-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2005-01-01
2004-01-01
2019
2015
2019
2019
2019
2019
2019
2018
2017
Słaba.
Pomysł niezły, wykonanie gorzej niż mierne.
Sama konstrukcja wątku kryminalnego, czyli kto kogo i dlaczego, kto oprócz sprawcy był winny i czego, kogo o co podejrzewano, kto był zamieszany, a kto miał na sumieniu coś całkiem innego - to wszystko ujdzie. Nic wybitnego, nic bardzo oryginalnego, ale też nie jakiś oklepany schemat. Pomysł nie lepszy i nie gorszy od większości kryminałów.
Nie rozumiem niektórych zarzutów, tylu czytelnikom nie spodobała się mnogość wątków, narzekają na szczegółowe opisy i głębię psychologiczną postaci nieistotnych, na żmudne śledztwo i badanie wielu tropów. Przecież to jest kryminał! Zawsze mi się wydawało, że w tym gatunku chodzi o to, żeby spróbować rozwiązać zagadkę, żeby wczuć się w rolę detektywa i spróbować własnych sił. Jak to zrobić, jeśli autor przedstawi tylko najważniejsze tropy, pogłębi rys psychologiczny wyłącznie tych, którzy na koniec okażą się ważni? Przecież wtedy dostaniemy sprawcę podanego na tacy! Mylne tropy i równe traktowanie nie tylko wyraźnych podejrzanych, ale i wszystkich zamieszanych, którzy przecież też mogą się podejrzanymi okazać, to podstawa dobrego kryminału! Tu może nie wyszło idealnie, postaci są płaskie i stereotypowe, a sprawcę przeciętnie inteligentny czytelnik widzi wyraźnie jeszcze przed połową książki, ale zamiar i skupianie uwagi na każdym zamieszanym wydają mi się właściwym podejściem.
I to jest chyba koniec zalet.
Najbardziej rzucającą się w oczy wadą jest niekontrolowane przeskakiwanie pomiędzy punktami widzenia różnych postaci. Autorka prowadzi jednego bohatera, zagląda mu do głowy, przedstawia jego myśli i jego interpretacje otoczenia i zachowań innych osób i nagle, bez żadnego ostrzeżenia, bez jakiegokolwiek uzasadnienia przeskakuje do głowy kogoś innego, przedstawia jego punkt widzenia, jego wersję. Niekiedy jest to napisane tak, że nawet nie wiadomo, kiedy następuje przeskok! Co więcej, nie zawsze wiadomo, kiedy wydarzenia relacjonuje bezstronny narrator, a kiedy są one przedstawione z punktu widzenia bohatera. To wszystko się miesza, narrator i różni bohaterowie. Takie przeskoki, choć w wielu poradnikach pisania odradzane i wskazywane jako błędy warsztatowe, nie są tak całkiem nielegalne. Ale jeśli już chce się je stosować, to trzeba robić to umiejętnie! Zmiana punktu widzenia musi być widoczna, musi być sygnalizowana, może być poprzedzona wolną linijką, jakimiś trzema gwiazdkami, czymś odpowiadającym filmowemu przejściu do kolejnego ujęcia lub sceny, ale nie może następować wewnątrz akapitu, a już absolutnie nie w obrębie jednego zdania!
Irytuje ciągłe powtarzanie niektórych fraz i słów, m.in. japońskiego uśmiechu czy florystki, którą tylko inne postacie potrafią nazwać inaczej, nazwiskiem, rolą w śledztwie, kwiaciarką, natomiast narrator używa wciąż tylko ‘florystki’ i jej imienia, nie wysila się na więcej.
Jest trochę błędów językowych, czasem kuleje składnia, kiedy indziej dostajemy idiotyczne tautologie, co wszystko można zwalić na niedostateczną korektę, ale i tak pojawienie się takich kwiatków jest winą autorki i o niej świadczy, nie tylko o wydawnictwie i jego pracownikach.
Mamy wreszcie niemałą liczbę znaczących błędów merytorycznych i rozmaitych nielogiczności.
