-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2015-08-30
2015-02-01
Moją recenzję (w ramach usprawiedliwienia) zacznę od przyznania się, że jestem świeżuteńko po przeczytaniu "Black Ice", a emocje jakie ta opowieść we mnie wzbudziła jeszcze nie opadły. Także ostrzegam, że moja opinia będzie się opierać głównie na głupkowatym uśmiechu, który gości obecnie na mojej twarzy, a nie na jakiś niuansach i czepianiu się drobnych niedopracowań.
Pierwszą kwestią o której chcę napomknąć jest klimat powieści. Tajemniczy, mroczny, zimny i w pewnym sensie magiczny, mimo że w książce nie pojawia się nawet najmniejszy nierealistyczny element, momentalnie przykuwa oczy i umysł czytelnika, nie pozwalając oderwać myśli od tej historii nawet na kilka chwil. To właśnie on zadziałał na mnie jak magnes, przyciągnął mnie i zachęcił do przeczytania thrillera autorstwa pani Filtzpatrick.
Kolejnym niewątpliwym atutem tej opowieści była fabuła, która momentami dosłownie wbijała w fotel. Mamy tutaj złamane serce, dorastanie, przemoc w rodzinie, szaleństwo, morderstwa, porwanie i milion innych okropieństw przybranych klimatycznym, śnieżnym krajobrazem. Uwielbiam powieści w których różne drobiazgi i pozornie nic nieznaczące wydarzenia/przedmioty odgrywają kluczową rolę w wyjaśnieniu całej tajemnicy, a dokładnie tak było tutaj. Ponadto cała historia jest bardzo zagmatwana i właściwie do końca czytelnik nie może być pewny kto jest tym czarnym charakterem, a kto zasługuje na sympatię i zaufanie ze strony nie tylko głównej bohaterki, ale także naszej. Mimo iż moja podświadomość od początku ostrzegała mnie co do intencji i poczynań pewnego bohatera, finalne rozwiązanie "zagadki" zaskoczyło mnie, co dla mnie jest kolejnym wielkim plusem tej opowieści.
Jeśli chodzi o bohaterów "Black Ice" to muszę przyznać, że wzbudzili we mnie dość skrajne emocje. Tak samo mocno jak uwielbiałam pozorny chłód Jude'a i szaleństwo Calvina, tak samo irytowała mnie płytkość Korbie i rozmydlenie głównej bohaterki, Britt. Sądzę jednak, że wszystkie postacie mają potencjał, część co prawda niewykorzystany, ale mówią, że liczą się dobre chęci, a tych z pewnością autorce nie brakowało.
Jedynym (w moim odczuciu) minusem jest intensywnie przesłodzone zakończenie, ale w moim obecnym zachwycie nad tą książką nawet to jestem w stanie zrozumieć - bo w końcu każdemu w życiu potrzeba happy endu, nawet bohaterom książki. ;)
Moja ogólna ocena tej książki jest co prawda lekko zawyżona, ale no cóż, ze względu na to jak przyjemnie spędziłam z nią czas daję 10/10 <3
Moją recenzję (w ramach usprawiedliwienia) zacznę od przyznania się, że jestem świeżuteńko po przeczytaniu "Black Ice", a emocje jakie ta opowieść we mnie wzbudziła jeszcze nie opadły. Także ostrzegam, że moja opinia będzie się opierać głównie na głupkowatym uśmiechu, który gości obecnie na mojej twarzy, a nie na jakiś niuansach i czepianiu się drobnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po książkę sięgnęłam ok. rok temu. Zachwyciła mnie zabawna opowieść o Łowcach i istotach Cienia. W zawiłą, fantastyczną bajeczkę autorka wplotła uczuciową, ckliwą historię o bólu po stracie bliskich, o cieniu i świetle samotności, ocierającą się o wiele ponadczasowych wartości. Przy książce można się popłakać ze wzruszenia, ale i ze śmiechu...
Najlepsza wypowiedź (według mnie) Jace: "podeszły do mnie jakieś dwie laski i zapytały czy mogą dotknąć moje mango". Nie wiem czy czegoś nie pomyliłam ale cóż... zresztą Jace ogólnie miał świetne teksty szczególnie w dialogach pomiędzy nim a innymi postaciami np. "– Niestety, Damo Nieba, moją jedyną prawdziwą miłością pozostaję ja sam. Dorothea wybuchnęła śmiechem. – Przynajmniej nie martwisz się odrzuceniem, chłopcze.
– Niekoniecznie. Od czasu do czasu odtrącam się, żeby było ciekawiej. ", albo "– Przepraszam, że cię uderzyłam – bąknęła Clary.
Jace przestał nucić. – Cieszę się, że uderzyłaś mnie, a nie Aleca. On by ci oddał.", albo "- Jestem oszałamiająco atrakcyjny. – Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha? – Tylko u brzydkich ludzi. Potulni może kiedyś odziedziczą Ziemię, ale w tej chwili należy ona do zarozumiałych, takich jak ja., czy chociażby "– Większość psychologów uważa, że wrogość to w rzeczywistości wysublimowany pociąg seksualny – oznajmiła Clary. – Aha – mruknął Jace. – To mogłoby wyjaśniać, dlaczego tak wiele osób mnie nie lubi." i jakieś milion innych... A w ogóle tam wszyscy mieli fajne teksty, a najbardziej zapadło mi w pamięć "– Jezu!
