-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2015-01-07
2010-08-01
Koontz - mistrz! Świetne połączenie survival horroru z apokaliptycznym science-fiction! Klimat Armageddonu i filmów o zombie, który jednocześnie zaskakuje i przeraża. Staram się nie używać tego określenia w stosunku do książek ale w tym przypadku czuję się wręcz zobowiązany - zajebiste! Nie czytałem co prawda "Wojny światów" ale widziałem film i jeśli powstałby jakiś obraz na podstawie tej powieści to jestem pewien że przebiłby ten Spielbergowski. A pojawiające się tam stwory i atmosfera niepewności przywodzi mi na myśl Half-Life'a (taka gra), strach i zgroza nie opuściły mnie aż do ostatniej strony... i jeszcze długiej chwili potem...
Koontz - mistrz! Świetne połączenie survival horroru z apokaliptycznym science-fiction! Klimat Armageddonu i filmów o zombie, który jednocześnie zaskakuje i przeraża. Staram się nie używać tego określenia w stosunku do książek ale w tym przypadku czuję się wręcz zobowiązany - zajebiste! Nie czytałem co prawda "Wojny światów" ale widziałem film i jeśli powstałby jakiś obraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-17
Odświeżyłem sobie po latach. Książka prawdziwie ponadczasowa. Salinger pisze o życiu jak mało kto. O czym dla mnie jest "Buszujący w zbożu"? O drodze którą myślę musi przejść większość z nas. W pewnym momencie swojego życia zaczynasz dostrzegać otaczające cię fałsz, obłudę, głupotę, hipokryzję, cwaniactwo, maski, pozory, komercję, ludzką złośliwość i podłość. Zaczynasz się więc przed tym bronić używając do tego ironii, sarkazmu, nawet arogancji. Buntujesz się przeciw zastanemu porządkowi świata, odrzucasz normy, szukasz własnego sensu, własnej drogi i własnego miejsca. Chcesz buszować w zbożu i chronić te dzieci i swoje dzieciństwo bo tylko one są niewinne i jeszcze nieskażone... Ale później przychodzi opamiętanie, uświadamiasz sobie że to droga donikąd, co najwyżej jesteś na najlepszej drodze do stania się frustratem. Pewne rzeczy trzeba po prostu zaakceptować, czas dorosnąć i dojrzeć, nabrać pokory i wziąć odpowiedzialność za siebie, bo może jest dla kogo żyć! Nie umierać za sprawę, a skromnie dla niej żyć. Piękne i podnoszące na duchu zakończenie powieści. Lekcja życia od Salingera.
Holden Caulfield to natomiast bardzo złożona postać o której można by długo dyskutować. Dla jednych to zbuntowany gówniarz, a dla mnie także i jego przywary stanowią o jego człowieczeństwie. To jedna z najbardziej ludzkich literackich postaci jakie spotkałem. Sama powieść jest przepełniona w moich oczach głębokim humanizmem. Bohater irytuje nas bo Salinger podstawia nam pod nos lustro i każe patrzeć. To właśnie my i dlatego tak łatwo wielu czytelników z nim się utożsamia. "Buszujący w zbożu" to opowieść o wrażliwej i myślącej jednostce próbującej odnaleźć się w rzeczywistości. Dookreślić się w niej, znaleźć swój cel i sens. Pod tym względem powieść stoi w jednym rzędzie z egzystencjalnymi dramatami Camusa czy rozważaniami Sartre'a.
Co mnie jeszcze urzekło to niezwykły klimat. Głównie nocna odyseja Holdena po Nowym Jorku ma w sobie coś hipnotyzującego. Bohater snuje się po tym mieście jak ten De Niro w "Taksówkarzu" Martina Scorsese. Niby takie realistyczne ale coś w tym niezwykłego. To się właśnie chyba zwykło zwać klimatem. Inna sprawa - język. W latach 50 XX wieku książkę przez te wszystkie kolokwializmy a także za treść uznano ze niemoralną i nieprzyzwoitą. Dzisiaj co najwyżej mogą u nas wywołać lekki uśmieszek te wszystkie "Rany kota! Serio! Nie kituje". Swoją drogą to pokazuje jak bardzo przesunęły się przez te sześćdziesiąt lat granice języka i treści oraz tego co uznaje się za wulgarne i amoralne.
Co jeszcze mogę powiedzieć o tej powieści? Momentami zabawna, monetami niepokojąca i nieprzyjemna, a momentami urocza i urzekająca. Rozczulające są sceny z udziałem Holdena i jego siostry. Zwłaszcza ta ostatnia. Zakończenie natomiast jest tak naprawdę otwarte. Zasugerowano nam szczęśliwe zakończenie ale tak naprawdę nie wiemy co dalej pocznie Holden, jaką drogę obierze i czy się "opamięta". "Buszjącego w zbożu" nie postrzegam jedynie jako książki o zbuntowanym nastolatku dla zbuntowanych nastolatków. U mnie przynajmniej jest to proces, który jakoś tam przez całe moje życie powraca. Miewam czasami tak jak Holden swoje utopijne marzenia o chatce w lesie, odcięciu się od tego wszystkiego i o wiecznym "buszowaniu w zbożu". Ale Salinger nieustannie uświadamia mi co jest tak naprawdę w życiu ważne. I dlatego to jest książka ponadczasowa, klasyczna i zasłużenie kultowa.