Ta sama postać, w tej samej scenie, najpierw jest komisarzem, a po kilku stronach sierżantem - degradacji po drodze nie zauważyłam, nie było też na nią czasu, to się dzieje w odstępie raczej minut niż godzin - autorka wie cokolwiek o stopniach policyjnych, czy może dla niej wszystkie słowa określające policjantów są po prostu synonimami?
Człowiek idący przepycha się przez biegnących - coś szybko musiał iść.
Płoną trzy górne piętra wysokiego bloku, akcja gaśnicza trwa na całego, pożar wcale nie zamierza się kończyć, zresztą zaczął się zaledwie przed godziną, dym jest bardzo gęsty - a ekspert pożarnictwa już ogląda windę, w której pożar się zaczął, już znalazł zwłoki, już wezwał policję i od razu pokazuje tym wątpliwego stopnia policjantom wnętrze windy i ludzką skwarkę! Na dziesiątym piętrze wciąż ślicznie płonącego budynku! Zastanawiający jest też stan zwłok, mówi się o tym, że została tylko plama tłuszczu, w innym miejscu coś o leżącej miednicy, tak jakby zostały prawie gołe albo przynajmniej odsłonięte kości. Pożar zaczął się przed godziną, a miejsce znalezienia zwłok jest już tak dobrze zgaszone, że można je sobie oglądać, w dodatku w normalnym stroju, nie w strażackim wdzianku ochronnym. To ile ten trup się palił? I w jakiej temperaturze, że tylko tyle z niego zostało?!
Facet mieszkający na tym samym osiedlu, na którym się pali, przez ostatnie minuty (jeśli nie dłużej) gapiący się przez okno, o pożarze dowiaduje się dopiero, kiedy ktoś go o nim informuje. Nie widział łuny, co jeszcze można jakoś tłumaczyć wzajemnym ustawieniem bloków i wielkością osiedla, ale nie słyszał też przyjazdu straży pożarnej, karetek i policji, a rozmaitych służb na miejscu zdarzenia nie brakuje. Głuchy? Nie bardzo, autorka nie pokazuje żadnej jego ułomności, z innymi postaciami rozmawia normalnie, nie potrzebuje dodatkowego nagłośnienia.
Psycholożka, na tyle dobra, że doktoryzuje się w renomowanej uczelni i u bardzo sławnego profesora, w rozmowie z lekarzem z psychiatryka okazuje niezrozumienie jego wypowiedzi, co zmusza go do tłumaczenia na poziomie absolutnie podstawowym - tłumaczenia czegoś, co zrozumiała osoba po jednym semestrze podstawowych wzmianek o psychologii na zupełnie innym kierunku studiów. Jak już trzeba pisać do czytelnika łopatologicznie, to można znaleźć pretekst, można wstawić osobę, która ma prawo nie rozumieć (np. tępy policjant) lub doktorek może od razu sam z siebie się rozgadać, a nie w reakcji na niezrozumienie ze strony osoby, która nie rozumieć nie ma prawa!
Pod gołym niebem, nie w żadnej szklarni, rosną sobie oleandry. W Polsce, na dodatek północnej! Żonkile, tulipany, mieczyki i hortensje kwitną jednocześnie. Też na wolnym powietrzu, żadne tam kwiaciarniane sztuczki. Kiedy zobaczyłam to po raz pierwszy, autorka zdołała się wybronić - sen, zwid, halucynacja, wyobraźnia, jak zwał tak zwał, pozwala na wszystko. Ale znacznie dalej to samo mamy w realu! Bohaterka wchodzi do zapuszczonego dawniej parku i podziwia zmiany względem roku ubiegłego: wszystko piękne, wszystko kwitnie, wszystko zadbane. I jeszcze amarylisy (z opisu bardziej wyglądają na hippeastrum, florystka powinna wiedzieć i autorka chyba też by mogła) w gruncie, bez osłony. Chociaż może nie, może to znowu jest zwid? Bo na koniec sceny okazuje się, że nasza bohaterka tych amarylisów wcale nie widzi, że pokazuje je i opowiada o nich pacjentka psychiatryka. Tylko w takim razie musi to być jakiś zwid wsteczny, halucynacja zbiorowa obejmująca narratora, bo amarylisy opisane są jeszcze zanim pacjentka zwróci na nie uwagę, zanim wskaże je naszej bohaterce i zanim ta zaprzeczy, że je widzi. A jeśli tak, jeśli autorka prowadząc jedną postać i zdając się przedstawiać rzeczywistość z jej perspektywy, potrafi robić to z perspektywy osoby, która znajduje się obok i jeszcze się nawet nie odezwała, to może to ma szerszy zasięg? Może już pierwszy rzut oka na ogród, już te oleandry, narcyze i mieczyki były zwidem osoby, którą bohaterka miała spotkać dopiero znacznie później, co najmniej po wielu minutach, może nawet po około godzinie? Tak to wygląda, jak nie wiadomo komu siedzieć w głowie i nie wiadomo czyimi myślami opisywać świat…
Jest tego dużo więcej, ale pamięć sobie przeciążyłam, dział głupot się zamknął i więcej nie chciał przyjąć.
