-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-10-09
2020-05-20
Tym razem z mojej biblioteczki wyciągnąłem książkę zatytułowaną „2312” Kim Stanleya Robinsona, jak sugeruje tytuł, że jest wizja za dokładnie 300 lat, parę lat na półce książka poleżała i czekała na swoją kolej i dobrze, że ten czas nadszedł, bo jak się okazało ta książka jest tak rewelacyjna, że aż genialna!
Ta koncepcja, wizja przyszłości jest interesująca. Ziemia ma poważne problemy, spełniły się czarne scenariusze, podniesienie poziomu morza o 11 metrów. Np. Nowy York przypomina Wenecję. Na Manhattanie wystają z wody liczne wieżowce, jakoś udało się to technologicznie rozpracować, że nie doszło do zawalenia na skutek tej powodzi. No i kosmos, udało się nam opanować niemal cały układ Słoneczny, oczywiście za pomocą niesamowitych kosmicznych technologii, nie chodzi wcale o docieranie tam, ale też o tworzenie kolonii w kosmosie w niesamowicie trudnych warunkach. Najlepiej to wyszło na Marsie, na tyle świetnie, że tam udały się Ziemskie elity, bowiem na Ziemi żyć coraz trudniej ze względu na pogarszające się warunki klimatyczne, ale także społeczne. W teorii Marsa, zwanego te czerwonym draniem, opanowali Chińczycy, Rozwarstwienie ludzkości stało się naprawdę kosmiczne, na Ziemi wciąż najtańszą siłą roboczą są ludzie, w kosmosie już od dawna proste, choć nie tylko proste, czynności od dawna wykonują roboty. Budzi to napięcia, ludzie z kosmosu wciąż muszą się na Ziemi kilkakrotnie w życiu pojawiać, jest to bezwarunkowy czynnik natury fizjologicznej, a nie tylko sentymentalnej. I są coraz większe problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa. Duże znaczenie ma często bardzo niska grawitacja wielu planetach,( na Ziemi 1 g, na Wenus 0,2 g, inne planety podobnie).
Główną bohaterką jest Swan, współpracowniczka niedawno zmarłej Alex. Choć Alex przeżyła prawie 200 lat, w tym czasie nie ma w tym nic niezwykłego, to jednak są podejrzenia, że ktoś jej pomógł, i ten motyw wojny z terroryzmem w kosmosie sugeruje, że ten motyw może mieć sens. Nie ma precyzyjnego wyjaśnienia czy rzeczywiście tak jest, chociaż jest śledztwo detektywa Jeana Ganette’a, starszy śledczy Policji Interplanetarnej. Przy okazji są wyjaśniane kwestie ataku na Yggdrasilla i Terminatora. Podejrzani są ludzie z Ziemi, ale o dziwo nie wyklucza się, że ma z tym coś wspólnego SI, czyli sztuczna inteligencja, która niespodziewanie sama się zmutowała i projektuje się sama wymykając się spod kontroli ludzi i robi się ciekawie. Nie trudno sobie wyobrazić filmy Terminator czy Matrix, a i w książkach bywało ciekawie, chociażby motyw dżihadu butleriańskiego w „Uniwersum Diuna” Herbertów. Sam ten motyw projektowania robotów nawiązuje do twórczości Lema. No tutaj są raczej pytania w jakim kierunku to podąży? W cyklu „Fundacja” Asimova, roboty pomagały ludziom przez tysiące lat, i zaprogramowały tak ludzkość, że się nie wykończyła, co ciekawe wliczony był w to upadek Imperium Trantor i powołanie dwóch Fundacji. Wynika z tego fantastyka zna też taką opcję.
Te analogie są o tyle istotne, że kolejnym problemem jest los naszej Ziemi, po tym jak ludzkość dokonała kosmicznej wędrówki ludów. Z reguły w tych koncepcjach Stara Ziemia została albo zniszczona, albo kompletnie zapomniana. I tu właśnie Kim Stanley Robinson doskonale się wpisuje w tego typu literackie analizy dokonując próby przedstawienia co mogło się wydarzyć, żeby do tego typu scenariuszy doszło. A pomysł jest bardzo pesymistyczny, bo trudno zachwycać się, że śmierdząca Ziemia stała się oustsiderem kosmosu, w dodatku planeta biedy, wciąż nie uporano się z problemem głodu chociażby, mimo, że na Ziemi i w kosmosie żywności nie brakuje, w dodatku Ziemia stała się zagłębiem organizacji przestępczych i terrorystów, którzy paraliżują strachem cały kosmos. To jest bardzo intrygujące wyjaśnienie.
Ta książka jest tak niesamowita, że niemal na prawie każdej nowej stronie czytelnik odnajduje coś nowego, fascynującego, co powoduje, że kołaczą się po głowie czytelnika coraz ciekawsze, fascynujące myśli. Mamy tu szeroko omawiane motywy sztuki, co jest pozytywne, że kształcenie humanistyczne wciąż w przyszłości będzie na wysokim poziomie, mimo oczywistego zapotrzebowania na specjalistów z dziedzin ścisłych o bardzo wąskich specjalnościach, to jednak ludzie będą mieli wyższe kulturowe potrzeby typu muzyka klasyczna, operowa, i nie tylko literatura piękna, filozofia, historia, sztuka, itd. Mamy tutaj szeroko rozpowszechnione działania, żeby obrazy starych mistrzów malarskich przetrwały i mogły się nimi fascynować kolejne pokolenia w całym skolonizowanym kosmosie. Mowa jest też o tym, że stara jak świat gra w szachy będzie miała się dobrze, zapewne w wydaniu analogowym na drewnianych szachownicach, ale też internetowe mistrzostwa. Tutaj internet jest multikosmiczny, więc wszyscy mają dostęp do tego szerokiego źródła informacji i rozrywki.
Na pewno te doświadczenia, które mamy teraz, w dobie koronawirusa, dają nam w znikomym stopniu zielone pojęcie jak będzie wyglądało życie przyszłych pokoleń w kosmosie, którzy prawie całe długie życia będą spędzały w przestrzeniach zamkniętych, powietrze będzie tam sztucznie regulowane, oczywiście nie będą siedzieć w miejscu, będą pracować, leczyć się, konsumować różne dobra materialne, chodzić do biblioteki, na imprezy itd, czasem będą mogli odbyć podróż w inny rejon kosmosu, ale z wyjątkiem Ziemi, gdzie człowiek jest w stanie żyć na powietrzu, praktycznie wszędzie będzie tak samo. I będą to wyłącznie z konieczności przestrzenie zamknięte, mimo, że mogą to być nawet wielokilometrowe przestrzenie. Swan i Wahram po ataku na Terminatora podążali 2000 km na piechotę korytarzem na drugą stronę planety Wenus do drugiej kolonii, które ten korytarz łączył. W tym momencie przypomina to powieść drogi, dokładnie tak jak klasyk fantasy „Władca pierścienia” Tolkiena. Obydwoje idą, żeby przeżyć, kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Zajęło im to nieco ponad miesiąc. Mieli okazję na rozmowy o sztuce, literaturze, muzyce, historii i filozofii. Swan z pochodzenia jest Chinką, z zawodu artystką, choć ten artyzm jest troszkę inaczej rozumiany, zajmuje się procesem terrafronowania nowych przestrzeni. To ona doszła też do wniosku, że to samo da się zrobić na ojczystej Ziemi, są problemy z uzyskaniem zgody na szczeblu politycznym. Autor zdaje się być dobrej myśli, albo po prostu chce nam, swoim czytelnikom z XXI wieku powiedzieć, że my musimy uratować Ziemię, bo po prostu inna opcja nie istnieje. Czy powieść trafi tam gdzie trzeba? Ciekawe są rozważania o tych 300 latach, to będzie trudna przyszłość, ale my ludzie damy sobie jakoś radę, mimo wciąż nowych, trudnych wyzwań, ruszymy w kosmiczną dal zdobywać dziki kosmos. Mnóstwo jest spekulacji geopolitycznych, ja bym powiedział kosmopolitycznych, przypominać to będzie troszkę dzisiejsze realia, no bo wiadomo koncepcje science fiction trzeba na czymś budować i nie jest, nie może być kompletnie wytrzaśnięta z niczego. I na tym właśnie polega siła tego gatunku, wszelkich futurystycznych spekulacji, że autorzy książek zastanawiają się co będzie kiedyś tam w przyszłości i kreują genialne koncepcje.
Ta książka jest wybitna, to arcydzieło. Porównuje się ją do twórczości Dicka, i pewne elementy rzeczywiście tam są, ale mi zdecydowanie bardziej kojarzy się z twórczością Artura C. Clarka, jeden z drobiazgów to motyw wind orbitalnych, gdzie wsiada się na planecie wysiada na jakiejś stacji orbitalnej, najczęściej, żeby odbyć podróż tzw. kosmicznym transatlantykiem, luksus tego typu pojazdów kosmicznych jest porównywalny z współczesnymi statkami transoceanicznych. Na najdalsze rejony układu słonecznego można dotrzeć w kilka tygodni, więc ta podróż w luksusach jest dla pasażerów ważna, bo spędzają w nich spory kawał życia. Ta książka jest tak niezwykła, że mógłbym pisać, pisać i wciąż pisać i przypominałyby mi się kolejne niesamowite kwestie z tej książki i gwarantuję, byłyby one równie ciekawe niż w tym oczywiście subiektywnym wyborze, który dokonałem. Bo naprawdę każdego dnia czytelnik odkrywa coś nowego. W zapowiedzi nie ma ani odrobiny przesady, jest to wybitna uczta dla intelektu i wyobraźni. Jestem zachwycony tą książką. Zdecydowanie polecam.
Tym razem z mojej biblioteczki wyciągnąłem książkę zatytułowaną „2312” Kim Stanleya Robinsona, jak sugeruje tytuł, że jest wizja za dokładnie 300 lat, parę lat na półce książka poleżała i czekała na swoją kolej i dobrze, że ten czas nadszedł, bo jak się okazało ta książka jest tak rewelacyjna, że aż genialna!
Ta koncepcja, wizja przyszłości jest interesująca. Ziemia ma...
2019-03-08
Przeczytałem książkę zatytułowaną „444” Macieja Siembiedy. Widać nasi pisarze, wcześniej robił to chociażby Zygmunt Miłoszewski, chcą empirycznie dowieść jednej rzeczy, że również potrafią tworzyć tzn. pisać powieści w stylu amerykańskiego pisarza Dana Browna i wychodzi to całkiem przyzwoicie.
I dokładnie to tutaj w tej książce mamy, począwszy od rozważań dotyczących historii sztuki, rozkładania na czynniki pierwsze jednego lub kilku obrazów, interesująca teoria spiskowa, tajemnicza organizacja strzegąca jakiejś starej jak świat tajemnicy, która po ujawnieniu może narobić sporo zamieszania, szybka, niesamowicie wciągająca akcja. To nic nowego właściwie bo to wszystko pojawia się w tego typu powieściach. Jednak autor ma parę interesujących pomysłów. Motywy typowo historyczne, robionych w ramach wszelakich retrospekcji autor włączył bezpośrednio do akcji, co dało naprawdę wyśmienite efekty, bo oprócz typowej w XXI wieku, mamy tu tak zwane historyczne długie trwanie i spojrzenie na problematykę z perspektywy ponadtysiącletniej. Do tego autor dołączył pomysły z zakresu political fiction, a nawet tu kompletne zaskoczenie pomajstrował także z koncepcją znaną z typowo dystopijnych powieści science fiction, wychodząc z zupełnie słusznego założenia, że historia to nie tylko wydarzenia, które przykryły grube warstwy kurzu, ale w kontekście typowo procesualnym historia to dokładnie to co jest dzisiaj, a także to co będzie za parę setek lat. I w tym znaczeniu autor ma bardzo ciekawe podejście, co daje niezwykle piękną, wielowymiarową powieść, którą można interpretować na wiele sposobów. No i pytania, które zadaje autor razem z czytelnikami czy koncepcja rzeczywistego polityczno – społecznego pojednania jest możliwe, czy to science fiction, bo zawsze znajdzie się ktoś po obydwu stronach, kto zechce tego typu koncepcje storpedować, bo przecież dżihady i święte wojny bardziej przemawiają do ludzi niż koncepcje pokojowe. Dobre pytanie. Co do jednego może się udać każdego z nas przekonać, że zarówno wśród chrześcijan, jak i wyznawców islamu znajdują się mądrzy ludzie, którzy myślą inaczej niż większość. Czy to wystarczy, żeby to miało sens?
