-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2019-12-17
2020-04-11
2022-09-17
2022-05-18
2021-04-28
2017-08-07
2020-04-30
2020-04-25
2020-04-15
2020-04-14
2020-03-14
2017-04-21
2017-04-23
2017-08-24
2019-12-29
2017-08-28
2017-04-30
2017-12-10
Był Georg Orwell i wszechwidzący Wielki Brat. Był Aldous Huxley i zorganizowana Republika Świata. Była też Margaret Atwood i ubrane na czerwono Podręczne. Setki pisarzy krytykowało już wady otaczającej rzeczywistości. Niektórzy, jak Joseph Heller w „Paragrafie 22”, wyśmiewali mechanizmy rządzące społeczeństwem, ukazując je jako pełne absurdów i pozbawione wszelkiej logiki. Inni snuli przerażające wizje przyszłości, gdzie nie pozwala się jednostkom na indywidualność, wyznacza funkcje i przynależność jeszcze przed narodzeniem. Wśród tych surowych komentatorów spraw bieżących wyraźnie zaznaczył swoją osobę John Steinbeck, pisząc „Grona gniewu”.
Asfaltową szosą szedł żółw. W stanie Oklahoma jest to rzecz zupełnie zwyczajna. Na tej drodze w lat trzydziestych samochody pojawiały się rzadko, dlatego żółw bez obaw kroczył naprzód, nie myśląc o czterokołowym niebezpieczeństwie. Szedł śmiało i pewnie, aż nagle padł na niego ogromny cień, schował się wtedy w swojej twardej skorupce. Bezpiecznie w niej ukryty poczuł, że ktoś owija go kawałkiem materiału i zabiera dalej ze sobą. Osobą, która zakłóciła spokojny żółwi spacer, był Tom Joad. Opuścił on niedawno więzienną celę, gdzie odpracowywał wyrok za zabójstwo, i w nowym, lichym garniturze wracał w rodzinne kąty. Żółwia zabrał, żeby sprawić przyjemność młodszemu rodzeństwu.
Żółw dusił się w ciasnym zawiniątku, ale słabsi nie mają wpływu na decyzje silniejszych. Zmęczony mężczyzna usiadł pod drzewem i spotkał tam starego znajomego, pastora. Gdyby żółw rozumiał ludzką mowę dowiedziałby się, że pastor porzucił dawno swoje zajęcie, bo pewne pokusy okazały się silniejsze od niego. Wciąż jednak z łatwością prawił kazania, co Tom szybko zauważył.
Odnalezieni przyjaciele zawędrowali do osady. Zastali tam tylko jednego sąsiada, który opowiedział im tragiczną historię mieszkających tu do niedawna rolników. Susza i ciągły nieurodzaj skłoniły właścicieli pół do pozbycia się z ziem swoich dzierżawców. Całe rodziny wyjeżdżają teraz do Kalifornii, krainy mlekiem i miodem płynącej, jak głosiły rozdawane wszędzie ulotki. Uciekają przed suszą i kryzysem, w bezpieczne miejsce.
Tom pospieszył do farmy, na której przygotowywano się do dalekiej podróży. Powitano go serdecznie i z miłością. Prawie nic nie uległo zmianie przez te niezliczone miesiące. Może tylko rodzice mieli więcej siwych włosów na skroniach, a rodzeństwo nie było już małymi dziećmi. Atmosfera pozostała ta sama. Rodzinna, dobra, sielska, swobodna, bezpieczna. Kiedy opadły pierwsze emocje i udzielono wszystkich wyjaśnień, Tom również rzucił się wir przygotowań, aby przyspieszyć porę wyjazdu.
Tymczasem żółw, o którym zapomniano, wygramolił się ze zmiętego pakunku i ciekawskim wzrokiem lustrował otoczenie. Patrzył na parę zmęczonych staruszków, lękających się zmiany dotychczasowego miejsca. Obserwował młodą, ciężarną dziewczynę, która żądała od innych szczególnej uwagi. Zauważył młodego chłopca, chcącego wieść samodzielne życie. Spoglądał na zarzynanie wieprza, który dostarczył duży zapas mięsa. Widział wreszcie, jak w pośpiechu ładują do furgonetki bagaże, siebie i odjeżdżają. Żółw zastanawiał się wtedy nad trzema pytaniami. Do czego oni pędzą, czemu chcą szybko porzucić ten dom, wybierając nieznane? Czy ich oczekiwania znajdą potwierdzenie, czy dostatek i szczęście już na nich czekają? Co ich tam spotka? Potem odwrócił się, wkroczył na swoją ścieżkę. A oni odjechali, z każdym kolejnym kilometrem coraz bardziej odcinając się od dotychczasowego życia.