A tak w ogóle to kim jest policyjny profiler? Jaka jest jego rola w śledztwie, jak pracuje, jakie ma zadania? Kto ściąga takiego do sprawy, która prawie się jeszcze nie zaczęła, do zwykłego zaginięcia dziecka? No i dlaczego, jak już został w dziwny sposób w sprawę wciągnięty, dlaczego nie zajmuje się tym, na czym powinien się znać, nie opracowuje profili osób zamieszanych ani prawdopodobnego sprawcy, nie przekazuje nikomu takich ustaleń, a tylko bawi się po prostu w zwyczajnego detektywa, prowadzi śledztwo tak samo, jak robiłby to każdy przeciętny bohater kryminału? I dlaczego wygląda to tak, jakby był tam głównym albo nawet jedynym śledczym, podczas gdy formalnie nie jest nawet policjantem, miał policję wspierać, a nie wyręczać? Dziwne...
Co jeszcze? Ciągłe powtórzenia i przypomnienia dotychczasowych ustaleń i bardzo wyraźne, również wielokrotnie powtarzane wskazywanie palcem, a nawet wielką neonową strzałką wskazówek, na które czytelnik powinien zwrócić uwagę. Całkiem jakby autorka miała go za poważnie upośledzonego umysłowo. Ile razy podczas oglądania nagrania z kamery można zaznaczać, że postać jest drobna, że jest przebrana, że wcale nie musi być tym, na kogo na pierwszy rzut oka wygląda, że może być zupełnie kim innym, że mogła celowo się ucharakteryzować, że mogła zmienić wygląd, że mogła się podszyć pod kogoś, że może być innej płci niż się to wydaje, że but by pasował raczej do kobiety, że z taką posturą to może być kobieta, że kobieta jest słabsza i to może tłumaczyć przewożenie zamiast przenoszenia i tak jeszcze długo, w różnych wariantach… Ja rozumiem, że powszechnie uważa się policjantów za niepełnosprytnych. Ale czy czytelników kryminałów też to dotyczy? Też sami do niczego nie dojdą i trzeba ich za rączkę prowadzić? I co chwilę się upewniać, że nadal się trzymają, że jeszcze się nie zgubili?
A na koniec przypisy. Nie wiem, czy to “zasługa” autorki, czy może już wydawnictwa, ale dno totalne. Dwa wzięte z wikipedii. Pozostałe to głównie tłumaczenia żargonu przestępczo-policyjnego na język oficjalny. Jakiemu czytelnikowi kryminałów trzeba wyjaśniać, że papuga to adwokat? Prorok to prokurator. Ucho - informator. I tak dalej. Na dodatek w co najmniej jednym przypadku wcale nie tam, gdzie słowo wystąpiło po raz pierwszy, ale dopiero przy kolejnym wystąpieniu - potrzebny ten spóźniony przypis, jeśli wcześniej potrzebny nie był? Swoją drogą papuga jako ptak jest rodzaju żeńskiego, ale już jako adwokat (o ile jest mężczyzną) to chyba nie. Jak dotąd słyszałam, że papuga kogoś wyciągnął albo że ktoś ma dobrego papugę. Dobrą papugę kojarzę raczej z klatką niż salą sądową. Wojujący feminizm? W następnym kroku wybitna poeta Adam M. napisała nam epopeję narodową? Czy tylko nieumiejętność posługiwania się językiem?