Odświeżyłem sobie po latach. Książka prawdziwie ponadczasowa. Salinger pisze o życiu jak mało kto. O czym dla mnie jest "Buszujący w zbożu"? O drodze którą myślę musi przejść większość z nas. W pewnym momencie swojego życia zaczynasz dostrzegać otaczające cię fałsz, obłudę, głupotę, hipokryzję, cwaniactwo, maski, pozory, komercję, ludzką złośliwość i podłość. Zaczynasz się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-18
Hmm... aż strach coś pisać odnośnie tej książki... przeczytałem większość tutejszych komentarzy pod "Bogiem Urojonym" i to co uderza to oczywiście skrajność opinii i bardzo emocjonalny oddźwięk względem tego co Richard Dawkins napisał. Jak to zwykle na forum bywa gdy zawiązuje się nigdy nie rozstrzygnięta dyskusja wierzących z niewierzącymi. Ile ludzi tyle opinii, a monopolu na prawdę nikt nie ma, (tym bardziej na prawdę ostateczną) ani Dawkins, ani najtężsi filozofowie i oświecone umysły. Ale dziesięć gwiazdek bezczelnie wiszących nad moją opinią już wskazuje na to po której stronie się opowiedziałem. Jestem zatem jedną z tych skrajności ale chcę być uczciwy względem swych odczuć. I pewnie już kręci głową z niesmakiem ten który "Boga urojonego" czytał i uznał ten tytuł za bezwartościowy. Jesteśmy jednak na lubimyczytac.pl a nie na teologicznym czy filozoficznym forum. A ja lubię czytać i czytanie tej książki sprawiło mi dużo przyjemności, w takim sensie że dawno nie czytałem czegoś tak wciągającego, fascynującego i nie będącego przy tym beletrystką. Stąd moja wysoka ocena. Nie chcę iść dalej, pisać wywodów na rzecz obrony Dawkinsa lub obalania go, wciągania się w dyskusje na temat istnienia Boga lub jego nieistnienia. Już dość chyba napisano. Dla mnie to po prostu świetnie czytająca się książka, dająca do myślenia, wzbudzająca kontrowersje i prowokująca do dyskusji, czego chcieć więcej od literackiego wytworu?
Hmm... aż strach coś pisać odnośnie tej książki... przeczytałem większość tutejszych komentarzy pod "Bogiem Urojonym" i to co uderza to oczywiście skrajność opinii i bardzo emocjonalny oddźwięk względem tego co Richard Dawkins napisał. Jak to zwykle na forum bywa gdy zawiązuje się nigdy nie rozstrzygnięta dyskusja wierzących z niewierzącymi. Ile ludzi tyle opinii, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-16
Nazwisko Zajdla znane jest chyba każdemu fanowi polskiej fantastyki. Wszak chyba każdy słyszał o nagrodzie imienia Janusza Zajdla przyznawanej corocznie najlepszym utworom rodzimej fantastyki. Ale ilu fanów Sapkowskiego, Pilipiuka i innych tak naprawdę go czytało? Coś mi się wydaje że niewielu. Kim był ów Janusz Zajdel? Sam się nad tym zastanawiałem. Jego książki nie są aż tak znane i popularne jak utwory współczesnych fantastów. W końcu jakoś udało mi się trafić na jakąś jego powieść. I teraz już wiem że ta nagroda nosi jego imię nie bez kozery.
"Cylinder van Troffa" to twarda inteligentna fantastyka naukowa i do tego pełną gębą. Powieść z początku wyglądała mi na jakiś rodzaj dystopii, kolejna wizja przyszłego antyutopijnego społeczeństwa (taki trochę Orwell w kosmosie). Nieźle, pomyślałem ale niezbyt oryginalnie... po czym im dalej tym mi bardziej szczena opadała. Dostałem nie jedną, nie dwie rewolty, ale kilka pod rząd! Z początku wiemy tyle co główny bohater ale im dalej czytamy tym więcej się dowiadujemy i tym bardziej wszystko się gmatwa (w sensie pozytywnym). W pewnym momencie już nie możemy się oderwać póki nie dojdziemy do ostatniej strony i mówiąc kolokwialnie robiąc sobie co najwyżej przerwy na siku :)
A więc mamy tu pewną pesymistyczną i przerażającą wizję przyszłej ludzkości i Ziemi. Jest to scenariusz bardzo logiczny i wcale nie tak nieprawdopodobny (w ogóle nie doszukałem się w książce żadnych błędów logicznych czy nonsensów). Żeby za wiele nie zdradzać powiem że Zajdel chwyta się zagadnień iście demograficznych i socjologicznych, w tym tak poważnych tematów jak przerost ludzkiej populacji, eugenika czy funkcjonowanie całych społeczeństw. Poza tym mamy jeszcze tytułowe urządzenie - cylinder van Troffa, będące nieco inną odmianą wehikułu czasu (echa H.G. Wellsa pobrzmiewają przez całą powieść). A jakby tego wszystkiego było mało, na dokładkę jeszcze przepiękna historia miłosna. I majstersztyk gotowy!
"Cylinder van Troffa" to jedna z lepszych sci-fi jakie czytałem. Śmiało stawiam ją na równi z dziełami Dicka i Lema. Polecam wszystkim szukającym w fantastyce głębszych treści. To powieść która zmusza do myślenia i ciągłego główkowania, przy której co chwila musiałem odetchnąć i przemyśleć to i owo. Nie mówiąc już o zakończeniu które jest tak zamotane (coś typu: książka o książce o książce w innej książce!) że chyba nawet słynna "Incepcja" przy tym wysiada :) A ponoć to nie jest najlepsza powieść Zajdla. Jeśli tak to już boję się pomyśleć jak wyglądają jego szczytowe osiągnięcia!
Nazwisko Zajdla znane jest chyba każdemu fanowi polskiej fantastyki. Wszak chyba każdy słyszał o nagrodzie imienia Janusza Zajdla przyznawanej corocznie najlepszym utworom rodzimej fantastyki. Ale ilu fanów Sapkowskiego, Pilipiuka i innych tak naprawdę go czytało? Coś mi się wydaje że niewielu. Kim był ów Janusz Zajdel? Sam się nad tym zastanawiałem. Jego książki nie są aż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-02
Ta książka boli... naprawdę. Często człowiek słyszy dużo pochwał i superlatyw o jakieś książce, że to "najbardziej przerażający horror wszech czasów! przeczytaj koniecznie!", później się czyta takie coś i przychodzi rozczarowanie... ale "Dziewczyna z sąsiedztwa" to nie jest taki przypadek. To wyjątek, coś z czym jeszcze się nie spotkałem w literaturze... Te zaledwie trzysta stron wali w nas z całą siłą i nie pozwala się podnieść po ich przeczytaniu... Tak jak tu wszyscy piszą: szokuje i przeraża, jednocześnie nie pozwalając się od niej oderwać. Ale co więcej uważam że jest to przede wszystkim opowieść przeraźliwie smutna i niesłychanie dołująca... Po tej lekturze można dosłownie zwątpić w gatunek jakim są ludzie. Historia w której autor odkrywa przed nami najgorsze ludzkie instynkty: poczucie władzy nad drugim człowiekiem, czerpanie przyjemności z zadawania bólu czy przyzwolenie i obojętność na zło. Po prostu czarna bezdenna otchłań mrocznej strony ludzkiej natury... Bez wątpienia jest to najmocniejszy thriller, dramat i horror zarazem, ostatnich lat! (można różnie klasyfikować tą książkę, ja bym ją uznał jako tragedię... tragedię człowieka) Pozostaje mi tylko przytoczyć cytat z "Medalionów" Nałkowskiej: "Ludzie ludziom zgotowali ten los."
