-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2018-10-12
Bywają historie efemeryczne. Zdarzają się historie, po których nie jest się już tym samym człowiekiem. Ale są też takie, do których tęskni się nieustannie, do których chce się powracać, przeżywać wciąż od nowa jak z dawna pielęgnowane sentymentem wspomnienie. Te nie kończą się z domknięciem ostatnich stronic książki. Czarno-białe kartki ożywają w wyobraźni czytelnika, tworząc uniwersum pełne niezwykłych postaci, niezbadanych miejsc i przygód niespotykanych w szarej rzeczywistości. Podsycane pasją miłośników zyskują nieśmiertelność. Mistrzem tworzenia takich opowieści jest J.R.R.Tolkien.
Świat wykreowany przez Tolkiena w (między innymi) “Władcy Pierścieni”, to nieprzebrane bogactwo dziejów istot wielu ras, zamieszkujących Śródziemie (ludzi, elfów, krasnoludów, czarodziejów, hobbitów i wielu innych). Każda z nich jest na swój sposób niepowtarzalna. Każda ma własną historię, język, przekazywane przez pokolenia legendy, zaszłości, przywary i zalety, a także miejsce na ziemi. Odkryć ten świat, to przemierzyć malownicze pagórki Shire'u, poczuć chłód wiatru na rozległych równinach Rohanu, wejść między mury potężnych warowni Gondoru, napoić oczy widokiem Złotego Lasu Lothlórien czy w końcu pobłądzić w ziejących grozą korytarzach przepastnych kopalni Morii. Tyle w nim pogody, co smutku. Tyle światła, co mroku. Bowiem nie da się w pełni docenić jednego, nigdy nie doświadczywszy drugiego.
“Władcę Pierścieni” tworzy sześć ksiąg, które przyjęło się dzielić na trzy tomy, tj.: “Drużyna Pierścienia”, “Dwie wieże”, “Powrót króla”. Opisane wydarzenia rozgrywają się wiele lat po owej słynnej wyprawie, kiedy to Bilbo Baggins wszedł w posiadanie magicznego Pierścienia, czyniącego nosiciela niewidzialnym. Leciwy, ale wciąż pełen sił hobbit postanawia opuścić Shire, pozostawiając ów skarb w rękach siostrzeńca, Froda. Z czasem okazuje się, że tajemniczy przedmiot jest dawno zaginionym Pierścieniem Władzy - potężną bronią wykutą przez Saurona, którą dla ocalenia świata należy niezwłocznie unicestwić. W obliczu niebezpieczeństwa, Frodo podejmuje się samobójczego zadania: w asyście ośmiu towarzyszy wyrusza w drogę ku Mordorowi i Górze Przeznaczenia, by zniszczyć Pierścień. Jak ciężkie to brzemię, dopiero się przekona.
W porównaniu z “Hobbitem”, fabuła “Władcy Pierścieni” jest zdecydowanie bardziej rozbudowana i przeważnie prowadzona wielotorowo. Jest śmiała, dramatyczna, bardziej dojrzała. W połączeniu z mnogością postaci, miejsc geograficznych i twierdz, języków a w końcu z wielobarwną panoramą dziejów Śródziemia, tworzy to całość ciężką do podźwignięcia nawet przez doświadczonego czytelnika. A jednak przy pierwszym spotkaniu zaskoczył mnie bardzo prosty, momentami wręcz dziecinny język, jakim operuje autor, który moim zdaniem nie przystaje do tej powieści i jeśli mam być szczera, działa na jej niekorzyść. Zastanawiało mnie nawet, czy może nie jest to wina bardziej przekładu niż autora, ale to byłaby raczej jakaś odmiana myślenia życzeniowego z mojej strony.
Z biegiem czasu coraz mniej rzuca się to w oczy, ale w pewnych miejscach tekst wydaje się nierówny. O ile opisy i narracja są utrzymane niezmiennie na wysokim poziomie i czyta się je z dużą przyjemnością, o tyle niektórym dialogom wyraźnie czegoś brakuje. Wydają się wymuszone, toporne, patetyczne - jednym słowem nienaturalne. Często to, co mniej istotne dla akcji naszkicowane jest z wielką starannością i pasję tę gołym okiem widać, kiedy to, co ważne lub co wymagałoby większego dynamizmu, sprawia wrażenie ledwo tkniętego.