Schemat tego typu powieści autor zachował w tym znaczeniu, że jest główny bohater, Jakub Kania, prokurator IPN-u, towarzyszy mu piękna kobieta Katarzyna, która jest wnuczką prokuratora Kazimierza Karewicza. Dziadek Kasi, który pracował w Komisji ds. badania zbrodni hitlerowskich, ponoć aktywa i wszelkie dokumentacje, procedury itp. przejął po 1989 r. Instytut Pamięci Narodowej. Zresztą sam Jakub Kani ma doskonałe dokonania w ściganiu zbrodniarzy nazistowskich, co docenili Izraelczycy. Ta Komisja do spraw badania zbrodni hitlerowskich w latach 70 XX w. wszczęła procedurę poszukiwań obrazu Jana Matejki „Chrzest Warneńczyka”. Procedura została zawieszona z powodu podejrzeń, że obraz spłonął wraz z pożarem mieszkania holenderskiego SS –mana w Amsterdamie. Co prawda Karewicz podejrzewał, że to mistyfikacja, ale nie było dowodów. Intrygujące, że ów osobnik Manten współpracował z Żydem Stieglitzem, co jest ciekawe, gdyż miał na sumieniu całkiem niezłą liczbę pomordowanych Żydów na kresach Rzeczypospolitej, gdy wkroczyli tam Niemcy. Przy okazji dokonywano grabieży dzieł sztuki, a ów Manten był dobrze zorientowany o zasobach kolekcjonerskich osób narodowości Żydowskiej. Wracamy do XXI w. przekonując sie, że Karewicz i Kania mają wiele wspólnego ze sobą. Sprawą interesował się dziennikarz Paweł Włodarczyk, jemu przydarzył się wypadek dziwnie podobny do tego jaki 20 lat wcześniej miał prokurator Karewicz. W całą tą aferę został wplątany Mossad, wywiad Izraelski, polska jednostka GROM, sprawa ociera się o najwyższe czynniki państwowe kilku państw, także w ramach struktur NATO. Jakub Kania jest dobry w swoim fachu, więc siłą rzeczy to zamieszanie nabiera rozpędu. Czy działania Jakuba Kani będą na tle skuteczne, że rozwikła ten niesamowity węzeł Gordyjski?
Co z tym wszystkim wspólnego mają wyznawcy Allacha? Czytelnik dowiaduje się, że chodzi tutaj o tajemnicze proroctwo Arby, dotyczące możliwej opcji pojednania, ma być ich cztery począwszy od 1000 r., dalej 1444 r, 1888 r. i na koniec 2332 r. Co się wydarzyło/wydarzy w tych konkretnych rocznikach i czy misje pokojowych powierników mają jakikolwiek szansę. Jednym z nich był król Polski Władysław Warneńczyk, który zdołał na trzy dni dokonać tego pojednania, ale próba została storpedowana przez czynniki polityczne i kościelne. Do bitwy pod Warną doszło, gdzie wojska koalicji chrześcijańskiej przegrały, a młody król Polski i Węgier zmarł w czasie bitwy.
Książka jest naprawdę fascynująca, oprócz tego całego wciągania w akcję czytelnik ma okazję poznać parę różnych ciekawostek, zaintrygować się, że na podstawie obrazów polskich malarzy da się stworzyć ciekawe teorie. No cóż pozostaje zaprosić tej niezwykłej podróży literackiej w wiele miejsc, kilka epok historycznych. Biorąc te wszystkie czynniki pod uwagę, książka nie jest wcale za gruba, pomimo tych ponad 500 stron. Po prostu rewelacja!
Przeczytałem książkę zatytułowaną „444” Macieja Siembiedy. Widać nasi pisarze, wcześniej robił to chociażby Zygmunt Miłoszewski, chcą empirycznie dowieść jednej rzeczy, że również potrafią tworzyć tzn. pisać powieści w stylu amerykańskiego pisarza Dana Browna i wychodzi to całkiem przyzwoicie.
I dokładnie to tutaj w tej książce mamy, począwszy od rozważań dotyczących...
2017-12-15
„Absolwenci” to książka niezwykła napisana przez Ericha Segal’ a. Dotychczas miałem okazję przeczytać zachwycającą książkę „Akty wiary”, przy czytaniu kolejnej książki autora zawsze jest ryzyko czy pisarz utrzyma w kolejnych powieściach wysoko postawioną przez siebie poprzeczkę. Tak Segal to zrobił, a czytelnik ma okazję przekonać się, że jest pisarzem wybitnym. „Akty wiary” przesiąknięte były motywami żydowskimi, i tutaj motyw narodu wybranego też musiał zaistnieć. Mamy tu niezwykłą historię Jasona Gilberta, absolwenta Harwardu, amerykańskiego Żyda, który uważał się przede wszystkim za amerykanina, a jednak przedziwny splot wypadków spowodował, że wybrał się do Izraela, na stale się tam osiedlił i walczył w armii za ten kraj. Jednak z racji, że powojenne rany były wciąż żywe, to punkt widzenia Hitlera na sprawę Żydów miał znaczenie w tym sensie, że niezależnie od tego jak byłeś zasymilowany, czułeś się Holendrem, Niemcem, Amerykaninem, ale fakt, że byłeś Żydem był wystarczającym powodem, żeby wysłać Cię np. do Oświęcimia prosto do komór gazowych. Jason Gilbert też to odczuł, w czasie gdy nie przyjęto o do Yale, bo był Żydem, a w Harwardzie nie za bardzo go chcieli w tajnych stowarzyszeniach studenckich, mimo, że na studiach był wybitnym sportowcem. Czyli Jason Gilbert wybrał kraj w którym mógł być sobą, a nawet szedł na wojnę w obronie nowego dla niego kraju. Amos Oz kiedyś wypowiadał się w telewizji, że język nowohebrajski na nowo nadał tożsamości obywatelom Izraela. Jason Gilbert również się go nauczył po powrocie do kraju przodków.
Oczywiście tych niesamowitych historii jest więcej, z pośród ponad tysiąca absolwentów rocznika 1958, rok ukończenia 4 letnich studiów licencjackich, autor wybrał kilku bohaterów. Pierwszym z nich był Danny Rossi, wybitny muzyk. Dalej mamy Teda Lambrosa, z pochodzenia greka, który interesował się filologią klasyczną, a więc antyczną greką i łaciną, zrobił potem ekscytującą karierę naukową. Z kolei George Keller, Węgier, uchodźca polityczny, trafił na polityczne areny rozgrywek w Białym Domu i jako doradca m. in. Henry’ego Kissingera realizował amerykańską politykę zagraniczną. Jego talent dostrzegł inny wybitny polityk Zbigniew Brzeziński, dzięki któremu George Keller mógł trafić na tak prestiżową uczelnię jak Harward i ją ukończyć, gdy trafił w 1956 r. do Stanów nie mówił nawet ani be ani me, po angielsku, znał za to biegle rosyjski, i studiował Prawo Radzieckie w Budapeszcie. Mamy jeszcze Andrew Eliota, którego dzienniki są częścią narracji tej całej opowieści. Andrew jest krewnym Georga Eliota i wielu innych Eliotów, absolwentów Harwardu, począwszy od XVIII wieku, po czasy współczesne. O tym też pisał pracę dyplomową, bo historia rodziny Eliotów zbiegła się z historią tej uczelni. W dorosłym życiu robił karierę w branży finansowej. Ta cała piątka bohaterów wliczając Jasona Gilberta, mieszkała na studiach od drugiego roku, w Domu Eliota, to coś w rodzaju akademika.
Owszem ta książka jest o studiach, a także o losach absolwentów, pociągniętych aż do pierwszego jubileuszowego, 25 lat, zjazdu absolwentów, drugi, to 50 lat, ale też jest książką o życiu i przemijaniu. Życie ludzkie przemija, a uniwersytet trwa przez pokolenia, tak samo jak idea uniwersytetu i na tym polega głębia tego utworu literackiego. Warto poznać losy tych kilku bohaterów, ich sukcesy, porażki, zmaganie się z codziennością, i problemami jakie za sobą niesie. Także autor rozpisuje się o życiu rodzinnym, relacji z rodzicami, potem z kobietami, żonami, dziećmi, motyw służby wojskowej też się pojawia, Gilbert służył w armii USA i Izraelskiej. Oczywiście motywem są też pieniądze, ten 58 rocznik w roku 1983 zebrał 8, 6 miliona dolarów i przekazał je uczelni, którą ukończyli, wiec niewątpliwie byli ludźmi majętnymi.
Struktura książki jest podzielona na dwie części. Najpierw mamy pierwszą część, czyli życie studencie, czyli nauka, imprezy, panny, mecze sportowe, najbardziej ekscytowała studentów i absolwentów rywalizacja w futbolu amerykańskim Harward –Yale. Oczywiście im lepsze wyniki drużyn sportowych tym chęć przekazywania funduszy na rzecz uczelni przez absolwentów większa. Studia teoretycznie nie były takie trudne, ubyło po drodze raptem 10 %, ale to wynik pierwszorzędnej selekcji prowadzonej przez uniwersytet, więc te 10 %, to coś w rodzaju błędu w Matriksie. Ciekawe, że te analizy były tak drobiazgowe, że z góry było wiadomo jakie kto będzie miał oceny, czyli znany był z góry potencjał intelektualny studentów. Byli tacy wśród tych co sobie nie poradzili, którzy popełnili samobójstwa lub trafili do zakładów psychiatrycznych, ciekawe czy to też było wkalkulowane w te tego typu analizy? Pewnie tak bo z założenia absolwentami Harwardu musieli być najlepsi z najlepszych. Byli to ludzie ambitni, ich ambicja była podbudowania osiągnieciami w szkołach średnich. Istnieje jeden mały detal, nr. 1 mogła być tylko jedna z tych ponad tysiąca osób i to dla wszystkich było wysoce frustrujące. Nawet sami studenci o sobie mówili, że normalni, to oni na pewno nie są. Czy to jest wkalkulowane w bycie geniuszem? I jaka jest tego cena? Tego typu irytująco prowokacyjne pytania zdaje się zadawać autor.
Druga część to życie dorosłe i pokazanie przez Segala procesu jak to młodzi idealiści opuszczające mury uczelni zmagający się z burzami życiowymi przekształcają się w pragmatyków nastawionych na robienie kariery i zarabianie pieniędzy. A po zdobyciu pozycji i osiągnieciu w życiu co się da pora wybrać się na tamten świat. Jednym z pierwszych absolwentów 58 rocznika był Jason Gilbert, potem George Keller i wyliczanka tego dance macabre się zaczęła…
Oczywiście głębia takiej powieści jak ta polega na tym, że trudno ją uchwycić i przekazać na raptem paru stronach takiej recenzji jak ta. Jak sądzę interpretacji tej książki jest tyle co jej czytelników, bowiem każdy znajdzie coś dla siebie i każdy z czytelników będzie patrzył przez pryzmat własnych doświadczeń życiowych, światopoglądów, przekonań religijnych, lub ich braku, itd. Dla każdego z czytelników pewne akcenty będą mniej lub bardziej istotne. Myślę jednak, że dla każdego z nas czytelników tej książki ważne jest to, że mieliśmy niebywałe szczęście ją przeczytać, bo to jest kawał naprawdę dobrej literatury, i to by nas połączyło i chcielibyśmy o tej książce rozmawiać, tego typu dyskurs, rozmowa o książkach mnie osobiście fascynuje. Lubię o książkach rozmawiać i dowiadywać się co ludzie widzą w książkach które czytałem, bądź nie czytałem. Pisanie recenzji też jest rodzajem prowadzenia dialogu. Ja piszę i mam nadzieję, że przekonałem kogoś z was moi drodzy czytelnicy do przeczytania tej książki.
Książka jest wybitna. Warto ją przeczytać.
„Absolwenci” to książka niezwykła napisana przez Ericha Segal’ a. Dotychczas miałem okazję przeczytać zachwycającą książkę „Akty wiary”, przy czytaniu kolejnej książki autora zawsze jest ryzyko czy pisarz utrzyma w kolejnych powieściach wysoko postawioną przez siebie poprzeczkę. Tak Segal to zrobił, a czytelnik ma okazję przekonać się, że jest pisarzem wybitnym. „Akty...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-20
Dzięki rekomendacji kolegi dorwałem książkę „ Akta Odessy” książka jest dobra i naprawdę wstrząsająca i wszystko na to wskazuje, że w dużym stopniu oparta na faktach i miejsca na popisy literackie autor tu miał niewiele. Dlaczego jest wstrząsająca. Przecież tyle było książek o nazistach, w tym kilka z nich recenzowałem. Wiecie moi drodzy czytelnicy co jest najbardziej wstrząsające tutaj? Zbrodniarzami nie byli tylko ludzie z czołówki partyjnej NSDAP i formacji SS. Ale też byli nimi teoretycznie zwykli ludzie; piekarze, kucharze, sprzątaczki, fałszerze dokumentów itp., którzy działając w odpowiednich strukturach państwa nazistowskiego mieli okazję wykazać się "ku chwale fuhrera i nazistowskiej ojczyzny". Czyli wynika z tego, że ten zbrodniczy system sięgał głębiej niż ktokolwiek może sobie wyobrazić. A po wojnie wielu zwykłych byłych nazistów funkcjonowało w dwóch państwach i Austrii całkiem dobrze, byli prawnikami, dziennikarzami, politykami niższych szczebli wszystkich partii, byli na tyle ważni, że mieli duże wpływy w powojennej rzeczywistości. Dalej fakt, że powstała organizacja zwana Odessa, która zajmowała się interesami byłych członków formacji SS, która dokonała największych, niewyobrażalnych zbrodni.
