiła ogromny postęp, zwłaszcza w kierunku płynności narracji. Specyficzny, poetycki styl pisania, który można zaobserwować w „Zatrutce”, został zastąpiony prostszym i bardziej przejrzystym językiem, co pozytywnie wpłynęło na mój odbiór książki i budowane przez pisarkę napięcie. W książce „Bliżej niż myślisz” pisarka wciąż jednak zastosowała zbyt nachalne, a zarazem oczywiste przekierowanie uwagi czytelnika w jednym kierunku, aby następnie zastosować zwrot akcji. Jest to już mniej zauważalne i trudniejsze do wychwycenia, co mnie ucieszyło i udowadnia, że pisarka chce się rozwijać i stale pracuje nad swoim warsztatem, aby zaskakiwać czytelnika.

W książce „Bliżej niż myślisz” bardzo podobało mi się, że autorka stosuje porównania oparte na znanych bohaterach z bajek i popkultury, takich jak pies Pluto, Grinch czy Slender Man. W książce pojawiły się również wzmianki o Różowej Panterze, Szczerbatku (postaci z bajki „Jak wytresować smoka” z 2010 roku) oraz marynarzu Popeye’u, bohaterze amerykańskich komiksów i animowanych krótkometrażówek. Co ciekawe nie zabrakło również kocich porównania, które mnie rozbawiły oraz fragmentu piosenki Sarsy Markiewicz pt. „Modlitwa”, która idealnie zbudowała klimat sceny i wpasowała się w tematykę książki. Warto dodać, że Sarsa jest jedną z osób polecających książkę, dlatego ten miły akcent warto tutaj docenić.

Podsumowując, „Bliżej niż myślisz” to naprawdę dobry thriller psychologiczny z głęboko rozwiniętą warstwą psychologiczną i bohaterką, która odważnie walczy z własnymi słabościami. Historia napisana przez Ewę Przydrygę jest wyrazista i prawdziwa, dzięki czemu mocno wpływa na emocje czytelnika. Autorka ponownie zabiera nas w świat bez różowych okularów, w którym musimy liczyć na samego siebie, pokonując lęki i własne demony oraz odkryć to, co kryje się za ścianą ludzkich kłamstw i oszustw. Jest to zdecydowanie książka dla wielbicieli gatunku, poszukujących ciekawej, trudnej moralnie historii, w której śledztwo jest tylko wątkiem pobocznym, dla odkrywania prawdy o ludziach i ich ukrytych motywach. Mnie się książka bardzo podobała, choć część fabuły przewidziałam, jednak wiem, że dla wielu osób historia ta pozostała do samego końca tajemnicą. Było to moje kolejne spotkanie z twórczością pisarki i z pewnością nie ostatnie. Polecam!

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Zaufaj samemu sobie”

Nasza przeszłość jest niczym rysa na szkle życia, co raz przeżyliśmy, zostaje z nami na długo. Choć staramy się zapomnieć i żyć dalej, przypominamy sobie to, co minęło. Na nasze nieszczęście wracają zazwyczaj rzeczy bolesne, które chcemy zapomnieć, zastępując to, co sprawiło nam kiedyś radość. Naznaczeni bólem i lękiem staramy się przeżyć. Kurczowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Jestem detektywem”

Małe miasteczka słyną z tego, że każdy każdego zna. Wszyscy wiedzą, kto czym się zajmuje, z kim spędza czas oraz kogo nie lubi. Co jednak można odkryć, gdy zajrzy się za zasłonę ludzkiej uprzejmości i sąsiedzkiej relacji? Czy naprawdę znamy ludzi, z którymi spędzamy czas? Czy każdy jest tym, za kogo go uważamy czy jednak to może wyłącznie pozory? Jak bardzo ludzie potrafią zaskoczyć, tego przekonał się właśnie Amadeusz Wagner, bohater książki „Eine kleine trup” Olgi Warykowskiej.