“Władca Pierścieni” nie przypomina nowoczesnych książek, gdzie akcja gna do przodu tak, jakby chciała uciec przed okiem czytelnika, tylko po to, by nie stracił zainteresowania. Tu wszystko ma swój czas, więc forma zaangażowania odbiorcy też jest inna. Każdy krok bohatera trzeba przebyć razem z nim. Początkowo powieść wolno się rozkręca, ale tylko po części dlatego, że wiele trzeba sobie najpierw wyjaśnić i nadrobić nim przejdzie się do rzeczy; głównie ze względu na gawędziarskie ciągoty Tolkiena, dlatego wybaczam. Później, w miarę postępu wydarzeń, tempo rośnie. Wielopłaszczyznowa fabuła daje autorowi duże pole do działania, zaś czasowe pokrywanie się przygód dodatkowo potęguje wrażenie, że ma się do czynienia z dziełem holistycznym.
Dzieło ma kilka słabszych stron, ale w zamian dostajemy “powieść totalną”. Jest tu folklor, magia, mistycyzm, proza życia, przeznaczenie, zdrada, miłość i nienawiść wielu odcieni, walka dobra ze złem czy o wartości, za które warto się poświęcić. Nie brak też symboliki, przez którą prześwieca zamiłowanie autora do baśni, przesądów, mitów i przede wszystkim jego ogromna wiedza na tym polu.
Tolkien może i nie pisał wybitnie - są lepsi od niego we władaniu słowem, ale za to miał niezwykłą intuicję i wyczucie. Czytając jego książki, odbiorca nigdy nie popada w przekonanie, że wie wszystko, że głębiej już nic nie ma. Przeciwnie, Tolkien przedstawia wydarzenia tak, jakby stał za nimi cały ciąg pomniejszych przyczyn, splotów losu i przypadków, których ostateczną wypadkową jest tu i teraz. Nic nie bierze się znikąd. Charakterystyka postaci, miejsc czy wydarzeń jest dokładna, precyzyjnie przemyślana w najmniejszym szczególe, a wszystko przy tym ukazane jest z tak nienachalną lekkością i prostotą, jakby autor opisywał rzeczywistość, której doświadczał na własnej skórze. Dlatego tak łatwo dać się uwieść. Wystarczy choćby raz na moment przenieść się do Śródziemia, by zapragnąć znów się w nim znaleźć. W tym objawia się prawdziwy geniusz Tolkiena i majstersztyk jego dzieł.
mealibri.blogspot.com
Bywają historie efemeryczne. Zdarzają się historie, po których nie jest się już tym samym człowiekiem. Ale są też takie, do których tęskni się nieustannie, do których chce się powracać, przeżywać wciąż od nowa jak z dawna pielęgnowane sentymentem wspomnienie. Te nie kończą się z domknięciem ostatnich stronic książki. Czarno-białe kartki ożywają w wyobraźni czytelnika,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po przeszło trzydziestu latach od publikacji “Opowieści podręcznej” Margaret Atwood powraca do Gileadu i zabiera ze sobą w tę podróż zafascynowanych wykreowanym przez nią światem czytelników. Czy warto było wracać?
“Testamenty” to kontynuacja “Opowieści podręcznej”, której fabuła oscyluje wokół okoliczności początku upadku Gileadu. Powieść łączy świadectwa trzech kobiet, zaangażowanych świadków tych wydarzeń. Ich personalia są kluczowym elementem fabuły, więc na wszelki wypadek postaram się za wiele nie zdradzać.
Pierwsza z nich to starsza kobieta, która jako Ciotka piastowała w Gileadzie wysokie stanowisko, dzięki czemu miała władzę, znajomości oraz dostęp do najcenniejszej waluty - sekretów prominentów. Obserwujemy jak z jej perspektywy powstawało państwo i jak kształtowała się nowy rozkład sił, szczególnie interesujący biorąc pod uwagę miejsce kobiet w tym koszmarze. Ciotka daje czytelnikom do zrozumienia jakim sposobem doszła do takiej władzy i jakim kosztem ją utrzymała. Poznawszy z grubsza jej przeszłość sprzed zamachu stanu, motywacje jej dalszych działań nabierają więcej sensu, choć nie znaczy to, że stają się jednoznaczne. Jej zwierzenia kierowane do potomnych są o tyle cenne, że na własne oczy widziała i doświadczyła rozkwitu, a następnie zmierzchu Gileadu.