Książka ma dwie fabuły, jedna trącąca teoria spiskową, że Odessa nie dość, że nadal chroni interesów byłych nazistów, realizuje jeszcze jeden cel, zniszczenie państwa Izrael i wszystkich Żydów, ładnie kombinuje z atomówkami i bronią biologiczną. Wygląda to na jakiś obłęd, ale wszystko wskazuje na to, że fabryka w Hulwanu w Egipcie, gdzie trwały prace nad głowicami jądrowymi jest faktem.
Tak więc stawka tej gry była bardzo wysoka. Główny bohater Peter Miller, niemiecki dziennikarz wcale sobie nie zdawał z tego sprawy, przynajmniej na początku, chciał po prostu dorwać jednego wrednego typa Eduarda Roschmanna, zwanego "rzeźnikiem z Rygi". Po wojnie Roschmann funkcjonuje jako dyrektor legalnej fabryki, która na boku produkuje pewne elementy do atomowych zabawek. Działalność Wulkana jest kluczowa dla działalności Odessy. Pytanie czy Miller jest szaleńcem, że z narażeniem życia próbuje rozwikłać tajemniczą sprawę z przeszłości? Czy robi tylko dlatego, że znalazł pamiętnik starego Żyda Salomona Taubera, więźnia z Rygi, który po spotkaniu Rochsmanna w Hamburgu doszedł do przekonania, że sprawiedliwość go już nie dosięgnie? Czy motywy Petera Millera są jakieś inne? Jak ta niebezpieczna rozgrywka się zakończy?
Akcja książki rozpoczyna się w dniu 22 listopada 1963 r. kiedy zamordowano Kennedy’ego. Potem stopniowo się rozkręca, potem pędzi coraz szybciej jak szalona, co sprawia, że czytelnik nie może się od tej książki oderwać. Trzeba tą książkę koniecznie przeczytać. Zdecydowanie polecam.
Dzięki rekomendacji kolegi dorwałem książkę „ Akta Odessy” książka jest dobra i naprawdę wstrząsająca i wszystko na to wskazuje, że w dużym stopniu oparta na faktach i miejsca na popisy literackie autor tu miał niewiele. Dlaczego jest wstrząsająca. Przecież tyle było książek o nazistach, w tym kilka z nich recenzowałem. Wiecie moi drodzy czytelnicy co jest najbardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-08
"Akty wiary" Segala to jest genialna i skomplikowana książka, którą rozpatrywać trzeba co najmniej w kilku wymiarach. Lubię takie pogmatwane książki, które dobrze się czyta i nie bez przesady można powiedzieć, że pogłębiają naszą wiedzę o świecie. Co to są te Akty wiary? Rozwodzić sie nie będę, bo po pierwsze mówi o tym cała książka, a po drugie, o jednym z tych aktów autor mówi dosłownie w ostatnim zdaniu, a więc to odebrałoby czytelnikowi przyjemność czytania.
Z jednej strony mamy dużo o religiach judaiźmie i trochę katolicyźmie, w tym też o tym co łączy i dzieli, a także mamy motyw laickiej próby odejścia od wiary, a przynajmniej o pokusach.
W końcu wielu ludzi młodych i nie tylko, zastanawia się, stawia pytania czy Bóg istnieje, o sens wiary?
Głównymi bohaterami jest żydowskie rodzeństwo, Debora i Daniel, dzieci rabina, z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny Luria. Jest jeszcze Tim, irladzki katolik, przyszły ksiądz, który zakochał się w Deborze, Tim, był szagesbojem, czyli służącym, który gasił światło w całym domu szabas, bo tego religia zabrania pobożnym Żydom, i czasem pomagał w inne dni. Tim nauczył się jidisz i hebrajskiego, bo czytał innemu niewidomemu Żydowi Święte Teksty. W domu rabina Mosesa Luria, Tim zakochał się w Deborze już na całe życie, jak się okazało. Debora odwzajemniła to uczucie, sprawiło to przypadkowe, nocne kilkuminutowe spotkanie. Potem los ich rozdzielił. Tim pojechał do seminarium duchownego, a Debora została zesłana, bo tudno to inaczej nazwać, do ziemi świetej, do innej, tym razem ultraortodksyjnej rodzinki, innego rabina, kolegi ojca. Potem Debora uciekła do kibucu, bo nie mogła tego znieść, że własny ojciec tak okrutnie ją potraktował. Natomiast Tim, został wyróżniony studiami w Rzymie. Nie trudno się domyślić, że spotkali się po latach, gdzieś w okolicach Jerozolimy. Efektem tego spotkania był ich syn. Czy Debora i Tim spotkają się ponownie?
"Akty wiary" jest o tym jak to rodzice próbują sobie wyobrażać świat dzieci, a jak to dzieci sobie wyobrażają. Niekoniecznie jest to zgodne z wyobrażeniami rodziców.
To jest na przykładzie Żydów, myślę to dlatego, że to jest bardziej przejaskrawione, niż w chrześcijańskim Zachodzie, podobne motywy mamy u Isaaca Bashevis Singera, chociażby w "Cieniach nad rzeką Hudson" czy w "Spuściźnie" . Mamy tutaj problem na ile to ma sens stosowanie się do reguł wynikajacych z przemyśleń mędrców, którzy wymyslali swoje teorie tysiące lat temu, a więc żyli w kompletnie innych czasach, to co oni widzieli wyglądało zupełnie inaczej niż z tym czym my mamy do czynienia.
Historia nie jest stagnacyjna ulega przeróżnym fluktuacjom za którymi religie bardzo często nie nadążaja. I stąd rodzą sie przeróżne tego typu problemy.
Właśnie dużo jest o manipulucjach jakie zawierają religie np, był motyw, że jedna z duchowych przywódczyń, niejaka Muriel Luria, była rabinem i to w XIV w, manipulacja polegała na tym, że przemilczano ten fakt, i wiele innych, bo tak bylo wygodnie, najwidoczniej, nie było to wcale takie wyjatkowe.
Jak dowiadujemy się z książki w bardziej liberalnych odmianach judaizmu to jest możliwe i zaskakujące jednak. A więc mamy przy okazji głos w dyskusji, jaka toczy się na przestrzeni wielu religii, czy kobiety mogłyby sprawować posługę duchową? Wygląda na to, że autor książki skłania się do zdania, że nie ma co do tego przeciwskazań. Na tym rewolucyjne pytania, chociażby z punktu widzenia katolicyzmu, w tej ksiażce sie nie kończą, bo pojawi sie motyw czy księża, mogą mieć żony, a więc mamy pytanie o sens celibatu?
No i tu pada odpowiedź taka jaka padła w książce anonimowego duchownego "Watykan 2035", którą wcześniej recenzowałem.
Ale wróćmy do rozważań o naszej książce...
Ortodoksyjni Żydzi, przynajmniej jak na nasze Zachodnie standardy, dość surowo traktują swoje kobiety, każąc im w wieku 16 lat, bywa, że i wcześniej, później bardzo rzadko wychodzić za mąż i nie pozwalając sie kształcić. Chyba po to, żeby przypadkiem jakaś kobieta za mądra nie była i rabinem nie została.
Numer ten zrobiła, nasza główna bohaterka, Debora, z tego samego rodu Luria, została rabinem.
Mamy też motyw odstępstwa od wiary, Daniel nie chciał zostać jak ojciec rabinem, został, nie tyle ateistą, co poszukującym. W końcu odnalazł własną drogę...
Ojciec mu tego nie darował nawet przed śmiercią, to coś a propos zacietrzewienia, jakie się rodzicom zdarza...
Jak już wspomniałem mamy motyw wyborów życiowych bardzo trudnych czasem, bo niezgodnych z dogmatycznym wychowaniem. Mamy motyw zakazanej miłości, ograniczonej aż dwoma religiami, Debora już o tym pisałem powyżej, a jej ukochany Tim został arcybiskupem i zaczął robić karierę w Kościele, mógł zajść wysoko, mówiono po cichu, że mógłby zostać papieżem w przyszłości...
No i mamy problem, czy ta miłość, młodzieńcza, trochę szalona zwycięży, czy przezwycięży poteżne ograniczenia mentalne, jak i te liczone na kilometry lub mile jak kto woli?
To jest jedno z pytań, a więc jest to książka o miłości, tak trudnej, że aż niemożliwej.
A jednak...
Ci...
Polecam.
"Akty wiary" Segala to jest genialna i skomplikowana książka, którą rozpatrywać trzeba co najmniej w kilku wymiarach. Lubię takie pogmatwane książki, które dobrze się czyta i nie bez przesady można powiedzieć, że pogłębiają naszą wiedzę o świecie. Co to są te Akty wiary? Rozwodzić sie nie będę, bo po pierwsze mówi o tym cała książka, a po drugie, o jednym z tych aktów...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-05
"Gdzie jest kwatera dla kanoniera?
Marszruta: Cap - nord west.
Brnie artyleria w deszcz,
Targa nią śmierci dreszcz,
Więc gdy się zdarzy chłopcom
Napotkać rasę obcą,
Armatnie mięso zmienią w krwisty befsztyk, tak jest!"*
Dutka ma w książce zatytułowany "Apokryf" ciekawy koncept literacki. Mamy trzy historie i każda kolejna to jeszcze głębsze wejście w główny motyw, a mianowicie chodzi o powstanie żydowskie z lat 132 – 135, znane jako powstanie Bar Kochby. To była prawdziwa masakra, jaką urządziły legiony cesarza Hadriana.
Pierwsza historia, to motyw śląskiego nauczyciela historii, który działał również naukowo. Pewnego dnia otrzymał grant naukowy, co pozwoliło mu wybrać się do Nowego Jorku, i tam w amerykańskich bibliotekach zupełnie przypadkiem natknął się na nieznany nikomu apokryf dotyczący wydarzeń z drugiego wieku.
Potem mamy drugą historię, przenosimy się do Rzymu, rok ok 160, mamy historię młodego rzymianina Sekstusa Juliusza Sewera. Ojciec opowiada mu o swojej przeszłości, kiedy jako legionista brał udział w licznych wojnach, ale to co wydarzyło się w trudnej prowincji Judea przerosło wszystko co widział. Nawet po latach ma coś co byśmy w dzisiejszych czasach nazwali zespół stresu pourazowego PTSD. Dowiaduje się również, że on jako maleńkie dziecko jako jedyny przeżył jedną z masakr ludności cywilnej i potajemnie został przetransportowany do Rzymu i adoptowany przez rodzinę Sewerów. Otrzymał możliwość wyboru czy chce nadal być rzymianinem czy poszukać swojej tożsamości i odpowiedzieć po swojemu na pytanie kim jest i kim chce być.
No i wreszcie ta trzecia historia, czyli opisy epopei wojennych Sewera seniora. Jest to najbardziej wstrząsająca i na pewno najtrudniejsza część tej książki. Sporo się dzieje i litrów krwi przelanych na kartach tej książki policzyć się nie da.
Tak tak to nie pomyłka, jeśli chodzi o powstanie z 132 r. Było coś takiego. Co prawda bardziej znane w historii jest te z 70 r. Wtedy też zburzona została Świątynia Jerozolimska i jej resztki do czasów współczesnych są Ściana Płaczu, jedną z atrakcji turystycznych Jerozolimy. To wydarzenie jest znane chociażby z racji tego, że w swojej publikacji pt. "Wojna żydowska" opisał jest Józef Flawiusz. W sumie to ciekawa postać, był żydem, potem rzymianinem, wszedł do klasycznej historiografii pisząc swoje przemyślenia o wydarzeniach z Jerozolimy i nie tylko, chociażby obrony twierdzy Masada, którą najpierw Żydzi zdobyli, a potem rzymianie postanowili odbić. Co im się powiodło. Ostatni żyjący obrońcy w liczbie 40, postanowili, że wróg nie weźmie ich żywcem. Jeden drugiego zabije, losowali co i jak. Józef Flawiusz miał inne zdanie, i postanowił zakombinować, że on będzie w losowaniu tym ostatnim, który niby sam się zabije. Motyw jest znany w logice i matematyce jako permutacja Flawiusza. Józef Flawiusz przeżył poddał się rzymianom. Ciekawostką jest, że ogniem zapalnym był fakt, że skarbca świątyni zaginęło 17 talentów złota, rzekomo na potrzeby cesarza, co było gigantyczną kwotą. W tym drugim powstaniu chodziło o to, że Rzymianie chcieli przebudować stolicę Izraela na wzór hellenistyczny, Rabini, przywódcy duchowi i moralni ludu sprzeciwili się. No i doszło do wojny!
