rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Na polskim rynku ukazał się odpowiednik książki „Sekrety urody Koreanek” a mianowicie „#Polish beauty. Przewodnik piękna dla Polek”. Poradnik ten jest autorstwa Marty Krupińskiej na co dzień szefowej działu urody Elle i Elle Man wspieranej przez ekspertki: Anna Grela – kosmetolożka, Wioletta Kaniewska - absolwentka wydziału farmacji i kosmetolożka, Iwona Radziejewska-Choma – flebolożka i lekarz medycyny estetycznej oraz Sylwia Rakowska – makijażystka. Dość zacne grono się tu zebrało, niestety z książką jest troszkę jak ze śluzem ze ślimaka niby ok, ale jednak szału nie ma (dla niewtajemniczonych jakiś czas temu śluz ze ślimaka przezywał swoje kosmetyczne 5 minut ;)). Autorka „prześlizguje” się tylko po wielu zagadnieniach. Osobiście spodziewałam się dogłębniejszego zbadania tematu, konkretnych przykładów i produktów.

Bardzo natomiast spodobał mi się rozdział pt.: #beautycv, w którym możemy zapoznać się z dossier kilku czołowych przedstawicielek polskiego rynku kosmetycznego (tak są to wyłącznie kobiety). Twórczynie polskich marek odpowiadają na te same lub podobne pytania co pozwala porównać ich motywację i filozofię firmy. Dzięki tym krótkim wywiadom zyskałam jeszcze większe zaufanie do choćby marki Ministerstwo Dobrego Mydła natomiast do kilku marek zaczęłam podchodzić z rezerwą.

Znajdziecie tu również rozdział przeznaczony dla mężczyzn, niestety niezbyt wiele przydatnych informacji w nim umieszczono szczególnie jeśli mężczyzna nie jest brodaczem.

Wiele tu rzeczy oczywistych, mało co zaskakuje, ale jeśli nie macie zbytniej wiedzy na temat pielęgnacji lub kosmetyków naturalnych, może się okazać to dla Was dobry początek przygody z polskim rynkiem produktów naturalnych, który jest naprawdę bardzo bogaty i nie ustępuje w niczym kosmetykom zagranicznym. Pamiętajcie jednak, żeby zawsze czytać etykiety, bo nie wszystko co mieni się naturalnym faktycznie takim jest.

http://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2020/01/Polish-beauty-Przewodnik-piekna-dla-Polek.html

Na polskim rynku ukazał się odpowiednik książki „Sekrety urody Koreanek” a mianowicie „#Polish beauty. Przewodnik piękna dla Polek”. Poradnik ten jest autorstwa Marty Krupińskiej na co dzień szefowej działu urody Elle i Elle Man wspieranej przez ekspertki: Anna Grela – kosmetolożka, Wioletta Kaniewska - absolwentka wydziału farmacji i kosmetolożka, Iwona Radziejewska-Choma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obiecałam Wam już dawno temu, że jak wypróbuję krem na bazie śluzu ze ślimaka to opiszę swoje wrażenia. Było to dawno temu jednak do tej pory nie było okazji. W końcu pojawiła się taka możliwość przy okazji ukazania się na polskim rynku odpowiednika książki „Sekrety urody Koreanek” a mianowicie „#Polish beauty. Przewodnik piękna dla Polek”. Nim o książce to obiecana relacja. Krem kosztował ok. 80 zł. Został zakupiony poprzez polską stronę internetową sprowadzającą kosmetyki z Korei. Po zużyciu całej fiolki dochodzę do wniosku, że przy mojej cerze ze skłonnością do przebarwień, jakoś drastycznie przebarwień nie rozjaśnił, ale też odnoszę wrażenie, że w okresie wakacyjnym, gdy przebarwienia zazwyczaj stają się bardziej widoczne, sprawił, że stan mojej skóry pozostał na poziomie wyglądu z zimy. Prościej mówiąc odniosłam wrażenie, że zatrzymał wakacyjny proces ciemnienia plam. Jednak nie było to tak spektakularne działanie, żeby zamawiać kolejny, ten sam produkt z Korei. Postanowiłam potestować coś z polskiej oferty, która z roku na rok staje się coraz szersza i ciekawsza. I tu możemy wrócić do głównego tematu dzisiejszego wpisu czyli książki autorstwa Marty Krupińskiej na co dzień szefowej działu urody Elle i Elle Man. Autorkę wspierają ekspertki: Anna Grela – kosmetolożka, Wioletta Kaniewska - absolwentka wydziału farmacji i kosmetolożka, Iwona Radziejewska-Choma – flebolożka i lekarz medycyny estetycznej oraz Sylwia Rakowska – makijażystka. Dość zacne grono się tu zebrało, niestety z książką jest troszkę jak z tym śluzem ze ślimaka niby ok, ale jednak szału nie ma. Autorka „prześlizguje” się tylko po wielu tematach. Osobiście spodziewałam się dogłębniejszego zbadania tematu, konkretnych przykładów i produktów.

Bardzo natomiast spodobał mi się rozdział pt.: #beautycv, w którym możemy zapoznać się z dossier kilku czołowych przedstawicielek polskiego rynku kosmetycznego (tak są to wyłącznie kobiety). Twórczynie polskich marek odpowiadają na te same lub podobne pytania co pozwala porównać ich motywy i filozofię firmy. Dzięki tym krótkim wywiadom zyskałam jeszcze większe zaufanie do choćby marki Ministerstwo dobrego mydła natomiast do kilku marek zaczęłam podchodzić z rezerwą.

Znajdziecie tu również rozdział przeznaczony dla mężczyzn, niestety nie zbyt wiele przydatnych informacji w nim umieszczono szczególnie jeśli mężczyzna nie jest brodaczem.

Wiele tu rzeczy oczywistych, mało co zaskakuje, ale jeśli nie macie zbytniej wiedzy na temat pielęgnacji lub kosmetyków naturalnych, może się okazać to dla Was dobry początek przygody z polskim rynkiem produktów naturalnych, który jest naprawdę bardzo bogaty i nie ustępuje w niczym kosmetykom zagranicznym. Pamiętajcie jednak, żeby zawsze czytać etykiety, bo nie wszystko co mieni się naturalnym faktycznie takim jest.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/12/uwieziona-krolowa.html

Obiecałam Wam już dawno temu, że jak wypróbuję krem na bazie śluzu ze ślimaka to opiszę swoje wrażenia. Było to dawno temu jednak do tej pory nie było okazji. W końcu pojawiła się taka możliwość przy okazji ukazania się na polskim rynku odpowiednika książki „Sekrety urody Koreanek” a mianowicie „#Polish beauty. Przewodnik piękna dla Polek”. Nim o książce to obiecana...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nadszedł w końcu czas na piąte spotkanie z Jimmym Perezem. Ci którzy śledzą nasze recenzje, wiedzą zapewne, że w poprzedniej części autorka bardzo mnie rozeźliła swym zakończeniem, w związku z tym trochę wbrew sobie sięgnęłam po kolejny tom. Niestety z „babską ciekawością” nie wygrasz, co zrobić? ;). I dobrze, bo moim zdaniem jest to chyba najlepsza książka z tej serii.

Prokurator Rhona Laing z okien swojego domu zauważa dryfujący w zatoce wyścigowy yaol. Przekonana, że to żart miejscowej młodzieży postanawia odholować go do brzegu. Niestety na łodzi znajduje ciało mężczyzny. Ofiarą okazuje się być Jerry Markham wychowany na Szetlandach, dziennikarz robiący karierę w Londynie. Przy ciele zostaje znaleziona aktówka, w której znajduje się tylko kilka identycznych, pustych pocztówek przedstawiających trzech skrzypków. W trakcie śledztwa na jaw wychodzi, że chłopak opuszczając wyspy pozostawił za sobą ciężarną młodą pokojówkę, której losem nie był zainteresowany. I choć te wydarzenia to już historia, a dziewczyna straciła dziecko i jest właśnie w trakcie przygotowań do ślubu z innym mężczyzną, to może nadal ktoś miał do niego żal? A może ma to coś wspólnego z sensacyjnym artykułem, nad którym Markham pracował? Niestety nikt, nawet jego wydawca, nie wiedzą czego artykuł ten miał dotyczyć.

