rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Dżentelmena w Rosji", pierwszą czytaną przeze mnie książkę Amora Towlesa, po prostu uwielbiam i uznaję za jedną z najlepszych powieści, jakie dane mi było przeczytać. Nie wiem więc, jakim cudem przeoczyłem wznowienie jego debiutanckiej powieści "Dobre wychowanie" i wydanie przedostatniej "Lincoln Highway"?... Kiedy się o tym dowiedziałem, bez zwłoki i z ogromnymi nadziejami na kolejną dawkę wybitnej literatury, zabrałem się za nadrabianie zaległości.

Na pierwszy ogień poszła "Lincoln Highway", której opis od początku zapowiadał coś, co trafi w moje gusta. Odyseja dwojga braci a łącznie czwórki doświadczonych życiem młodych chłopaków, przemierzających Stany Zjednoczone lat 50. autostradą Lincolna? Jawiło się to trochę, jak powieść drogi, odwołująca się w wielu aspektach do nurtu klasycznej amerykańskiej powieści przygodowej dla młodzieży.

I w zasadzie jest to prawda, choć nie jest to główny tor ani główny ton powieści, która mimo, iż od pierwszych stron wskazuje na to, że plan podróży i jej cel są jasno określone, szybko rozbiega się w kierunkach kompletnie nieoczekiwanych. Podąża też wątkami znajdującymi nieoczywiste rozwiązania - niektóre z nich, nawet tych rozwiązań ani jasnych konkluzji nie dostarczają (wątek piątej z istotnych postaci - dążącej do emancypacji młodej dziewczyny Sally) - i w zasadzie z początkowych założeń historii nie pozostaje nic, poza - powracającym od czasu do czasu - echem pragnień i planów bohaterów. Stąd też znalazło się tu sporo tu zawoalowanych i bezpośrednich odniesień do "Odysei"...

Wspomniałem o tym, że to książka dla młodzieży, i rzeczywiście bardzo bym ją polecał również młodym czytelnikom, zastrzegając, że Towles sięga również po głębsze tematy i przedstawia bardziej złożone sytuacje i postaci. Te ostatnie kreśli z typowym dla siebie wdziękiem i na wysokim poziomie komplikacji i niejednoznaczności. Oczywiście, nie brak tu bohaterów kompletnie czystych, będących wręcz awatarami rozumianego bezwarunkowo dobra (Billy, Woolly), ale wiele z nich to postaci niedoskonałe, popełniające błędy, podążające ścieżką zdefiniowaną przez swoje poglądy i doświadczenie moralności czy zwykły egoizm. Postaci mocno zapadających w pamięć, i z którymi naprawdę z żalem się rozstajemy.

O ile, podobnie jak w "Dżentelmenie..." właśnie to bogactwo charakterów i poetyckie wręcz pióro autora, oraz to, że w odmalowywaniu czasów i okoliczności oraz nieśpiesznym snuciu wątków, wciąż pozostaje w moich oczach autorem wybitnym, to jednak razi w "Lincoln Highway" pewien bałagan koncepcyjny i narracyjny. Nici fabuły rwą się w dziwnych momentach, pojawiają się pewne wątki poboczne, które służą raczej za - uznać trzeba, że piękne i mądre - moralitety czy przypowieści, a obecność innych, z uwagi na ich finał, trudno wytłumaczyć. Może bardziej sprawdziłyby się w zbiorze krótszych form?...

Jakkolwiek, w ogólnym rozrachunku, to wciąż Towles - który podobnie, jak w "Dżentelmenie w Moskwie", dostarcza przyjemnego pozytywnego i naiwnego uroku, szczypty nostalgii, oraz pokrzepia optymizmem i nadzieją, co ujawnia się tu szczególnie w relacjach międzyludzkich i w samym dążeniu bohaterów do lepszego życia, naprawy życiowych błędów i wyrównania niesprawiedliwie "zapłaconych" rachunków. Wplata tu jednak także bardziej mroczne, dojrzałe i refleksyjne elementy, które nadają powieści głębi i powagi, co sprawia - co podkreślę po raz kolejny - iż jest "Lincoln Highway" piękną lekturą zarówno dla młodzieży, jak i dla dorosłych. Polecam!

"Dżentelmena w Rosji", pierwszą czytaną przeze mnie książkę Amora Towlesa, po prostu uwielbiam i uznaję za jedną z najlepszych powieści, jakie dane mi było przeczytać. Nie wiem więc, jakim cudem przeoczyłem wznowienie jego debiutanckiej powieści "Dobre wychowanie" i wydanie przedostatniej "Lincoln Highway"?... Kiedy się o tym dowiedziałem, bez zwłoki i z ogromnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Petera Hince'a - znanego również, jako "Ratty" - niewiele ma wspólnego z - nawet szeroko rozumianą - biografią. Nie oznacza jednak, że z punktu widzenia osoby zainteresowanej zespołem jest to publikacja mniej cenna. Ba, można by nawet powiedzieć, że "Nieznana historia" lepiej przybliża zespół a nawet sprowadza jego członków z piedestału do poziomu zwykłych ludzi, przeżywających tryumfy - i w pełni, często w sposób bulwersujący i gorszący opinię publiczną, wykorzystujących płynące z tego profity - oraz mierzących się z porażkami, pokusami i wewnętrznymi demonami.

Żeby jednak nie było tak ponuro, Hince, długoletni członek ekipy technicznej Queen, prezentujący się jako osoba bliska samemu Freddiemu Mercury'emu i reszcie zespołu, operując słowem ze swoistym poczuciem humoru, ironią i ogromną dawką bezpardonowego, bezczelnego wręcz, sarkazmu, daje nam unikatową możliwość spojrzenia na życie gwiazd, odsłaniając kulisy pracy podczas tras koncertowych. A także - a może nawet bardziej - umożliwia poznanie życia zwykłych-niezwykłych ludzi, z pewnością niepozbawionych wad, wrażliwych na punkcie swojego ego, ale też - po opadnięciu dymu i fajerwerków - poznanie ich dramatów i intymnych chwil, w czasie gdy okazują się po prostu "kumplami z roboty".

Dla wszystkich pragnących się dowiedzieć więcej o "Queen" - rzecz nie do ominięcia. Jakkolwiek - uprzedzam! - sporo tu opowieści i zwierzeń, które mogą się spotkać z uzasadnionym oburzeniem niektórych czytelników - w tym sposób postrzegania kobiet i "chwalenia" się seksualnymi podbojami samego autora, jak i innych członków zespołu - no i jednak jest w niej trochę tego nieprzyjemnego "brudu" zza kulis i ogromna ilość wysoce niecenzuralnych anegdot. Oczywiście, w jakimś stopniu rzeczy te pasują do "przepastnej skarbnicy rockowych faktów, mitów i legend", ale chyba warto ostrzec osoby wrażliwe w aspekcie "politycznej poprawności". Ja, mimo tego, polecam!

P.S. Dodatkowym atutem, o którym warto wspomnieć, jest dołączona galeria zdjęć, niepublikowanych wcześniej i pochodzących z archiwum autora.

