-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2019-01-03
2018-11-13
O tajemniczych i krwawych morderstwach na Pomorzu...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11085/krwawe-pomorze
O tajemniczych i krwawych morderstwach na Pomorzu...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11085/krwawe-pomorze
2018-09-13
List do Ciebie...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10826/list-do-ciebie
List do Ciebie...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10826/list-do-ciebie
2018-08-17
„Sztywny” to starszy pan – kiedyś bardzo liczący się w szemranym światku. Dziś, to skóra i kości, które mimo wieku, jeszcze chcą walczyć, gdy kostucha zagląda przez ramię. Ostra i wyczerpująca reanimacja przynosi pozytywny skutek. Wszyscy się cieszą, bo trzeba się cieszyć, gdy zza światów wraca, siłą ściągnięta, dusza nieszczęśnika. Jednak jego żona warczy ze złością na ratowników, bo odratowali domowego ciemiężyciela rodziny…
„Pacjent stabilny, tylko żona go nie kocha”.
Co zrobić w takiej sytuacji? Albo raczej, co czuć? Być tym uradowanym, małym bogiem za sprawą, którego życie ludzkie wróciło do cielesnej powłoki? Czy mieć na sumieniu kolejne lata życia rodziny pod ręką tyrana?
Na te i wiele innych pytań próbował sobie odpowiedzieć Paweł Reszka, gdy anonimowo zasilił szeregi zespołu pogotowia ratunkowego. Czy na wszystkie pytania poznał odpowiedź? Na pewno nie, ale jedno jest oczywiste – pomógł nam, czytelnikom „Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy” poznać lepiej lub w ogóle, realia codziennej pracy ratowników medycznych. Począwszy od branżowego slangu, idąc przez zarobki i opłakany stan polskiego systemu opieki medycznej, a kończywszy na tym, jak poradzić sobie z nieudaną reanimacją dziecka. Wiadomości jest tu naprawdę dużo i podane są one w sposób bezpardonowy – autor niczego nie ubarwia ani nie stara się przekazać w delikatny sposób. Bo i niby po co miałby to robić? O pewnych rzeczach trzeba mówić tak, jak faktycznie wyglądają albo wcale.
Reszka wybrał drogę bolesnej szczerości, dlatego książka ryje dziurę w umyśle i zapada w pamięć. Nie wiem sama do końca, co bardziej zmroziło mnie w tej lekturze – to, że lekarze (szczególnie ci młodzi – rezydenci) pracują ponad siły (w zdrowiu i chorobie), czy to, że zażynają się za niskie pensje, czy to, że człowiek w polskim systemie zdrowia jest tylko niechcianym kosztem, czy wreszcie to, że Polacy kompletnie nie radzą sobie z opieką nad starszymi członkami rodziny i nierzadko traktują ich jak ciążący im balast, który na czas świąt czy urlopu najlepiej podrzucić szpitalowi?
„Umierający bliski to jest problem, który trzeba wystawić za drzwi, tak jak wystawia się starą kanapę, bo już się zapadła i nie da się na niej wygodnie siedzieć. Problem musi być za drzwiami. W takich paskudnych czasach żyjemy. Panuje kult życia, czerpania z życia, ale nie ma miejsca na śmierć, na to, żeby ludzie godnie odchodzili w swoich łóżkach.”
Wątek ten przypomniał mi sytuację sprzed paru lat, gdy odwiedzałam koleżankę w sali szpitalnej. Była to pora obiadowa, a na tej samej sali leżały też starsze panie, którymi nie interesowały się zabiegane pielęgniarki i salowe oraz ciągle nieobecna rodzina. To mąż mojej koleżanki karmił raz jedną, raz drugą panią - gdyby nie to, to panie nie zjadłyby obiadu wcale albo jadłyby go, gdy ten byłby już zupełnie zimny…
Reszka przeraził mnie swoją relacją. Przeraził mocniej niż niejeden horror. Jeśli coś się nie zmieni…Jeśli opieka zdrowotna w Polsce nie zmieni się na lepsze, to grozi nam dużo potężniejszy kryzys niż ten, który obserwujemy teraz. Podobnie, jeśli nie zmienimy swojego podejścia do osób starszych – kurczę, tak łatwo zapominamy, że ta cytowana wcześniej przeze mnie „stara kanapa”, to matka, która nas wychowała? Babcia, która dzielnie zajmowała się wnukami, gdy siły na to pozwalały? Że to ojciec, który zapewniał nam byt? Oczywiście mocno generalizuję w tym momencie, ale my młodzi chyba zapominamy, że jeszcze trochę…już niedługo…i sami będziemy w tym wieku. I co wtedy? Chcecie być wtedy tym starym, niepotrzebnym meblem?
Kończąc moje dywagacje, dziękuję panu Reszce za wstrząsającą i budzącą relację. Nie mam jej absolutnie nic do zarzucenia pod względem technicznym, zresztą…to najmniej ważne w tym przypadku. Liczy się treść, która nikogo nie pozostawi obojętnym – takie jest moje życzenie.
Może ty, czy ja, nie zmienimy całego chorego systemu, ale możemy sprawić, że schyłek życia naszych bliskich będzie nie tyle lepszy (bo chyba ciężko mówić o lepszym umieraniu), a łagodniejszy i pełen troski, zrozumienia oraz bliskości, bo chyba tego każdy chce w ostatnich chwilach życia.
