Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Człowiek, który kochał Syberię Roy Jacobsen, Anneliese Pitz
Ocena 6,7
Człowiek, któr... Roy Jacobsen, Annel...

Na półkach: , ,

Krystyna Czubówna tego nie przeczyta. Oschłe, schematyczne opisy pozbawione podziwu dla otaczającego świata. Autor patrzy, ale nie widzi, przelicza ruble, ale nie skupia się na
różnorodności i tajemnicy natury. Nuda.

Krystyna Czubówna tego nie przeczyta. Oschłe, schematyczne opisy pozbawione podziwu dla otaczającego świata. Autor patrzy, ale nie widzi, przelicza ruble, ale nie skupia się na
różnorodności i tajemnicy natury. Nuda.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odkrywanie terenów niezapisanych w świadomości przeciętnego Europejczyka, krain magii czystej i nieskalanej przyrody, kolebek religii, kultur i idei, miejsc grozy i etnicznej nienawiści, jest niezrównaną przygodą wartą każdej minuty spędzonej nad kartami reportaży Kassabovej.

Odkrywanie terenów niezapisanych w świadomości przeciętnego Europejczyka, krain magii czystej i nieskalanej przyrody, kolebek religii, kultur i idei, miejsc grozy i etnicznej nienawiści, jest niezrównaną przygodą wartą każdej minuty spędzonej nad kartami reportaży Kassabovej.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Elementami głodu, zimna i nieposkromionej natury nie można bawić się w nieskończoność, bo zacznie wychodzić powielająca się, nudna układanka. Dla mnie utracił tu Crummey umiejętność zaskoczenia i zasmucenia, nie wstąpił na wyższe stopnie, bo do wyżyn zdecydowanie za daleko, uczuć drażniących rozpaczą. "Bez winy" to wydmuszka, która pachnie wypaleniem, albo i wychłodzeniem, pisarza, któremu już się znudziły nowofunlandzkie historie.

Elementami głodu, zimna i nieposkromionej natury nie można bawić się w nieskończoność, bo zacznie wychodzić powielająca się, nudna układanka. Dla mnie utracił tu Crummey umiejętność zaskoczenia i zasmucenia, nie wstąpił na wyższe stopnie, bo do wyżyn zdecydowanie za daleko, uczuć drażniących rozpaczą. "Bez winy" to wydmuszka, która pachnie wypaleniem, albo i wychłodzeniem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jaką wzruszającą byłaby ta opowieść, gdyby autorce starczyło żaru z ”Domu duchów” i „Ewy Luny”. Dołożyła jeszcze jedną cegiełkę do wojny domowej w Hiszpanii i przewrotu wojskowego w Chile, zaszczepiła ciekawość losem hiszpańskich uciekinierów, ale wszystko opisała tak bezbarwnym stylem i pozbawionym polotu, jakby nie miała ochoty toczyć tej historii. Szkoda dla jej talentu.

Jaką wzruszającą byłaby ta opowieść, gdyby autorce starczyło żaru z ”Domu duchów” i „Ewy Luny”. Dołożyła jeszcze jedną cegiełkę do wojny domowej w Hiszpanii i przewrotu wojskowego w Chile, zaszczepiła ciekawość losem hiszpańskich uciekinierów, ale wszystko opisała tak bezbarwnym stylem i pozbawionym polotu, jakby nie miała ochoty toczyć tej historii. Szkoda dla jej talentu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zabawna i przewrotna opowiastka o usilnych próbach wydostania się z jednej rasowej szufladki do drugiej. I o matkach, które trzymają za nogi i pilnują, by nie pomylić błotka z niebem, mając za pewny oręż Wiarę, Tradycję oraz Co powiedzą inni. Choć czasami to niebo to zwykle piekło.

Zabawna i przewrotna opowiastka o usilnych próbach wydostania się z jednej rasowej szufladki do drugiej. I o matkach, które trzymają za nogi i pilnują, by nie pomylić błotka z niebem, mając za pewny oręż Wiarę, Tradycję oraz Co powiedzą inni. Choć czasami to niebo to zwykle piekło.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ostatniej sekundzie życia, pomiędzy jednym celownikiem a drugim, przepływa spowiedź z 1001 chwil. Wspomnienie miłości, nadziei, zwątpienia, szans, których nieistotność w obliczu świata właśnie się spełnia. Nietypowa i nostalgiczna pieśń smutku. Ta koncepcja łącząca bałkańską legendę z Szeherezadą zainteresuje czytelnika poszukującego niesztampowej literatury.