Książka Petera Hince'a - znanego również, jako "Ratty" - niewiele ma wspólnego z - nawet szeroko rozumianą - biografią. Nie oznacza jednak, że z punktu widzenia osoby zainteresowanej zespołem jest to publikacja mniej cenna. Ba, można by nawet powiedzieć, że "Nieznana historia" lepiej przybliża zespół a nawet sprowadza jego członków z piedestału do poziomu zwykłych ludzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Esencja rzetelnej biografii, której autorowi udało się zachować równowagę - z szacunkiem dla dorobku, wpływu na historię muzyki i popkulturę, ale bez unikania trudnych tematów czy kontrowersji związanych z życiem członków - w tej kwestii ze wskazaniem, oczywiście na lidera - zespołu.

Najciekawszym aspektem publikacji jest zdecydowanie - dla mnie osobiście bardziej interesującym niż wątki relacji wewnątrz grupy, bulwersujące legendy i rzeczywiste skandale, związane z pozasceniczną aktywnością członków zespołu - jest dogłębny wgląd w proces twórczy Queen oraz unaocznienie wpływu wydarzeń społeczno-politycznych i zmian kulturowych na ich muzykę i vice versa.

Biografia ta nie tylko zaspokoi - w wielu aspektach - ciekawość największych fanów twórczości Queen, ale z pewnością okaże się również, dla osób znających zespół jedynie z jego największych przebojów, znakomitym przewodnikiem i zachętą do zagłębienia się w obszerny dorobek artystów. Polecam!

Esencja rzetelnej biografii, której autorowi udało się zachować równowagę - z szacunkiem dla dorobku, wpływu na historię muzyki i popkulturę, ale bez unikania trudnych tematów czy kontrowersji związanych z życiem członków - w tej kwestii ze wskazaniem, oczywiście na lidera - zespołu.

Najciekawszym aspektem publikacji jest zdecydowanie - dla mnie osobiście bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Publikacja Paula Trynki jest bez wątpienia rzetelną biografią, podsumowującą życie i karierę jednego z najbardziej ikonicznych artystów w historii muzyki pop i dogłębną, niesamowicie szczegółową analizą twórczości muzycznej Bowiego z drobiazgowo nakreślonymi kontekstami historycznymi i kulturowymi, w których się rozwijał się muzyk i performer.

Nie wiem jednak, czy to nagromadzenie faktów, silnie publicystyczny styl biografa, czy może kwestia stylu tłumaczki, sprawiły, że tę opowieść, w której tak dalece eksploruje się prywatne życie Bowiego, pełne zarówno triumfów, jak i trudności, obfitująca w wiele kontrowersyjnych wątków związanych z relacjami z rodziną, przyjaciółmi i kochankami, okresami uzależnienia od narkotyków, z seksualnością i tożsamością płciową, nie przemówiła do mnie ze spodziewaną siłą i nie dostarczyła emocji - takich, jak czytane wcześniej autobiografie Toma Jonesa, czy Bruce'a Dickinsona.

Jakkolwiek, dla fanów twórczości Bowiego i nie tylko, rzecz warta docenienia i przeczytania, dająca szansę zgłębienia nie tylko biografii samego artysty, ale także jego dorobku muzycznego - choćby za sprawą kompilacji recenzji wszystkich albumów, tworzonych przez Bowiego, dołączonej na końcu książki. Polecam!

Publikacja Paula Trynki jest bez wątpienia rzetelną biografią, podsumowującą życie i karierę jednego z najbardziej ikonicznych artystów w historii muzyki pop i dogłębną, niesamowicie szczegółową analizą twórczości muzycznej Bowiego z drobiazgowo nakreślonymi kontekstami historycznymi i kulturowymi, w których się rozwijał się muzyk i performer.

Nie wiem jednak, czy to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"...so we go and we'll not return
to navigate the seas of the sun
- our children will go on and on
to navigate the seas of the sun..."

Bruce Dickinson - ikona rocka, długoletni frontman legendarnej grupy Iron Maiden, który popełnił wiele ikonicznych tekstów piosenek - na użytek solowych publikacji i jako członek nie tylko "mejdenów" - oraz posiadacz bodajże najbardziej rozpoznawalnego, równie potężnego i ekspresyjnego głosu w historii heavy metalu, napisał był autobiografię, której najważniejszą i chyba najbliższą sercu samego autora jest opowieść o jego pasji do latania i przygodach związanych z awiacją. Cóż, tytuł zobowiązuje - bowiem, klamrą opowieści nie jest wspomnienie o pierwszej przesłuchanej płycie rockowej, pierwszym występie scenicznym, czy pierwszym nagranym albumie... Ale o pierwszej przygodzie z "lataniem".

Niewielu - w tej grupie byłem do niedawna i ja - zdaje sobie sprawę, że jest Dickinson wykwalifikowanym pilotem, instruktorem lotniczym i kapitanem linii lotniczych - stąd też, wszystkich sięgających po tę autobiografię uprzedzam - ta część opowieści jest równie ważna, jak inne aktywności twórcy - z pewnym przekąsem stwierdzam, że nie tak ciekawa dla mnie, jako czytelnika, jak wydawała się z pewnością dla "opowiadacza" - choć przeplatana jest, znajdującymi tu miejsce, opowieściami o osiągnięciach na scenie muzycznej, sukcesach i porażkach na tym polu, trasach koncertowych - obszerne fragmenty o wizycie w Polsce w 1984 i Sarajewie w 1994, odsłaniają ogromne pokłady wrażliwości Dickinsona, i stanowią jedne z najbardziej poruszających części tej książki - oraz genezie muzyki i tekstów, wespół tworzonych i tworzonych przez Bruce'a.

Biografia ciekawa, nieoczywista dla większości czytelników, wzruszająco szczera i inspirująca opowieść o drodze ku realizacji pasji i "wychodzeniu z tarczą" po starciu z najcięższymi przeciwnościami losu i okoliczności. Polecam!

"...so we go and we'll not return
to navigate the seas of the sun
- our children will go on and on
to navigate the seas of the sun..."

Bruce Dickinson - ikona rocka, długoletni frontman legendarnej grupy Iron Maiden, który popełnił wiele ikonicznych tekstów piosenek - na użytek solowych publikacji i jako członek nie tylko "mejdenów" - oraz posiadacz bodajże najbardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zagorzałym fanem twórczości Toma Jonesa nie jestem, aczkolwiek z przyjemnością wracam do jego utworów, zwłaszcza z kooperacyjnego albumu "Reload" i lubię szlagiery pokroju "It's Not Unusual", "She's A Lady", "Delilah", "Sexbomb" czy "Thunderball", gdzie daje prawdziwy popis wokalny, śpiewając jednakowoż tekst, który źle się zestarzał ("Any woman he wants, he'll get - He will break any heart without regret") i brzmi dziś niemal, jak piosenka napisana do parodii filmów z Bondem...

Dla jednych był ikoną popkultury, dla innych symbolem swoistej odmiany kiczu i obciachu (Las Vegas, lecące na scenę majtki i klucze do pokoi hotelowych). Niezaprzeczalnym jednak jest, że Jones stał się jedną z najbarwniejszych postaci w historii muzyki rozrywkowej i jest charyzmatycznym wokalistą, obdarzonym niezwykłym głosem z dziesiątkami "evergreenów" na swoim koncie...