Ogólnie nędza. Królowa kryminału? To jakiś nieśmieszny żart. Rozumiem akcję marketingową, ogłuszające ochy i achy ze strony wydawnictwa, mogę zrozumieć sprzedaż. Ale żeby znacząca większość opinii po przeczytaniu była tak zgodna z treściami reklamowymi? Ludzie naprawdę wierzą w reklamy? Własnego rozumu nie mają? Jak coś zachwalane, to łykają jak cegłę i też chwalą?
Są jeszcze w okolicy jakieś niewyprane mózgi?
Omijajcie twórczość pani Bondy z daleka, zostawcie ją tym, którym jest wszystko jedno, co czytają, którzy wszystko łykną i którzy opinię mają taką, jaką im podyktowano. Dla bezmyślnych pożeraczy bezsensownej papki w sam raz.
Słaba.
Pomysł niezły, wykonanie gorzej niż mierne.
Sama konstrukcja wątku kryminalnego, czyli kto kogo i dlaczego, kto oprócz sprawcy był winny i czego, kogo o co podejrzewano, kto był zamieszany, a kto miał na sumieniu coś całkiem innego - to wszystko ujdzie. Nic wybitnego, nic bardzo oryginalnego, ale też nie jakiś oklepany schemat. Pomysł nie lepszy i nie gorszy od...
2014
2010-01-01
2011-01-01
2012
2014
Książka, a jakby nie książka. Zebrane tu teksty nie tworzą żadnej spójnej całości. Brak w nich ciągłości, brak kontynuacji poruszonych tematów, brak porządku. Były przygotowane jako odrębne wypowiedzi, bardziej wystąpienia niż publikacje, przeznaczone do wygłaszania w różnych czasach i przed różną publicznością. To widać i tak należy tę książkę odbierać: jako kilka odrębnych tekstów, a nie jako całość mającą nam w sposób uporządkowany przekazać jakieś tezy autora.
W odbiorze treści przeszkadza też nienajlepsze tłumaczenie i nie zawsze sensowne przypisy od polskiego wydawcy.
Jednak pomimo wszystkich tych mankamentów jest to pozycja warta uwagi, bowiem porusza bardzo ważny temat, o którym nie mówi się wystarczająco głośno: kwestię naszej wolności w nowoczesnym, informacyjnym świecie.
Niektóre nierówności i ograniczenia wydają nam się naturalne i właściwe, inne konieczne, bo nie wyobrażamy sobie świata innego, niż był do tej pory. A przecież nie zawsze był taki sam - to tylko my nie pamiętamy jaki był dawniej i skąd się niektóre niesprawiedliwe prawa i zwyczaje wzięły. A kiedy znikają bariery, które doprowadziły do ich ustanowienia i moglibyśmy z pewnych ograniczeń zrezygnować, okazuje się, że podmioty dotąd uprzywilejowane ani myślą rezygnować ze swojej dominacji - i to one, a nie aktualnie obowiązujące warunki techniczne, przekonują nas do trwania w dawniej nieuniknionej, ale teraz możliwej do ominięcia niesprawiedliwości. Jesteśmy nieświadomi (i celowo przez wiadome siły w tej nieświadomości utrzymywani) szans na uzyskanie wolności, do jakiej nie jesteśmy przyzwyczajeni, której pożądamy i uważamy ją za słuszną, ale której wyrzekliśmy się dawno temu jako niemożliwej i której wciąż stopniowo wyrzekamy się dla wygody, umiejętnie manipulowani przez dostarczycieli tej wygody, którzy przekonują nas, że nie jest ona możliwa bez odpowiednich, korzystnych dla nich, wyrzeczeń z naszej strony.