Druga bohaterka to młoda dziewczyna wychowana w Gileadzie w domu komendanta. Jest “produktem reżimu” - siłą odebrana biologicznej matce zamienionej w Podręczną, adoptowana przez bezdzietne małżeństwo wiodła dość uprzywilejowane życie. Nie znała innego świata, ale nie oznacza to, że była szczęśliwa ani że los obszedł się z nią łaskawie. Szczególnie po śmierci oficjalnej matki, którą kochała z wzajemnością. Jej relacja bliska jest temu, co już znamy z poprzedniej części. Jako kobieta pozbawiona była praw, które uważamy za oczywiste, żeby nie powiedzieć naturalne. Jej życiowym celem i powołaniem z racji płci było zostać żoną i matką; dbać o domostwo, usługiwać mężowi, egzystować w jego cieniu na tyle, na ile pozwoliłaby na to jego łaska. Mniejsza z tym, że wbrew własnej woli.
Trzecia z nich to również młoda kobieta, mieszkanka Kanady, która Gilead znała głównie z opowieści, telewizji i szkolnych podręczników. Wiodła zwyczajne życie nastolatki do czasu, gdy w tragicznych okolicznościach zginęli jej rodzice. To wydarzenie wywróciło jej rzeczywistość do góry nogami. Jak się później okazało nie był to wypadek, a zamach wymierzony w organizację Mayday, do której oboje rodzice należeli. Niczego nieświadoma dziewczyna nagle znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie, a co gorsza, odkryła prawdę o swoim pochodzeniu, której to prawdy za wszelką cenę strzegło Mayday.
Wydawałoby się, że te trzy kompletnie różne bohaterki nie mają prawa się spotkać. Jednak ich ścieżki zbiegają się w pewnym momencie i spotkanie to ma ogromne konsekwencje dla nich wszystkich. Ale o tym cisza!
Powieść, jak przyznała autorka, powstała w odpowiedzi na ogromne zainteresowanie czytelników, którzy zafascynowani poprzednią odsłoną i zrealizowanym na jej podstawie serialem pragnęli dowiedzieć się, jak upadł Gilead. Faktycznie do tego też zmierza akcja, ale czy jest to zakończenie satysfakcjonujące? Moim zdaniem nie. Autorka zastosowała zabieg znany z “Opowieści podręcznej”, kiedy to akcja urwała się w najbardziej ekscytującym momencie, tak jakby bohaterka sama nie miała już szans jej dopowiedzieć. Reszty mogliśmy się tylko domyślać na podstawie różnych poszlak, bez cienia pewności. Tam miało to swój urok.
Tu niby jest podobnie. Dużo się dzieje, ale najbardziej interesujący rozdział historii pozostał niedopisany. Autorka podprowadza czytelników na skraj przepaści, ale nie pozwala spojrzeć w dół. Dostajemy tylko ogólny zarys tego, co wydarzyło się dalej. Nie powinno się, moim zdaniem, porównywać książek, ale w seriach jest to niemalże nieuniknione. Niestety na tle “Opowieści…” “Testamenty” wypadają słabo. Poprzednia część miała w sobie urok, niejednoznaczne napięcie, pobudzała wyobraźnię do działania. Tu tego nie ma. Fabule brakuje rozmachu, albo chociaż tej odwagi, którą cechuje się poprzednia książka i serial. Fabułę zdecydowanie mogę określić jako zaskakująca. Połączenie trzech różnych, a jednak paradoksalnie bliskich sobie światów, do tego zwroty akcji - przyznaję, że tego się nie spodziewałam. Jednak jest w tym wszystkim pewna fałszywa nuta. Trudno uwierzyć, że wydarzenia opisane przez Atwood mogłyby doprowadzić do upadku reżimu totalitarnego. Za dużo naciągania i myślenia życzeniowego, za mało zdecydowania. Stąd moje poczucie niedosytu, a może nawet rozczarowania niewykorzystanym potencjałem. Chyba że to nie koniec…
(mealibri.blogspot.com)
Po przeszło trzydziestu latach od publikacji “Opowieści podręcznej” Margaret Atwood powraca do Gileadu i zabiera ze sobą w tę podróż zafascynowanych wykreowanym przez nią światem czytelników. Czy warto było wracać?
“Testamenty” to kontynuacja “Opowieści podręcznej”, której fabuła oscyluje wokół okoliczności początku upadku Gileadu. Powieść łączy świadectwa trzech kobiet,...
2018-10-26
Mija 60 lat od niezwykłej podróży Bilba Bagginsa, kiedy to z kompanią Thorina Dębowej Tarczy przemierzył Śródziemie tam i z powrotem, by odzyskać dawne krasnoludzkie królestwo - Erebor.
