Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Musicie przyznać, że "Każdy w mojej rodzinie kogoś zabił" to tytuł niesamowicie intrygujący. Nic więc dziwnego, że widząc go, praktycznie od razu zapragnęłam zapoznać się z tą historią, nie wczytując się nawet szczególnie w opis, żeby nie zepsuć sobie przyjemności z lektury. Czy książka okazała się równie intrygująca wewnątrz?

Rodzina Cunninghamów nie cieszy się w okolicy dobrą sławą. Ojciec głównego bohatera dopuścił się w przeszłości paru szokujących czynów, więc teraz muszą uważać na każdy swój krok. Kiedy więc w odciętym od świata zimowym ośrodku, w którym odbywa się zjazd rodzinny dochodzi do tajemniczego zgonu, podejrzani są członkowie rodu. Nie pomaga fakt, że każdy z nich ma na swoim sumieniu czyjeś życie...

Całkowicie przepadałam dla tej historii! Na pewno duże znaczenie miał w tym mój entuzjazm, który rozkwitł już na etapie ujrzenia zapowiedzi, ale okazało się, że autor sprostał pokładanym w nim oczekiwaniom. Duże znaczenie miał w tym jego zawód stand-uppera, który sprawił, że wszystkie wydarzenia przedstawiane były w humorystyczny sposób, który trafiał w moje gusta i sprawiał, że uśmiechałam się pod nosem co kilka minut.
Wyjątkową stroną książki jest również jej konstrukcja - podział na poszczególnych członków rodziny i poznawanie ich ofiar w każdym z segmentów, co naturalnie wplecione jest w docelową zagadkę.

Chciałabym jeszcze trochę skupić się na humorystycznym stylu i samoświadomości autora. Rzadko trafiam na historie, które niejako przełamują czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do czytelnika. Tutaj autor stosuje ten zabieg, wychodząc naprzeciw wątpliwościom, które mogą narodzić się w głowie czytelnika, ale też spojlerując pewne wydarzenia. Niech doskonałym tego przykładem będzie początek książki, gdzie mamy podane dokładne strony, na których dojdzie do wspomnień o zabójstwach. To zdecydowany powiew świeżości w książkach kryminalnych i dodaje jej niezaprzeczalnego uroku. Podobnie jak kreacja głównego bohatera spostrzegawczego i błyskotliwego pisarza, specjalizującego się w pisaniu poradników o pisaniu kryminałów. Rozwiązanie zagadki było bardzo satysfakcjonujące, szczególnie gdy wszystkie (nawet rzucane mimochodem) elementy połączyły się w spójną całość.

Koniec końców "W mojej rodzinie każdy kogoś zabił" uważam więc za przegenialny i przezabawny kryminał. Polecam go wszystkim, którym wydaje się, że w tym gatunku poznali już wszystko, którzy lubią przełamywanie cięższych wątków humorem, charakterystycznych bohaterów, ale też wciągającą kryminalną zagadkę i mnogość trupów. Była to cudowna literacka przygoda i z niecierpliwością czekam na inne książki autora!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu WAB.

Musicie przyznać, że "Każdy w mojej rodzinie kogoś zabił" to tytuł niesamowicie intrygujący. Nic więc dziwnego, że widząc go, praktycznie od razu zapragnęłam zapoznać się z tą historią, nie wczytując się nawet szczególnie w opis, żeby nie zepsuć sobie przyjemności z lektury. Czy książka okazała się równie intrygująca wewnątrz?

Rodzina Cunninghamów nie cieszy się w okolicy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W tych szacownych murach Kelly Andrew, David Bell, Olivie Blake, Tori Bovalino, J.T. Ellison, Layne Fargo, James Tate Hill, M. L. Rio, Kate Weinberg, Susie Yang
Ocena 7,3
W tych szacown... Kelly Andrew, David...

Na półkach:

"W tych szacownych murach" to zbiór opowiadań, który przyciągnął mnie przede wszystkim tematyką. Musicie bowiem przyznać, że 12 opowiadań, 12 autorów i 12 pomysłów na wyjątkowe historie osadzone w estetyce dark academia brzmią jak przepis na sukces. I w mojej opinii takim się właśnie okazał. Za absolutnie piękną okładką ze złoceniami kryją się opowieści wśród których każdy znajdzie coś dla siebie.

Zróżnicowane grono autorów zaprezentowało tu naprawdę wyjątkowe historie poruszające się wokół tematyki dark academia. Każda z historii ma w sobie coś świeżego. Znajdziecie tu więc historie na granicy horroru, gdzie ludzie nie są takimi, jakimi się wydają, tajemnicze zaginięcia, duchy przeszłości, magię i nadzwyczaj rozwiniętą technologię, która wpływa na postacie.

Wiadomo że w zbiorach opowiadanie opowiadaniu nierówne, jednak ku mojemu zdziwieniu ten zachował dość stały poziom mojego zaangażowania i w każdej z historii znalazłam coś przyciągającego, nawet w tych, które wielu recenzentom niekoniecznie przypadły do gustu. Początek zbioru jest już bardzo obiecujący. Mamy tutaj bowiem zarysowaną historię romansu wykładowcy z uczennicą z nieoczywistym twistem. Tekst ten zainteresował mnie dodatkowo twórczością autorki, bo stanowi prequel wydanej już książki. Dalej jest już tylko lepiej, a na uwagę zasługują w mojej opinii chociażby "Pies i królik"- w której formie autorce udało się zawrzeć masę treści i ciekawych motywów oraz elementy mitologii nordyckiej lub "Okrutne następstwa", które pozostawiło mnie z uczuciem satysfakcji czy "Dom X", który pozostawił mnie z ciarkami na całym ciele. "Urlop naukowy" to z kolei świetny przykład ironicznego humoru, który mnie bawił.
A to tylko niektóre z historii zasługujących na docenienie.

Cudownie było przenieść się w mury klimatycznych budowli, wstąpić do tajnych stowarzyszeń czy poczuć nutę magii na własnej skórze. Lektura sprawiła mi masę satysfakcji i ogromnie polecam ją wszystkim fanom motywu dark academia, mrocznych klimatów i pięknych okładek, które dumnie zdobią biblioteczki. Myślę, że sprawdzi się też jako próbka tekstu dla osób, które na własnej skórze chcą przekonać się czy ta estetyka wpisuje się w ich gusta bądź po prostu chcą poznać autorów, z których duża część zasługuje na uznanie.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Storylight.

"W tych szacownych murach" to zbiór opowiadań, który przyciągnął mnie przede wszystkim tematyką. Musicie bowiem przyznać, że 12 opowiadań, 12 autorów i 12 pomysłów na wyjątkowe historie osadzone w estetyce dark academia brzmią jak przepis na sukces. I w mojej opinii takim się właśnie okazał. Za absolutnie piękną okładką ze złoceniami kryją się opowieści wśród których każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Foul Heart Huntsman" to kontynuacja mojej ukochanej "Foul Lady Fortune". Po zakończeniu pierwszej części miałam wiele pytań, mało odpowiedzi i morze niecierpliwości w oczekiwaniu na poznanie dalszych losów bohaterów. I pod tym względem kontynuacja mnie nie rozczarowała.

Po tragicznych w skutkach wydarzeniach z pierwszego tomu Rosalind musi znaleźć w sobie siłę, by przeć naprzód pomimo straty, jakiej doświadczyła, a także opracować nowy plan, który nie tylko pozwoli jej odnaleźć Oriona, ale też funkcjonować w siatce nacjonalistów po ujawnieniu opinii publicznej jej tożsamości. Krajowe tournee wydaje się najlepszym pomysłem, by połączyć te dwa cele. Tymczasem Szanghaj zaczynają spowijać coraz ciemniejsze chmury, a widmo konfliktu nieustannie się zbliża. Co poświęcą postacie, by osiągnąć upragnione cele?

Chloe Gong po raz kolejny udowodniła swój ogromny talent w kreowaniu przede wszystkim wątków politycznych. Stawka jest tu namacalna, podobnie jak poczucie nadchodzącego zagrożenia. Owszem, czasami polityczne konotacje bohaterów mogą wydawać się lekko zagmatwane, szczególnie że niektórzy nie mają tak jednoznacznych intencji, jak mogłoby się wydawać, ale ja nie odczułam tego jako przeszkody. Dodatkowo posłowie autorki jak zawsze rozjaśnia wiele historycznych aspektów. Już nie wspominając o tym, że dzięki nim możemy poznać skrawek historii, o którym nie mówiło się zbyt dużo na lekcjach w szkole.