Śledztwo prowadzi Sandy wraz z przysłaną z Inverness detektyw Willow Reeves, dla której jest to pierwsze dochodzenie i bardzo chciałaby się wykazać. Oboje bardzo chętnie przyjęliby pomoc Jimmy’ego Pereza, który nadal nie może się pozbierać po wydarzeniach sprzed 6 miesięcy i z początku nie bardzo chce się angażować w to śledztwo. Jednak z czasem i u niego „babska ciekawość” bierze górę i powoli zaczyna partycypować w działaniach zmierzający do odnalezienia przestępcy. Po trosze na własną rękę, nieoficjalnie, a po trosze przy współpracy z panią detektyw mozolnie odkrywa kolejne elementy tej układanki.

Jak już napisałam we wstępie, moim zdaniem jest to najlepsza ze wszystkich przeczytanych przeze mnie części tej serii. Nie tracąc nic ze swego klaustrofobiczno-mglisto-tajemniczo-plotkarskiego klimatu dostarcza nam nowej energii, wręcz emanuje dynamizmem, zaskakując nagłymi zwrotami akcji. Autorka myli tropy podrzucają, co i rusz nowe fakty. Wiele czasu poświęca też wewnętrznym rozterkom Pereza, co pozwala nam jeszcze bardziej zaprzyjaźnić się z tym bohaterem. Biedak nie ma łatwo, ale w końcu odkrywa, że mimo wszystko życie toczy się dalej, że świat nie stanął w miejscu, a on musi się zatroszczyć o tych, którzy zostali powierzeni jego pieczy i sprawić aby ich życie było w miarę możliwości normalne. Co więcej, coś tak czuję, że autorka szykuje dla niego jeszcze nie jedną niespodziankę.

Podsumowując, ja znów niecierpliwie czekam na kolejny tom a Wam wszystkim gorąco polecam, tym co nie znają, całą serię, a tym co już mają cztery tomy za sobą, koniecznie sięgnijcie po piaty, nie ma na co czekać.

http://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/11/Martwa-woda.html

Nadszedł w końcu czas na piąte spotkanie z Jimmym Perezem. Ci którzy śledzą nasze recenzje, wiedzą zapewne, że w poprzedniej części autorka bardzo mnie rozeźliła swym zakończeniem, w związku z tym trochę wbrew sobie sięgnęłam po kolejny tom. Niestety z „babską ciekawością” nie wygrasz, co zrobić? ;). I dobrze, bo moim zdaniem jest to chyba najlepsza książka z tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię Tolkiena. Gdy byłam w szkole średniej (ważna informacja: było to dawno temu ;)) to czytałam z wypiekami na twarzy choć nie byłam fanem szukającym dodatkowych informacji i zgłębiającym dodatkowo świat stworzony przez autora (i to też wydaje mi się jest istotna informacja). Oglądałam wszystkie ekranizacje, niektóre nawet kilka razy. Zatem gdy na rynku pojawiły się „Niedokończone opowieści” stwierdziłam, że będzie miło wrócić do dawnych czasów, szczególnie że we wstępie czytamy następującą informację:

„Przygotowując niniejszy tom, zakładałem, że czytelnik zna dość dobrze publikowane wcześniej prace mego ojca (szczególnie „Władcę Pierścieni”), w przeciwnym bowiem razie byłbym zmuszony znacznie poszerzyć komentarze redakcyjne.”

Po przeczytaniu tej książki powiem Wam, że zwrot „dość dobrze” nabrał dla mnie nowego znaczenia. Po pierwsze, jeśli czytaliście powieści Tolkiena już jakiś czas temu, nim sięgniecie po tę pozycję polecam sobie odświeżyć zarówno „Władcę Pierścieni” ze wszystkimi dodatkami, „Silmarillion” oraz „Hobbita”, inaczej w pewnych miejscach będziecie się czuli niczym dzieci we mgle. Po drugie, musicie się uzbroić w niesamowitą cierpliwość, jeśli chodzi o strukturę tej pozycji. Dla mnie osobiście umieszczenie przypisów na końcu każdego rozdziału było droga przez mękę. Sytuacje, gdy czasem zdarza się, że na jednej stronie jest kilka przypisów i co chwila trzeba przewracać od kilku do kilkudziesięciu stron strasznie rozpraszały moją uwagę i nie pozwalały się skupić na czytanej historii, szczególnie, że wiele z nich jest, moim zdaniem, niepotrzebnymi powtórzeniami. Do tego jeszcze błędy, ja wiem, mogą się zdarzyć każdemu, ale jakoś tak dużo ich było i to nie tylko mówię o literówkach, ale i o źle umiejscowionych przypisach.

Natomiast jeśli już uporamy się ze wszystkimi tymi niedogodnościami same opowieści są fascynujące. Podzielona na trzy ery przywołuje historie wcześniej nieopisywane lub też alternatywne zakończenia znanych już nam wydarzeń. Autor pokazuje nam jak na przestrzeni lat niektóre historie zmieniały swój bieg, aby pasowały do nowo powstałych utworów. Czasami z kolei można odnieść wrażenie, że Śródziemie to nie fantazja, to prawdziwy świat, w którym autor jest tylko kronikarzem spisującym fakty dla kolejnych pokoleń. Nie powiem, że z czystą przyjemnością zapoznałam się z tą lekturą, bo nie było łatwo, ale na pewno dla zagorzałych fanów jest to pozycja obowiązkowa. Natomiast dla tych, którzy czytali Tolkiena po prostu miłą ciekawostką. Polecam, ale uprzedzam, że do tej pozycji trzeba się przygotować.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/10/Niedokonczone-opowiesci.html

Bardzo lubię Tolkiena. Gdy byłam w szkole średniej (ważna informacja: było to dawno temu ;)) to czytałam z wypiekami na twarzy choć nie byłam fanem szukającym dodatkowych informacji i zgłębiającym dodatkowo świat stworzony przez autora (i to też wydaje mi się jest istotna informacja). Oglądałam wszystkie ekranizacje, niektóre nawet kilka razy. Zatem gdy na rynku pojawiły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś chciałabym Wam przedstawić książkę, która swoją premierę miała pod koniec lipca. Thriller psychologiczny Shalini Boland porównywany jest do „Dziewczyny z pociągu”. Moim skromnym zdaniem jest od niego dużo lepszy.
Tessa Markham to młoda kobieta po przejściach. Straciła dwoje dzieci, a jej małżeństwo nie przetrwało tych trudnych ciosów. Jak się domyślacie nasza bohaterka stoi okrakiem między przeszłością, a teraźniejszością nie potrafiąc do końca poukładać sobie życia na nowo. Choć próbuje to demony przeszłości odbiły piętno na jej relacjach z najbliższymi.
Pewnego dnia po powrocie do domu w swojej kuchni zastaje małego chłopca. Zadając mu pytania skąd jest i jak znalazł się w jej domu nie uzyskuje racjonalnych odpowiedzi. Chłopiec twierdzi, że do Tessy przyprowadził go anioł, gdyż jest ona jego mamą. Kobieta jest totalnie zdezorientowana. Sytuacja jest absurdalna i sama daje sobie sprawę, że nikt jej nie uwierzy, iż chłopiec sam przyszedł do jej domu. Prosi, zatem swojego męża (z którym jest w separacji) by był przy niej podczas przyjazdu policji. Jak się domyślacie nie dają oni wiary wyjaśnieniom kobiety, bo któż by w nie uwierzył. W kolejnych dniach w mediach rozpoczyna się nagonka. Na jaw zaczynają wychodzić sprawy z przeszłości, które znacznie komplikują obecną sytuację Tessy.
Książkę Shalini Boland czyta się jednym tchem. Skomplikowana historia oraz doskonale opisane emocje sprawiają, że możemy współodczuwać. Momentami mamy wrażenie, że autorka trochę z nami bawi się w kotka i myszkę. Mamy na uwadze, iż bohaterka miała problemy z zachowaniem zdrowia psychicznego, co pozwala nam sądzić, że cała tak historia to wytwór jej wyobraźni. Jednak nie do końca tak jest.
Jak wcześniej wspomniałam książka porównywana jest do „Dziewczyny z pociągu” jednak chyba tylko ze względu na gatunek, który je łączy. Rachel była irytująca i miejscami godna pożałowania. Natomiast Tessa mimo trudnej sytuacji radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Nie jest to broń Boże zarzut wręcz przeciwnie ukazuje bohaterkę jako silną kobietę mimo sytuacji jaka zapanowała w jej życiu. Sama historia również jest ciekawa, a końcówka wzruszająca, choć zastanawiałam się na początku czy realna. Jednak była kiedyś pewna historia nawet z polskich newsów, która mogłaby strać się zalążkiem do powstania tej historii.
Nie będę pisać nic więcej, bo zacznę spojlerować a tego bym nie chciała. Polecam i czekam na Wasze wrażenia ze spotkania z twórczością Shalni Boland.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/09/Sekret-Matki.html