Od tamtych pamiętnych wydarzeń życie Bilba wpłynęło na spokojne wody. Dni spędza jak na hobbita przystało: popalając fajkowe ziele, snując opowieści lub w zaciszu swojej norki, studiując mapy i spisując wspomnienia. Mało powiedzieć, że zdrowie i siły mu dopisują. Czas w ogóle o nim zapomniał, co wprawia innych w nie lada zdziwienie, ale że Bilbo w powszechnym mniemaniu i tak uchodzi za dziwaka, a hobbici nie słynęli dotąd w świecie z wielkich (ani małych) czynów, nie znalazł się nikt, kto zbadałby tę sprawę. Nikt też nie odkrył największego sekretu, który chował w kieszeni kamizelki - magicznego Pierścienia, wygranego czy skradzionego (kto by to teraz pamiętał) podczas przeprawy przez jaskinię Golluma. Do czasu...
Oto nadszedł z dawna wyczekiwany dzień sto jedenastych urodzin Bilba. Podczas przyjęcia jakiego Shire dotąd nie widział, na oczach zgromadzonych gości solenizant nagle znika... Odchodzi. Udaje się w może ostatnią już w swym życiu podróż, by nigdy więcej nie powrócić, pozostawiając dobytek (łącznie z Pierścieniem) we władanie swemu ulubieńcowi, siostrzeńcowi imieniem Frodo. I tak dopełnia się legenda Bilba Bagginsa. Tu też początek bierze nowa...
Kolejne lata suną ospale i chociaż nie zdarzyło się nic co zwiastowałoby większe zmiany, od czasu do czasu dochodzą hobbitów z Shire niepokojące wieści, jakoby na wschodzie powstawało z dawna uśpione zło. Wkrótce na jaw wychodzi przerażająca prawda. Pierścień ukrywany przez Froda, to “ten” Jedyny Pierścień Władzy, wykuty ręką Saurona w Mordorze. Czarni Jeźdźcy już wyruszyli na poszukiwanie i nie spoczną póki nie dostaną go w swoje ręce. Nad całym Śródziemiem wkrótce zawiśnie widmo grozy i zniszczenia. Frodo musi czym prędzej uciekać. Długa i kręta droga wiedzie go do Rivendell, do Ostatniego Przyjaznego Domu na wschód od Morza, domu Elronda. Tam podczas tajnej narady zostaje podjęta decyzja: Pierścień trzeba zniszczyć! Ku zaskoczeniu zebranych, to Frodo podejmuje się tego jakże niebezpiecznego zadania. Jako Powiernik Pierścienia, w asyście ośmiu towarzyszy, wyrusza ku Górze Przeznaczenia; tam, gdzie wszystko się zaczęło.
Sięgając po “Władcę Pierścieni”, nie ukrywam, miałam dość duże oczekiwania. Przede wszystkim ze względu na “Hobbita”, który swego czasu zrobił na mnie duże wrażenie, zaskarbiając sobie na długo tytuł jednej z moich ulubionych książek. Spodziewałam się zatem kontynuacji, która zawierałaby to, co w poprzedniej odsłonie najlepsze (fantastyczną opowieść, nieprzewidywalne sploty losu, wciągającą akcję), a jednocześnie w dobrym stylu wykraczałaby poza to, co już było. Pod tym względem nie zawiodłam się. Wraz z "Drużyną/Bractwem Pierścienia" zagłębiamy się w znany już poniekąd świat, ale tym razem okazuje się on o wiele bogatszy i groźniejszy. Tu zło jest bardziej bezlitosne, dobro bezcenne, ryzyko ogromne, a stawka wysoka. Pierwsze rozdziały przypominają jeszcze “Hobbita” (z tą odrobiną beztroski i wonią kiełkującej przygody unoszącą się w powietrzu), ale dalej ulega to zmianie, gdy wydarzenia nabierają powagi, a stopniowo też dramatyzmu.
Co zaskoczyło mnie negatywnie, to wykonanie, w którym wyczuwam pewien dysonans. Z jednej strony język: prosty, momentami wręcz dziecięcy; z drugiej wymagająca treść, z którą ten język nie do końca współgra. Do tego dialogi czasem przekombinowane, czasem może wcale niepotrzebne, to znowu prowadzone tak, jakby bohaterowie czytali sobie w myślach. Na dokładkę, co chwilę wpleciony zostaje jakiś wierszyk lub przyśpiewka, nie wiem nawet po co, choć to akurat ma pewien folkowy urok, jeśli tylko się przełamać. Dla porównania, o wiele lepiej wychodzą autorowi opisy miejsc, charakterystyka postaci czy nawet zwykła narracja scen, co czyta się z czystą przyjemnością.
