-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz1
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński11
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik6
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać18
Biblioteczka
2005-01-01
2004-01-01
2019-10-29
2019
2019
2019
2019
2019
2019
2019
2019
2018
2017
2018
2018
2018
2018
2018
2018
Czyta się nieźle, od tej strony zastrzeżeń nie mam, dłużyzn nie ma, akcja jak nawet nie rwie do przodu, to przynajmniej jakoś biegnie, nawet jak jest przewidywalna, to i tak jest się ciekawym następnej sceny. Nie byłam zmęczona, czytałam z pewną dozą przyjemności.
Ale konstrukcja świata kulawa, pretekst do pokazania sporej jej części bardziej niż słaby, a pewne decyzje bohaterów kompletnie niezrozumiałe.
Mapa - dziwna, z lekka nienaturalna, zawiera nieco zbyt geometryczne, jakby sztuczne formacje, nie bardzo pasuje do opisu różnic pomiędzy poszczególnymi krajami. Można wymyślić naciągane wyjaśnienie, był jakiś kataklizm w przeszłości, ale nie jest to w treści powiązane, nikt nie dziwi się tym dziwnościom, które mnie uderzyły, nie tłumaczy ich tym dawnym kataklizmem ani niczym innym, wygląda, jakby autor uważał tę mapę za całkiem sensowną i niewymagającą uzasadnień - mi się taką nie wydaje.
Realia poszczególnych krajów, systemy społeczno-polityczne, kwestie militarne, kulturowe, języki - każda kultura do przyjęcia, ale taka ich koegzystencja, i to jeszcze przy takiej geografii, całkowicie absurdalna. Swobodne przemieszczanie się kupców z wielu krajów i całkowity brak przepływu idei: kompletnie różne systemy społeczne państw sąsiadujących i nie tyle utrzymywanie gorszego z nich siłą lub religią, co kompletna nieświadomość, że można żyć jakoś inaczej i że może to być lepsze - jak to możliwe? I to jeszcze przy wspólnym języku? Właśnie, języki, niby cały świat posługuje się jednym, a jakoś tak się okazuje, że niektórzy nieliczni mają swoje własne, które jakoś pielęgnują mimo powszechnego posługiwania się innymi. Do tego stopnia, że potomkini niemal wymarłego i uchodzącego za całkowicie wymarły ludu, którego nieliczne resztki od niepamiętnych czasów żyją wśród niewolników innego, kobieta, która nie wierzy w historię o przeszłości opowiedzianą jej przez matkę, która nie ma pojęcia czy w społeczności niewolników żyją jeszcze jacyś jej ziomkowie, która nie ma marzeń, tożsamości, niczego - taka kobieta z niewiadomych przyczyn pamięta i śpiewa pieśń w wymarłym języku ojczystym. Chyba tylko po to, żeby ktoś ją rozpoznał, ale przydałoby się zadbać o jakieś sensowne uzasadnienie! Sąsiadowanie ludów, których sposoby walki, tak indywidualnej, jak i w bitwie, są nie tylko całkowicie różne, ale na dodatek nie uwzględniają silnych i słabych stron sąsiada, nie kontrują się wzajemnie - byłoby to do przyjęcia, gdyby geografia sprzyjała obronie, gdyby agresja była ekonomicznie nieuzasadniona lub gdyby jakieś kwestie, np. religijne czy etniczne, skłaniały te ludy do pokoju - tak nie jest, mamy co prawda kilka królestw, które łączy religia i przedwieczny sojusz, tam takie niedopasowanie mogłoby ewentualnie trwać, ale akurat tam go nie widać, za to bije w oczy na granicach, gdzie konflikty wydają się naturalne, obowiązkowe wręcz i gdzie w przeszłości na pewno były - jeśliby były i jeśliby świat był wiarygodny, to sztuka wojenna każdego kraju powinna ewoluować w jakimś związku z możliwościami sąsiadów, nie w oderwaniu od nich. I tak dalej, i tak dalej.