Autobiografia zaskoczyła mnie od strony formalnej, bowiem czyta się ją niczym świetną i bezpretensjonalną powieść, napisaną z niezwykłą szczerością i humorem. Jones kupił mnie kompletnie swojskością tej części swojej osobowości, dalekiej od estradowego blichtru.

Po prostu tę historię sukcesu - i późniejszej tęsknoty za sceną oraz pragnienia powrotu w latach 80-tych i 90-tych, okupionych ciężką pracą, porażkami i chwilami zwątpienia - opowiada przede wszystkim "chłopak" z Walii. Czasem narwany, porywczy, niestroniący od zadym i przez wiele lat ciężko fizycznie pracujący, by zapewnić byt swojej rodzinie, który obdarzony został przez los pięknym głosem i któremu trafił się łut szczęścia. Albo kilka.

Autobiografia Toma Jonesa to książka, od której trudno się oderwać. Szczera i wzruszająca. Okraszona masą anegdot i absurdalnych przygód zza kuluarów branży muzycznej i nie tylko - dowiecie się między innymi, że bezpowrotnie przepadła nam możliwość poznania piosenki, którą Elvis Presley chciał podarować Jonesowi, demonstrując ją Tomowi z majtkami (a jakże!) u kostek - i z pewnością nie tylko lektura dla fanów Jonesa (czego jestem przykładem), ale dla wszystkich, którzy chcą spojrzeć za kurtynę show-biznesu i zobaczyć, kim jest naprawdę idol, kiedy zgaśnie blask scenicznych reflektorów. Gawęda gościa, któremu się udało. A potem drugi raz się udało. Choć lekko mu nie było... Polecam gorąco!

Zagorzałym fanem twórczości Toma Jonesa nie jestem, aczkolwiek z przyjemnością wracam do jego utworów, zwłaszcza z kooperacyjnego albumu "Reload" i lubię szlagiery pokroju "It's Not Unusual", "She's A Lady", "Delilah", "Sexbomb" czy "Thunderball", gdzie daje prawdziwy popis wokalny, śpiewając jednakowoż tekst, który źle się zestarzał ("Any woman he wants, he'll get - He...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"I'd never been on a set like it. Jackson's homeland feeds him in ways he could probably never articulate. (...) He's an auteur with an entire country behind him."

Ian Nathan porwał mnie w fascynującą podróż za kulisy jednego z najbardziej epickich filmowych uniwersów i definitywnej adaptacji kultowego dzieła literatury fantasy! Książka ta to dużo więcej niż dogłębna analiza procesu tworzenia trylogii - choć ten jej aspekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania.

To przepięknie napisana opowieść o wyzwaniach, chwilach zwątpienia i widmach klęski, które niejednokrotnie wisiały i rzucały się cieniami nad tymi monumentalnymi filmami. Jest książka ta również kroniką bezgranicznej wiary i poświęcenia, historią tych, którzy postawili wszystko na jednej z szal wagi, na drugiej której było przedsięwzięcie uznawane za niemożliwe do zrealizowania.

Kompletne świadectwo geniuszu twórczego Petera Jacksona i niemożliwej wręcz do wyobrażenia - a jednak zaistniałej! - synergii pomiędzy rzeszą twórców i artystów zaangażowanych w projekt!

Nathan spędził też kilka dni na planie, w okresie postprodukcji i "dokrętek" drugiej części trylogii, w trakcie których dane mu było poznać od poszewki sposób pracy twórców i przeprowadzić - czasem w surrealistycznych warunkach (nad bufetem, z którego Christopher Lee zastanawia się, czy powinien wybrać chilli na lunch, będąc w pełnej charakteryzacji Saurmana) - masę wywiadów.

To obowiązkowa lektura nie tylko dla każdego, kto kocha fantastykę i kinowe Śródziemie, ale też dla wszystkich interesujących się kinem i procesem twórczym, prowadzącym do powstania filmowych arcydzieł! Polecam gorąco!

"I'd never been on a set like it. Jackson's homeland feeds him in ways he could probably never articulate. (...) He's an auteur with an entire country behind him."

Ian Nathan porwał mnie w fascynującą podróż za kulisy jednego z najbardziej epickich filmowych uniwersów i definitywnej adaptacji kultowego dzieła literatury fantasy! Książka ta to dużo więcej niż dogłębna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grady Hendrix jest obecnie moim ulubionym twórcą literatury grozy. I to nie tylko dlatego, że potrafi w swoich książkach zręcznie wykorzystać znane i - zadawać by się mogło kompletnie ograne - motywy i schematy znane z literackich czy filmowych horrorów, tworząc z nich interesujący kolaż gatunkowy.

Hendrix, podobnie jak w swoich poprzednich książkach, bierze na tapet jeden z klasycznych już dla dziedziny horroru motywów - a w zasadzie, podobnie jak we wcześniejszych książkach, łączy kilka współgrających ze sobą elementów - czyli nawiedzony dom, ze szczególnym wskazaniem na, rezydujące w nim i często łączone z tą sferą grozy, "upiorne" lalki czy pacynki.

Sporo tu oczywistych odniesień (czasem subtelnych ich dekonstrukcji) do serii filmów, takich jak "Annabelle", "Laleczka Chucky" oraz "Poltergeist" czy "Insidious", stanowiących punkt oparcia dla ciekawej i pełnej zwrotów akcji fabuły.

Albowiem, nawet jeśli Hendrix gra często słyszane akordy, to zawsze koncentruje się na tym, aby historia była oryginalna a w jej centrum znajdowały się pełnokrwiste postaci a znalezienie się przez nie w sidłach złowrogich zjawisk nadnaturalnej proweniencji - jak w przypadku Louise i Marka, bohaterów "Jak sprzedać..." - stało się katalizatorem do rozliczenia z traumami przeszłości, rodzinnymi tajemnicami i dramatami oraz spychanymi do podświadomości ukrytymi urazami i konfliktami.

Kolejny znakomity horror Grady'ego Hendrixa, który polecam nie tylko wszystkim miłośnikom gatunku, ale też wielbicielom dobrej prozy obyczajowej ze szczyptą nienachalnej komedii. Polecam!

Grady Hendrix jest obecnie moim ulubionym twórcą literatury grozy. I to nie tylko dlatego, że potrafi w swoich książkach zręcznie wykorzystać znane i - zadawać by się mogło kompletnie ograne - motywy i schematy znane z literackich czy filmowych horrorów, tworząc z nich interesujący kolaż gatunkowy.

Hendrix, podobnie jak w swoich poprzednich książkach, bierze na tapet jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba żadna z dotychczas czytanych przeze mnie książek z zakresu literatury faktu, nie zostawiła mnie rozglądającego się, jak memiczny John Travolta, w stanie tak głębokiej konfuzji, na mentalnym pograniczu, gdzie stykają się i konfrontują ze sobą ekstremalne strefy wiedzy, myśli i emocji, oraz wszystko to, co podpowiadają, czego uczą i przed czym przestrzegają zdrowy rozsądek, nauka, psychologia / psychopatologia oraz - last but not least - zabobon i "legenda ludowa".