Do grona zastanych osobliwości dodałabym jeszcze postać Bombadila, którego obecności nie rozumiem - pojawia się “od tak” i równie beznamiętnie znika, nic istotnego nie wnosząc do historii poza tym, że raz czy dwa jest zwyczajnie wygodny dla rozwiązania danego wątku. Stanowczo zbyt kreskówkowy jak na mój gust.
Jest to pierwszy tom trylogii, więc potrzeba chwili cierpliwości, by akcja nabrała rozmachu, ale kiedy do tego dochodzi, można stracić głowę. Pewne momenty uważam za zbyt przeciągnięte; jest to trochę igranie z cierpliwością czytelnika, które na szczęście z nadwyżką wynagradzają gawędy o historii Pierścienia, Saurona i Śródziemia w ogóle. Powieści nie można odmówić niezwykłego uroku, hipnotyzującego przyciągania. W pewien sposób odzwierciedla ludzką tęsknotę do odrobiny niezwykłości pomiędzy codziennościami w zwyczajnym świecie. To zrozumiałe, że tak wielu czytelników darzy ją sentymentem i dostrzega o wiele więcej, niż ukazują czarno-białe stronice. Są pewne minusy, jak w każdej książce. Ale cóż może być bardziej miarodajnym wyznacznikiem wartości powieści niż to, że wciąż chce się do niej wracać?
mealibri.blogspot.com
Mija 60 lat od niezwykłej podróży Bilba Bagginsa, kiedy to z kompanią Thorina Dębowej Tarczy przemierzył Śródziemie tam i z powrotem, by odzyskać dawne krasnoludzkie królestwo - Erebor.
Od tamtych pamiętnych wydarzeń życie Bilba wpłynęło na spokojne wody. Dni spędza jak na hobbita przystało: popalając fajkowe ziele, snując opowieści lub w zaciszu swojej norki, studiując...
2018-11-09
Drugi tom “Władcy Pierścieni” nosi tytuł “Dwie wieże”, ponieważ jego akcja koncentruje się wokół twierdzy Sarumana, Orthanku i Minas Morgul, a początek bierze w bardzo trudnym momencie.
Oto dotkliwie doświadczona stratą i trwogą o własne życie Drużyna Pierścienia zostaje rozbita. Moc Pierścienia coraz wyraźniej wystawia towarzyszy na próbę, z której nie każdy potrafi wyjść obronną ręką. Wobec tego, Frodo postanawia kontynuować wyprawę samotnie, na co ostatecznie nie pozwala mu zawsze wierny towarzysz Sam Gamgee. Odtąd we dwóch będą musieli zmierzyć się z wszystkim, co los i mroczne siły rzucą im pod nogi i to od nich przede wszystkim zależeć będzie powodzenie misji i przyszłość świata. Aragorn, Legolas i Gimli świadomi motywów Froda pozwalają mu odejść, a sami obierają inny kierunek. Ruszają w pościg za oddziałem Orków, by odbić pojmanych podczas walki Merrego i Pippina, i uchronić ich przed śmiercią. Choć Drużyna rozpada się jeszcze przed wypełnieniem zadania, pozostaje nadzieja, że gdzieś u kresu dróg znów się połączy. Zanim jednak to nastąpi, wszystkim bohaterom pisane są niezwykłe przygody i równie chwalebne czyny.
W przeciwieństwie do poprzedniego tomu, tutaj fabuła nie jest już prowadzona jednotorowo. Księga trzecia to przeplatające się losy Merrego i Pippina z jednej strony oraz Aragorna, Legolasa i Gimliego z drugiej. Dzięki temu mamy okazję za sprawą pierwszych wkroczyć do Fangornu i poznać Drzewca, by następnie towarzyszyć jemu i pozostałym Entom w oblężeniu Isengardu; oraz śladem drugich przemierzyć ziemię Rohirrimów, stanąć przed obliczem Króla Władców Koni i razem z nim iść w bój. W tym tomie, w tej księdze zderzają się dwa światy: fantastyczny i ludzi. Oba idealnie się dopełniają.
Księga czwarta opisuje zmagania Froda i Sama. Muszę przyznać, że ku memu kompletnemu zaskoczeniu, ta część zdecydowanie bardziej przypadła mi do serca. Jest w przyjaźni tych dwojga hobbitów coś, czego nie mogę dobrze ubrać w słowa. Czytając, nie ma się wrażenia bycia wyłącznie obserwatorem czy towarzyszem jak miało to miejsce do tej pory i ma w przypadku pozostałych bohaterów. Tutaj doświadcza się pewnego rodzaju intymności; poczciwego przywiązania i niezłomnego polegania na sobie nawet w obliczu końca świata. Winien temu Tolkien, który w tak prosty, aczkolwiek ujmujący sposób opisał wewnętrzne rozterki bohaterów, jak też ciężar stopniowo przejmującego kontrolę Pierścienia. A wszystko to w posępnej, nie wróżącej szczęśliwego zakończenia scenerii.
