-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiliana Więcek: „Każdy z nas potrzebuje w swoim życiu wsparcia drugiego człowieka”BarbaraDorosz1
-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel34
Biblioteczka
“W realnym życiu tylko ty możesz ocalić samego siebie.”
Jeśli miałabym wyróżnić trzy podstawowe kategorie kryminałów, to wyglądałoby to mniej więcej tak:
Kryminały nudne, przegadane, którym brakowało tak dużo, że nawet ciężko nazwać je kryminałem. To ten typ, który czytałam do końca wyłącznie przez ciekawość lub zwyczajnie odkładałam, nie chcąc się z nimi męczyć.
Drugi typ to kryminały z ogromnym potencjałem. Tu brakowało tego, tam tamtego, a te niedociągnięcia sprawiały, że choć czytało się je przyjemnie to ich niedopracowanie kuło w oczy i odrywało od wciągania się w opowiedzianą historię. Koniec końców książka była dobra, ale nie zrobiła ogromnego wrażenia.
No i w końcu trzecia kategoria - kryminał doskonały. To ten typ książki, który po paru rozdziałach przestaje być tylko książką a staje się żywą historią w głowie czytelnika. Kryminał nieodkładalny, dopracowany, zajmujący. Kryminał, w przypadku którego jedyne myśli jakie przychodzą po oderwaniu się od lektury to myśli związane z fabułą lub rozważania nad geniuszem autora. Cóż, J. D. Barkera zdecydowanie można nazwać tym mianem.
Sam Porter, detektyw zajmujący się sprawą mordercy zwanego Zabójcą Czwartej Małpy robi wszystko co w jego mocy by go schwytać. 4MK jest jednak nieuchwytny. Gdy pod kołami autobusu ginie pieszy wszystko wskazuje na to, że jest to poszukiwany morderca. Zaczyna się walka z czasem, gdyż 4MK przed wypadkiem uprowadził kolejną ofiarę, której życie leży w rękach chicagowskiej policji.
W “Czwartej małpie” przede wszystkim nic nie jest przypadkowe. Tu każdy szczegół ma znaczenie i może doprowadzić do wniosków niezbędnych bohaterom w śledztwie a czytelnikowi do samodzielnego rozwiązania zagadek. Barker bardzo sprawnie wprowadza nas w pułapki i ślepe zaułki, by potem zadziwić rozwojem wydarzeń. Autor nie tylko potrafił mnie zwodzić i szokować, ale także wzruszyć i sprawić, że czułam wielkie współczucie wobec bohaterów.
Barker niezwykle ciekawie wprowadza czytelnika w umysł zabójcy, przedstawiając jego dzieciństwo i ukazując co sprawiło, że stał się tym kim jest. Była to fascynująca i mrożąca krew w żyłach podróż, którą przeżywało się z zapartym tchem. Z drugiej strony barykady mamy detektywa Sama Portera, człowieka z krwi i kości, którego naturalnym odruchem jest dążenie ku sprawiedliwości i eliminowanie zła. Zderzenie tych dwóch światów w tak ciekawej relacji, którą przedstawić może tylko samodzielne przeczytanie tego kryminału daje nam coś tak fascynującego, że miałam wielkie problemy by choć na moment zapomnieć o tej książce.
“Czwarta małpa” J.D. Barkera zasługuje na owacje na stojąco. To fenomenalny kryminał, który niepowtarzalnie buduje napięcie i więzi w swoich szponach aż do ostatniego słowa. Tak doprecyzowanego obrazu mordercy dawno nie spotkałam. Ta inteligencja, wyrachowanie i przebiegłość sprawiły, że 4MK był reżyserem własnego scenariusza, nie dając nikomu przejąć nad nim kontroli. “Czwarta małpa” to moje drugie spotkanie z twórczością autora. “Dracul”, który napisał wspólnie z Dacre Stokerem rzucił mnie na kolana, tak też było tym razem. Coś czuję, że to dopiero pierwszy rozdział długiej przyjaźni czytelnik - autor. :)
“W realnym życiu tylko ty możesz ocalić samego siebie.”
Jeśli miałabym wyróżnić trzy podstawowe kategorie kryminałów, to wyglądałoby to mniej więcej tak:
Kryminały nudne, przegadane, którym brakowało tak dużo, że nawet ciężko nazwać je kryminałem. To ten typ, który czytałam do końca wyłącznie przez ciekawość lub zwyczajnie odkładałam, nie chcąc się z nimi męczyć.