W ostatniej sekundzie życia, pomiędzy jednym celownikiem a drugim, przepływa spowiedź z 1001 chwil. Wspomnienie miłości, nadziei, zwątpienia, szans, których nieistotność w obliczu świata właśnie się spełnia. Nietypowa i nostalgiczna pieśń smutku. Ta koncepcja łącząca bałkańską legendę z Szeherezadą zainteresuje czytelnika poszukującego niesztampowej literatury.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytanie powieści, której autor nie potraktował jak stado rączych koni, przeskakując bez celu razu tu raz tam, byle szybko, łatwo i przyjemnie, a skupił się na mozolnym gromadzeniu szczegółów, jest czystą przyjemnością. Zmierzając do wielkiego finału, Simmons zgrabnie łączy historię himalaizmu i politykę okresu międzywojennego z całkiem udanym wątkiem przygodowym we właściwym sobie stylu, czyli zaskakując i pobudzając czytelnika do własnych poszukiwań i drążenia tematu. Nadmiar opisów zaś, które tak uwierają innych, to piękna opowieść o odwadze i desperacji, zmianach i wynalazkach, mających na celu wyprowadzenie tego sportu z klubowych elitarnych konwenansów. Grubo, dokładnie, , porządnie.

Czytanie powieści, której autor nie potraktował jak stado rączych koni, przeskakując bez celu razu tu raz tam, byle szybko, łatwo i przyjemnie, a skupił się na mozolnym gromadzeniu szczegółów, jest czystą przyjemnością. Zmierzając do wielkiego finału, Simmons zgrabnie łączy historię himalaizmu i politykę okresu międzywojennego z całkiem udanym wątkiem przygodowym we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zamiast przeczytać tę książkę lepiej obejrzeć film. Nawet nie "Kill Bill" czy "Między słowami", na temat których snują swe fantazje bohaterki, ale porządną "Noc na ziemi" Jarmuscha. Przynajmniej nikt nie będzie miał poczucia zmarnowanego czasu. Bo i tu duch krąży, a krótkie znajomości pozwalają odsłonić prawdziwego siebie i naturalne pragnienia, wszystko zaś jest cudownie nostalgiczne, melancholijne i przede wszystkim ma w sobie sens, a czego niestety zabrakło w pw książce, która zmierza chyba w kierunku idealizacji jałowości życia zewnętrznego.

Zamiast przeczytać tę książkę lepiej obejrzeć film. Nawet nie "Kill Bill" czy "Między słowami", na temat których snują swe fantazje bohaterki, ale porządną "Noc na ziemi" Jarmuscha. Przynajmniej nikt nie będzie miał poczucia zmarnowanego czasu. Bo i tu duch krąży, a krótkie znajomości pozwalają odsłonić prawdziwego siebie i naturalne pragnienia, wszystko zaś jest cudownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Moja droga, nie rozkopuj starych grobów. Nikogo to już nie obchodzi"

Chwilowo Kapka Kassabova znajduje się w cieniu Małgorzaty Rejmer piszącej o sąsiadach, ale jej "Granica" to naprawdę doskonały reportaż i liczę, że trafi do większego grona czytelników. W dodatku odbiera prym dzikości i tajemniczości naszej własnej Galicji, przekazując go pograniczu bułgarsko-grecko-tureckiemu. Specyficzny, jak cała seria zresztą, śledzi historię krain w ludzkim losie, śladów odciskanych przez imperia, od zamierzchłych Traków, Macedończyków, Hellenów do gehenny współczesnych czasów. To historia z perspektywy bólu, strachu i zwątpienia, dramatów i niewinnych śmierci, w których niemymi świadkami pozostają ośnieżone szczyty, zdradliwe polany i jaskinie zazdrośnie strzeżące tajemnic sprzed kilku tysięcy lat. Ziemie dotkliwie poranione przez ideologie i religie, które od setek lat traktowały ich mieszkańców z krwawą nienawiścią, jakby była to zemsta za całą tutejszą spuściznę, piękno i trwałość. Dzięki opowieściom wysłuchanym przez Kapkę oraz jej czasem samotnym, czasem brawurowym wycieczkom po okolicy staniemy się świadkami zbrodni kolejnych władz, które z uporem stosowały wszelkie metody wynaradawiania. Czasem w tych zwierzeniach, zamiast słów, wystarczą spojrzenia, niedopowiedzenia i blizny na ciele, by z równą mocą podzielić się cierpieniem. Bo popadające w paranoję państwa przymusowo zmieniały obywatelstwa, nazwiska i religie, zaszczuwały i podburzały plemiona przeciwko sobie, szukały w każdym wroga, którego należy eksterminować. Jak się okazuje, takie działania nie były domeną tylko okresu socjalistyczno-komunistycznego, a wszystko to towarzyszy tym terenem od lat. Wszelkie migracje w kierunkach północ-południe, południe-północ nie są tu niczym nowym, zmieniają się tylko twarze i nazwy państw, lecz cierpienia i tragizm pozostają bez zmian. A ludzie, pomimo tych wszystkich doświadczeń dotykających pokolenia, nadal mają w sobie siłę i upór, by trwać przy swoim.

