-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
2022-05-06
„Północny Atlantyk” mocno mnie rozczarował. Przyczyn jest kilka, ale najważniejszą z nich jest chaotyczna narracja. Od książki militarno-historycznej oczekuję dokładnego, wyraźnego i konsekwentnego opisu wydarzeń danej kampanii. Natomiast Fijałkowski „skacze” sobie zarówno w czasie jak i w omawianych zagadnieniach z kwiatka na kwiatek, pozostawiając czytelnika nieco bezradnym. Gdybym nie czytał już wcześniej o pierwszej wojnie światowej na morzu, miałbym spore problemy ze zrozumieniem przebiegu wydarzeń.
Nie pomaga chaotyczny styl autora: czasami powtarza on te same wypowiedzi tylko kilka stron później. Czasami relacjonuje historię bojową danego niemieckiego U-boota, przerywa ją na kilka stron i powraca do losów tej samej jednostki w następnym, tematycznie zupełnie innym rozdziale. Podczas opisów starć zdarzają mu się czasami zupełnie niezrozumiałe akapity. Przykładem niech będzie relacja walki amerykańskiego okrętu podwodnego AL-2 z niemieckim U-154:
„Amerykanin zawrócił, zanurzył się, by abordażować przeciwnika, lecz chybił.”
O co w tym zdaniu chodzi pozostanie prawdopodobnie na zawsze tajemnicą autora.
Zadziwia nie tylko błędnie stosowane nazwisko ówczesnego kanclerza Rzeszy Theobalda von Bethmann-Hollwega (u Fijałkowskiego to cięgiem Bethmann Hollweg), ale i bardzo dziwny dobór teminologii (na przykład „spalinowiec” zamiast „motorowca”, „statek cysterna” zamiast „tankowca” bądź „chemikaliowca”, pozostawienie oryginalnie niemieckich określeń na kierunki wiatru w cytatach z dzienników okrętowych U-bootów). „Kwiatków” takich znajdzie się więcej.
Facyt: Omijać z daleka, bo lektura boli.
„Północny Atlantyk” mocno mnie rozczarował. Przyczyn jest kilka, ale najważniejszą z nich jest chaotyczna narracja. Od książki militarno-historycznej oczekuję dokładnego, wyraźnego i konsekwentnego opisu wydarzeń danej kampanii. Natomiast Fijałkowski „skacze” sobie zarówno w czasie jak i w omawianych zagadnieniach z kwiatka na kwiatek, pozostawiając czytelnika nieco...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-25
Autor (rocznik 1921), ze względów oczywistych, pisać o bitwie z udziałem Niemców w komunistycznej Polsce inaczej nie mógł i nie chciał. Sympatia Flisowskiego do brytyjskiej Royal Navy jest jednoznaczna. Przy lekturze tej książki trzeba o tym pamiętać, aby móc odpowiednio interpretować opisane wydarzenia.
Dzisiaj „Bitwa jutlandzka” dostarcza nadal sporo ciekawostek o tym sławnym starciu u duńskich wybrzeży. Wprawdzie wykorzystana literatura historyczna tego tematu była już w czasie powstania książki w znakomitej większości przestarzała, ale dzięki przytoczeniu obszernych cytatów z „Eye-witness account of the Jutland battle” czytelnik ma możliwość zrozumienia, jakim piekłem może być okręt wojenny w czasie bitwy.
Lekturę nieco utrudnia brak profesjonalnych map (zawarte w niej szkice na miano takowych raczej nie zasługują) Ilustracje dobrano ciekawie, ale jakość kryzysowego papieru powoduje, że sporo szczegółów na fotografiach umyka.
Z perspektywy prawdy historycznej problematyczne mogą być ustępy, w których Flisowski staje się wewnętrznym narratorem admirała Jellicoe. Brak przypisów powoduje tutaj, że przemyślenia tego oficera w czasie bitwy uznać można za fikcję literacką. Tym bardziej, że w liście wykorzystanej literatury nie figuruje żaden przyczynek tego brytyjskiego oficera.