Przeczytajcie wszyscy książki Reszki – szczególnie tę, drugą część „Małych bogów”. Nie będzie to lektura łatwa, lekka i przyjemna, ale bardzo potrzebna.
„Sztywny” to starszy pan – kiedyś bardzo liczący się w szemranym światku. Dziś, to skóra i kości, które mimo wieku, jeszcze chcą walczyć, gdy kostucha zagląda przez ramię. Ostra i wyczerpująca reanimacja przynosi pozytywny skutek. Wszyscy się cieszą, bo trzeba się cieszyć, gdy zza światów wraca, siłą ściągnięta, dusza nieszczęśnika. Jednak jego żona warczy ze złością na...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-08
Gdyby ktoś zapytał mnie, o to, co aktualnie najbardziej „uwiera” mnie we współczesnych kryminałach, to długo nie zastanawiałabym się nad odpowiedzią – są to chlejący na umór główni bohaterowie, którzy najczęściej są też policjantami. Zatem, jakież moje szczęście było wielkie, gdy przy kolejnej lekturze powieści z dreszczykiem, zaserwowano mi odmianę i to nie byle jaką! Chlejącego psychologa!
No dobrze, już dobrze…Może nie chlejącego na umór, ale zdecydowanie za kołnierz nie wylewającego. Spokojnie, nie będę się teraz pastwić nad czołową postacią „Zakładnika”, książki Przemysława Borkowskiego. Zwyczajnie, tak już mam, że lubię częstować zgryźliwością kogoś, kogo lubię, a Zygmunt Rozłucki zdecydowanie do tej grupy ludzi należy. No co? Że lubię człowieka, który nie istnieje? Niech pierwszy rzuci kamieniem, ten kto nigdy nie był w skomplikowanym związku z ulubionym bohaterem literackim!
Dość już jednak tych dygresji. Do rzeczy! Co my tu mamy? Mamy tu kryminalny debiut pana Borkowskiego, którego część z was może kojarzyć z twórczością poetycką, inna część z was z powieścią grozy pt. „Hotel Zaświat”, a już zdecydowana większość z was z działalnością kabaretową w Kabarecie Moralnego Niepokoju. Autor, w rolach głównych swojej opowieści obsadził wspomnianego już Rozłuckiego, niespecjalnie pałającego miłością do swojej pracy zawodowej, psychologa oraz Karolinę Janczewską, dziennikarkę, której nadarzyła się okazja do zrobienia intrygującego reportażu, którego motywem przewodnim jest morderstwo i samobójstwo. I choć tragedie te same w sobie mają wyjątkowy ciężar ładunkowy, to wagi dodaje im fakt, że i jedno, i drugie wydarzyło się na oczach setek tysięcy widzów pewnego programu telewizyjnego, tuż po odczytaniu przez sprawcę totalnie niezrozumiałego dla wszystkich, oświadczenia.
Jako że ta dwójka miała wątpliwą przyjemność uczestniczyć w tej masakrze transmitowanej „na żywo”, to postanowili też wspomóc działania policji i ustalić nieco więcej faktów na temat samego mordercy i samobójcy oraz odkryć z jakich pobudek działał. Prawda, do której dojdą zszokuje wielu, nie tylko tę dwójkę.
Przyznaję, że i ja sama nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie spodziewałam się także tego, że już na pierwszych dwudziestu stronach książki wydarzy się coś tak konkretnego. Po około osiemdziesięciu stronach powiedziałam do siebie w myślach, że lubię tego faceta, mając na myśli Rozłuckiego. Po ponad dwustu nawet dał radę mnie rozczulić i po tym uświadomiłam sobie, że już dawno żaden bohater nie zrobił na mnie takiego przyjaznego wrażenia (nie żebym w życiu codziennym darzyła jakąś szczególną sympatią psychologów rozsmakowujących się w whisky…). Ba, już dawno żaden nie zrobił na mnie jakiegokolwiek wrażenia, więc jest to duży progres. Czym mnie tak ujął? Hmm…Powiedziałabym, że byciem zwykłym człowiekiem ze słabościami, ale to przecież nic nowego. Chyba po prostu tym, że zwykłym człowiekiem pozostaje do końca – nie przeobraża się w pewnym momencie z zapijaczonego dupka w supermena ratującego ludzi z opresji. Wygrywa z innymi postaciami swoim intelektem, umiejętnościami (choć potrafi się też mylić), spokojem, humorem i pozornym niewyróżnianiem się spośród tłumu.
Sam warsztat powieści autora wypadł według mnie bardzo dobrze. Krótkie rozdziały przy ponad czterystu stronach sprawiają, że czyta się „Zakładnika” w mgnieniu oka. Dzieje się sporo także o nudzie też nie może być mowy. Czego chcieć więcej? Chyba tylko kolejnego tomu przygód pana Rozłuckiego…A, tak! Przecież ten już jest! „Niedobry pasterz” wkrótce zajmie mi trochę czasu. Tak samo jak kolejne tomy, jeśli tylko (mam nadzieję) powstaną, bo po kilku niewypałach kryminalnych, gdy ten czy tamten autor próbował mnie przekonać do wykreowanej przez siebie fabuły, w końcu trafiłam na takiego, do którego szczerze chcę wrócić. I tak, jestem w stanie to zadeklarować już po lekturze pierwszego tomu – z pełną odpowiedzialnością. Polecam!