To praca rzetelna i solidnie udokumentowana publikacja - unikająca punktowania racji jej centralnych bohaterów, a nawet z finezją je kontrapunktująca. Bardzo zdystansowana, ale wielokrotnie wbijająca w mózg sopel lodu, albo raczej, strzykawkę, dokonującą iniekcji kciukiem twórcy reportażu, zaciśniętym do granicy niekomfortowego bólu, irracjonalnych - mogących być dla niektórych nieodwracalnie szokującymi - pierwiastków i "bakterii", wnikających w to, co postrzegalne i fundamentalne, w celu kompozycji kalejdoskopu mającego pogodzić (o ile to możliwe?) te obszary naszej wiedzy i świadomości z tymi "swędzącymi", gdzie harcuje to, co niepoznane, ulotne a może nawet szalone!

Polecam, choć ostrzegam! - możecie po lekturze doszukiwać się wzorców we wszechświecie, które mogą być jedynie rzutowaniem własnych przeżyć i emocji... Znakomita, choć chyba nieco niebezpieczna lektura!

Chyba żadna z dotychczas czytanych przeze mnie książek z zakresu literatury faktu, nie zostawiła mnie rozglądającego się, jak memiczny John Travolta, w stanie tak głębokiej konfuzji, na mentalnym pograniczu, gdzie stykają się i konfrontują ze sobą ekstremalne strefy wiedzy, myśli i emocji, oraz wszystko to, co podpowiadają, czego uczą i przed czym przestrzegają zdrowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystko zaczęło się od "Bohaterów ostatniej akcji", książki wydanej w Polsce przez Wydawnictwo Open Beta. Publikacji, która oddaje [bazując na własnych doświadczeniach z "czasu i miejsca akcji", w których doświadczałem szerokiego spektrum emocji, oglądając filmy na kasetach wideo (na "odtwarzaczu" marki Toshiba) wyczyny ekranowych herosów] część ducha lat 80-tych, ekstrapolowanych z latencją w lata 90-te burzliwej i z wielu miar nieciekawej polskiej rzeczywistości. Kino akcji na zawsze w moim i sercach wielu dzieciaków i nastolatków dorastających wtenczas w Polsce, ale...

No, właśnie, ale... na tych samych kasetach VHS mogących pomieścić 180 minut filmu, kino akcji dzieliło miejsce z kultowymi amerykańskim komediami epoki - nierzadko pewnie te drugie, nadpisywane były na te pierwsze. Tak więc, przeładowane adrenaliną emocje rozładowywane były kaskadami śmiechu, które wyzwalali "Golfiarze", "Szajbus", "Pulpety", "Pogromcy duchów", "Blues Brothers", "Wujaszek Buck", "Szpiedzy tacy, jak my" czy "Gliniarz z Beverly Hills" oraz "Sklepik z horrorami", czy wszystkie "Wakacje" rodziny Griswoldów...

...i właśnie o tym jest bliższa memu sercu, wcześniejsza książka Nicka de Semlyena, opowiadająca o komediowych geniuszach - którzy w wyniku niepoznanych dotąd praw rządzących generowaniem tak niezwykłych zbiegów okoliczności, niemal wszyscy werbowani byli do kina z programu Saturday Night Live i kanadyjskiej Second City Television - i prywatnie niekoniecznie przyjemnych typkach, którzy pod względem seksualnych ekstrawagancji i pociągu do używek mogliby zawstydzić niejedną z gwiazd rocka swojej, minionych i następujących epok.

Książka pełna ciekawostek i anegdot. Odsłaniająca kulisy powstawania kultowych komedii. Niepomijająca, często wyjątkowo haniebnych, i równie często pozytywnie wzruszających, a nierzadko - jak to w przypadku życiorysów komediantów - dojmująco smutnych wątków, opisująca w unikatowym stylu życiorysy Eddiego Murphy'ego, Steve'a Martina, Johna Belushiego, Ricka Moranisa, Dana Aykroyda, Billa Murraya i mojego ukochanego - zresztą nie tylko, "mojego", bo "powszechnie" - cudownego Johna Candy'ego.

A do tego jest to książka wskazująca i zachęcająca do obejrzenia filmów, które zostały niedocenione wtenczas, a i później u nas - w Polsce - nie zyskały popularności, jak choćby "Sąsiedzi" z - dla odmiany Aykroydem, jako szajbusem i Belushim, jako żyjącym na przedmieściu nudziarzem (nie zapominając o zmysłowej Cathy Moriarty!), czy "Umarli nie potrzebują pledu", będącym patchworkiem scen z najpopularniejszych filmów noir i nie tylko ("Wielki sen", "Przepraszam, pomyłka", "Stracony weekend"...) dopasowanych do scenariusza Carla Reinera i emploi Steve'a Martina, który im dalej od niego próbował uciec, tym bardziej je utrwalał.

A to tylko czubek góry lodowej, bowiem po lekturze czekać Was z pewnością będzie czas nadrabiania i odświeżania tych kultowych komedii, zaufajcie mi. Tak więc polecam i wyrażam nadzieję, iż mimo tego, że "Rozbrykani goście" (tłumaczenie własne), nie mają tak wielkiego komercyjnego potencjału i fanbase'y jak "Bohaterowie ostatniej akcji", to jednak kiedyś tam, w przyszłości, Open Beta zdecyduje się przybliżyć i tę publikację polskojęzycznym czytelnikom.

Wszystko zaczęło się od "Bohaterów ostatniej akcji", książki wydanej w Polsce przez Wydawnictwo Open Beta. Publikacji, która oddaje [bazując na własnych doświadczeniach z "czasu i miejsca akcji", w których doświadczałem szerokiego spektrum emocji, oglądając filmy na kasetach wideo (na "odtwarzaczu" marki Toshiba) wyczyny ekranowych herosów] część ducha lat 80-tych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Lenin kiedyś przepowiedział, że po rewolucji kapitaliści będą szczęśliwi, gdy będą mogli sprzedać komunistom sznur, a ci ich na nim powieszą. Nawet jednak Lenin nie mógł sobie wyobrazić, że kapitaliści ten sznur, i to nie byle jaki, dadzą komunistom za darmo."

"Najbardziej bezwstydne radzieckie zamówienie dotyczyło dekadenckiego, burżuazyjnego sznura – srebrnego sznura galowego. Generał major C.M. Wesson donosił Stettiniusowi w lutym 1943 r., że Stalin „niedawno wprowadził w Armii Czerwonej epolety. Do Departamentu Wojny wpłynęło właśnie zapotrzebowanie na 2 735 623 metry plecionki, której koszt wynosi około 7 000 000 dolarów”. Warkocz sznura 'w połowie składa się ze złota na srebrnej bazie, a w połowie ze srebrnego oplotu na srebrnej bazie'"

"...choć Pacyfik wydawał się bezpieczniejszy, a wykorzystanie trasy pacyficznej było legalne (...) faktycznie chciał (Stalin), żeby amerykańscy kapitaliści umierali na morzu, zaopatrując jego armie..."