Ta książka otwiera oczy na sprawy, o których nie mamy pojęcia oraz przybliża i łączy w całość sprawy, o których w zasadzie wiemy, ale nie do końca je rozumiemy lub nie wyciągamy właściwych wniosków. To manifest nawołujący do rewolucji, której wielu z nas pragnie, ale o której zwykle nie myślimy, bo jej przeprowadzenie wydaje nam się za trudne, jeśli nie niemożliwe. Ale pamiętajmy kto nas o tej niemożliwości przekonuje! Posłuchajmy rewolucjonistów już walczących i dowiedzmy się jak, nawet jeśli nie jesteśmy gotowi na otwartą walkę lub brakuje nam kompetencji by ją prowadzić, jak niewielkim wysiłkiem możemy rewolucję delikatnie wspierać lub przynajmniej poprzez świadome wybory nie wspierać zanadto naszych ciemiężycieli.
Nie namawiam do czytania tej konkretnej książki, po prostu jest to jedyna tego typu pozycja, która wpadła mi w ręce. Ale namawiam do przeczytania czegoś na ten temat i do zastanowienia się nad otaczającą nas rzeczywistością. Do dokonywania świadomych wyborów, celowego wpływania na świat wokół nas.
I jeszcze warta uwagi ciekawostka: książka nie tylko namawia czytelnika do podzielania przekonań prezentowanych przez autora tych tekstów, ona została w zgodzie z tymi przekonaniami wydana, co pozwala ufać, że autor nie tylko je głosi, ale szczerze w nie wierzy. Zamiast copyright mamy tzw. copyleft, a co z tego dla nas wynika, to już w treści można sobie doczytać.
Rewolucjoniści wszystkich sieci, łączmy się!
Książka, a jakby nie książka. Zebrane tu teksty nie tworzą żadnej spójnej całości. Brak w nich ciągłości, brak kontynuacji poruszonych tematów, brak porządku. Były przygotowane jako odrębne wypowiedzi, bardziej wystąpienia niż publikacje, przeznaczone do wygłaszania w różnych czasach i przed różną publicznością. To widać i tak należy tę książkę odbierać: jako kilka...
więcej mniej Pokaż mimo to2018
Ciemną nocą coś się w pewnym małym miasteczku wydarzyło. Sprawcy pozostają nieznani, ale pozostawiony przez nich ślad wskazuje na miejscowe gimnazjum. Czyżby lekki kryminałek w scenerii gimnazjalnej?
To też, ale ten wątek niby-główny jest tylko pretekstem dla ukazania czegoś istotniejszego, pewnych szkolnych i społecznych patologii. Patologie w gimnazjum? Ileż się o tym przez te kilkanaście lat nasłuchaliśmy z mediów! Czyżby kolejny, z lekka już spóźniony głos krytyki wobec gimnazjów, a zatem pośrednio za obecną reformą?
A nie. A może nawet wprost przeciwnie. Bo gimnazjum z tej opowieści jawi się może nie jako szkoła idealna, ale po prostu jako szkoła zwyczajna, w żaden istotny sposób nie wartościowana względem szkół dawniejszych i projektów dzisiejszych. Dzieciaki w tej szkole są różne, jedne się uczą, inne nie bardzo, nauczyciele też są różni, jedni potrafią tych uczniów zainteresować, inni niespecjalnie, a niektórzy nawet wprost przeciwnie. Głos za tym, że nie liczba klas się w szkole liczy, ale ludzie i ich podejście. A to bywa różne.
I to przede wszystkim o tym jest ta książka. O ludziach, którzy tworzą i kształtują szkołę. O ludziach, którzy uczą, ale i wychowują pokolenia, które przyjdą po nas, nasze dzieci. O nauczycielach, ale też o dyrektorach i kuratorach, a także o burmistrzach, księżach, radnych i policjantach. O tym, jak wspólnie kształtują lokalną politykę, jak wzajemnie na siebie wpływają i którzy z nich jaki mają wpływ na kształt i funkcjonowanie szkoły.
Książka nie jest o nauczaniu. Nie o merytorycznej zawartości programu szkolnego. Jest o celach i metodach wychowania. O miejscu ideologii w szkole. O tym kto i jak może wpływać, próbuje wpływać i wpływa na młodzież.