Gdyby ktoś zapytał mnie, o to, co aktualnie najbardziej „uwiera” mnie we współczesnych kryminałach, to długo nie zastanawiałabym się nad odpowiedzią – są to chlejący na umór główni bohaterowie, którzy najczęściej są też policjantami. Zatem, jakież moje szczęście było wielkie, gdy przy kolejnej lekturze powieści z dreszczykiem, zaserwowano mi odmianę i to nie byle jaką!...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-26
„Mówiłem już (…), że dobrem jest to, co sprawia przyjemność, w takim razie, skoro zabijanie dawało mi zadowolenie, więc jest [ono] dobrem, a ja porządnym człowiekiem.”
Słowa te wypowiedziane przez jednego z najokrutniejszych psychopatów, Karola Kota, wiercą dziurę w mózgu, ale jednocześnie sprawiają, że historie związane z właśnie takimi zwyrodnialcami jak on, nęcą do granic…
Nęcą jednocześnie odpychając i odpychają nęcąc – dziwne zjawisko, ale idealnie oddaje mój stosunek do tematu, do którego wracam co i rusz. Bo jak tu do niego nie wracać, gdy pod ręką jest już „Z Archiwum X. Nie ma zbrodni bez kary” Piotra Litki, Bogdana Michalca i Mariusza Nowaka? Nie sposób się powstrzymać komuś, kto lubi pławić się w trujących umysłach morderców.
Chociaż…Czy one wszystkie są aby takie trujące? Niekoniecznie, jak pokazują niektóre historie zawarte w drugiej odsłonie zapisów z pracy Polskiego Archiwum X. Niektóre z nich były zagubione, niektóre zranione i uciemiężone długoletnim strachem. Niektóre zaś, po prostu pragnęły krwi. Mrocznych historii w tej części „Polskiego Archiwum X” nie brakuje, choć jest coś, co odróżnia je od tych zawartych w pierwszej części, mianowicie to, że od początku do końca przewija się wątek pewnej tragedii sprzed lat, która wróciła na świeczniki mediów całkiem niedawno. Ponadto mamy tu więcej szczegółów związanych z prowadzeniem śledztw – przykładowo, dowiadujemy się więcej o badaniach wariografem, profilowaniu, badaniach DNA czy poznajemy pojęcie „in dubio pro reo”.
Ponadto, ta część jest zdecydowanie bardziej spójna i zwyczajnie – bardziej dopracowana. Słowem – jest lepsza od pierwszej (co nie znaczy, że pierwsza jest zła – o, nie!).
Zatem, jeśli znacie pierwszą część, to bez obaw możecie sięgnąć po tę i nie martwić się, że was zawiedzie. Choć jeden z autorów sugeruje, że w jednym tylko przypadku, książka może nie spełnić waszych oczekiwań:
„I choć być może są tacy czytelnicy tej książki, którzy sięgnęli po nią wyłącznie dlatego, że sami w zakamarkach swojej duszy skrywają tajemnicę zabójstwa jakiegoś człowieka, jesteśmy spokojni. Jeśli chcieli znaleźć receptę na to, w jaki sposób uniknąć odpowiedzialności… (…) …to jej tu nie znaleźli.”
I fakt, recepty na pewno nie znaleźli, ale czy nie ma dla nich tu żadnych wskazówek…? W tej kwestii można by się już spierać…
Instagram: https://www.instagram.com/ksiazkowka/
„Mówiłem już (…), że dobrem jest to, co sprawia przyjemność, w takim razie, skoro zabijanie dawało mi zadowolenie, więc jest [ono] dobrem, a ja porządnym człowiekiem.”
Słowa te wypowiedziane przez jednego z najokrutniejszych psychopatów, Karola Kota, wiercą dziurę w mózgu, ale jednocześnie sprawiają, że historie związane z właśnie takimi zwyrodnialcami jak on, nęcą do...
2018-07-19
"Pennywise delektował się strachem, zaś w ustach Outsidera rozpływa się…" Ciąg dalszy pod linkiem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10632/pennywise-delektowa...
Instagram: https://www.instagram.com/ksiazkowka/
"Pennywise delektował się strachem, zaś w ustach Outsidera rozpływa się…" Ciąg dalszy pod linkiem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10632/pennywise-delektowa...
Instagram: https://www.instagram.com/ksiazkowka/
2018-07-15
Są trzy znane Polki, które bardzo chciałabym w toku mojego życia poznać albo chociaż móc uścisnąć im dłoń – Kołaczkowska, Ostaszewska i…Nosowska. Pierwszą za humor i niebywałą zdolność obserwacji społeczeństwa i przekładania tego na kabaretową twórczość. Drugą za bardzo przemawiający do mnie styl gry aktorskiej oraz społeczne zaangażowanie w sprawy ważne i odwagę do mówienia o nich głośno. Nosowską za…całokształt?
Z jednej strony to najlepsze słowo, by oddać to, co chcę powiedzieć, ale z drugiej niekoniecznie, bo co ja mogę wiedzieć o całokształcie osoby, której nie znam osobiście? Chyba tylko (i aż tyle), że to dzięki niej zaczął rozwijać się mój gust muzyczny. Tylko to, że obłość swych kształtów przekłada na humor, który zdecydowanie ułatwia samoakceptację kobietom, w czasach, w których ten, kto nie jest fit jest passé. Tylko to, że dzięki temu co mówi, pisze sprawia, że trudy dnia codziennego są jakby lżejsze, mniejsze gabarytowo.
