-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Biblioteczka
2023-10-07
2022-12-30
Może nie każdy wie ale przed Orwellem i Huxleyem, przed "Rokiem 1984" i przed "Nowym wspaniałym światem" był właśnie Zamiatin i jego "MY". Można powiedzieć taka pra-dystopia. Ale ile ja się za tą powieścią nachodziłem?! :P Przez lata na polskim rynku to była trudno dostępna pozycja. Funkcjonowały bowiem tylko dwa wydania (z 1985 i z 1989). Chodziłem po bibliotekach i antykwariatach, pytałem i nic. Taki biały kruk wręcz. Ale ostatnio patrzę, jest! Dom Wydawniczy REBIS w ramach serii "Wehikuł czasu" to wydał. Okładki mają jakie mają (raczej brzydkie i kiczowate), ale chwała im za wznawianie zapomnianych klasycznych tytułów SF!
Nie powiem że to łatwa i przyjemna w czytaniu powieść. No nie. Pierwszoosobowa narracja głównego bohatera jest bardzo specyficzna, przeradzająca się nieraz w strumień świadomości. Ale już cała reszta i sama treść? Cóż, Zamiatin tą jedną powieścią otworzył i zamknął temat totalitarnej antyutopii, "szczęśliwej" utopii w której indywidualność nie istnieje, a ludzkość poświęciła wolność na rzecz bezpieczeństwa i wygody. Teraz Orwell i Huxley wyglądają mi jak plagiatorzy. Szklane przezroczyste domy i jednakowe życie każdego obywatela zaplanowane co do minuty przez Państwo Jedyne, łącznie ze sferą seksualną. Wyobraźnia jako choroba, Opiekunowie, Dobroczyńca, Dzień Jednomyślności, Dekalog Godzinny, Urząd Opieki, a to wszystko podporządkowane matematycznemu porządkowi i logice, pozbawione emocji. W "My" są wszystkie znane nam motywy które później przewijały się w wielu powieściach i filmach, a jednocześnie czytając to dziś wciąż czuć świeżość i oryginalność tej wizji. To dość groteskowa rzeczywistość. Nie powiem że profetyczna, bo jednak chyba zbyt groteskowa by w pełni zaistniała w naszym świecie, ale jak się patrzy np. na takie Chiny to kto wie...
Polecam "My" zwłaszcza fanom gatunku. Warto znać. Każda z tych najsłynniejszych literackich dystopii jest inna i na swój sposób wyjątkowa (czy to "1984" czy "Brave New World" czy "451 stopni Fahrenheita"), ale tutaj mam wrażenie (choć mogę się mylić) jest źródło tego wszystkiego, z którego później wielu hojnie czerpało. Podwaliny gatunku i całej tej konwencji.
Może nie każdy wie ale przed Orwellem i Huxleyem, przed "Rokiem 1984" i przed "Nowym wspaniałym światem" był właśnie Zamiatin i jego "MY". Można powiedzieć taka pra-dystopia. Ale ile ja się za tą powieścią nachodziłem?! :P Przez lata na polskim rynku to była trudno dostępna pozycja. Funkcjonowały bowiem tylko dwa wydania (z 1985 i z 1989). Chodziłem po bibliotekach i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-22
Przypomniało mi się że stoi u mnie na półce od dłuższego czasu ten pierwszy tom. Kupiony dawno temu ale nieczytany. A teraz przy okazji wypuszczonego serialu nadszedł dobry czas by w końcu nadrobić.
Lubię literacką twórczość Neila Gaimana, ale z tą komiksową jakoś nigdy nie było mi po drodze. Z dość prozaicznego powodu - wszystkie powieści i zbiory opowiadań Gaimana mogłem sobie na luzaku pożyczać z biblioteki. Z komiksami już się tak nie da. :P A skompletowanie całej ilustrowanej sagi o Sandmanie to koszt rzędu lekko licząc pięciuset złotych (10 tomów, każdy po 50 ziko z "taniej książki"). Historia ta (z takiego dość ekonomicznego powodu) pozostawała więc dla mnie kiedyś nieosiągalna. Stwierdziłem jednak że pora jednak po malutku nadrobić tą wielką kulturową zaległość...