A drużyna naszych bohaterów, zamiast jakoś sensownie podążać do celu, błąka się kolejno po całym świecie. Jakieś preteksty są, ale słabe, gdyby kierownikowi wycieczki zależało, to by prowadził do celu, a przeszkody omijał lub pokonywał. Jeśli mu nie zależy lub zależy na drodze okrężnej, to jedynym sensownym wytłumaczeniem mogłaby być chęć edukacji, w tym oprowadzenia po świecie, jednego konkretnego towarzysza - ale gdyby taki miał cel, a nic tak naprawdę na to nie wskazuje, to dziwne byłoby zaniedbywanie edukacji tego młodziana w przeszłości. Jedyne, co sensownie przychodzi do głowy, to pragnienie autora pochwalenia się całym wymyślonym światem, wszystkimi jego krainami - mógłby bardziej się przyłożyć i stworzyć wiarygodniejsze preteksty wyborów takich a nie innych tras podróży.
Wrócę jeszcze do zaniedbanej edukacji głównego bohatera. Nie będzie wielkim spoilerem, bo dowiadujemy się tego bardzo szybko, a ponadto możemy spodziewać się po opisie na okładce i powszechności takiego schematu, jeśli powiem, że jest on czyimś tam potomkiem i jakimś wybrańcem przeznaczenia. On sam o tym nie wie, ale są ludzie, którzy wiedzą. Za jego dzieciństwa mogą nie być pewni, że to konkretnie on jest wybrańcem, ale na pewno wiedzą, że jak nie on, to jego potomek i że cała rodzina ma wrogów, a ponadto muszą brać pod uwagę możliwość, że to może być już on. I mając taką świadomość nie uczą dzieciaka niczego przydatnego, wychowują pospolitego nikta. Rozumiem kamuflaż, chęć zamaskowania go wśród ludu, a zatem do pewnego stopnia zaniedbanie umiejętności zwracających uwagę, ale dlaczego zaniedbywać zwyczajne, całkiem dostępne? Czytanie nie jest może w tym świecie powszechne, ale nie wydaje się też jakoś specjalnie elitarne, jedna osoba nawet zwraca w pewnym momencie uwagę, że dzieciak nie umie czytać i można by go nauczyć, ale mimo to lata później wciąż nikt o naukę czytania nie zadbał. Pływanie podobnie, jest w pobliżu zbiornik wodny, jak się później okazuje jest ktoś, kto pływać umie i nikt się tej umiejętności nie dziwi, a jednak dzieciak, którego nie wiadomo co w przyszłości czeka i który być może będzie się musiał kiedyś z wodą zmierzyć, nie jest na to przygotowany - jakże mądrzy i niemal wszechwiedzący opiekunowie jedynego potomka ważnego rodu bez żadnej przyczyny idiotycznie ryzykują jego życie nie ucząc go zwyczajnych umiejętności! A potem pewne umiejętności nabywa zaskakująco szybko, niemożliwie wręcz szybko, ale według autora chyba nabywa je zwyczajnie, bo nie ma wzmianki, że pomaga mu jakaś magia, że jest jakiś super wybitny, nikt, nawet osoby nieświadome jego tożsamości i wyjątkowości, ani trochę się niczemu nie dziwią, a zatem wygląda, że wszystko jest normalne. Jazda konna niemal bez szkolenia i bez żadnych znaczących efektów ubocznych zmuszania ciała do intensywnego wysiłku, do którego nie jest przyzwyczajone. Nauka języka migowego, o którym wiemy, że jest znacząco szybszy od werbalnego, a zatem absolutnie nie może polegać na prostym reprezentowaniu dźwięków języka, w parę tygodni. I podobne absurdy. Jeden można przeoczyć, tylu się nie da.