Dwutorowa konstrukcja daje autorowi dodatkowe możliwości i on to wykorzystuje, tworząc uniwersum przebogate. Ja jednak chciałabym widzieć tu więcej charakteru Legolasa, Gimliego i paru innych postaci, które zostają niesłusznie odsunięte w cień. Aragorn dostaje więcej pola do popisu, ale często zachowuje się zbyt wyniośle, bym mogła go polubić. Na dodatek przy każdej nadarzającej się okazji przechwala się mieczem (i to żaden eufemizm). Momentami jeszcze rażą patetyczne dialogi, ale na szczęście im więcej się dzieje, tym naturalniej wszystko wypada. Jeśli poza tym miałabym sobie czegoś życzyć, to większego rozmachu przy scenach walki. Miejsce poświęcone opisowi otoczenia jest nieproporcjonalnie większe względem tego poświęconego bitwie. Są dobre pomysły, odważne kroki, ale czegoś jeszcze brakuje, gdzieś tam pozostaje pewien niedosyt.
Ogrom pracy, pasji i myśli włożony w “Dwie wieże” i “Władcę Pierścieni” jako całość jest zdumiewający i widoczny na każdym kroku. Plan wydarzeń został dopracowany do perfekcji. Nie ma tu miejsca na przypadek ani łatanie dziur, jak czasem ma to miejsce przy tak obszernych powieściach. Wszystko konsekwentnie zmierza do wcześniej zamyślonego celu. Ostatnie sceny rozgrywające się w jaskini Szeloby z Samem w roli głównej, to jedne z najlepszych nie tylko w tym tomie, ale w całej powieści. Jest to świetne, bo pełne przejmujących emocji zakończenie, jednocześnie pozostawiające ledwo tlącą się nadzieję na to, co przynieść może kolejny tom.
mealibri.blogspot.com
Drugi tom “Władcy Pierścieni” nosi tytuł “Dwie wieże”, ponieważ jego akcja koncentruje się wokół twierdzy Sarumana, Orthanku i Minas Morgul, a początek bierze w bardzo trudnym momencie.
Oto dotkliwie doświadczona stratą i trwogą o własne życie Drużyna Pierścienia zostaje rozbita. Moc Pierścienia coraz wyraźniej wystawia towarzyszy na próbę, z której nie każdy potrafi wyjść...
2018-12-03
I kiedy wydawać by się mogło, że nareszcie, wbrew najśmielszym nadziejom, rozproszeni druhowie mają szansę się odnaleźć i na nowo połączyć siły, znów coś staje temu na przeszkodzie. Po upadku Isengardu, zduszeniu samowładczych zapędów Sarumana, upokorzeniu go i po bitwie o Rogaty Gród, wiele trosk wciąż jeszcze przed nimi.
Pippin, po dalece lekkomyślnym występku, który mógł kosztować go życie (o klęsce Froda nawet nie wspominając), wraz z Gandalfem mkną na grzbiecie Cienistogrzywego ku bezpiecznemu schronieniu - Minas Tirith, stolicy Gondoru, ojczyźnie Boromira, gdzie zmuszeni będą stanąć twarzą w twarz z Namiestnikiem Denethorem, postacią jak się okaże dostojną, dumną, groźną, o szlachetnym obliczu i przenikliwości prawdziwego mędrca. Również Merry niezbyt długo cieszyć się będzie towarzystwem Aragorna, Gimliego i Legolasa, kiedy ci, wobec zbliżającej się nieuchronnie kolejnej bitwy, udadzą się szukać wsparcia tam, gdzie nie odważyłby się wejść nikt inny, stawiając na szali własne życie. Ale oto w zamian, niziołek zajmie miejsce w szeregach Jeźdźców Rohanu, zyskując przy tym cennego sprzymierzeńca.
Frodo i Sam przebyli jak dotąd bardzo daleką i trudną drogę, pełną śmiertelnego niebezpieczeństwa, bez krzty nadziei na powodzenie. Osamotnieni, wycieńczeni, mający za przewodnika przewrotne stworzenie opętane mocą Pierścienia i żądne zemsty na hobbitach, dotarli niemal do samych wrót piekieł. Lecz wtem wydarzyło się coś tragicznego w skutkach. Podła natura Golluma dała o sobie znać. Czyżby wszystko zostało zaprzepaszczone? Tyle wyrzeczeń na nic?