Drugi typ...
“Nie jest odwagą chełpliwość ni miażdżenie słabszego. Odwagą jest codzienne mierzenie się z życiem i odpowiadanie na jego przeciwności z cierpliwością ludzi nieznających przemocy oręża, odwagą jest przyjęcie wyzwania gigantów, kiedy jest się bezbronnym pionkiem.”
Nie ja jedyna w świecie czytelników uwielbiam mitologię. Grecka oraz nordycka należą do najbardziej mi znanych, jednakże z mitologią rzymską miałam do tej pory niewiele do czynienia. Z wielką ciekawością sięgnęłam więc po powieść “Eneida. Najpiękniejsza w dziejach historia o miłości, zdradzie i rozpaczy”. Marilù Oliva stworzyła bardzo intrygującą powieść, będącą czymś w rodzaju retellingu poematu “Eneida” Wergiliusza. Oryginał wydany w roku 17 p.n.e. nawet w polskim tłumaczeniu jest dosyć ciężką językowo lekturą, trafioną za pewne jedynie dla osób zafascynowanych lub wytrwałych. Sama należę do obydwu grup i udało mi się przeczytać zaledwie część tej książki, nie była to jednak czysta przyjemność, pomimo atrakcyjności samej fabuły. Czy to znaczy, że ma to być dla nas, ludzi współczesnych, historia zapomniana? Otóż Marilù Oliva pokazała nam, że zapomnienie nie jest przeznaczone “Eneidzie”. W odpowiedniej formie może być to historia żywa i piękna nawet po tak wielu latach. Zamysłem autorki było zaczerpnięcie najważniejszych elementów “Eneidy” od Wergiliusza, dodania do nich nieco kobiecego spojrzenia oraz własnej niezwykłej pomysłowości. Z tej mieszanki powstała opowieść, która dla współczesnego czytelnika może być fantastyczną podróżą przez starożytność, mitologię, historię, kulturę i fikcję.
Od początku - o czym traktuje “Eneida”? To historia mająca miejsce w parę lat po upadku Troi, zrównanej z ziemią przez Greków. Głównym bohaterem jest Eneasz, syn bogini Wenus, prowadzący swój umęczony lud ku nowemu początkowi. Jak bowiem głosi przepowiednia Eneaszowi pisane jest dotarcie do Italii, gdzie będzie mógł znaleźć swój prawdziwy dom i gdzie w przyszłości powstanie wywodzący się z krwi Eneasza niezwyciężony lud Rzymian. Wszystko wygląda tak, jakby historia ta musiała być opowiedziana z perspektywy wielkiego Eneasza. Ale nie tym razem! W tej powieści to trzy fantastyczne kobiety przeprowadzają nas przez wydarzenia - Dydona oraz boginie Junona i Wenus. Dydona będąca założycielką Kartaginy, starożytnego miasta, do którego przybędzie Eneasz w trakcie swej długiej wędrówki ku Italii jest tutaj najważniejszą z bohaterek. Także z nią związana jest największa zmiana wprowadzona w tej historii przez autorkę, totalny twist literacki, który absolutnie mnie oczarował i doskonale wkomponował się w tę opowieść sprzed wieków. Ale nic więcej nie zdradzę, odkrywanie tajemnic tej przygody to zadanie dla czytelnika.
Dydona, Junona, Wenus - kobiety. To właśnie one są wyraźnie pomijane i traktowane bardzo przedmiotowo w pierwotnej opowieści. Tutaj miały szansę przemówić własnymi silnymi głosami, pokazać nam, że wcale nie były tylko pionkami w historii o Eneaszu. Dydona jest szanowaną i kochaną królową Kartaginy, która rozkwita pod jej rządami niczym kwiat. To kobieta pełna odwagi. Jej przeszłość nie była kolorowa, a ona mimo to nie poddała się i stworzyła sobie godną teraźniejszość i przyszłość. Pomimo sukcesów jak każda z nas ma rozterki, lęki, obawy i targające nią emocje. Jest bardzo ludzka, bardzo bliska dla czytelnika pomimo dzielących nas wieków. Junona w Wergiliuszu była przede wszystkim żoną Jowisza, najwyższego władcy. Tutaj wyrywa się poza tę rolę, widzimy tu kobietę zawładniętą emocjami, potrafiącą walczyć, grać nieczysto, ale też kochać i wątpić, wspierać i prowadzić swoje wyznawczynie. Podobnie Wenus, nie jest tu tylko piękną boginią miłości. To kobieta posiadająca swoje wady, zalety i słabości. Trzy kobiety tak różne a jednak tak podobne pod wieloma względami. Tym razem to ich opowieść.