Dziś chciałabym Wam przedstawić książkę, która swoją premierę miała pod koniec lipca. Thriller psychologiczny Shalini Boland porównywany jest do „Dziewczyny z pociągu”. Moim skromnym zdaniem jest od niego dużo lepszy.
Tessa Markham to młoda kobieta po przejściach. Straciła dwoje dzieci, a jej małżeństwo nie przetrwało tych trudnych ciosów. Jak się domyślacie nasza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś chciałabym Wam przedstawić jedną z nowości Wydawnictwa Filia. „Morderczyni” ukazała się w połowie stycznia 2019, a więc można by rzec, że jest to „świeżynka”. Od dłuższego czasu nie było u nas recenzji żadnej z książek tego wydawnictwa gdyż z nim nie współpracujemy, zatem pozycje przez nas zakupione zawsze lądują na końcu ciągle wydłużającej się listy. Nastał jednak ten czas, że zleceń mieliśmy niewiele, a ja nie lubię pustki i kocham książki, więc postanowiłam wziąć na warsztat „Morderczynię”.
Akcja książki rozpoczyna się w zwykłe popołudnie, podczas którego dwie rodziny umawiają się w ogrodzie by się spotkać, ale również by omówić prowadzone wspólne interesy. Dorosłym towarzyszą dzieci. Jest ich trójka, więc wydawałoby się, że powinny dawać o sobie znać głośnymi zabawami. Gdy rodzice przez pewien czas nie słyszą odgłosów zabawy ruszają w poszukiwaniu swoich pociech i tak ich oczom ukazuje się przerażający widok. Ciało małej Maisie Ernshaw unosi się bezwładnie na tafli jeziora a dwójka rodzeństwa Isabel i Owen Fieldingów jest zakrwawiona. O morderstwo oskarżona zostaje Isabel, jednak nie pamięta ona co się wydarzyło owego dnia. Dziewczyna zostaje umieszczona w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze.
Po siedmiu latach w szpitalu, w którym przebywa Izabel zostaje zatrudniona nowa pielęgniarka Leah. Jest to kobieta po przejściach, która ma się opiekować trzema chorymi, w tym Izabel. Kobiety powolutku nawiązują nić porozumienia. Według Leah jej podopieczna jest łagodną, młodą kobietą i zaczyna powątpiewać w jej winę. Jeśli nie Izabel to kto zamordował małą Maisie?
„Morderczyni” to dość fajnie skonstruowany thriller. Podzielony jest na dwie części niezwykle odmienne klimatycznie. Autorka umiejętnie zwodzi czytelnika, oraz zachęca do poznania prawdy o sprawcy. Pierwsza część jest lekko rozwleczona, przez co daje nam poczucie, że lepiej poznajemy obie panie. Druga część książki wydała mi się lekko naciągana i mało realistyczna jednak nie przyćmiło to jej plusów, gdyż autorka dość umiejętnie stworzyła klimat powieści i choć nie jest to może fenomen wydawniczy to mimo wszystko czytałam ją z przyjemnością.
Co do bohaterek to tu duży ukłon w stronę autorki. Obie postacie doskonale zarysowane. Izabel delikatna, a zarazem twarda, łagodna i wyrachowana. Leah natomiast na początku trochę budziła moją irytację jednak z czasem zaczęłam jej współczuć.
Będę obserwować twórczość tej autorki, choć z cała pewnością nie zaliczę jej do grona moich ulubionych jak Lise Gardner czy Tess Gerritsen.
https://www.blogger.com/blogger.g?blogID=3646006898750464274#allposts

Dziś chciałabym Wam przedstawić jedną z nowości Wydawnictwa Filia. „Morderczyni” ukazała się w połowie stycznia 2019, a więc można by rzec, że jest to „świeżynka”. Od dłuższego czasu nie było u nas recenzji żadnej z książek tego wydawnictwa gdyż z nim nie współpracujemy, zatem pozycje przez nas zakupione zawsze lądują na końcu ciągle wydłużającej się listy. Nastał jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś wyjątkowo chciałabym zacząć od dywagacji na temat kwalifikacji książki, którą chcę Wam przybliżyć. Przeczytawszy opis zamieszczony na okładce pomyślałam, że zapowiada się na niezły kryminał. W tej również kategorii umieścił tę pozycję wydawca. W moim odczuciu nic bardziej mylnego. Osobiście zakwalifikowałabym to, jako powieść obyczajową z wątkiem kryminalnym, co więcej zahaczającą o historię medycyny. Czy ta drobna zmiana sprawia, że jestem rozczarowana? Zdecydowanie nie.

Głównym bohaterem powieści „I sprawisz, że wrócę do prochu” jest Will Raven, młody student medycyny, który została wyróżniony możliwością asystowania znanemu ginekologowi dr Simpsonowi. Ten „dar z nieba” nie tylko otwiera przed Willem możliwość zrobienia błyskotliwej kariery, ale również pozwala wydostać się z biedoty Starego Miasta dziewiętnastowiecznego Edynburga do bogatego Nowego Miasta, w którym pacjenci płacą pieniędzmi, a drzwi otwierają lokaje. Na dzień przed tym znacznym awansem społecznym młody lekarz znajduje nienaturalnie powykręcane ciało swojej przyjaciółki Eve. Dziewczyna uprawiała najstarszy zawód świata, a gdy popadła w kłopoty poprosiła Willa o pomoc. Chłopak znacznie zapożyczył się, aby wspomóc Eve. Teraz niestety pieniądze przepadły, a wierzyciele depczą mu po piętach. Will ma nadzieję, że bogata klientela dr Simpsona, pozwoli szybko spłacić zaciągnięty dług. Tyle, że dr Simpson prowadzi dwie równoległe działalności. Na piętrze swej willi przyjmuje bogate klientki, natomiast na dole przyjmuje biedotę, od której nie bierze pieniędzy i to właśnie tymi pacjentami na początek ma zająć się nasz bohater. W trakcie praktyki lekarskiej Will spotyka się z kolejnymi przypadkami nagłych zgonów kobiet. Wszystkie ofiary łączy kilka wspólnych cech. Są młode, biedne i prawdopodobnie w niechcianej ciąży. Will zaczyna podejrzewać, że za wszystkimi tymi przypadkami kryje się jedna osoba, tylko kto robiłby coś takiego? Z pomocą w jego małym śledztwie przychodzi chłopakowi młoda, ale bardzo bystra i oczytana służąca Sara. Czy we dwójkę są wstanie zgłębić przyczynę tajemniczych zgonów?

Jak widzicie coś tam z kryminału się tu znajdzie, ale 480 stron tej powieści to głównie niesamowity opis poszczególnych warstw społecznych w dziewiętnastowiecznej Anglii. Bardzo dużo miejsca autorzy (Ambrose Parry to pseudonim, pod którym kryje się dwójka pisarzy: Chris Brookmyre i Marisa Haetzman) poświęcają również pozycji kobiet w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Niezmiernie ciekawe są też opisy zabiegów medycznych (warto wiedzieć, że do 1847 roku, kiedy to toczy się akcja powieści, cesarskie cięcie zostało wykonane tylko kilka razy na żywej kobiecie i nie jest metodą powszechnie stosowaną, zatem niestosują jej również nasi bohaterowie), procedur, metod eksperymentowania z nowymi substancjami oraz pierwszych kroków w anestezjologii. I choć, jak wspomniałam na wstępie, w moim mniemaniu nie jest to kryminał zapierający dech w piersiach, to jest to bardzo ciekawa i wciągająca powieść z niebanalnymi postaciami, którym przyszło żyć w bardzo ciekawych czasach, zatem gorąco Was zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję.

