Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Po drugim, niesamowitym tomie trylogii o Samie Porterze przyszedł czas na jej finał. Dajcie mi jeszcze z dziesięć takich powieści! To była doprawdy emocjonująca przygoda pełna niedowierzania, trzymania w śmiertelnym napięciu i niekończącym się podziwie w stronę autora. Co parę stron Barker odkrywał nowe karty, które były coraz bardziej pokręcone i po których ciężko było się pozbierać. Przeczytałam ją w ekspresowym tempie zachwycona rozwojem wydarzeń. Ciężko napisać tu dużo bez zdradzania fabuły, napiszę więc tylko, że jest to jedna z najlepszych serii kryminalnych, której poziom gigantycznie podniósł poprzeczkę każdej kolejnej książce kryminalnej jaką wezmę do ręki.

Po drugim, niesamowitym tomie trylogii o Samie Porterze przyszedł czas na jej finał. Dajcie mi jeszcze z dziesięć takich powieści! To była doprawdy emocjonująca przygoda pełna niedowierzania, trzymania w śmiertelnym napięciu i niekończącym się podziwie w stronę autora. Co parę stron Barker odkrywał nowe karty, które były coraz bardziej pokręcone i po których ciężko było się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“W realnym życiu tylko ty możesz ocalić samego siebie.”

Jeśli miałabym wyróżnić trzy podstawowe kategorie kryminałów, to wyglądałoby to mniej więcej tak:
Kryminały nudne, przegadane, którym brakowało tak dużo, że nawet ciężko nazwać je kryminałem. To ten typ, który czytałam do końca wyłącznie przez ciekawość lub zwyczajnie odkładałam, nie chcąc się z nimi męczyć.
Drugi typ to kryminały z ogromnym potencjałem. Tu brakowało tego, tam tamtego, a te niedociągnięcia sprawiały, że choć czytało się je przyjemnie to ich niedopracowanie kuło w oczy i odrywało od wciągania się w opowiedzianą historię. Koniec końców książka była dobra, ale nie zrobiła ogromnego wrażenia.
No i w końcu trzecia kategoria - kryminał doskonały. To ten typ książki, który po paru rozdziałach przestaje być tylko książką a staje się żywą historią w głowie czytelnika. Kryminał nieodkładalny, dopracowany, zajmujący. Kryminał, w przypadku którego jedyne myśli jakie przychodzą po oderwaniu się od lektury to myśli związane z fabułą lub rozważania nad geniuszem autora. Cóż, J. D. Barkera zdecydowanie można nazwać tym mianem.

Sam Porter, detektyw zajmujący się sprawą mordercy zwanego Zabójcą Czwartej Małpy robi wszystko co w jego mocy by go schwytać. 4MK jest jednak nieuchwytny. Gdy pod kołami autobusu ginie pieszy wszystko wskazuje na to, że jest to poszukiwany morderca. Zaczyna się walka z czasem, gdyż 4MK przed wypadkiem uprowadził kolejną ofiarę, której życie leży w rękach chicagowskiej policji.

W “Czwartej małpie” przede wszystkim nic nie jest przypadkowe. Tu każdy szczegół ma znaczenie i może doprowadzić do wniosków niezbędnych bohaterom w śledztwie a czytelnikowi do samodzielnego rozwiązania zagadek. Barker bardzo sprawnie wprowadza nas w pułapki i ślepe zaułki, by potem zadziwić rozwojem wydarzeń. Autor nie tylko potrafił mnie zwodzić i szokować, ale także wzruszyć i sprawić, że czułam wielkie współczucie wobec bohaterów.

Barker niezwykle ciekawie wprowadza czytelnika w umysł zabójcy, przedstawiając jego dzieciństwo i ukazując co sprawiło, że stał się tym kim jest. Była to fascynująca i mrożąca krew w żyłach podróż, którą przeżywało się z zapartym tchem. Z drugiej strony barykady mamy detektywa Sama Portera, człowieka z krwi i kości, którego naturalnym odruchem jest dążenie ku sprawiedliwości i eliminowanie zła. Zderzenie tych dwóch światów w tak ciekawej relacji, którą przedstawić może tylko samodzielne przeczytanie tego kryminału daje nam coś tak fascynującego, że miałam wielkie problemy by choć na moment zapomnieć o tej książce.

“Czwarta małpa” J.D. Barkera zasługuje na owacje na stojąco. To fenomenalny kryminał, który niepowtarzalnie buduje napięcie i więzi w swoich szponach aż do ostatniego słowa. Tak doprecyzowanego obrazu mordercy dawno nie spotkałam. Ta inteligencja, wyrachowanie i przebiegłość sprawiły, że 4MK był reżyserem własnego scenariusza, nie dając nikomu przejąć nad nim kontroli. “Czwarta małpa” to moje drugie spotkanie z twórczością autora. “Dracul”, który napisał wspólnie z Dacre Stokerem rzucił mnie na kolana, tak też było tym razem. Coś czuję, że to dopiero pierwszy rozdział długiej przyjaźni czytelnik - autor. :)

“W realnym życiu tylko ty możesz ocalić samego siebie.”

Jeśli miałabym wyróżnić trzy podstawowe kategorie kryminałów, to wyglądałoby to mniej więcej tak:
Kryminały nudne, przegadane, którym brakowało tak dużo, że nawet ciężko nazwać je kryminałem. To ten typ, który czytałam do końca wyłącznie przez ciekawość lub zwyczajnie odkładałam, nie chcąc się z nimi męczyć.
Drugi typ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Nie jest odwagą chełpliwość ni miażdżenie słabszego. Odwagą jest codzienne mierzenie się z życiem i odpowiadanie na jego przeciwności z cierpliwością ludzi nieznających przemocy oręża, odwagą jest przyjęcie wyzwania gigantów, kiedy jest się bezbronnym pionkiem.”

Nie ja jedyna w świecie czytelników uwielbiam mitologię. Grecka oraz nordycka należą do najbardziej mi znanych, jednakże z mitologią rzymską miałam do tej pory niewiele do czynienia. Z wielką ciekawością sięgnęłam więc po powieść “Eneida. Najpiękniejsza w dziejach historia o miłości, zdradzie i rozpaczy”. Marilù Oliva stworzyła bardzo intrygującą powieść, będącą czymś w rodzaju retellingu poematu “Eneida” Wergiliusza. Oryginał wydany w roku 17 p.n.e. nawet w polskim tłumaczeniu jest dosyć ciężką językowo lekturą, trafioną za pewne jedynie dla osób zafascynowanych lub wytrwałych. Sama należę do obydwu grup i udało mi się przeczytać zaledwie część tej książki, nie była to jednak czysta przyjemność, pomimo atrakcyjności samej fabuły. Czy to znaczy, że ma to być dla nas, ludzi współczesnych, historia zapomniana? Otóż Marilù Oliva pokazała nam, że zapomnienie nie jest przeznaczone “Eneidzie”. W odpowiedniej formie może być to historia żywa i piękna nawet po tak wielu latach. Zamysłem autorki było zaczerpnięcie najważniejszych elementów “Eneidy” od Wergiliusza, dodania do nich nieco kobiecego spojrzenia oraz własnej niezwykłej pomysłowości. Z tej mieszanki powstała opowieść, która dla współczesnego czytelnika może być fantastyczną podróżą przez starożytność, mitologię, historię, kulturę i fikcję.

Od początku - o czym traktuje “Eneida”? To historia mająca miejsce w parę lat po upadku Troi, zrównanej z ziemią przez Greków. Głównym bohaterem jest Eneasz, syn bogini Wenus, prowadzący swój umęczony lud ku nowemu początkowi. Jak bowiem głosi przepowiednia Eneaszowi pisane jest dotarcie do Italii, gdzie będzie mógł znaleźć swój prawdziwy dom i gdzie w przyszłości powstanie wywodzący się z krwi Eneasza niezwyciężony lud Rzymian. Wszystko wygląda tak, jakby historia ta musiała być opowiedziana z perspektywy wielkiego Eneasza. Ale nie tym razem! W tej powieści to trzy fantastyczne kobiety przeprowadzają nas przez wydarzenia - Dydona oraz boginie Junona i Wenus. Dydona będąca założycielką Kartaginy, starożytnego miasta, do którego przybędzie Eneasz w trakcie swej długiej wędrówki ku Italii jest tutaj najważniejszą z bohaterek. Także z nią związana jest największa zmiana wprowadzona w tej historii przez autorkę, totalny twist literacki, który absolutnie mnie oczarował i doskonale wkomponował się w tę opowieść sprzed wieków. Ale nic więcej nie zdradzę, odkrywanie tajemnic tej przygody to zadanie dla czytelnika.