"Przy kilku okazjach Stalin określał transporty pomocy Lend-Lease jako 'sprzedaż' tylko po to, żeby go poprawiono. 4 września 1941 r. Churchill pisał do niego: 'Użył Pan słowa »sprzedać«. Nie postrzegaliśmy tej sprawy w takich kategoriach i nigdy nie myśleliśmy o zapłacie'."

* * *

W swojej monumentalnej pracy McMeekin skupia się głównie na aspektach politycznych i dyplomatycznych, rzucając nowe światło na bulwersujące - nawet dziś - decyzje podjęte przez przywódców alianckich, zwłaszcza Roosevelta i Churchilla. Fani militariów i poszukujący drobiazgowej wiedzy na temat wątków strategiczno-taktycznych, winni raczej szukać innych około wojennych publikacji, wzmiankowanych tu w odnośnikach i bibliografii.

Zdaje się, że głównym celem autora było wskazanie błędów i kompromisów, jakich dokonali liderzy Aliantów w swej wyjątkowo idealistycznej naiwności - albo kierowani wygodą prowadzenia wojny za pośrednictwem niemoralnego sojusznika - a nowe perspektywy na zrozumienie politycznej rzeczywistości tamtego czasu, otwiera detaliczne skupienie się na najbardziej szokujących, trudnych do zracjonalizowania i wręcz nieprawdopodobnych aspektach programu Lend-Lease (patrz: cytaty powyżej).

McMeekin oferuje czytelnikowi bogatą analizę wydarzeń II Wojny Światowej i syntezę wątków z wielu publikacji, z uwzględnieniem roli Rosji i Stalina, oraz podejmuje próby odpowiedzi - bez naciąganego usprawiedliwiania - na niewygodne pytania dotyczące moralności i etyki w działaniach politycznych.

Ciekawym - i o tyleż niepokojącym, żeby nie powiedzieć "zatrważającym" - znajduję fakt, że opisane tu mechanizmy (nie tylko rosyjskiej) polityki międzynarodowej i wgląd za kulisy decyzji, które kształtowały losy świata podczas II Wojny Światowej, znajdują wiele analogii do współczesnych wydarzeń geopolitycznych, stąd też uważam, że książka ta jest niezwykle wartościowa i pragnąłbym aby zapoznali się z nią też ludzie decydujący obecnie o losach Świata i - przede wszystkim - Polski. Im - i nie tylko - polecam gorąco!

"Lenin kiedyś przepowiedział, że po rewolucji kapitaliści będą szczęśliwi, gdy będą mogli sprzedać komunistom sznur, a ci ich na nim powieszą. Nawet jednak Lenin nie mógł sobie wyobrazić, że kapitaliści ten sznur, i to nie byle jaki, dadzą komunistom za darmo."

"Najbardziej bezwstydne radzieckie zamówienie dotyczyło dekadenckiego, burżuazyjnego sznura – srebrnego sznura...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początek - mimo tego, co zaraz napiszę - szczerze zachęcam do nabycia "Bohaterów ostatniej akcji", bo wciąż mało jest na polskim rynku wydawniczym podobnych pozycji. Wydawnictwo Open Beta jest oficyną "na dorobku", stąd też należy się wsparcie takiej inicjatywie i pewien kredyt zaufania, który - mam nadzieję - w przypadku kolejnych publikacji opłaci się wydaniami książek, w których ktoś lepiej zadba o poprawienie stylu, gramatyki, interpunkcji i ogólnej spójności.

Ilość literówek woła tu o pomstę do nieba, więc Panie Marcinie, może powinien Pan odciążyć się z dodatkowej funkcji korektora i redaktora, zatrudniając do tego jakiegoś podwykonawcę? I cóż, z całym szacunkiem dla dorobku translatorskiego Bartosza Czartoryskiego, w ogólnym ujęciu jest to przekład dobry, ale z kilkoma obco, dziwnie i kuriozalnie dobranymi sformułowaniami.

Na szybko przychodzi mi do głowy określenie fryzury Chucka Norrisa jako "puszystej". Cóż, takie moim zdaniem - z własnego doświadczenia - pewnie mógł mieć wąsy lub brodę a fryzurę lepiej aby miał "bujną". Nie mam też kopii oryginalnej książki, stąd nie wiem, czy jest to błąd Nicka De Semlyena, czy "lost in translation", ale John Matrix w "Komando" nie obiecuje Sully'emu "że go nie zabije", ale "obiecuje, że zabije go jako ostatniego". To, że kłamał jest zgodne z faktem. Czy więcej jest tu takich omyłek, które - z powodu nieco gorszej znajomości innych filmów i stetryczałej pamięci mi umknęły?...

I jeszcze trochę ponarzekam, bo biorąc pod uwagę to, co napisałem powyżej plus fakt, że czytelnik otrzymuje paperbacka z wkładką ze stockowymi zdjęciami, nie uzasadnia niemalże albumowej a przynajmniej hardcoverowej ceny tej książki. O jakieś "dwadzieścia" złotych, to zdecydowanie mogłaby być tańsza...

A poza tym - bardzo fajnie napisana książka, z ciekawym kluczem narracyjnym, zgodnie z którym autor przeplata wątki ekranowych herosów epoki VHS (w Polsce, oczywiście, bo ze zdumieniem czytałem o tym, jak kasowymi w USA i na świecie były te filmy w czasie ich premiery - uwzględniając inflację, można by dziś porównać ich osiągnięcia do wyczynów superprodukcji MCU w najlepszym okresie). Zaskakujące, jak często ścieżki Sylvestera Stallone'a i Arnolda Schwarzeneggera, Chucka Norrisa, Jackie'ego Chana, Dolpha Lundgrena, Stevena Seagala, Jeana-Claude'a Van Damme'a i Bruce'a Willisa się przeplatały i jak intensywną formę przybierały czasem ich poza ekranowe konflikty.

Ponadto, mimo imponujących i inspirujących faktów z życia herosów lat 80-tych, nieco odbrązawia ich Semlyen i rzuca światło na wątki z życia osobistego, które we współczesnym Hollywood - biorąc pod uwagę najświeższe skandale - strąciłyby ich w odmęty zapomnienia i powszechnej pogardy...

Narzekam, ględzę, ale i tak książkę polecam. Lektura interesująca i popychająca do ponownego sięgnięcia po klasyki kina akcji. No i - jak wspomniałem wyżej - wciąż za mało tego typu rzeczy u nas się pojawia, więc warto wydawców motywować. Oby tylko nieco lepiej przykładali się do roboty!

Na początek - mimo tego, co zaraz napiszę - szczerze zachęcam do nabycia "Bohaterów ostatniej akcji", bo wciąż mało jest na polskim rynku wydawniczym podobnych pozycji. Wydawnictwo Open Beta jest oficyną "na dorobku", stąd też należy się wsparcie takiej inicjatywie i pewien kredyt zaufania, który - mam nadzieję - w przypadku kolejnych publikacji opłaci się wydaniami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obiecałem sobie, że w 2024 wrócę i dokonam rewizji dzieł Terry'ego Pratchetta i słowo... stało się słowa czytaniem. "Piramidy" - "za pierwszym czytaniem" - były jedną z moich najmniej ulubionych książek sir Terry'ego. W każdym razie, książką, do której wracałem z mniejszą, niż do innych, częstotliwością.