I jeszcze rzecz niesamowita, jakieś przepowiednie wymieniają osoby mające brać udział w wydarzeniach, nie podają nazwisk, ale opisują ich cechy szczególne lub role do odegrania, pewni bohaterowie te przepowiednie znają, rozpoznają te osoby, w pewnym sensie nimi kierują wpychając je we właściwe ścieżki losu, ale w jednym znaczącym przypadku, kiedy nazwa osoby w proroctwie jednoznacznie stwierdza, co się z nią stanie, zupełnie się tego nie spodziewają, nie tylko kiedy wydarza się A, nie spodziewają się oczywistego już wtedy B, ale nawet ani przez chwilę nie wspominają o tym nigdy wcześniej, w obliczu oczywistej, jak to oni wiedzą, a my się w pewnym momencie dowiadujemy, niemożliwości B (choć jedno z nich lubi przestrzegać innych przed uznawaniem czegokolwiek za niemożliwość) nie zastanawiają się nad jakimś przenośnym znaczeniem i całkiem innymi niż dosłowne interpretacjami, wydaje się, że w sposób oczywisty spodziewają się dosłownego A, a mimo tego nie myślą ani o alternatywnym B, ani o możliwości B dosłownego, w ogóle zdają się nie dostrzegać, że jakiekolwiek B zostało przepowiedziane i wydają się oczekiwać wyłącznie A. B całkowicie ich zaskakuje, choć od początku wiedzieli, że dana osoba jest tą, której przytrafić ma się A i B!
Finał przewidywalny do bólu, słodki ile trzeba, jak na mój gust nawet za słodki, leciutko (leciutko!) smutny tylko w tym jedynym punkcie, w którym widziałam potencjał (tylko potencjał, tak naprawdę niczego się tam nie spodziewałam) jakiegoś nieoczekiwanego rozwiązania, jak dla mnie mogłoby ono być nawet ciut słodsze, bylebym dostała cokolwiek nieoczywistego. Natomiast jedyny wątek naprawdę gorzki ginie niemal niezauważony, ten wręcz domaga się rozwiązania, albo zaleczenia rany, albo jakichś ponurych konsekwencji, a nie dostajemy nic, słowa pożegnania, obietnicy kontynuacji, nawet sugestii dalszych losów tych postaci - stoją w tle, jakby i główny bohater, i narrator o nich zapomnieli, a przecież coś, choćby wzmianka, choćby łza im się należy.
Właśnie, łza. Przez całą książkę nie uroniłam ani jednej, a to dla mnie naprawdę rzadkość, nie zawsze wzrusza mnie to samo co innych i częściej sceny heroiczne niż romantyczne, ale zwykle niemal w każdej książce coś łzę wyciśnie. Tu nie. Było miło, bohaterów polubiłam, mimo wszelkich mankamentów tekstu zaangażowałam się w ich przygody, a jednak obyło się bez wzruszeń. Kwestia stylu narracji? Bo były wydarzenia, które powinny mnie do płaczu zmusić, w podobnych momentach opisanych przez innych autorów musiałam chronić książkę przed wilgocią, a tym razem nie.
I mała uwaga do tłumaczenia, w pierwszej części odległości podawane są w milach (mi to pasuje - zachowanie realiów przyjętych przez autora i gwarancja uniknięcia błędów w razie zastosowania innego niż autor zamierzył przelicznika - "mila" nie zawsze i nie wszędzie znaczyła to samo!), w dalszych dwóch ten sam tłumacz (Cholewa! - miałam o nim lepsze zdanie) serwuje nam kilometry, ale niestety wygląda to miejscami pokracznie, jakby przedkładał dokładność liczbową nad wygodne przybliżenia (kto zapytany w przypadkowo wybranym momencie podróży o odległość i nie znając jej bardzo dokładnie powie "około 19 km", "około 310 km"? - liczb nie pamiętam, ale to były tego typu sformułowania, aż prosiły się o zaokrąglenia do "około 20 km", "około 300 km"). Ostatnie dwie części tłumaczył kto inny (Braiter), nadal są kilometry, ale albo przybliżenia stają się sensowniejsze, albo dziwności już nie zauważałam.
W zasadzie nie mam nic przeciwko naiwności i schematyczności, wielbię co innego, ale i przy takich opowieściach potrafię nieźle się bawić. Co mnie wkurza i odrzuca, to błędy na poziomie konstrukcji świata przedstawionego, brak poszanowania logiki i wszelkie inne formy zamierzonego lub niezamierzonego obrażania inteligencji czytelnika.