Dydona, Junona, Wenus - kobiety. To właśnie one są wyraźnie pomijane i traktowane bardzo przedmiotowo w pierwotnej opowieści. Tutaj miały szansę przemówić własnymi silnymi głosami, pokazać nam, że wcale nie były tylko pionkami w historii o Eneaszu. Dydona jest szanowaną i kochaną królową Kartaginy, która rozkwita pod jej rządami niczym kwiat. To kobieta pełna odwagi. Jej przeszłość nie była kolorowa, a ona mimo to nie poddała się i stworzyła sobie godną teraźniejszość i przyszłość. Pomimo sukcesów jak każda z nas ma rozterki, lęki, obawy i targające nią emocje. Jest bardzo ludzka, bardzo bliska dla czytelnika pomimo dzielących nas wieków. Junona w Wergiliuszu była przede wszystkim żoną Jowisza, najwyższego władcy. Tutaj wyrywa się poza tę rolę, widzimy tu kobietę zawładniętą emocjami, potrafiącą walczyć, grać nieczysto, ale też kochać i wątpić, wspierać i prowadzić swoje wyznawczynie. Podobnie Wenus, nie jest tu tylko piękną boginią miłości. To kobieta posiadająca swoje wady, zalety i słabości. Trzy kobiety tak różne a jednak tak podobne pod wieloma względami. Tym razem to ich opowieść.

Tym co może odstraszyć niewprawnego czytelnika to trudny początek powieści. Sama miałam problem by wgryźć się w tę historię, zacząć nią żyć. Wymaga to jednak tylko trochę czasu i prób, potem czytanie jest przyjemnością. Osobiście gdy tylko mogłam czytałam tę książkę na głos. Bardzo mi to pomagało nie tracić wątków, poczuć wyniosłość tej opowieści oraz poznawać ją powoli, w pełnym skupieniu. Jeśli tak jak ja lubicie czasem czytać książki w ten sposób, to ta będzie do tego doskonała. Sam język jest urokliwy, wyczuwa się w nim dozę przeszłości, klimatu starożytności. Zarazem nie jest kompletnie archaiczny. Wydaje mi się, że przemieszanie patetyzmu ze współczesnym językiem było bardzo dobrze rozegrane. Czasami mimo wszystko ciężko mi było czytać tę książkę, wtedy po prostu odkładałam ją i dawałam sobie czas na powrót do niej, gdy będę gotowa. Momentami czułam lekką sztywność języka i bohaterów, przez co ciężko mi było odczuwać większe emocje podczas lektury, jednak na szczęście koniec końców książka wydała mi się naprawdę zajmująca. Jedyną wadą były dla mnie niektóre słowa użyte w tłumaczeniu (nie wiem czy w oryginalnym języku było podobnie), gdyż swoją współczesnością wyrywały mnie z biegu historii przez swoje odbieganie od charakteru całej powieści. Bo czy do wyniosłego mitu pasuje słowo “mężulek” lub “zakompleksiona”? Mi kompletnie nie, na szczęście nie było ich wiele. Na plus za to są feminatywy użyte w tekście, zwłaszcza mój ulubiony “wrogini”. Uważam, że feminatywy w książce traktującej o sile kobiet są rzeczą obowiązkową i za każdym razem, gdy je widziałam czułam wielką satysfakcję. Bo czy nie brzmi to pięknie i nareszcie tak jak powinno?

Muszę także wspomnieć o wątku Nizuza i Euriala. Ich historia ogromnie mną wstrząsnęła i wzruszyła. Mimo iż mitologia - co wiadomo nie od dziś - nie jest sferą dobrych zakończeń, tak tutaj skrycie marzyłam o innym biegu wydarzeń. Bardzo podobały mi się także przemyślenia Dydony odnośnie bezsensowności wojny i przelewania krwi, zatrważająco aktualne w dzisiejszej rzeczywistości. Znalazłam tu też parę absolutnie wspaniałych fragmentów, które dały mi do myślenia i wywołały pewnego rodzaju melancholię, w której lubiłam się zatopić na parę chwil.

Jedną z rzeczy, które od zawsze pociągają mnie w mitach jest zasiane w nich ziarenko prawdy. Część z tego to przecież historia, część to wyobraźnia autora, ale w jakich proporcjach jest to zmieszane? Potrafię godzinami zastanawiać się jak wiele fragmentów z takich opowieści ma swoje odzwierciedlenie w przeszłości. Fascynuje mnie to, że czytam - tak jak w przypadku “Eneidy” - o przepowiedni założenia Rzymu… do którego mogę jechać w dowolnym momencie, patrzeć na ruiny budowli z tego właśnie mitu. A zarazem naturalne jest w tym micie, że bogowie żyją między ludźmi, zdarzają się cuda a bohaterowie dokonują rzeczy niemożliwych. Ale co z tego nieprawdopodobnego jest prawdą, a co tylko fantastyką starożytności? To na zawsze pozostanie otwartym pytaniem bez jasnej odpowiedzi, co wydaje mi się przepiękne i co popycha mnie do wracania do mitów takich jak “Eneida” Marilù Oliva.

“Eneida. Najpiękniejsza w dziejach historia o miłości, zdradzie i rozpaczy” to powieść niezwykle oryginalna, intrygująca i wzniosła. Sięgnięcie po nią będzie doskonałym pomysłem dla osób zafascynowanych mitologią, ale nie decydujących się poznawać tej historii u jej dosyć ciężkiego w odbiorze źródła. Zwłaszcza że w zakończeniu autorka wyraźnie wskazuje, co było jej wizją twórczą a co podobieństwami z oryginałem. Wielkie brawa należą się nie tylko autorce, ale także wydawnictwu Znak Koncept za niezwykłe wydanie powieści. Dzięki magicznej okładce, złoceniom, pięknej mapie i urokliwym grafikom czytanie tej historii to podwójna przyjemność. To idealny wybór jeśli szukacie opowieści o kobiecej sile, miłości, poszukiwaniu swojego miejsca i stawianiu się przeciwnościom życia. Ja jeszcze długo będę wspominać tę wyjątkową przygodę! 😊

“Nie jest odwagą chełpliwość ni miażdżenie słabszego. Odwagą jest codzienne mierzenie się z życiem i odpowiadanie na jego przeciwności z cierpliwością ludzi nieznających przemocy oręża, odwagą jest przyjęcie wyzwania gigantów, kiedy jest się bezbronnym pionkiem.”

Nie ja jedyna w świecie czytelników uwielbiam mitologię. Grecka oraz nordycka należą do najbardziej mi znanych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jeśli nie mogę ufać ludziom, wolę trzymać się od nich z daleka i być szczęśliwa."

Louisa May Alcott to jedna z pisarek, której książki mają w sobie prosty i piękny rodzaj spokoju, przyzwoitości i delikatności. "Róża w rozkwicie" to już szósta powieść autorki, którą miałam przyjemność przeczytać i choć tym razem nie byłam nią w stu procentach usatysfakcjonowana to nadal uważam ją za wspaniałą opowieść pełną piękna. Tym razem jest to podróż przez dojrzewanie, szukanie swojej drogi w życiu i stawaniu w obliczu pierwszej, jakże kapryśnej miłości.

Rose ma już dwadzieścia lat i swój własny pomysł na życie wypełnione niezależnością i niesieniem dobra. Na drodze stają jej nowe uczucia, doświadczenia oraz poznawanie ludzkich słabości. Dla mnie jej podróż po dorosłości była bardzo ciekawa. Z jednej strony widziałam w Rose młodą mądrą kobietę a z drugiej nadal małą dziewczynkę, która nie do końca rozumie zasady rządzące światem i ludzi. Jej sercowe perypetie były przedstawione z typowym dla Alcott ciepłem i rozmachem. Niezwykle polubiłam dorosłe wersje chłopców, których poznałam w poprzednim tomie "Róży...". Cieszę się, że byli odmienieni, ale nadal pozostali tymi postaciami, które poznałam na początku. Mam słabość do wiecznie rozkojarzonego, roztrzepanego i inteligentnego Maca. Była to niezwykle urocza i grzejąca serce postać.