W kontekście powstania pewnie chodzi nie tylko o różnice kulturowe, ale bardziej o swoistą martyrologię tego narodu, trudno, żeby byli zachwyceni okupacją Imperium Rzymskiego, w dodatku wrogowie pozbawili ich Świętego Miejsca, całego mnóstwa skarbów. Niektóre artefakty z tego zbioru skarbów do dnia dzisiejszego pojawiają się we wszystkich możliwych teoriach spiskowych.
Podsumowując książka jest naprawdę ciekawa, fascynująca, momentami bardzo trudna. Ciekawie autor opisał bohaterów z wszystkich trzech warstw tej koncepcji. Fajnie odwzorowane są realia historyczne zarówno starożytnego Rzymu, jak i Ziemii Świętej. Na pewno ciekawie są opisane motywy wojenne. Cytat z piosenki Kazika co prawda dotyczy wojen współczesnych, ale czy sens i logika wojen się zmieniła przez tysiąclecia czy stulecia? Po za tym, że teraz korzystamy z bardziej skomplikowanych urządzeń, maszyn, do zabijania. A tak to chyba niczym. Krew, cierpienie, ale też z drugiej radość z wygranej, często wzbogacenie się. Ktoś na tym zarabia sprzedając broń. Co jest siłą napędową wszystkich wojen. Niewątpliwie jak ktoś lubi książki historyczne to warto książki przeczytać. Jak widać, mówiąc odrobinkę slangowo, Dutka daje radę. I tego się trzymajmy. Polecam
* Fragment piosenki Kazika pt. "Pieśń o kanonierach", zacytowałem ze str. internetowej: https://www.tekstowo.pl/piosenka,kazik,pies__o_kanonierach.html
"Gdzie jest kwatera dla kanoniera?
Marszruta: Cap - nord west.
Brnie artyleria w deszcz,
Targa nią śmierci dreszcz,
Więc gdy się zdarzy chłopcom
Napotkać rasę obcą,
Armatnie mięso zmienią w krwisty befsztyk, tak jest!"*
Dutka ma w książce zatytułowany "Apokryf" ciekawy koncept literacki. Mamy trzy historie i każda kolejna to jeszcze głębsze wejście w główny motyw, a...
2013-03-09
Przeczytałem ciekawą książkę, taką, które tygryski uwielbiają czytać najbardziej. Nie było opcji, wcześniej czy później na „Atlas chmur” Dawida Mitchela trzeba było wpaść i dobrze, że tak się stało, bo to jest dobra książka. Czytanie „Atlasu chmur” to niezwykłe przeżycie czytelnicze. Przyznać trzeba uczciwie, że nie jest to łatwa książka. Przez połowę książki, dopóki nie pozna się ostatniego z sześciu opowiadań, rozpracowanie o co chodzi w tym interesie jest chyba niemożliwe.
Struktura książki jest taka od pierwszego do szóstego opowiadania, a potem znów mamy w odwrotnej kolejności powrót do pierwszego. Przy czym trzeba wspomnieć, że autor napisał te opowiadania z niesamowitą maestrią językowa. Widać, że autor genialnie operuje językiem pisanym. Każde opowiadanie jest napisane zupełnie innym stylem językowym. Mamy tu kolekcję stylów
literacko - mentalnościowych począwszy od pięknego, wykwintnego, niesamowicie wyrafinowanego literackiego języka aż do wieśniactwa doskonałego. To pokazanie regresu językowego ma za zadanie pokazać czytelnikowi, że na naszych oczach widać prymitywizację języka pisanego i mówionego. A jeżeli dochodzi do regresu języka ma to jakieś przyczyny. Nasza cywilizacja mimo, że się rozwija, to kulturowo upadamy. Czy to jest kwestia tylko słabszej edukacji? Czy po prostu powszechna informatyzacja, niby jest Internet, teoretycznie coś dobrego, ale tak naprawdę to jest śmietnik informacyjny, a także bigbratheryzacja, tabloidyzacja, rozwój kultury obrazkowej, bo po co ludzie mają się męczyć czytaniem, czy w ogóle jakimkolwiek odbiorem tzw. kultury wysokiej, te wszystkie czynniki skutecznie odmóżdżają ludzi kulturowo. Mitchell widzi tu pewne analogie do upadku Cesarstwa Rzymskiego, powołuje się na Gibbona*. Pytanie w związku z tym jest całkiem logiczne, jeżeli autor ma rację, czy rzeczywiście już jest tak cienko z nami, czyli z naszą cywilizacją?
Quo vadis?
Dokąd, do jasnej cholery my podążamy! Bardzo dobre pytanie. W XX wieku mieliśmy jeszcze dość rozumu, żeby Hitlera, Stalina i ich wyrzutków wysłać do diabła, prosto na śmietnik historii, tam gdzie ich miejsce, a jak jest dzisiaj?
Pozornie opowiadania zawarte w „Atlasie chmur” nie mają nic ze sobą wspólnego, bo co może mieć wspólnego Adam Edwing, podróżnik peregrynujący statkiem gdzieś w XIX wieku, z Zachariaszem Bailleyem, pasterzem kóz gdzieś w odległej przyszłości po globalnej katastrofie? Jeden jest człowiekiem cywilizowanym, a drugi jest permanentnym dzikusem żyjącym gdzieś w post-apokaliptycznej rzeczywistości. Właśnie to mają wspólnego, że w człowieku cywilizowanym siedzi dzikus, a w dzikusie siedzi człowiek cywilizowany, a cywilizacja to nic innego jak rodzaj walki wewnętrznej w każdym człowieku. Od tego zależy los cywilizacji czy w ludziach tworzących cywilizację wygra dzikus czy człowiek cywilizowany. Jeżeli wygra dzikus, to nawet najlepsza cywilizację diabli weźmie, a jeżeli dzikus, przezwycięży swój stan naturalnej dzikości, to stworzy cywilizację.
To co piszę wydawać się może proste, ale tak naprawdę ta książka jest wielowymiarowa, bo tworzenie i upadanie cywilizacji jest przecież procesualne, wiec tutaj w książce również musiało to być przedstawione jako swego rodzaju proces. Stąd koncepcja kilku opowiadań i w każdym jakiś główny bohater, który coś symbolizuje i z czymś się musi zmierzyć. Tych sześć opowiadań, sześć różnych mentalności, które wynikają z historyczności, pojawiamy się w takiej epoce, a nie innej, bo historia i teraźniejszość nas kształtuje. Autor tą mentalność, wykazał chociażby na przykładzie jezyka właśnie. Język tych opowiadań odgrywa kluczową rolę.
Pierwsza opowieść to historia Adama Edwinga, podróżnika, który zaprzyjaźnia się z pewnym Indianinem, zbiegłym niewolnikiem. Edwinga usiłuje leczyć, pewien lekarz, a po prawdzie wciska mu ciemnotę, bo chce go okraść.
Czas akcji połowa XIX wieku.
Druga historia, to motyw genialnego muzyka Roberta Frosbishera, ten młody człowiek, biseksualista, który jako geniusz chce wejść do klubu uznanych muzyków. Frosbisher, wierzy, że pomoże mu w tym pewien stary pierdziel Vyvyan Ayrs. Tyle, że stary muzyk raczej odcina kupony od swojej sławy i chce młodego wykorzystać, że niby to on coś nowego, genialnego stworzył. Konflikt interesów jest tu wyraźny.
Czas akcji lata 30 XX wieku.
Trzecie opowiadanie, to motyw dziennikarki Louisy Rey, która odkrywa aferę związaną z elektrownią atomową. W tym opowiadaniu pojawia się profesor Rufus Sixsmith, w poprzednim opowiadaniu, jako młody człowiek był kochankiem Roberta Frosbishera. Naukowcy i politycy usiłują zafałszować rzeczywistość, że niby działalność elektrowni atomowej, nie jest szkodliwa dla środowiska. Luisa Rey dociera do wyników badań Sixmitha, które temu zaprzeczają. Dziennikarka podejmuje beznadziejną walkę z systemem.
Czas akcji lata 70 XX wieku.
Czwarte opowiadanie to interesujące przejścia Timothy’ego Cavendisha, bankrutującego wydawcy. Wreszcie przez przypadek zdołał wydać hit wydawniczy. Cavendish wydał książka zatytułowana „W ryja”, do sukcesu przyczynił się autor, wcale nie genialną pisaniną, ale po prostu wyrzucił z wieżowca jednego z krytyków, i to wystarczyło, żeby z powszechnie krytykowanej książki, ten wytwór pisarski stał się hitem. Na wieść o tym, że konta Cavendisha się zapełniły gotówką obudzili się wierzyciele. Kwoty zadłużenia były zbyt duże. Nasz redaktor musiał zapaść się pod ziemię. I tak się stało, trafił do domu starców gdzieś na prowincji. Wpakował się w niezłą kabałę, bo ktoś próbuje z niego wariata robić.
Czas akcji początek XXI wieku.
Piąta opowieść to dystopijna historia, pewnej sklonowanej młodej dziewczyny
Sonmi - 451 nazywanej fabrykantem. Sonmi tak naprawdę jest golemem, bezmózgim, ludzkim urządzenie pracującej dla korporacji Papa Song sprzedającej fast food'owe żarcie. Sonmi jako fabrykant jest pracownikiem idealnym. Sonmi ma tylko pracować, wręcz harować jak wół, a po osiągnięciu pewnego wieku, kiedy nadaje się do wyrzucenia, wyrzuca się przerabia się na mydło, podstawowy pokarm fabrykantów, a część białek dodaje się do hamburgerów. A więc mamy tutaj stuprocentowy recykling, fabrykanty zjadają same siebie. Czyżby super wyrafinowana cywilizowana cywilizacja miała problem z żywnością, że do wykarmienia ludzi konieczne jest ludzkie
mięso? Ta cywilizacja mimo, że jest bardzo rozwinięta, już jest u progu zagłady. Bo te koncepcje idealnej cywilizacji przyszłości przebijają pomysły Hitlera i Stalina o kilka długości. Rządzą korpopaństwa, które wciskają ludziom ciemnotę. Fabrykanty wierzą w uniesienie, że po odsłużeniu 12 lat w korporacji Papa Song, będą wolne. Ta wolność polega na tym, że nadają się tylko do wyrzucenia, a wiec zrecyklingowania. Bowiem w swej objawionej mądrości szef uznał, że fabrykanty po 12 latach pracy do niczego się nie nadają, bo są zbyt mądre, stają się podatne na różne heretyczne myślozbrodnie. A na to korporacja przecież pozwolić nie może. Sonmi - 451 wymknęła się spod kontroli i zrobił się z tego niezły bałagan!
Czas akcji, początek XXII wieku.
Wreszcie szósta opowieść, to po prostu wielki regres cywilizacyjny. Okazało się, że idealna cywilizacja stworzyła debili, którzy być może są genialnymi informatykami, ale za to nie potrafią rozniecić ognia. Muszą uczyć się od nowa, jak przeżyć, jak skołować żarcie, picie, no i ogrzać się, żeby nie zamarznąć, po prostu muszą uczyć się, jak przeżyć. Główny bohaterem jest Zachariasz, osobnik, ten mimo, że jest dzikusem, jest osobnikiem inteligentnym, nawet czasem zadaje interesujące pytania filozoficzne. Nagle w plemieniu Zachariasza pojawia się niejaka Merynom, przedstawicielka upadłej wielkiej cywilizacji, która zdołała jakimś cudem utrzymać zdobycze cywilizacyjne, mimo ogólnego zdziczenia. Co ciekawe zarówno Merynom jak i Zachariasz wierzą w tą samą boginię Sonmi.
Sonmi, to symbol, starzy bogowie wymarli, bo ludzie przestali wierzyć, dalej wynikło z tego, że zatracili wszelki system wartości, więc Boga trzeba było stworzyć na nowo. Sonmi, której katechizm rozkolportowano w miliardach egzemplarzy doskonale się do tego nadawała.
Czas akcji, daleko, daleko w przyszłości.
Głównych bohaterów łączy jeden i ten sam problem, zostali uwikłani w różne dziwne krzywe fazy, w konsekwencji zostali zniewoleni. Różnica jest zasadnicza, wolności zostali pozbawieni podstępem, albo sami, przez głupotę
rozmienili własną wolność na klepak. I teraz muszą jakoś odkręcić to wszystko, zawalczyć o swoją wolność. Dadzą radę?