– To tylko ja – odezwał się Simon. – Choć już mi mówiono, że podobieństwo jest uderzające"
Moja ogólna ocena to 10/10 :)
Po książkę sięgnęłam ok. rok temu. Zachwyciła mnie zabawna opowieść o Łowcach i istotach Cienia. W zawiłą, fantastyczną bajeczkę autorka wplotła uczuciową, ckliwą historię o bólu po stracie bliskich, o cieniu i świetle samotności, ocierającą się o wiele ponadczasowych wartości. Przy książce można się popłakać ze wzruszenia, ale i ze śmiechu...
Najlepsza wypowiedź (według...
2015-01-29
Wszystkie części przygód Julii były cudowne, jednak "Dar Julii" pozostawił we mnie tyle emocji, że nie mogę się powstrzymać od krótkiej recenzji.
No cóż, finał trylogii mnie zaskoczył. To naprawdę jedna z nielicznych serii w której bohaterka na końcu nie ląduje w ramionach swojej pierwszej miłości, a w ramionach początkowego czarnego charakteru.
Bardzo mi się podobało nowe spojrzenie na Adama. Od początku ta postać wydawała mi się skrywać drugie oblicze, a w "Darze Julii" to było cudownie ukazane. Powiem tak - w tej części można go było naprawdę znielubić.
Jeśli chodzi o Aarona... No cóż, odkąd przeczytałam "Destroy Me" jestem w tym bohaterze bezwarunkowo zakochana, a po zakończeniu tej książki moja sympatia do niego jeszcze wzrosła. Jego wahania nastroju, upór, momentami szalone czyny w połączeniu z troską i miłością z jaką traktował Julię dają świetny obraz cudownego, ale i strasznie skomplikowanego człowieka jakim jest Warner.
No i na koniec zostawiłam sobie samą główną bohaterkę, Julię. Ta dziewczyna przeszła ogromną przemianę. W finałowym tomie jej przygód nie jest już biedną, zagubioną dziewczynką starającą się ukryć siebie i swoje zdolności. Teraz jest to silna, świadoma siebie i swoich umiejętności kobieta, liderka. No i nareszcie Julia przestała się mazgaić i użalać wiecznie nad sobą, a w zamian za to wzięła się do roboty i zaczęła działać. Bardzo podobała mi się też zawziętość z jaką walczyła o swoich przyjaciół i ich dobro. Czyli podsumowując panna Ferrars jest kolejnym pozytywem tej książki.
Bohaterowie drugoplanowi również przyciągają uwagę (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). No bo czy można byłoby nie polubić choćby Kenji'ego, Jamesa, czy bliźniaczek?
Cała powieść trzyma wysoki poziom poprzednich części. Autorka wspaniale zakończyła historię Julii, do ostatnich sekund trzymając czytelników w niepewności co do losu bohaterów. Podziwiam panią Mafi, ponieważ jej seria jako jedna z nielicznych wśród ostatnio zakończonych ("Więzień Labiryntu", "Legenda", "Rywalki", "Dary Anioła", "Niezgodna") kończy się w sposób inteligentny, konsekwentny i przemyślany.
Ogółem 10/10 :D
Wszystkie części przygód Julii były cudowne, jednak "Dar Julii" pozostawił we mnie tyle emocji, że nie mogę się powstrzymać od krótkiej recenzji.
No cóż, finał trylogii mnie zaskoczył. To naprawdę jedna z nielicznych serii w której bohaterka na końcu nie ląduje w ramionach swojej pierwszej miłości, a w ramionach początkowego czarnego charakteru.
Bardzo mi się podobało nowe...
Mam taki zwyczaj, że zawsze najpierw czytam ostatnie 2 strony książki, a później dopiero zaczynam czytać ją od początku. Tak też zrobiłam w tym przypadku.
No więc popłakałam się, zwyzywałam Daya od dupków i chamów, myślałam o nim jak o największej świni (bo w końcu z mojego ówczesnego punktu widzenia, zerwał z June tylko dlatego, że ją obwiniał, pomimo wszystkiego co ona dla niego poświęciła)...
Później wzięłam się za czytanie całej lektury...
Gdy doszłam do zdania "Ty umierasz Day", myślałam, że jestem najgłupszą istotą na Ziemi. Jak mogłam się tak kolosalnie pomylić? Jak mogła tak źle ocenić Daya? Jak mogłam się nie domyślić, że on nigdy nie zostawiłby w ten sposób June? Jak mogłam uwierzyć, że bohater o szczerym i dobrym sercu, mógł się okazać taką świnią?
Pomyliłam się, bardzo się pomyliłam... Gdy zorientowałam się o moim błędnym osądzie (co stało się bardzo późno), zaczęłam płakać. Przecież tak naprawdę Day chronił June, chronił przed bólem, przed stratą kolejnej, bliskiej jej sercu osobie. Podziwiam go (nawet jeśli to tylko bohater bardzo mądrej książki) za to, że zdobył się na takie poświęcenie. W jednej z książek, które kiedyś przeczytałam padło zdanie "Jeśli kogoś kochasz, uczyń go wolnym". To właśnie zrobił Day i to właśnie wzruszyło mnie najbardziej w tej książce.
Szkoda, że tacy ludzie jak Day nie zdarzają się w realnym świecie...
Mam taki zwyczaj, że zawsze najpierw czytam ostatnie 2 strony książki, a później dopiero zaczynam czytać ją od początku. Tak też zrobiłam w tym przypadku.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNo więc popłakałam się, zwyzywałam Daya od dupków i chamów, myślałam o nim jak o największej świni (bo w końcu z mojego ówczesnego punktu widzenia, zerwał z June tylko dlatego, że ją obwiniał, pomimo wszystkiego co ona...