http://book-music-movie.blogspot.com
Ta książka boli... naprawdę. Często człowiek słyszy dużo pochwał i superlatyw o jakieś książce, że to "najbardziej przerażający horror wszech czasów! przeczytaj koniecznie!", później się czyta takie coś i przychodzi rozczarowanie... ale "Dziewczyna z sąsiedztwa" to nie jest taki przypadek. To wyjątek, coś z czym jeszcze się nie spotkałem w literaturze... Te zaledwie trzysta...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-07
Kompletnie inna od pozostałych stricte horrorów. Język można określić jako poetycki i wyszukany, mam tu na myśli liczne twory słowne których dopuścił się autor (tłumacz zapewne musiał się trochę namęczyć) jak: ZPINOM, BAF!, skarbiemój itp. Wszystko to sprawia że ciężko jest wejść w ten świat, a w dodatku początkowo akcja bardzo się wlecze, do tego stopnia że miałem ochotę "smerdolić" tę książkę i zaprzestać czytania. Jednak popełniłbym wielki błąd bo wraz z posunięciem akcji zaczynamy lubić te wszystkie dziwactwa. A "złamazia" i stworzenie z nieskończenie srokatym bokiem [długaśnik!] nie licho mnie wystraszyły! I jeszcze ten malowniczy Księżyc Boo'ya... Podsumowując King zawarł chyba wszystko co najlepsze: trochę dramatu, obyczajówki, dreszczowca, horroru i przede wszystkim opowieści miłosnej... aż się pod koniec wzruszyłem.
http://book-music-movie.blogspot.com
Kompletnie inna od pozostałych stricte horrorów. Język można określić jako poetycki i wyszukany, mam tu na myśli liczne twory słowne których dopuścił się autor (tłumacz zapewne musiał się trochę namęczyć) jak: ZPINOM, BAF!, skarbiemój itp. Wszystko to sprawia że ciężko jest wejść w ten świat, a w dodatku początkowo akcja bardzo się wlecze, do tego stopnia że miałem ochotę...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-02
Kryminał doskonały? Na to wygląda. Potężne wrażenie na mnie zrobiła Agatha Christie tym tytułem. Niebywała prostota fabularna (bo to przecież tylko dziesięć osób odciętych od świata na wyspie) idzie w parze i świetnie współgra z zawiłością intrygi (ale nie przekombinowaniem jak to się wielu autorom zdarza). Do tego atmosfera paranoi i wzajemnych podejrzeń, napięcie i suspens jak u Hitchcocka, ciągłe typowanie zabójcy i logicznego rozwiązania oraz ten dreszczyk podczas czytania (niemal jak przy rasowej powieści grozy!) którego dawno nie doświadczyłem.
Ponadto nie ma tego czego nie lubię we współczesnych powieściach tego gatunku, czyli: żadnego pisania na siłę, lania wody, doczepiania jakichś niepotrzebnych wątków i zbaczania z tematu, po prostu kryminał na 100% który się dosłownie wciąga za jednym posiedzeniem! Wiadomo że ten gatunek jednymi motywami i schematami stoi i dlatego dzisiejsi twórcy muszą coraz częściej zbaczać a to w stronę obyczajowości, a to w kwestie społeczne, a to jeszcze inaczej eksperymentując... mnie jednak najbardziej interesuje sedno, czyli zagadka, gra w podchody między mną a autorem, i dokładnie to dała mi Agatha Christie, niebezpodstawnie ochrzczona mianem królowej tego rodzaju literatury. Przypomniała mi jaką świetną zabawą jest czytanie kryminałów :)
Kryminał doskonały? Na to wygląda. Potężne wrażenie na mnie zrobiła Agatha Christie tym tytułem. Niebywała prostota fabularna (bo to przecież tylko dziesięć osób odciętych od świata na wyspie) idzie w parze i świetnie współgra z zawiłością intrygi (ale nie przekombinowaniem jak to się wielu autorom zdarza). Do tego atmosfera paranoi i wzajemnych podejrzeń, napięcie i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-12
Co tu pisać... arcydzieło gatunku! Jedna z najlepszych utopii i dystopii jakie wymyślono. Mistrzostwo zarówno pod względem formy (języka, neologizmów) jak i treści (wielość i ważkość podejmowanych tematów). I śmieszno i straszno. Śmichy-chichy nas w pewnym momencie czytania opuszczają i przechodzi nas dreszcz niepokoju. Daje do myślenia. Kto wie czy nie była to prorocza wizja, w pewnym sensie i w nieco odmienionej formie już aktualna. Pozycja obowiązkowa chyba dla każdego. Podobnie jak Orwellowski "Rok 1984", trzeba znać! Po lekturze "Kongresu futurologicznego" filmowy "Matrix" nie wydaje się już taki oryginalny i odkrywczy :P
Co tu pisać... arcydzieło gatunku! Jedna z najlepszych utopii i dystopii jakie wymyślono. Mistrzostwo zarówno pod względem formy (języka, neologizmów) jak i treści (wielość i ważkość podejmowanych tematów). I śmieszno i straszno. Śmichy-chichy nas w pewnym momencie czytania opuszczają i przechodzi nas dreszcz niepokoju. Daje do myślenia. Kto wie czy nie była to prorocza...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-22
Tytuł bynajmniej nie jest wynikiem próżności autora, nie jest to też dowcip czy tylko parafraza dzieła Hawkinga. Tu naprawdę na tych pięciuset stronach jest historia prawie wszystkiego! W każdym razie prawie całej nauki. Od mikrokosmosu komórek, atomów i kwarków, po makrokosmos wszechświata czy nawet wszechświatów. Dla kogo to książka? Dla każdej rozumnej istoty rodzaju ludzkiego żyjącej na planecie Ziemia w Układzie Słonecznym, w galaktyce Drogi Mlecznej... Czyli dla ciebie też :) Podstawowa wiedza o otaczającym nas świecie, a jednak tak nam nieznana. Kurdeee! Czemu w szkołach tak nie uczą? Czemu nie przekazują tak fascynującej przecież wiedzy w tak przystępny sposób jak uczynił to Bill Bryson? Teraz patrząc lata wstecz widzę jak "zamordowano" w szkołach naukę. Gdyby tak Bill Bryson pisał podręczniki szkolne! Po sobie mogę powiedzieć że na ponurą ironię zakrawa fakt, że człowiek dopiero po zakończeniu oficjalnej edukacji znajduje w sobie zainteresowanie i fascynację otaczającym go światem... Ale dobre i to! A to głównie dzięki takim popularyzatorom nauki jak Bill Bryson.