Dlaczego warto być wolnym?
W tej kwestii napisałem praktycznie wszystko recenzując „Władce Pierścieni” Tolkiena, nic nowego tu nie wymyślę. Może tylko po za tym, że po cholerę dać się gnoić orkom, którzy są głupi, źli i śmierdzą. I warto takim brudasom własną wolność w ramach promocji oddawać? Zawsze znajdą się jacyś orkowie, którzy chcą człowieka wolności pozbawić i jakiś popieprzony Sauron, który nimi rządzi tym bardziej. Czasem trudno takiego bydlaka rozpoznać, bo diabelstwo jest sprytne. Dzisiaj to rogate badziewie odstraja się w garniak i zostaje prezesem, chociażby Papa Songu i wszyscy łącznie z politykami są na jego usługach.
Ta książka w swojej wymowie jest historiozoficzna. Mamy motyw cywilizacji, że im cywilizacja jest lepsza, tym bliżej jej do upadku, bo dobra cywilizacja tworzy ludzi co najmniej nierozgarniętych, którzy nie są w stanie sprostać wyzwaniom przed którymi stoi cywilizacja, przez co nie jest w stanie sprostać tym wyzwaniom. Jeżeli tak się dzieje, że problemy przerastają ludzi tworzących cywilizację, to może ona tylko podążać w stronę upadku i w końcu upada. W książce najbardziej ze wszystkich bohaterów najbardziej rozgarnięty jest Zachariasz i to on odbuduje cywilizacje od nowa. Wychodzi na to, że Mitchell jest optymistą, że wierzy w to, że raz spieprzoną cywilizację da się odbudować. Mitchell jest przekonany, że złe trendy, które są ewidentne da się jeszcze odkręcić. Bohaterowie Mitchella było nie było zdołali sprostać tym wyzwaniom, i w drugiej połowie książki diabelstwo zbiera cięgi, bo Ci ludzie, mimo, że dali się początkowo skusić, to jednak wzięli się w garść. Pokazali, że chcą walczyć o swoja wolność, pokazali, że mają siłę walczyć o swoje. Wygląda wiec na to, że w tym optymizmie Mitchell polemizuje z panią Aynd Rand, autorki książki „Atlas zbuntowany”. Rand zdaje się stwierdzać, że jeśli mitologiczny Atlas się zbuntuje i pójdzie sobie w cholerę, to cywilizacji która się spieprzyła nie da się odbudować. Mam nadzieję, że to Mitchell, ma racje, że raz skomponowany utwór muzyczny zatytułowany „Atlas chmur” zabrzmi i ludzie słysząc tą melodię, docenią jej geniusz i zapragną dążyć do doskonałości i cywilizacja ocaleje.
Książkę polecam, zdecydowanie trzeba przeczytać.
Ad.
* Edward Gibbon, Zmierzch cesarstwa Rzymskiego
Przeczytałem ciekawą książkę, taką, które tygryski uwielbiają czytać najbardziej. Nie było opcji, wcześniej czy później na „Atlas chmur” Dawida Mitchela trzeba było wpaść i dobrze, że tak się stało, bo to jest dobra książka. Czytanie „Atlasu chmur” to niezwykłe przeżycie czytelnicze. Przyznać trzeba uczciwie, że nie jest to łatwa książka. Przez połowę książki, dopóki nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-08-18
Kim jest John Gałt?
To pytanie w stylu: ile drzew zaliczył sołtys Wąchocka?
A jednak często ono tutaj w tej książce pada. Dotyczy czegoś co jest niemożliwe, a jednak są ludzie, którzy dokonują rzeczy niemożliwych,bo mają inteligencję, inwencję twórczą, po prostu talent do robienia rzeczy wielkich, wręcz niemożliwych i tacy ludzie są niezbędni, dzięki nim świat jakoś się kręci.
Mózgi twórcze pchają ten świat jakoś do przodu.
I motyw tej książki polega właśnie na ile jednostki wybitne mają możliwość twórczego działania, dzięki któremu rozwija się chociażby gospodarka? Bo niewątpliwie jednym z filarów w jakim realizują się genialne mózgi jest gospodarka. Tak właśnie gospodarka, bo trzeba sobie uświadomić, że działalność twórcza geniuszy nie jest oderwana od rzeczywistości, ma wpływ na gospodarkę ma szeroko rozumiany postęp techniczny, który wcześniej czy później wpływa na jakość życia zwykłych ludzi i napędza światową ekonomikę.
Jak wiecie drodzy czytelnicy, ja mając swoje historiozoficzne zacięcie interpretacyjne w swoich recenzjach wyszykuję motywów dotyczących funkcjonowania cywilizacji. Jak się okazuje, tego typu motywy w literaturze pięknej, bardzo często pojawiają, a ja z chęcią je wynajduję i przekonuję w swoich recenzjach, że książek, które dają intelektualnego kopa nie brakuje i takimi książkami warto się zajmować.
Zdecydowanie książka Ayn Rand do tego typu książek należy. Mamy tu kawałek całkiem przyzwoitej filozoficznej zabawy. W dodatku ta książka jest prowokująca, a takie książki uwielbiam w szczególności.
Tu w tej książce, mamy motyw cywilizacji, nieprzypadkowo wiodącą metaforyka jest metaforyka kolejowa, ściśle techniczna, do tego stopnia, że można by tą książkę odebrać jako podręcznik kolejnictwa. Ale to nic z tych rzeczy. Dobrze rozwinięta cywilizacja pędzi niczym nowoczesny ekspres z prędkościami niemożliwymi do ogarnięcia, bo coraz kolejne rekordy prędkości padają przecież. Przyznacie przyjemnie wsiada się do pociągu, który lśni nowością.
A cywilizacja, która ledwo zipie, to pociągi jadące w tempie, wybitnie żółwim, takim że rowerzysta jest w stanie spokojnie taką ciuchcię dogonić, i jeszcze w dodatku lokomotywa i wagony to są stare rozsypujące się rupiecie. Nie trzeba pytać, co myślicie o czymś takim?
To samo dotyczy infrastruktury kolejowej, bo co z tego, że mamy dobry pociąg, jak nie jest w stanie zaszaleć ile fabryka dała, bo tory są w kiepskim, rozsypującym się stanie. Podobnie z dworcami kolejowymi, i innymi elementami szeroko pojętej infrastruktury kolejowej. A więc, żeby kolej można było uznać za dobrą i nowoczesną, wszystko musi działać idealnie i harmonijnie. Bo wystarczy, że posypie się jeden element, to tylko kwestia czasu, że rypnie dosłownie wszystko! Wszystko musi działać idealnie i harmonijnie jak precyzyjny mechanizm.
Podobnie przecież jest z cywilizacją, walnie jeden element, to zgodnie z logiką naczyń połączonych pieprzy się wszystko!
I tutaj jest analogia do infrastruktury kolejowej. Cywilizacja jest niczym innym jak bardzo precyzyjnym harmonijnym mechanizmem, jeżeli coś jest zaniedbane, wszystko leci na łeb na szyję!
I tu w tej książce mamy przedstawiony upadek cywilizacji, od całkiem sensownie funkcjonującej, do momentu krytycznego gdzie człowiek cofa się do epoki kamiennej. Co z tego, że jest w stanie zbudować jakąś kosmiczną technologię, jak nikt nie potrafi zrobić z tego użytku, w efekcie w czego buuuuuuuuuuuuuuuuum! Wszystko diabli bierze!
Jak to możliwe?
Po prostu harmonia została zachwiana harmonia funkcjonowania cywilizacji. Cywilizacja to kilka filarów; politycy, kapłani, uczelnie wyższe, biznes, zwykli ludzie i inne...
Na religii oparta jest moralność. Uczelnie szkolą kadry, zarówno dla władz politycznych, jak i dla biznesu. Biznes, bo biznes, to nie tylko robienie pieniędzy, ale sposób w jaki się do tego dochodzi, który jest pożyteczny dla wszystkich np wynalazki techniczne. No i zwykli ludzie są potrzebni, bo na nich opiera się każda cywilizacja.
Tu w książce biznes miał coraz gorsze warunki do prowadzenia interesu, bo swoje brudne paluszki próbowali wsadzać politycy. Wprowadzili skomplikowane regulacje biurokratyczne praktycznie uniemożliwiające prowadzenie interesu. Ludzie mający głowę na karku i pieniądze stopniowo zaczęli się wycofywać z interesu, co w gospodarce wprowadziło chaos. Rozsypała się cała kolej, ale również z cywilizacji niewiele zostało.
Mamy tu kilka ciekawych postaci, chociażby Dagny Taggart, piękna niezwykle inteligentna kobieta, współwłaścicielka firmy kolejowej Taggart Transcontinental. Dagny ma nowatorskie, ciekawe pomysły na funkcjonowanie kolei, które torpeduje jej brat Jim, no i oczywiście politycy,którzy we wszystko musieli wmieszać. Dalej mamy Hanka Readerna, wynalazcę metalu Readerna, niezwykły wynalazek, który jest torpedowany przez władzę, tylko Dagny, ma odwagę to zakupić i pobudowqać na nowo kolej Rio Nortę, nazwaną koleją Johna Gałta. Ciekawą postacią jest Francisco di'Aconia, kontrowersyjny biznesmen, który rozwalił swój biznes. Szaleństwo, powiecie, niekoniecznie, jak przeczytacie książkę, poznacie motywy tego pana. Jest też sam John Gałt, właśnie ten, wynalazca silnika, postanowił zniszczyć swój wynalazek. Mamy też Hugh Akstona, wybitnego profesora filozofii, jest najlepszy, który z wyboru zmienił, branżę, pracuje jako kucharz.
I kilku innych buntowników z wyboru, ludzi biznesu i najlepszych intelektualistów. Czy ich droga buntu jest dobra? To był ich wybór, a każdy wybór trzeba docenić. Mieli odwagę podjąć trudne decyzje, a takie zawsze są kontrowersyjne Na pewno osiągnęli jedno, przekonali wszystkich, że to właśnie oni są niczym mitologiczny Atlas, który dźwiga na swoich barkach cały świat. Udowodnili, że podcinanie gałęzi na którym siedzą wszyscy jest idiotyczne. Na pewno kosztowna lekcja. Ale czy czasem nie jest konieczna?
Książka powstała w latach 50 XX w. Były trochę inne realia, autorka niczym senator McCarthy zdaje się widzieć obsesyjnie zagrożenie komunizmem. I pewnie we wszystkich widzi wrogów "najlepszego liberalnego amerykańskiego systemu", agentów KGB, którzy chcą zniszczyć demokrację i Amerykę, i ich najchętniej przerobiłaby na kapcie. Jednak mimo, tej tendencyjności myślenia samej autorki, nie wyrzucałby tej książki do kosza zapomnienia, bo jednak wartości, które przekazała w tej książce są przecież uniwersalne i niewątpliwie ponadczasowe.
Teraz mamy przecież globalny kryzys gospodarczy, a wszystko przecież się w USA zaczęło. Amerykanie mają poważny kłopot, bo coś tam u nich źle zadziałało i muszą dumać czy nie są przypadkiem niczym Galeon, na zewnątrz ładnie pięknie, statek, ma złote litery USA, jest wypucowany, ale co jest w środku? Coś tam na pewno trzeszczy, i wymaga naprawy, bo jeśli nie będzie naprawiane, drewno z czasem zbutwieje, i piękny galeon pójdzie na dno plum plum i gówno z niego zostanie.
Książkę zdecydowanie polecam, choć to jest grube tomisko ponad 1100 str, czyta się dziwnie, nie wiadomo o co tam chodzi. Jedna uwaga, najlepiej czytać, to szybko, niemal jednym tchem. Warto trochę czasu poświecić na lekturę.
Zapraszam do lektury i myślenia...
Kim jest John Gałt?
To pytanie w stylu: ile drzew zaliczył sołtys Wąchocka?
A jednak często ono tutaj w tej książce pada. Dotyczy czegoś co jest niemożliwe, a jednak są ludzie, którzy dokonują rzeczy niemożliwych,bo mają inteligencję, inwencję twórczą, po prostu talent do robienia rzeczy wielkich, wręcz niemożliwych i tacy ludzie są niezbędni, dzięki nim świat jakoś się...