Bohaterowie jak zawsze nie zawodzą. W tym tomie dużo czasu spędzają razem, a dynamika między nimi jest bezbłędna. A co do samej akcji, zapewniła mi całą gamę emocji. Od rozbawienia, przez czysty szok, po smutek na tyle duży, że miałam łzy w oczach. Aktorka zdecydowanie nie obchodziła się z moją psychiką delikatnie.

Czy książka ma jakieś wady? Myślę, że dla wielu moja to być jej długość. Ja sama też uważam że te 600 stron można było skrócić bez konsekwencji dla akcji, ale z drugiej strony dało mi to okazję do spędzenia więcej czasu z ukochaną ekipą.

Zakończenie kosztowało mnie zbyt wiele emocji, ale koniec końców kończę swoją przygodę z tą serią z dużą satysfakcją. Jestem ogromnie ciekawa, co jeszcze ma nam do zaoferowania autorka i mam nadzieję, że wydawnictwo Jaguar nas tym uraczy.

"Foul Heart Huntsman" to kontynuacja mojej ukochanej "Foul Lady Fortune". Po zakończeniu pierwszej części miałam wiele pytań, mało odpowiedzi i morze niecierpliwości w oczekiwaniu na poznanie dalszych losów bohaterów. I pod tym względem kontynuacja mnie nie rozczarowała.

Po tragicznych w skutkach wydarzeniach z pierwszego tomu Rosalind musi znaleźć w sobie siłę, by przeć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stowarzyszenie Srok: Two for Joy Amy McCulloch, Zoe Sugg
Ocena 7,4
Stowarzyszenie... Amy McCulloch, Zoe ...

Na półkach:

„One for sorrow” to młodzieżowy thriller, który okazał się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Z nadzieją sięgnęłam więc po kontynuację, która na powrót przeniosła mnie w mury Illumen Hall.

Zagadka morderstwa Loli nadal pozostaje nierozstrzygnięta, jednak kolejne tropy zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, a rozwiązanie czai się tuż za rogiem. Tajemnicze zaproszenie do Stowarzyszenia Srok, kolejna ofiara mordercy, dokumenty, które kryją w sobie przyszłość akademii i wreszcie czas przepływający przez palce. Jedno jest pewne. W tym roku w Akademii Illumen Hall nie ma miejsca na nudę.

Musze przyznać, że od pierwszej strony wsiąknęłam na powrót w tę historię i poczułam, jakbym wracała do siebie. Jest to bezpośrednia kontynuacja pierwszej części i idealnie ją dopełnia. Styl od początku zachwyca lekkością, a kolejne kartki przewracając się same, odkrywając przed nami coraz to nowe rozwiązania, ale jednocześnie rodząc kolejne pytania.
Bo kolejne typy na mordercę wypadają bardzo wiarygodnie. Ciężko określić, kto mówi prawdę, a kto próbuje zataić niewygodne fakty. Tak naprawdę cała książka to jazda bez trzymanki, idealnie nadaje się chociażby na maraton czytelniczy, bo jej tempo sprawia, że czyta się ją niesamowicie dynamicznie.

W tej części Audrey odsłoniła przede mną nowe oblicze i zaczęłam darzyć ją większą sympatią. Widać jej ogromny rozwój i przemianę z rozpieszczonej amerykanki. Ivy z kolei nie przestała mnie zaskakiwać w tym pozytywnym, ale jednocześnie i negatywnym sensie. Ale więcej nie zdradzę.

Po raz kolejny doceniam również brak wyraźnego wątku romantycznego, który w tym przypadku byłby zbędny i odwracał uwagę od ważniejszych wątków.

Serię kończę więc z satysfakcją i ogromnym zaskoczeniem. Autorki nie poskąpiły tu zwrotów akcji, których nie dało się przewidzieć i odkryć, które wymiotły mnie w fotel, a które sprawiły, że kończenie czytałam z otwartą buzią. Ogromnie cieszę się, że seria doczekała się kontynuacji, a w dodatku tak udanej!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Storylight.

„One for sorrow” to młodzieżowy thriller, który okazał się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Z nadzieją sięgnęłam więc po kontynuację, która na powrót przeniosła mnie w mury Illumen Hall.

Zagadka morderstwa Loli nadal pozostaje nierozstrzygnięta, jednak kolejne tropy zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, a rozwiązanie czai się tuż za rogiem. Tajemnicze zaproszenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W kwietniu zeszłego roku miałam okazję skończyć książkę, która szturmem podbiła moje serce i zaklasyfikowała się do najlepszych pozycji 2023. Mowa tu oczywiście o "A miało być jak w bajce" F.T. Lukens. Kiedy więc dowiedziałam się o zbliżającej się premierze kolejnej książki tej osoby autorskiej, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Czy zachwyciła mnie równie mocno?

Tal to czwarty w kolejce do tronu książę, który skrywa sekret mogący zagrozić bezpieczeństwu całego królestwa. Posiada magiczną moc, taką samą jak jego dziadek, który posłużył się nią do siania zniszczenia i wojny. Nic więc dziwnego, że książę nie może pozwolić, by inni posądzili go o posiadanie podobnych zdolności i aspiracji. Kiedy więc wyrusza na pierwszą morską wyprawę po królestwie, musi zachować szczególną ostrożność. Szczególnie gdy coraz więcej osób szykuje na niego rozmaite zasadzki, a na porzuconym statku znajduje przykutego łańcuchem chłopaka, który wydaje się skrywać tajemnicę.

Mówię to z naprawdę ciężkim sercem, ale spodziewałam się po książce więcej. I to nawet nie dlatego, że fabularnie, czy stylistycznie była wyjątkowo negatywnie wyróżniająca się. Przede wszystkim jest to idealny przypadek, pozycji dobrej, która jednak może zostać skrzywdzona przez wygórowane oczekiwania. Ale żebyście w pełni mogli zrozumieć przyczyny mojego zawodu, musimy cofnąć się jeszcze na chwilę do książki "A miało być jak w bajce". Tamta pozycja zapadła mi w pamięć jako jedna z najzabawniejszych i najprzyjemniejszych książek, z jakimi miałam do czynienia, każdą stronę pochłaniałam z bananem na twarzy i uczuciem komfortu. Siedzenie za pomocą pierwszoosobowej narracji w głowie Arka było doświadczeniem wyjątkowym. I na takie coś liczyłam także w tym przypadku. Okazało się jednak, że jest to pozycja o wiele bardziej skupiona na politycznych intrygach, pościgach i morskich podbojach, a humoru i ciętych ripost nie jest tu tak dużo. Dodatkowo tym razem mamy do czynienia z trzecioosobową narracją i o ile, na co dzień nie mam z nią problemu, w tym wypadku zabrała sposobność bohaterowi do pełnego wyrażenia siebie.

I właśnie ten brak humoru tak mnie zniechęcił. Moje oczekiwania nie były zresztą całkiem bezzasadne, bo sam opis z tyłu okładki jest utrzymany w bardzo niezobowiązującym stylu, sugerującym masę śmiechu.

Nie oznacza to jednak, że książka była zła. Uważam ją za bardzo przyjemną fantastykę z politycznymi intrygai oraz powoli rozwijającym się uczuciem, a także kapką magii i podwodnych istot. Czyta się ją błyskawicznie, a relacja bohaterów jest przedstawiona w wiarygodny sposób. Mamy tutaj również plejadę charakternych i charyzmatycznych bohaterów, z którymi spędziłam cudowny czas. Relacja Tala z rodzeństwem była naprawdę cudownie przedstawiona. Gdybym od początku traktowała książkę jako osobne działo, oddzielając ją od twórcy, być może doceniłabym ją stukrotnie bardziej.

Sama konstrukcja książki nasuwała mi też lekkie skojarzenia z "Małą Syrenką" i myślę, że można ją uznać za jej queerowy retelling.

Jeśli lubicie takie morskie klimaty w pozycjach, a jednocześnie szukacie fantastyki nieprzytłaczającej i książki do przeczytania w kilka przyjemnych wieczorów, "Na głębokich wodach" poleca się waszej uwadze. Ja sądzę, że była naprawdę super. No ale ten humor... Naprawdę na niego liczyłam.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Odyseya.

W kwietniu zeszłego roku miałam okazję skończyć książkę, która szturmem podbiła moje serce i zaklasyfikowała się do najlepszych pozycji 2023. Mowa tu oczywiście o "A miało być jak w bajce" F.T. Lukens. Kiedy więc dowiedziałam się o zbliżającej się premierze kolejnej książki tej osoby autorskiej, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Czy zachwyciła mnie równie mocno?