Tym co może odstraszyć niewprawnego czytelnika to trudny początek powieści. Sama miałam problem by wgryźć się w tę historię, zacząć nią żyć. Wymaga to jednak tylko trochę czasu i prób, potem czytanie jest przyjemnością. Osobiście gdy tylko mogłam czytałam tę książkę na głos. Bardzo mi to pomagało nie tracić wątków, poczuć wyniosłość tej opowieści oraz poznawać ją powoli, w pełnym skupieniu. Jeśli tak jak ja lubicie czasem czytać książki w ten sposób, to ta będzie do tego doskonała. Sam język jest urokliwy, wyczuwa się w nim dozę przeszłości, klimatu starożytności. Zarazem nie jest kompletnie archaiczny. Wydaje mi się, że przemieszanie patetyzmu ze współczesnym językiem było bardzo dobrze rozegrane. Czasami mimo wszystko ciężko mi było czytać tę książkę, wtedy po prostu odkładałam ją i dawałam sobie czas na powrót do niej, gdy będę gotowa. Momentami czułam lekką sztywność języka i bohaterów, przez co ciężko mi było odczuwać większe emocje podczas lektury, jednak na szczęście koniec końców książka wydała mi się naprawdę zajmująca. Jedyną wadą były dla mnie niektóre słowa użyte w tłumaczeniu (nie wiem czy w oryginalnym języku było podobnie), gdyż swoją współczesnością wyrywały mnie z biegu historii przez swoje odbieganie od charakteru całej powieści. Bo czy do wyniosłego mitu pasuje słowo “mężulek” lub “zakompleksiona”? Mi kompletnie nie, na szczęście nie było ich wiele. Na plus za to są feminatywy użyte w tekście, zwłaszcza mój ulubiony “wrogini”. Uważam, że feminatywy w książce traktującej o sile kobiet są rzeczą obowiązkową i za każdym razem, gdy je widziałam czułam wielką satysfakcję. Bo czy nie brzmi to pięknie i nareszcie tak jak powinno?
Muszę także wspomnieć o wątku Nizuza i Euriala. Ich historia ogromnie mną wstrząsnęła i wzruszyła. Mimo iż mitologia - co wiadomo nie od dziś - nie jest sferą dobrych zakończeń, tak tutaj skrycie marzyłam o innym biegu wydarzeń. Bardzo podobały mi się także przemyślenia Dydony odnośnie bezsensowności wojny i przelewania krwi, zatrważająco aktualne w dzisiejszej rzeczywistości. Znalazłam tu też parę absolutnie wspaniałych fragmentów, które dały mi do myślenia i wywołały pewnego rodzaju melancholię, w której lubiłam się zatopić na parę chwil.
Jedną z rzeczy, które od zawsze pociągają mnie w mitach jest zasiane w nich ziarenko prawdy. Część z tego to przecież historia, część to wyobraźnia autora, ale w jakich proporcjach jest to zmieszane? Potrafię godzinami zastanawiać się jak wiele fragmentów z takich opowieści ma swoje odzwierciedlenie w przeszłości. Fascynuje mnie to, że czytam - tak jak w przypadku “Eneidy” - o przepowiedni założenia Rzymu… do którego mogę jechać w dowolnym momencie, patrzeć na ruiny budowli z tego właśnie mitu. A zarazem naturalne jest w tym micie, że bogowie żyją między ludźmi, zdarzają się cuda a bohaterowie dokonują rzeczy niemożliwych. Ale co z tego nieprawdopodobnego jest prawdą, a co tylko fantastyką starożytności? To na zawsze pozostanie otwartym pytaniem bez jasnej odpowiedzi, co wydaje mi się przepiękne i co popycha mnie do wracania do mitów takich jak “Eneida” Marilù Oliva.