Przekonań Joadów długo nic nie mogło zachwiać. Nie wierzyli ludziom, niszczącym ich utopijne wyobrażenie Kalifornii. Na rozprowadzanych ulotkach wyraźnie było napisane, że potrzebują wielu ludzi do pracy. Można się dziwić uporowi Joadów? My też nie akceptujemy łatwo bolesnej prawdy. Wolimy oszukiwać samych siebie i robimy to tak długo, aż zaczniemy wierzyć w powtarzane kłamstwa, aż fikcja pomiesza się z rzeczywistością. Joadowie mieli dużo słusznych powodów, żeby nie wątpić w swoją pomyślność. Było ich wielu, wszyscy chętni do pracy, zawsze uczciwi, pomocni, pobożni, cnotliwi.
Poczucie wspólnoty dawało im moc tysiąca koni. Byli taranem, który burzył kilkumetrowe mury. Każdy z nich posiadał jakieś umiejętności, dzięki nim mogli wybrnąć z najtrudniejszych sytuacji. Opierali się na sobie wzajemnie, razem tworzyli konstrukcję nie do obalenia. Tylko od samego początku pojawiały się płytkie najpierw, a coraz głębsze potem pęknięcia. Ktoś umierał, ktoś odchodził, ktoś nie chciał dalej tworzyć wspólnoty. Ale więzi rodzinnych nie zniszczy byle silniejszy powiew wiatru, do ich przerwania potrzeba niezmierzonych sił.
Na miejscu ujrzeli widok, który sprostał wszystkim wysnutym wcześniej wyobrażeniom. Sady pełne owoców, plantacje obsypane bawełną. Piękno i bogactwo. Raj, istny raj. Oczarowani zagłębiali się coraz dalej w tę doskonałą krainę. Oto miejsce, w którym zaczną nowe, dostatnie życie.
Nie wiedzą, kiedy coś poszło nie tak. Może już przy wyjeździe z domu, może od tamtej pory problemy ledwie dostrzegalnie żarzyły się, tłumione nadzieją, a teraz wybuchły wysokim płomieniem, podsycone nową iskrą. Rodzina dotarła do jednego z Hooverville. W twarz zajrzało im widmo głodu, biedy i rozpaczy.
Steinbeck nazywa je osiedlem nędzy. Przybysz wznosił tu swój namiot i stawał się obywatelem jednego z Hooverville, nie były one rzadkością. Później dni stawały się do siebie podobne, człowiek wstawał rano, rozjeżdżał po okolicy w nadziei dostania pracy, wydając na benzynę resztę pieniędzy. A wieczorem, kiedy wracał po bezowocnych poszukiwaniach, siadał przy skromnej kolacji i rozprawiał z innymi mężczyznami. Patrzyli na dziesiątki tysięcy akrów ziemi, leżącej odłogiem. Marzyli o choćby pięciu, które zaspokoiłyby wszystkie ich potrzeby. Ale one miały już swoich właścicieli, już nic dla nich nie zostało.
Jednym z ważniejszych, jeśli nie głównym elementem książki, jest surowa, bezwzględna krytyka kapitalizmu i jego następstw. W sposób okrutny pokazane zostały wszystkie wady i paradoksy tego systemu. Pławiących się w bogactwie właścicieli porównano ze skrajnie biednymi robotnikami. Przy fantastycznie opisanym urodzaju pól i sadów ustawiono głodujących ludzi, którym nie pozwalano zrywać owoców ani pracować, bo te owoce przynosiły za mały zysk i musiały zgnić. Miały gnić, bo nie przyniosłyby pieniędzy. Tak bardzo razi nieludzkość ludzi wobec ludzi, aż ma się ochotę zamknąć oczy. Nieczułość na cierpienie innych, bezduszne wyzyskiwanie, intrygi i obłuda, a wszystko by gromadzić coraz więcej. Powiększać kapitał, utrzymywać się na szczycie, nie poświęcając żadnej myśli potrzebującym bliźnim. Steinbeck przemawia w imieniu pokrzywdzonych, woła o pomstę za nich. Ale też i ostrzega przed zgubnym wpływem materializmu, przed tragicznymi skutkami kuszącej chęci posiadania.