"Im trudniejsza historia, im cięższy teren, tym bardziej wyjątkowi ludzie. Wydaje się, że wiedzą to, czego inni nie są świadomi - że ostatecznie liczy się tylko dobroć"

"Moja droga, nie rozkopuj starych grobów. Nikogo to już nie obchodzi"

Chwilowo Kapka Kassabova znajduje się w cieniu Małgorzaty Rejmer piszącej o sąsiadach, ale jej "Granica" to naprawdę doskonały reportaż i liczę, że trafi do większego grona czytelników. W dodatku odbiera prym dzikości i tajemniczości naszej własnej Galicji, przekazując go pograniczu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na początek to co najłatwiejsze. Plus dla wydawnictwa za utrzymanie stylu graficznego wydania. Jeśli jest szansa na kolejne powieści Beattego, a tych napisał sporo, to zapowiada się kolekcja miła dla oka.
Duszą zajęła się Ewa Penksyk-Kluczkowska, już nie Piotr Tarczyński, ale ich tłumacze serca jednym rytmem biją i czują ironię tego pokręconego języka. Również plus.
Treść - z tym to pod górkę. Niech pocieszeniem będzie fakt, że ten kto zadowolony i syty po "Sprzedawczyku" był, "Białoczarnego" potraktuje jak kumpla z bonusem. Tu dopiero się rozpędzał, rozgrzewał i szykował amunicję w tragifarsie, kręcącej się wokół czarności i murzyńskości, a jego obrazoburczości w wersji skóry, kultury i plemienia trudno zarzucić efekciarstwo.
Nadal jednak do tego kalejdoskopu niezrozumiałych dla poczciwego zaściankowego Europejczyka niuansów, przydałby się przewodnik po białości i czarności.

Na początek to co najłatwiejsze. Plus dla wydawnictwa za utrzymanie stylu graficznego wydania. Jeśli jest szansa na kolejne powieści Beattego, a tych napisał sporo, to zapowiada się kolekcja miła dla oka.
Duszą zajęła się Ewa Penksyk-Kluczkowska, już nie Piotr Tarczyński, ale ich tłumacze serca jednym rytmem biją i czują ironię tego pokręconego języka. Również plus....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Pisanie tej książki było zarazem łatwe i traumatyczne. Powracam w niej do zabliźnionych juz spraw, do urazów emocjonalnych, które zdołałem bardzo skutecznie i głęboko pochować"

Bardzo odpowiada mi seria Wydawnictwa Czarne "Z Domem". Po trochu reportaże, po trochu pamiętniki i powroty po długich latach do miejsc, w których przyszło autorom stawiać pierwsze kroki w życiu. Stanowią sentymentalną wycieczkę do utraconego świata, zniekształconego przez politykę i upływ czasu. Niekiedy to miejsca raz na zawsze odebrane, z zakazem powrotu. Mimo tęsknoty wspomnienia te po latach wybaczają, łagodnieją, ale również nie są tak dalekie, by tuszować i pomijać. Zaś ich wspólnym mianownikiem jest zrozumienie i pogodzenie się z myślą, że te ojczyzny nie do nich należały, że obecność ich rodzin była tam od początku cierniem i jądrem agresji.