Bo zawsze się człowiek zaszczerzy do tego Instagrama, gdy Nosowska wrzuci coś nowego. Bo łatwiej się żyje, gdy się wie, że ta, o, Nosowska to też zaczyna diety pięćset razy w roku i tyleż samo razy ponosi klęskę – tak jak my, zwykłe kobiety. Bo pokazuje, że niecały świat celebrytów jest taki, jakim go widzimy w tabloidach, reklamach, filmach, śniadaniówkach czy psich, internetowych brukowcach.
Co jednak z tymi, którzy z Instagramem nie są za pan brat (jak ja do niedawna)? Czy już nie mają szans na uronienie krzty mądrości humorystycznej, ale jakże prawdziwej z ust Nosowskiej? Mają! Bo oto niedawno na rynek wdarła się książką będąca swoistą esencją wyciśniętą z postów Katarzyny pt. „A ja żem jej powiedziała…” Esencja bardzo miła dla oka, bo kolorowa, miła dla ducha, bo pokrzepiająca, miła dla serca, bo ziejąca empatią, poprawiająca humor, bo pełna specyficznego humoru autorki, mądra, bo w ten humor wplecione są bardzo przydatne i trafiające do odbiorcy słowa, mówiące: „Hej Ty! Nie jesteś sama z całym tym guanem, który Cię spotyka. Jest nas wiele”. I chyba też nie przesadzę, jeśli powiem, że książka ta jest częścią samej Nosowskiej, w której dzieli się z nami swoją intymnością – nie wprost, trzeba tu czytać między wierszami, ale wprawne oko i czułe serce to wyłapie.
Zarzut do „A ja żem jej powiedziała…” w zasadzie mam tylko jeden. Książka jest za krótka. Co z tego, że liczy te dwieście stron, jak łyka się ją niczym młody pelikan w ciągu jednego posiedzenia? Chciałoby się więcej – tak pani Nosowska, to taka drobna sugestia, którą do pani kieruję w imieniu czytelników (na wypadek, gdyby pani kiedyś zbłądziła w internetach i trafiła na ten tekst). Dobrze pani pisanie, mówienie i wszystko robienie idzie – proszę kontynuować.
A wy nadal się zastanawiacie czy po tę książkę sięgnąć? Nie traćcie czasu na zbędne przemyślenia, tylko szorujcie do księgarni. Nie pożałujecie.
Są trzy znane Polki, które bardzo chciałabym w toku mojego życia poznać albo chociaż móc uścisnąć im dłoń – Kołaczkowska, Ostaszewska i…Nosowska. Pierwszą za humor i niebywałą zdolność obserwacji społeczeństwa i przekładania tego na kabaretową twórczość. Drugą za bardzo przemawiający do mnie styl gry aktorskiej oraz społeczne zaangażowanie w sprawy ważne i odwagę do...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-08
Wyobraź sobie taką sytuację. Widzisz w zasięgu swojego wzroku małego, uroczego bobaska. Jest na tym świecie raptem kilka tygodni. Rozpływasz się na jego widok – jest taki słodki…Po chwili do tego samego pomieszczenia wchodzi osoba, która informuje cię, że ten niemowlak to Adolf Hitler, dostajesz też informację, o tym co się stanie, gdy malec dorośnie. Co robisz?
Czy mając możliwość zmieniania losów ludzkości, świata skorzystałbyś z niej, mimo że zapobiegając jednemu wydarzeniu, z automatu przyczyniałbyś się do innego? Podejrzewam, że ile ludzi, tyle byłoby odpowiedzi na te pytania i choć początkowo wybór wydawałby się być łatwy, to pewnie w kluczowym momencie nic nie byłoby proste…
Tak jak to miało miejsce w przypadku Gwendy. Dziewczynę tę, czyli bohaterkę noweli Pudełko z guzikami Gwendy, autorstwa Stephena Kinga i Richarda Chizmara, poznajemy w chwili, gdy ma kilkanaście lat, zmaga się z nadwagą i dzielnie z nią walczy, biegając codziennie po miasteczku Castle View. Punktem kulminacyjnym tego wysiłku są tzw. Schody Samobójców, na których łapie oddech i obserwuje okolicę. Pewnego dnia roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego ten już utarty schemat, przełamuje jej pewien mężczyzna w kapeluszu. Prosi o chwilę rozmowy i wręcza coś na przechowanie – niepozorne pudełeczko z guzikami. Prosi o solidną opiekę nad nim i uczula o jego niebywałej mocy.
I jak tu spać spokojnie, jeśli jest się w posiadaniu czegoś, czym można zrobić…chyba wszystko? Ja chyba bym nie dałabym rady, ale Gwendy dzielnie sobie radzi – do czasu. Poukładane i spokojne życie nastolatki zmienia się diametralnie. Czy na lepsze, czy na gorsze, to już musicie sprawdzić sami.
Jedyne, co mogę wam powiedzieć, to to, że sam pomysł na tę historię bardzo mnie ujął i rozmarzył na ładnych parę chwil. Sama jestem ciekawa co zrobiłabym mając w rękach taką władzę, co zrobiłby ktoś z mojej rodziny czy znajomych. Mogę mieć nadzieję, że nie dokonaliby złych wyborów, ale czy tak by było? Przecież nikogo tak do końca nie jesteśmy w stanie poznać. Ba, nie znamy do końca nawet samych siebie.