Tom 1. Postaram się zanadto nie rozwodzić o jednym z najsłynniejszych komiksów o którym napisano już prawie wszystko. Podobał mi się (choć może nie zachwycił). To dość oryginalne mroczne fantasy, często skręcające w obszary horroru, surrealizmu, czasem z elementami czarnego humoru, czerpiące garściami z różnych mitów, mitologii, religii i wierzeń. Rzecz pełna tropów kulturowych i popkulturowych, czerpiąca zarówno z kultury wysokiej jak i tej masowej. Opowieść fantastyczna z pogranicza jawy i snu. Kreska może się podobać lub nie, mi wydaje się dość typowa dla lat 80-90 w amerykańskim komiksie i DC. Trochę szkoda że całości nie rysował odpowiedzialny tylko za okładki Dave McKean (gość ma piękny oniryczny i malarski styl!). Ogólnie mam wrażenie, że te pierwsze zeszyty stanowią zaledwie wstęp do historii Władcy Snów i że dopiero w późniejszych tomach "Sandman" (jako dzieło którym został okrzyknięty) w pełni rozwija swoje skrzydła. Najbardziej urzekł mnie epilog już po zamknięciu wszystkich wątków tj. "Odgłos jej skrzydeł". Całościowo zaś "Preludia i Nokturny" są ciekawe, intrygujące, ale chyba nie dostrzegłem tu jeszcze tego geniuszu, a raczej niebanalną rzecz z potencjałem. Nawet sam Neil przyznaje w posłowiu, że po latach te pierwsze numery wydają mu się nieco niezgrabne i ułomne, że to było dopiero zarzewie czegoś wielkiego i tworzenie gruntu pod właściwą historię. Wierzę że tak jest. Póki co wciąż wolę książkowego Gaimana.
Przypomniało mi się że stoi u mnie na półce od dłuższego czasu ten pierwszy tom. Kupiony dawno temu ale nieczytany. A teraz przy okazji wypuszczonego serialu nadszedł dobry czas by w końcu nadrobić.
Lubię literacką twórczość Neila Gaimana, ale z tą komiksową jakoś nigdy nie było mi po drodze. Z dość prozaicznego powodu - wszystkie powieści i zbiory opowiadań Gaimana mogłem...
2022-04-01
Nie interesuje mnie że to właściwie stenogramy rozmów z jutubowego kanału. Ja nawet wolę czytać niż słuchać/oglądać, więc mi akurat takie rozwiązanie bardzo pasuje. Świetne rozmowy o geopolityce i historii, świetnie się to czyta. Duża wiedza specjalistyczna pana Bartosiaka. Wbrew wielu opiniom uważam że te rozmowy sprzed roku wcale się nie zdezaktualizowały, wręcz przeciwnie. Mimo aktualnej geopolitycznej sytuacji (która zweryfikowała wiele teorii), uważam że i tak warto to przeczytać, a wręcz powinno się to zrobić.
Nie interesuje mnie że to właściwie stenogramy rozmów z jutubowego kanału. Ja nawet wolę czytać niż słuchać/oglądać, więc mi akurat takie rozwiązanie bardzo pasuje. Świetne rozmowy o geopolityce i historii, świetnie się to czyta. Duża wiedza specjalistyczna pana Bartosiaka. Wbrew wielu opiniom uważam że te rozmowy sprzed roku wcale się nie zdezaktualizowały, wręcz...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-04
"Martian chronicles" z lat 50. XX wieku. Rzecz to baaardzo retro i trochę już przykurzona, ale paradoksalnie też i ponadczasowa. Zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań. Nie wiem czy można określić te opowiadania pełnym "science-ficiton" bowiem tego 'science' raczej tu mało. Bradbury nie skupia się bowiem na technologiach, naukowych aspektach czy wizjach podboju kosmosu. To raczej gorzka satyra na ludzkość (Amerykanów), jej krótkowzroczność, chciwość, głupotę i niepohamowane dążenie do destrukcji i autodestrukcji. Akcja to odległa przyszłość, a mianowicie... lata 1999-2005 i ludzkość kolonizująca Marsa w rakietach! 😉 I tu już widać jak naiwna i postarzała jest ta wizja, ale rozumiem że pisząc to w połowie XX wieku autor miał pełne prawo mieć tego rodzaju fantazje. To jest właśnie to co się zestarzało, ale reszta czyli sama treść opowiadań to coś co jest wciąż (a może dziś nawet bardziej) aktualne: galopujący konsumpcjonizm, ksenofobia, rasizm, egoizm, niszczenie środowiska w imię zysków, umierająca sztuka, cenzura treści, widmo wielkiej wojny i zagłady całej ludzkości. Jednocześnie opowiadania te nie stronią od humoru i ironii. A czasem wręcz przeciwnie, niekiedy wprowadzając bardzo melancholijny, nostalgiczny i poetycki wręcz klimat przemijania. Natomiast moje ulubione opowiadanie to "Usher II" będące wspaniałym hołdem dla Edgara Allana Poe i literatury fantastycznej. No i jak to w zbiorach opowiadań bywa, nie wszystkie są równie dobre, ale większość zdecydowanie trzyma poziom i koniec końców wyszedł z tego bardzo dobry i zwarty "koncepcyjny" zbiór opowiadań (jak muzyczne albumy koncepcyjne). Całość to swoista zaduma nad kondycją człowieka w świecie i ludzką naturą. Mimo trącenia myszką pod względem jakby to nazwać... przewidywania "technikaliów" przyszłości, Bradbury zaskakująco trafnie opisał dzisiejsze społeczeństwo. Zdecydowanie zauważył pewne trendy narastające już 70 lat temu. Warto przeczytać! Polecam nie tylko fanom retro SF. 🙂 7,5.