Na koniec muszę jeszcze dodać duży plus za wnętrze okładki. Oryginalna mapa Edynburga z 1847 r. wydrukowana złotym tuszem na czarnym tle robi wrażenie.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/09/I-sprawisz-ze-wroce-do-prochu.html?showComment=1568985844879#c1456431791982787661

Dziś wyjątkowo chciałabym zacząć od dywagacji na temat kwalifikacji książki, którą chcę Wam przybliżyć. Przeczytawszy opis zamieszczony na okładce pomyślałam, że zapowiada się na niezły kryminał. W tej również kategorii umieścił tę pozycję wydawca. W moim odczuciu nic bardziej mylnego. Osobiście zakwalifikowałabym to, jako powieść obyczajową z wątkiem kryminalnym, co więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy ci z Was, którzy śledzą dość regularnie naszego bloga wiedzą, że uwielbiam książki Juliana Fellowesa. Cenię sobie również jego filmy i seriale. Obecnie na ekrany kin wszedł film pt.: „Downton Abbey”, który jest kinową kontynuacją serialu o tym samym tytule. Downton Abbey to nazwa dworu, na którym toczy się akcja serialu i filmu. Jako pierwowzór tytułowej posiadłości posłużył Fellowesowi zamek Highclere siedziba rodu Carnarvon.
Dla wszystkich fanów wspomnianego serialu, ale nie tylko, na pewno nie lada gratką będzie książka napisana przez obecną Hrabinę Carnarvon, żonę ósmego Earla Carnarvon, pt.: „Lady Almina i prawdziwe Downton Abbey. Utracone dziedzictwo zamku Highclere.”
Autorka postanowiła przybliżyć szerszej publiczności prawdziwe życie w posiadłości w czasach gdy zamieszkiwali ją chyba najbardziej sławni jej mieszkańcy czyli Lady Almina wraz z mężem, piątym Earlem Carnarvon. Choć niejasne pochodzenie Alminy utrudniało jej dostęp do znamienitych salonów w edwardiańskiej Anglii to jednak jej niebotyczny majątek sprawił, że znalazła się w kręgu zainteresowań mocno zadłużonego w tym czasie piątego Earla Carnarvon. Jednak Lady Almina wniosła nie tylko wkład finansowy do tego związku. Urocza, piękna i opiekuńcza dzieliła z mężem jego zamiłowanie do Egiptu i bardzo ofiarnie towarzyszyła mu w jego wyprawach archeologicznych. Po przeprowadzce do Highclere zarządziła generalny remont, dzięki któremu posiadłość jako jedna z niewielu w tamtych czasach zyskała kanalizację i elektryczność. Podczas I wojny światowej, korzystając z możliwości jakie dawał jej status i majątek, stworzyła w Highclere jedyny w swoim rodzaju szpital, w którym najciężej ranni, w komfortowych warunkach, pod stałą opieką zarówno profesjonalnego zespołu medycznego jak i samej Lady Carnarvon, korzystając z osiągnięć najnowocześniejszych sprzętów, mogli wracać do zdrowia. Lady Almina nie szczędziła czasu ani pieniędzy, aby wnieść jak największy wkład osobisty w toczącą się wojnę.
Piaty Earl również miał niezwykła wkład historyczny. Jako miłośnik techniki wspierał rozwój lotnictwa, a dzięki jego zamiłowaniu archeologicznemu możemy dziś oglądać skarby grobowca Tutenchamona.
Jednak autorka książki nie ogranicza się tylko do hrabiostwa Carnarvon. W książce znajdziemy również bardzo ciekawe informację o życiu i zwyczajach służby, dzięki której Highclere mogło precyzyjnie funkcjonować i do dnia dzisiejszego pełnić rolę siedziby rodu. Jeśli dalej będziecie spragnieni informacji o tej wspaniałej budowli Hrabina Fiona Carnarvon, autorka opisywanej dziś książki, prowadzi bloga, na którym znajdziecie wiele zdjęć, przepisów kulinarnych oraz ciekawostek dotyczących tej wspaniałej posiadłości.
Gorąco polecam nie tylko miłośnikom Dowton Abbey, ale wszystkim wielbicieli historii i ciekawych ludzi.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/09/Lady-Almina-prawdziwe-Downton-Abbey-Utracone-dziedzictwo-zamku-Highclere..html

Wszyscy ci z Was, którzy śledzą dość regularnie naszego bloga wiedzą, że uwielbiam książki Juliana Fellowesa. Cenię sobie również jego filmy i seriale. Obecnie na ekrany kin wszedł film pt.: „Downton Abbey”, który jest kinową kontynuacją serialu o tym samym tytule. Downton Abbey to nazwa dworu, na którym toczy się akcja serialu i filmu. Jako pierwowzór tytułowej posiadłości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś na tapecie klasyka science fiction, o której, przyznaję się bez bicia, nie miałem zielonego pojęcia. Nowe wydanie omawianego dziś tytułu posiada bardzo ładną, wzbudzającą zainteresowanie, twardą oprawę i jedynie wiek "Pierścienia" (prawie 50 lat) trochę mnie zaniepokoił. Jak wszyscy wiemy, nie każdy klasyk zdołał przetrwać pół wieku bez uszczerbku.

Szczęśliwie już pierwsze rozdziały świadczą o tym, że wyobraźni i oryginalności autorowi nie brakowało, a książkę czyta się tak jakby napisana została dosłownie wczoraj. Świat przedstawiony w "Pierścieniu" od samego początku zachwyca różnorodnością ras, galaktyk, zdobyczy technologicznych. Głównymi bohaterami historii są Louis Wu, człowiek - podróżnik mający blisko 200 lat, Teela Brown również przedstawicielka rasy ludzkiej, ale obdarzona nieprawdopodobnym szczęściem, niezwykle inteligentny, a jednocześnie tchórzliwy, dwugłowy lalkarz Nessus oraz kotopodobny wojowniczy i agresywny kzin. Każda z tych postaci jest niezwykłą indywidualnością, ale z różnych względów połączyło ich wspólne zadanie - dotarcie do niezwykłego, nieznanego nikomu obiektu we wszechświecie, sztucznej planety w kształcie pierścienia, która swoim ogromem mogłaby pomieścić miliony innych planet. Kto na niej żyje? Jak możliwe było jej stworzenie? Na te pytania odpowiedzi nie ma, ale na szczęście jest wymieniona grupa śmiałków, która postanowiła zmierzyć się z tą tajemnicą i kryjącą się za nią obcą cywilizacją.

Nie bez powodu "Pierścień" przyrównywany jest do historii ze Śródziemia. Tu również mamy drużynę, i długą drogę w nieznane, a trzonem powieści są relacje jakie panują miedzy bohaterami. Fabuła może nie jest odkrywcza, ale poprowadzona na tyle sprawnie i dynamicznie, że ostatecznie wcale nam nie przeszkadza. Mimo "bajkowego" tematu nie trudno jest zauważyć, że Larry Niven cenił sobie inteligencję czytelników, a swojego dzieła nie kierował do najmłodszych. Odnosi się to zarówno do kontaktów międzyludzkich jakie tu panują, jak i opisów technicznych. A te bywają miejscami dosyć skomplikowane, ale dotyczy to przede wszystkim kwestii dotyczących astronomii i fizyki. Brak innych szczegółów technologicznych sprawia, że fani science fiction mogą czuć lekki niedosyt, ale z drugiej strony możemy cieszyć się z tego, że książka tak dobrze przeżyła te 50 lat.
Podsumowując, mamy do czynienia z prostą, ale nie prostacką historią, wypełnioną bardzo ciekawym światem, postaciami i okraszoną przyjemnym, nie głupim poczuciem humoru. Coś w sam raz na zakończenie tego pięknego lata :)
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/09/pierscien.html

Dziś na tapecie klasyka science fiction, o której, przyznaję się bez bicia, nie miałem zielonego pojęcia. Nowe wydanie omawianego dziś tytułu posiada bardzo ładną, wzbudzającą zainteresowanie, twardą oprawę i jedynie wiek "Pierścienia" (prawie 50 lat) trochę mnie zaniepokoił. Jak wszyscy wiemy, nie każdy klasyk zdołał przetrwać pół wieku bez uszczerbku.