Co do samego wydania książki, to jest bardzo miłe dla oka – twarda oprawa, obwoluta i ciekawe ilustracje Bena Baldwina i Keitha Minniona. Czy wyraźnie czuć tu twórczość Kinga? Raczej nie. Powiedziałabym raczej, że to King dał sam pomysł, a w słowa ubrał go Chizmar, ale oczywiście mogę się mylić odnośnie tego „podziału ról”.
Czy polecam go każdemu? Tak, ale nie w dowolnym momencie zaznajamiania się z twórczością Stephena Kinga. Jego wytrawni fani w zasadzie mogą przeczytać tę opowieść kiedy chcą, ale ci, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z twórczością Króla, powinni zostawić ją na późniejszy czas. Dlaczego? Bo o twórczości Kinga w zasadzie nie mówi nic i wyrabianie sobie zdania na ten temat po tym opowiadaniu byłoby raczej zbrodnią.
Pudełko z guzikami Gwendy jest fajnym dodatkiem czy też urozmaiceniem w całej bibliografii Stephena Kinga i jednocześnie małą przechwałką. Że co?, zapytacie. A tak, przechwałką, bo my nie mamy takich pudełek skrywających w sobie wielkie moce, ale on je ma. Takie duże pudełko z guzikami, w które tak często uderza palcami, by przenieść nas, swoich czytelników, w inny świat. Raz lepszy od tego, w którym żyjemy, raz gorszy. W świat, którego losy kreuje jak tylko mu się żywnie podoba. King ma tę moc!
Wyobraź sobie taką sytuację. Widzisz w zasięgu swojego wzroku małego, uroczego bobaska. Jest na tym świecie raptem kilka tygodni. Rozpływasz się na jego widok – jest taki słodki…Po chwili do tego samego pomieszczenia wchodzi osoba, która informuje cię, że ten niemowlak to Adolf Hitler, dostajesz też informację, o tym co się stanie, gdy malec dorośnie. Co robisz?
Czy mając...
2018-07-07
Niektóre książki mimo upływu lat są ponadczasowe w swoim przekazie. Czasem nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo! Dziś rozpoczęłam i dziś zakończyłam lekturę małego wielkiego dzieła – liczy sobie sto dwadzieścia stron, ale przekaz ma ogromny.
O jakim tytule mówię? O powieści wydanej w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku przez jednego z czołowych, amerykańskich pisarzy, uhonorowanego w 1962 roku literacką nagrodą Nobla, Johna Steinbecka pt. Myszy i ludzie. Oczywiście już dawno temu słyszałam dużo dobrego o jego twórczości, ale dopiero teraz przyszło mi się z nią zaznajomić – cóż, lepiej późno niż wcale, jak mawiają.
Historia ta opowiada o pewnej niezwykłej przyjaźni – George’a Miltona i Lenniego Smalla. Jeden silny i odpowiedzialny, drugi to istne zaprzeczenie własnego nazwiska – wysoki, nieświadomy swojej krzepy, opóźniony w rozwoju człowiek. Życie tych dwojga, to podążanie od rancza do rancza, by zarobić trochę pieniędzy i zapewnić sobie wikt w trudnych czasach kryzysu w Stanach Zjednoczonych. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nieporadność Lenniego oraz jego niesamowita siła fizyczna już nieraz doprowadzały tę dwójkę do poważnych kłopotów. Tym razem miało być inaczej, tym razem Lennie miał się w pełni słuchać swojego przyjaciela, miał nie mówić za dużo i nie wychylać się niepotrzebnie. Miał…
Zwieńczenie opowieści Steinbecka nie tyle mnie zaskoczyło, co wyraźnie uwierało (jeśli tak to mogę nazwać). Nie tak to powinno było się zakończyć. Choć z drugiej strony, czy było lepsze rozwiązanie? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.
Łatwo natomiast docenić walory historii jak i niebywałego talentu pisarza. Już na dzień dobry przywitała mnie jego wielka staranność i dbałość o szczegóły. Do tego imponująca obrazowość opisów miejsca wydarzeń – nie do wiary, że w tak krótkiej formie zdołał on zawrzeć tak wiele detali, tym samym nie nużąc nimi czytelnika. Kolejny plus, to bardzo dobre odwzorowanie emocji bohaterów, jak i kreacja ich samych. Jednak to z czego książka słynie najmocniej, to bardzo dobre odwzorowanie problemów, z którymi borykała się ówczesna Ameryka (i tak naprawdę nie tylko ona) tj. kryzys, który zabierał ludziom możliwość godnego życia, ale który nie zabijał marzeń. Ponadto – nietolerancja wobec słabszych fizycznie czy ludzi o innych kolorach skóry. No i wreszcie mówi ona też o pięknej przyjaźni – takiej, która zdarza się raz na milion, tej prawdziwej.
Na początku mojej opinii wspomniałam o ponadczasowości dzieła Steinbecka i nadal to podtrzymuję, bo kto z nas nie marzy o godnym życiu? Kto z nas, nie boi się o jutro? Jak silny jest w dzisiejszych czasach problem nietolerancji na wielu płaszczyznach? No i wreszcie, kto nie marzy o prawdziwej przyjaźni, wsparciu w każdej chwili życia przez kogoś, kto nie zazdrości, nie chowa urazy i kto zrobi dla nas (a my dla niego) wiele? Chyba każdy…
Kto tak jak ja nie znał do tej pory pisarstwa Steinbecka niech to nadrobi – polecam serdecznie. Sama niebawem wrócę do jego twórczości, bo jest warta poświęcenia dla niej czasu.
