-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński16
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2024-04-29
2024-03-15
Zaskakująco ciekawa i dobrze napisana książka. Lepecki odwiedził przed prawie wiekiem kraj, który już wtedy odstawał ekonomicznie i rozwojowo od sąsiedniej Argentyny lub Brazylii. Paragwaj był wtedy na dodatek jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym używano powszechnie nie języka konkwistadorów, lecz guarani, czyli jednego z idiomów pierwotnych mieszkańców kraju. Zboczywszy z utartego szlaku polskich podróżników tamtych czasów (Fiedler, Korabiewicz), Lepecki zachował dla potomności niezwykle interesujące impresje. Na uwagę zasługuje przede wszystkim podróż odbyta wespół z Diego Komoskim, ukrywającym się w selwie paragwajskim powstańcem polskiego pochodzenia.
Zaskakująco ciekawa i dobrze napisana książka. Lepecki odwiedził przed prawie wiekiem kraj, który już wtedy odstawał ekonomicznie i rozwojowo od sąsiedniej Argentyny lub Brazylii. Paragwaj był wtedy na dodatek jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym używano powszechnie nie języka konkwistadorów, lecz guarani, czyli jednego z idiomów pierwotnych mieszkańców kraju....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Beznadziejnie przestarzała książka – zarówno pod względem samego tematu, jak i ze względów, nazwijmy to, etyczno-ideologicznych. Zabijanie zwierząt (myślistwo) i nazywanie takowego procederu „sportem” jest dla mnie nie do zaakceptowania. No, chyba że ktoś uważa, że sport to potyczka, w której jedna z drużyn ma obie ręce związane za plecami...
Jedynie te momenty, gdy zwierzynie udaje się jakoś przechytrzyć myśliwych, gdy w jakiś cudowny wręcz sposób udaje jej się uciec przed najgorszym predatorem, czyli człowiekiem, zdołały mnie nieco zaciekawić. Od równie opętanego ideą chodzenia po lasach i pływania po jeziorach w celu uprawiania dozwolonego przez prawo masowego mordu Jarosława Potockiego odróżnia autora tylko i wyłącznie to, że Luskač nie mścił się na świstakach za to, że ostrzegały gwizdami mulfony przed myśliwymi (a przynajmniej o tym nie pisze).
Rozdział, w którym myśliwi opowiadają sobie historyjki z mchu i paproci (a to o jeździe na oklep na niedźwiedziu, a to o dobrym i ludzkim myśliwym Leninie, a to o duchu topielca, polującym na sowieckich chłopów) można by nawet podciągnąć pod fantastykę...
Beznadziejnie przestarzała książka – zarówno pod względem samego tematu, jak i ze względów, nazwijmy to, etyczno-ideologicznych. Zabijanie zwierząt (myślistwo) i nazywanie takowego procederu „sportem” jest dla mnie nie do zaakceptowania. No, chyba że ktoś uważa, że sport to potyczka, w której jedna z drużyn ma obie ręce związane za plecami...
Jedynie te momenty, gdy...
2024-01-30
Chronologicznie pierwsza książka autora o Afryce, napisana jeszcze przed czytaną przeze mnie przed kilku dniami „Safari mingi”. Tutaj Korabiewicz opisuje projekt szalony i zarazem wspaniały: kupił starego grata marki Hudson, wpakował do niego żonę i sześcioletnią córkę i wyruszył z (wtedy) rodezyjskiej Lusaki w podróż do Konga, Ruandy, Ugandy i Tanganiki, kończąc epiczną safari w Dar es Salaam nad Oceanem Indyjskim.
Rodezja lat czterdziestych ubiegłego wieku to twierdza brytyjskiego apartheidu, na równi z przyszłą RPA. Sporo rasizmu zabrał autor ze sobą w drogę. Nie podoba mi się jego nastawienie do tubylców – od razu widać, że Korabiewicz potrzebował kilku miesięcy, aby nieco się ogarnąć i zauważyć, że czarnoskórzy Afrykańczycy to nie „małpy” i „szkarady”, lecz po prostu ludzie. Transformacja nie była natychmiastowa, lecz na plus zaliczam mu fakt, że snobizmu kolonialnych Brytyjczyków nie trawił od samego początku.