Szczęśliwie już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autora „Zjazdu absolwentów” chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Sporo propozycji z listy moich ulubionych autorów zajmowało mój czas i na twórczość Musso gdzieś nie starczało mi czasu. W zeszłym roku moja znajoma Kamila zafascynowała się „Dziewczyną z Brooklinu”, której recenzje nzajdziecie u nas na blogu. Pożyczyłam i nie powiem żebym przepadła. Raczej byłam poirytowana i lekko znudzona. Jednak to było moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Każdy ma lepsze i gorsze momenty w życiu, zatem postanowiłam dać szansę najnowszej jego książce, a mianowicie wspomnianemu „Zjazdowi absolwentów”.
Akcja książki dzieje się dwutorowo. Poznajemy wydarzenia z 1992 roku oraz z roku 2017. Obydwa czasy akcji łączy kampus oraz postać Thomasa Degalaisa.
W 1992 roku podczas zimowego wieczoru z kampusu ginie bez śladu młoda uczennica Vinca. Śledztwo niestety utyka w martwym punkcie. Poszlakowo ustalono, że dziewczyna prawdopodobnie uciekła ze swoim nauczycielem Alexisem Clementem, gdyż i on tego dnia zniknął bez śladu. Historia wydawała się piękna jednak jak można ukrywać się przez wieki. Ewidentnie coś tu nie pasowało. Po 25 latach w murach kampusu odbywa się zjazd absolwentów. Sprawa zaginięcia nadal stanowi news spotkania. Koledzy zastanawiają się, co mogło się stać z dziewczyną. Jeden z uczestników, Thomas, był szaleńczo zakochany w Vince i do dania dzisiejszego nie może pogodzić się tym, że jego ukochana uciekła z innym. Wraz z przyjacielem Maximem chcą dotrzeć do prawdy gdyż wiedzą, że część z krążącej w obiegu historii jest fikcją. Prawda może okazać się zupełnie inna niż obaj przypuszczali.
Guillaume Musso to pisarz, którego jedni kochają dozgonnie, inni nienawidzą, a jeszcze inni, jak ja, będą dawali mu szansę. Jak wcześniej wspomniałam dotychczas miałam jedno spotkanie z jego twórczością i to niezbyt udane. Niektórzy na moim miejscu nie podeszliby do próby numer dwa – jednak nie ja. Niezmiernie się cieszę, że to zrobiłam. „Zjazd absolwentów” okazał się bardzo dobrą lekturą. To co mi się w tej książce najbardziej podobało to, to że rozwiązanie zagadki było niczym Matrioszka, odkrywasz jedną zagadkę, a już czeka na Ciebie następna. Nic nie było podane na talerzu. I choć historia może wydawać się lekko naciągana to nie odstrasza.
Książkę przeczytałam już jakiś czas temu i pisząc tę recenzję zajrzałam na portal lubimyczytać.pl. Nie zapoznawałam się z innymi opiniami tylko interesowała mnie liczba gwiazdek od Was czytelników. Utwierdziłam się w przekonaniu, że autor ma specyficzne pióro i nie każda książka może przypaść mi do gustu, jednak będę sięgać po jego twórczość. Czytajcie Musso! ;)
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/09/Zjazd-absolwentow.html

Autora „Zjazdu absolwentów” chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Sporo propozycji z listy moich ulubionych autorów zajmowało mój czas i na twórczość Musso gdzieś nie starczało mi czasu. W zeszłym roku moja znajoma Kamila zafascynowała się „Dziewczyną z Brooklinu”, której recenzje nzajdziecie u nas na blogu. Pożyczyłam i nie powiem żebym przepadła. Raczej byłam poirytowana i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłośnicy kryminałów wiedzą jak ważne jest profilowanie sprawcy. Tym bardziej, gdy praktyka ta wykorzystywana jest w tropieniu prawdziwych przestępców. Dzięki tego typu umiejętnościom udaje się zawężać poszukiwania do konkretnych cech osobowości, charakteru a nawet upodobań.
Paul Britton to znany brytyjski profiler. Tym razem w swojej książce opowiada o swojej pracy psychologa sądowego. Czy jest to ekscytująca lektura? Jak najbardziej. Czyta się ją jak doskonałą książkę z dreszczykiem. Wielu z Was rzadko, albo wcale nie sięga po literaturę faktu sądząc, że będzie to kolejna beznadziejna pozycja, dodatkowo nudna. Nic bardziej mylnego.
Britton, w swojej książce, zaprasza nas w zakamarki swojej praktyki zawodowej, opowiada o swoich pacjentach w sposób wciągający, opisując przy okazji poszczególne przypadki. Paul Britton w swojej pracy zetknął się z wieloma bardzo poważnymi przypadkami. W swojej książce prowadzi nas od zwykłych problemów małżeńskich po bardzo brutalne przestępstwa. Dzięki analizie przedstawionych przypadków sami powoli zaczynamy rozumieć jak ważne w pracy psychologa sądowego, czy profilera, jest słuchanie oraz umiejętność zadawania pytań. Jak mówi sam autor główne pytania są proste: kim jesteś? i dlaczego taki się stałeś? i na nie trzeba odpowiedzieć. Jednak uzyskanie odpowiedzi może zająć niestety wiele godzin, dni a czasem miesięcy. Osobiście byłam mocno zafascynowana sposobem prowadzenia rozmowy, umiejętnością wycofania się lub pokierowaniem rozmowy w taki sposób by mimochodem uzyskać dodatkowe intersujące odpowiedzi.
Jest to niebywale wciągająca pozycja. Ta tematyka interesuje mnie niezmiernie i pochłaniam wszelkie treści z nią związane. Jestem szalenie wdzięczna, że dzięki Wydawnictwu Znak miałam możliwość poznania kolejnej pozycji z gatunku literatury faktu zgłębiającej tematykę True Crime.

https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/08/Mordercza-ukladanka.html

Miłośnicy kryminałów wiedzą jak ważne jest profilowanie sprawcy. Tym bardziej, gdy praktyka ta wykorzystywana jest w tropieniu prawdziwych przestępców. Dzięki tego typu umiejętnościom udaje się zawężać poszukiwania do konkretnych cech osobowości, charakteru a nawet upodobań.
Paul Britton to znany brytyjski profiler. Tym razem w swojej książce opowiada o swojej pracy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacie to uczucie gdy ufacie autorowi, że sięgając po kolejną książkę z lubianej serii, nie tylko dostarczy Wam rozrywki godnej poprzednich tomów, ale również pozwoli spotkać się z bohaterami, do których zdążyliście się już przywiązać, i znów obserwować ich losy? I nagle ten autor, zdrajca jakich mało, wbija Wam nóż w serce. To boli. To wkurza. Och jaka ja byłam zła na Ann Cleeves po przeczytaniu tej części. Nawet teraz, pomimo iż minęło już trochę czasu, krew się we mnie burzy. Może dlatego tak ciężko było mi usiąść do tej recenzji. I pewnie teraz wszyscy myślicie, że książka jest słaba. Nic bardziej mylnego. Obiektywnie rzecz biorąc jest naprawdę dobra, tylko autorka nie gra z nami fair play, ale od początku.

Perez chce przedstawić Fran swoim rodzicom i w tym celu zabiera ją na rodzinną Fair Isle - najodleglejszą zamieszkałą brytyjską wyspę. Rodzice urządzają młodym przyjęcie zaręczynowe w obserwatorium ptaków. Następnego dnia po przyjęciu w obserwatorium zostaje znalezione ciało kobiety. Zamordowano znaną ornitolożkę. Jej śmierć nie może być przypadkowa, gdyż we włosy ofiary wpleciono ptasie skrzydła. Kto mógł zrobić coś tak potwornego? Sytuację dodatkowo komplikuje pogoda, która odcina obecnych na Fair Isle od reszty świata, w związku z czym, Perez, jako jedyny policjant, musi podjąć się rozwiązania tej trudnej zagadki. W pracy policyjnej pomoże mu Fran. Podejrzanych nie ma wielu, tak jak niewielu jest mieszkańców wyspy. I choć mogłoby się wydawać, że w związku z tym znalezienie sprawcy to tylko kwestia czasu to jednak okazuje się, że ta niewielka wysepka potrafi pomieścić naprawdę dużo ludzkich tajemnic. Czy Perezowi uda się znaleźć sprawcę nim ten uderzy po raz drugi?