„Eine kleine trup” to historia o drodze do stania się mężczyzną, mamusiowych smakołykach oraz przyczynach śmierci pewnej znienawidzonej przez wszystkich nauczycielki Małgorzaty Franz (Francy). W książce przenosimy się do małej miejscowości Gawrych Rudy na Podlasiu, gdzie od dziecka mieszkał Amadeusz Wagner. Po zamkniętej sprawie we wrocławskiej filharmonii, flecista został wysłany na urlop, który spędza w swoim rodzinnym mieście, gdzie smakołyków jego mamusi nigdy nie brakuje. W Gawrych Rudy trwają właśnie przygotowania do Bożego Ciała, w które również Amadeusz zostaje wplątany. Ma on wraz z jego dawną nauczycielką oraz chórem dziecięcym przygotować ostatnią stację procesji, na której ma wykonać na flecie utwór „Eine kleine Nachtmusik” Wolfganga Amadeusa Mozarta, jako akompaniament dla chóru. W międzyczasie dowiaduje się o grasującym w mieście złodzieju, którego sposób działania jest zaskakujący, nawet dla samych poszkodowanych. Przygotowania idą płynnie, aż do samej uroczystości, kiedy w zakrystii zostaje znalezione ciało Francy w dziwnej pozycji. Policja twierdzi, że był to nieszczęśliwy wypadek, zaś burczący brzuch Wagnera podpowiada mu, że mundurowi bardzo się mylą. Po raz kolejny flecista wciela się w rolę detektywa i wbrew mamusi zaczyna prowadzić śledztwo. Jak jednak znaleźć winnego w mieście, w którym każdy coś ukrywa, nie ważne, kim jest – biednym, bogatym, księdzem czy jego dawnym znajomym? Czy Amadeuszowi uda się odkryć prawdę? Kto i dlaczego zabił Francę oraz okrada mieszkańców? Tego trzeba przekonać się samemu!

Olga Warykowska ma bardzo przyjemny styl pisania. Akcja książki jest zwięzła i konkretna, zdania są krótkie, a wielość dialogów dynamizuje akcję. Narracja jest tu trzecioosobowa, czasu teraźniejszego, a narrator stale towarzyszy Amadeuszowi, dzięki czemu na bieżąco odrywamy nowe elementy układanki. Warto jednak dodać, iż pisarka pozostawia czytelnikowi odrobinę tajemniczości, przez co nie znamy wyników wszystkich rozmyślań flecisty, a jedynie jego tok myślenia. Występuje tu również dobrze znana z pierwszej część hiperbolizacja fabuły i postaci, jednak już w bardziej stonowanej i przemyślanej wersji. W dodatku zastosowane wyolbrzymienia nie są już tak rażące, a bliższe realizmowi, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Zwłaszcza motyw jedzenia, który w „Czterech porach roku” był przesadzony, tym razem jednak jest przyjemnym i pobudzającym ślinianki, elementem fabuły, którą niewątpliwie zespaja, a nie rozbija wątki.

W „Czterech porach śmierci” bardzo nie podobała mi się postać głównego bohatera, głównie ze względu na jego kreację, bazującą na osobowości wahadłowej, a dokładniej pomiędzy zachowaniem dziecka, a młodego mężczyzny, którym niewątpliwie jest Wagner. W tej jednak części bardziej polubiłam Amadeusza, a było to spowodowane ciekawie przedstawioną wewnętrzną przemianą flecisty, który w końcu odważył się komuś postawić, mieć własne zdanie i działać według własnych poglądów. W momencie, gdy pierwszy raz odważył się sprzeciwić woli drugiej osoby, miałam naprawdę ochotę bić mu brawo, że w końcu udało mu się przebić przez ten idealistyczny, nieasertywny, dziecięcy kokon i dorosnąć. Przy tej postaci pisarka naprawdę mile mnie zaskoczyła i zdobyła moją sympatię. Pozostając przy bohaterach, moim zdaniem strzałem w dziesiątkę była postać mamusi Amadeusza. Była to kobieta zaskakująca, ekscentryczna i twarda, a jednocześnie bezwzględnie kochająca i wrażliwa, gdy wymagała tego sytuacja. Inteligentnie podchodziła do życia, jednak uparcie wierzyła w niektóre stare zasady, które kontrastowały i ciekawiły. W dodatku styl jazdy mamusi w myśl „kodeks drogowy to luźna sugestia” mnie bawił i idealnie wpasował się w klimat całej historii, która przez to momentami była zabawna i przyjemna.

„Eine kleine trup” to druga część przygód sympatycznego grubaska Amadeusza Wagnera, w której bohater ponownie wciela się w detektywa-amatora i rozwiązuje zagadkę kryminalną. Druga część fabularnie związana jest z poprzednią, przez co można w niej znaleźć parę fabularnych spoilerów do „Czterech pór śmierci”. Niektóre z wątków z pierwszej części również autorka kontynuuje, jednak nie są one na tyle skomplikowane, aby czytelnik nie odnalazł się w czytanej historii. Osobom ciekawym jednak proponuję zaznajomić się z poprzednią częścią książki, aby całkowicie zrozumieć uczucia i motywację głównego bohatera w kontekście nowej sprawy.