Abstrahując od warstwy światopoglądowej, „Kwaheri” to świetny raport z długiego rajdu po sercu Czarnego Lądu. Korabiewicz to niezgorszy gawędziarz, znakomicie opisujący świat, który już za kilkanaście lat spłynie rzeką krwi i odejdzie na zawsze w głęboki cień historii.
Chronologicznie pierwsza książka autora o Afryce, napisana jeszcze przed czytaną przeze mnie przed kilku dniami „Safari mingi”. Tutaj Korabiewicz opisuje projekt szalony i zarazem wspaniały: kupił starego grata marki Hudson, wpakował do niego żonę i sześcioletnią córkę i wyruszył z (wtedy) rodezyjskiej Lusaki w podróż do Konga, Ruandy, Ugandy i Tanganiki, kończąc epiczną...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lekarz pokładowy słynnego „Znaczy-kapitana” Mamerta Stankiewicza podróżuje koleją, ciężarówką, statkiem, rowerem i, wcale nie tak rzadko, pieszo po Tanzanii, Kenii i Mozambiku lat czterdziestych ubiegłego wieku. Aby jakoś przetrwać w powojennej rzeczywistości (a równocześnie nie musieć porzucić ukochanego podróżowania po egzotycznych krajach) Korabiewicz zatrudnia się jako zastępca kustosza muzeum etnograficznego w Dar es Salaam. Wędrując w poszukiwaniu obiektów dla tego muzeum, autor poznaje przede wszystkim mieszkających w Afryce Wschodniej ludzi, nie stroniąc bynajmniej od bliższego kontaktu z ludnością autochtoniczną. Obcy jest mu rasistowski światopogląd brytyjskich kolonizatorów tego regionu. Jako lekarz załamuje oczywiście ręce nad stanem sanitarno-higienicznym odwiedzanych plemion afrykańskich, jednak jego stosunek do rdzennych Afrykańczyków (nazywa ich w książce, oczywiście, Murzynami, bo tak robił to w tamtych czasach każdy) jest swoistym melanżem autentycznej fascynacji egzotycznymi kulturami i przekornego wyśmiewania stosunków pomiędzy „wazungu” (białymi) a ich poddanymi.
„Safari mingi” (wielkie safari) to relacja z dawno minionych czasów. Książka postarzała się oczywiście, ale raczej godnie. Ciekawy tekst uzupełniają fascynujące zdjęcia (dzisiaj zapewne równie wartościowe, jak artefakty, które Korabiewicz zakupił podczas wędrówki dla muzeów w Dar es Salaam i Warszawie). Aż szkoda, że ataki malarii przeszkodziły autorowi w dalszych eskapadach.
Lekarz pokładowy słynnego „Znaczy-kapitana” Mamerta Stankiewicza podróżuje koleją, ciężarówką, statkiem, rowerem i, wcale nie tak rzadko, pieszo po Tanzanii, Kenii i Mozambiku lat czterdziestych ubiegłego wieku. Aby jakoś przetrwać w powojennej rzeczywistości (a równocześnie nie musieć porzucić ukochanego podróżowania po egzotycznych krajach) Korabiewicz zatrudnia się jako...
więcej mniej Pokaż mimo toKsiążka mocno przestarzała, pełna charakterystycznego dla Fiedlera słownictwa i stylu. Jako przykład niech posłuży choćby archaiczne słówko „wisus”, którego dzisiaj na próżno szukać w polskim. A jednak jest to również swoisty dokument przełomowych dla Afryki czasów wyzwalania się spod sprawowanych ciężką ręką rządów mocarstw kolonialnych. Mniej tym razem o naturze, więcej o ludziach – a wszystko z powodu pory suchej, podczas której Fiedler odwiedził Gwineę. Mimo ponad 70 lat, jakie ta relacja ma w międzyczasie na karku, czyta się ją doskonale. Nieco męczy jednak stałe filtrowanie i oddzielanie co niektórych sformułowań i zapatrywań polskiego podróżnika, które dzisiejszego czytelnika mocno już rażą, od żywej i barwnej relacji o życiu codziennym w (nadal) egzotycznej dla nas Afryce Zachodniej.