Ktoś się jeszcze nie domyślił? Napiszę wprost: to jest książka o miejscu religii w szkole, głos przeciwko wtrącaniu się Kościoła w nauczanie i wychowywanie naszej młodzieży. Zachęta do sprzeciwu wobec uzurpowania sobie przez księży i katechetów prawa do decydowania, jak i na kogo wychowywać młodzież. I to całą młodzież, bez względu na jej przekonania religijne. I jeszcze krytyka serwilistycznej postawy władz świeckich wobec przedstawicieli Kościoła.
To tyle w warstwie przekazu, który ma do czytelnika dotrzeć. Poza tym dostajemy po prostu kawałek niezłej rozrywki, satyrę na małomiasteczkową rzeczywistość w fabule obyczajowo-kryminalnej. Plus dodatkową dawkę humoru w króciutkich opowiadankach towarzyszących powieści.
Można potraktować to lekko jako śmieszne czytadełko. Ale ten gorzki miejscami humor jest tak naprawdę krzykiem rozpaczy nauczyciela, któremu system utrudnia, a nawet próbuje uniemożliwiać uczenie. Wyciągnijmy wnioski, zobaczmy, co dzieje się w naszych szkołach, zwracajmy uwagę na to, co o szkole i nauczycielach mówią nasze dzieci. Nauczmy się odróżniać nauczycieli od indoktrynerów i wspierajmy tych z nich, którzy na to zasługują, których działania przynoszą naszym dzieciom korzyść. Bo bez tego… wszyscy chyba widzimy, dokąd od dziesięcioleci zmierzają polskie szkoły :(
Lektura godna uwagi.
Ciemną nocą coś się w pewnym małym miasteczku wydarzyło. Sprawcy pozostają nieznani, ale pozostawiony przez nich ślad wskazuje na miejscowe gimnazjum. Czyżby lekki kryminałek w scenerii gimnazjalnej?
To też, ale ten wątek niby-główny jest tylko pretekstem dla ukazania czegoś istotniejszego, pewnych szkolnych i społecznych patologii. Patologie w gimnazjum? Ileż się o tym...
Historia kryminalna na przyzwoitym poziomie, bez fajerwerków, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, nielogicznie karkołomnych intryg, bez rozwiązań typu deus ex machina. Prawidłowo poprowadzone śledztwo, logiczne umotywowanie zachowań nie tylko winnego, ale i pozostałych uczestników wydarzeń. Coś takiego mogłoby się wydarzyć i gdyby się wydarzyło, tak właśnie mogłoby wyglądać śledztwo. Dlaczego więc moja ocena jest tak niska? Bo jako powieść kryminalna ta historia się nie sprawdza. W rzeczywistości zagadka mogłaby być trudna, ale w ten sposób opisana taka nie jest. I nie dlatego, że jakieś tropy prowadzące do złoczyńcy są zbyt wyraźne, że autor dał czytelnikowi za dużo wskazówek. Nie, morderca całkiem nieźle się maskuje i wcale niełatwo byłoby go odkryć. Gdyby nie to, że autor ograniczył spojrzenie na lokalną społeczność do bardzo tylko wąskiego grona osób najściślej powiązanych z miejscem łączącym pierwsze ofiary, przez co dał nam niezwykle krótką listę podejrzanych, bez najlżejszej sugestii, że można do niej kogoś jeszcze dodać, i z której wszystkich pozostałych bardzo łatwo wykluczyć. Bardzo długo nie miałam pewności, że wytypowana przeze mnie osoba na pewno jest mordercą. Ale nie dano mi żadnego innego wiarygodnego kandydata, a tak w powieści kryminalnej być nie powinno.
Historia kryminalna na przyzwoitym poziomie, bez fajerwerków, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, nielogicznie karkołomnych intryg, bez rozwiązań typu deus ex machina. Prawidłowo poprowadzone śledztwo, logiczne umotywowanie zachowań nie tylko winnego, ale i pozostałych uczestników wydarzeń. Coś takiego mogłoby się wydarzyć i gdyby się wydarzyło, tak właśnie mogłoby...
więcej Pokaż mimo to