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas lektury “Władcy Pierścieni”, to zachowana ciągłość rozwoju fabuły i jednolity charakter wszystkich części. Z następnymi rozdziałami zmieniają się okoliczności, pojawiają kolejne przeszkody, po drodze poznajemy nowych bohaterów i miejsca; ale mimo to nie zmienia się znacząco sposób narracji, nie ma nagłych skoków natężenia akcji, nieistotnych zapychaczy - wszystko sprawia wrażenie podlegania z góry założonemu i pozostającemu pod stałą kontrolą autora planu. Powieść utrzymuje jednakowy wysoki poziom przez wszystkie trzy tomy, bez desperackiego mamienia czytelnika. Tak pisać, to sztuka!
Podobnie jak w poprzednim tomie, rozłam Drużyny wymaga od autora łączenia wydarzeń rozgrywających się w tym samym czasie, w różnych lokalizacjach. Wyzwanie logistycznie wymagające, ale - jak widać - wykonalne. Sedno w tym, by nie wyjawić zbyt wiele, zbyt wcześnie. Oczywiście taki zabieg dodatkowo podsyca zainteresowanie, podtrzymuje w stanie niepewności co do dalszych losów bohaterów.
Jak w “Dwóch wieżach” urzekła mnie przyjaźń Froda i Sama, tak w tym tomie jestem pod dużym wrażeniem sceny, która rozegrała się między Éowiną i Aragornem, tuż przed jego odjazdem. I znów brakuje mi odpowiednich słów, żeby oddać uczucie, które towarzyszyło mi podczas czytania tych niewielu, tak naprawdę, słów. Wystarczyć musi samo to, że zdumiewa mnie, jak Tolkien, autor, który tak mało miejsca poświęca kobietom (choć niewątpliwie odgrywają w jego powieści znaczące role), potrafił na moment tak dobrze wczuć się w sytuację tej postaci i z tak porażającą naturalnością dać upust jej tłumionym emocjom. Éowina, w tych kilku słowach, objawia się jako kobieta obdarzona niezłomną odwagą, siłą, a co najważniejsze - mądrością. Ta, która w oczach obserwatorów uchodziła za “kwiat smukły i dumny”, za chłodną, za surową miała serce gorętsze i bardziej zahartowane troską i cierpieniem, niż niejeden mąż oglądający wojnę na własne oczy. Okazała się postacią dotąd kompletnie przeze mnie niedocenioną, czego nie potrafię sobie wybaczyć. Jednocześnie z nieskrywaną satysfakcją stwierdzam, że ta rozmowa z Aragornem nie ma sobie równej w tej powieści.
Na ostatnim tomie zawsze ciąży ogromna odpowiedzialność, co zdarzyło mi się podkreślić przy okazji innej serii. Narastające z każdą kolejną częścią oczekiwania, muszą w nim znaleźć swe satysfakcjonujące, z punktu widzenia czytelnika, rozwiązanie. Jednocześnie, nie może sprowadzać się wyłącznie do takowej roli. A więc najważniejsze pytanie brzmi: czy Tolkien stanął na wysokości zadania? Z czystym sumieniem odpowiadam: tak.
Zakończeniu nie brakuje dramatyzmu, akcji prowadzonej z rozmachem, którą czyta się z zapartym tchem. Są chwile zwątpienia, ale i porywy heroizmu. No i oczywiście ostateczne starcie dobra ze złem, w którym to ostatnie przecież i tak nie ma szans. A po wszystkim, powrót do domu i nowy rozdział w życiu, czyli codzienne staranie o lepszy świat. Truizm? Może, ale jak inaczej? Ciekawym posunięciem jest dla mnie to, że Tolkien wcale nie oszczędza Shire. Przez cały ten czas, gdy hobbici słaniali się od jednych nieszczęść do drugich, to miejsce było dla nich czymś więcej, niż tylko domem lub ciepłym wspomnieniem - było Ziemią Obiecaną, szczęśliwą krainą, do której zło całego świata nie ma wstępu. A jednak i ono się nie uchowało...