Facyt: Książka dzisiaj przestarzała i lekko tendencyjna.
Autor (rocznik 1921), ze względów oczywistych, pisać o bitwie z udziałem Niemców w komunistycznej Polsce inaczej nie mógł i nie chciał. Sympatia Flisowskiego do brytyjskiej Royal Navy jest jednoznaczna. Przy lekturze tej książki trzeba o tym pamiętać, aby móc odpowiednio interpretować opisane wydarzenia.
Dzisiaj „Bitwa jutlandzka” dostarcza nadal sporo ciekawostek o tym...
2021-02-24
Niy beda wom osprawioł, że się znom na całyj gyszichcie Ślunska. Niy chca wos robić za bozna ani sie sam hihrać. Jo chca ino, cobyście dali pozor, że je coś takigo jak ślunsko kultura i godka. One boły i som. Kedyś i kajś. I mom nadzieja, że i kajś bydom. Że Ślonzoki to niy ino grubiorze, co po fajrancie siedzom w familokach przi panczkraucie i karbinadlach albo roladzie z modrom kapustom i osprawiajom blank gupie wice o Antku i Frantku, jak nos widzom takie gorole jak tyn Ziemkiewicz. U nos je moc zortów ludzi, bez co gyszichty ze ślunskich familyj mogom mieć pierońsko szpana. Że mjindzy Brynicom a Odrom żijom ludzie, co niy ino „trocha” inaczyj godajom, ino swoja własno gyszichta majom, niekedy blank cufalowo. I że oni majom prawo czuć inaczyj, niż ludzie z Altrajchu i inkszych stron Polski.
P.S.: Ślunskich filologów przepraszom za szrajbunek.
Niy beda wom osprawioł, że się znom na całyj gyszichcie Ślunska. Niy chca wos robić za bozna ani sie sam hihrać. Jo chca ino, cobyście dali pozor, że je coś takigo jak ślunsko kultura i godka. One boły i som. Kedyś i kajś. I mom nadzieja, że i kajś bydom. Że Ślonzoki to niy ino grubiorze, co po fajrancie siedzom w familokach przi panczkraucie i karbinadlach albo roladzie z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-03
Świetna, ale trudna do zweryfikowania gawęda „obieżyświata wścibinosa” (jak sam siebie opisywał Holmsen), stanowiąca jak gdyby połączenie wywiadu z głównym bohaterem „Wilka morskiego” Jacka Londona z relacją naocznego świadka historycznych wydarzeń na morzach południowych oraz z opowieścią wprost zakochanego w Polinezji i jej ludziach podróżnika.
Wielu sławnych ludzi poprzedziło Holmsena w wędrówkach po tym największym zasiedlonym akwenie Ziemi: Cook, La Perouse, de Bougainville (aby wymienić tych największych spośród nich) wyznaczyli temu Szwedowi pion moralny, jaki powinien być stosowany podczas spotkań z obcymi kulturami. Homsen trzymał się go kurczowo, czym zyskał sobie olbrzymie uznanie wśród ludności tubylczej Tahiti, Bora-Bora i innych wysp polinezyjskich. Gdzie by nie poszedł, gdzie tylko powiodła go tęsknota za życiem prostym, ale zgodnym z prawami natury, tam Holmsen spotkał się z niezwykle przyjaznym przyjęciem. A ponieważ człowiek ten potrafił szybko się zasymilować, nauczyć miejscowego języka i podpatrzeć od tubylców, jak trzeba się tam nosić, Polinezyjczycy pokochali go do głębi ich szeroko otwartych serc. Tylko jednej rzeczy nie mogli zaakceptować – jego szorstko brzmiącego imienia, które zmienili na bardziej swojskie Tawere.
„Polinezyjski pasat” to chyba książka zapomniana w Polsce. A to wielka szkoda! Otwiera ona Europejczykom oczy na przerażające zmiany, jakie nastąpiły od czasów kolonialnych w Polinezji. Pokazuje, ile nieszczęść tam wywołaliśmy, jak brutalnie obeszliśmy się z kulturą, która w dzisiejszych czasach ma nadal tyle dobrego do zaoferowania. Jak podeptaliśmy buciorami własnej ignorancji ponadczasowe wartości kradnąc na lewo i prawo a dając w zamian tylko choroby, narzucając bezwzględnie obce światopoglądy i przynosząc śmierć.