A najgorsze jest to, że to się przyjemnie czyta. Że to ma jakąś historię i renomę, że starsi czytelnicy czują sentyment, a młodym (lub niewybrednym) może się spodobać. Przez wytwory takiej właśnie klasy fantasy jest lekceważona, a jej czytelnicy uznawani za dziecinnych lub zdziecinniałych. Gdyby była to moja pierwsza lub jedyna styczność z tym gatunkiem, też miałabym go za niedojrzały i niewart uwagi wyrobionych lub aspirujących czytelników. Na szczęście nie jest. Ale ku przestrodze innych, zwłaszcza chętnych posmakować fantasy po raz pierwszy, niniejszym opatruję tę pozycję ostrzeżeniem: NIEDORÓBKA. Bardzo. Potencjał przyzwoitego średniaka, takiej kwintesencji schematu, ale wykonanie znacznie gorsze, rozrywka nie tylko niewymagająca, ale wręcz wymagająca czasowych wyłączeń logicznego myślenia, zdecydowanie zły przykład typowego fantasy i na pewno nie przykład fantasy dobrego czy wybitnego. Kto ma pod ręką cokolwiek lepszego, temu to radzę omijać. Zdecydowanie dla niewymagających. Choć obecne wydanie zbiorcze piękne, aż chce się mieć na półce i wielki żal, że wiele lepszych wygląda na niej znacznie gorzej :(
Czyta się nieźle, od tej strony zastrzeżeń nie mam, dłużyzn nie ma, akcja jak nawet nie rwie do przodu, to przynajmniej jakoś biegnie, nawet jak jest przewidywalna, to i tak jest się ciekawym następnej sceny. Nie byłam zmęczona, czytałam z pewną dozą przyjemności.
Ale konstrukcja świata kulawa, pretekst do pokazania sporej jej części bardziej niż słaby, a pewne decyzje...
2010
Przeczytałam. Większość znowu i tylko niektóre opowiadania po raz pierwszy. I znowu i jak zawsze jestem pod wrażeniem, znów mnie to zachwyca i chyba nigdy nie przestanie. Nie miejsce tutaj na opisywanie poszczególnych utworów, bo wiele już o nich napisano, a gdybym miała to powtarzać, to zrobiłabym to pod wydaniami osobnymi, nie tu, pod opakowaniem zbiorczym, gdzie miałoby to długość sześciokrotną. Nie chce mi się, a i Wam tak długiego czytania oszczędzę. Podkreślę tylko po raz kolejny, że są to bardzo mądre książki poruszające rozmaite życiowe i filozoficzne problemy. Są to cudowne opowieści o życiu, ludziach, ambicjach, celach, znaczeniach i sensach. Są to wielkie historie o wielkich czynach, a mimo to pozbawione przemocy i rozwiązań siłowych, co, trzeba to przyznać, jest w fantasy rzadkością.
I jest to mistrzowski popis światotworzenia w zupełnie nietolkienowskim stylu. Tam gdzie Mistrz zaczął od szczegółowej konstrukcji bogatego świata, z całą jego kosmogonią, historią, geografią, kulturą i nade wszystko lingwistyką, a dopiero na tym ogromnym tle tworzył stosunkowo drobne opowieści, tam Mistrzyni zaczyna od opowieści, a świat w tle, nie mniej bogaty od tolkienowskiego, jakoś sam się stopniowo konstruuje z drobiazgów. I co za oszczędność słów! Przepiękne.