W takiej właśnie opowieści Peter Godwin prowadzi nas przez Rodezję swego dzieciństwa, szkolne lata i okres służby wojskowej aż do wydarzeń, które doprowadziły do uznania go za personę non grata. Urodzony w roku 1957 stał się świadkiem i uczestnikiem brutalnej historii i w wyważonym stylu wspomina o narastającej świadomości rasizmu, trudnych relacji społecznych, rasowych ale i plemiennych. O wątpliwej roli, jaką w tym miejscu odegrał biały człowiek, a czarny nie podźwignął nowego wyzwania.

Trudno nie uniknąć porównań książki Godwina z Alexandrą Fuller, której trzytomowe wspomnienia wydane zostały również w serii "Z Domem". Urodzona ok. 10 lat później, sąsiadka zza miedzy, którą los rzucał po Rodezji, Zambii i Malawi. Jej odczucia są podobne, jednak styl ich spisania zdecydowanie inny - bardziej dynamiczny, kąśliwy i zuchwały. O ile Godwin wydaje się być systematyczny i uporządkowany, to Fuller nie mająca tak bezpiecznego i sytego życia, prezentuje ciąg niebezpieczeństw, szaleństwa i niepewności. Nie zmienia to faktu, że te różnice nie degradują żadnego z autorów, obydwoje warci są czasu i uwagi. A przeczytanie ich wspomnień to wyjątkowo ciekawe spojrzenie na gorączkę polityczną Afryki z dwóch tak odmiennych perspektyw.


...do oczu napłynęły mi łzy. Najpierw lekko i nieśmiało. Po chwili potokiem, w którym znalazły upust tłumione zmęczenie i rozczulenie nad sobą. Nad kruchością mojej rodziny w Afryce. Nad naszymi głupimi, poronionymi próbami przykrawania tego kontynentu na naszą obcą modłę...

"Pisanie tej książki było zarazem łatwe i traumatyczne. Powracam w niej do zabliźnionych juz spraw, do urazów emocjonalnych, które zdołałem bardzo skutecznie i głęboko pochować"

Bardzo odpowiada mi seria Wydawnictwa Czarne "Z Domem". Po trochu reportaże, po trochu pamiętniki i powroty po długich latach do miejsc, w których przyszło autorom stawiać pierwsze kroki w życiu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zanim David Attenborough stał się światowej sławy przyrodnikiem i telewizyjnym guru, był najpierw człowiekiem do brudnej roboty, czyli łowcą zwierząt. Odnalezione po kilku dekadach zdjęcia dokumentujące jego pierwsze wyprawy do Gujany, Indonezji i Paragwaju, stały się niego okazją do spisania wspomnień z tamtego okresu w postaci tej oto książki.
Ponieważ należę do grona jego wielbicieli i wielkim sentymentem darzę programy oglądane w towarzystwie niedzielnego rosołu i schabowego, z radością sięgnęłam po "Przygody młodego podróżnika".
...i się zawiodłam.
Mimo licznych ciekawostek i przygód, nie potrafię odnaleźć śladu tej samej pasji co
w programach telewizyjnych. Wydaje się, że Attenborough to przede wszystkim zwierzę telewizyjne, które bezbłędnie łączy mowę ciała z mową ust. By go najlepiej odebrać, musimy widzieć jak się skrada, podgląda i podsłuchuje. Wtedy wypada najwiarygodniej. Pozbawiony naturalnego środowiska, jakim jest surowa przyroda, i skupiony tylko na słowie pisanym staje się pompatycznym i przynudzającym dżentelmenem na salonach.
A ja podążając za jego opowieściami, z bolesnym ukłuciem zawodu, nie potrafię w nich już odnaleźć tych gwoździ, które niegdyś przykuwały uwagę na tyle mocno, by rosół wystygł, a schabowy utknął gdzieś na drodze ku pożarciu.