Nie będę tutaj gloryfikował Polinezyjczyków, bo nie oceniam filmu Disneya „Moana”. Ale po lekturze serce mi się rwie. Aż chciałoby się zadąć w róg z muszli trytona i zawołać tęsknie:
"Aue, Bora-Bora, aue!"
Świetna, ale trudna do zweryfikowania gawęda „obieżyświata wścibinosa” (jak sam siebie opisywał Holmsen), stanowiąca jak gdyby połączenie wywiadu z głównym bohaterem „Wilka morskiego” Jacka Londona z relacją naocznego świadka historycznych wydarzeń na morzach południowych oraz z opowieścią wprost zakochanego w Polinezji i jej ludziach podróżnika.
Wielu sławnych ludzi...
2020-08-29
Numer ciekawy, ale nie aż tak jak poprzednie. Wynika to z zarówno z faktu, że przedrukowano w nim artykuł z wcześniej wydanego zeszytu-monografii o Zimnej Wojnie, jak i z powodu zamieszczenia artykułu o Focke-Wulfie Fw 190, który mogę nazwać jedynie jako ogólnikowe wprowadzenie do tematu.
Ciekawie opisano pierwsze próby z Junkersem J1 – samolotem, który udowodnił, że maszyny latające mogą być budowane w całości z metali, zamiast produktów naturalnych. A artykuł o DVL Adlerhof (niemiecki ośrodek badań lotniczych do 1945), gdzie niejednokrotnie dokonano przełomowych odkryć z zakresu aerodynamiki, dodaje kolejną cegiełkę do historii lotnictwa w Europie.
Na uwagę zasługuje również szczegółowe przedstawienie losów argentyńskich maszyn typu Grumman Panther i Cougar oraz opisanie trudnych początków argentyńskiego lotnictwa pokładowego.
Całość, jak zawsze, na świetnym papierze i bogato ilustrowana.
Numer ciekawy, ale nie aż tak jak poprzednie. Wynika to z zarówno z faktu, że przedrukowano w nim artykuł z wcześniej wydanego zeszytu-monografii o Zimnej Wojnie, jak i z powodu zamieszczenia artykułu o Focke-Wulfie Fw 190, który mogę nazwać jedynie jako ogólnikowe wprowadzenie do tematu.
Ciekawie opisano pierwsze próby z Junkersem J1 – samolotem, który udowodnił, że...
2019-11-17
Chronologicznie pierwsza pozycja serii „HB” o bitwie z okresu pierwszej wojny światowej. Traktuje o bitwie, która miała miejsce w Beskidach i stała się, raczej przypadkowo, jednym z gwoździ do trumny caratu. Po stronie austro-węgierskiej brało w niej udział sporo Polaków z Legionów Piłsudskiego, z których kilku pozostawiło po sobie pisemne wspomnienia z tego czasu. Pozornie jest to zatem bitwa, o której polski autor powinien być w stanie napisać ciekawą monografię.
Zadanie te Michał Klimecki zdołał wykonać jedynie połowicznie. Mam wrażenie, że autor miał raczej bardzo ograniczone dojście do materiałów źródłowych i opierał narrację głównie na dosyć ogólnikowych opracowaniach oficerów sztabowych, którzy brali udział w tytułowej bitwie. Prawie zupełnie brakuje (jak to zazwyczaj w serii „HB” bywa) spojrzenia na ówczesne wydarzenia z perspektywy cywila, szeregowca i oficera polowego. Relacja burmistrza Gorlic, zawarta w aneksie książki, to jedyne (i jakże ciekawe!) odstępstwo od tej reguły.