Ale ja nie o tym. Piszę tę opinię nie po to, żeby ponownie wychwalać to, co dość już nachwalono, o czym nie napiszę niczego nowego, bo więksi ode mnie rozebrali to już na części i przeanalizowali pod każdym kątem. Nie, piszę dlatego, żeby się wyżalić. Ponownie. I po raz enty. Na potworną krzywdę, jaką tym opowieściom wyrządzono w Polsce. Jakiej sprawcami byli Stanisław Barańczak i Wydawnictwo Literackie w roku 1983 i którą od tamtego czasu nieustannie się powiela, a którą dalej podjęła i kontynuowała Paulina Braiter. Otóż skrzywdzono te książki potwornie w tłumaczeniu. Pierwszą z nich już na samym początku, już w tytule "A Wizard of Earthsea" stał się "Czarnoksiężnikiem z Archipelagu". Pal diabli ten Archipelag, choć jest on czymś znacznie mniejszym od całego Ziemiomorza, zaledwie ograniczoną jego częścią, a bohater cyklu do samego Archipelagu się nie ogranicza, a zatem już w tytule go pomniejszono. Nieważne. Autor przekładu, czy może wydawca, przestraszył się neologizmu w tytule, nie odważył się posłużyć wymyśloną nazwą nieistniejącej fantastycznej krainy. Szkoda, ale o samo to bym kopii nie kruszyła. Tylko dlaczego CZARNOKSIĘŻNIK??? Po raz pierwszy zadałam to pytanie jako kilkulatka słuchająca tej baśni czytanej na dobranoc. Już wtedy, nie mając zielonego pojęcia o obcych językach i o tym, że książka jest tłumaczona, wiedziałam, że tak być nie powinno. A pan wielki i szanowany tłumacz z nieznanych mi przyczyn jakoś tego nie wiedział! Nie pojmowałam tego wtedy i nie potrafię zrozumieć do dzisiaj. Dlaczego czarnoksiężnik? Przecież czarnoksiężnik to ten, który zajmuje się czarną magią, a czarna magia to magia zła. Koniec kwestii, wie to każde dziecko, które wysłuchało kilkunastu czy kilkudziesięciu baśni: czarnoksiężnicy to są ci źli, których dzielny bohater musi z wielkim trudem i bardzo pomysłowo pokonać. A czy bohater "Ziemiomorza" do tego schematu pasuje? Ani trochę. Ba, przecież nie on sam, choćby nawet chwilowo na to zasłużył, jest nazywany czarnoksiężnikiem, ale jest to nazwa obejmująca w książce wszystkich wykształconych i potężnych użytkowników magii, niejako tytuł naukowy wyróżniający tych wybitnych spośród wszystkich innych przedstawicieli zawodów magicznych. A magowie tego świata wcale nie są jego złymi władcami i ciemiężycielami ludności, lecz najbardziej szanowanymi obywatelami pełniącymi role lekarzy, nauczycieli, doradców i strażników pokoju. Jaki umysł mógł wpaść na pomysł, by najlepszych z nich nazywać mianem czarnoksiężników? Nie pojmuję!
A na "czarnoksiężnikach" się nie kończy, ale cała reszta to pryszcz i drobiazgi, które dobry korektor mógłby poprawić.
I po raz kolejny, nie wiem już który, domagam się nowego tłumaczenia!
Może Piotr W. Cholewa by podołał? Bo jedynym tomem cyklu wolnym od nadmiaru wszechobecnych czarnoksiężników są "Grobowce Atuanu" przetłumaczone przez niego dla wydawnictwa Phantom Press w 1990. W dodatku jedyny tom, w którym "czarnoksiężnik" miał prawo wystąpić - z racji perspektywy, z jakiej magów tam oglądamy.
Ceglaste tomiszcze pięknie prezentuje się na półce, ale warczę i gryzę, ilekroć je otworzę.
Kiedyś dorwę to w oryginale i wreszcie przeczytam bez zgrzytów!
Ale mimo to chciałabym zobaczyć wreszcie dobre tłumaczenie, bo opowieść warta jest tego, by poznał ją każdy, w tym każde dziecko. Mogłaby, może nawet powinna, być lekturą szkolną. Ale, na litość wszystkich bogów, nie taką, jak wygląda teraz.
Ocena za treść, bo oceniając tłumaczenie za bardzo musiałabym ją skrzywdzić.
Przeczytałam. Większość znowu i tylko niektóre opowiadania po raz pierwszy. I znowu i jak zawsze jestem pod wrażeniem, znów mnie to zachwyca i chyba nigdy nie przestanie. Nie miejsce tutaj na opisywanie poszczególnych utworów, bo wiele już o nich napisano, a gdybym miała to powtarzać, to zrobiłabym to pod wydaniami osobnymi, nie tu, pod opakowaniem zbiorczym, gdzie miałoby...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to