Zanim David Attenborough stał się światowej sławy przyrodnikiem i telewizyjnym guru, był najpierw człowiekiem do brudnej roboty, czyli łowcą zwierząt. Odnalezione po kilku dekadach zdjęcia dokumentujące jego pierwsze wyprawy do Gujany, Indonezji i Paragwaju, stały się niego okazją do spisania wspomnień z tamtego okresu w postaci tej oto książki.
Ponieważ należę do grona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"jestem po prostu kimś, kto się budził, podczas gdy wy jeszcze śpicie"

Cyniczna i gniewna demonstracja, na jaką stać autora zapewne dopiero po zrzuceniu społecznych kajdanów uległości i wierności. Emigrując zdobył się na inną perspektywę i świeże spojrzenie na to, co w starym kraju dusi, co wydaje się być uświęconym porządkiem i tradycją z dziada pradziada, z kasty na kastę. Na koniec wystawił ostrą cenzurę ojczyźnie przebijając banieczkę mitycznego raju i wywlekając cały koszmarny brud, tak skrzętnie pomijany przez uduchowionych turystów i wywyższonych obywateli.
Trudno nie dostrzec podobieństwa z równie brawurową powieścią P. Beatty 'Sprzedawczyk", ale zdecydowanie to "Biały Tygrys" jest bardziej wyrazisty. Nie ma w nim tak gęstej i błyskotliwej satyry, galopującej wyobraźni i zabawy ze stereotypami, znajdzie się za to walka głupca z wiatrakami, symbolami czegoś tak tragicznie przyziemnego jak głód, nędza, separacja i oszustwo.
Trzeba również przyznać, że jest to powieść, która wyjątkowo mocno potrafi oddziałowywać emocjonalnie: od śmiechu po łzy, obrzydzenie i irytację, niedowierzenie i złość, zwłaszcza gdy uzmysłowimy sobie, że to jest po prostu życie.

"jestem po prostu kimś, kto się budził, podczas gdy wy jeszcze śpicie"

Cyniczna i gniewna demonstracja, na jaką stać autora zapewne dopiero po zrzuceniu społecznych kajdanów uległości i wierności. Emigrując zdobył się na inną perspektywę i świeże spojrzenie na to, co w starym kraju dusi, co wydaje się być uświęconym porządkiem i tradycją z dziada pradziada, z kasty na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tak, o takiej Białowieży należy tylko szeptem. Brudna i wstydliwa strona tego, czym zachwycają się miłośnicy lasów i dzikich ostępów. Żal za tym, co odchodzi w niepamięć - ostatni bartnik, ostatni ogrodnik, ostatni przyjaciel żubrów, ostatni... osłodzi nieco nadzieja, że choć fragment ich życia znajdzie swych naśladowców. Lecz to chyba za mało by przebić się przez grubą warstwę pospolitości, która zdaje się tu dominować. I mój osobisty żal też tu się pojawia, bo Białowieża to przedwojenny kawałek historii mojej rodziny. Tragicznie przecięty wrześniowym rozstrzelaniem i kwietniową wywózką na Sybir. To także dotknęło licznych białowieżan.
I choć doceniam pióro autorki to sama Białowieża wydaje się do siebie nie zachęcać.

Tak, o takiej Białowieży należy tylko szeptem. Brudna i wstydliwa strona tego, czym zachwycają się miłośnicy lasów i dzikich ostępów. Żal za tym, co odchodzi w niepamięć - ostatni bartnik, ostatni ogrodnik, ostatni przyjaciel żubrów, ostatni... osłodzi nieco nadzieja, że choć fragment ich życia znajdzie swych naśladowców. Lecz to chyba za mało by przebić się przez grubą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Turcja nie fascynuje mnie do tego stopnia, by spędzić tam choć jeden dzień wakacji. Z drugiej strony jest to rejon, którego znaczenia i wpływu politycznego nie da się ukryć. Reportaż "Wróżąc z fusów" jest dobrym kierunkiem, by mniej więcej zaspokoić podstawową wiedzę i objaśnić niektóre fakty. Szumer-Brysz zajrzała więc pod tę turecką kołderkę, by z bliska przybliżyć czytelnikom, co się takiego tam dzieje, skąd te rozdarcia i sprzeczności. Postarała się przedstawić spektrum tureckiego społeczeństwa poczynając od gorących kwestii tj. ciemne strony dyktatury Erdogana, stale tlące się konflikty etniczne i religijne, rosnącą w siłę islamizację kraju, problem uchodźców, poprzez sytuację kobiet i osób innych orientacji kończąc na zwykłym życiu przeciętnych obywateli. Rodzi się z tego obraz kraju nie potrafiącego w pełni określić kierunku, w jakim ma podążać, a tym samym stojącego na krawędzi bezpieczeństwa.
Bardzo to ciekawy przegląd, tym bardziej że samej autorce dzięki rodzinnym związkom, łatwiej było wniknąć w pewne warstwy i podjąć czasem niewygodne tematy - nacjonalistyczne albo nt. elementów Koranu, które bardziej łączą wszystkie religie Księgi niż dzielą, czy zakłamań historii, którą niestety na całym świecie zawsze pisać będą zwycięzcy. Trzeba przyznać, że ma ona dobry słuch językowy i umiejętność delikatnego lawirowania pośród emocjonalnych opinii wyrażanych przez swoich bohaterów. Dzięki temu my sami dostajemy przekaz prawdziwego tureckiego życia.