"Krótka historia prawie wszystkiego" imponuje głównie tym że jest to pozycja napisana przez zafascynowanego laika dla innych laików. I w tym jej siła. Profesorowie i ludzie nauki rzadko kiedy mają dar przekazywania wiedzy w jasny, klarowny i przystępny sposób. Bryson jako pasjonat posiada oczywiście te umiejętności, a co więcej posiada też poczucie humoru. Książkę czytałem długo bo przez miesiąc, ale to dlatego że dawkowałem sobie wszystkie fakty i ciekawostki, delektując się zdobywaną wiedzą. Te pięćset stron to podróż przez wszystkie ważne dziedziny świata nauki. Biologia, chemia, fizyka, astronomia, geologia, geografia, archeologia, antropologia i wszystkie inne "-logie". To także historia ludzkich odkryć i wynalazków. W tym kontekście to historia naukowców, odkrywców, amatorów, dziwaków, ekscentryków, geniuszy, oszustów, głupców i ignorantów. Historie przywłaszczania odkryć, przypisywania sobie zasług, niesłusznych zapomnień w dziejach historii i innych ciekawych nieznanych powszechnie faktów. Masa ciekawostek i anegdot! Jedne komiczne i zabawne, inne dramatyczne. Poza tym gubiłem się w kosmicznie wielkich i kosmicznie małych wielkościach i liczbach! Ale to dobrze. Jak przyjemnie jest się tak zagubić w tym niezrozumiałym zadziwiającym świecie! W tym mikrokosmosie i makrokosmosie. Ilość moich złapań się za głowę i mindfucków podczas czytania "Krótkiej historii..." - niezliczona.
Mistrzostwo popularnonaukowego stylu. Nagroda Kartezjusza przyznana dla Brysona przez Unię Europejską za popularyzację nauki jest w pełni zasłużona. Tym tytułem autor uświadomił nam jakim cudem i niebywałym szczęściem (z kosmicznego i ewolucyjnego punktu widzenia) jest życie. I jak mało jeszcze wiemy o nim, o naszej planecie i o tej rzeczywistości wokół nas. Doprawdy zadziwiające... Możemy jako ludzkość śmiało powtórzyć za Sokratesem: "Wiem że nic nie wiem". Przeczytanie tej jednej książki równe jest obejrzeniu kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu programów popularnonaukowych na Discovery Science. A i tak Bryson ma nad nimi przewagę, bowiem uporządkował wszystko na zaledwie kilkuset stronach jednej książki.
Tytuł bynajmniej nie jest wynikiem próżności autora, nie jest to też dowcip czy tylko parafraza dzieła Hawkinga. Tu naprawdę na tych pięciuset stronach jest historia prawie wszystkiego! W każdym razie prawie całej nauki. Od mikrokosmosu komórek, atomów i kwarków, po makrokosmos wszechświata czy nawet wszechświatów. Dla kogo to książka? Dla każdej rozumnej istoty rodzaju...
więcej mniej Pokaż mimo toPierwsza powieść napisana przez Mastertona i od razu przebił sam siebie, bo podobno lepszej już nie stworzył (ciągle czytam jego książki ale na lepszą jeszcze nie trafiłem). Zaledwie dwieście stron ale ten ciężki, mroczny klimat ciemnego szpitala, indiańskich czarów i mocy wszedł mi w pamięć. Misquamacus straszy! Na pewno sięgnę jeszcze bo dalsze części cyklu Manitou.
Pierwsza powieść napisana przez Mastertona i od razu przebił sam siebie, bo podobno lepszej już nie stworzył (ciągle czytam jego książki ale na lepszą jeszcze nie trafiłem). Zaledwie dwieście stron ale ten ciężki, mroczny klimat ciemnego szpitala, indiańskich czarów i mocy wszedł mi w pamięć. Misquamacus straszy! Na pewno sięgnę jeszcze bo dalsze części cyklu Manitou.
Pokaż mimo to2015-02-13
Przypuszcza się, że zamiar napisania Małego Księcia powstał latem 1941 roku, kiedy Exupery przebywał w szpitalu w Los Angeles. Problemy zdrowotne pogłębione były przez osobiste kłopoty, między innymi kryzys jego małżeństwa. Przyjazd jego żony Consuelo z Francji, zmobilizował Exupéry’ego do ukończenia Małego Księcia. Pisarz rozszerzył wówczas wątek róży, której pierwowzorem była postać żony. Pisał o tym w liście do niej, wyrzucając przy tym sobie, podobnie jak to czynił Mały Książę w stosunku do róży: "Ale ja chyba nie zawsze wiedziałem, jak troszczyć się o Ciebie". Żałował też później, że zadedykował swe dzieło przyjacielowi a nie Consuelo. Niedługo po ukazaniu się książki drukiem Exupéry wyjechał do francuskiej bazy lotniczej w Afryce Północnej. Podobnie jak Mały Książę, który opuszczając swą planetę miał więcej nie zobaczyć swojej róży, tak on na zawsze rozstał się z Consuelo.