"Martian chronicles" z lat 50. XX wieku. Rzecz to baaardzo retro i trochę już przykurzona, ale paradoksalnie też i ponadczasowa. Zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań. Nie wiem czy można określić te opowiadania pełnym "science-ficiton" bowiem tego 'science' raczej tu mało. Bradbury nie skupia się bowiem na technologiach, naukowych aspektach czy wizjach podboju kosmosu....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-28
No cóż... przepiękna rzecz. Piękna w minimalistycznej treści i piękna w pełnych uroku i serca ilustracjach. Sztuka po prostu. W "Maybe" podoba mi się zwłaszcza to, że jest to rzecz która w swojej wymowie nie obiecuje ci fałszywej pewności... tylko nadzieję... że maybe, just maybe... MOŻE, ale tylko może, po coś tu jesteś na tym świecie... i MOŻE życie warte jest przeżycia. Proste, a szczere, mądre, piękne i w punkt. To tylko chwila "czytania", a zostawia cię z otwartą gębą i miodem lejącym się wprost na serce.
No cóż... przepiękna rzecz. Piękna w minimalistycznej treści i piękna w pełnych uroku i serca ilustracjach. Sztuka po prostu. W "Maybe" podoba mi się zwłaszcza to, że jest to rzecz która w swojej wymowie nie obiecuje ci fałszywej pewności... tylko nadzieję... że maybe, just maybe... MOŻE, ale tylko może, po coś tu jesteś na tym świecie... i MOŻE życie warte jest przeżycia....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-21
Nadchodząca filmowa premiera nowego Batmana z Pattinsonem narobiła mi smaka na uniwersum gacka. Nadrobiłem zatem klasyczny album Franka Millera z 1986 roku. Batman/Bruce Wayne wraca z dziesięcioletniej nieobecności. Jest stary, zmęczony i bez kondycji, a jednocześnie brutalny i z nieco zwichrowaną psychą (określenie "mroczny" rycerz pasuje tu znacznie bardziej niż np. w filmach Nolana). W tle zimna wojna, narastający konflikt nuklearny i Gotham City pogrążające się w chaosie i anarchii. Do tego jest tu zauważalna wyraźna satyra na szukające sensacji ogłupiające media, polityków i "gadające głowy". Plus niestandardowe podejście Millera do pewnych postaci (sam Batman, nieco inny Joker, Superman jako rządowy sługus oraz Robin jako nastolatka). Wszystko to razem zapewne złożyło się na to że komiks ten jest tak uznany i kultowy. Do scenariusza raczej nie można się przyczepić. Rozwój akcji jest ciekawy, a całość wciągająca.
Inna sprawa to kreska i rysunki. Jest wiele głosów że minusem tego albumu jest to jak został on narysowany. Pozornie tak może być... ale tylko pozornie. Faktycznie, na pierwszy rzut oka rysunki wydały mi się brzydkie, niechlujne, szkaradne wręcz, zrobione jakby na odwal (czasem nie wiadomo na co się patrzy). Ale to tylko złudne wrażenie. Frank Miller po prostu miał taki specyficzny styl rysowania: kanciaste, kwadratowe postacie, ostre kontury, minimalizm. Im dłużej wpatrywałam się w te rysunki i w te kadry tym bardziej je doceniałem. To co w pierwszym wrażeniu wydawało mi się graficznym chaosem, w rzeczywistości (i po czasie) uznaję za bardzo przemyślane. Trzeba się po prostu do tej kreski przekonać, a z czasem udaje się dostrzec na czym polegał rysowniczy kunszt Frank Millera.
Ogólnie komiksik jak najbardziej polecam. Trochę to wiekowa rzecz i trzeba trochę samozaparcia żeby się w tym albumie "rozsmakować", ale warto. Czy umieściłbym go na swojej liście powieści graficznych wszechczasów? Może... ale chyba nie (choć to dla mnie solidne 7.5/10). Ale z drugiej strony nie czytam jakoś wiele komiksów, więc zbytnio się nie znam. "Powrót Mrocznego Rycerza" uznawany jest za rewolucyjny komiks superbohaterski, więc znać tak czy siak warto.