Niektóre książki mimo upływu lat są ponadczasowe w swoim przekazie. Czasem nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo! Dziś rozpoczęłam i dziś zakończyłam lekturę małego wielkiego dzieła – liczy sobie sto dwadzieścia stron, ale przekaz ma ogromny.
O jakim tytule mówię? O powieści wydanej w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku przez jednego z czołowych, amerykańskich...
2018-06-28
Gdy już przeczytałam książkę, o której dziś będę wam opowiadać, postanowiłam rzucić okiem na to, co inni o niej napisali. Z ciekawości. Ciekawość ta zawiodła mnie do mini opinii, która głosiła, że książka ta jest słaba. Bo historie, które zawiera są słabego kalibru. W sensie, że mocy nie mają…Przypomniała mi się wtedy jedna ze zbrodni w niej opowiedzianych, gdzie sprawczyni zabójstwa wiozła część poćwiartowanych przez siebie zwłok autobusem PKS. Nooo…słabizna, panie…Słabizna…
A już tak bez zbędnej ironii powiem wam, że w końcu miałam tę przyjemność (jakkolwiek, by to dziwnie nie brzmiało w odniesieniu do tej konkretnej lektury), by po wielu przeciętnych, a nawet słabych lekturach, spędzić czas z taką, która godną uwagi jest – bez wątpliwości. Mówię tu o „Polskim Archiwum X”, które wyszło spod pióra trójki ludzi tj. Piotra Litki, Bogdana Michalca i Mariusza Nowaka (z czego dwaj ostatni to policjanci). Tytułowe Archiwum X, to pierwsza w naszym kraju grupa, która rozwiązuje niewyjaśnione sprawy kryminalne, o których zdaje się, każdy już zapomniał. Sprawy, które dotyczyły rodzin ofiar, które straciły już wszelkie nadzieje na rozwikłanie zagadek zaginięć, śmierci ich bliskich. To ta grupa właśnie bierze na tapet sprawy sprzed lat, poświęca im masę czasu, wertuje tony materiałów, rozmawia z wieloma ludźmi, po to by przynieść ukojenie bliskim ofiar i by sprawcy przestali spać spokojnie (zakładając, że w ogóle są w stanie to robić).
Jak dobrze im idzie, przekonałam się już na wstępie tytułu, gdzie pojawia się wzmianka o nierozwiązanej jeszcze sprawie skóry – wtedy jeszcze nie był znany jej finał. Dziś już wszyscy wiemy jak on wygląda. A to była jedynie wzmianka. Całość książki zawiera w sobie wiele innych dramatycznych historii, które opowiadają o czyjejś śmierci, jej okolicznościach, sprawcach, którzy przyłożyli do niej rękę. Ponadto (co bardzo mi się podobało), autorzy wpletli tutaj też rys psychologiczny sprawców, jak i własne przemyślenia odnośnie śledztw, które prowadzili.
Nie jest to na pewno mocno profesjonalna pozycja, z której mogliby się uczyć studenci kryminologii, ale zdecydowanie jest to obowiązkowa lektura uzupełniająca. Bo choć nie bije od niej naukowy profesjonalizm, to jednak niesie ze sobą znacznie więcej wartościowej treści niż multum innych nic nieznaczących tytułów z tego zakresu. Daje przede wszystkim jakiekolwiek pojęcie o Archiwum X, o pracy policjantów, o metodach, którymi się posługują, na co zwracają uwagę. I to, co równie ważne – napisana jest prostym w odbiorze językiem.
Wspomniałam już, że jestem zadowolona z tej lektury i na koniec jeszcze raz to potwierdzę, zwłaszcza że, gdy pierwszy raz spojrzałam na okładkę, to miałam mocno mieszane uczucia. Często jest tak, że dość krzykliwe grafiki czy kolory okładki mają za zadanie zwabić czytelnika i nakłonić do kupna słabej jej zawartości. Tu na szczęście tego nie ma. Może i dostajemy rzucającą się w oczy kolorystykę, ale przy tym też rzucającą się na emocje, treść. A i dowiemy się czegoś nowego…
Jeśli jesteś fanem kryminalnego nurtu i to w dodatku z tego rzeczywistego pola, który nie jest fikcją literacką, to zwyczajnie musisz poznać „Polskie Archiwum X”. Sama zaś czym prędzej kupię drugą część i na pewno podzielę się z wami moimi wrażeniami.
Gdy już przeczytałam książkę, o której dziś będę wam opowiadać, postanowiłam rzucić okiem na to, co inni o niej napisali. Z ciekawości. Ciekawość ta zawiodła mnie do mini opinii, która głosiła, że książka ta jest słaba. Bo historie, które zawiera są słabego kalibru. W sensie, że mocy nie mają…Przypomniała mi się wtedy jedna ze zbrodni w niej opowiedzianych, gdzie sprawczyni...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-27
Gotowi na wycieczkę do USA? Zabierze nas tam pan Adam Zalewski i pokaże drugie oblicze swoich bohaterów, oblicze zła...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10558/drugie-oblicze-obli...
Gotowi na wycieczkę do USA? Zabierze nas tam pan Adam Zalewski i pokaże drugie oblicze swoich bohaterów, oblicze zła...
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10558/drugie-oblicze-obli...
2018-06-11
Alert dla fanów Grey'a i mocnej erotyki. Słów kilka o "Skradzionych laleczkach" Ker Dunkey i K. Webster
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10500/skradziona-niewinno...