“Eneida. Najpiękniejsza w dziejach historia o miłości, zdradzie i rozpaczy” to powieść niezwykle oryginalna, intrygująca i wzniosła. Sięgnięcie po nią będzie doskonałym pomysłem dla osób zafascynowanych mitologią, ale nie decydujących się poznawać tej historii u jej dosyć ciężkiego w odbiorze źródła. Zwłaszcza że w zakończeniu autorka wyraźnie wskazuje, co było jej wizją twórczą a co podobieństwami z oryginałem. Wielkie brawa należą się nie tylko autorce, ale także wydawnictwu Znak Koncept za niezwykłe wydanie powieści. Dzięki magicznej okładce, złoceniom, pięknej mapie i urokliwym grafikom czytanie tej historii to podwójna przyjemność. To idealny wybór jeśli szukacie opowieści o kobiecej sile, miłości, poszukiwaniu swojego miejsca i stawianiu się przeciwnościom życia. Ja jeszcze długo będę wspominać tę wyjątkową przygodę! 😊
“Nie jest odwagą chełpliwość ni miażdżenie słabszego. Odwagą jest codzienne mierzenie się z życiem i odpowiadanie na jego przeciwności z cierpliwością ludzi nieznających przemocy oręża, odwagą jest przyjęcie wyzwania gigantów, kiedy jest się bezbronnym pionkiem.”
Nie ja jedyna w świecie czytelników uwielbiam mitologię. Grecka oraz nordycka należą do najbardziej mi znanych,...
"Jeśli nie mogę ufać ludziom, wolę trzymać się od nich z daleka i być szczęśliwa."
Louisa May Alcott to jedna z pisarek, której książki mają w sobie prosty i piękny rodzaj spokoju, przyzwoitości i delikatności. "Róża w rozkwicie" to już szósta powieść autorki, którą miałam przyjemność przeczytać i choć tym razem nie byłam nią w stu procentach usatysfakcjonowana to nadal uważam ją za wspaniałą opowieść pełną piękna. Tym razem jest to podróż przez dojrzewanie, szukanie swojej drogi w życiu i stawaniu w obliczu pierwszej, jakże kapryśnej miłości.
Rose ma już dwadzieścia lat i swój własny pomysł na życie wypełnione niezależnością i niesieniem dobra. Na drodze stają jej nowe uczucia, doświadczenia oraz poznawanie ludzkich słabości. Dla mnie jej podróż po dorosłości była bardzo ciekawa. Z jednej strony widziałam w Rose młodą mądrą kobietę a z drugiej nadal małą dziewczynkę, która nie do końca rozumie zasady rządzące światem i ludzi. Jej sercowe perypetie były przedstawione z typowym dla Alcott ciepłem i rozmachem. Niezwykle polubiłam dorosłe wersje chłopców, których poznałam w poprzednim tomie "Róży...". Cieszę się, że byli odmienieni, ale nadal pozostali tymi postaciami, które poznałam na początku. Mam słabość do wiecznie rozkojarzonego, roztrzepanego i inteligentnego Maca. Była to niezwykle urocza i grzejąca serce postać.
Autorka jak zwykle sprawiła, że czytając jej przepiękne słowa totalnie się rozmarzyłam. Urzekły mnie te wszystkie wspaniałe refleksje, wartościowe przekazy, ciepłe dialogi, zabawne przekomarzania a także piękne porównania jak: "[...] spłonili się jak piwonie, choć ich chłopięce oczy były równie czyste i spokojne jak letnie jeziora." Cieszę się, że pod tym względem ta powieść przyniosła mi ten spokój co zawsze. Podczas lektury często zastanawiałam się jak byłoby żyć w czasach opisanych przez autorkę, w czasach, w których ona sama żyła i tworzyła. Czy łatwo byłoby mi mieć swoją niezależność? Czy potrafiłabym być przykładną młodą damą czy raczej zerwałabym z tym ideałem kobiety? Czy prowadzenie takiego spokojnego i ułożonego życia, pełnego konwenansów przypadłoby mi do gustu? Dużo czasu spędziłam nad refleksami na temat tego jak życie kobiety zmieniało się przez lata.
Jednak w "Róży w rozkwicie" niektóre kwestie nieco nie przypadły mi do gustu. Mam wrażenie, że nadmierne dążenie Rose do bycia przyzwoitą, dobrą, wręcz świętą istotą było nieco toksyczne, nadmierne. Doszukiwanie się źródeł zepsucia wszędzie gdzie się da, powstrzymywanie się od w teorii zła a w praktyce przyjemności prowadzi tu donikąd, nawet biorąc pod uwagę czasy w których żyje bohaterka. Momentami odbierałam ją jako nadąsaną świętoszkę, choć w kolejnej chwili potrafiła być dla mnie ideałem człowieka. Szkoda, że nie można było w tym dążeniu do dobra znaleźć złotego środka. Poza tym książkę czytało mi się dosyć ciężko, trudno było mi się w nią wciągnąć, choć koniec końców była bardzo przyjemna.