„Grona gniewu” oddają wspaniały hołd wszystkim uczciwym, szczerym, wytrwałym, którym przypadło żyć w bezlitosnych dla nich czasach, a mimo to zachowali godność, zasługującą na najwyższy podziw. Byli oni pełni najlepszych chęci, ze skromnymi marzeniami. Przyjechali z dobrym nastawieniem do otoczenia, a powitano ich z nienawiścią i pogardą. Pozbawiono szacunku, wyzywano. Podkładano kłody pod nogi. Zabierano wszelką nadzieję na należną sprawiedliwość. Lecz oni nie poddawali się i szukali pracy, której nie było. Łapali się każdego zajęcia, nie żebrząc od nikogo.
Ważne było, żeby działać razem, bo tylko to pozwalało na przetrwanie, na utrzymanie się w tym miejscu. W rodzinie Joadów rolę spoiwa przejęła Ma Joad. Napotkane trudy uwypukliły najlepsze cechy jej charakteru, wśród nich mądrość, odwagę, wierność i roztropność. Nie pozwoliła swojej rodzinie na rozpad, słusznie zakładając, że to może być jej ostateczny koniec. Pielęgnowała więzy, zapewniające jedność. To ona prowadziła swoją rodzinę podczas kryzysu, któremu nie podołali mężczyźni. Ma Joad wzbudza wielki podziw, staje się cenionym autorytetem, urzekając swoją prawdziwością i skromnością.
Niestety, nie zdołała samodzielnie utrzymać ich w ryzach. Od początku się wyłamywali. Część postanowiła odejść, z własnej woli albo z konieczności. Rozdzielili się i pozostawili wątpliwości dotyczące przyszłych losów tej rodziny. Sytuacja przedstawiała się beznadziejnie, ale oni nie pozwolili nam na użalanie się. W końcowych scenach przebrzmiewa niezłomny duch, którego nie można pokonać. Siła ponownie w nich wstępuje i zyskujemy przekonanie, że ci bohaterowie sobie poradzą.
Ostatnie słowa, ostatnie gesty wielkich ludzi często są przywoływane. Steinbeck zakończył swoje dzieło jednym z najpiękniejszych literackich gestów. Rosasharn karmiąca własną piersią umierającego z głodu mężczyznę. Podsumowuje to treść, stawia kreskę pod szeregiem danych. Postawa Rose of Sharon porusza najczulsze struny, wzbudza dla niej olbrzymi szacunek. Czujemy dumę na myśl o tym, że dojrzała i stała się cudowną kobietą, obdarzoną wyczuciem i instynktem. Młoda dziewczyna podkreśla dobro ludzi biednych, którzy nie mając nic, wciąż chcą pomagać i oddadzą na ten cel każdy ze swoich przymiotów.
Powieść Steinbecka trzeba nazwać arcydziełem. Zapisana historia robi nieporównywalne do niczego wrażenie, wyciskając wieczne piętno. Burzy fundamenty dotychczasowego myślenia i wypełnia je nowym materiałem. Przekonuje do zastanowienia się nie tylko nad czasami minionymi, ale i wiekiem współczesnym, który roi się od błędów i niedoskonałości. Poddaje w wątpliwość słuszność naszych zachowań, zmusza do ich gruntownego przemyślenia. Pozostawia w całkowitej rozsypce, porażonym poczuciem klęski i gniewem, które wyzierają z jej oczu.
C.P.
Był Georg Orwell i wszechwidzący Wielki Brat. Był Aldous Huxley i zorganizowana Republika Świata. Była też Margaret Atwood i ubrane na czerwono Podręczne. Setki pisarzy krytykowało już wady otaczającej rzeczywistości. Niektórzy, jak Joseph Heller w „Paragrafie 22”, wyśmiewali mechanizmy rządzące społeczeństwem, ukazując je jako pełne absurdów i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-18
2019-12-11
Książka, czyli kilkaset stron przetrawionego drewna, oblane tuszem i zamknięte w karton. Trzymasz ten przetworzony przedmiot i przebiegasz wzrokiem pierwsze zdanie. Fundament powieści, jak mówił Hemingway. Zaczynasz drugie życie, jak ze słodkim kochankiem. Ale jedne różnią się od siebie. Kochanek odrywa od rzeczywistości. Sprawia, że zapominasz. Działa jak alkohol- krótkie ukojenie. A książka trwale wpływa na ciebie i twoje życie, pozostawia trudno ścieralny ślad.