W dzieciństwie "Mały książę" wydawał mi się taką dziwną absurdalną bajeczką. W wieku nastoletnim dostrzegałem już te wszystkie myśli i przesłanie ale nie robiły one na mnie wrażenia. To znaczy rozumiałem je ale myślałem: ot jakieś takie pretensjonalne złote myśli, pseudofilozofia... Minęło z dziesięć lat od tamtego czytania... Dziś kończyłem czytać "Małego Księcia" totalnie rozklejony i rozbity na kawałeczki. Absolutnie piękna, głęboka i mądra książka, niesamowicie słodko-gorzka. Począwszy od dedykacji po opis ostatniego obrazka. W końcu dotarłem do dna tej książki ale potrzebowałem na to lat.
Antoine de Saint-Exupery, francuski pisarz, poeta, napisał "Małego Księcia" na rok przed swoją śmiercią. Być może pozostawił nam drogowskaz jak warto przeżyć swoje życie? Do tej książki wcale nie trzeba dorosnąć czy dojrzeć, trzeba po prostu swoje przeżyć. Więc moja rada: jeśli na dzień dzisiejszy "Mały książę" to dla ciebie sentymentalne banały, truizmy, pseudofilozofia i "oczywiste oczywistości", to daj sobie czas. Wyzbądź się cynizmu. Przeżyj trochę swojego życia. A potem wróć do tej książki. Bo jest tu coś ważnego. I bądź w kontakcie ze swoim wewnętrznym dzieckiem.
Przypuszcza się, że zamiar napisania Małego Księcia powstał latem 1941 roku, kiedy Exupery przebywał w szpitalu w Los Angeles. Problemy zdrowotne pogłębione były przez osobiste kłopoty, między innymi kryzys jego małżeństwa. Przyjazd jego żony Consuelo z Francji, zmobilizował Exupéry’ego do ukończenia Małego Księcia. Pisarz rozszerzył wówczas wątek róży, której pierwowzorem...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-02-11
Zwykle omijam dział fantastyki i bestsellerów szerokim łukiem ale w tym wypadku się skusiłem i... nie żałuje żadnej wydanej złotówki! Dużo już o niej napisano więc od siebie dodam tylko tyle że to wielowarstwowa i bogata powieść którą można odczytywać na wiele sposobów i która jest czymś więcej niż kolejną wersją post-apokaliptycznego science-fiction...
Zwykle omijam dział fantastyki i bestsellerów szerokim łukiem ale w tym wypadku się skusiłem i... nie żałuje żadnej wydanej złotówki! Dużo już o niej napisano więc od siebie dodam tylko tyle że to wielowarstwowa i bogata powieść którą można odczytywać na wiele sposobów i która jest czymś więcej niż kolejną wersją post-apokaliptycznego science-fiction...
Pokaż mimo to2016-11-19
Tak, tak, wiem, brzmi śmiesznie i absurdalnie ale to coś więcej niż trzyminutowy wzbudzający uśmiech politowania filmik na jutubie o teoriach spiskowych. Poświęciłem na ten tytuł chyba parę miesięcy bo ilość i natłok informacji w niej zawartych jest przytłaczający. Każdy akapit czytałem po kilka razy, każdą informację analizowałem, sprawdzałem w innych źródłach, poddawałem w wątpliwość, dlatego też tyle mi się zeszło ale nie żałuję. I teraz istnieją dwie możliwości: albo przeczytałem jedną z najważniejszych książek w swoim życiu albo już do reszty dałem sobie wyprać mózg! Obie opcje są niepokojące. Czyżbyśmy żyli w aż takim Matrixie?! Znajduję potwierdzenie wniosków Icke'a w codziennej obserwacji rzeczywistości i wydarzeń na świecie. Wszystko układa się w jakąś niebywałą i logiczną całość (z tym że coś co jest logiczne nie znaczy od razu że jest prawdziwe). I teraz mam problem. Gdzie kończy się zdrowy rozsądek a zaczyna ignorancja? Do którego momentu wierzyć? Kiedy przekracza się granicę między człowiekiem myślącym samodzielnie i dążącym do prawdy a paranoikiem i szaleńcem? Kto mną manipuluje? Władcy tego świata? Czy może David Icke? A może sam sobie to wszystko wkręcam? Problem ze spiskową teorią dziejów jest taki że... no właśnie, to teorie. A z drugiej strony termin "teorie spiskowe" został wymyślony przez CIA by zdyskredytować i ośmieszyć fakty przez nazwanie ich właśnie "teoriami" ...oczywiście to teoria na temat teorii... i tak można ad infinitum, to znaczy aż do momentu wylądowania w pokoju bez klamek... zdecydowanie jest to tytuł który burzy światopogląd. Dawno żadna książka mi tak nie namieszała w głowie. Tylko teraz pytanie: czy to było oświecenie czy pranie mózgu? Po przeczytaniu jestem bliżej prawdy o świecie czy bliżej oszołomstwa...?