Tal to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stowarzyszenie Srok: One for Sorrow Amy McCulloch, Zoe Sugg
Ocena 7,0
Stowarzyszenie... Amy McCulloch, Zoe ...

Na półkach:

"One for sorrow" to wznowienie książki, która ukazała się na rynku już kilka lat temu. W tamtym momencie przeszła koło mnie bez echa, nie powodując chęci przeczytania, ale po lekturze "Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki" nabrałam ochoty na tego typu młodzieżowe kryminały, tym bardziej więc ucieszyłam się na tę premierę. Czy książka spełniła moje oczekiwania?

Mury Illumen Hall sa pełne historii i niewyjaśnonych zjawisk. Na ostatniej imprezie z jeziora nieopodal wyłowiono ciało jednej z uczennic, na której plecach znajdował się duży tatuaż przedstawiający srokę. Teraz każdy próbuje wrócić do codzienności po tych tragicznych wydarzeniach, jednak ktoś za wszelką cenę próbuje odkryć tajemnicę zgonu. Co, jeśli uznane za wypadek zdarzenie było tak naprawdę zaplanowanym zamachem?
Audrey i Ivy natrafiają na tropy dotyczące tej zagadki, a jednocześnie próbują zrozumieć, komu tak zależy na odkryciu tej tajemnicy.

Muszę przyznać, że książka wręcz przerosła moje oczekiwania. Na portalach czytelniczych trafiałam na naprawę zróżnicowane opinie na jej temat, a ja od początku wsiąknęłam w mroczny klimat murów akademii i zapragnęłam poznać jej tajemnice. Autorkom udało się stworzyć niepowtarzalny klimat w stylu "dark academia" i konsekwentnie go utrzymywać. Całość napisana jest bardzo spójnie i nie odczuwałam różnicy w stylu pisania obu kobiet. Do tego mimo powagi tematu powieść czyta się niesamowicie szybko. Kiedy już wsiąknie się w opowieść, nie można przerwać!

Warto też wspomnieć o głównych bohaterkach. Są bardzo wyraziste, dzięki czemu nie miałam problemu z rozpoznaniem, z której perspektywy pisany jest dany rozdział. Moją sympatię zdecydowanie zdobyła ambitna Ivy. Audrey, szczególnie na początku strasznie działała mi na nerwy, jako rozpuszczona amerykanka, ale rozumiem celowość jej kreacji. Dodatkowo jej przeszłość, która w pewnym momencie została nam ujawniona rzuciła mi zupełnie nowe światło na jej osobę i to, przez co musiała przechodzić.

Niestety, w tym tomie nie zostaje rozwiązana główna zagadka. Tym bardziej cieszę się, że pod ręką mam już kolejną część i liczę, że rozwieje moje wątpliwości.

Koniec końców "Stowarzyszenie srok" uważam za książkę angażującą i klimatyczną. Swoją lekkością i stylem spodoba się fanom młodzieżowych kryminałów, osadzonych w wiekowych szkołach z wyjątkową historią i morzem tajemnic.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Insignis.

"One for sorrow" to wznowienie książki, która ukazała się na rynku już kilka lat temu. W tamtym momencie przeszła koło mnie bez echa, nie powodując chęci przeczytania, ale po lekturze "Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki" nabrałam ochoty na tego typu młodzieżowe kryminały, tym bardziej więc ucieszyłam się na tę premierę. Czy książka spełniła moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Carmilla" to wznowienie klasyku, który zapoczątkował erę fascynacji wampirami. Widzieliście, że została napisana jeszcze przed "Draculą" i stanowiła inspirację dla autora tej książki? Nic więc dziwnego, że piękne wydanie w twardej oprawie, z ilustracjami i nowym tłumaczeniem tak cieszy.

Ta mroczna historia przenosi nas do pewnej posiadłości na uboczu, w której mieszka młoda dziewczyna Laura wraz z ojcem i służbą. Brak rówieśników mocno jej doskwiera, powodując uczucie samotności. Nic więc dziwnego, że kiedy przy ich zamku dochodzi do pewnego wypadku, w wyniku którego tajemnicza dziewczyna musi znaleźć miejsce, gdzie mogłaby dojść do siebie, ich posiadłość wydaje się idealnym miejscem. Wraz z nieznajomą do wioski nieopodal spływają jednak problemy i tajemnicze zgony, a Laura zaczyna zauważać coraz więcej dziwnych zachowań swojej powierniczki.

Książka może poszczycić się niezapomnianym i tajemniczym gotyckim klimatem, który stanowił jeden z lepszych jej elementów. Dodatkowo, mimo że napisana jeszcze w XIX wieku, ma bardzo przyjemny styl pisania, czego niestety nie można powiedzieć o kilku innych klasykach z tego okresu. Sama historia nie jest zbyt skomplikowana. Czytelnik może dość łatwo zorientować się, kim jest tajemnicza Carmilla, ale domyślam się, że w tamtych czasach autor wykazał się prawidziwe nowatorskim pomysłem i zaskoczył wielu. Mi brakowało jeszcze lepszego rozwinięcia całej historii i tematyki wampiryzmu. Powieść ma niecałe 200 stron i uważam że gdyby autor pokusił się o dodanie jeszcze z 50, książka tylko by na tym zyskała.

Laura jest postacią dość naiwną, ale jestem w stanie to zrozumieć, w końcu wychowywała się praktycznie sama, bez powiernic w swoim wieku. Carmilla z kolei od początku intryguje i zwodzi.

Warto wspomnienia jest też bardzo nowatorskie spojrzenie autora i tematy, które porusza. W książce mamy silnie wyczuwalne erotyczne przyciąganie między bohaterkami. Jeszcze ciekawszym jest w mojej ocenie tłumaczenie autora, który oburzonym odbiorcom tłumaczył, że wampir to istota nieludzka, wymykająca się ramom płciowym, więc taki wątek nie powinien szokować.

Koniec końców jestem bardzo szczęśliwa, mając za sobą tę lekturę. Uważam że poznawanie takich klasyków jest wartościowe i poszerzające horyzonty. Sama zaś książka ma naprawdę niepowtarzalny klimat, który mnie zachwycił.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Uroboros.

"Carmilla" to wznowienie klasyku, który zapoczątkował erę fascynacji wampirami. Widzieliście, że została napisana jeszcze przed "Draculą" i stanowiła inspirację dla autora tej książki? Nic więc dziwnego, że piękne wydanie w twardej oprawie, z ilustracjami i nowym tłumaczeniem tak cieszy.

Ta mroczna historia przenosi nas do pewnej posiadłości na uboczu, w której mieszka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Córki puszczy siostry ognia" to moje pierwsze spotkanie z autorką, ale mogę zaliczyć je do bardzo udanych. Udało się jej wykreować historię angażującą i niesamowicie klimatyczną, której nie powstydziliby się autorzy mający na swoim koncie o wiele więcej napisanych pozycji.

Akcja książki rozgrywa się w niewielkiej wiosce, gdzie każdy zna każdego, a która odcięta jest od zewnętrznego świata złowrogą Puszczą. Kiedy mieszkańców zaczyna nawiedzać przerażający Wilk, który pozostawia na swojej drodze ścieżkę z trupów, trzy siostry i córki przywódcy postanawiają odpowiedzieć na pytanie, kto odpowiada za przywołanie z Puszczy nieczystych sił, a jednocześnie odkrywają potencjał, który drzemie w nich samych.

Anna, Judyta i Rachela. Trzy różne charaktery, trzy różne życiowe historie i krew, która je łączy. Autorce udało się wykreować naprawdę różnorodne charaktery i to na tyle, że nie musiałam nawet czytać imienia na początku rozdziału, żeby wiedzieć, z czyjej perspektywy jest pisany, a wbrew pozorom nie jest to częsta zaleta wśród wieloperspektywowych historii. Każda z sióstr miała w sobie coś intrygującego- wszechwiedząca Rachela, ukrywająca swoją prawdziwą twarz Judyta i miłośniczka wolności Anna. Tworzyły niepowtarzalne trio.

Do tego dochodzi masa innych postaci, przewijających się na kartach powieści. I muszę przyznać, że początkowo byłam bardzo pogubiona w fabule przez natłok imion, nazwisk i powiązań między postaciami, które są dość zagmatwane. W odnalezieniu się w historii pomogło mi drzewo genealogiczne z tyłu, ale co się namęczyłam to moje. Część bohaterów ma dodatkowo takie same lub bardzo podobne imiona, więc trzeba się natrudzić, żeby w pełni rozwikłać powiązania między nimi.