Autorka jak zwykle sprawiła, że czytając jej przepiękne słowa totalnie się rozmarzyłam. Urzekły mnie te wszystkie wspaniałe refleksje, wartościowe przekazy, ciepłe dialogi, zabawne przekomarzania a także piękne porównania jak: "[...] spłonili się jak piwonie, choć ich chłopięce oczy były równie czyste i spokojne jak letnie jeziora." Cieszę się, że pod tym względem ta powieść przyniosła mi ten spokój co zawsze. Podczas lektury często zastanawiałam się jak byłoby żyć w czasach opisanych przez autorkę, w czasach, w których ona sama żyła i tworzyła. Czy łatwo byłoby mi mieć swoją niezależność? Czy potrafiłabym być przykładną młodą damą czy raczej zerwałabym z tym ideałem kobiety? Czy prowadzenie takiego spokojnego i ułożonego życia, pełnego konwenansów przypadłoby mi do gustu? Dużo czasu spędziłam nad refleksami na temat tego jak życie kobiety zmieniało się przez lata.

Jednak w "Róży w rozkwicie" niektóre kwestie nieco nie przypadły mi do gustu. Mam wrażenie, że nadmierne dążenie Rose do bycia przyzwoitą, dobrą, wręcz świętą istotą było nieco toksyczne, nadmierne. Doszukiwanie się źródeł zepsucia wszędzie gdzie się da, powstrzymywanie się od w teorii zła a w praktyce przyjemności prowadzi tu donikąd, nawet biorąc pod uwagę czasy w których żyje bohaterka. Momentami odbierałam ją jako nadąsaną świętoszkę, choć w kolejnej chwili potrafiła być dla mnie ideałem człowieka. Szkoda, że nie można było w tym dążeniu do dobra znaleźć złotego środka. Poza tym książkę czytało mi się dosyć ciężko, trudno było mi się w nią wciągnąć, choć koniec końców była bardzo przyjemna.

"Róża w rozkwicie" to ciepła, lekka powieść, która potrafi rozbawić, wzruszyć i dać do myślenia. Bardzo cenię sobie twórczość Louisy May Alcott i ta powieść na pewno nie była ostatnią jaką przeczytam od tej autorki. Na koniec zostawię jeden z przepięknych fragmentów powieści, który na pewno zostanie ze mną na długo.

"Twe stopy w bujnych traw powodzi
Sunęły lekko niczym wiatr
Przeszłaś obok jak maj przechodzi
Twarz twoja - bladej róży kwiat"

"Jeśli nie mogę ufać ludziom, wolę trzymać się od nich z daleka i być szczęśliwa."

Louisa May Alcott to jedna z pisarek, której książki mają w sobie prosty i piękny rodzaj spokoju, przyzwoitości i delikatności. "Róża w rozkwicie" to już szósta powieść autorki, którą miałam przyjemność przeczytać i choć tym razem nie byłam nią w stu procentach usatysfakcjonowana to nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Decyzje, wybory. To one nami kierują, to one leżą u podstaw naszych najskrytszych pragnień, ale też obaw i lęków."

"Stigmata" Beatrix Gurian wiele lat czekała na mojej półce na swoją kolej. Tajemnicza, przyciągająca oko okładka oraz mroczne ilustracje zdobiące jej wnętrze mocno działały na moją wyobraźnię. Czy sama opowieść też wywołała we mnie takie duże emocje?

Pomysł autorki na powieść był bardzo intrygujący. Tajemnicza śmierć matki głównej bohaterki - Emmy, przesyłka z informacją, że została ona zamordowana, wyjazd na elitarny obóz młodzieżowy i dziwne wydarzenia związane z przeszłością matki. Ponadto wątek starego sierocińca pod kierownictwem okrutnych zakonnic. To wszystko naprawdę zachęca do lektury! Podczas czytania bawiłam się całkiem przyzwoicie. Książkę przeczytałam dosyć szybko, bowiem język autorki był bardzo lekki a przedstawione przez nią wydarzenia wciągające. Podobały mi się zwłaszcza rozdziały z przeszłości matki Emmy. One były najbardziej mroczne i intrygujące, wywołujące emocje. Czekałam na nie z niecierpliwością. Główna intryga oraz jej rozwiązanie były fajnie rozegrane i satysfakcjonujące. Nie wszystko jest tu jednak idealne.

Przede wszystkim brakowało mi w tej powieści jakiejś głębi, złożoności, poczucia, że ta powieść tworzy doskonałą całość. Niestety nie czułam tu płynności opowieści, była ona zbyt płytka, zbyt lekka. Może i zbyt młodzieżowa? Mam wrażenie, że powieść ta porwałaby mnie gdyby była napisana dojrzalszym językiem, dla dojrzalszego czytelnika. Wtedy mogłaby otrzymać nawet miano lekkiego horroru. W tej formie jednak nie porwała mnie do końca. Może gdybym była młodsza, gdy po nią sięgnęłam to by zagrało, jednak tak nie jest. Nie chcę być zrozumiana źle - ta książka nie jest złą książką. Bawiłam się dobrze podczas lektury, a koniec końców o to chodzi, prawda? Jednak czytając podświadomie szukam perełek książkowych, a ta powieść nią zdecydowanie nie jest.

"Stigmata" Beatrix Gurian będzie dobrą propozycją dla młodzieży, która chce zacząć swoją przygodę z kryminałami. Na pewno w młodszym czytelniku będzie w stanie wzbudzić emocje większe niż zdołała wzbudzić we mnie.

"Decyzje, wybory. To one nami kierują, to one leżą u podstaw naszych najskrytszych pragnień, ale też obaw i lęków."

"Stigmata" Beatrix Gurian wiele lat czekała na mojej półce na swoją kolej. Tajemnicza, przyciągająca oko okładka oraz mroczne ilustracje zdobiące jej wnętrze mocno działały na moją wyobraźnię. Czy sama opowieść też wywołała we mnie takie duże emocje?

Pomysł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka "Imagines" znalazła się na mojej półce dosłownie przez przypadek. Widziałam sporo fajnych opinii, stwierdziłam, że okładka jest intrygująca i oto ona, wygrana w konkursie książka - istna niewiadoma. No i niestety drobny niewypał. Nigdy nie byłam fanką fanfików i wattpada a Annę Todd znałam jedynie z cyklu "Złe książki" na YouTube autorstwa Pawła Opydo. Po tych filmach skrupulatnie unikałam autorki. Aż zupełnie zapomniałam jej nazwiska i dałam się złapać w pułapkę na srokę okładkową i fankę Eda Sheerana. Cała książka to bowiem zbiór opowiadań, w którym to czytelnik jest głównym bohaterem i przeżywa historie razem z celebrytami. Z racji tego, że za fanfikami nigdy nie przepadałam, ale w czasach gimnazjalnych i licealnych lubiłam sobie tworzyć w głowie miłe historyjki o moich idolach ta książka była dla mnie ciekawym przeżyciem. Przeniosłam się w czasie do lat, gdy przyjaźń z piosenkarzami i aktorami w mojej głowie miała się całkiem nieźle, czym umilałam sobie często czas przez zaśnięciem. Czy jednak te książkowe opowiadania były wspaniałe, urocze a choćby znośne?

Przede wszystkim bardzo podobał mi się zamysł na opowiadania, gdzie czytelnik staje się głównym bohaterem historii. Tkwi w tym pewien urok. Jednak same opowiadania nie były dobre. Część była przerażająco żenująca i banalna, tak że nie wierzyłam, że ktoś potrafił stworzyć w głowie tak niemożliwy i pozbawiony smaku scenariusz. Inne były przyjemne, ale nie zachwycające. Żadne niestety mnie nie urzekło. Wiele wręcz przekartkowałam, bo nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Mam wrażenie, że nie polecałabym tych opowiadań nikomu - w tym młodym osobom i fanom wattpada. We własnej głowie lata temu byłam w stanie wymyślić o niebo lepsze historie.

Koncepcja na "Imagines" była jak najbardziej intrygująca, jednak wykonanie nie jest najznamienitsze. Cieszę się jednak, że dzięki tej książce przypomniałam sobie o moim dawnym sposobie ucieczki od złej rzeczywistości a podczas lektury sama myślałam o tym jakie historie tu i teraz chętnie bym przeżyła. Podobał mi się także dobór części celebrytów w opowiadaniach, a jedno z nich o Sheeranie było naprawdę urocze i wywołujące uśmiech. Jednak kolejny raz nie dam się już złapać w tę fanfikową pułapkę. To absolutnie nie moja bajka.

Książka "Imagines" znalazła się na mojej półce dosłownie przez przypadek. Widziałam sporo fajnych opinii, stwierdziłam, że okładka jest intrygująca i oto ona, wygrana w konkursie książka - istna niewiadoma. No i niestety drobny niewypał. Nigdy nie byłam fanką fanfików i wattpada a Annę Todd znałam jedynie z cyklu "Złe książki" na YouTube autorstwa Pawła Opydo. Po tych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 12 dni świąt Dasha i Lily Rachel Cohn, David Levithan
Ocena 6,6
12 dni świąt D... Rachel Cohn, David ...