2015-07-05
Przeczytałem „Bractwo Czystej Krwi” książka ta jest kolejnym tomem cyklu „Miecz prawdy”. Tym sposobem ta moja fascynująca literacka podróż po uniwersum dwóch światów Goodkinda trwa dalej. Z jednej strony jak już wspominałem Goodkind stosuje Tolkienowski schemat, a z drugiej jednak się od niego odżegnuje być może bardziej niż większość pisarzy tworzących fantasy. U Tolkiena zapewne pamiętacie jak było, sprowadzało się to do tego, że pewien pierścień władzy, a więc magiczny artefakt został zniszczony i zło zostało pokonane. U Goodkinda jest inaczej, jasne, że dobro wygrywa i zło zbiera cięgi. Jednak u Goodkinda wcale nie jest to takie proste i oczywiste. Oczywiście w każdym tomie coś się dzieje i zło przegrywa jakąś batalię, ale przegrywa tylko jedną, ewentualnie kilka bitew, a wojna wciąż trwa dalej i z każdym tomem jest jeszcze trudniejsza, bo zło wciąż jest silniejsze i ani myśli dać się ostatecznie pokonać. A ci z dobrej strony muszą uważać na każdym kroku. U Tolkiena bohaterowie zmierzali się sami z sobą, i tu u Goodkinda też to również jest, ale chyba nie tylko do tego co się sprowadza, tutaj bohaterowie nie ustrzegają się błędów, i jeśli wygrywają to tylko dlatego, że mają dobre serca i są gotowi umierać za sprawę. Mam na myśli to, że wcześniej Richard uwolnił swojego ojca Rahla Posępnego, aby potem ponownie go pokonać i wysłać w zaświaty, a także usunął baszty oddzielające dwa światy, które uwięziły w jednym ze światów sługi Opiekuna. Jednak mimo błędów, które Richard popełnia, robi wiele rzeczy, które sprawiają, że sługi Opiekuna mają olbrzymie kłopoty i ich nadrzędnym celem jest wyeliminowanie Richarda. Jedna z prób jest porwanie Khalan, żeby wciągnąć Richarda w pułapkę. A więc misja poszukiwacza prawdy Richarda ma specyficzny, typowo mesjański charakter. Teraz nawiedzającym sny, głównym sługą Opiekuna, jest Jagang, imperator, czyli władca Imperialnego Ładu. Nazwa „nawiedzający sny” może jest niewinna, ale chodzi tu o to, że moc nawiedzania snów daje olbrzymią władzę i kontrolę nad drugim człowiekiem, bo ukrycie myśli w snach jest praktycznie niemożliwe. I ta wiedza daje olbrzymią władzę nie tylko magiczną.
Od wielu tysięcy lat magia Rahlów chroni przed szkodami jakie wyrządzają nawiedzający sny. Po prostu trzeba wyznać, że jest się lojalnym wobec mistrza Rahla, jedną z form wyznania tej lojalności jest modlitwa do Rahla. A motyw modlitwy strzegącej przed złem ma oczywiście proweniencję chrześcijańską. Wierny powierza swoje sprawy Bogu i prosi Boga, żeby strzegł wyznawcę przed złem. I te motywy z religii chrześcijańskiej są tu w tym cyklu wyraźnie obecne. A więc dla autora to jest istotne, że człowiek potrzebuje Boga, bowiem racjonalny umysł potrafi płatać przeróżne figle i oprócz potrzeb typowo mistycznych, to jest istotna przyczyna, że potrzebujemy Boga. Wspomnieć należy motyw jak najbardziej autentyczny. Racjonalnie myślący marynarze z Tytanika nie widzieli żadnej pieprzonej góry lodowej, to akurat kaprys klimatu, nie ma potrzeby się wczuwać w tego typu analizy, a jednak skierowali statek dokładnie na górę lodową i ładnie popłynęli na dno. Oczywiście racjonalnie trzeba myśleć, bo po to mamy ludzki umysł, który do racjonalnego myślenia został stworzony, ale też zawsze powinniśmy pamiętać, że potrzebujemy Boga, żeby nie popłynąć prosto w objęcia diabelstwa, które tylko na to czeka cierpliwie i czyha, żeby się do duszy ludzkiej dobrać. Wynika z tego, że z czytania literatury można wyciągnąć naprawdę bardzo ciekawe wnioski. Mimo, że ten cykl „Miecz prawdy” wręcz jest przesycony ludzkim okrucieństwem do tego stopnia, że czasami się czytać nie chce, jednak jest przesycony również motywami wiary, a także kwestią, że walka dobra ze złem nie jest żadna ściemą, że ona ma miejsce naprawdę. Dowodzi to tego, że pisząc fantastykę w sposób naprawdę genialny można powiedzieć naprawdę o wielu rzeczach. Jak już wspomniałem Goodkind jest specem od spraw psychologicznych i zgłębia tajniki umysłu ludzkiego. Widać potrzeby wiary w Boga są immanentną cechą natury ludzkiej dlatego o tym wspomina.
Wojna trwa i jak każda wojna jest specyficzną grą błędów, wojnę przegrywa ten kto ich popełni więcej i to spowoduje, że przeciwnik wygra bitwy i wojny. Jednym ze środków do prowadzenia wojen w uniwersum Goodkinda jest oczywiście magia. Jak autor tłumaczy magia nie jest ani dobra, ani zła, jest dobra wtedy kiedy dobrej sprawie służy, a zła kiedy służy złej sprawie. Magią posługują się obie strony i to pomimo faktu, że sługi Opiekuna głoszą, że magia jest zła i trzeba ją zniszczyć. Oczywiście chodzi tu o politykę, w mniemaniu imperatora Jaganga zniszczenie magii zniszczy wroga. A jeżeli da się dorobić do tego jakąś ładną ideologie, która ludzi przekona, to tylko dodatkowy pożytek.
Wojna trwa Richard bierze sprawy w swoje ręce, robi bezprecedensowy manewr postanowił zjednoczyć D’harę, której jest teraz władcą z Middlandami. Czy zdoła przekonać poszczególne kraje wchodzące w skład Middlandów? Kluczem do sukcesu jest matka spowiedniczka Khalan. Akcja rozgrywa się głównie w dwóch miejscach, w stolicy Middlanów Aydindril, a także w pałacu proroków. Ksienią zostaje Verna, która obawia się czy nie jest przypadkiem fałszywą ksienią z proroctwa, zapewniono ją, że nie, fałszywą ksienią jest Ulicia, siostra mroku. Jaki wpływ te wydarzenia w pałacu proroków będą miały na przebieg wojny?
Wojna trwa dalej…
Nie ma opcji, trzeba czytać dalej kolejne części.
Książkę „Bractwo Czystej Krwi” polecam i to zdecydowanie polecam.
Przeczytałem „Bractwo Czystej Krwi” książka ta jest kolejnym tomem cyklu „Miecz prawdy”. Tym sposobem ta moja fascynująca literacka podróż po uniwersum dwóch światów Goodkinda trwa dalej. Z jednej strony jak już wspominałem Goodkind stosuje Tolkienowski schemat, a z drugiej jednak się od niego odżegnuje być może bardziej niż większość pisarzy tworzących fantasy. U Tolkiena...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-02
„Dziś prawdziwych Fremenów już nie ma”, gdyby jakimś czortem Duncan Idaho, a właściwie, mniej więcej setny ghola Duncana Idaho, nie wczuwając się w detale, ghola to po prostu klon, choć troszkę zmanipulowany, a więc bardziej przypominający golema, znał tą piosenkę, to zwiedzając Tuolo, wieś muzealnych Fremenów na pustyni Settir, to ją niewątpliwie by zanucił. W IV części Kronik Diuny zatytułowanej „Bóg imperator Diuny” mamy muzealnych Fremenów, którzy z Fremenami z czasów Muad’Diba praktycznie nic wspólnego nie mają. Po prawdzie już bardziej z nimi ma coś wspólnego Duncan Idaho, którzy w Fremenami, żył walczył za słuszną sprawę, a nawet zginał. A ci kolesie muzealni Fremeni nawet kolorem oczu się różnią. Ci starożytni Fremeni, mieli oczy niebieskie, bo byli od przyprawy uzależnieni, Ci maja brązowe, a więc przyprawy praktycznie nie używają. Duncan Idaho ma z nich nieprzecietną polewę, bo co to za Fremen co ma brązowe oczy? Po Fremenach pozostały niewiele warte rytuały, nawet noże krasnyże, broń Fremenów, pochowali do muzeum, a to już jakaś kpina normalnie. Krasnyż, po prosty nóż służący m. in. do pojedynków, to specjalna broń Fremńska, mająca rangę świętości jak wróg zobaczył krasnyż, to po prostu musiał zginąć, bo inaczej Fremen okryłby się hańbą, gdyby pozwolił wrogowi przeżyć, chyba, że sam zapłaciłby daninę krwi, zginał w pojedynku. Fremeni przez te 3500 lat zeszli na psy, a więc mamy motyw jak upada cywilizacja. Ci sami Fremeni, którzy kiedyś zdołali opanować cały wszechświat, bo byli dzielnymi ludźmi, teraz w najlepsze zajmują się hodowaniem kwiatków, co dla normalnego Fremena , to było jakieś science fiction normalnie, nie tylko dla tego, że hodowanie kwiatów na pustyni to marnotractwo drogocennej wody. Ci Fremeni sprzed lat nie bali się nikogo i dlatego byli nieobliczalni, a Ci muzealni Fremeni, dostaliby wpieprz aż by się kurzyło i pewnie błagaliby o litość. Pozostaje pytanie czy ci muzealni Fremeni odnajdą samych siebie jak na Diunę powrócą czerwie i cała planeta znowu przemieni się w pustynię?
Inaczej wyginą, a wraz z nimi cała pamięć o dzielnych Fremenach.
Przez te 3500 lat Diuna i wszechświatowym imperium rządzi imperator Leto II Atryda Czerw, albo Bóg imperator. Cały czas czytając o Leto zastanawiamy się kim jest, mimo wszystko nie jest bogiem, wszak jest istotą śmiertelną mimo, że przeżył tysiące lat, jest niemal wszechwiedzący, człowiekiem też nie jest, bo opanował go czerw, nie jest też czerwiem, bo jednak zachował jakiś procent człowieczeństwa, nawet kochał taką jedną Hwi Noree, choć tylko platonicznie, do miłości fizycznej nie był zdolny. Trzy tysiąclecia z okładem to kawał czasu, jak ma się władzę nad wszechświatem można zrobić wszystko po swojemu. I Leto to zrobił, w całym wszechświecie mamy same wioski, nawet stolice planet, to co najwyżej małe miasteczka. Charakter metropolitarny ma tylko stolica imperium Onn, która umiejscowiona jest na Diunie. Zauważyłem, że Herbert doskonale kontroluje myśli czytelnika. Jak się o tym czyta, że Leto stworzył ze wszechświata jedną wielką wioskę, to się myśli, co to za zwała, to aż niemożliwe, żeby świat mógł tak funkcjonować, że ludzie zgodzili się na taki Pax Leto*. I tylko młoda Siona, też Atrydka, z kumplami się buntowała, a cały wszechświat siedzi cichutko jak myszki pod miotełką. Ta koncepcja przypomina to co wyspekulował Dukaj w książce zatytułowanej „ Lód” , po prostu mamy tutaj zamrożenie wszelkich procesów historycznych. Wszechświat funkcjonuje w doskonałej stagnacji historycznej. O czymś takim marzą chyba tylko najbardziej zacietrzewieni ideowi konserwatyści i całe szczęście, że te marzenia nie są przez Najwyższego spełniane, bo siedzielibyśmy jako rodzaj ludzki na drzewach. Mam wrażenie, że w ten sposób autor wypowiada się na temat postępu, że po prostu postęp jest konieczny mimo faktu, że przecież nie wszystko musi się nam w postępie podobać.
Czytając, tą część „Diunę” ma się wrażenie, że Leto zna na pamięć „Księcia” Machiawellego i stosuje się do zaleceń płynących z tej lektury. A więc siłą rzeczy mamy tutaj specyficzną filozofię polityki, to dotyczy właściwie wszystkich części: Kronik Diuny” , a więc występują tutaj koncepcje dotyczące roli władcy w państwie, którym rządzi, no i siłą rzeczy udział rządzących w tym całym interesie zarządzania krajem. Co do samego Leto w tej części, pytania dotyczące kim jest Leto?, nie dotyczą tylko i wyłącznie wyglądu, ale tego jak można go oceniać, czy jest potworem, dlatego, że taki już jest czy po prostu sam aspekt sprawowania władzy na nim to wymusiło, w końcu utrzymanie się na tronie 3500 lat to nie lada wyczyn. Zapewne chętnych nigdy nie brakowało, żeby przejąć władzę Leto musiał robić z tym porządek zawczasu, i robił to skutecznie, zanim ktokolwiek o tym pomyślał Leto już o tym wiedział. Dopiero po 3500 latach Ludzie z planet Tleix i Ix, skonstruowali urządzenia, powodujące, że te osoby były niewidoczne dla Leto.