"Róża w rozkwicie" to ciepła, lekka powieść, która potrafi rozbawić, wzruszyć i dać do myślenia. Bardzo cenię sobie twórczość Louisy May Alcott i ta powieść na pewno nie była ostatnią jaką przeczytam od tej autorki. Na koniec zostawię jeden z przepięknych fragmentów powieści, który na pewno zostanie ze mną na długo.
"Twe stopy w bujnych traw powodzi
Sunęły lekko niczym wiatr
Przeszłaś obok jak maj przechodzi
Twarz twoja - bladej róży kwiat"
"Jeśli nie mogę ufać ludziom, wolę trzymać się od nich z daleka i być szczęśliwa."
Louisa May Alcott to jedna z pisarek, której książki mają w sobie prosty i piękny rodzaj spokoju, przyzwoitości i delikatności. "Róża w rozkwicie" to już szósta powieść autorki, którą miałam przyjemność przeczytać i choć tym razem nie byłam nią w stu procentach usatysfakcjonowana to nadal...
"Decyzje, wybory. To one nami kierują, to one leżą u podstaw naszych najskrytszych pragnień, ale też obaw i lęków."
"Stigmata" Beatrix Gurian wiele lat czekała na mojej półce na swoją kolej. Tajemnicza, przyciągająca oko okładka oraz mroczne ilustracje zdobiące jej wnętrze mocno działały na moją wyobraźnię. Czy sama opowieść też wywołała we mnie takie duże emocje?
Pomysł autorki na powieść był bardzo intrygujący. Tajemnicza śmierć matki głównej bohaterki - Emmy, przesyłka z informacją, że została ona zamordowana, wyjazd na elitarny obóz młodzieżowy i dziwne wydarzenia związane z przeszłością matki. Ponadto wątek starego sierocińca pod kierownictwem okrutnych zakonnic. To wszystko naprawdę zachęca do lektury! Podczas czytania bawiłam się całkiem przyzwoicie. Książkę przeczytałam dosyć szybko, bowiem język autorki był bardzo lekki a przedstawione przez nią wydarzenia wciągające. Podobały mi się zwłaszcza rozdziały z przeszłości matki Emmy. One były najbardziej mroczne i intrygujące, wywołujące emocje. Czekałam na nie z niecierpliwością. Główna intryga oraz jej rozwiązanie były fajnie rozegrane i satysfakcjonujące. Nie wszystko jest tu jednak idealne.
Przede wszystkim brakowało mi w tej powieści jakiejś głębi, złożoności, poczucia, że ta powieść tworzy doskonałą całość. Niestety nie czułam tu płynności opowieści, była ona zbyt płytka, zbyt lekka. Może i zbyt młodzieżowa? Mam wrażenie, że powieść ta porwałaby mnie gdyby była napisana dojrzalszym językiem, dla dojrzalszego czytelnika. Wtedy mogłaby otrzymać nawet miano lekkiego horroru. W tej formie jednak nie porwała mnie do końca. Może gdybym była młodsza, gdy po nią sięgnęłam to by zagrało, jednak tak nie jest. Nie chcę być zrozumiana źle - ta książka nie jest złą książką. Bawiłam się dobrze podczas lektury, a koniec końców o to chodzi, prawda? Jednak czytając podświadomie szukam perełek książkowych, a ta powieść nią zdecydowanie nie jest.
"Stigmata" Beatrix Gurian będzie dobrą propozycją dla młodzieży, która chce zacząć swoją przygodę z kryminałami. Na pewno w młodszym czytelniku będzie w stanie wzbudzić emocje większe niż zdołała wzbudzić we mnie.
"Decyzje, wybory. To one nami kierują, to one leżą u podstaw naszych najskrytszych pragnień, ale też obaw i lęków."
"Stigmata" Beatrix Gurian wiele lat czekała na mojej półce na swoją kolej. Tajemnicza, przyciągająca oko okładka oraz mroczne ilustracje zdobiące jej wnętrze mocno działały na moją wyobraźnię. Czy sama opowieść też wywołała we mnie takie duże emocje?