Teraz powinnam napisać jak dobra jest fabuła, jak cudownie zachowana klaustrofobiczna atmosfera, jak niesamowicie pani Cleeves oddała surowość klimatu, ale ja się nadal na autorkę gniewam, więc tego nie zrobię ;). Oczywiście nie mogę Wam zdradzić co powoduje u mnie tak skrajne emocje. Żeby to zrozumieć musicie sięgnąć po „Błękit błyskawicy”, a najlepiej po cały Kwartet szetlandzki, który właściwie jest już Oktetem szetlandzkim zatem mino wszystko czekam na kolejną część. Może choć trochę Pani Cleeves zmyje swoje winy.

Gorąco polecam.

https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/07/Blekit-blyskawicy.html

Znacie to uczucie gdy ufacie autorowi, że sięgając po kolejną książkę z lubianej serii, nie tylko dostarczy Wam rozrywki godnej poprzednich tomów, ale również pozwoli spotkać się z bohaterami, do których zdążyliście się już przywiązać, i znów obserwować ich losy? I nagle ten autor, zdrajca jakich mało, wbija Wam nóż w serce. To boli. To wkurza. Och jaka ja byłam zła na Ann...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Małgorzaty Falkowkiej z cała pewnością znana jest wielu z Was. Ja choć, słyszałam o jej wcześniejszych powieściach nie miałam przyjemności się z nimi zaprzyjaźnić. Czemu tym razem zmieniłam zdanie. Otóż dlatego, że Pani Małgorzata skusiła się do napisania kryminału. Ten gatunek jest mi najbliższy i nie stronie od poznawania nowych historii.
„Nagranie” to wciągająca od pierwszych stron historia zaginięcia młodych mężczyzn, którą próbuje rozwiązać komisarz Maciej Gorczyński. Każde zaginięcie wiąże za sobą niewiadomą oraz rozpacz rodziny. Przez dłuższy czas policjanci kręcą się w kółko nie potrafiąc znaleźć niczego, co pomogłoby im w schwytaniu porywacza.
Jednak pewnego grudniowego dnia do rodziny jednego z zaginionych chłopaków trafia nagranie wraz z kartką. Z przesyłki policjanci dowiadują się, że szukać mają mordercy, a nie porywacza. Czas goni, więc komisarz Gorczyński włącza do sprawy jasnowidzkę Sylwię Trojanowską. Choć usługi pani Sylwii mogą budzić wątpliwości to jednak jest ona bardzo pomocna, a jej wskazówki sprawiają, że policja jest blisko rozwikłania zagadki.
Powiem Wam, że kiedyś nie lubiłam polskich kryminałów. Niechęć do nich ciągnęła się latami. Zawsze w tych książkach policjanci przedstawiani byli jako totalnie bezradni i nie umiejący złożyć w kupę nawet najprostszej kryminalnej układanki. Nie wiem, czemu jednak w książkach autorów zagranicznych komisarze zawsze wydawali mi się bardziej błyskotliwi i lepiej kojarzący fakty.
Małgorzata Falkowska w swojej książce doskonale wyważyła tę niewiedzę i bezradność policji, z umiejętnością kojarzenia i składania puzzli w jedną całość. Dzięki czemu Gorczyński nie działał mi na nerwy, a wręcz jego osoba wzbudziła nutkę sympatii i zrozumienia, co do jego poczynań. Rozdziały „Nagrania” są krótkie, przez co książka nabiera tempa, a my mamy wrażenie, że przestępca czuje nasz oddech na plecach. Historia jest ciekawa, nieprzerysowana.
Wątek obyczajowy również przedstawia się dość imponująco. Zastanawiam się czy nie mogłaby się stworzyć z tego seria ;), bo potencjał jest. Z miła chęcią przeczytałabym o dalszych losach Macieja i Sylwii. Niekoniecznie muszą być cukierkowe – jak to życie.
http://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/07/Nagranie.html

Twórczość Małgorzaty Falkowkiej z cała pewnością znana jest wielu z Was. Ja choć, słyszałam o jej wcześniejszych powieściach nie miałam przyjemności się z nimi zaprzyjaźnić. Czemu tym razem zmieniłam zdanie. Otóż dlatego, że Pani Małgorzata skusiła się do napisania kryminału. Ten gatunek jest mi najbliższy i nie stronie od poznawania nowych historii.
„Nagranie” to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Francis Urquhart. Gdyby diabeł miał się wcielić w ludzką postać to zapewne zostałby właśnie nim. Bezwzględny, bezduszny, a do tego piekielnie inteligentny i perfidny, dzierży władzę i łatwo jej nie odda.
To już moje trzecie spotkanie z bohaterami „House of Cards” i znów podziw miesza się ze zniesmaczeniem czyli Michael Dobbs trzyma poziom.

Tylko miesiące dzielą Francisa od tytułu najdłużej urzędującego premiera Wielkiej Brytanii, ale nad jego głową zbierają się ciemne chmury.

„W porównaniu z Westminsterem Czarnobyl może się czasem wydawać atrakcyjną miejscowością wypoczynkową.”

Partyjni koledzy sprawiają wiele kłopotów, konflikt na Cyprze w którym, Anglia miała przewodniczyć międzynarodowej komisji arbitrażowej przybiera nieoczekiwany obrót, przeszłość zaczyna ścigać teraźniejszość, a sytuacja coraz bardziej wymyka się spod kontroli. Czy i tym razem przebiegłemu politykowi uda się wygrać?

Po raz kolejny sięgnęłam po ten thriller polityczny i po raz kolejny się nie zawiodłam. Trzymająca w napięciu nieustanna i nieczysta walka o władzę wciąga jak narkotyk i choć na pewnym etapie wiemy jak to się wszystko zakończy to i tak w napięciu czekamy na ten koniec.

Trzeci tom można przeczytać jako niezależną pozycję, ale zachęcam Was do sięgnięcia po wszystkie części tej trylogii aby móc w pełni, z bezpiecznej odległości, obserwować jakim bagnem jest świat polityki i jak chętnie ludzie się w nim nurzają.

https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/06/House-of-Cards-Ostatnie-rozdanie.html

Francis Urquhart. Gdyby diabeł miał się wcielić w ludzką postać to zapewne zostałby właśnie nim. Bezwzględny, bezduszny, a do tego piekielnie inteligentny i perfidny, dzierży władzę i łatwo jej nie odda.
To już moje trzecie spotkanie z bohaterami „House of Cards” i znów podziw miesza się ze zniesmaczeniem czyli Michael Dobbs trzyma poziom.

Tylko miesiące dzielą Francisa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dawno nie mieliśmy dla Was nic z gatunku literatury faktu, zatem czas nadrobić zaległości. Wydawnictwo Muza wydało w kwietniu reportaż „Nazywają mnie śmierć” Klestera Cavalcantiego. Dziś, zatem jego recenzja.
Júlio Santana to płatny morderca, który do dnia dzisiejszego przebywa na wolności. Na jego koncie jest około 500 ofiar. To niewyobrażalna liczba, jeśli bierze się pod uwagę to ile rodzin straciło swych bliskich, oraz to, że tyle razy udało mu się zbiec i nie zostać złapanym.
Zawsze zastanawiało mnie to, jak żyje i funkcjonuje taki płatny morderca. Czy ma wyrzuty sumienia, czy jest bezwzględny jak bohaterowie z książek i filmów. Ta pozycja po trosze rozjaśniła mi ten obraz, pytanie tylko czy można uogólniać to w stosunku do innych płatnych morderców, czy odczucia Júlio nie są jednak tylko kwestią osobowości. Júlio Santana to tak naprawdę dwie osoby: wyrafinowany, morderca unikający kary, oraz ciepły mąż i ojciec. Czy to możliwe? Jak widać po tym reportażu tak, choć do teraz zastanawiam się jak?
Júlio Santana prawdopodobnie urodził się w złych czasach oraz miał złych aniołów stróżów. Dorastał w trudnym okresie, w domu nie opływał w dobrobyt. Poznając jego losy od lat młodzieńczych możemy zauważyć miłego, romantycznego i dobrego chłopaka, który nadal w nim jest mimo tak pokaźnej listy ofiar.
Nie bardzo chciałabym wdawać się w szczegóły losów Júlio Santany, bo z nimi możecie zapoznać się sami. Po krótce zdradzę Wam co sądzę na temat tej książki. Czyta się niezmiernie przyjemnie i szybko. Czy zaspokoiła moje wymagania? Po troszę tak. Liczyłam jednak na więcej informacji o zleceniach, planowaniu, oraz trudnościach. Możliwe, że jestem troszeczkę przyzwyczajona do tego typu opisów z książek z gatunku sensacja/thriller. Tutaj autor skupił się raczej jego wczesnych latach młodości i na początkach jego profesji, prawdopodobnie uznając, że ten okres był najtrudniejszym, oraz najciekawszym, jednak mnie bądź co bądź, laika w tej materii interesowało jakim cudem Santana uchronił się od kary w dobie tak dobrze rozwiniętej techniki i kryminalistyki. Ta książka bardziej przypominała mi delikatną sensację niż reportaż, do jakich się przyzwyczaiłam.
Czuję pewien niedosyt i nie będę tego ukrywać, jednak książka sama w sobie jest interesująca i ze spokojnym sumieniem chciałabym ją Wam polecić.
http://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/06/Nazywaja-mnie-smierc.html