Na półkach:

“Czasami nie chcemy, by nas od razu znaleziono. Kiedy się wycofujemy, to dlatego, że wolimy, by nas znaleziono na naszych warunkach.”

“12 dni świąt Dasha i Lily” Rachel Cohn oraz Davida Levithana to kontynuacja “Księgi wyzwań Dasha i Lily”, bezsprzecznie mojej ulubionej książki z motywem świątecznym. Znów spotykamy się z tytułowymi bohaterami, by śledzić ich poddany wielu próbom związek. Zbliża się Boże Narodzenie, ulubiony czas w roku Lily, która przez niefortunne wydarzenia w swoim życiu zupełnie straciła ducha świąt. Dash zrobi wszystko by Lily znów poczuła się szczęśliwa. Czy mu się powiedzie?

Pierwszy tom historii Dasha i Lily całkowicie mnie urzekł, dzięki wyjątkowej fabule i niezwykłym bohaterom, którzy mają w moim sercu wyjątkowe miejsce. Nie będę ukrywać, że miałam duże obawy przed lekturą drugiego tomu ich historii, bo bałam się, że nie spełni moich oczekiwań. Na szczęście “12 dni świąt Dasha i Lily” to naprawdę świetna i wartościowa książka, która wywołała we mnie wiele emocji. Z wielką radością przeżyłam kolejne spotkanie z moimi ukochanymi postaciami i ponownie ogromnie im kibicowałam. Wydarzenia opisane w książce były pomysłowo rozegrane i z ciekawością śledziłam ich rozwój. Dash wielokrotnie wywoływał uśmiech na moich ustach swoim cynicznym poczuciem humoru i niezmiennie specyficznym charakterkiem, jednocześnie imponując mi głębokimi przemyśleniami. Jednakże z Lily miałam pewien kłopot i to ona była najsłabszą częścią tej książki. Była ukazana jako dziewczyna z wieloma problemami, z którymi ciężko jej sobie poradzić. Zamknęła się w sobie i zamiast szukać rozwiązania trudnej sytuacji zupełnie się jej poddała. Jednak widać to było tylko w rozdziałach opisanych z perspektywy Dasha. W rozdziałach Lily wciąż trzymał się jej dobry humor, przez co wszystkie jej problemy wydawały mi się mocno naciągane. Gdyby autorzy mocniej trzymali się jej smutnej wersji to byłaby ona bardziej autentyczna i mniej irytująca. Na szczęście pod koniec powieści Lily znów daje się lubić.

“12 dni świąt Dasha i Lily” Rachel Cohn i Davida Levithana to wyjątkowa książka, nawet pomimo nie najlepszej kreacji postaci Lily. To historia pełna nostalgii, tematów do refleksji, uświadamiająca o życiu a także o nas samych. Pokazuje i uczy, że szczerość i rozmowa z drugą osobą jest niezwykle ważna. Uświadamia także, że każdy z nas jest zupełnie inny i indywidualnie pochodzi do problemów. Jest pełna świątecznego klimatu i - co istotne - to pozycja będąca kopalnią cudownych cytatów! Uwielbiam także to jak mocno utożsamiałam się z głównymi bohaterami przy okazji ich zmagań z rzeczywistością. Polecam z całego serca! :)

“Czasami nie chcemy, by nas od razu znaleziono. Kiedy się wycofujemy, to dlatego, że wolimy, by nas znaleziono na naszych warunkach.”

“12 dni świąt Dasha i Lily” Rachel Cohn oraz Davida Levithana to kontynuacja “Księgi wyzwań Dasha i Lily”, bezsprzecznie mojej ulubionej książki z motywem świątecznym. Znów spotykamy się z tytułowymi bohaterami, by śledzić ich poddany wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Serce ze szkła" Kathrin Lange to jedna z tych nieszczęsnych książek, która patrzyła na mnie tęsknie odkąd kupiłam ją dobre 2 lata temu. Sięgając po nią spodziewałam się przyjemnej i tajemniczej młodzieżówki, niestety otrzymałam bardzo słabą opowieść, której nawet nie dałam rady wymęczyć do samego końca. Ale przeczytanie już połowy tej powieści było dla mnie wyczynem...

Juli za namową ojca zgadza się spędzić zimową przerwę świąteczną na wyspie Martha’s Vineyard. Tam poznaje Davida, który po stracie narzeczonej cierpi na depresję. Zadaniem wyznaczonym Juli przez ojca jest... rozweselenie i rozerwanie pogrążonego w żałobie chłopaka. Na wyspie dzieją się dziwne rzeczy, co ma związek z niebezpieczną pradawną klątwą.

Zapowiadało się naprawdę przyjemnie, ale coś zupełnie nie wyszło. Nie potrafiłam znieść wizji depresji ukazanej w tej książce. David dopiero co stracił ukochaną, więc każdy dbający o niego członek rodziny powinien zważać na jego uczucia i starać się mu pomóc, zapisać go do specjalisty, który pomógłby mu uporać się ze stratą i ruszyć dalej z życiem, rozmawiać z nim szczerze i z sercem. A w książce? Lekiem na żałobę i depresję jest ściągnięcie na wyspę nieznajomej dziewczyny, która ma "rozweselić" a najlepiej to wyleczyć chłopaka. Rodzina i znajomi traktują go z góry, jakby przesadzał, ranią jego uczucia, drwiąc z żałoby czy zapędów do melancholii. Ahh, ale ja się irytowałam czytając tę abstrakcję! Poza tym depresja Davida też wydawała mi się naciągana. Chłopak po prostu nie odpowiadał na żadne pytania, był burkliwy, chłodny i nieprzyjemny.

Główna bohaterka to kolejna niezaprzeczalna porażka książki. Nieznośnie głupiutka i mdła, mająca słabość do (o zgrozo!) wystawiania języka i wtykania nosa w nie swoje sprawy. Poza tym ile razy ja się naczytałam o tym, że Juli czuje jakby miała serce ze szkła, jakby się kruszyło lub znów składało w całość... Nawiązania do tytułu są czasem mile widziane, ale nie gdy występują co 20 stron.

Liczyłam bardziej na rozwinięcie wątku fantastyczno-kryminalnego, a był to typowy romans. I to całkiem słaby, jeśli miałabym oceniać. Uczucie między bohaterami było stworzone bardzo na siłę, bez żadnych podstaw czy sensu. Juli nagle zaczęła czuć niewyjaśnione motyle, choć osoba, do której je czuła była dla niej chłodna i nieprzyjemna. Reszta relacji oraz bohaterów zresztą też jest naciągana i nudnawa, ciężko ich znieść.

"Serce ze szkła" Kathrin Lange to dla mnie pomyłka. Nie podobało mi się w niej absolutnie nic. Koncepcja może jeszcze dałaby radę się wybronić, gdyby nie to, że to podobno kopia "Rebeki" Daphne du Maurier, więc oryginalnością też nie grzeszy. Przykro mi, że tak się zawiodłam!

"Serce ze szkła" Kathrin Lange to jedna z tych nieszczęsnych książek, która patrzyła na mnie tęsknie odkąd kupiłam ją dobre 2 lata temu. Sięgając po nią spodziewałam się przyjemnej i tajemniczej młodzieżówki, niestety otrzymałam bardzo słabą opowieść, której nawet nie dałam rady wymęczyć do samego końca. Ale przeczytanie już połowy tej powieści było dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Drapieżną grę", którą czytałam jeszcze pod poprzednim tytułem, kupiłam niedługo po zakończeniu serii "Kwiatu paproci", którą darzę ogromną sympatią. "Pustułka" stała na półce ze dwa lata, by w końcu zobaczyć światło dzienne. I niestety ten utwór K.B. Miszczuk nie zachwycił mnie, lecz mocno zawiódł.

Ale zacznę od pozytywów. Książka jest napisana bardzo lekkim językiem, dzięki czemu czyta się ją przyjemnie i szybko. Miejsce akcji - mała wysepka odcięta od świata przez sztorm oraz obraz postaci uwięzionych na niej, bez drogi ucieczki były naprawdę świetne. Mordercą może być w końcu każdy... No i to by było na tyle!