Książka mocno przestarzała, pełna charakterystycznego dla Fiedlera słownictwa i stylu. Jako przykład niech posłuży choćby archaiczne słówko „wisus”, którego dzisiaj na próżno szukać w polskim. A jednak jest to również swoisty dokument przełomowych dla Afryki czasów wyzwalania się spod sprawowanych ciężką ręką rządów mocarstw kolonialnych. Mniej tym razem o naturze, więcej o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-13
Stare książki podróżnicze mają swój urok. W międzyczasie sporo się zmieniło (zwłaszcza pod względem wrażliwości autorów na niszczenie środowiska naturalnego opisywanych miejsc) – zatem opisami krwawych polowań na niedźwiedzie polarne (nawet matki z małymi), ptactwo Wyspy Niedźwiedziej i wieloryby Centkiewicz u mnie plusów raczej nie zarobił.
Niezwykle ciekawie autor relacjonuje jednak surowe życie polarników i wzajemną zależność członków polskiej ekspedycji polarnej i ich norweskich gospodarzy. Opis wyprawy jest bardzo szczegółowy (być może nawet zbyt szczegółowy). Ale, z drugiej strony, w jakiej innej książce można poczytać o Blacce, mięsożernym koniu?
Stare książki podróżnicze mają swój urok. W międzyczasie sporo się zmieniło (zwłaszcza pod względem wrażliwości autorów na niszczenie środowiska naturalnego opisywanych miejsc) – zatem opisami krwawych polowań na niedźwiedzie polarne (nawet matki z małymi), ptactwo Wyspy Niedźwiedziej i wieloryby Centkiewicz u mnie plusów raczej nie zarobił.
Niezwykle ciekawie autor...
2023-05-03
Mam olbrzymi problem z tą książką. Z jednej strony to niezwykle fascynująca relacja z bogatego w przygody życia małżeństwa Johnsonów. Czytelnik może prześledzić podróże tej pary do miejsc, których dzisiaj w takiej formie odwiedzić nie sposób. Praca Johnsonów przyniosła sporo nauce (przede wszystkim etnografii i etologii) i miała pionierskie znaczenie dla filmu przyrodniczego. Na dodatek Osa była prawdziwą heroiną jej czasów – kobietą, która osiągnęła wiele w dziedzinach zarezerwowanych dotychczas wyłącznie dla mężczyzn.
Z drugiej strony książka dostałaby dzisiaj podtytuł: „Rasistka na krańcu świata”. Osa była jeszcze niepełnoletnia, gdy wyruszyła z mężem w pierwszą podróż na wyspy Pacyfiku. Nastawienie białych do plemion żyjących na Wyspach Salomona i Nowych Hebrydach (dzisiejsze Vanuatu) było typowo kolonialne – i Osa nim nasiąknęła, jak przysłowiowa skorupka za młodu. W książce znajdzie się zatem odpowiednio wiele „czarnuchów”, „brudasów”, „leniwych i głupich tubylców”. Szczytem tym podobnych wypowiedzi jest relacja Osy o mieszkańcach wyspy Malakula, którzy jakoby to posiadają przeciwstawne paluchy u stóp, przy pomocy których wdrapują się jak małpy na drzewa. Redakcja serii „Naokoło świata” poczuła się zmuszona do sprostowania tej bajki przy pomocy odpowiedniego przypisu...
Mam olbrzymi problem z tą książką. Z jednej strony to niezwykle fascynująca relacja z bogatego w przygody życia małżeństwa Johnsonów. Czytelnik może prześledzić podróże tej pary do miejsc, których dzisiaj w takiej formie odwiedzić nie sposób. Praca Johnsonów przyniosła sporo nauce (przede wszystkim etnografii i etologii) i miała pionierskie znaczenie dla filmu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-01
Jako człowiek lekko złośliwy, opisuję tę książkę następująco: Człowiek sukcesu w kryzysie wieku średniego znajduje sobie nową, młodą żonę i postanawia przeżyć przygodę na wodach południowo-wschodniego Pacyfiku. Towarzyszyła autorowi polinezyjska załoga oraz ciężarna pani Robinson. Córeczka urodziła się w czasie rejsu, w Panama-City.