Turcja nie fascynuje mnie do tego stopnia, by spędzić tam choć jeden dzień wakacji. Z drugiej strony jest to rejon, którego znaczenia i wpływu politycznego nie da się ukryć. Reportaż "Wróżąc z fusów" jest dobrym kierunkiem, by mniej więcej zaspokoić podstawową wiedzę i objaśnić niektóre fakty. Szumer-Brysz zajrzała więc pod tę turecką kołderkę, by z bliska przybliżyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Niczego nie uczymy się ze stereotypów, które nas otaczają. Nawet tego, że wszyscy jesteśmy identyczni"

Czytanie autora ze stygmatem genialności i jednym tchem wymienianego w piątce, siódemce czy innej konfiguracji najlepszych współczesnych pisarzy amerykańskich, do łatwych nie należy. Z góry ciąży przekaz, że ma się podobać, nawet gdy się nie podoba, inaczej nie dorasta się do inteligentnego bicza, jakim DeLillo chłoszcze swoich czytelników.
Z trudem przedarłam się więc przez przygniatające słowotoki i myślostrumienie głównego bohatera, szarpiącego się z konsumpcyjną i korporacyjną psychozą. Beznadzieją życia ślepo podporządkowanemu wyimaginowanym ideom. Tak jak dla Davida kołami ratunkowymi w tym grzęzawisku okazały się powroty do młodości, tak dla mnie na końcu zbawienna okazała się myśl, że geniusz DeLillo przejawił się w jego aktualności. Wizja sprzedającego się społeczeństwa jest taka sama teraz jak i 50 lat wcześciej A leże Mordoru długo nie opustoszeje.

Dla wytrwałych i wytrawnych czytelników. Proza przez wielkie "P" rewidująca stare sądy i kolejne czytelnicze wybory.

"Niczego nie uczymy się ze stereotypów, które nas otaczają. Nawet tego, że wszyscy jesteśmy identyczni"

Czytanie autora ze stygmatem genialności i jednym tchem wymienianego w piątce, siódemce czy innej konfiguracji najlepszych współczesnych pisarzy amerykańskich, do łatwych nie należy. Z góry ciąży przekaz, że ma się podobać, nawet gdy się nie podoba, inaczej nie dorasta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pomijając samych antenatów, takich wspomnień i wartości, jakie ze sobą niosą, można tylko pozazdrościć. Historii, anegdot, listów, pamiętników i portretów - rzeczy, których nie zastąpi sucha genealogia. Przedmiotów, które można wziąć do rąk i dzięki nim przywołać pamięć o przodkach, rzeczywistą czy nieco wyobrażoną. Jak cenną jest taka wiedza docenić mogą ci, którym wojenne zawieruchy i historyczne zakręty odebrały całą przeszłość. Zerwały nici pamięci i przynależności do korzeni.
Podziwiam więc zapał Harasimowicza i jego chęć, by zaprosić czytelników do swej rodziny, jednak mam wrażenie, że ta sztuka nie końca się jemu udała. Bo zebrać wiedzę to jedno, zaś scalić i opisać to drugie.
W galimatiasie gawędziarsko snutych opowieści nie zabrakło niestety poszarpanych narracji, a w kinowych ujęciach i dialogach widać zdecydowanie oko filmowca, a nie pióro pisarza. Raziły niektóre sceny zbyt pospolicie przedstawione i nadające się bardziej do kinowej komedyjki właśnie niż do sagi. Szkoda kilku zerwanych i zawieszonych w nicości tropów, jak o domniemanym nieślubnym synu.
Nie zachwyca mnie takie wykonanie i pokazuje, że beletryzowanie sagi nie jest rzeczą łatwą. Przekonała się o tym E.Niezabitowska, która poległa w "Składanej wannie" mimo tak rozległej wiedzy, zaś niedoścignionym wzorem być powinna Oriana Fallaci.