Bohaterowie książki byli wyraziści, co oczywiście jest lepsze od anemicznych i nudnych postaci, jednak nie w przypadku, kiedy w grę wchodzi ich przerysowanie. Tutaj każda z postaci miała parę cech na krzyż i były tak podbite, że z niektórych bohaterów wyszły karykatury. Również relacje rodzinne postaci wydawały mi się przerysowane, wręcz niemożliwie toksyczne, co bardzo męczyło mnie podczas czytania. Poza tym nie czułam się jakbym czytała kryminał, raczej powieść obyczajową z elementami kryminału. Wydarzenia nie mroziły krwi w żyłach i nie ciągnęło mnie do dalszego czytania, gdy odkładałam książkę na bok. Od dobrego kryminału oczekuję emocji, napięcia, szokujących wydarzeń lub przynajmniej trzymania w ciągłej niepewności. Tutaj tego nie znalazłam. Mało tego, odgadłam zagadkę mordercy, co zabrało mi sporo frajdy z lektury.

"Pustułka" Miszczuk niestety nie była dla mnie strzałem w dziesiątkę i nie będę jej polecać, zwłaszcza zapalonym fanom kryminałów. Choć tutaj jestem zawiedziona, to wciąż wierzę w autorkę i dam jej szansę w przyszłości. 🙂

"Drapieżną grę", którą czytałam jeszcze pod poprzednim tytułem, kupiłam niedługo po zakończeniu serii "Kwiatu paproci", którą darzę ogromną sympatią. "Pustułka" stała na półce ze dwa lata, by w końcu zobaczyć światło dzienne. I niestety ten utwór K.B. Miszczuk nie zachwycił mnie, lecz mocno zawiódł.

Ale zacznę od pozytywów. Książka jest napisana bardzo lekkim językiem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Próby ożywienia przeszłości powodują tylko jej deformację, rzeczy ukazują się w fałszywej perspektywie."

Po "Morderstwo w Boże Narodzenie" Agathy Christie sięgnęłam w czasie świątecznym, kiedy zaszycie się przy choince z dobrą książką i gorącą herbatą jest zawsze najlepszym pomysłem na wieczór. Było to moje drugie spotkanie z twórczością autorki i na pewno nie ostatnie. Powieść ta podobała mi się o wiele bardziej od "Morderstwa w Orient Expressie", zdecydowanie nie była ona nużąca, co niestety momentami odczułam podczas lektury "Morderstwa... ". Poza tym ten nikły świąteczny klimacik miał w sobie jakiś urok.

Senior rodu Simeon Lee postanawia zjednoczyć przy stole świątecznym swoją rodzinę. Prawie nie utrzymywał on z synami kontaktu, więc są zdziwieni zaproszeniem, ale godzą się na przyjazd. W atmosferze napięcia i nieporozumień popełniona zostaje okrutna zbrodnia, której rozwikłanie spoczywa na detektywie Herkulesie Poirocie. I tak naprawdę w momencie zbrodni rozpoczyna się prawdziwa zabawa dla czytelnika. Obrzucanie się winą za zbrodnię, ukrywanie tajemnic, motywów i konfliktów, w które odważnie brnie pewien znalezienia rozwiązania zagadki Herkules.

Jednym z najmocniejszych elementów tej powieści była nieprawdopodobna i zagmatwana dedukcja Poirota w drodze do wyłonienia mordercy. Sama nigdy nie wpadłabym na takie wnioski, co było bardzo imponujące. Osobiście moje podejrzenia dosłownie co paręnaście stron padały na inną osobę. Christie bowiem doskonale zwodzi czytelnika i nie daje mu znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytanie - kto jest mordercą? Z dumą mogę jednak stwierdzić, że udało mi się wpaść na część rozwiązania zagadki i jednym z moich głównych podejrzanych był właśnie tajemniczy zbrodniarz. Napięcie między członkami rodziny było bardzo wyczuwalne a ich konflikty i toksyczna relacja doskonale pokazała, że z rodziną wychodzi się dobrze wyłącznie na zdjęciach.

"Morderstwo w Boże Narodzenie" Agathy Christie to kawał dobrego, stary kryminału. Fantastycznie rozegrana i zaskakująca zbrodnia, dbałość o każdy detal, doskonale zbudowane postaci i niezwykły klimat tajemnicy. Bawiłam się naprawdę świetnie i już szykuję się na kolejne spotkania z twórczością autorki. 😊

"Próby ożywienia przeszłości powodują tylko jej deformację, rzeczy ukazują się w fałszywej perspektywie."

Po "Morderstwo w Boże Narodzenie" Agathy Christie sięgnęłam w czasie świątecznym, kiedy zaszycie się przy choince z dobrą książką i gorącą herbatą jest zawsze najlepszym pomysłem na wieczór. Było to moje drugie spotkanie z twórczością autorki i na pewno nie ostatnie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gdy osobę, która kłamie, postawi się w obliczu prawdy, zwykle się przyznaje, często przez czyste zaskoczenie."

"Morderstwo w Orient Expressie" było moim pierwszym spotkaniem z nieśmiertelną twórczością Agathy Christie. O autorce słyszał prawie każdy, uznaje się ją za wzór do naśladowania w świecie powieści kryminalnych. Co prawda przez niedopatrzenie przed przeczytaniem książki obejrzałam film na jej podstawie, jednak zanim sięgnęłam po jego pierwowzór zdołałam pozapominać wiele kwestii - w tym zakończenie. Dzięki temu moja przygoda z "Morderstwem..." była zdecydowanie bezspoilerowa, udana i fascynująca.

Długa podróż pociągiem, tajemniczy pasażerowie, błyskotliwy detektyw i morderstwo do rozwikłania. Intryga, która splata bohaterów i więzi w niezwykłych okolicznościach jest doprawdy złożona, zagmatwana i pełna charakteru. Zdecydowanie podczas czytania można pogłówkować a poznawanie postaci jest podróżą po bardzo osobliwych odmętach ludzkich charakterów. Sam słynny Herkules Poirot to zadziwiająca postać. Jego dostojność, dziwaczność i światowe obycie było bardzo ciekawą mieszanką a jego postać zdecydowanie zachęciła mnie do poznania reszty jego śledztw.

Muszę jednak przyznać, że pomimo mojej sympatii do tej historii nie uznaję jej za coś rewelacyjnego. Momentami powolne śledztwo składające się ze zbioru tych samych/podobnych pytań, do każdego z pasażerów było nieco nużące, jednak nie na tyle, by całą historię odebrać jako nudną. Liczyłam jednak na więcej napięcia i mroku. Zakończenie jednak podniosło w moich oczach poziom książki naprawdę wysoko, bo w życiu nie rozgryzłabym tej zagadki samodzielnie. Dobrze, że Herkules służył swoją pomocą.

W powieści "Morderstwo w Orient Expressie" Agatha Christie najmocniej zaimponowała mi absolutną dbałością o każdy detal historii, jej bezbłędną logikę, sprytnie wprowadzone zawiłości i ogólny ład i skład fabuły. Warsztat autorki jest zwyczajnie znakomity. Słowo "chaos" jest przeciwieństwem całej tej książki, co podoba mi się w niej najbardziej. Zdecydowanie już niedługo sięgnę po kolejne powieści autorki i nie mogę się doczekać, by przekonać się jakie zrobią na mnie wrażenie. 😊

"Gdy osobę, która kłamie, postawi się w obliczu prawdy, zwykle się przyznaje, często przez czyste zaskoczenie."

"Morderstwo w Orient Expressie" było moim pierwszym spotkaniem z nieśmiertelną twórczością Agathy Christie. O autorce słyszał prawie każdy, uznaje się ją za wzór do naśladowania w świecie powieści kryminalnych. Co prawda przez niedopatrzenie przed przeczytaniem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dash i Lily. Czy to się uda? Rachel Cohn, David Levithan
Ocena 6,9
Dash i Lily. C... Rachel Cohn, David ...

Na półkach:

"[...] budowanie charakteru nie polega na wymyślaniu się na nowo, a dokładaniu do tego, co już masz. Do tych elementów, które są trwałe i mocne. Do tego, co kochasz."

"Dash i Lily. Czy to się uda?" - zadawałam sobie to tytułowe pytanie w odniesieniu do tej książki, bowiem kocham dwa poprzednie tomy i drżałam ze strachu, że ten może okazać się zbędny, stworzony na siłę. Moja radość po lekturze była ogromna, bo na szczęście wszystkie moje niepewności i obawy rozwiały się jak chmury, które dały wyjść ciepłemu słońcu.