Mimo podróży ku sztormowym regionom wokół Antarktydy i wzdłuż wybrzeży Patagonii, książka emanuje pogodnym nastawieniem załogi „Varuy”. Robinson nie neguje niebezpieczeństw rejsu – ale i nimi nie epatuje. Pisze w przyjemnym stylu, koncentrując się przede wszystkim na „dziwach podróży i osobliwościach miast”. W rezultacie powstała książka bardzo interesująca – i to zarówno pod względem marynistycznych osiągnięć autora, jak i jako reporterska relacja z antypodów.
Jako człowiek lekko złośliwy, opisuję tę książkę następująco: Człowiek sukcesu w kryzysie wieku średniego znajduje sobie nową, młodą żonę i postanawia przeżyć przygodę na wodach południowo-wschodniego Pacyfiku. Towarzyszyła autorowi polinezyjska załoga oraz ciężarna pani Robinson. Córeczka urodziła się w czasie rejsu, w Panama-City.
Mimo podróży ku sztormowym regionom...
2023-01-26
Klasyk polskiej literatury alpinistycznej. Książka świetnie napisana, pełna podziwu dla natury i respektu przed niebezpiecznym światem kaukaskich pięciotysięczników. Do tego opisy dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce podczas I. Polskiej Wyprawy Kaukaskiej (1935). Dla fanów sportu wspinaczkowego po prostu pozycja obowiązkowa.
Ostrowski to dobry narrator. Jego żywy, pełen humoru styl powoduje, że lektura jest samą przyjemnością. Autor stroni od wszelakiego politykowania (może przede wszystkim z powodu cenzury PRL-u), koncentruje się tylko i wyłącznie na opisach „braterstwa liny” pośród alpinistów wszelakich nacji. Wychodzi to „W skale i lodzie” na dobre.
Wydanie drugie posiada dodatkowy rozdział o dalszych losach uczestników tej wyprawy.
Klasyk polskiej literatury alpinistycznej. Książka świetnie napisana, pełna podziwu dla natury i respektu przed niebezpiecznym światem kaukaskich pięciotysięczników. Do tego opisy dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce podczas I. Polskiej Wyprawy Kaukaskiej (1935). Dla fanów sportu wspinaczkowego po prostu pozycja obowiązkowa.
Ostrowski to dobry narrator. Jego żywy,...
2023-01-15
Tematycznie książka odrzuca (podobnie jak i inne tomy serii o tematyce łowieckiej) – polowanie dla sportu nigdy nie zdobędzie mojej aprobaty. Gdy została napisana większość ludzi miała inne podejście do sprawy, więc i Hemingwayowi krwawego zajęcie wytykać nie mogę.
Tym bardziej, że noblista nie tylko o łowach pisze. A jeśli już wyruszamy z nim na polowanie, to przynajmniej można dobrze wczuć się w atmosferę i dokładnie wyobrazić sobie otoczenie. Hemingway to jednak kilka klas wyżej niż hrabia Potocki (patrz „Na szlakach i bezdrożach Alaski”).
Ocena jest zatem średnią z obranej tematyki i sposobu relacji o łowieckim urlopie autora.
Tematycznie książka odrzuca (podobnie jak i inne tomy serii o tematyce łowieckiej) – polowanie dla sportu nigdy nie zdobędzie mojej aprobaty. Gdy została napisana większość ludzi miała inne podejście do sprawy, więc i Hemingwayowi krwawego zajęcie wytykać nie mogę.
Tym bardziej, że noblista nie tylko o łowach pisze. A jeśli już wyruszamy z nim na polowanie, to przynajmniej...
2022-12-14
Starszego pana zauroczenie „młodymi gniewnymi” na Kubie. Zauroczenie w pełni zrozumiałe kilka miesięcy po dojściu Fidela Castro do władzy. Ale dzisiaj? Kto dzisiaj (zwłaszcza na Kubie) fascynuje się usunięciem Batisty i wywaleniem gringos z Karaibów?