Oczywiście jak w każdej części „ Kronik Diuny” pojawia się motyw religijny tutaj też. Mamy sporo o interakcji religii i władzy. Herbert jest przekonany, że tak naprawdę każda władza potrzebuje religii i dzięki religii dobrze funkcjonuje, bo religia optuje za utrzymaniem porządku rzeczy, a to każdej władzy jest rękę, bo władza boi się rewolucji, zamachów stanu. Religii nie udało się wykorzenić całkowicie z życia społecznego, bo władza nie miała w tym interesu. Rzecz jasna objawieni duchowni też potrzebują władzy świeckiej, bo to władza buduje i utrzymuje potężną pozycję kościołów. Jedni żyją z drugich i na odwrót. To jest polityka. Oczywiście stosunek imperatora do religii jest tutaj typowo makiaweliczny. Kiedy religia jest potrzebna do utrzymaniu ładu we wszechświecie Leto wspiera religię, natomiast sam ani myśli stosować się postanowień religijnych, które wynikły chociażby z dżihad Butleriańskiej. Leto nic a nic się nie krępuje ograniczeniami religijnymi dotyczącymi robotyki, kupuje hurtem komputery, roboty, a nawet ghole Duncana Idaho, co też podlega pod postanowienia antyrobotyckie.
Nie mam wątpliwości Herbert stworzył arcydzieło literatury science fiction.
Polecam.
Ad.
* Pokój Leto
„Dziś prawdziwych Fremenów już nie ma”, gdyby jakimś czortem Duncan Idaho, a właściwie, mniej więcej setny ghola Duncana Idaho, nie wczuwając się w detale, ghola to po prostu klon, choć troszkę zmanipulowany, a więc bardziej przypominający golema, znał tą piosenkę, to zwiedzając Tuolo, wieś muzealnych Fremenów na pustyni Settir, to ją niewątpliwie by zanucił. W IV części...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-08
Czy chcielibyście z Bogiem spędzić weekend?
Dobre pytanie. Autor Wiliam P. Young w książce „Chata” opowiada, że takie rzeczy się zdarzają, bowiem Bóg miewa bardzo ciekawe pomysły jeżeli uznaje, że zachodzi taka konieczność, tutaj w książce zatytułowanej „Chata” Willie, autor, opowiada co spotkało jego kolegę Mackenziego Allena Philipsa, który spotkał Boga, żeby pomóc człowiekowi. Czy tylko na kartach literatury takie numery się zdarzają?
Myślę, że niekoniecznie, bowiem Bóg ma sposoby, żeby do każdego z nas dotrzeć, tylko, że my często tego nie zauważamy, i mam wrażenie właśnie o tym traktuje ta książka. Ma ona wiele wymiarów. Oczywiście podstawowy to pogaduszki Macka/Mackenzie’ego z Bogiem, a ściślej całą trójcą świętą. Bóg, przedstawiony oryginalnie jako kobieta Elisia, Jezus z tej racji, że mimo, że jest Bogiem jest też człowiekiem, jest po prostu sobą, no i duch św., w postaci drugiej kobiety Sarayu. Drugi wymiar tej książki, to motyw, że to co czytelnik tutaj znajduje w sposób genialny może odnieść do siebie samego, bo oprócz kwestii związanych z wiarą, które są najważniejsze są też motywy psychologiczne. Ta książka to coś w rodzaju specyficznej psychoterapii, czyli można zaryzykować śmiało tezę, że najlepszym psychologiem jest Bóg, bo zna każdego z nas z dobrej i tej gorszej strony. Trzeba tylko Bogu zaufać, no i wierzyć, a w konsekwencji układać sobie relacje z Bogiem. Tylko i aż zarazem. Trzeciej warstwy można się domyśleć, przemiana, którą przeżył główny bohater, które z tego wszystkiego wynikła. Tego typu transformacje zdarzają się wcale nie tak rzadko, świadczą one tylko o jednym, jeśli człowiek otworzy serce na działanie Boga, zawsze będzie ono skuteczne.
„Chata” Younga jest książka wyjątkową, powoli wchodząc czytelniczo książki z zakresu religii dostrzegam coraz lepiej ich niesamowity przekaz. W pewnym sensie podobna była książka o. Manjakala „Widziałem wieczność” traktuje ona o wizycie duchownego w zaświatach i ma ona swego rodzaju moralitorski przekaz. A tu Mackenzie pojechał na miejsce zbrodni, i teoretycznie był właśnie tam choć prawdopodobnie doszło do jakiejś tajemniczej podróży w czasie i przestrzeni. Tam Mackenzie uczy się ufać Bogu, chociażby wędrując z Jezusem po wodzie, jest to swego rodzaju symbol wiary i zaufania Bogu, którą Mack odnalazł. A także co ciekawe Bóg pomógł Mackowi w kwestii uzdrowienia relacji z innymi ludźmi. To wszystko czego Mack doświadczył doprowadziło do jego uleczenia i przemiany. Jak dokładnie do tego doszło? A to już przekonajcie się sami moi drodzy czytelnicy sięgając po tą książkę.
Wybitny artyzm książki zatytułowanej „Chata” polega na tym, że jest to książka absolutnie dla każdego, bo każdy znajdzie cos dla siebie, i to niezależnie od światopoglądu, stosunku do religii i Boga, który ma czytelnik. Główny bohater Mackenzie teoretycznie jest osobą wierzącą, jednak na skutek życiowej tragedii w jego rodzinie zaczął chodzić swoimi ścieżkami i mieć pretensje do Boga, że nie uchronił jego córeczki przed tym co ja spotkało. Missy została brutalnie zgwałcona i zamordowana. Cała rodzina Macka przez kilka lat miała problemy, żeby się po tym wydarzeniu pozbierać. I Bóg postanowił wezwać Macka, żeby przybył do miejsca zbrodni, tytułowej chaty. Mack posłuchał, przybył. I rozpoczęły się te fascynujące i trudne rozmowy, padły trudne pytania i trudne odpowiedzi. Mack dowiedział się, że jest przez Boga kochany jak każde dziecko Boga, i że pragnie tego, żebyśmy wszyscy byli zbawieni. Te kwestie o tym niezwykłym miłosierdziu są niesamowite.
Przyznaję, że dla mnie osobiście ta książka jest ważna i dała mi do myślenia. Bez wątpienia ta książka może sprawić, że każdy z czytelników ma szanse zrozumieć wiele spraw odnośnie Boga i religii. Pozwala ułożyć obraz Boga w głowie na nowo. A z tego może wyniknąć wiele dobrych rzeczy naszym życiu. Dlatego nie mam wątpliwości w tej materii, że tą książkę koniecznie trzeba przeczytać.
Polecam.
Czy chcielibyście z Bogiem spędzić weekend?
Dobre pytanie. Autor Wiliam P. Young w książce „Chata” opowiada, że takie rzeczy się zdarzają, bowiem Bóg miewa bardzo ciekawe pomysły jeżeli uznaje, że zachodzi taka konieczność, tutaj w książce zatytułowanej „Chata” Willie, autor, opowiada co spotkało jego kolegę Mackenziego Allena Philipsa, który spotkał Boga, żeby pomóc...
2012-06-10
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo udumali sobie zrobić wojenkę, oni uzyskują co chcieli, a ludzie, których posyłają na wojny za nich giną. Ciekawe, że na to autor kładzie duży nacisk, zwłaszcza na cierpienie kobiet w czasie wojny. A więc wojna to nie tylko polityka, wojna, to olbrzymia danina krwi, którą płacą narody. Wojna u Sapkowskiego to największy demon, którego nawet wiedźmin, nie jest w stanie ukatrupić.
Pisząc recenzje "Szachisty" pisałem o związkach historii z fantastyką i udowadniałem wydawać by się mogło wybitnie heretyczną tezę, że są i to duże. Sapkowski to potwierdza. Związki historii z fantastyką są olbrzymie. Kreując świat fantastyczny, żaden pisarz nie jest oderwany od świata rzeczywistego, a to z tej okazji, że to świat rzeczywisty go ukształtował i siłą rzeczy tworzone metaforyki muszą mieć oparcie w rzeczywistości. Rozważania Sapkowskiego są przepełnione historią. Świat Sapkowskiego jest zmienny, zawsze tam "coś się kończy, coś się zaczyna", i to nie jest tylko i wyłącznie bieżąca polityka duża czy mała. Ale czas historyczny u Sapkowskiego to również długie trwanie, przeliczne na setki, a nawet tysiące lat. A więc jest to czas przede wszystkim geohistoryczny, czas przemian w przyrodzie. I dlatego Sapkowski tyle truje o tym, że mieszkańcy globu smrodzimy tą planetę różnymi naszymi wynalazkami, kompletnie nie myśląc o przyszłości. Autor wręcz bezczelnie pisze, że ludzie to istoty prymitywne, kompletnie nie myślące. To raczej prowokacja intelektualna, która daje do myślenia. Ciekawy sposób dawania do myślenia, pisarz każdego z nas bluzga równo, nie czai się. Sapkowski pisze o zmianach klimatycznych, a więc każe nam czytelnikom uświadomić sobie, że klimat podlega pewnym fluktuacjom, i że nie ma tak dobrze, że również my mamy na to wpływ co się dzieje na planecie. Oczywiście autor nie ogranicza się tylko do rozważań o długim trwaniu sporo piszę o koniukturalnym trwaniu, a więc to co jest związane z ekonomią, a wiec świat Sapkowskiego jest kompletny, mamy tu fluktuacjach sezonowych o cenach, pieniądzu, wzlotach i upadkach, gospodarczych, o radzeniu sobie w różnych sytuacjach np wiedźmin zabija dziwne stwory, inni radzą sobie inaczej, żeby przeżyć.
Mamy również sporo o klasycznej historii. Świat Sapkowskiego ma jakąś przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, każdy z tych elementów składa się na proces historyczny. Nasza przeszłość ukształtowała nas, teraźniejszość ukształtuje przyszłość, ale też poprzez teraźniejszość, możemy rozumieć przeszłość. A więc to wszystko jest czasem historii, jest procesem. Konkretnie w powieści, autor pisze, że wszystkie miasta pobudowały elfy, również drogi, przypominające drogi rzymskie. Krasnoludy mają przemysł na wysokim poziomie. Pisarz nam uświadamia nam czytelnikom, że ludzie przeszłości byli inni, trochę inaczej myśleli, inne mieli pomysły na tworzenie cywilizacji, ale tworzenie cywilizacji jest procesualne, wiec dzięki nim, dzięki temu, że byli inni my do tego co mamy teraz doszliśmy. A więc nasza cywilizacja nie jest tworzona od zera, tylko na podbudowie czegoś co było, a więc odpowiedzialność jest duża, bo cywilizację da się rozwalić i to szybciej niż myślimy. Świat Sapkowskiego to wiele gruzów świetności dawnych cywilizacji, które popadły w zapomnienie.
Autor odnosi się do pomysłu chrztu ognia jaki kiedyś miało Święte Oficjum czyli inkwizycja, po prostu puszczanie ludzi, zwłaszcza czarownic z dymem. Normalnie bezczelnie śmieje się, że to był objaw dewiacji seksualnej lub jakiejś innej psychozy, to już robota dla fachowców z zakresu psychiatrii czego konkretnie, śledczych w ramach procesów inkwizycyjnych, i na podstawie tego oraz głupoty uczyniono oręż walki o prawdę objawioną. Autor śmieje się, że argumentacja na rzecz palenia i topienia czarownic, i jeszcze parę innych ciekawych metod było, są tak prymitywne, że to się po prostu w głowie nie mieści, że w obronie świętej wiary po prostu robiono krzywdę ludziom.
Świat Sapkowskiego jest logiczny i kompletny, jest historyczny.
W poprzednim tomie w sumie niewiele było o głównym bohaterze wiedźminie, bo po wydarzeniach na Thanned ponad miesiąc kurował się w lesie Brookilońskim, szczegółów dowiadujemy się teraz, że był w fatalnym stanie. Driady uratowały mu życie, jeszcze ciekawsze jest to co dowiadujemy o Yennefer. Czarodziejka została, po prostu spakowana, jako figurka została przemycona przez czarodziejkę Francescę Findabair do nowo utworzonego przez Nilfgaard państwa elfickiego Doliny Kwiatów, Franceska, zwana Stokrotką z Doliny kwiatów została królową, tego państewka. I tak dopiero po ok 50 dniach Yennefer uwolniono, rozpakowano, żeby mogła wziąć udział w obradach tajnego, nowo utworzonego przez czarodziejki tajnego stowarzyszenia, w celu a jakże uprawiania własnej polityki, ponad podziałami przynajmniej w teorii, bo tam zaproszono, również Stokrotkę z Doliny kwiatów, ale również czarodziejki z Nilfgaardu. Yennefer wzięła udział, ale przez portal się wymknęła szukać Ciri. Czarodziejki z tej rady, mają ciekawy cel polityczny, powołać Ciri, na królową nowego zjednoczonego imperium północnego, równego potencjałowi Nilfgaardowi. A więc stawka kwestii odnalezienia Cirii rośnie, ciekawe co na to wiedźmin i Yennefer? A co królowie, co na to cesarz Nilfgaardu? Panie mają intrygujące pomysły. Ciekawe czy sensowne? Jakoś kiepsko to widzę.