Co najbardziej kocham w Dashu i Lily? Nawet mimo przeciwnościom życia, próbom i ciężkim doświadczeniom wciąż pozostają sobą. Rozwijają się, dorastają, doświadczają nowych przeżyć a jednak wciąż to te same osoby, które poznałam w pierwszym tomie powieści, jedynie dojrzalsze i bardziej doświadczone. W tej części zmagają się z kwestią wejścia w dorosłe życie, myśleniem o swojej przyszłości, studiami i wymaganiami nadopiekuńczej rodziny. Myślę, że ta historia tak bardzo mnie kupiła, bo sama w tym okresie mojego życia zadawałam sobie te same pytania co oni, przechodziłam przez te same lub zbliżone wątpliwości i zmagałam się z wymaganiami innych. Tym samym czułam jeszcze większą zażyłość do Lily i Dasha i kibicowałam im z wielkim rozczuleniem i buzującymi emocjami.

Jeśli chodzi o relację głównych bohaterów, to nie mam jej nic do zarzucenia. Widziałam stałość ich uczuć, to że pomimo problemów chcą dla siebie dobrze i pragną stawić im czoła razem. Nie było tu toksyczności, ranienia się na siłę i problemów wyssanych z palca, które tak lubią niektórzy autorzy książek młodzieżowych i które same w odbiorze są niezwykle toksyczne. Widziałam tu za to dojrzałych młodych ludzi pragnących szczęścia i odnalezienia samych siebie. Przedstawienie konfliktów, które były wynikiem nieporozumień i zwyczajnego nie słuchania się w pełni było cudownym odbiciem naszych codziennych problemów, których ciężko uniknąć, ale które da się rozwiązać i nad którymi trzeba pracować.

Szukanie swojej własnej drogi, samego siebie gra tu potężną rolę. Bardzo podobała mi się podróż bohaterów od zadawania sobie pytań po szukanie odpowiedzi do odnalezienia ich. Jest w tym wiele mądrości i bardzo mi szkoda, że nie było tej książki, gdy sama przez to przechodziłam. Byłaby wtedy dla mnie cudowną pomocą na ciężkiej drodze.

Świąteczny klimat był tu wyczuwalny i niezwykle przyjemny, jednak miał tu mniejsze znaczenie niż w poprzednich tomach. Miło było jednak przechadzać się z bohaterami londyńskimi uliczkami pełnymi świateł i zaśnieżonymi parkami oddającymi klimat przytulnych świąt.

Dla mnie książka "Dash i Lily. Czy to się uda?" była fantastyczną przygodą i kolejnym ciepłym spotkaniem z jednymi z moich najukochańszych bohaterów. Niby jest o zwykłym życiu, zwykłych problemach i (nie)zwykłych młodych ludziach, a jakoś tak czuć tu magię... Serdecznie polecam całą serię każdej osobie pragnącej ciepłej, świątecznej i mądrej opowieści na długie zaśnieżone wieczory. 😊

"[...] budowanie charakteru nie polega na wymyślaniu się na nowo, a dokładaniu do tego, co już masz. Do tych elementów, które są trwałe i mocne. Do tego, co kochasz."

"Dash i Lily. Czy to się uda?" - zadawałam sobie to tytułowe pytanie w odniesieniu do tej książki, bowiem kocham dwa poprzednie tomy i drżałam ze strachu, że ten może okazać się zbędny, stworzony na siłę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Źródłem największego zła, drogi chłopcze, zawsze był i będzie człowiek."

Ah, jakże trudno znieść rozstanie z ukochanymi bohaterami tej trylogii! "Płacz" tylko zaostrzył mój apetyt na więcej tak ciepłych, błyskotliwych i nietypowych powieści jakie tworzy nasza Marta Kisiel. Mimo iż "Nomen omen" na zawsze pozostanie moim nr. 1, to ta powieść także była wspaniałą przygodą przez emocje, historię i burzliwość rodzinnych relacji.

Zdecydowanie ta część trylogii jest najbardziej smutna, wzruszająca i skupiona na traumach bohaterów, z którymi starają sobie poradzić. Nie zabrakło tu jednak humoru do zrównoważenia (choć dla mnie nie zawsze trafionego), który jak zwykle w błyskotliwy sposób pomagał się rozweselić. Matylda Bolesna i jej kąśliwe uwagi oraz boleśnie dobitne komentarze to było coś czego podczas czytania potrzebowałam najbardziej. Uwielbiam tę bohaterkę i cudownie było poznać więcej detali z jej życia, które jeszcze mocniej mną wstrząsnęły. Uwielbiam to, że znaleźli się tu różnorodni bohaterowie z poprzednich tomów i dodali swoje przysłowiowe trzy grosze, które łącznie utworzyły niezwykły klimat i charakter książki. Nagłe pojawienie się tu Niedasia i jego siorki po prostu made my day. Uwielbiam także Eleonorę i Ramzesa, no po prostu nie mogłam o tym nie wspomnieć!

Historia Dolnego Śląska w czasach II wojny światowej, której przybliżenia podjęła się autorka była strzałem w dziesiątkę. Były to naprawdę fascynujące fragmenty i dające do myślenia ciekawostki, które na pewno zostaną ze mną na dłużej. Takie lekcje historii zawsze lubiłam najbardziej. Poza tym mistrzowskie mieszanie teraźniejszości z przeszłością sprawiało, że akcja była bardzo wciągająca.

Powieści Marty Kisiel to coś naprawdę oryginalnego i trafionego w moje gusta. Cieszę się, że także "Płacz" tak bardzo mi się spodobał. Pokazał mi, że autorka może chwycić się także za cięższe tematy i wyjść z tego zwycięską ręką. Bardzo polecam całą serię! :)

"Źródłem największego zła, drogi chłopcze, zawsze był i będzie człowiek."

Ah, jakże trudno znieść rozstanie z ukochanymi bohaterami tej trylogii! "Płacz" tylko zaostrzył mój apetyt na więcej tak ciepłych, błyskotliwych i nietypowych powieści jakie tworzy nasza Marta Kisiel. Mimo iż "Nomen omen" na zawsze pozostanie moim nr. 1, to ta powieść także była wspaniałą przygodą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę "Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat" Anny Benning przeczytałam zaintrygowana zapowiedzią oryginalnego wątku si-fi. Poza tym dawno nie czytałam powieści dystopijnych, które bardzo sobie cenię. Jednak niestety nie mogę ukryć, że zawiodłam się na tej historii. Dobrze się ją czytało, bo była naprawdę lekka, jednak miałam wrażenie, że aż za lekka. Autorka nie zgłębiła żadnej sceny na tyle bym się w nią wciągnęła, nie miała zbyt dobrego warsztatu literackiego i nie pozwoliła mi pogłówkować, uczestniczyć w tej historii. To zwyczajnie jest powieść do pochłonięcia i zapomnienia. Wynudziłam się podczas czytania, nie polubiłam bohaterów oraz wątku romantycznego i porzuciłam książkę przez zakończeniem, a to bardzo duży wyznacznik tego jak mało mnie zafascynowała.

Zamysł na fabułę jest jedyną rzeczą, do której się nie przyczepię. Był bardzo intrygujący, ale marnie, bo zbyt płytko wprowadzony w życie. Kwestia vortexów i podróży w czasie mogłaby być świetnie rozegrana a nudziła mnie, zawodziła. Bardzo mi przykro, że tak się na tym zawiodłam. Mam wrażenie, że jestem do tej książki zwyczajnie zbyt wymagająca. Myślę, że ta powieść jest w stanie zaciekawić młodzież, która nie ma zbyt dużego doświadczenia z powieściami fantastycznymi i si-fi i nie wyrobiła sobie dużych wymagań co do tych gatunków.

Książkę "Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat" Anny Benning przeczytałam zaintrygowana zapowiedzią oryginalnego wątku si-fi. Poza tym dawno nie czytałam powieści dystopijnych, które bardzo sobie cenię. Jednak niestety nie mogę ukryć, że zawiodłam się na tej historii. Dobrze się ją czytało, bo była naprawdę lekka, jednak miałam wrażenie, że aż za lekka. Autorka nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię książki, których akcja rozgrywa się w elitarnych szkołach lub akademiach, gdzie mają miejsce intrygi, zbrodnie i gdzie przewijają się tajemnice i mroczne sekrety. Dlatego też “S.T.A.G.S” M.A. Bennett od premiery kusiło mnie swoim opisem i tajemniczą treścią. Jednak po lekturze mogę stwierdzić, że absolutnie szkoda na nią czasu. Nie jest to żaden thriller ani sensacja, może zaledwie bardzo słabo rozegrana młodzieżówka.

Tak, elitarna szkoła na początku wydawała się fajna. Niestety wszedł tu od razu motyw wrednych i okrutnych bogatych dzieciaków znęcających się nad wszystkim co jest inne niż oni. Główna bohaterka Greer zostaje zaproszona do jednego z tych dzieciaków, by wziąć udział w ich tradycji - polowaniu.