Tak, tak, wiem, brzmi śmiesznie i absurdalnie ale to coś więcej niż trzyminutowy wzbudzający uśmiech politowania filmik na jutubie o teoriach spiskowych. Poświęciłem na ten tytuł chyba parę miesięcy bo ilość i natłok informacji w niej zawartych jest przytłaczający. Każdy akapit czytałem po kilka razy, każdą informację analizowałem, sprawdzałem w innych źródłach, poddawałem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-12
Spełniony sen neomarksistów i lewaków. Gotowy scenariusz postępowania dla iluminatów czy innych globalnych władców do zrealizowania ich Nowego Porządku Świata. Trochę się cykam. Orwellowski Winston Smith miał chociaż odrobinę wolności w swojej głowie (do pewnego momentu ale miał). Huxleyowscy bohaterowie natomiast (Bernard Marks, Lenina) nie mają nawet świadomości własnego zniewolenia. Nie wiadomo co gorsze. Niewola świadoma ale akceptowalna czy szczęśliwe życie w błogiej nieświadomości własnego zniewolenia. Nie chcę tu dramatycznie wieszczyć realizowania się wizji Huxleya ale kilka punktów stycznych już jest. W powieści utworzono Republikę Świata, rzecz dzieje się w Londynie, ale mowa tu też o Europie Zachodniej. Przypadek? Co się dzieje od paru lat w Europie Zachodniej? Dążenie do zachowania dobrobytu za wszelką cenę, za cenę wyższych wartości. Życie ma być łatwe, lekkie i przyjemne. Wymiana wolności za bezpieczeństwo (w ramach tzw. walki z terroryzmem gotowi jesteśmy oddawać coraz więcej własnej wolności). Odchodzenie od Boga i religii, przerabianie kościołów na dyskoteki ("istniało tak zwane chrześcijaństwo, istniał tak zwany Bóg"). Próba zniszczenia i podważenia rodziny jako fundamentu (gender studies, genderyzm). Desakralizacja śmierci, odarcie śmierci z tajemnicy i godności (eutanazja, "cywilizacja śmierci"). Rozwiązłość seksualna, małżeństwo jako przeżytek (w końcu "każdy należy do każdego"). Warunkowanie zachowań (na razie "tylko" przez telewizję, media, reklamy). Próba narzucenia i ujednolicenia poglądów, własne myślenie nie jest mile widziane (Wspólność, Stabilność, Identyczność). Płytkie rozrywki zamiast prawdziwej sztuki (w powieści czuciofilmy wypierające Szekspira, a obecnie głupawe blockbustery 3D, 4D może i 5D wypierające klasyków literatury i czytelnictwo). Zaspokajanie potrzeb, zwierzęcych instynktów, hedonizm. Pigułka na wszystko? Póki co nie istnieje, ale narkotyzacja i farmakologia chyba idzie tym kierunku. Słowem, wieje grozą!
"Nowy wspaniały świat" to iście diaboliczna książka. Ale diaboliczność Huxleya polega nie tylko na profetyzmie autora, możliwości urzeczywistnienia jego wizji. Mnie osobiście bardziej niepokoi to, że ten świat jest naprawdę... wspaniały. Wszyscy piszą że przeraża ich ta dystopia. Natknąłem się jednak na dwie trzy opinie użytkowników którzy wyrazili chęć zamieszkania w takim świecie, nie widząc w nim nic przerażającego. I ja ich w pewnym sensie rozumiem. Świat Huxleya to równie dobrze antyutopia co utopia. Właściwie nikomu nie dzieje się tam krzywda. Brak wojen, chorób, bólu, cierpienia. Każdy żyje w dobrobycie i jest szczęśliwy (nieświadomy ludzkiego potencjału ale jednak szczęśliwy). Mustafa Mond jest cholernie przekonujący! To wszystko ma sens! Cała budowa tego społeczeństwa jest z rozumowego punktu widzenia logiczna, pragmatyczna i sensowna. Dopiero na poziomie emocji coś się w człowieku buntuje, że to nie tak, że to nieludzkie, pozbawione człowieczeństwa i zaprzeczające setkom lat humanizmu. Ale czy myśmy przypadkiem też nie zostali na przestrzeni całej swojej cywilizacji uwarunkowani? Tylko inaczej, w inny sposób? "Ludzkość została uwarunkowana na wiarę w Boga" mówi Mustafa Mond i obawiam się że może mieć rację. I czymże są te nasze "wyższe" wartości. Czy nie są tylko pięknie brzmiącymi sloganami? Sztuka? Filozofia? Demokracja? Wszystko jest względne.
Zawsze wierzyłem w równowagę we wszechświecie. I powieść Huxleya mnie tylko w tym utwierdza. Wierzę że cierpienie i zło istnieje nie bez powodu, jest po coś, pozwala docenić jasną stronę świata. I ten świat który mamy (ze wszystkimi nieszczęściami) jest najlepszym z możliwych. Powszechna szczęśliwość i szczęście dla każdego to utopia. A jeśli uda się ją zrealizować będzie to zamaskowany koszmar (tudzież złudny raj), odbędzie się to ogromnym kosztem. Coś za coś. Albo wyższe wartości, sztuka, religia, duchowość, prawda, piękno, wolność, samorozwój... albo spokój, bezpieczeństwo, stabilizacja, konsumpcja, dobrobyt. Jestem cholernie ciekaw przyszłości i tego czy ludzkość stanie przed takim wyborem, o ile już nie stoi... Wybitna książka, tyle daje do myślenia, raz przekonuje mnie do jednej racji, raz do drugiej (pal licho czy to plagiat od polskiego pisarza czy nie). Póki co cieszę się że mam prawo do bycia nieszczęśliwym.
Spełniony sen neomarksistów i lewaków. Gotowy scenariusz postępowania dla iluminatów czy innych globalnych władców do zrealizowania ich Nowego Porządku Świata. Trochę się cykam. Orwellowski Winston Smith miał chociaż odrobinę wolności w swojej głowie (do pewnego momentu ale miał). Huxleyowscy bohaterowie natomiast (Bernard Marks, Lenina) nie mają nawet świadomości własnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-02
Plucie na bohaterów? Szarganie świętości? Niczego takiego nie zauważyłem. Przeciwnie. Zychowiczowi zależy na kształtowaniu świadomości historycznej Polaków. Przy zachowaniu należytego hołdu dla powstańców, Zychowicz nie boi się krytykować samej idei powstania. W skrócie: mieliśmy świetnych żołnierzy oraz fatalnych dowódców i polityków. Gorzka prawda zamiast pięknych mitów. Bardzo logiczne i rozumowe podejście do tematu. Zychowicz właściwie rozwija tu tezy znane i postulowane od bardzo dawna. Mackiewicz, Cat-Mackiewicz, Nowak-Jeziorański. Faktem jednak jest, że są to tezy niepoprawne politycznie. Ale ile jeszcze musi upłynąć czasu żebyśmy mogli uczciwie i rzetelnie podejść do tematu celowości Powstania i naszych działań podczas II wojny światowej? Minęło 70 lat, myślę że Zychowicz i inni mają do tego prawo. Ja osobiście czuję się nieco oszukany. Oszukany przez system szkolnictwa i lekcje historii. Chociaż "oszukany" to za mocne słowo. Chodzi raczej o niedopowiedzenia. A te niedopowiedzenia rozwija właśnie Zychowicz. Daję 10/10 bo dawno przy czytaniu książki nie towarzyszyły mi takie emocje. Przesłanie "Obłędu '44" podsumowałbym tak: pamięć powstańców czcijmy, ale nie róbmy z niej narodowej bajki.