Pomijając samych antenatów, takich wspomnień i wartości, jakie ze sobą niosą, można tylko pozazdrościć. Historii, anegdot, listów, pamiętników i portretów - rzeczy, których nie zastąpi sucha genealogia. Przedmiotów, które można wziąć do rąk i dzięki nim przywołać pamięć o przodkach, rzeczywistą czy nieco wyobrażoną. Jak cenną jest taka wiedza docenić mogą ci, którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Została mi pustka po życiu, ze wszystkich stron otaczała mnie śmierć"


W pierwszych słowach mojej opinii chciałam podziękować wydawnictwu W.A.B. za... odnalezienie powieści G. Arriagi pośród mrowia światowej literatury i sprezentowania jej czytelnikom wyczekującym słów intensywnych i takowych doznań. "Dziki" taki właśnie jest - twardy i brutalny. Zmaganie się z nim przypomina okładanie pięściami, brnięcie poprzez mnogość akcji i bohaterów, wielotorowość wątków i intensywność emocji to nieustanna walka ramię w ramię z bohaterami o przetrwanie w piekle życia i zachowanie skrawka własnego "ja". Wszystko to odnaleźć można w historii chłopca i wilka, pozbawionych swoich stad, wyrzuconych poza nawias jasnych i bezpiecznych reguł, a których dążenie do wolności okupione zostanie męką i wszechogarniającą śmiercią.

Prócz całej osi fabularnej "Dziki" jest ciekawy również z innego powodu - to Meksyk lat 60/70 widziany od środka. Fascynacje młodego pokolenia, nierówności i zmiany społeczne, gangsterskie porachunki i polityczna korupcja, religijne indoktrynacje i uliczne życie. To nie tylko surowy świat biedaków i bandziorów tkwiących mentalnie w minionym wieku wyjęty prosto z kart Trylogii Pogranicza. Teraz to obraz bogaty w szczegóły, tętniący emocjami i różnorodnością. Wszystko zaś stanowi tło dla egzystencjonalnych pytań - o boską ingerencję, samoświadomość, zemstę i sprawiedliwość. Gdzie leżą ich granice i jak łatwo mogą się zatrzeć powielając w nieskończoność spiralę nienawiści.

Jeszcze jeden plus za okładkę, ale z rodzaju tych, które trzeba dotknąć. Świat - cała natura, niczym uwięziony za drutami, lecz w tych barwach jest nadzieja, szansa, by żyć po swojemu i zerwać się z łańcuchów ślepego poddaństwa.

"Została mi pustka po życiu, ze wszystkich stron otaczała mnie śmierć"


W pierwszych słowach mojej opinii chciałam podziękować wydawnictwu W.A.B. za... odnalezienie powieści G. Arriagi pośród mrowia światowej literatury i sprezentowania jej czytelnikom wyczekującym słów intensywnych i takowych doznań. "Dziki" taki właśnie jest - twardy i brutalny. Zmaganie się z nim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"...strzepnął płachtę londyńskiego "Timesa". Właśnie w ten sposób zapraszał ludzi do odwiedzenia innej krainy umysłu. Miejsc odległych i tajemniczych, przywoływanych widzom poprzez szczegóły dla nich niepojęte, a jednak hipnotyzujące"

... i tak spragnieni wielkiego świata chłoną wieści o rzeczach wielkich, niewyobrażalnych, o rzeczach które swym blaskiem przysłonią to, co toczy się tuż obok, pozwolą zapomnieć o cierpieniach i odwrócić od niego oczy. Choć chwila ułudy o spokoju i szczęściu, chwila na wyparcie bolesnego przypomnienia o codzinności.

"W tych pańskich gazetach są wielkie dziury"
... nie wspominają one o tym, co dotyka i kłuje sumienie. O rozczarowaniu, gwałtach i nienawiści. Spotkanie ze światem to nie moment na przyznanie, jak wielka niesprawiedliwości dzieje się wokoło. Jak oszukane jest życie pioniera i jak niszczeje fasada. Nikt nie chce widzieć oszalałych z bólu kobiet i złamanych dziecięcych psychik. Niepojętych sytuacji, gdy porwane białe dzieci, mimo doświadczenia ogromnej przemocy i upokorzenia, stają się niewolnikami indiańskiej natury. To nie one mają budować mit, one tylko są niczym trąd. To wszystko przemilczane i niewypowiedziane schować mają wieści z dalego świata.