Główna bohaterka Greer to chyba najgorsza część książki. Niezwykle irytująca, irracjonalna, dziecinna, naiwna, głupawa… Mogłabym wymieniać bez końca. Ale chyba najbardziej mierził mnie jej brak swojego zdania, jego płynność i to jak każdy mógł na nie wpłynąć. W ramach przykładu dam tutaj kwestię polowania. Główna bohaterka nie popiera polowań, zabijania dla rozrywki, nie lubi widzieć krzywdy zwierząt. Ale gdy ktoś proponuje jej polowanie, babranie się we flakach zamordowanych zwierząt to jakoś nie ma z tym problemu. Ważniejsze jest dla niej pokazanie się w grupie niż bycie wiernym swojemu zdaniu i ideałom. Tak samo w jednym fragmencie książki dostała na śniadanie kaszankę i twierdzi, że normalnie się tym brzydzi, fuj jak można jeść krew… no ale zajada się nią jakby kochała ją od zawsze i swoje obrzydzenie tak po prostu odkłada na bok. Brzydziły mnie jej niektóre stwierdzenia tak różne od tego co wcześniej twierdziła "To było najlepsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadłam, i mogłabym się założyć, że smakowało tak dobrze dlatego, że każde ze zwierząt na talerzu jeszcze niedawno chodziło po posiadłości Longcross". Nie rozumiem tego, jak można stworzyć bohatera, który jest tak pełen sprzeczności i braku jasno określonego charakteru. Też gadanie do głowy jelenia w pokoju działało mi na nerwy tak bardzo, że dziwię się, że nie odłożyłam tej książki w połowie.

Poza tym powieść zupełnie mnie nie wciągnęła a zakończenie bardzo zawiodło. Co zabawne w szkole nie wolno używać telefonów, no bo wiadomo - kto czegoś takiego używa to jest tfu, tfu dzikusem. Ciągłe nawiązania z filmów czy seriali były irytujące i kompletnie zbędne. Bohaterowie nie mieli w sobie za grosz wyrazistości i zupełnie mnie nie ciekawili. Była to po prostu beznamiętnie poprowadzona historia o czymś (o durnych, pozbawionych kręgosłupa moralnego nastolatkach) i o niczym. Jak można się domyślać nie sięgnę po kolejny tom i nie polecam tej powieści. Lepiej sięgnąć po książki, które mają w sobie jakąś wartość, głębię, emocje i oryginalność.

Bardzo lubię książki, których akcja rozgrywa się w elitarnych szkołach lub akademiach, gdzie mają miejsce intrygi, zbrodnie i gdzie przewijają się tajemnice i mroczne sekrety. Dlatego też “S.T.A.G.S” M.A. Bennett od premiery kusiło mnie swoim opisem i tajemniczą treścią. Jednak po lekturze mogę stwierdzić, że absolutnie szkoda na nią czasu. Nie jest to żaden thriller ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle. Jest pełna nieskończonych możliwości.”

“Głos bogów” to ostatni tom trylogii “Era pięciorga” napisanej przez Trudi Canavan. Ależ to była przygoda! Czytałam tę książkę pełna fascynacji co do dalszych losów pokochanych przeze mnie postaci i oczekiwania co tym razem zgotowała dla nich autorka. Tajemnice otaczające bohaterów coraz bardziej się zagęszczały, by na koniec wyjść na jaw w pełnej krasie.

Niezwykle cudownym elementem twórczości Trudi Canavan, co znalazło swoje miejsce także w tej trylogii jest to, że pisze o wydarzeniach, które mają gigantyczne znaczenie dla całego stworzonego przez nią świata. Czytając o nich czuję, że jestem obserwatorem czegoś niezwykłego, monumentalnego i wpływowego, dzięki czemu książka wciąga mnie jeszcze bardziej.

Religijno-polityczne rozgrywki są w tym tomie jeszcze intensywniejsze i groźniejsze, sprawiają też że już nie wiadomo gdzie leży racja i po czyjej stronie się opowiadać. Nierówność społeczna i nienawiść do mniejszości jest tu fantastycznie przedstawiona, budziła we mnie ciągły sprzeciw. Czego bowiem nie zrobią ludzie w imię swoich bogów, błędnych przekonań czy uprzedzeń i strachu?

Mimo, że już od pierwszego tomu odgadłam pewną część zakończenia trylogii, to nadal samo zakończenie było dla mnie genialne i pełne emocji.

Niezwykłym morałem tej książki jest mądrość, która jest i na pewno będzie aktualna jeszcze przez lata. Otóż nie zawsze ci, którzy na pierwszy rzut oka wydają się źli tacy właśnie są, tak samo jak ci którzy wydają się bez skazy mogą mieć krew na swoich rękach, której czasem nie da się zmyć.

Cóż, chyba nikt nie lubi być do niczego zmuszany, ale ja mam jeden wyjątek. Kocham być zmuszana przez twórczość Trudi Canavan do uruchomienia mojej wyobraźni na najwyższych obrotach i dawać się jej porwać. Jak dla mnie nic dodać nic ująć. Bawiłam się wspaniale i nie mogę się doczekać czytania najnowszej serii Trudi Canavan! :)

“Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle. Jest pełna nieskończonych możliwości.”

“Głos bogów” to ostatni tom trylogii “Era pięciorga” napisanej przez Trudi Canavan. Ależ to była przygoda! Czytałam tę książkę pełna fascynacji co do dalszych losów pokochanych przeze mnie postaci i oczekiwania co tym razem zgotowała dla nich autorka. Tajemnice...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“[...] życie jest wtedy dobre, gdy nie może się stać tematem porywającej opowieści. Nauczyłem się to doceniać.”

“Ostatnia z dzikich” to drugi tom trylogii “Era pięciorga” Trudi Canavan. Jest to kontynuacja historii Aurayi, jednej z Białych. Uwielbiam twórczość autorki, nie ukrywam, że jej książki są jednymi z moich ulubionych wśród fantastyki. Ta powieść również zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wywołała mnóstwo emocji.

Uwielbiam rozwój każdej z postaci, które prawdziwie żyły na kartach stron i wprowadzały mnie raz za razem w nowe wydarzenia. Wielość fantastycznych wątków i bohaterów, których losy splatają się ze sobą i dopełniają jak elementy ogromnej układanki jest niesamowita. Bardzo cennym krokiem było wprowadzenie do tej części perspektywy Pendatrian. Rozszerzyło to moje spojrzenie na całą opowieść i sprawiło, że była jeszcze bardziej interesująca.

Płynność tej historii oraz jej dokładność są jedną z rzeczy, których nie da się tu pominąć. Autorka snuje tę magiczną historię tak przekonująco, że momentami wciągnięta w nią zapominałam o rzeczywistości. Absolutnie uwielbiam także imiona jakie wybiera bohaterom autorka. Już one same dodają jej powieściom magicznego klimatu, pewnego rodzaju nietypowości.

Bajkowe miejsca wydarzeń, niesamowite ludy, wiele różnych punktów widzenia, odkrywane tajemnice, rozbudowane intrygi, zaskakujące zakończenie… Jak dla mnie ta część nie mogła być przyjemniejsza. :)

“[...] życie jest wtedy dobre, gdy nie może się stać tematem porywającej opowieści. Nauczyłem się to doceniać.”

“Ostatnia z dzikich” to drugi tom trylogii “Era pięciorga” Trudi Canavan. Jest to kontynuacja historii Aurayi, jednej z Białych. Uwielbiam twórczość autorki, nie ukrywam, że jej książki są jednymi z moich ulubionych wśród fantastyki. Ta powieść również zrobiła na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? - rzekła. - Ja wcale nie chcę wszystkiego, czego pragnę. Nikt tego nie chce. Nie tak naprawdę. Co to za zabawa dostawać wszystko, o czym się marzy, tak po prostu? Wtedy to nic nie znaczy. Zupełnie nic.”

Miałam może jedenaście czy dwanaście lat, gdy pierwszy raz obejrzałam film “Koralina”. Pamiętam jak dziś emocje, które towarzyszyły mi przez cały seans. Fascynacja, przerażenie, zachwyt i kompletne oderwanie od rzeczywistości. Nadal jest to jeden z moich ulubionych filmów, musiałam więc w końcu sięgnąć po jego książkowy pierwowzór - powieść Neila Gaimana.