Dziś już wiem dlaczego. Po powieściach będących totalnym pastiszem i wysoce inteligentną, ale jednak zgrywą i parodią fantasy, bajek i baśni, wydały mi się "Piramidy" lekturą dość ciężką i w wielu aspektach przygnębiająco mierzącą się z tematami ważkimi i aktualnymi. Nie tego wtenczas potrzebowałem, bowiem wcześniej otwierał przede mną sir Terry portale do totalnego i pełnego śmiechu eskapizmu...

Dziś widzę, że był to przedbieg przed "Pomniejszymi bóstwami", pierwszą z wielu prób zmierzenia się Pratchetta z tym, jak religijne przekonania mogą uwsteczniać społeczeństwa i cementować krzywdzące zasady moralne. Sir Terry w "Piramidach" nie atakuje bezpośrednio żadnej konkretnej religii - a właściwie, "bezpiecznie", jako pryzmat obiera odpowiednik naszego starożytnego Egiptu - koncentrując się w głównej mierze na uniwersalnych aspektach ludzkiej duchowości, uświęconej tradycją kultury i obrzędach, których geneza ginie w pomrokach dziejów oraz bezrefleksyjnym przestrzeganiu tychże, kontrastującym z dobrze rozumianym postępem.

Obrywa się też "kapłanom". W szerszym rozumieniu liderom, odwołującym się do tradycji i nie-tylko-religijnych rytuałów, by za wszelką cenę utrzymać władzę nad społeczeństwem i działań, które nijak nie służą dobru, ale jedynie podtrzymywaniu własnej pozycji i wpływów... Oraz dążeniu do celów, które ktoś kiedyś znał, ale nikt naprawdę nie pamięta, czemu miały służyć. Chyba nie muszę dodawać, że dlatego są "Piramidy" książką bardzo "na czasie", ale z drugiej strony... chyba nie było dotąd takich czasów, do których TAKA książka by nie przystawała. Niestety.

Dobrze, żeby nie kończyć smutnym akcentem, że "to wszystko się tak cyklicznie powtarza" ("Artyści", Kazik Na Żywo), są "Piramidy" szalenie zabawną i chyba najbardziej bogatą w akcenty erotyczne (jeśli ma to dla kogoś znaczenie a zakładam, że może mieć ;-)), ale też naukowe (wybierzcie, co Was kręci: matematyka, geometria, astrofizyka, kwanty?) implementacje książką sir Terry'ego Pratchetta. Najświeższe czytanie mocno winduje w górę ten siódmy tom z cyklu "Świat Dysku", umieszczając "Piramidy" prawdopodobnie w pierwszej dziesiątce moich ulubionych "dyskowych" książek. Potwierdzę to jednak pod koniec roku a póki co... Polecam!

Obiecałem sobie, że w 2024 wrócę i dokonam rewizji dzieł Terry'ego Pratchetta i słowo... stało się słowa czytaniem. "Piramidy" - "za pierwszym czytaniem" - były jedną z moich najmniej ulubionych książek sir Terry'ego. W każdym razie, książką, do której wracałem z mniejszą, niż do innych, częstotliwością.

Dziś już wiem dlaczego. Po powieściach będących totalnym pastiszem i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Marvel: The Legendary Graphic Novel Collection: Volume 29: Civil War Steve McNiven, Mark Millar
Ocena 7,0
Marvel: The Le... Steve McNiven, Mark...

Na półkach:

"Civil War" to po trosze rozczarowanie - bo status legendarności tych siedmiu zeszytów zebranych w niniejszym woluminie ugruntował się raczej pod wpływem później powstałych komiksowych narracji i zmian w status quo wielu postaci tego uniwersum - po trosze zaskoczenie poziomem skali i bezkompromisowości w stosowaniu chwytów, mających przechylić szalę zwycięstwa pomiędzy stronami konfliktu (tak, padają trupy zarówno po stronach cywilów, jak i super-bohaterów) - a po trosze wrażenie obcowania z zaczątkiem, prologiem do tego - patrz wyżej - co nastąpi później...

Komiksowa "Wojna bohaterów" to komiks rzeczywiście przełomowy, ale w przełomie tym otwierającym jedynie wyłom do serii dalszych podziałów i konfliktów. A w obrębie tych ambiwalencji, wyznawanych poglądów i sposobie postrzegania realiów komiksowych, przekładających się w różnych formach, odwołaniach i analogiach do rzeczywistości, czytelnikowi równie trudno obrać stronę i uzasadnić - jeśli nie jest się typem wyjątkowo twardogłowym - stanowisko, jak samym bohaterom dramatu.

Te siedem zeszytów składa się na emocjonującą - nie tylko w sferze epickich starć i pojedynków - serię, a ponadto album portretuje ważki moment w historii komiksów Marvela. A do tego, dzięki kresce Steve'a McNivana i jego zmysłowi do tworzenia dynamicznych kompozycji, jest to komiks, kadry z którego trwale zapisują się w głowie! Mimo kilku (wymienionych wyżej, lub zachowanych na później - do podcastu ;-) zastrzeżeń polecam!

"Civil War" to po trosze rozczarowanie - bo status legendarności tych siedmiu zeszytów zebranych w niniejszym woluminie ugruntował się raczej pod wpływem później powstałych komiksowych narracji i zmian w status quo wielu postaci tego uniwersum - po trosze zaskoczenie poziomem skali i bezkompromisowości w stosowaniu chwytów, mających przechylić szalę zwycięstwa pomiędzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że do tej pory w mojej pamięci bardziej zapadły dwa filmy, bazujące na nowelach, które znalazły się w tym zbiorze. Filmy, które może nie pobiły rekordów w momencie swej premiery, ale dziś uznawane są za najlepiej wspominane i najbardziej wzruszające ("Stand by me" / "Ciało") a nawet wpisujące się złotymi głoskami w annały kinematografii ("Skazani na Shawshank"). Bardziej niż mini-powieści, które są w wielu aspektach inne, bardziej rozbudowane i często kładą silniejsze akcenty na inne warstwy wrażliwości emocjonalnej odbiorcy.

Perspektywa czytelnika i wielbiciela kina, przy nakładających się na siebie warstwach percepcji, nie zmienia faktu, że nigdy wcześniej ani nigdy później King nie odbił się tak silnie i tak wysoko - a w tym przypadku, biorąc pod uwagę wszystkie wątki związane z publikacją tego zbioru, lekko sardonicznie opisane w posłowiu, po raz pierwszy z takim impetem - od stricte horrorowej (przyszytej mu wąskim ściegiem) proweniencji, z którą paradoksalnie, marynarskim sznurem, dał się związać (bez ujmy) fenomenalną "Metodą oddychania" (opowiadaniem będącym hołdem, dla nieodżałowanej pamięci Petera Strauba).

"Cztery pory roku" to zbiór mini-powieści, który z marginesu twórczości Kinga, tworzy zrąb tego, co wkrótce - a w mojej opinii już dziś - uznawane będzie za ukoronowanie jego dorobku i najodważniejszą, ponadczasową i ze wszech miar udaną, próbę zmierzenia się z wieloma tematami tabu i wstrząsającym wskazywaniem genezy zepsucia, zła i mrocznych fascynacji w ich najbardziej ohydnej odmianie ("Zdolny uczeń"). Stephen King w stanie czystym - polecam gorąco!