Najmocniejszym punktem historii jest sam klimat duszny, mroczny i bardzo tajemniczy. Rzadko kiedy mam styczność z książkami ukazującymi tak hermetyczną społeczność, ale po lekturze tej zdecydowanie mam ochotę na więcej. Do tego w książce nie zabraknie wątków siostrzeństwa, siły kobiet i magii, która wpływa na umysły. Tworzy to wyjątkową mieszankę.

Na koniec chwilę o zakończeniu. Było zaskakujące, ale czuję pewien niedosyt. Niektóre wątki pozostawiają mnie nadal z dużą ilością pytań, niektóre postacie nadal są nieoczywiste i nie do końca zrozumiałam epilog (oraz zachowanie jednej z sióstr). Być może jest to furtka do kontynuacji? Z ciekawością będę wyczekiwała informacji o niej.

Nie pozostaje mi nic innego jak gorąco polecić wam książkę Moniki. Myślę, że szczególnie spodoba się fanom mrocznej fantastyki, nieoczywistych bohaterów i uzależniającego klimatu. Czekam na więcej!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Spisek Pisarzy.

"Córki puszczy siostry ognia" to moje pierwsze spotkanie z autorką, ale mogę zaliczyć je do bardzo udanych. Udało się jej wykreować historię angażującą i niesamowicie klimatyczną, której nie powstydziliby się autorzy mający na swoim koncie o wiele więcej napisanych pozycji.

Akcja książki rozgrywa się w niewielkiej wiosce, gdzie każdy zna każdego, a która odcięta jest od...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ziarno granatu. Mitologia według kobiet Katarzyna Boni, Elżbieta Cherezińska, Julia Fiedorczuk, Agnieszka Jelonek, Renata Lis, Weronika Murek, Grażyna Plebanek, Joanna Rudniańska, Barbara Sadurska, Dominika Słowik, Aleksandra Zbroja, Aleksandra Zielińska
Ocena 6,0
Ziarno granatu... Katarzyna Boni, Elż...

Na półkach:

Kiedy tylko w oczy rzuciła mi się ta pozycja, od razu wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć, bo feministyczna mieszanka greckich mitów to coś skrojonego pode mnie. Ostatecznie jednak nie wiem, jak ocenić tę historię, bo wśród pięknych i poruszających opowiadań znalazły się też takie, które wywołały we mnie bardziej zniesmaczenie i złość, że tak bardzo można zepsuć oryginalną historię. Więc teraz krótko o każdym z nich:

DEMETER
Był to naprawdę dobry wstęp do całości. Piękny styl i wyjątkowe spojrzenie na cierpienie Demeter-matki, która musi wykorzystywać brutalną siłę nacisku, żeby zwrócono uwagę na jej ból

ECHO
Żałowałam, że było tak krótkie, bo autorka zaczarowała mnie swoją prozą. To wyjątkowe opowiadanie, pozbawione dialogów, ale wypełnione tęsknotą

ARTEMIDA
Nieoczywiste spojrzenie na historię Artemidy, ukazanie przede wszystkim siły siostrzeństwa, życia zgodnie z naturalnymi cyklami i przyrodą. Również mnie urzekło

EURYDYKA
Tutaj poczułam prawdziwe znaczenie słowa retelling, bo to opowiadanie zupełnie odwróciło moje postrzeganie Eurydyki i uważam to za duży plus. Styl jest dość potoczny, ale koncepcja i ukazanie głównej bohaterki jako twórczyni dzieł Orfeusza kupiło mnie, podobnie jak zakończenie. Naprawdę nieoczywiste

MEDEA
W przypadku tego opowiadania każdy zwraca uwagę na zabawne dopiski producentki, a w audiobooku się nie pojawiły, czego ogromnie żałuję, bo być może inaczej spojrzałabym na tę historię :( A tak to koniec końców nie uważam jej za złą, ale mało odkrywczą w stosunku do oryginału

PAZYFAE
Były słabsze i leprze momenty. Szczególnie podobał mi się system religijny stworzony przez autorkę, który opiera się na cyklach, oddawaniu czci bogini matce, dziękowaniu duszom zabitych zwierząt. Z chęcią poczytałabym o tym więcej. Nie do końca podobały mi się opisy seksualne, były niestety często obrzydliwe. Ostatecznie jednak dobrze się bawiłam

MEDUZA
Bardzo klimatyczna i budząca dreszcz grozy historia o kobiecie zepchniętej na margines i ukaranej przez bogów

EURYKLEJA, PENELOPA, KIRKE
Również mi się podobała, postać Odyseusza została tu trochę za bardzo zantagonizowana, ale poza tym styl i inne spojrzenie na niechęć Penelopy do zalotników mi odpowiadały. Uważam, że było to naprawdę świeże spojrzenie

KASANDRA
Mało odkrywcza, a dodatkowo nie polubiłam się ze stylem pisania w czasie przyszłym, bo wybijało mnie to z rytmu. Pod tą warstwą kryła się jednak poruszająca opowieść, której nie skreślam całkowicie

JOKASTA
Naczytałam się o tym opowiadaniu bardzo dużo, więc pochodziłam do niego z dystansem, ale o dziwo pierwsze dwie rapsodie były dla mnie zjadliwe, problem zaczął się przy trzeciej, bo po pierwsze byłam już strasznie znużona tą formą i powtarzalnością, a po drugie autorka poszła w dziwne rejony i pod koniec miałam wrażenie, że to nie ma fabuły. Nie spodobało mi się też urwanie każdej z historii w połowie, bo autorka pominęła w mojej opinii najciekawszą część mitu. Bardzo nietuzinkowe historie. Trzeba być przygotowanym na dość ekscentryczny klimat i dużą dawkę brutalności wulgaryzmów i surowości

IFIGENIA
No i przechodzimy do opowiadania, które całkowicie zepsuło mi odbiór całości. Nigdy nie czytałam tak tragicznie napisanej opowieści, która nie wnosi absolutnie nic. Rzadko to piszę, ale podczas czytania miałam w głowie tylko myśl "co za pseudoliteracki bełkot". Z oryginalnym mitem miało to naprawdę niewiele wspólnego, brakowało tutaj wyraźnej konstrukcji, charyzmy, a styl pisania doprowadzał mnie do szału. Te powtórzenia miały chyba brzmieć literacko, ale mnie odrzucały.
Możliwe, że czegoś nie zrozumiałam, ale z oceniam tę opowieść z poziomu zwykłej, szarej czytelniczki. Jeśliby wykreślić te opowiadanie całość jedynie by zyskała. Szkoda, że nie doczekałam się retellingu historii Ifigenii z prawdziwego zdarzenia. Jej historia miała duży potencjał

KORA
No i na koniec historia spokojna, ciepła, ale z przesłaniem. Stanowiła idealne zwieńczenie całości

Książkę oceniam ostatecznie na 4 gwiazdki, bo większość opowiadań mi się podobała, jednak zdecydowanie spodziewałam się po niej czegoś jeszcze lepszego.

Kiedy tylko w oczy rzuciła mi się ta pozycja, od razu wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć, bo feministyczna mieszanka greckich mitów to coś skrojonego pode mnie. Ostatecznie jednak nie wiem, jak ocenić tę historię, bo wśród pięknych i poruszających opowiadań znalazły się też takie, które wywołały we mnie bardziej zniesmaczenie i złość, że tak bardzo można zepsuć oryginalną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Noce aż po wieczność" to drugi, a zarazem finałowy tom dylogii o warszawskich wampirach autorstwa Małgorzaty Wilk. Tym razem przenosimy się do słonecznej Florencji, dokąd bohaterowie udają się z ważną misją, od której zależą dalsze losy wampirzego świata- zaginął Nikifor, książę, który miał wielu wrogów, ale jednocześnie pełnił władzę. Aby uchronić świat przed chaosem Ruta, Feliks i Fryderyk udają się na miejsce, gdzie widziano go po raz ostatni i rozpoczynają samozwańcze śledztwo. Jednocześnie stają przed trudnymi wyborami i zagmatwanymi uczuciami, a także lękiem o przyszłość.

"Noce aż po wieczność" uważam za świetną kontynuację, która w mojej ocenie przebiła nawet tom pierwszy. Przede wszystkim dostajemy tu jeszcze więcej Nikifora, który swoim stylem bycia i humorem wzbudza ogrom sympatii. Do tego wątek śledztwa został poprowadzony naprawdę interesująco. Trochę obawiałam się końcówki książki, bo zagadka wyjaśnia się około 100 stron przed końcem i miałam wątpliwości czy autorka pociągnie tę historię na tyle dobrze, żeby czytelnik nie poczuł znużenia. Okazało się, że powinnam pokładać więcej wiary w Gosię, bo udźwignęła to naprawdę dobrze i zanim się spostrzegłam, dotarłam do końca.