Na wstępie chcę przedstawić to z jakim podejściem i nastawieniem czytałam tę książkę. Otóż znając doskonale fabułę i filmową adaptację postanowiłam czytać ją bardzo powoli, dokładnie, spajając każde jedno słowo i dając wyobraźni pole do popisu - tak by mogła ona przedstawić w mojej głowie własną wersję filmu opartą wyłącznie na powieści. Myślę, że nie znając wcześniej filmu i sięgając po tę książkę mogłabym się na niej odrobinę zawieść. Jest to bowiem książka dla młodszego czytelnika, a takie zazwyczaj nie są w stanie porwać mnie w stu procentach. Jednak z odpowiednim podejściem zakochałam się w “Koralinie”. Jej lektura była dla mnie magiczną podróżą po historii zarazem znanej i nieznanej oraz po możliwościach mojej wyobraźni.

Nie mogę się nadziwić pomysłowości Neila Gaimana, temu jak pokręconą książkę był w stanie napisać zarazem utrzymując ją w ładzie i zgodnej ze stworzonym światem logice. Pomimo tego, że jest to książka dla młodszego odbiorcy to nadal była w stanie wprawić mnie w duży niepokój. Szczerze uwielbiam Koralinę, ale także postać tajemniczego kota, który magiczność miał we krwi. Dużym zdziwieniem był dla mnie książkowy brak postaci znanego z filmu Wyborne’a. Jednak przyznaję, że pomimo ogromnej sympatii do jego postaci nie brakowało mi go zbyt bardzo w powieści. Koralina całkowicie tu wystarczała.

W książce bardzo uderza brak rodziców Koraliny w jej życiu. Są tam w teorii, jednak ich brak zainteresowania córką, ich nieczułość i zimno niezwykle widać w charakterze Koraliny. Jest bardzo dojrzała jak na swój wiek, zamknięta w sobie, zagubiona.

“Koralina” Neila Gaimana to pełna magii i emocji opowieść. Szczerze polecam najpierw obejrzeć film a potem przeczytać książkę, w moim przypadku cudownie się to zgrało. Horrorowatość tej powieści, jej mroczność, wiele przecudownie uporządkowanego chaosu sprawiło, że jest ona naprawdę wyjątkowa i nieodkładalna. Nie mogę się doczekać czytania kolejnych powieści autora! Po takim wstępie do jego twórczości spodziewam się mnóstwa wspaniałych przygód.

“Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? - rzekła. - Ja wcale nie chcę wszystkiego, czego pragnę. Nikt tego nie chce. Nie tak naprawdę. Co to za zabawa dostawać wszystko, o czym się marzy, tak po prostu? Wtedy to nic nie znaczy. Zupełnie nic.”

Miałam może jedenaście czy dwanaście lat, gdy pierwszy raz obejrzałam film “Koralina”. Pamiętam jak dziś emocje, które towarzyszyły mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Kiedy ktoś zabiera ci ostatnią dobrą rzecz w twoim życiu, to nie może pozostać bez odpowiedzi.”

Mieliście kiedyś tak, że przy pierwszej lekturze książki nie zrobiła ona na Was wielkiego wrażenia, a za drugim podejściem stwierdziliście, że jest wręcz genialna? "Ostrze zdrajcy" to dla mnie jedna z takich powieści. Gdy czytałam ją za pierwszym razem wydawała mi się fajna, ale nie mogłam się w nią wciągnąć, nie polubiłam też bohaterów. Zastanawiałam się czy w ogóle sięgać po kolejne tomy. Jakiś rok później stwierdziłam, że skoro mam całą serię "Wielkich Płaszczy" na półce to dam jej szansę. Ale musiałam odświeżyć sobie też pierwszy tom. I okazało się, że go pokochałam.

Nie mam pojęcia czemu za pierwszym razem nie polubiłam bohaterów, nie skradł mi serca bieg wydarzeń i nie czułam wielkich emocji podczas lektury. Tym razem było całkowicie odwrotnie i był to nowy początek naprawdę wspaniałej przygody. Bawiłam się podczas czytania naprawdę fantastycznie i trwało to przez całe cztery tomy serii.

W “Ostrzu zdrajcy” spodobał mi się przede wszystkim sam pomysł na Wielkie Płaszcze. To niezwykle ciekawa i szczegółowo rozwinięta koncepcja. Dodatkowo Płaszcze umieszczone są w intrygujących i doskonale dopracowanych realiach. Walki, spiski, intrygi - w tej powieści non stop coś się dzieje, akcja nigdy nie stoi w miejscu. Byłam także zszokowana jak bardzo przypadły mi tu do gustu sceny walk. Zazwyczaj wydają mi się one nudnawe, a ich opisy nie grają mi szczególnie na wyobraźni. Ale w tej serii walki są barwne, intrygujące i pełne zaskoczeń. To była dla mnie niezwykle miła odmiana! Poza tym pióro autora jest niesamowicie lekkie a jego humor odświeżający i dodający pazura postaciom. Co do Falcia, Kesta i Brastiego - są to bohaterowie tak wspaniali i żywi na kartach książki, że związanie się z nimi było kwestią dwóch rozdziałów. Po zakończeniu ostatniego tomu ogromnie ciężko było mi się z nimi rozstać.

Czytanie “Ostrza zdrajcy” Sebastiena de Castell po raz drugi było dla mnie magiczną przygodą. Ciężko wyrazić to jak się cieszę, że dałam jej drugą szansę. W momencie, gdy po nią sięgnęłam bardzo potrzebowałam oderwania od rzeczywistości i czegoś co da mi radość i ekscytację. Sebastien de Castell okazał się moim bohaterem w lśniącym płaszczu, który dając mi cztery tomy wspaniałej historii sprawił, że życie nagle było kolorowe. Absolutnie polecam całą serię! :)

“Kiedy ktoś zabiera ci ostatnią dobrą rzecz w twoim życiu, to nie może pozostać bez odpowiedzi.”

Mieliście kiedyś tak, że przy pierwszej lekturze książki nie zrobiła ona na Was wielkiego wrażenia, a za drugim podejściem stwierdziliście, że jest wręcz genialna? "Ostrze zdrajcy" to dla mnie jedna z takich powieści. Gdy czytałam ją za pierwszym razem wydawała mi się fajna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Pragnąłem napełnić się całą tą ciszą i tajemniczym, wibrującym pięknem, wchłonąć obcą, słoną woń delikatnie przycupniętą na wietrze, wsłuchać się w najlżejsze nawet pomruki. Czułem, jak delikatnieje każdy z moich zmysłów, miałem też świadomość, iż to niezwykłe miejsce odciska głębokie ślady w moim umyśle i wyobraźni.”

Sięgnęłam po książkę “Kobieta w czerni. Rączka” Susan Hill ze względu na intrygujący opis oraz dobre wspomnienia związane z filmem zekranizowanym przed laty na podstawie pierwszego z opowiadań. Uwielbiam powieści grozy, więc z przyjemnością zagłębiłam się w te klasyczne historie. Czy spełniły moje oczekiwania? Nie do końca. Jednak nie żałuję przeczytania tej książki, gdyż spędziłam z nią kilka naprawdę miłych wieczorów.

Muszę przyznać, że od początku z wielką ciekawością śledziłam przebieg wydarzeń obydwu historii. Skupiają się one na wdzięcznym temacie duchów, który autorka zdołała rozwinąć w interesujący sposób. Bardzo podobała mi się warstwa psychologiczna książki, czyli wszelkie odczucia bohaterów względem budzących grozę wydarzeń, jakim stawiali czoła. Stworzony przez Hill mroczny klimat dodał tej historii specyficznej magii a kilka fragmentów wywołało we mnie spore emocje. Jednak mimo tego wszystkiego, czegoś mi tu zabrakło. Chyba najbardziej rzucał się w oczy brak szokujących wydarzeń i nadmierna jednostajność akcji. Na zakończeniach również odrobinę się zawiodłam. Uważam jednak, że pomimo tych kilku minusów “Kobieta w czerni. Rączka” Susan Hill to książka warta poznania. A nowe wydanie tych intrygujących opowiadań naprawdę robi wrażenie! 😊

“Pragnąłem napełnić się całą tą ciszą i tajemniczym, wibrującym pięknem, wchłonąć obcą, słoną woń delikatnie przycupniętą na wietrze, wsłuchać się w najlżejsze nawet pomruki. Czułem, jak delikatnieje każdy z moich zmysłów, miałem też świadomość, iż to niezwykłe miejsce odciska głębokie ślady w moim umyśle i wyobraźni.”

Sięgnęłam po książkę “Kobieta w czerni. Rączka” Susan...

więcej Pokaż mimo to