Nadchodząca filmowa premiera nowego Batmana z Pattinsonem narobiła mi smaka na uniwersum gacka. Nadrobiłem zatem klasyczny album Franka Millera z 1986 roku. Batman/Bruce Wayne wraca z dziesięcioletniej nieobecności. Jest stary, zmęczony i bez kondycji, a jednocześnie brutalny i z nieco zwichrowaną psychą (określenie "mroczny" rycerz pasuje tu znacznie bardziej niż np. w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Od razu zaznaczę jednak że polski tytuł jest nieco mylący i może wprowadzić polskiego czytelnika w błąd. W oryginale jest bowiem: "1001 TV series you must watch before you die". Kluczowa jest tu fraza "TV series". I co twórcy tego wielkiego tomiszcza pod tym rozumieją? Ano rozumieją to bardzo szeroko. Chodzi tu bowiem ogólnie o wszystkie produkcje telewizyjne, nie tylko seriale sensu stricto ale i: miniseriale, filmy telewizyjne, programy, teleturnieje, telenowele, talk showy, reality show, i wszystkie inne "showy" które leciały w TV na przestrzeni lat. Aż za dużo tego. 😛 To właściwie taka wielka encyklopedia telewizji od jej początków czyli od lat 50. XX wieku do dzisiaj. Właściwy tytuł powinien więc brzmieć "1001 najważniejszych i najistotniejszych produkcji telewizyjnych w swoim miejscu i w swoim czasie". Także ostrzegam: to nie jest 1000 najlepszych seriali z platform streamingowych, to pieprzona encyklopedia całej TV!
Tak po prawdzie to nie sądzę żeby istniało aż tysiąc seriali które koniecznie trzeba obejrzeć, myślę że max z 200 (a produkcji telewizyjnych to wielu wręcz nie warto oglądać), ale że uwielbiam wszelkie topki i zestawienia to nie mogłem się oprzeć tej potężnej knidze. 😃 Dominują tu głównie produkcje amerykańskie i brytyjskie, ale też sporo tytułów z Australii, Japonii, Niemiec, Włoch, Francji i innych krajów europejskich (od nas załapał się "Dekalog" Kieślowskiego, który był przecież serią telewizyjnych filmów). Czuć jednak że to zestawienie robione przez angoli, brytyjskich krytyków telewizyjnych i dziennikarzy (pieczę nad całością trzyma tu scenarzysta hitów BBC Steven Moffat), dominuje tu bowiem anglosaska perspektywa i produkcje BBC. O masie tytułów nie słyszałem, zwłaszcza tych starszych. Serio, trochę się doedukowałem w historii telewizji, szczególnie jeśli chodzi o lata 50, 60, 70, 80 i 90 XX wieku. I ta część książki jest najlepsza. Natomiast co do wyboru najlepszych z XXI wieku to tu już można się z autorami kłócić.
A jeszcze kolejne kłamstwo jest w tytule, bo nawet jeśli bardzo się uprzesz i będziesz chciał obejrzeć wszystkie produkcje z tej listy, to i tak jest to fizycznie niemożliwe. No chyba że byłeś Brytyjczykiem żyjącym w latach 60. XX wieku i posiadającym telewizor. Mnóstwo starszych produkcji bowiem przepadło i nie są nigdzie dostępne. Część jest natomiast dostępna tylko w telewizyjnych archiwach (BBC albo innej brytyjskiej sieci). Także powodzenia. 😃 Niemniej jako zbiór historycznych popkulturowych ciekawostek ta książka spełnia swoje zadanie i jest świetna pod tym względem.
Komu więc mogę to polecić? Na pewno nie bindżującym współczesne seriale (współczesność kończy się w tym zestawieniu na roku 2015). To rzecz dla zainteresowanych historią telewizji i tego co ludzie przez dekady oglądali. Co rozpalało masową wyobraźnię? Jak zmieniały się trendy i wzorce telewizyjnych opowieści? Jak zmieniała się sama produkcja? I w końcu jak zmieniała się sama telewizja i widzowie na przestrzeni wielu lat? Dzięki tej książce można to sobie prześledzić. Dla mnie super! Świetna rzecz do poczytywania i przeglądania sobie tak z doskoku. Jednocześnie to rzecz nie dla każdego fana seriali i domyślam się że kupując po samym tytule można się nieźle naciąć i rozczarować.
Od razu zaznaczę jednak że polski tytuł jest nieco mylący i może wprowadzić polskiego czytelnika w błąd. W oryginale jest bowiem: "1001 TV series you must watch before you die". Kluczowa jest tu fraza "TV series". I co twórcy tego wielkiego tomiszcza pod tym rozumieją? Ano rozumieją to bardzo szeroko. Chodzi tu bowiem ogólnie o wszystkie produkcje telewizyjne, nie tylko...
więcej Pokaż mimo to