Plucie na bohaterów? Szarganie świętości? Niczego takiego nie zauważyłem. Przeciwnie. Zychowiczowi zależy na kształtowaniu świadomości historycznej Polaków. Przy zachowaniu należytego hołdu dla powstańców, Zychowicz nie boi się krytykować samej idei powstania. W skrócie: mieliśmy świetnych żołnierzy oraz fatalnych dowódców i polityków. Gorzka prawda zamiast pięknych mitów....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-27
Ach Emmo! Ty biedna głupia pindo... jak ty mnie wkurzasz i jak mi cię żal jednocześnie! Trzeba mieć talent żeby stworzyć tak antypatyczną i tak tragiczną zarazem postać, która nas irytuje i której wyczyny potępiamy, ale gdzieś tam mimo wszystko nam jej żal, bo wiemy że jest ona ofiarą. Ofiarą własnych rojeń, uczuć i własnego umysłu. Wszyscy piszą że to świetne i wnikliwe studium kobiecej psychiki. I pewnie mają rację, ale dostrzegam tu jeszcze coś więcej. Wierzę że Flaubert wypowiadając słynne "Pani Bovary to ja!" miał na myśli coś więcej niż tylko wieloletnią pracę nad swoim opus magnum. Dla mnie "Pani Bovary" jest nie tylko o kobiecie i dla kobiet. To uniwersalny archetyp pewnej osobowości, wcale nie tak bardzo zależny od płci (przekonanie że tylko płeć piękna miewa "humory" i nie wie czego chce, uważam za dość fałszywe i seksistowskie). Podczas czytania zmuszony byłem zadać sobie pytanie: kim jestem że ją tak łatwo osądzam? Ile jest we mnie takiej neurotycznej i rozchwianej Emmy? I pewnym momencie zorientowałem się: o kurde! to o mnie! Pani Bovary to ja! I nie chodzi tu wcale o romansowanie. Po prostu jestem taką jednostką jaką opisuje Flaubert. To jednostka wiecznie nieszczęśliwa, niedoceniająca tego co ma, przekonana że prawdziwie życie toczy się zawsze gdzieś tam a nigdy tu gdzie jest. Jednostka melancholijna do przesady, niegodząca się na role społeczne jakie jej przydzielono, egocentryczna i skupiona tylko na sobie, żyjąca już tak bardzo w świecie ułudy i swoich wyidealizowanych marzeń że aż powoli się w tym zatracająca. Rozczarowanie rzeczywistością wynikające z poszukiwania wymyślonego sobie ideału i idei które istnieją tylko w naszej głowie. Tak to jest gdy nasze "projekcje" są niedostosowane i biorą górę nad "zwyczajną" rzeczywistością. I albo zejdziesz na ziemię albo to cię zniszczy.
Co do formy to styl pisania Flauberta jest bardzo ładny i przystępny, co nie zawsze przecież idzie w parze. Nieraz zachwyciłem się malowniczością opisów czy jakimś szczegółem, choć zwykle nie przepadam za takim impresjonistycznym stylem pisania. Ciekawie w "Pani Bovary" mieszają się schyłkowy, nagięty aż do przesady romantyzm, realizm społeczny Balzaca czy Dickensa, naturalizm Zoli oraz zapowiedź psychologii typowej dla Dostojewskiego. Co mnie natomiast razi to ta nadmierna egzaltacja. Za dużo tu jednak tego romansu i tych westchnień. Całość naprzemiennie to nużąca, to znów przykuwająca, dlatego najwyższej noty nie wystawię. Literatura XIX wieku to nie jest moja ulubiona epoka, więc czasem nudzi, ale też zdarza mi się przez moment zachwycić. Jednak jak na pozycję klasyczną to muszę przyznać że Flaubert ciężkiego pióra nie ma i chwała mu za to, bo "Panią Bovary" czyta się bez kłopotów.
Zapewne Emma Bovary nie stanie się naszą ulubioną postacią literacką ale zapoznać się z nią i jej historią wypada, wręcz trzeba. Trochę taki Werter w spódnicy, trochę Don Kiszot, ale jednak to coś jeszcze nowego i innego... Długo można by się rozpisywać i analizować tę postać, o Karolu Bovarym także dałoby się niejedno napisać.
Ach Emmo! Ty biedna głupia pindo... jak ty mnie wkurzasz i jak mi cię żal jednocześnie! Trzeba mieć talent żeby stworzyć tak antypatyczną i tak tragiczną zarazem postać, która nas irytuje i której wyczyny potępiamy, ale gdzieś tam mimo wszystko nam jej żal, bo wiemy że jest ona ofiarą. Ofiarą własnych rojeń, uczuć i własnego umysłu. Wszyscy piszą że to świetne i wnikliwe...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-06
Cała masa genialnych myśli i cytatów które skłaniają do zastanowienia się nad tym czym jest sztuka? natura? piękno? młodość? dobro? zło? brzydota? moralność? Wszystko spisane świetnym, barwnym, ale i niezwykle przystępnym jak na XIX wiek stylem, sprawia że czyta się to jednym tchem. Najnowsza ekranizacja nie jest zła ale i tak nie oddaje wszystkich niuansów powieści i genialnego pióra Oscara Wilde.