By lepiej poznać kwestie tej niewielkiej nowelki, tak suchej i oszczędnej w relacji, można, a w zasadzie trzeba uzupełnić lekturą "Eskorty" G. Swarthouta i "Imperium księżyca w pełni" S. C. Gwynnea. Syndrom sztokholmski w pigułce, na długo przed jego sformułowaniem.

"...strzepnął płachtę londyńskiego "Timesa". Właśnie w ten sposób zapraszał ludzi do odwiedzenia innej krainy umysłu. Miejsc odległych i tajemniczych, przywoływanych widzom poprzez szczegóły dla nich niepojęte, a jednak hipnotyzujące"

... i tak spragnieni wielkiego świata chłoną wieści o rzeczach wielkich, niewyobrażalnych, o rzeczach które swym blaskiem przysłonią to,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lektura ostatniego tomu zamykającego Cykl Tudorowski aż się prosi o krótkie podsumowanie całej twórczości Philippy Gregory. Trwająca kilka lat przygoda z jej historycznymi powieściami była niewątpliwie przyjemnością dla sporej rzeszy czytelników. Autorka wykazała się wielkim kunsztem nie tylko w starannym odzwierciedleniu epoki, od detali ubiorów po meandry politycznych knowań, ale przede wszystkim w wykreowaniu swoich bohaterek, wydobyciu ich postaci z pomroków historii na światło dzienne i nadanie tak szczególnych osobowości. Niejednokrotnie byłam pełna podziwu dla interpretacji wydarzeń, z którymi musiały się zmierzyć, określenia ich charakteru, uczuć i przymiotów umysłu. Dzięki temu karty powieści zapełniły się kobietami niezwykłymi - silnymi, odważnymi i świadomymi swoich zalet. Mimo licznych ograniczeń dążyły do realizacji własnych celów i lawirowały z podniesionym czołem pomiędzy zagrożeniami czyhającymi ze strony polityki i kościoła. Wreszcie to kobiety, którym udało się przeżyć, uratować godność swoją i najbliższych. Wszystkie one - zuchwałe w bezwzględnym świecie mężczyzn.

Ciężko będzie opuścić ten przebogaty świat z okresu Tudorów i Wojny Dwóch Róż. Mam swoje ulubione tomy, choć i znalazły się słabsze, pisane jakby z mniejszym zapałem i podziwem dla własnych bohaterek. Jedno zaś rzucało się w oczy - P.Gregory nie cierpi Elżbiety I, a "Zmierzch Tudorów" tylko mnie w tym wrażeniu utwierdził. W każdej powieści, na kartach której się pojawiła, zawsze była przedstawiana jako trzpiotka, nieodpowiedzialna i zawzięta, arogancka i zaślepiona tępą chucią. Nigdzie nie dojrzałam rysu dumy z przyszłej twórczyni angielskiej potęgi, śladu podziwu dla kobiety, która wywalczyła najdonioślejszą pozycję w ówczesnym świecie. Wydaje się, że Gregory okazała więcej szacunku przy tworzeniu postaci Małgorzaty Beaufort, "Czerwonej królowej" i matki Henryka VII, choć to przecież na wskroś negatywna bohaterka.

Jak wielką to sztuką zbeletryzować historię nudną na bazie skąpych przekazów, nadać treść tak skomplikowanej fabule, świadczą rzesze czytelników i fanów. Naśladowców również i tych pisarzy, którzy świadomi popularności takich powieści sięgają do własnej historii i tradycji szukając w nich natchnienia, na nasze oczywiście czytelnicze szczęście.

Lektura ostatniego tomu zamykającego Cykl Tudorowski aż się prosi o krótkie podsumowanie całej twórczości Philippy Gregory. Trwająca kilka lat przygoda z jej historycznymi powieściami była niewątpliwie przyjemnością dla sporej rzeszy czytelników. Autorka wykazała się wielkim kunsztem nie tylko w starannym odzwierciedleniu epoki, od detali ubiorów po meandry politycznych...

więcej Pokaż mimo to