Oczywistym skutkiem takiego podejścia do tematu jest relacja z perspektywy dowodzących, umożliwiająca wprawdzie prześledzenie planowań i przygotowań do walki oraz ruchu poczególnych dywizji podczas bitwy, ale zupełnie nieprzydatna do zobrazowania życia codziennego na froncie oraz przeżyć szturmujących umocnione rosyjskie okopy żołnierzy. Tymczasem same listy strat armii państw centralnych pod Gorlicami pokazują wyraźnie, że był to bój niezwykle zacięty i zwycięstwo okupione olbrzymimi stratami. Na dzisiejsze warunki trudno nie użyć określenia „masakra”. Niestety, w tej publikacji nie dane nam jest przeczytać więcej niż tylko suchej, rzeczowej relacji strategiczno-taktycznej. Zupełnie niepotrzebnie autor rozpoczął narrację od wybuchu wojny, marnując kilkadziesiąt stron na przytoczenie faktów oczywistych dla jako-tako obeznanego czytelnika.
Jest jednak i parę plusów: Mapy pomagają tym razem bardzo dobrze przy lekturze a materiał fotograficzny (jeśli pominąć zupełnie niepotrzebne portrety cesarzy) – ciekawy. Interesujący jest również rozdział o grobach i cmentarzach żołnierskich w Małopolsce. Na pochwałę zasługuje umieszczenie aneksów oraz indeksów osób i nazw geograficznych. Zwłaszcza indeksy to duża rzadkość w serii!
Facyt: „Gorlice 1915” to publikacja udzielająca podstawowych informacji o bitwie gorlickiej. Nie może ona jednak pretendować do miana monografii tego starcia, ponieważ zawiera zbyt mało informacji z tekstów źródłowych.
Chronologicznie pierwsza pozycja serii „HB” o bitwie z okresu pierwszej wojny światowej. Traktuje o bitwie, która miała miejsce w Beskidach i stała się, raczej przypadkowo, jednym z gwoździ do trumny caratu. Po stronie austro-węgierskiej brało w niej udział sporo Polaków z Legionów Piłsudskiego, z których kilku pozostawiło po sobie pisemne wspomnienia z tego czasu. Pozornie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-30
„Napisałem książkę o tym, że ktoś lub coś zamienia ludzi w robaki – i jak oni na to reagują. Od całkowitej zgody i schizofrenicznego wręcz przystosowania aż po ucieczkę z życia i samobójstwo.” Tak Mariusz Szczygieł w postscriptum jego „Gottlandu”.
Wprawdzie w „Przemianie” Kafki mamy do czynienia z transformacją w żuka (który jest istotą, w porównaniu z robakiem, niezwykle szlachetną), to jednak takie porównanie ma w przypadku „Gottlandu” swoje uzasadnienie. Jest to zbiór niezwykle sugestywnych reportaży o Czechach i ich (zazwyczaj mało spektakularnej i cichej) walce z komunistyczną rzeczywistością w powojennej Czechosłowacji.
Południowy sąsiad Polski to dla mnie niekoniecznie obszar dobrze znany. Zarówno geograficznie jak i kulturowo lub tylko literacko. Jakoś nigdy nie wyrosłem ponad ten specyficzny humor czeskich bajek o „Żwirku i Muchomorku” oraz lukrowanego fantasy à la „Arabela”.
„Gottland” zabrał mnie w zwariowaną podróż do jednego z komunistycznych Absurdystanów i odpowiedział mimochodem na pytanie, dlaczego akurat Kafka, dlaczego mieszkaniec czeskiej Pragi był w stanie napisać tak „pokręcone” rzeczy. Po prostu Kafka miał, tak jak później Philip K. Dick, dar prekognicji i widział wydarzenia z przyszłości swojego kraju rodzinnego.
A tak na poważnie, to „Gottland” jest jednym z najlepszych, bo niesamowicie nasączonych schizofrenicznie jowialną fantastyką czeskiego dnia codziennego, zbiorów reportaży jakie udało mi się dotychczas przeczytać.
Szukacie Czechów w pigułce? Szybkiej i dobrej lektury o tym kraju? Bez przeczytania „Gottlandu” nie pojedziecie!