Socjalistyczny eksperyment Che Guevary i braci Castro jest dzisiaj raczej mało sexy. Co nie zmienia jednak mojego zdania o jakości pisarstwa Sartre'a. Francuz nadal potrafi zaciekawić...
Starszego pana zauroczenie „młodymi gniewnymi” na Kubie. Zauroczenie w pełni zrozumiałe kilka miesięcy po dojściu Fidela Castro do władzy. Ale dzisiaj? Kto dzisiaj (zwłaszcza na Kubie) fascynuje się usunięciem Batisty i wywaleniem gringos z Karaibów?
Socjalistyczny eksperyment Che Guevary i braci Castro jest dzisiaj raczej mało sexy. Co nie zmienia jednak mojego zdania o...
2022-12-10
Autor był podczas dyktatury Hitlera więźniem obozu koncentracyjnego a potem gorącym zwolennikiem rządów komunistycznych w NRD. Podczas lektury trzeba stale przywoływać sobie te fakty do pamięci – inaczej treść tej książki byłaby trudna do zniesienia.
Killmer rzadko jest w stanie zapomnieć o polityce i spojrzeć na ludzi z Ghany bez klasyfikowania na „imperialistów” i „antykolonialistów”. Strasznie to mierzi. Jego niezdolność do samokrytycznego spojrzenia na bynajmniej wspaniały kraj ojczysty (czyli NRD) i zrzucanie całej winy za przestępstwa Rzeszy w Afryce na RFN Konrada Adenauera powoduje, że trudno z siebie wykrzesać większą sympatię dla autora.
Pozytywnie oceniam kilka stosunkowo neutralnie opisanych spotkań z Ghanajczykami oraz relacje z podróży po tym kraju.
Książka dzisiaj zupełnie przestarzała, funkcjonuje jedynie jako przykład propagandy prosowieckiej w kontekście wyzwalania Afryki spod więzów kolonializmu.
Autor był podczas dyktatury Hitlera więźniem obozu koncentracyjnego a potem gorącym zwolennikiem rządów komunistycznych w NRD. Podczas lektury trzeba stale przywoływać sobie te fakty do pamięci – inaczej treść tej książki byłaby trudna do zniesienia.
Killmer rzadko jest w stanie zapomnieć o polityce i spojrzeć na ludzi z Ghany bez klasyfikowania na „imperialistów” i...
Autor ciekawej monografii drugiej wojny światowej na Pacyfiku wyrusza, aby poznać w końcu akwen, który opisywał w swoich książkach. Zderzenie z japońską rzeczywistością roku 1975 obfituje dla człowieka z Polski Ludowej w pocieszne z dzisiejszej perspektywy zdarzenia: pierwsze zapoznanie się z drzwiami rozsuwanymi przez fotokomórkę, jedzenie przy pomocy pałeczek, bezszelestnie poruszająca się winda z muzyczką, superszybki pociąg „Shinkansen” – wszystko to miało bez mała sensacyjny i absolutnie egzotyczny charakter.
Flisowski opowiada nie tylko o tytułowej „Sokolicy”, budowanej wtedy w japońskiej stoczni, ale wyrusza również do Hiroshimy i Nagasaki, aby relacjonować ceremonie z „okazji” zniszczenia obu miast przez bomby atomowe przed równo trzydziestu laty. Odwiedza hiroszimskie ground zero i szpital dla ofiar choroby popromiennej w Nagasaki, rozmawia ze śmiertelnie chorymi pacjentami, spotyka się z aktywistami jachtu „Fri”, walczącymi przeciwko testom broni atomowych na Pacyfiku. Na Okinawie ma możność przyjrzenia się polu słynnej bitwy, o której traktuje jedna z jego własnych książek.
Autor ciekawej monografii drugiej wojny światowej na Pacyfiku wyrusza, aby poznać w końcu akwen, który opisywał w swoich książkach. Zderzenie z japońską rzeczywistością roku 1975 obfituje dla człowieka z Polski Ludowej w pocieszne z dzisiejszej perspektywy zdarzenia: pierwsze zapoznanie się z drzwiami rozsuwanymi przez fotokomórkę, jedzenie przy pomocy pałeczek,...
więcej Pokaż mimo to