Cała masa genialnych myśli i cytatów które skłaniają do zastanowienia się nad tym czym jest sztuka? natura? piękno? młodość? dobro? zło? brzydota? moralność? Wszystko spisane świetnym, barwnym, ale i niezwykle przystępnym jak na XIX wiek stylem, sprawia że czyta się to jednym tchem. Najnowsza ekranizacja nie jest zła ale i tak nie oddaje wszystkich niuansów powieści i...
więcej mniej Pokaż mimo toI to jest właśnie mistrzowsko napisany thriller, gdzie napięcie nie słabnie ani na moment a akcja z zawrotną prędkością (tytuł bardzo trafiony) cały czas idzie do przodu. Główny bohater nie wiadomo dlaczego staje się celem prześladowań jakiegoś psychola i zmuszony jest brać udział w jego chorej grze... proste ale niebanalne
I to jest właśnie mistrzowsko napisany thriller, gdzie napięcie nie słabnie ani na moment a akcja z zawrotną prędkością (tytuł bardzo trafiony) cały czas idzie do przodu. Główny bohater nie wiadomo dlaczego staje się celem prześladowań jakiegoś psychola i zmuszony jest brać udział w jego chorej grze... proste ale niebanalne
Pokaż mimo to2015-11-21
Temu dziełu nie sposób wystawić oceny niższej niż maksymalna. Po prostu nie da się! Już lata temu gdy na większość lektur szkolnych kręciłem nosem, dystopia Orwella wyjątkowo zrobiła na mnie wrażenie. Dziś, odświeżona, poraża jeszcze bardziej. Uniwersalizm i profetyzm Orwella jest przerażający! "Rok 1984" powinien chyba stać w dziale "Horror"! Dołuje mnie fatalizm tej książki. I jest to jakiś egzystencjalny fatalizm, schopenhauerowski wręcz. W świecie tej książki rządzi Partia. Aczkolwiek odbieram ją również jako swego rodzaju symbol. Orwell pokazuje że są na świecie siły wobec których jednostka jest bezsilna, jest niczym. Hemingway pisał że "Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać." Orwell jakby obnaża to stwierdzenie i pokazuje że człowieka można nie dość że zniszczyć, to i pokonać całkowicie. Poza tym obecna sytuacja geopolityczna, a treść tej książki niepokojąco ze sobą korelują. Inwigilacja obywateli, to co wyprawia facebook, sprawa Snowdena... Warto zapoznać się też z teorią New World Order. Choć na razie to tylko teoria spiskowa i brzmi nieco szalenie, to może coś w tym być. Być może tworzy się nowy porządek świata, w którym ktoś chce pod płaszczykiem zapewnienia "bezpieczeństwa" zaprowadzić jedno wielkie państwo terroru rodem z wizji Orwella. No i ten alternatywny tytuł - "The Last Man in Europe". W kontekście naszych czasów brzmi jakoś niepokojąco...
Temu dziełu nie sposób wystawić oceny niższej niż maksymalna. Po prostu nie da się! Już lata temu gdy na większość lektur szkolnych kręciłem nosem, dystopia Orwella wyjątkowo zrobiła na mnie wrażenie. Dziś, odświeżona, poraża jeszcze bardziej. Uniwersalizm i profetyzm Orwella jest przerażający! "Rok 1984" powinien chyba stać w dziale "Horror"! Dołuje mnie fatalizm tej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedyś byłem zachwycony filmem Stanleya Kubricka, ale teraz po zapoznaniu się z literacką wersją ten zachwyt znacznie przygasł. Prawdziwy geniusz jest w powieści Clarke'a! Historia tak książki jak i filmu jest dość długa i skomplikowana, obie wersje powstawały równocześnie, a Clarke i Kubrick wielokrotnie się konsultowali. Zainteresowanych szcegółami tej współpracy odsyłam do artykułu: http://esensja.stopklatka.pl/film/recenzje/tekst.html?id=485
Ja jednak jestem zdania że Kubrickowa "Odyseja" to jedynie wizualne odbicie tego co mamy w książce (co prawda perfekcyjne pod względem formy ale tylko odbicie). I choć wciąż jest to arcydzieło sztuki filmowej, to jednak TYLKO i AŻ filmowej. Kinematograficzne mistrzostwo formy, ale braki w treści po obcowaniu z powieścią są uderzające! To właściwie dwa różne media, które łączy przede wszystkim tytuł i ogólna koncepcja.
Uważam że powieściowa "Odyseja Kosmiczna" góruje nad ekranizacją. Śmiem twierdzić że jest ona jeszcze bardziej widowiskowa! Dopracowana pod względem zgodności naukowej (co nie dziwi, wszak Arthur Clarke był fizykiem i astronomem), a przy tym emocjonująca. Przez chwilę możemy się poczuć naprawdę jak w kosmosie. A ostatnie rozdziały mówiąc kolokwialnie rozwaliły mi mózg :) Czytałem z otwartą gębą. Science fiction - jeśli można coś nazwać definicją tego terminu to jest nią niechybnie ta powieść. Wymieszanie nauki z fikcją w idealnych proporcjach. Ale kto wie czy jedynie fikcją? Opisana w "Odyseji.." hipoteza na ewolucję człowieka i nasze pochodzenie wydaje mi się tyleż niepokojąca co raczej piękna. Powiem więcej, chciałbym aby Arthur C. Clarke miał rację. Po dotarciu do ostatniej strony byłem dość oszołomiony i rozstrojony (mój osobisty symptom że przeczytana właśnie książka była szczególna i wybitna), a o poruszanych w niej kwestiach, tezach i hipotezach myślałem przez dłuższy czas i cały czas myślę. Na mnie "Odyseja Kosmiczna" wywarła (adekwatnie do nazwy) kosmiczne wrażenie. Co więcej, okazała się ona paradoksalnie straszną i piękną książką zarazem, może to nietypowe w stosunku do kategorii SF ale tak właśnie na mnie zadziałała. Arcydzieło literatury kosmicznej. Powieść dla ludzi którzy patrzą w gwiazdy i mają poczucie że istnieje coś większego niż człowiek i my sami... choćby był i to sam bezmiar kosmosu i wszechświata.
Kiedyś byłem zachwycony filmem Stanleya Kubricka, ale teraz po zapoznaniu się z literacką wersją ten zachwyt znacznie przygasł. Prawdziwy geniusz jest w powieści Clarke'a! Historia tak książki jak i filmu jest dość długa i skomplikowana, obie wersje powstawały równocześnie, a Clarke i Kubrick wielokrotnie się konsultowali. Zainteresowanych szcegółami tej współpracy odsyłam...
więcej Pokaż mimo to