Alert dla fanów Grey'a i mocnej erotyki. Słów kilka o "Skradzionych laleczkach" Ker Dunkey i K. Webster
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10500/skradziona-niewinno...
2018-04-19
Życie Łukasza to świetny przykład tego, że nie każdy niepełnosprawny człowiek żyje z danym schorzeniem, co żyje normalnie, ale z „przyczepioną” do niego na stałe chorobą. Takim dodatkowym bagażem, którego nie da się wyrzucić, ale z którym dalej można praktycznie wszystko. Może jest troszkę trudniej i ciężej (w końcu to nadbagaż), ale przynajmniej sobie człowiek dodatkowe mięśnie wyrobi – te mentalne. Bo przecież ogranicza nas tylko umysł oraz granice, które sami sobie stawiamy.
Więcej: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10269/o-zyciu-lamacza-ste...
Życie Łukasza to świetny przykład tego, że nie każdy niepełnosprawny człowiek żyje z danym schorzeniem, co żyje normalnie, ale z „przyczepioną” do niego na stałe chorobą. Takim dodatkowym bagażem, którego nie da się wyrzucić, ale z którym dalej można praktycznie wszystko. Może jest troszkę trudniej i ciężej (w końcu to nadbagaż), ale przynajmniej sobie człowiek dodatkowe...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-06
Na naszym polskim poletku literackiego kryminału i thrillera zapanował, można by rzec, monopol. Monopol tych samych nazwisk, które przewijają się niemal bez końca. Niektóre z nich zdają się wypadać nawet z lodówki, gdy ją otworzymy...
Słów kilka o debiucie pana Kulawskiego pt. "Lista sześciu".
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/10179/powiew-swiezosci-na...
Na naszym polskim poletku literackiego kryminału i thrillera zapanował, można by rzec, monopol. Monopol tych samych nazwisk, które przewijają się niemal bez końca. Niektóre z nich zdają się wypadać nawet z lodówki, gdy ją otworzymy...
Słów kilka o debiucie pana Kulawskiego pt. "Lista...
2018-02-19
Niedobry, nieposłuszny Stefan! Brzydko się Stefan zachowuje i nie słucha się swojego pana! Tak dłużej być nie może! Musimy cię naprawić, idziemy do specjalisty. On na pewno będzie wiedział co robić. I co? Wydaje wam się, że mowa jest o krnąbrnym pupilu, jakiegoś niezadowolonego z niego pana? Hmm…Jak za chwilę się przekonacie zbyt mocno się nie pomyliliście…
Bo Stefan to rzecz najbliższa swemu panu – dosłownie i w przenośni. Jest z nim w każdej chwili jego życia, nie opuszcza go ani na krok, a wiele myśli pana krąży wokół niego i spraw z nim związanych. Stefan, a może Georg, John albo po prostu Wacek to Pan Penis. Nie bez powodu użyłam tu dużych liter, wszak dla większości przedstawicieli męskiego grona ta część ich ciała zasługuje, a wręcz nawet tego wymaga.
Ten narząd odpowiada nie tylko za prokreację, ale także za poczucie męskości, poziom samooceny, jakość życia osobistego i inne aspekty z codzienności panów. O wszystkim w sposób bardzo klarowny, łatwy i bardzo często zabawny opowiada nam seksuolog Andrzej Gryżewski wespół z Przemysławem Pilarskim w książce „Sztuka obsługi penisa”. I tu śpieszę z wyjaśnieniem, że książka to nie swoistego poradnik na temat tego jak robić dobrze, by dobrze zrobić – choć pośrednio o tym mówi. Nie jest na pewno zbiorem technik seksualnych, które można zastosować w łóżku. Jeśli szukacie odpowiednika „Kamasutry” związanej bezpośrednio z tą częścią ciała, gdzie za pomocą załączonych obrazków urozmaicicie swoje życie erotyczne z partnerem, to srogo się zawiedziecie tą pozycją.
Natomiast, jeśli chcecie jako kobiety poznać trochę męskiego świata, ich spojrzenia na kwestie erotyczne, zrozumieć tematy, które dla wielu z was mogą być niejasne lub tajemnicze (np. obsesja panów na temat wymiarów albo dlaczego panowie nie chodzą do lekarzy ze swoimi intymnymi przypadłościami lub dlaczego zdradzają) albo zwyczajnie dobrze zapoznać się z anatomią, to ta pozycja jest zdecydowanie dla was.
Panowie również mogą, a nawet powinni sięgnąć po tę książkę, nawet jeśli są święcie przekonani, że ich nieodłączny przyjaciel nie ma już przed nimi żadnych tajemnic, bo jestem pewna, że po zakończonej lekturze jeszcze wiele będą ich w stanie odkryć.
Jednym z wielu walorów „Sztuki obsługi penisa”, który będzie wartością dla panów, to uświadomienie im, że z wieloma problemami tak naprawdę nie są osamotnieni – to wcale nie jest tak, że jeżeli na polu erotycznym coś idzie im nie tak jakby chcieli tzn. że są jedynymi istotami na świecie, które się z tym mierzą. Wręcz przeciwnie. Kolejny aspekt, to próba uświadomienia panom, że wizyta u specjalisty to wcale nie przyznanie się do słabości czy też potwierdzenie, że się jest mężczyzną gorszego sortu. Wizyta u lekarza to wyraz odwagi i odpowiedzialności za swoje zdrowie, a niekiedy nawet życie.