Już dawno nie mieliśmy dla Was nic z gatunku literatury faktu, zatem czas nadrobić zaległości. Wydawnictwo Muza wydało w kwietniu reportaż „Nazywają mnie śmierć” Klestera Cavalcantiego. Dziś, zatem jego recenzja.
Júlio Santana to płatny morderca, który do dnia dzisiejszego przebywa na wolności. Na jego koncie jest około 500 ofiar. To niewyobrażalna liczba, jeśli bierze się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod koniec zeszłego roku i na początku obecnego nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazały się reedycje trzech dzieł Kurta Vonneguta (wydawnictwo zapowiedziało już wydanie kolejnej pozycji, wszystkie one mają wspólny motyw obwoluty skrywającej okładki w żywych kolorach utrzymanych w tej samej tonacji kolorystycznej, dzięki czemu będą ozdobą każdej biblioteczki). Jakiś czas temu Tomek pisał Wam o swojej kupce wstydu recenzując „Kocią kołyskę”, ja dziś natomiast chciałam Wam przedstawić jedną z moich 100 pozycji, które muszę przeczytać przed śmiercią a mianowicie „Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj, czarny poniedziałku!”.
Po raz pierwszy wydana w 1973 roku satyra na amerykańskie społeczeństwo jest równie aktualna w roku 2019 i dotyczy nas wszystkich. Pod przykrywką dość lekkiej historyjki poprzeplatanej własnoręcznie wykonanymi ilustracjami Vonnegut przemyca obraz nas ludzi skupionych wyłącznie na sobie, posiadających pewną świadomość, mimo to jednak pędzących ku zagładzie.
„Jakiś czas jechali w milczeniu a potem kierowca znów trafił w sedno. Wie – powiedział – że jego ciężarówka zmienia atmosferę w trujący gaz i że planetę pokrywają nawierzchnią, żeby jego ciężarówka mogła wszędzie przejechać.
- I w ten sposób popełniam samobójstwo – zakończył”
O nic nie dbamy, na nikim nam nie zależy, żyjemy w wielkiej bańce ułudy, która nadymana naszym ego wcześniej czy później pęknie z wielkim hukiem. I choć powieść Vonneguta pozwoli się uśmiechnąć niejednemu czytelnikowi to w końcowym rozrachunku nie będzie nam do śmiechu jeśli nadal będziemy postępować tak jak postępujemy.
Przerażający jest fakt, że blisko 50 lat po wydaniu „Śniadania mistrzów” jest ono nadal aktualne, co świadczy o tym, że my jako społeczeństwo nadal niczego się nie nauczyliśmy.
Gorąco polecam.
http://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/05/Sniadanie-mistrzow.html

Pod koniec zeszłego roku i na początku obecnego nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazały się reedycje trzech dzieł Kurta Vonneguta (wydawnictwo zapowiedziało już wydanie kolejnej pozycji, wszystkie one mają wspólny motyw obwoluty skrywającej okładki w żywych kolorach utrzymanych w tej samej tonacji kolorystycznej, dzięki czemu będą ozdobą każdej biblioteczki). Jakiś czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy mówią Wam coś tytuły takie jak Mad Max, Martwa cisza, Godzina zemsty czy Plan lotu? Scenarzystą tych jak i wielu innych filmów jest Terry Hayes. Tym razem pan Hayes postanowił popełnić powieść i to bardzo dobrą powieść, na podstawie której zresztą napisał scenariusz i już za rok będzie można obejrzeć „Pielgrzyma” w kinach, ale wróćmy do książki.
Główny bohater właśnie przeszedł na emeryturę, nikt dokładnie nie wie jak się nazywa i skąd pochodzi. Tak często zmieniał już tożsamość, że czół się bezpiecznie, a jednak ktoś go odnalazł i zaprosił do gry, w której stawką jest ludzkie życie, a może i przyszłość całego narodu. Duże pieniądze, międzynarodowy terroryzm i zbrodnie prawie idealne, a w środku tego wszystkiego były agent, samotny wojownik z czasem i chorym umysłem przestępcy. To nie jest sprawiedliwa walka, ale ktoś ją musi stoczyć.
Muszę przyznać, że „Pielgrzym” od pierwszej chwili zawładnął mną i wcielił w poczet tajnych agentów. Pierwszy rozdział zaczyna się od potwornej, perfekcyjnej zbrodni i już wiedziałam, że książka mi się spodoba, a im więcej czytałam tym było coraz lepiej.
„- (…). W tym przypadku była to kobieta.
- Rany, jakbym miał urodziny: niespodzianka za niespodzianką – powiedział Ben.”
Taki właśnie jest „Pielgrzym” jak urodziny. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu może być fakt, że główny bohater w pewnej chwili zbyt często informuje nas, że powinien był zrobić jednak coś innego, ale w końcu to debiut autorski, więc już nie bądźmy tacy czepliwi.
784 strony czystej przyjemności, zatem gorąco polecam i z niecierpliwością czekam na film (kto też wcieli się w głównego bohatera?) i kolejne pozycje tego autora.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/05/Pielgrzym.html

Czy mówią Wam coś tytuły takie jak Mad Max, Martwa cisza, Godzina zemsty czy Plan lotu? Scenarzystą tych jak i wielu innych filmów jest Terry Hayes. Tym razem pan Hayes postanowił popełnić powieść i to bardzo dobrą powieść, na podstawie której zresztą napisał scenariusz i już za rok będzie można obejrzeć „Pielgrzyma” w kinach, ale wróćmy do książki.
Główny bohater właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Samantha Young ma w swoim dorobku już dość pokaźną liczbę publikacji. Do tej pory miałam do czynienia tylko z jedną, więc gdy nadarzyła się okazja postanowiłam poszerzyć tę liczbę. „Ostrożnie z miłością” (recenzję możecie przeczytać tutaj) przypadło mi do gustu i było niezwykle miłą odskocznią od czytanych i uwielbianych przeze mnie thrillerów.
„Z dala od świateł” to bardzo zmysłowo przedstawiona historia młodej dziewczyny imieniem Skaylar. Jak to zwykle bywa w tego typu powieściach zarówno bohaterka jak i towarzyszący jej mężczyzna bywają osobami po traumatycznych przejściach. Jakże by mogło tego zabraknąć ;). Również i tutaj autorka zadbała o ten niuans w życiorysie Skaylar. Nie chciałabym Wam zdradzać fabuły, bo jest ciekawa, choć brałam ją trochę z przymrużeniem oka, gdyż trudno mi było uwierzyć, że młoda dziewczyna jest w stanie porzucić wszystko i z wyboru stać się bezdomną. Prawdopodobnie nie znam się aż tak dobrze na ludzkich umysłach i uczuciach. No, ale trzeba było stworzyć jakiś zalążek dla tej właśnie postaci. Bardzo na plus oceniam starania autorki by przedstawić nam cienie i blaski życia na świeczniku, oraz to jak działają media społecznościowe. Oczywiście będziemy mieć do czynienia z popularnym już hejtem oraz naginaniem rzeczywistości przez media dzięki fotkom sprzedanym przez fanów czy pojawiających się wszędzie paparazzich.
W książce Samanthy Young nie zabraknie oczywiście wątku miłosnego. Skaylar i Killian O’Dea z cała pewnością będą ścierać się ze sobą, gdyż chłopak będzie chciałby podpisała umowę z wytwórnią jego wuja i nagrała solowy album. Jednak dziewczyna ani myśli o powrocie do dawnego życia. Czy trudna sytuacja Skaylar zmusi ją do podjęcia decyzji, których tak naprawdę nie chce, czy może Killian widząc jak ich ustalenia niszczą dziewczynę postawi jej dobro nad dobro firmy i wuja?
Powiem szczerze, że sięgając po tę pozycję liczyłam na miły czas z książką i się nie zawiodłam. Gorąco polecam.