Dużym atutem tej historii jest świetny styl, dzięki któremu książkę czyta się dynamicznie i przyjemnie. Dialogi między bohaterami są przezabawne i uwielbiam nawiązania, jakie autorka wplata do rozmów między nimi (na przykład wyobrażenie fabuły tej książki jako YA z motywem szkoły dla wampirów). Te błyskotliwe uwagi są naturalną częścią całości, idealnie ją dopełniając. Do tego jestem też dużą fanką relacji Ruty i Nikifora przede wszystkim dlatego, że bohaterowie dużo ze sobą rozmawiają. Nie jest to więc uczucie z tych, które można by było wyjaśnić po dwóch stronach, gdyby postacie zamieniły ze sobą dwa zdania, ale zdrowa relacja, w której każda ze stron dzieli się swoimi obawami. Przez to cały konflikt wypada bardzo realistycznie.

Ogromnie żałuję, że to już koniec mojej przygody z tą serią. Spędziłam z nią cudowny czas i uważam oba tomy za świetną młodzieżową fantastykę, która oprócz komfortu, oferuje też dużo humoru i zdrowych relacji. Czekam na kolejne książki autorki! Czuję, że ma jeszcze dużo do pokazania.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Prószyński Young.

"Noce aż po wieczność" to drugi, a zarazem finałowy tom dylogii o warszawskich wampirach autorstwa Małgorzaty Wilk. Tym razem przenosimy się do słonecznej Florencji, dokąd bohaterowie udają się z ważną misją, od której zależą dalsze losy wampirzego świata- zaginął Nikifor, książę, który miał wielu wrogów, ale jednocześnie pełnił władzę. Aby uchronić świat przed chaosem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chloe Gong to autorka, która w ubiegłym roku szturmem podbiła moje serce książką "Nikczemna Fortuna". Przygodę z jej twórczością zaczęłam trochę od końca, ale po tak pozytywnych wrażeniach uznałam, że czas zobaczyć, jak to się wszystko zaczęło. Tym oto sposobem po prawie roku w końcu zabrałam się za "These Violent Delights"- niesamowity retelling "Romea i Julii".

Lata 20. w Szanghaju to czas niepewności, podziałów politycznych i wahających się nastrojów społecznych. Rosnący niepokój pogłębia pojawienie się potwora i tajemniczej epidemii, która powoduje pomieszanie zmysłów i w konsekwencji śmierć. Sytuacja ta jest nie na rękę gangom, które pełnią w mieście nieoficjalną władzę, a jednocześnie toczą między sobą zażarty pojedynek. W tym wszystkim mamy dwójkę głównych bohaterów, którzy, aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, postanawiają odkryć, kto stoi za przerażającym potworem i chorobą. Droga do prawdy nie będzie jednak prosta, a podczas jej odkrywania na bohaterów czekać będzie wiele niebezpieczeństw oraz konieczność konfrontacji z niechcianymi uczuciami.

To była prawdziwa literacka uczta! Doceniam niesamowity klimat Szanghaju ubiegłego wieku, który autorka oddała naprawdę realistycznie. Jednocześnie umożliwiła mi zapoznanie się lepiej z tamtym okresem historii, bo są to tematy, które w europejskiej kulturze nie są poruszane zbyt często. Miasto było wówczas skrajnie podzielone, rządziły w nim przemoc i wpływy, a Anglia i Francja rozdzielały między siebie jego fragmenty, wypierając rodowitych mieszkańców i tworząc miejsca, gdzie Chińczycy nie mieli wstępu. Te aspekty polityczne w książkach autorki są zawsze bardzo mocnym i fascynującym punktem i nieodłączną częścią fabuły.

Do tego mamy głównych bohaterów, których dynamika spodoba się fanom relacji enemies to lovers. Ich uczucia wypadały przekonująco, a powód antypatii budził zrozumienie. Mimo wszystko nie dało się odrzucić nadziei w sercu, że w końcu wszystko skończy się dla nich dobrze, mimo niesprzyjających okoliczności. Bardzo podobały mi się ich sylwetki, szczególnie Juliette, która była konsekwentna w swoich działaniach. Po przeczytaniu "Nikczemnej Fortuny" ciężko było mi patrzeć na Rosalind, bo w tej książek działała mi na nerwy, a wcześniej bardzo ja lubiłam. Mimo wszystko cieszę się, że potem trochę zmądrzała. Postacie poboczne wzbudzają sympatię, moje serce skradł szczególnie Marshall.

Zakończenie pozostawiło mnie z szokiem wypisanym na twarzy i spowodowało, że po zamknięciu książki od razu zakupiłam kolejną część. Było idealnie wyważone i niesamowicie wciągające. Ja muszę wiedzieć, co będzie dalej!

Ani się spostrzegłam, a 560 stron minęło. Owszem, zauważam momenty, w których historię można by lekko skrócić, ale i tak zajmuje szczególnie miejsce w moim sercu. Chloe Gong po raz kolejny mnie zachwyciła. Czekam na spotkanie z nią w Warszawie.

Chloe Gong to autorka, która w ubiegłym roku szturmem podbiła moje serce książką "Nikczemna Fortuna". Przygodę z jej twórczością zaczęłam trochę od końca, ale po tak pozytywnych wrażeniach uznałam, że czas zobaczyć, jak to się wszystko zaczęło. Tym oto sposobem po prawie roku w końcu zabrałam się za "These Violent Delights"- niesamowity retelling "Romea i Julii".

Lata 20....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kawiarnia pod Pełnym Księżycem" to kolejna japońska książka, którą udało mi się przeczytać. Formą przypominała mi trochę, chociażby "Zanim wystygnie kawa" ze względu na ukazanie różnorodnych bohaterów, którzy dzięki pomocy rezolutnej obsługi postanawiają zmienić swoje życie. Szybko jednak okazało się, że ta pozycja przebiła wszystkie inne azjatyckie zbiory opowiadań, jakie miałam okazję czytać.

Śledzimy w niej losy pozornie niezwiązanych ze sobą ludzi, którzy stają przed trudnymi życiowymi wyborami, mają problemy, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Na pomoc przychodzi im jednak wyjątkowa kawiarnia, prowadzona przez koty, która pojawia się w nieprzewidywalnych miejscach o nietypowym czasie. Tam, nad przepysznym i oryginalnym deserem można zasięgnąć rady i pocieszenia od rezolutnych kocich kelnerów, a także poznać tajniki astrologicznej wiedzy, która ma bezpośredni wpływ na życie bohaterów.

Uważam, że już same okoliczności powstania książki są fascynujące. Autorka miała w planach napisać powieść o astrologii, jednak zauważyła ilustrację Sakurady (która znalazła się na okładce), która zainspirowała ją do popuszczenia wodzy fantazji, z czego narodziła się ta historia. Maia nie zrezygnowała jednak całkowicie z astrologii, bo inspiracja tą dziedziną nauki znajduje się w każdym opowiadaniu. Rola gwiazd i planet w naszym życiu jest tutaj dobitnie podkreślona. Sama miałam sceptyczny stosunek do tego typu tematów, jednak dzięki tym historiom poczułam się zachęcona do zgłębienia tej tematyki.

Historie są niesamowicie ciepłe i dające nadzieję, idealne do czytania przy kubku gorącej kawy i z obowiązkowym kotem śpiącym na kolanach. Każda z nich jest w jakiś sposób wyjątkowa i dotykająca współczesnych tematów. Jednocześnie powiązania między bohaterami były naprawdę ciekawe do śledzenia i łączyły się w idealną całość.

Jest to jedna z tych książek, która skłania do refleksji i zostaje w nas na długo po przewróceniu ostatniej strony. Zmusza do pochylenia się nad życiem, a jednocześnie nie przyjmuje bardzo moralizatorskiego tonu. Z chęcią przeczytałabym więcej historii osadzonych w tym miejscu. Koty, pyszne desery i gwieździste noce. To przepis na komfortową książkę, która nie może rozczarować.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu WAB.

"Kawiarnia pod Pełnym Księżycem" to kolejna japońska książka, którą udało mi się przeczytać. Formą przypominała mi trochę, chociażby "Zanim wystygnie kawa" ze względu na ukazanie różnorodnych bohaterów, którzy dzięki pomocy rezolutnej obsługi postanawiają zmienić swoje życie. Szybko jednak okazało się, że ta pozycja przebiła wszystkie inne azjatyckie zbiory opowiadań, jakie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie Paulina Hendel, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Marta Krajewska, Agnieszka Kulbat, Katarzyna Berenika Miszczuk, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Małgorzata Starosta, Anna Szumacher
Ocena 6,7
Kwiat paproci ... Paulina Hendel, Ane...