Wokół „Sztuki…” zrobiło się dużo szumu. Wiedziona ciekawością, a następnie zachęcona blurbem postanowiłam się z nią zapoznać. Czy żałuję? Absolutnie nie, wchłonęłam książkę w bardzo krótkim czasie. Wiele się dzięki niej dowiedziałam, otworzyłam swój umysł nieco szerzej i zrozumiałam to, co było dla mnie kiedyś niepojęte z perspektywy kobiety. Bez wątpienia polecam książkę każdemu – bez wyjątku.
Niedobry, nieposłuszny Stefan! Brzydko się Stefan zachowuje i nie słucha się swojego pana! Tak dłużej być nie może! Musimy cię naprawić, idziemy do specjalisty. On na pewno będzie wiedział co robić. I co? Wydaje wam się, że mowa jest o krnąbrnym pupilu, jakiegoś niezadowolonego z niego pana? Hmm…Jak za chwilę się przekonacie zbyt mocno się nie pomyliliście…
Bo Stefan to...
2018-02-11
To co kocham w we wszelkich trylogiach czy cyklach literackich jest to, że po przywiązaniu się do poszczególnych bohaterów danego tytułu, za jakiś czas znów mogę do nich powrócić – sprawdzić co u nich słychać, dowiedzieć się jak toczą się ich dalsze losy i co najważniejsze – nie muszę się z nimi rozstawać po zakończeniu lektury jednej książki.
Jednym z takich cykli jest „Wojna w Jangblizji.” autorstwa Agnieszki Steur, z którą miałam ogromną przyjemność zaznajomić się po raz pierwszy w roku 2013 – poznałam wtedy cudowny świat równoległy do naszego zwący się właśnie Jangblizją. Świat, który obfituje w szereg intrygujących postaci tj. Myszowaci czy Psowaci, choć to Nana i Roan są tymi kluczowymi bohaterami, z którymi miałam okazję spotykać się od samego początku. W pierwszym tomie pokazali mi swój piękny dom, jego otoczenie i istoty, z którymi przyszło im żyć na co dzień. W drugim pokazali mi jak to co kochają jest niszczone w ułamku sekundy, jak wojna burzy ich ułożone i spokojne życie.
Zaś w trzecim, czyli „Wojna w Jangblizji. We wnętrzu”…zastajemy Jangblizję w opłakanym stanie – zniszczoną przez wojnę, mordercze walki i wszech obecny strach. Zwycięstwo nad siłami szmaragdowej Pani ma w końcu przynieść ukojenie dla krainy i jej mieszkańców, ale to wszystko nie jest tak proste jakim mogłoby się wydawać. Nie jest łatwo odbudować świat na jeszcze tlących się zgliszczach. Ponadto nie każdy aprobuje zmiany. Co nie zmienia faktu, że proces – można rzec – narodzin Jangblizji na nowo już się rozpoczyna, a wraz z nim poznajemy ją na nowo wraz z bohaterami. Wszak to, co wydawało się być tak dobrze znane, odkrywa przed nami mnóstwo nieznanych i fascynujących aspektów…
Jakich? I czy cały proces się powiedzie? Przecie wam tego nie zdradzę, moi drodzy. Nie pozbawię was tym tekstem możliwości samodzielnego odkrywania przygód Nany, Roana i ich towarzyszy. Nie powiem wam, co was zaskoczy i kogo tam jeszcze poznacie, ale zdradzę, że niespodziankom nie będzie końca.
Autorka zdecydowanie utrzymała wysoki poziom jakości swojego pióra w trzecim tomie „Wojny w Jangblizji” – nie odczułam jakoby doświadczyła „spadku mocy”, że tak to ujmę. Wręcz przeciwnie – jej warsztat ewoluuje, umacnia się i sprawia, że czytelnik zatraca się w jej opowieściach. Odpływa w krainę świata, który przed nami wykreowała, a wbrew pozorom, zrobić to należycie w powieści z nurtu fantastycznego, wcale nie jest tak łatwo.
Czy warto udać się w podróż wraz z Naną, Roanem i pozostałymi bohaterami po wnętrzu ich na nowo powstającego świata? Po stokroć tak, bo odbędziemy dwie przygody za jednym zamachem. Po pierwsze, znów odwiedzimy Jangblizję (bo wierzę, że pozostałe tomy macie już za sobą), a po drugie, zajrzymy w głąb siebie odbywając jedną z najcenniejszych wypraw waszego życia.
To co kocham w we wszelkich trylogiach czy cyklach literackich jest to, że po przywiązaniu się do poszczególnych bohaterów danego tytułu, za jakiś czas znów mogę do nich powrócić – sprawdzić co u nich słychać, dowiedzieć się jak toczą się ich dalsze losy i co najważniejsze – nie muszę się z nimi rozstawać po zakończeniu lektury jednej książki.
Jednym z takich cykli jest...
2018-01-09
Koszmar każdego rodzica, czyli słów kilka o "Annabelle" Liny Bengtsdotter.
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-…/…/koszmar-kazdego-rodzica
Koszmar każdego rodzica, czyli słów kilka o "Annabelle" Liny Bengtsdotter.
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-…/…/koszmar-kazdego-rodzica
Za górami, za lasami… w północnej Anglii…
http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11290/za-gorami-za-lasami...
Za górami, za lasami… w północnej Anglii…
Pokaż mimo tohttp://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11290/za-gorami-za-lasami...