Geralt rusza szukać Ciri, mamy tutaj klasyczną powieść drogi, przypominającą pomysł Tolkiena, zbiera się drużyna, która wędruje szukać dziecka niespodzianki. Geralt przeżywa chrzest ognia, chwilowo angażuje się w wir wojny. Poszukiwania Cirii trwają nadal, ta nadal się znajduje się w grupie rozbójniczej. Zabija, ale śmierć, za nią podąża. Jakie jest przeznaczenie?
Czytelnik nie będzie zawiedziony czytając kolejny tom sagi o wiedźminie.
Rewelacja!
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-16
Zapraszam was teraz moi drodzy czytelnicy do lektury „Cyberiady” Stanisława Lema. Te wydanie z 1978 r. którym dysponowałem jest bardzo ładne zawiera w sobie mnóstwo rysunków, których zadaniem jest sprawieniem, że ta podróż po Lemowskim uniwersum „Cyberiady” będzie fascynująca. To wydanie zawiera w sobie również „Bajki robotów”, które są tutaj swoistym wprowadzeniem do właściwej „Cyberiady”, acz niewątpliwie są jej integralna częścią bowiem klimat obydwu tych części jest równie bajkowy, choć rzeczywiście rozważania zawarte w „Cyberiadzie” są bardziej skomplikowane, jeśli chodzi o metaforykę. Co nie znaczy, że w bajkach jej nie ma. W jednym z opowiadań znaleźć można nawiązanie do Biblii, do słynnego pojedynku Dawida z Goliatem. U Lema ten pojedynek toczą dwa roboty, jeden gigant, a drugi tak mały, że jest mikroskopijny.
I można by przypuszczać, że ten mały nie ma szans, ale…
Te opowieści Lema chociaż zaliczają się do gatunku science fiction, to jednak czytelnik może odnieść wrażenie, że te opowieści w dziwny sposób podryfowały w kierunku fantasy. Science fiction, bo wiadomo jest kosmos, są koncepcje przyszłości, rozważania, że roboty jako sztuczna inteligencja będą bytami równie fascynującymi jak ich twórczy, czyli ludzie zwani tutaj bladawcami. A klimat fantasy tworzy ta wykreowana przez autora bajkowość tych wszystkich opowieści. Ciekawe jest to, że czytelnik dowiaduje się, że nie tylko ludzie tworzą roboty, bo tworzą je również inne roboty zwani tutaj konstrukcjonistami. Mamy tutaj opisane przygody dwóch robotów konstrukcjonistów Klapaucjusza i Trurla.
Obydwaj myśliciele chociaż są przyjaciółmi to jednak na gruncie zawodowym rywalizują ze sobą. I to jest ciekawie opowiedziane.
Z reguły gdy mam do czynienia ze zbiorem opowiadań, to zajmuję się jednym, tutaj jednak postawiłem zrobić wyjątek z dwóch powodów, te wszystkie opowiadania Lema są tak genialne, że trudno wybrać jedno, a po za tym ta książka stanowi jedna integralną całość. I tak warto do niej podejść.
Ten świat robotów opisany przez Lema jest naprawdę fascynujący. A co tam ciekawego można o takiej kupie żelastwa powiedzieć? Oprócz tego jak wygląda tego typu indywiduum, jakie ma parametry techniczne i funkcje itp. A cóż zdziwicie się Lem dokonał tak niesamowitej antropomorfizacji, że te roboty są niesamowicie ludzkie, np. zajmują się poezją, zadają pytania filozoficzne np. co było pierwsze bladawiec czy robot?, pytają o istotę kosmosu? Pytają również o rolę Wielkiego Programisty czyli Boga, a więc w konsekwencji zastanawiają się czy robot może mieć coś takiego jak dusza? Ciekawe są w tej książce postaci elektrorycerzy, którzy jak na rycerzy z porządnej bajki przystało zakochują się, walczą w turniejach, pokonują potwory żeby zdobyć robotyckie piękności. Smoków podobno nie ma, ale co za problem wynająć jakiegoś konstrukcjonistę, żeby stworzył jakiegoś fajnego potwora, którego będzie można rozpieprzyć na miliard kawałków.
Dużą rolę w tych opowieściach odrywają władcy poszczególnych planet, czyli królestw. Bardzo interesująca jest refleksja na ile polityczne koncepcje uszczęśliwiania robotyckich poddanych przez ich królów mają sens? Wynika z tego, że polityczna odpowiedzialność również na odległych planetach myślących maszyn jest podobna jak tu u nas w świecie realnym, choć królowie czasem o tym zapominają. Lem bardzo ciekawie opisuje swoich robotyckich królów i książąt nadając im cechy, którzy miewali władcy absolutni, a przecież wiemy, że nie brakowało wszelkiej maści szaleńców, którym było np. robienie z konia senatora, a to chyba jedno z najmniej szkodliwych szaleństw, bo bywały znacznie ciekawsze, które prowadziły do śmierci milionów ludzi. Lem umiejętnie wtrącił swoje trzy grosze do refleksji politologicznej, ale uczynił to w sposób wyraźny i widoczny. Dokładnie tak jak to zrobił C. S. Lewis, w „Opowieściach z Narnii” mając to przekonanie, że forma baśni jest jak najbardziej odpowiednia, żeby mówić dzieciom co jest ważne w polityce.
„Cyberiada” jest napisana oczywiście w stylu Lemowskim, a więc Lem bawi się językiem pisanym tworząc niesamowite kombinacje słowotwórcze rozwijając przy tym niesamowicie wyobraźnię czytelnika. Książka jest po prostu genialna!
Koniecznie trzeba przeczytać.
Zapraszam was teraz moi drodzy czytelnicy do lektury „Cyberiady” Stanisława Lema. Te wydanie z 1978 r. którym dysponowałem jest bardzo ładne zawiera w sobie mnóstwo rysunków, których zadaniem jest sprawieniem, że ta podróż po Lemowskim uniwersum „Cyberiady” będzie fascynująca. To wydanie zawiera w sobie również „Bajki robotów”, które są tutaj swoistym wprowadzeniem do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tytuł tej książki „2049” Rafała Cichowskiego sugeruje, że to coś w rodzaju hołdu Georgowi Orwellowi, wszak jego „Rok 1984”został wydany w roku 1949. I chyba coś w tym jest, te dwie książki łączy jedno, ludzie odpowiednio zmanipulowani są skłonni pozbyć się własnej wolności i mimo, że praktycznie jej nie mają to są w zasadzie szczęśliwi. No może z wyjątkiem paru jednostek, które wyłapuje i niszczy Wielki Brat. Orwell w swojej książce rozpracował ideologie totalitarne w tym faszyzm i komunizm. U Orwella ludziom wystarczyła ideologia, a sami praktycznie żyli w nędzy, przynajmniej tak to trzeba określić według cywilizowanych standardów. A tu mamy coś przeciwnego. Wielki Brat u Cichowskiego uznał, że skoro komunizm itp. ideologie zbankrutowały, trzeba dać ludziom coś innego, zdobycze kapitalizmu. I to jest szokujące, bo system kapitalistyczny odpowiednio przerobiony może sam w sobie służyć do niewolenia ludzi wcale nie w mniejszym stopniu jak systemy oparte na ideologiach. Tutaj ten system jest praktycznie bezideowy, bowiem jedyną ideologią jest pieniądz, i to jest jego cecha charakterystyczna. I jak się okazuje taki system funkcjonować może nie tylko na kartach powieściowych chociażby „ Nowego wspaniałego świata” Huxleya, ale także w rzeczywistości. Ten numer robią komuniści chińscy, zdali sobie sprawę, że system oparty na ideologii Marksa, Lenina i Mao, trzeba przeprogramować i wzbogacić o zdobycze kapitalizmu. Pozornie połączyli ogień z wodą, ale to się udało i działa całkiem sprawnie. Mamy motyw dwóch miast Ketry „A” , i Ketry „ B” i co ciekawe motyw złotej klatki wcale nie jest nowy, bo realnie zastosował go król Francji Ludwik XIV, który uznał, że z punktu widzenia jego interesów jako władcy będzie bezpieczniej jak wsadzi całą bandę dworaków, szlachtę w szczególności, do Wersalu i będzie miał wszystkich na oku. Motyw, że ludzie siedzą w wieżowcach ciekawie opisał Głuchowski w „Futu.re” tam cały glob to gigantyczne wieżowce. Nic innego praktycznie nie ma. Funkcjonuje komunikacja między wieżowcami. Tutaj u Cichowskiego mamy kilka wieżowców Ketry „ A”
Tutaj rządzący siedzący na najwyższych piętrach Zero Tower uznali, że będzie lepiej jak osoby inteligentne będą pod kontrolą w złotej klatce. Bo w Ketrze „ A” mają wszystko czego można zapragnąć, dobre wykształcenie, łatwą pracę, łatwe pieniądze, dobrobyt na wysoko zaawansowanym poziomie technologicznym. Książka mnie zaskoczyła pozytywnie również tym, że nawiązuje do osiągnięć Janusza Andrzeja Zajdla speca od fantastyki socjologizującej. W „Limes inferior” inteligencja czyli nadzerowcy byli kontrolowani, bo podzerowcami nikt specjalnie się nie przejmował, ci żyli w najzwyczajniejszym Matriksie i nie wiedzieli co się dzieje. Wszyscy mają formalnie wyższe wykształcenie, tak jak tu w książce Cichowskiego w Ketrze „ A”.
Tutaj jest coś podobnego jednostki które mogłyby rozpieprzyć system wrzuca się do Ketry „A”, problem jest tylko z dwoma osobami Robertem Welkinem i jego ojcem Kenu Retter’em, architektem, twórcą Ketry „A”, któremu jakoś nie marzyło się zamieszkanie w mieście marzeń, w dodatku Kenu Retter jest podejrzewany o to, że to on że jest hakerem, nick: Vincent Noir, wrogiem publicznym nr. 1, który ma zamiar zniszczyć Ketrę „A”. Ktoś na górze w Zero Tower uznał, że trzeba zrobić z tym porządek. I tu pojawi się nasz główny bohater. Decyzją sądu Ketry „ A” został wydalony na niższy lewel, dosłownie, bo najniższe poziomy Ketra „ A” znajdują się 100 m. nad Ziemią. A dosłownie wiadomo to miało być wygnanie z raju.
Stało co się miało stać, Robert Welkin ląduje w Ketrze „B” na początku przeżywa traumę, bo wiadomo na górze jak mówią o sobie ci z tego lepszego miasta, spędził całe życie i zlądował na dole. I co? Przechwycił go od razu szef mafii Leonard Constantine, który uznał, że ktoś taki mu się przyda, oferuje dobrze płatna pracę w branży Public Relation, czyli w zasadzie robi to samo co dotychczas, miał tylko świadomość, że pracuje dla przestępców i jeden kaprys szefa może sprawić, że straci łepetynę w sensie dosłownym. Robert Welkin poznaje przy okazji Ketrę „B” dobrze się bawi, wydaje mnóstwo pieniędzy na używki i panny. I ani myśli robić to czego od niego oczekują na górze w Zero Tower, a co zrobiłby praktycznie każdy, czyli nie szuka własnej rodziny, czyli swojego ojca, którego agenci Ketry „ A” chcą dopaść. Czy Robert Welkin jest durniem? Czy po prostu wiedział, że jeśli jego ojciec ma przeżyć musi go zostawić w spokoju? A to już sami oceńcie moi drodzy czytelnicy. Tak czy siak Robert Welkin robi swoje brudząc sobie rączki współpracą z mafią i ląduje na moralnym dnie. Korzysta też z wolności, która w tym gorszym świecie jest i oczywiście jest niedoceniana, bo wszyscy marzą o tym, że chcą do Ketry „ A” . Jak się potoczą losy Roberta Welkina? Czy jest skazany na dożywocie w Ketrze „B”? Nie patrzcie tylko moi drodzy czytelnicy na ostatnie zdanie w książce, bo szlag trafi całą przyjemność czytania.
Książka jest po prostu genialna warto ją przeczytać i zapoznać się z koncepcją Cichowskiego. Zdecydowanie polecam.
Tytuł tej książki „2049” Rafała Cichowskiego sugeruje, że to coś w rodzaju hołdu Georgowi Orwellowi, wszak jego „Rok 1984”został wydany w roku 1949. I chyba coś w tym jest, te dwie książki łączy jedno, ludzie odpowiednio zmanipulowani są skłonni pozbyć się własnej wolności i mimo, że praktycznie jej nie mają to są w zasadzie szczęśliwi. No może z wyjątkiem paru...
więcej Pokaż mimo to