Na półkach:

To był naprawdę udany zbiór. Praktycznie wszystkie opowiadania mnie zaangażowały i zachwyciły słowiańskim klimatem. A tutaj krótka opinia o każdym z nich:

1. REM-X - Paulina Hendel

Opowiadanie z zaskakującym twistem. Bardzo podobała mi się strona, w jaką poszła ta historia

2. Sezon na nowożeńców - Aneta Jadowska

Dość średnie opowiadanie. Miało potencjał, ale zabrakło mi większego zaangażowania w śledztwo i więcej tropów, bo rozwiązanie uznałam za zbyt proste

3. Kukuk - Marta Kisiel

Marta Kisiel potrafi naprawdę świetnie bawić się piórem i zachwycać formą. To był najmocniejszy element tej historii, bo samo zakończenie pozostawiło niedosyt

4. Maliny na śniegu - Marta Krajewska

Chyba moje ulubione opowiadanie ze zbioru. Ze świetnym klimatem, wyczuwalnymi emocjami i chociaż ogólny zamysł na historię był dość prosty, zostawiło jakieś takie ciepło w moim sercu

5. Dziecina się kwili, matusieńka lili... - Agnieszka Kulbat

Ciekawe i z fajnym przesłaniem, chociaż jak dla mnie zbyt otwarte zakończenie. Ale rozumiem dlaczego autorka się na nie zdecydowała

6. Noc nas tu zastanie - Katarzyna Berenika Miszczuk

To opowiadanie miało ogromny potencjał i w gruncie rzeczy naprawdę mnie zaangażowało, ale kompletnie nie rozumiem decyzji autorki o zamieszczeniu na początku pewnej słownikowej definicji, która zepsuła cały klimat. Gdybym nie zapoznała się z nią wcześniej, cała historia wzbudziłaby więcej emocji i niepokoju, a tak od razu wiadomo jak się skończy

7. Iskra niebieska - Martyna Raduchowska

Historia była naprawdę ciekawa, ale zbyt przeciągnięta. Autorka zawarła zbyt dużo wątków jak na opowiadanie i trochę sztucznie je przedłużała

8. Wiedźmi kamień - Jagna Rolska

Autorka stworzyła naprawdę świetny klimat nadmorskiego miasteczka. Podobało mi się połączenie wierzeń słowiańskich z katolicyzmem.

9. Noc Kupały w Babiborze - Małgorzata Starosta

Niestety, to było chyba najgorsze opowiadanie z tego zbioru. Autorka zdecydowała się nawiązać w nim do postaci znanych z jej twórczości, przez co stworzyła chaotyczną historię bez struktury i zakończenia, które ewidentnie ma nas skierować do jej innych książek. Nie uważam żeby był to dobry wybór w przypadku takiego zbioru. Do tego natłok postaci sprawił, że naprawdę łatwo było się pogubić

10. Na kwiatu urok - Anna Szumacher

Lekkie i zabawne. Idealne zwieńczenie całości

To był naprawdę udany zbiór. Praktycznie wszystkie opowiadania mnie zaangażowały i zachwyciły słowiańskim klimatem. A tutaj krótka opinia o każdym z nich:

1. REM-X - Paulina Hendel

Opowiadanie z zaskakującym twistem. Bardzo podobała mi się strona, w jaką poszła ta historia

2. Sezon na nowożeńców - Aneta Jadowska

Dość średnie opowiadanie. Miało potencjał, ale zabrakło mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Radio Silence" było moim pierwszym spotkaniem z prozą Alice Osman (nie wliczając tworzonych przez nią komiksów), więc z ogromną radością przyjęłam wiadomość o wznowieniu tej książki w okładce pasującej do reszty jej powieści. Z chęcią sięgnęłam po nią po raz drugi, żeby przekonać się, czy po paru latach nadal będę miała o niej równie pozytywne zdanie. Czy tak się stało?

Frances jest od zawsze pewna swojej przyszłości. Marzy o studiowaniu na Cambridge i stara się zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel. W szkole nie jest zbyt popularna, dla wielu jest po prostu kujonką. Jednak w domu ma swoją sekretną miłość, którą ukrywa przed światem- podcast, który prowadzi człowiek o pseudonimie Radio Silence. W pewnym momencie Frances otrzymuje propozycję tworzenia grafik do kolejnych odcinków ukochanego dzieła. Decyzja dziewczyny o pomocy Twórcy odmieni całe jej dotychczasowe życie.

Po ponownym przeczytaniu książki, mój entuzjazm do niej wcale nie opadł. Uważam, że Alice jak mało kto potrafi tworzyć postacie z krwi i kości, szczególnie dobrze oddając sylwetki nastolatków, stojących na rozdrożu. Frances jest naprawdę świetną bohaterką, z którą zdecydowanie można się użsamić.
W tej pozycji poruszony jest niezwykle ważny temat, związany z koniecznością wyboru studiów i presji co do kierunku, która może bardzo destrukcyjnie wpływać na młode osoby.

Powieść porusza też temat toksycznego rodzicielstwa i fandomu i tego, jak w niektórych momentach może być toksyczny i niebezpieczny. Ten element skojarzył mi się trochę z "I was born for this", ale było to skojarzenie jak najbardziej pozytywne. Znajdziemy tu też kilka niewielkich nawiązań do "Hearstoppera", które za pierwszym razem mi umknęły, a stanowiły naprawdę fajny smaczek.

Jak zawsze przez książkę Alice dosłownie popłynęłam, zanurzając się w świecie bohaterów i ich realistycznych problemów. Nie tworzy ona szablonowych historii i to, co wydaje się oczywiste na początku, zupełnie obraca się wraz z biegiem fabuły. Naprawdę cenię sobie jej książki i będę z niecierpliwością wyczekiwała na jej kolejne utwory.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar.

"Radio Silence" było moim pierwszym spotkaniem z prozą Alice Osman (nie wliczając tworzonych przez nią komiksów), więc z ogromną radością przyjęłam wiadomość o wznowieniu tej książki w okładce pasującej do reszty jej powieści. Z chęcią sięgnęłam po nią po raz drugi, żeby przekonać się, czy po paru latach nadal będę miała o niej równie pozytywne zdanie. Czy tak się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka razy próbowałam swoich sił w grach paragrafowych i bawiłam się fenomenalnie, więc kiedy wydawnictwo Muduko zaproponowało mi egzemplarz, wiedziałam, że muszę się na nią skusić. Mój wybór padł na "Nibylandia. Tu żyją potwory", czyli niejako retelling Piotrusia Pana w niestandardowej formie.

Mamy okazję wcielić się tu w jedną z czterech postaci- Piotrusia Pana, czyli chłopca o mechanicznym sercu, Wendy- wyrwaną z XX-wiecznej Anglii dziewczynę, która straciła rodziców w katastrofie Titanica, Tygrysią Lilę- wojowniczkę o nieustraszonym sercu lub Kapitana Haka- pirata z ambicjami. W zależności od wybranej postaci mamy potem okazję udać się w głąb Nibylandii, której jednak daleko do beztroskiej krainy z oryginalnej historii. Czyhają na nas tutaj różne niebezpieczeństwa, potyczki z potworami i działania, mające na celu ocalenie świata przed zagładą. A to wszystko okraszone surowymi ilustracjami i aktywnościami, które podejmujemy. To my decydujemy, jak potoczy się historia.

Tego typu gry są naprawdę świetną zabawą. Kiedy już zrozumie się opisane na początku zasady, można przejść do rozgrywki, które może trwać zarówno mgnienie oka, jak i 2 godziny, w zależności od podejmowanych decyzji. Ja przetestowałam kilka różnych scenariuszy i raz szło mi lepiej, raz gorzej, ale każda z historii była w jakiś sposób angażująca i przynosiła kolejne niespodzianki.

Trochę w tym wszystkim pozostaje też pola na szczęście, bo często zwycięstwo w rozgrywce zależy od rzutu kostką i ilości wylosowanych oczek. Można jednak pominąć ten element i cieszyć się zawsze zwycięskimi pojedynkami, ale nawet to nie jest gwarantem szczęśliwego zakończenia.