https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/04/Z-dala-od-swiatel.html

Samantha Young ma w swoim dorobku już dość pokaźną liczbę publikacji. Do tej pory miałam do czynienia tylko z jedną, więc gdy nadarzyła się okazja postanowiłam poszerzyć tę liczbę. „Ostrożnie z miłością” (recenzję możecie przeczytać tutaj) przypadło mi do gustu i było niezwykle miłą odskocznią od czytanych i uwielbianych przeze mnie thrillerów.
„Z dala od świateł” to bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kurt Vonnegut przewijał się przez moją „kupkę wstydu” już od dłuższego czasu. Przyszedł wreszcie ten dzień, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się na reedycje dzieł tego klasyka i wiedziałem, że teraz nie mogę już odpuścić :). Wspominam o tym we wstępie dlatego, że z perspektywy „po” już wiem, jak istotny dla odbioru tego co pisze Vonnegut jest nasze dotychczasowe doświadczenie z tym autorem (lub jego brak).
"Kocia kołyska" opowiada o perypetiach pewnego dziennikarza, który postanowił napisać książkę o wielkim uczonym, Feliksie Hoenikerze, twórcy bomby atomowej, zrzuconej później na Hiroszimę. Proces zbierania materiału do książki zaprowadził go do współpracowników zmarłego konstruktora, oraz jego dorosłych już dzieci. Natrafiając w wyniku tego na trop tajemniczej i śmiertelnie groźnej dla świata substancji kryjącej się pod kryptonimem „lód-9”, szereg zbiegów okoliczności skierował naszego dziennikarza i szereg innych, nieprzypadkowych gości, na zapomnianą przez Boga karaibską wyspę San Lorenzo. Z czasem nasz bohater zaczyna odkrywać, iż tajemnicze wydarzenia na kierowanej przez dyktatora wysepce, prowadzą świat po raz kolejny w kierunku śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Historie zawartą w „Kociej kołysce” przedstawiłem Wam w bardzo skrótowy sposób i „po łebkach”, bo z tego co zauważyłem, podejście to jest tożsame z podejściem autora do tego aspektu powieści. Książka jest poszatkowana na wiele 2-3 stronicowych rozdziałów, z których każda jest oddzielną sceną, rozważaniem, tematem rozmowy, w którym bierze udział nasz bohater i narrator zarazem. Prosta historia oraz forma może być myląca i łatwo może uśpić naszą czujność. Pomimo, że krótkie, rozdzialiki te są bardzo bogate w różnego rodzaju filozoficzne aluzje, porównania, odniesienia do szerszej niż ta przedstawiona w powieści rzeczywistości. Zamiast absurdalnej historyjki science-fiction zaczynamy zauważać wyraźne nawiązanie np.: do wielu smutnych momentów z historii, gdzie ludzkość pod wpływem fałszywych idei, utopii, poddaje się rządom nielicznych osób. Wymyślony świat San Lorenzo z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej przypomina nam świat, w którym żyjemy, a zabawne żarty i aluzje stają się coraz bardziej gorzkie. Początkowo lekka powieść, przeistacza się w bardzo poważne rozważania na temat kondycji moralnej społeczeństwa, a czarny, ponury scenariusz zbliża się do nas w tempie szybszym, niż byśmy tego chcieli.

„Newt siedział nadal skulony w leżaku. Wyciągnął przed siebie upaćkane dłonie, jakby miał na nich rozpiętą kocią kołyskę.
- Nic dziwnego, że dzieci wyrastają potem na wariatów. Kocia kołyska to tylko kilka iksów ze sznurka pomiędzy czyimiś palcami i dzieciak patrzy, i patrzy na te iksy....
- I co?
- I nic. Nie ma żadnego cholernego kota, żadnej cholernej kołyski.”

Całość może nie wywarła na mnie aż tak piorunującego efektu jak na krytykach, ale nie mogę nie docenić talentu autora do tego, w jak niewielu słowach umiał zawrzeć tyle sensu i pomysłowości. W sumie wydaje się, że powieści nic nie brakuje, ale trochę zbyt papierowi bohaterowie i zbyt gorzka satyra (bliżej mi do czegoś w stylu „Paragraf 22”), sprawiły że jednak trochę odczekam zanim złapię za kolejny tytuł Vonneguta. Tak czy inaczej z „Kocią kołyską” zapoznać się polecam, bo wartość jaką niesie za sobą ten tytuł jest bezdyskusyjna, czy się z autorem zgadzamy czy też nie.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/04/kocia-kolyska.html

Kurt Vonnegut przewijał się przez moją „kupkę wstydu” już od dłuższego czasu. Przyszedł wreszcie ten dzień, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się na reedycje dzieł tego klasyka i wiedziałem, że teraz nie mogę już odpuścić :). Wspominam o tym we wstępie dlatego, że z perspektywy „po” już wiem, jak istotny dla odbioru tego co pisze Vonnegut jest nasze dotychczasowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W dniu dzisiejszym przychodzimy do Was z przedpremierową recenzją książki Megan Mirandy pod tytułem: „Co o mnie wiesz?”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak mam możliwość przedstawić Wam moją opinię na temat tego thrillera, który swoją premierę będzie miał 17 kwietnia.

Główną bohaterką i zarazem narratorką jest Leah. Młoda dziennikarka z dania na dzień traci wszystko: pracę, chłopaka, przyjaciółkę. Jednak mimo pasma nieszczęść na swej drodze spotyka Emmy, koleżankę ze studiów. Dziewczyny postanawiają razem zamieszkać, jednak nie jak dotąd w Bostonie a w małym miasteczku. Każda z nich chce zacząć od nowa. Leah podejmuje pracę w miejscowej szkole, natomiast Emmy, jak na lekkoducha przystało, nie potrafi nigdzie dłużej zagrzać miejsca.

W okolicy pewnego dnia dochodzi do napadu na kobietę, która do złudzenia przypomina naszą bohaterkę. Do tego okazuje się, że Emmy od dłuższego czasu nie ma w domu. Leah podejrzewa, że coś złego mogło przydarzyć się również jej przyjaciółce. Czy Emmy żyje, czy nie? Czy wszystko co dzieje się wokół Leah to zbiegi okoliczności czy gra, lub urojenia?

Od dłuższego czasu z naszego zespołu Księgozbiorowego to mi przypada w udziale recenzowanie thrillerów. Jak się możecie domyślać czasem trudno jest mnie zadowolić w tym temacie, a uwierzcie mi, że zdarzają się prawdziwe „gnioty”, przez które ciężko jest przebrnąć. Jednak nie tym razem. Megan Miranda doskonale zarysowała nam główną bohaterkę. Mamy wrażenie, że jesteśmy częścią Leah, że siedzimy w jej głowie i nie tylko uczestniczymy na bieżąco w toczących się wydarzeniach, ale również gmeramy w jej przeszłości. Mamy odczucie jakoby nasza bohaterka starła się coś przed nami zataić. Jej strach, lęk, zagubienie oraz odczucia są namacalne. Książka pochłonęła mnie bez reszty. Autorce udało się stworzyć naprawdę mistrzowski thriller psychologiczny. Sądzę że przypadnie do gustu wielu czytelnikom.
https://ksiegozbiorczyta.blogspot.com/2019/04/Co-o-mnie-wiesz.html

W dniu dzisiejszym przychodzimy do Was z przedpremierową recenzją książki Megan Mirandy pod tytułem: „Co o mnie wiesz?”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak mam możliwość przedstawić Wam moją opinię na temat tego thrillera, który swoją premierę będzie miał 17 kwietnia.

Główną bohaterką i zarazem narratorką jest Leah. Młoda dziennikarka z dania na dzień traci wszystko:...

więcej Pokaż mimo to