Pomysł...
Książka "Imagines" znalazła się na mojej półce dosłownie przez przypadek. Widziałam sporo fajnych opinii, stwierdziłam, że okładka jest intrygująca i oto ona, wygrana w konkursie książka - istna niewiadoma. No i niestety drobny niewypał. Nigdy nie byłam fanką fanfików i wattpada a Annę Todd znałam jedynie z cyklu "Złe książki" na YouTube autorstwa Pawła Opydo. Po tych filmach skrupulatnie unikałam autorki. Aż zupełnie zapomniałam jej nazwiska i dałam się złapać w pułapkę na srokę okładkową i fankę Eda Sheerana. Cała książka to bowiem zbiór opowiadań, w którym to czytelnik jest głównym bohaterem i przeżywa historie razem z celebrytami. Z racji tego, że za fanfikami nigdy nie przepadałam, ale w czasach gimnazjalnych i licealnych lubiłam sobie tworzyć w głowie miłe historyjki o moich idolach ta książka była dla mnie ciekawym przeżyciem. Przeniosłam się w czasie do lat, gdy przyjaźń z piosenkarzami i aktorami w mojej głowie miała się całkiem nieźle, czym umilałam sobie często czas przez zaśnięciem. Czy jednak te książkowe opowiadania były wspaniałe, urocze a choćby znośne?
Przede wszystkim bardzo podobał mi się zamysł na opowiadania, gdzie czytelnik staje się głównym bohaterem historii. Tkwi w tym pewien urok. Jednak same opowiadania nie były dobre. Część była przerażająco żenująca i banalna, tak że nie wierzyłam, że ktoś potrafił stworzyć w głowie tak niemożliwy i pozbawiony smaku scenariusz. Inne były przyjemne, ale nie zachwycające. Żadne niestety mnie nie urzekło. Wiele wręcz przekartkowałam, bo nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Mam wrażenie, że nie polecałabym tych opowiadań nikomu - w tym młodym osobom i fanom wattpada. We własnej głowie lata temu byłam w stanie wymyślić o niebo lepsze historie.
Koncepcja na "Imagines" była jak najbardziej intrygująca, jednak wykonanie nie jest najznamienitsze. Cieszę się jednak, że dzięki tej książce przypomniałam sobie o moim dawnym sposobie ucieczki od złej rzeczywistości a podczas lektury sama myślałam o tym jakie historie tu i teraz chętnie bym przeżyła. Podobał mi się także dobór części celebrytów w opowiadaniach, a jedno z nich o Sheeranie było naprawdę urocze i wywołujące uśmiech. Jednak kolejny raz nie dam się już złapać w tę fanfikową pułapkę. To absolutnie nie moja bajka.
Książka "Imagines" znalazła się na mojej półce dosłownie przez przypadek. Widziałam sporo fajnych opinii, stwierdziłam, że okładka jest intrygująca i oto ona, wygrana w konkursie książka - istna niewiadoma. No i niestety drobny niewypał. Nigdy nie byłam fanką fanfików i wattpada a Annę Todd znałam jedynie z cyklu "Złe książki" na YouTube autorstwa Pawła Opydo. Po tych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po drugim, niesamowitym tomie trylogii o Samie Porterze przyszedł czas na jej finał. Dajcie mi jeszcze z dziesięć takich powieści! To była doprawdy emocjonująca przygoda pełna niedowierzania, trzymania w śmiertelnym napięciu i niekończącym się podziwie w stronę autora. Co parę stron Barker odkrywał nowe karty, które były coraz bardziej pokręcone i po których ciężko było się pozbierać. Przeczytałam ją w ekspresowym tempie zachwycona rozwojem wydarzeń. Ciężko napisać tu dużo bez zdradzania fabuły, napiszę więc tylko, że jest to jedna z najlepszych serii kryminalnych, której poziom gigantycznie podniósł poprzeczkę każdej kolejnej książce kryminalnej jaką wezmę do ręki.
Po drugim, niesamowitym tomie trylogii o Samie Porterze przyszedł czas na jej finał. Dajcie mi jeszcze z dziesięć takich powieści! To była doprawdy emocjonująca przygoda pełna niedowierzania, trzymania w śmiertelnym napięciu i niekończącym się podziwie w stronę autora. Co parę stron Barker odkrywał nowe karty, które były coraz bardziej pokręcone i po których ciężko było się...
więcej Pokaż mimo to