Muszę jednak zdradzić, że kilka razy zdarzyło mi się zgubić w rozgrywce i nie wiem, czy była to wina moja i pomieszania numerków, czy autora. Chodzi mi tu o sytuacje, kiedy nagle przechodziłam z paragrafu Piotrusia Pana, do paragrafu Wendy, a że nie zapisywałam sobie ich numerów, musiałam zaczynać rozgrywkę od nowa, bo się gubiłam. Dodatkowo widać, że niektóre paragrafy były tworzone z myślą o różnych ścieżkach i nie zawsze odzwierciedlały dokładnie moje aktualne położenie. Zdaję sobie jednak sprawę, że są to trudności, wynikające ze stworzenia tak rozbudowanej rozgrywki i niewielkie pomyłki i niedopowiedzenia są tego naturalnym skutkiem.

Mimo wszystko przy "Nibylandii" spędziłam naprawdę przyjemny czas. Stanowiła fajną odskocznię od poważnych historii i pozwoliła mi przetestować swoje umiejętności i zdolność podejmowania szybkich i skutecznych decyzji. Jeszcze wiele ścieżek pozostało nieodkrytych, więc wiem, że będę do niej wielokrotnie wracać.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Muduko.

Kilka razy próbowałam swoich sił w grach paragrafowych i bawiłam się fenomenalnie, więc kiedy wydawnictwo Muduko zaproponowało mi egzemplarz, wiedziałam, że muszę się na nią skusić. Mój wybór padł na "Nibylandia. Tu żyją potwory", czyli niejako retelling Piotrusia Pana w niestandardowej formie.

Mamy okazję wcielić się tu w jedną z czterech postaci- Piotrusia Pana, czyli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Krucza pieśń" to kontynuacja "Wilczej pieśni" TJ Klune'a, czyli w skrócie fantastycznej historii o watasze wilków, rodzinnych więziach i z cudownym wątkiem found family. Pierwszy tom, mimo pewnych mankamentów, naprawdę chwycił mnie za serducho. Czy podobnie było z kolejnym?

Tym razem narratorem jest Gordo, czyli czarownica watahy Benettów, który w przeszłości został przez nich porzucony w Green Creek, a trauma z tym związana towarzyszy mu do dziś, sprawiając, że odpycha od siebie ludzi, na których u zależy, w tym towarzysza życia- Marka. Jego emocje muszę jednak zejść na dalszych plan, kiedy do ich miasteczka przyjeżdżają kłopoty, których się nie spodziewali, a części członków stada grozi naprawdę duże niebezpieczeństwo. Czy tym razem silne więzi i rodzina pozwolą im przetrwać?

Nie będzie to kłamstwem, jeśli powiem, że "Krucza pieśń" podobała mi się nawet bardziej od pierwszego tomu. Przede wszystkim wiedziałam już mniej więcej, czego spodziewać się po stylu autora i bohaterach i poczułam się, jakbym wracała do domu. Ich słowne dogryzki i aluzje niejednokrotnie doprowadzały mnie do wybuchów śmiechu. Autor po raz kolejny przedstawił grupę ludzi, którzy naprawdę się kochają i ta miłość i przywiązanie biją z każdej strony. Kocham każdego z bohaterów i tych ludzkich i wilczych. Tworzą ekipę, do której chciałoby się należeć.

Akcja trzyma w napięciu, a zakończenie dosłownie wybiło mnie z kapci i sprawiło, że mam ochotę sięgnąć po kolejny tom już teraz. Mam nadzieję, że wyjdzie w Polsce jak najszybciej!

Faktem jest, że książka ma 540 stron i czasami miałam wrażenie, że wpada w pewne dłużyzny i egzaltacje, które ciągną się na parę stron i wybijają z tempa. Myślę, że można by było ją lekko skrócić i fabuła by na tym nie ucierpiała, ale ostatecznie jest to dość nieznaczny mankament.

Jest to jedna z niewielu serii romantasy, które mam ochotę kontynuować i która zostawia w moim sercu dużo ciepła. Może dlatego, że sam wątek romantyczny nie jest tu najważniejszy, a między bohaterami czuć prawdziwą więź i przywiązanie. Z całego serc polecam wam twórczość tego autora.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Muza.

"Krucza pieśń" to kontynuacja "Wilczej pieśni" TJ Klune'a, czyli w skrócie fantastycznej historii o watasze wilków, rodzinnych więziach i z cudownym wątkiem found family. Pierwszy tom, mimo pewnych mankamentów, naprawdę chwycił mnie za serducho. Czy podobnie było z kolejnym?

Tym razem narratorem jest Gordo, czyli czarownica watahy Benettów, który w przeszłości został przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oglądaliście lub czytaliście "Bridgertonów"? Jeśli jesteście fanami tej serii, jestem przekonana, że "Davenportowie" szczególnie was zainteresują. Ta oparta na prawdziwych wydarzeniach historia przenosi nas w początki XX wieku do Chicago, a oprócz wglądu w panujące wówczas nastroje społeczne, prezentuje różnorodne bohaterki i ich perypetie.

Historię poznajemy z punktu widzenia czterech panien- Olivii, która pragnie przynieść dumę swojej rodzinie, jej młodszej siostry Helen, która zamiast na wystawnych przyjęciach woli spędzać czas w pracowni swojego ojca i naprawiać powozy i nowe automobile, Amy-Rose, czyli służącej marzącej o założeniu własnego gabinetu fryzjerskiego i Ruby, której zadaniem jest wsparcie rodziców w prowadzeniu kampanii na pierwszego czarnego burmistrza, którym chciałby zostać jej ojciec. Wszystkie łączy marzenie czegoś więcej, ale też miłość, która spada na każdą z nich w najmniej spodziewanym momencie.

Naprawdę podobał mi się klimat Chicago, naszkicowany przez autorkę. Poświęciła ona dużo uwagi nastrojom społecznym i oddała je z odpowiednią dozą wyczucia. Skupiła się tu przede wszystkim na czarnych przedsiębiorcach i przeszkodach, jakie stawały na ich drodze do osiągnięcia sukcesu i obraz ten był naprawdę przejmujący. O tym okresie w historii mówi się zdecydowanie zbyt mało. Kolejnym istotnym elementem jest fakt, że historia luźno oparta jest na historii prawdziwego producenta renomowanych pojazdów, którego życiorys pokrywa się z życiorysem ojca Olivii i Helen. Był to jeden z bardziej fascynujących elementów, który przyciągał mnie do dalszej lektury.

Bohaterki, wykreowane przez autorkę zdobyły moją sympatię. Chyba nie było żadnej, która budziłaby moją irytację i kibicowałam im w dążeniu do swojego szczęścia.

Nie była to jednak lektura idealna. Przede wszystkim odniosłam wrażenie, że wątki miłosne były swoją kalką w każdym przypadku. Każdy z nich był niejako niedozwolony, pierwsze pocałunki w każdym z nich były przedstawiane bardzo podobnie i brakowało mi większego ich rozróżnienia.Nie zrozumcie mnie źle, każdy z mężczyzn miał własną opowieść i aspiracje, ale ogólny klimat, wzdychania bohaterek podczas czułości i wielkie konflikty przebiegały nad wyraz powtarzalnie. Do tego w pewnym momencie historia straciła dla mnie swój impet i tempo i nie obraziłabym się gdyby więcej uwagi zostało skierowanej na wątki obyczajowe niż romantyczne, żeby dodać historii dramatyzmu również z tej nieco innej strony.

Koniec końców uważam jednak "Davenportów" za naprawdę przyjemną lekturą, która szczególnie spodoba się fanom "Bridgertonów". Jest naprawdę przyjemnie napisana, porusza ważne historyczne wątki i łączy w sobie historie różnych bohaterek, co wzmaga ciekawość i zaangażowanie. Za tą piękną okładką kryje się więc opowieść, z którą warto zapoznać się bliżej. Aż ciężko uwierzyć, że to debiut i jestem przekonana, że autorka jeszcze niejednym zaskoczy mnie w kolejnym tomie.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar.

Oglądaliście lub czytaliście "Bridgertonów"? Jeśli jesteście fanami tej serii, jestem przekonana, że "Davenportowie" szczególnie was zainteresują. Ta oparta na prawdziwych wydarzeniach historia przenosi nas w początki XX wieku do Chicago, a oprócz wglądu w panujące wówczas nastroje społeczne, prezentuje różnorodne bohaterki i ich perypetie.

Historię poznajemy z punktu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książkę Sabiny Waszut sięgnęłam skuszona jej warstwą historyczną. O latach 80. w Polsce mówi się dużo, ale zazwyczaj z perspektywy zbiorowości. Chciałam więc przeczytać pozycję, która ukaże ten czas z punktu widzenia jednostkowych historii. I uważam, że wyszło to autorce naprawdę dobrze.