„Napisałem książkę o tym, że ktoś lub coś zamienia ludzi w robaki – i jak oni na to reagują. Od całkowitej zgody i schizofrenicznego wręcz przystosowania aż po ucieczkę z życia i samobójstwo.” Tak Mariusz Szczygieł w postscriptum jego „Gottlandu”.
Wprawdzie w „Przemianie” Kafki mamy do czynienia z transformacją w żuka (który jest istotą, w porównaniu z robakiem, niezwykle...
2019-09-27
Powstawanie „nowych” państw, mechanizmy polityczne, kształtujące przyszłość całych narodów, zacięta walka o tereny i surowce, ingerencje mocarstw, mające na celu zapewnienie sobie możliwie największych wpływów – to, w dużym skrócie, tematy tego tomu. Autor skupia się przede wszystkim na polityce i przedstawia kluczowe momenty walk o przyszłość Galicji - byłego regionu rozpadającego się po pierwszej wojnie światowej imperium Habsburgów. Chętnych na ten „kąsek” było sporo: poza oczywistymi kandydatami na lokalnych spadkobierców Austro-Węgier w postaci Polaków i Ukraińców o swoje wpływy walczyli tu Czesi i Słowacy, Węgrzy, Rumuni i Rosjanie. Aspekt militarny schodzi w tej publikacji, bez negowania jego znaczenia dla ostatecznego wyniku konfliktu, na drugi plan.
„Lwów 1918-1919” to nieco inna pozycja serii „Historyczne bitwy”. Mniej tu strategii i taktyki a więcej przepychanek politycznych, agitacji i mydlenia oczu obserwatorom Ententy. Michał Klimecki opisuje walki o stolicę Galicji Wschodniej rzeczowo i obiektywnie, ale niestety również bardzo sucho. Rzadko udziela głosu świadkom naocznym, ale naświetla wydarzenia z obu stron, starając się uwzględnić również racje ukraińskie.
Rozczarowywują niestety mapy, które są w najlepszym razie bardzo ogólnymi szkicami. Zwłaszcza śledzenie wydarzeń w samym Lwowie jest przy ich pomocy praktycznie niemożliwe. Nieco lepiej wypada wybór materiałów fotograficznych – niektóre ze zdjęć są bardzo interesujące.
Facyt: „Lwów 1918-1919” może spodobać się czytelnikom, których interesują początki drugiej Rzeczypospolitej oraz tworzenia się nowych państw z powojennego chaosu.
Powstawanie „nowych” państw, mechanizmy polityczne, kształtujące przyszłość całych narodów, zacięta walka o tereny i surowce, ingerencje mocarstw, mające na celu zapewnienie sobie możliwie największych wpływów – to, w dużym skrócie, tematy tego tomu. Autor skupia się przede wszystkim na polityce i przedstawia kluczowe momenty walk o przyszłość Galicji - byłego regionu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Niczego sobie wizja alternatywnej historii, w której pierwsza wojna światowa przerodziła się w globalny i długotrwały konflikt. W „Arale” mamy rok 1934 – kolejny rocznik młodocianych Rosjan ma zostać wysłany na front. Jako mięso armatnie? Gorzej, o wiele gorzej...
Zaliczam ten komiks do science fantasy, czyli hybrydy science fiction i fantasy. Przede wszystkim ze względu na postać Rasputina, który stanął na czele czarnoksiężników, chroniących „wiecznego” cara. Myślę, że praca duetu Roulot & Rodier byłaby świetnym materiałem na film, w którym spora doza alternatywnej historii miesza się z fantasy i odrobiną steampunku.
Coś dla fanów Adama Przechrzty z jego cyklem o Olafie Rudnickim.
Niczego sobie wizja alternatywnej historii, w której pierwsza wojna światowa przerodziła się w globalny i długotrwały konflikt. W „Arale” mamy rok 1934 – kolejny rocznik młodocianych Rosjan ma zostać wysłany na front. Jako mięso armatnie? Gorzej, o wiele gorzej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZaliczam ten komiks do science fantasy, czyli hybrydy science fiction i fantasy. Przede wszystkim ze względu...