Mam wrażenie, że do tej pory w mojej pamięci bardziej zapadły dwa filmy, bazujące na nowelach, które znalazły się w tym zbiorze. Filmy, które może nie pobiły rekordów w momencie swej premiery, ale dziś uznawane są za najlepiej wspominane i najbardziej wzruszające ("Stand by me" / "Ciało") a nawet wpisujące się złotymi głoskami w annały kinematografii ("Skazani na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo, iż udało mi się zdystansować co nieco od sztuczek, które stosuje Ken Follett - tych sztuczek, którymi kiedyś udawało mu się doprowadzić mnie do łez - to wciąż, od czasu do czasu, brakuje mi solidnego melodramatu. Wiem, że to nie gatunek literacki, ale określenie to znakomicie opisuje tę sferę twórczości tego, bez wątpienia, wybitnego pisarza - a ów będąc płodnym, wciąż dostarcza literatury, która może nie bawi, ale wzrusza i z pewnością uczy.

Czytam w opisie "ukoronowanie (...) Filarów Ziemii" - Ken, please, perłą w koronie były i pozostaną "Filary...", ale bez cienia przesady, muszę przyznać, że okres rewolucji przemysłowej nigdy dotąd nie zyskał w literaturze popularnej książki tak reprezentatywnej i skupionej na emocjach, dramatyzmie i tym, jak "spiekota epoki" wypalała się na grzbietach i losach zwykłych ludzi.

Ken Follet, po raz kolejny wzrusza i edukuje. Bohaterowie są niejednoznaczni, wielowymiarowi, do tego stopnia, że dość synergicznie przeżywa się ich radości, smutki i trudności życiowe. Trudno odciąć się też emocjonalnie od tych "złych", z nieznośnym ciężarem wiedzy tego, dlaczego stali się "źli" i dlaczego stoją po tej a nie innej stronie. Dla tych, którzy cenią sobie ten element twórczości Folletta, spokojnie, są tu, oczywiście, wątki miłosne, które dodają elementy romantyzmu i emocji, a także pikanterii - choć autor bywa fikuśny na poziomie bliskim mojej osobistej dezaprobaty - a wątki historyczne są starannie umiejscowione i oparte na solidnych badaniach (polecam wywiady z autorem po publikacji powieści, gdybyście mieli co do tego wątpliwości). Doskonały, i chyba na tę chwilę, bezkonkurencyjny pisarz historycznych "romansów". Polecam!

Mimo, iż udało mi się zdystansować co nieco od sztuczek, które stosuje Ken Follett - tych sztuczek, którymi kiedyś udawało mu się doprowadzić mnie do łez - to wciąż, od czasu do czasu, brakuje mi solidnego melodramatu. Wiem, że to nie gatunek literacki, ale określenie to znakomicie opisuje tę sferę twórczości tego, bez wątpienia, wybitnego pisarza - a ów będąc płodnym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pośród epitetów, które cisną się na usta, po lekturze tego monumentalnego, ponad tysiąc stronicowego zbioru dzieł zebranych Swanwicka, z pewnością nie znajdzie się określenie "przystępne". Jego proza zalicza się do literatury bogatej w metafory i gry słów, co przy skłonności do łączenia klasycznych motywów science fiction z zagadnieniami filozoficznymi, podlanych surrealistycznym sosem, sprawia, że są jego powieści - dwie dostępne w tym zbiorze - i opowiadania zdecydowanie literaturą wymagającą koncentracji i - co stwierdziłem po kilku próbach czytania książki "z doskoku" - odpowiedniej ilości wolnego czasu, pozwalającego zatopić się w nich w pełni.

Swanwick eksperymentuje na materii science fiction, fantasy i cyberpunku - czyli "rozgrzebuje", to co w literaturze gatunku już zdawałoby się poznane, przetrawione, ośmieszone i wyeksploatowane na wskroś - odkrywając przed czytelnikiem światy, w których zaawansowana technologia, sztuczne inteligencje czy kwestie związane z cyberprzestrzenią nie są dominantą nad tym, co ludzkie, prawdziwe, emocjonalne. A najważniejszym u niego wydają się głębokie zainteresowanie postaciami i ich psychologią, skupienie na złożoności i nieprzewidywalności natury człowieka (duszy?) i relacji międzyludzkich - w świecie (w światach), gdzie "człowiek" wcale nie brzmi już "dumnie".

Znakomity zbiór, prezentujący i podsumowujący dotychczasową twórczość pisarza, który - za pokolenie lub dwa - uznawany będzie za klasyka XXI-wiecznego science-fiction. Autor oryginalny, pomysłowy i chyba najlepszy w dziedzinie, w jakiej tworzy - chyba mówi się na to neo-cyberpunk, ale ja już dawno pogubiłem się w tym i zatraciłem (na szczęście) zdolność kategoryzacji. POLECAM WIELKIMI LITERAMI!

P.S. Pewnie mógłbym wskazać kilka z tekstów, jakie uznałem za warte, hm, wskazania, ale jako że kończyłem czytać zbiór w czasie Świąteczny, jakoś szczególnie ujęła mnie quasi-postapokaliptyczna "Opowieść zimowa" (notabene, opowiadanie Swanwicka, zaadaptowane do netfliksowej antologii "MIŁOŚĆ, ŚMIERĆ + ROBOTY", też rozgrywało się w lodówce ;-).

P.P.S. "Próżniowe kwiaty" czytałem w trakcie ogrywania CP2077, i choć mocno atakowały moje zmysły bodźcami spójnymi, to "Stacje przepływu" są powieścią, która urzekła mnie pod każdym względem. A najbardziej - powiem to by Was bardziej zachęcić - tym, że ta historia, to taki nowy "Blade Runner", więc chyba pora byście to poznali, zanim stanie się modne...

Pośród epitetów, które cisną się na usta, po lekturze tego monumentalnego, ponad tysiąc stronicowego zbioru dzieł zebranych Swanwicka, z pewnością nie znajdzie się określenie "przystępne". Jego proza zalicza się do literatury bogatej w metafory i gry słów, co przy skłonności do łączenia klasycznych motywów science fiction z zagadnieniami filozoficznymi, podlanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Dana Simmonsa spotyka się z różnorakim odbiorem a ja sam spośród jego dorobku bez wahania i cienia przesady umieścić mogę powieści, które uważam za kamienie milowe, zarówno horroru ("Drood"), science-fiction i swoistego melanżu tych gatunków z wątkami religijnymi, mitologicznymi i powieścią historyczną. To z pewnością pisarz wszechstronny, erudyta i sprawny opowiadacz, aczkolwiek bardzo często popisywanie się tymi cechami staje się elementem nadrzędnym w odniesieniu do konstrukcji fabularnej...

Takimi też jawi mi się ten monumentalny, niemal tysiąc stronicowy zbiór opowiadań, czy też ogólnie krótszych form, szkiców a nawet scenariuszy filmowych, który nieodparcie nasuwa porównanie z wydanymi w Polsce w trzech tomach "Retrospektywami" Georga R.R. Martina. A najbliżej ich są "Modlitwy do rozbitych kamieni", część gdzie oprócz samych tekstów, znalazło się miejsce na, zarysowujące kontekst i podłoże koncepcyjne, wstępniaki Simmonsa.