Przedstawiona historia bazuje na dobrze znanym małomiasteczkowym motywie. Historia dzieje się w Gawrych Rudy, małej wsi w powiecie suwalskim, gdzie każdy każdego zna i myśli, że wszystko o nim wie, a tak naprawdę wszyscy ukrywają coś, co chcą za wszelką cenę ukryć przed innymi. Mała przestrzeń, trup, tajemnice, niewielu bohaterów i wspólna przeszłość większości z nich to tak naprawdę dobrze sprawdzony książkowy zestaw, który osobiście bardzo lubię. Olga Warykowska opierając się na tym motywie, stworzyła skomplikowaną, wielowątkową intrygę, której realizacja była ciekawa, jednak mnie nie do końca przekonała, gdyż nie wszystkie wyjaśnienia były logiczne. Ogólny pomysł na tę książkę bardzo przypominał mi każdy z odcinków serialu „Śmierć pod palmami”, gdzie również mamy ograniczoną przestrzeń, znajomości i sekrety, a bohater prowadzący śledztwo (tak jak Wagner) na sam koniec opowiada, co dokładnie się wydarzyło i kto jest winnym. Jeśli więc lubi ktoś tego typu historie, książka „Eine kleine trup” powinna mu się spodobać.

Pomysł na tę książkę był trafiony, jednak nie do końca dobrze zrealizowany, przez co w historii pojawiło się parę nieścisłości w fabule, które mnie niestety rozczarowały. Takim przykładem jest opis kolegi z klasy Amadeusza – „Jego czarne niegdyś włosy przerzedziły się i posiwiały, a sylwetka zgarbiła się, jakby przyciągnięta ku ziemi ciężarem dużego brzucha, którego Staszek zapewne nabawił się, pijąc ogromne ilości piwa”. Zważywszy, że Wagner jest przed trzydziestką (z fabuły wynika, że ma ok. 27 lat), to jego kolega z klasy, Staszek, również jest w tym samym wieku, co zupełnie nie pasuje do jego opisu, który wskazuje na mężczyznę w średnim wieku, a nie młodego mężczyznę. Nie jest to jedyna tego typu sytuacja, gdy wiek, przeszłość i opis bohaterów zastanawia, dlatego też stale miałam wrażenie, że coś tutaj nie pasuje. Niektóre szczegóły akcji również mi się nie zgadzały na przykład miejsce spotkania Amadeusza z dziećmi. Na stronie 66 bohaterowie umawiają się przy wejściu do szkoły, zaś na stronie 76 jest napisane, że dzieci czekają na Wagnera przy sklepie. Coś tu ewidentnie nie pasuje. Należy zwrócić również uwagę na słabe rozeznanie autorki, zwłaszcza w prawie lub niefortunnie skonstruowane zdania w niektórych fabularnych fragmentach, jako przykład przytoczę zdanie: „Więc po tym, jak po raz ósmy trafiła do szpitala ze złamanymi żebrami, sąd nakazał im się rozwieść”. Sąd w Polsce nie może z góry nakazać rozwieść się małżonką, rozwód jest zawsze na wniosek któregoś z małżonków. Ogólnie takich potknięć fabularnych jest parę i czytając dokładnie, można je wyłapać, jeśli jednak ktoś nie zwraca na tego typu szczegóły uwagi i liczy się dla niego wyłącznie aspekt rozrywkowy, książka jest przyjemną, relaksującą lekturą.

Podsumowując, „Eine kleine trup” to lekka, hiperboliczna historia z wątkiem kryminalno-kulinarnym, który potrafi zaskoczyć i wywołać u czytelnika apetyt. Powieść Olgi Warykowskiej to godna przeczytania kontynuacja przygód Amadeusza Wagnera, która fabularnie jest znacznie lepsza od poprzedniej. Książkę czyta się przyjemnie, a temat jedzenia jest tu przedstawiony w wyważony sposób, przez co nie przeszkadza, a jest jedynie pobudzającym ślinianki dodatkiem do fabuły. Już na pierwszy rzut oka widać, że pisarka od czasu jej debiutu rozwinęła swój warsztat i parę razy mnie mile zaskoczyła, zwłaszcza kreacją głównego bohatera oraz ilością tajemnic do odkrycia. Nie wszystko jednak było idealne, gdyż w historii tej znalazłam niestety parę błędów fabularnych, co w ostatecznym rozrachunku negatywnie wpłynęło na jej odbiór. Widać, że autorka potrafi wyciągać wnioski i chce się rozwijać, dlatego też wierzę, że wraz z każdą kolejną książką historie będą lepsze i bardziej dopracowane, ta jednak w dalszym ciągu należy do dobrych, ale nie wybitnych powieści.

Zapraszam:
https://www.instagram.com/graphictobook
https://graphictobook.wordpress.com

„Jestem detektywem”

Małe miasteczka słyną z tego, że każdy każdego zna. Wszyscy wiedzą, kto czym się zajmuje, z kim spędza czas oraz kogo nie lubi. Co jednak można odkryć, gdy zajrzy się za zasłonę ludzkiej uprzejmości i sąsiedzkiej relacji? Czy naprawdę znamy ludzi, z którymi spędzamy czas? Czy każdy jest tym, za kogo go uważamy czy jednak to może wyłącznie pozory? Jak...

więcej Pokaż mimo to