Przemiany historyczne śledzimy w tym przypadku oczami dwóch bohaterek: Basi i Marylki. Łączy je wspólna praca w jednym z najbardziej poważanych szpitali na Śląsku, a dzieli trochę charakter, a trochę zawód męża. Ta pierwsza wyszła bowiem za milicjanta, a druga za górnika. Dzięki ich historiom obserwujemy nastroje społeczne w roku 1980 i 1981, rosnące poparcie dla Solidarności, ale też próbę lawirowania między codziennością a wzniosłymi ideami.

Autorka przedstawiła tło historyczne z naprawdę dużą dokładnością, podobnie jak górniczy klimat Śląska. Ten drugi element szczególnie przypadł mi do gustu, bo te rejony są mi obce, a dzięki książce zaczęłam choć trochę lepiej rozumieć tamtejsze nastroje. Jednocześnie obie wykreowane bohaterki są kobietami silnymi i wzbudzającymi sympatię. Co prawda nie każdą z ich decyzji popierałam, ale byłam w stanie zrozumieć ich dylematy i trudności.

Książka opisuje codzienność, ale jednocześnie cały czas czuć w powietrzu zbliżającą się zmianę i niebezpieczeństwo. Jako czytelniczka oczywiście wiedziałam, do czego zmierzają polityczne zmiany, ale bohaterki cały czas żyły w zawieszeniu.
Sabina ukazuje też portret społeczeństwa tamtych czasów bez wybielania. Opisuje przykłady dobroci, która występuje nawet w najtrudniejszych czasach, ale też podziały społeczne i kłótnie ludzi, zmuszonych do stania w niekończących się kolejkach i stojących po dwóch stronach politycznej barykady. Nie gloryfikuje żadnej ze stron, co bardzo doceniam. Pokazuje, jak ważna jest jedność i zwyczajna ludzka życzliwość.

Mimo że dostrzegam w książce wiele pozytywnych aspektów, a tematyka wydaje mi się naprawdę interesująca, miejscami czegoś mi w niej brakowało. I nawet ciężko jednoznacznie określić mi czego, ale nie czułam tak dużego zaangażowania w fabułę jak się spodziewałam i gdy odkładałam książkę, nie zawsze chciałam do niej wracać.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Sztuczny miód" to naprawdę wyjątkowa historia, którą polecam wszystkim zafascynowanym historią Śląska, portretami psychologicznymi i czasami schyłku PRLu. Opowieść zostaje w pamięci, skłania do refleksji i ukazuje przede wszystkim radości i cierpienia zwykłych ludzi, z którymi łatwo się utożsamić.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu WAB.

Po książkę Sabiny Waszut sięgnęłam skuszona jej warstwą historyczną. O latach 80. w Polsce mówi się dużo, ale zazwyczaj z perspektywy zbiorowości. Chciałam więc przeczytać pozycję, która ukaże ten czas z punktu widzenia jednostkowych historii. I uważam, że wyszło to autorce naprawdę dobrze.

Przemiany historyczne śledzimy w tym przypadku oczami dwóch bohaterek: Basi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Małżeństwo we troje" to moje drugie spotkanie z twórczością Erika Emmanuela Schmitta. Jego styl poznałam oczywiście dzięki "Oskarowi i Pani Róży", dlatego z przyjemnością zasiadłam do innej jego książki, żeby zobaczyć, jak przez tyle lat zmienił się mój odbiór jego powieści. Jakie są moje wnioski?

"Małżeństwo we troje" to zbiór 5 opowiadań, które skupiają się na miłości, nie zawsze tej romantycznej. Mamy więc historię dwóch mężczyzn, którzy w czasach, kiedy ich miłość była zakazana, znaleźli sposób, by ślubować sobie dozgonne uczucie, mamy historię mężczyzny, który dzięki poznaniu psa zachował swoje człowieczeństwo, kobietę, która wychodząc ponownie za mąż, nie spodziewała się, że duch jej poprzedniego małżonka będzie cały czas krążył w powietrzu, ciotkę, która nie umie poradzić sobie z nieuleczalną chorobą siostrzeńca (do czasu) i małżeństwo, które nie potrafi żyć z podjętymi kiedyś decyzjami. Każde z nich skupia się na innych emocjach i inne emocje wywołuje.

Moje serce skradło każde po trochu. Najmniej doceniałbym trzecie i ostatnie, bo oba były potraktowane na szybko i mam wrażenie, że nawet w formie opowiadania dało się to przedstawić bardziej złożenie (co autor udowodnił w pozostałych historiach). Nie da się ukryć, że styl Erica zachwyca. Każde zdanie to literacka uczta i czerpałam dużą przyjemność z odkrywania kolejnych stron. Do tego na końcu znajduje się dodatek, zawierający notatki autora w związki z pisanymi opowiadaniami i ich lektura była chyba najprzyjemniejszą częścią, bo pozwoliła mi spojrzeć na niektóre zachowania postaci z innej perspektywy.

Nie jest to jednak książka pozbawiona wad. Uważam, że autor zdecydowanie niepotrzebnie skupił się na zaznaczaniu, w których momentach między bohaterami dochodzi do zbliżeń. Żeby nie było, nie są one dokładnie opisane, ale zaznaczone i o ile oczywiście rozumiem, że w małżeństwie mają miejsce, to często działy się w tak przypadkowych momentach, że niszczyły cały nastrój i budziły we mnie niesmak (na przykład po śmierci jakiejś postaci). Nie wnosiło to nic do opowiadań. Do tego niektóre postacie zdecydowanie potrzebowały pomocy psychologicznej, bo ich decyzje budziły we mnie spory zgrzyt.

Nie zmienia to jednak faktu, że oceniając ten zbiór całościowo, uważam, że był udany. Autor zaoferował ciekawą perspektywę na niektóre sytuacje i nie żałuję czasu, który poświęciłam na zapoznanie się z tymi historiami. Miały w sobie coś urzekającego i kilka z ich złamało mi serce. Przekonały mnie, że muszę bliżej przyjrzeć się dalszej twórczości autora (szczególnie w tych pięknych wznowieniach).

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak Literanova.

"Małżeństwo we troje" to moje drugie spotkanie z twórczością Erika Emmanuela Schmitta. Jego styl poznałam oczywiście dzięki "Oskarowi i Pani Róży", dlatego z przyjemnością zasiadłam do innej jego książki, żeby zobaczyć, jak przez tyle lat zmienił się mój odbiór jego powieści. Jakie są moje wnioski?

"Małżeństwo we troje" to zbiór 5 opowiadań, które skupiają się na miłości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka niesamowicie komfortowa, angażująca i naprawdę ciekawa pod względem prezentacji różnorodnych fantastycznych stworzeń. Autorka nie raz zarzuca nas ciekawostkami o tych bardziej i mniej realnych zwierzętach i prezentuje dużo świetnych historii, rozgrywających się za weterynaryjnymi drzwiami. Jednym z fajniejszych wątków był ten z Jagódką -słodziutkie stworzenie.
Ale żeby nie było tak kolorowo, mam dwa zastrzeżenia do całości. Po pierwsze wątek romantyczny. Chyba nigdy bohaterowie nie dawali mi tak mocnego vibe'u przyjaciół jak w tym przypadku. Kompletnie nie pasują do siebie w bardziej miłosnym ustawieniu i ich rozmowy były dla mnie bardziej niekomfortowe niż romantyczne, tak samo jak przyjacielskie przekomarzanki i zwracanie się do Florki przez Bastiana per "mała", co totalnie psuło nastrój. Drugim słabszym elementem była Florka, a dokładniej jej telefon. Ja nie wiem, ile razy można opisywać robienie zdjęć magicznym istotom w każdej możliwej konfiguracji, ale w pewnym momencie skrycie liczyłam, że ktoś jej to urządzenie zwyczajnie ukradnie, bo czytanie o tym po raz setny było bardziej niż męczące.
Ale żeby nie było, książkę jak najbardziej polecam, choć zauważam w niej pewne rzeczy do poprawy. Z przyjemnością będę czekała na kolejny tom.

Książka niesamowicie komfortowa, angażująca i naprawdę ciekawa pod względem prezentacji różnorodnych fantastycznych stworzeń. Autorka nie raz zarzuca nas ciekawostkami o tych bardziej i mniej realnych zwierzętach i prezentuje dużo świetnych historii, rozgrywających się za weterynaryjnymi drzwiami. Jednym z fajniejszych wątków był ten z Jagódką -słodziutkie stworzenie.
Ale...

więcej Pokaż mimo to