Tak więc, znalazło się w tym olbrzymim tomie wszystko, co - poza powieściami - napisał Dan Simmons. I... cóż... niekoniecznie wszystko powinno się było tu znaleźć, a spora część tekstów - słusznie - do tej pory, była szufladowymi, lub dostępnymi wąskiemu gronu zainteresowanych (po co tu, poza byciem ciekawostką, scenariusz do "Ofiary", czyli serialowej wersji "Metastazy"? / po co tu "szkicowa" wersja "Trupiej otuchy"?).

W przeciwieństwie do "Retrospektyw" Martina, jakoś tak mniej zostało we mnie "rzeczy do zapamiętania" z tego ogromnego zbioru. Może "Na K2 z Kanakaredesem", opowiadającej o epickiej wyprawie himalaistycznej z towarzystwem istoty z innego wszechświata? Może "Flashback", opowiadający o społeczeństwie, w którym ludzie mogą korzystać z "braindance'ów" rodem z gry CP2077? Może "W ząbek czesani" - chyba najlepsza "około-wampiryczna" rzecz Simmonsa? Mało tego...

Rozczarują się też ci, którzy czegoś naprawdę ciekawego oczekują po opowiadaniach osadzonych w uniwersum "Hyperiona", które niewiele wnoszą do całości a jako stand-alone też nie mają niczego szczególnie interesującego do zaoferowania.

Krótko mówiąc - mimo tego, iż tom obszerny - ciekawostka dla fanów twórczości, lubujących się w kolekcjonowaniu i komplementowaniu dorobku swoich ulubionych twórców. Umiarkowanie, głównie im, polecam!

Twórczość Dana Simmonsa spotyka się z różnorakim odbiorem a ja sam spośród jego dorobku bez wahania i cienia przesady umieścić mogę powieści, które uważam za kamienie milowe, zarówno horroru ("Drood"), science-fiction i swoistego melanżu tych gatunków z wątkami religijnymi, mitologicznymi i powieścią historyczną. To z pewnością pisarz wszechstronny, erudyta i sprawny...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Marvel: The Legendary Graphic Novel Collection: Volume 28:  Inhumans - Part II Paul Jenkins, Jae Lee
Ocena 7,0
Marvel: The Le... Paul Jenkins, Jae L...

Na półkach:

Ocena finału i zarazem całości historii rozpoczętej w 13. tomie "Kolekcji Legendarnych Komiksów Marvela" nie będzie odbiegać od tego, jaką wystawiłem po pierwszym spotkaniu z Inhumans w opowieści graficznej Paula Jenkinsa i Jae'a Lee.

Jenkins przedstawił oryginalną opowieść, dalece wybiegającą poza większość znanych historii o superbohaterach, która ukazała nadludzką rasę i struktury tej odizolowanej od świata społeczności, w wielu odcieniach. Będący doskonałymi pod wieloma względami i dysponujący nadludzkimi możliwościami, okazują się Inhumans dalece niedoskonali. Są postaciami z wszechstronnie zarysowaną głębią psychologiczną i emocjonalną, skłonnymi do popełniania kardynalnych grzechów i, kosztujących życia i cierpienie setek istnień, błędów. Uwięzionymi w ramach niesprawiedliwych i krzywdzących, uświęconych tradycją zasad i praw. Opowiedziana tu historia przebija mrocznym tonem i fatalistyczną atmosferą niemal wszystko, z czym do tej pory miałem do czynienia, jeśli chodzi o komiksy z uniwersum Marvela.

Dopełnieniem tej wizji są niesamowite, wyraziste i pełne ekspresji rysunki Jae'a Lee, podobnie jak treść, zostawiające dalece w tyle większość marvelowskich standardów. Kadry pełne detali, często popadające w surrealizm i podbijające dramaturgię dzięki grze cieniem i kontrastem, to z pewnością równorzędny - względem fabularnego - powód, aby uznać tę serię za jeden z najważniejszych komiksów "superbohaterskich" XXI wieku. Polecam!

Ocena finału i zarazem całości historii rozpoczętej w 13. tomie "Kolekcji Legendarnych Komiksów Marvela" nie będzie odbiegać od tego, jaką wystawiłem po pierwszym spotkaniu z Inhumans w opowieści graficznej Paula Jenkinsa i Jae'a Lee.

Jenkins przedstawił oryginalną opowieść, dalece wybiegającą poza większość znanych historii o superbohaterach, która ukazała nadludzką rasę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka była lepsza? Niekoniecznie. Paweł Ciołkiewicz - niestrudzenie i aktywnie podtrzymujący na swoich plecach publicystyczną sferę Wydawnictwa KURC - tym razem bierze się za barki z komiksowymi adaptacjami klasyków literatury i robi to, co nie jest niespodzianką, bardzo dobrze, rzetelnie porównując oryginalne dzieła z ich graficznymi odpowiednikami i wariacjami na ich temat.

Przy czym, nawet osoby nieobeznane z literaturą, na kanwie której powstały omawiane tu komiksy, z łatwością zrozumieją przedstawiane zagadnienia, dzięki temu, że Paweł Ciołkiewicz dba o to, aby geneza, treść i konteksty oryginalnych dzieł były odpowiednio - w większości przypadków BARDZO SZCZEGÓŁOWO ! - przybliżone czytelnikowi. A na dokładkę, w woluminie 3. serii "MOJE KOMIKSY" otrzymujemy kilka esejów skupiających się na komiksowych kontynuacjach kultowych klasyków oraz biografiach autorów, na kanwie dzieł których komiksy powstałe i omówione zostały wcześniej, czyli Kafki, Wilde'a, P.K. Dicka, Orwella czy Lovecrafta...

Z minusów - chyba już na to narzekałem w przypadku opinii o poprzednich tomach? - wciąż żałuję, że reprodukcje plansz z omawianych komiksów wciąż publikowane są w odcieniach szarości. Paweł Ciołkiewicz pięknie i sugestywnie pisze o niuansach i walorach artystycznych omawianych komiksów, co nie zmienia faktu, że do uzyskania pełnego obrazu, musi nam wciąż wystarczać, zawodna czasem, wyobraźnia. Wciąż licząc na jakieś kolorowe re-edycje, tom trzeci "MOICH KOMIKSÓW" gorąco polecam, zarówno miłośnikom komiksów, jak i literatury. A sam zostaję z listą kilkudziesięciu rekomendowanych tu komiksów, które muszę przeczytać do końca życia...

Książka była lepsza? Niekoniecznie. Paweł Ciołkiewicz - niestrudzenie i aktywnie podtrzymujący na swoich plecach publicystyczną sferę Wydawnictwa KURC - tym razem bierze się za barki z komiksowymi adaptacjami klasyków literatury i robi to, co nie jest niespodzianką, bardzo dobrze, rzetelnie porównując oryginalne dzieła z ich graficznymi odpowiednikami i wariacjami na ich...

więcej Pokaż mimo to