Najprościej powiedzieć, że "Sto lat samotności" jest opowieścią o rodzie Buendích. Zaczynając od pierwszego, a na ostatnim potomku kończąc. Rozwijając wątek, możemy wspomnieć o niemoralnych miłościach, poświęceniu, wiedzy, pracy, ambicji, prostactwie, grzechach, radościach, wierności, zwątpieniu, lęku. Kontynuowanie tego łańcucha nie nastręcza nam żadnych trudności. Arcydzieło Márqueza porusza niemożliwą do zawarcia w jednym tomie ilość zagadnień. A autor nie snuje filozoficznych rozważań, daleko mu do jakiegokolwiek subiektywizmu. On opowiada historię zwykłych ludzi. Zwykłych ludzi. My jesteśmy zwykłymi ludźmi. Tyle mieści w sobie nasze życie. Mało w tej książce słownikowych złotych myśli, bo to my mamy je tworzyć, skłonieni do refleksji przez szereg inspirujących fragmentów, my mamy wyciągać wnioski, my mamy poszukiwać w zachowaniu postaci przestróg i rad.
O właśnie, postacie.
Jest ich kilkanaście, najwyżej dwadzieścia kilka (mówiąc o najistotniejszych) i z zachowania poszczególnych bohaterów wysuwamy własne konkluzje. Urszula swoim niezwykle silnym charakterem motywuje do pracy. Pułkownik Aureliano straszy przed zbytnią, nierozważną zachłannością władzy. José Arcadio Buendía odciąga od wygórowanej ambicji i fantastycznych planów. Fernanda kpi z dumy. Amaranta ostrzega przed miłością ponad siły. Tyle ich jest, tyle przekazują, tyle haseł afiszują.
"Sto lat samotności" zawiera dziesiątki prawd o naszym świecie i o nas samych. To ty zwrócisz uwagę na jedne, a pominiesz drugie.
Mądre przekazy, mądrymi przekazami, ale nie każdą wartościową lekturę czytamy z zaciekawieniem. W tym przypadku obawa przypadkowego przyśnięcia nie ma racji bytu. Akcję przesycają przygody, zdarzenia, niespodziewane obroty. Fabułę, z ręką na sercu, zaliczam do grona fabuł najbardziej frapujących. Język nie wyniesie cię na szczyt uniesień ani nie pogrzebie w niezłożonej ziemi. A jednak, mimo braku nowatorstwa, o niebo przewyższa konstrukcje używane większość pisarzy. Znajduje się na równi z najlepszymi. Nie nuży, nie wciąga, lecz urzeka. Jak się temu dziwić, skoro do czynienia mamy z noblistą?
Możliwe, że nie wiesz, ale pierwotnie tytuł tego utworu miał brzmieć: "Dom". Poznałam ten fakt w bardzo decydującym momencie. Było to pod koniec treści, kiedy Fernanda próbowała walczyć z popadającym w ruinę domem. I doznałam nagłego olśnienia. Historia Buendích jest alegorią ludzkiego życia! Narodzin, dorastania, stateczności i schyłku.
Na początku wybudowano niewielki dom z łatwo dostępnych materiałów, głównie drewna- narodziny. Następnie był rozbudowany przez Urszulę- dorastanie. Później nastąpił długi okres szczęścia, oczywiście nie wolnego od setek trosk- dorosłość. W końcu budynek zaczął gwałtownie niszczeć i nic nie mogło powstrzymać rozpadu- schyłek. Zmiótł go wiatr- śmierć.
Zachwyciłam się długo wyczekiwanym konstruktywnym wnioskiem i wyszłam poza obręb domu Buendích. Bo czy oprócz ich domu podobny los nie spotyka całego Malcondo, które po osiągnięciu największej świetności w czasach Kompanii Bananów nie stacza się, aby, jak siedzibą rodu Buendích, zamienić się w pył?
Zostało nam omówienie kwestii ostatniej, wzbudzającej we mnie najwięcej niepewności, o której mówię z małą pewnością. Dlaczego akurat sto lat samotności? Autor bardzo często wspomina o tym, że ród Buendích nosił na sobie piętno samotności. Ród istniał około stu lat. Kolejne nawiązanie do ludzi w roli głównej.
Ta książka jest niczym wypolerowane lustro, w którym się przeglądamy. Wyraźnie pokazuje nasz prawdziwy obraz.
C.P.
Książka, czyli kilkaset stron przetrawionego drewna, oblane tuszem i zamknięte w karton. Trzymasz ten przetworzony przedmiot i przebiegasz wzrokiem pierwsze zdanie. Fundament powieści, jak mówił Hemingway. Zaczynasz drugie życie, jak ze słodkim kochankiem. Ale jedne różnią się od siebie. Kochanek odrywa od rzeczywistości. Sprawia, że zapominasz. Działa jak alkohol- krótkie...
więcej Pokaż mimo to