“Władca Pierścieni” to powieść totalna. Tolkien w naturalny sposób łączy elementy fantastyki i realizmu, mistrzowsko zacierając granice między nimi. To przygoda, która ostatecznie nigdy nie dobiega końca, a jej bohaterowie na zawsze pozostają nieśmiertelni w pamięci czytelników. Wyłaniający się z wnętrza powieści świat urzeka głębią oraz swoistą magią, w której nietrudno się rozpłynąć.
mealibri.blogspot.com
I kiedy wydawać by się mogło, że nareszcie, wbrew najśmielszym nadziejom, rozproszeni druhowie mają szansę się odnaleźć i na nowo połączyć siły, znów coś staje temu na przeszkodzie. Po upadku Isengardu, zduszeniu samowładczych zapędów Sarumana, upokorzeniu go i po bitwie o Rogaty Gród, wiele trosk wciąż jeszcze przed nimi.
Pippin, po dalece lekkomyślnym występku, który...
2019-10-13
Powieść będąca satyrą na piewców piękna średniowiecznej literatury rycerskiej i romantycznej, zatruwającej umysły czytelników mrzonkami o dzielnych bohaterach i ich jakże szlachetnych czynach, dokonywanych w imię wielkich ideałów.
Główna postać powieści, Don Kichot, to zafascynowany ową literaturą szlachcic, który porzuca zdrowy rozsądek na rzecz życia według obyczaju błędnych rycerzy. Wyrusza w asyście giermka, Sanczo Pansy, w poszukiwaniu przygód godnych prawdziwego bohatera, które okryją jego imię wieczną sławą. Staje tym samym w szranki z wyimaginowanymi rywalami, mszcząc krzywdy niewyrządzone, walcząc o honor tych, którzy wcale o to nie proszą i wolność tych, którym się ona sprawiedliwie nie należy, padając raz po raz ofiarą (jak mu się wydaje) złego czarownika.
Don Kichot postrzegany jest w literaturze najczęściej przez pryzmat szaleństwa. Bujna wyobraźnia podsuwa mu dziwaczne wizje, które całkowicie przysłaniają rzeczywistość, nie pozwalają na właściwą ocenę sytuacji. Dlatego też tak często sprowadza na siebie i innych jakieś nieszczęście, przy okazji wystawiając się na jawne pośmiewisko. Jednak szaleństwo to nie jest ani absolutne, ani mimowolne - to świadomy wybór. W świecie rządzonym chłodną logiką i wiarą jedynie w to, co empirycznie doświadczalne, on wybiera iluzję. Sam kreuje swoją rzeczywistość, ufając w pierwszej kolejności wewnętrznej intuicji, która podpowiada mu, by nie dać się zwieść zmysłom. To po pierwsze, czyni go bohaterem tragicznym: uosabiającym ludzką skłonność do marzycielstwa, egzaltacji, megalomanii, mitomanii i nieustannie padającym ofiarą owych skłonności; własnym przykładem daje świadectwo niszczycielskim skutkom traktowania czterech powyższych z pobłażliwością. Po drugie, w bardzo przewrotny sposób robi z niego filozofa.
Jedni będą widzieć w Don Kichocie romantycznego idealistę, dla innych będzie oświeceniowym głupcem. Ta wydawałoby się oczywista powieść o godnym politowania cudaku okazuje się inspiracją nie tylko dla wielu różnych interpretacji, ale również rozważań filozoficznych. Swego czasu stała się nawet bardzo ważnym czynnikiem wywierającym wpływ na proces rozumienia i budowania tożsamości narodowej; postrzegana była jako apoteoza hiszpańskiego ducha narodu przez tak zwane “pokolenie ‘98”. Ale o tym traktuje już inna książka...
mealibri.blogspot.com
Powieść będąca satyrą na piewców piękna średniowiecznej literatury rycerskiej i romantycznej, zatruwającej umysły czytelników mrzonkami o dzielnych bohaterach i ich jakże szlachetnych czynach, dokonywanych w imię wielkich ideałów.
Główna postać powieści, Don Kichot, to zafascynowany ową literaturą szlachcic, który porzuca zdrowy rozsądek na rzecz życia według obyczaju...
2019-10-16
Skrócone wydanie przygód najsłynniejszego spośród błędnych rycerzy, znanego pod wieloma imionami, Don Kichota z la Manczy oraz jego wiernego giermka Sancza Pansy. Książka dla tych, którzy pragną poznać przemyślnego szlachcica, ale nie mają odwagi zmierzyć się z oryginalnym dziełem Cervantesa.
Tego typu wydania niezwykle trudno ocenić. Książkę czyta się z przyjemnością, ale dość szybko, przez co trudniej “zżyć się” z bohaterami. Mimo krótszej, zwięzłej formy nie traci właściwego sobie humoru ani ironii. Brakuje nieco donkiszotowskich mądrości i chyba jednak oryginał ma w sobie więcej uroku.
Ciekawym dodatkiem są momenty, gdy autor, Wiktor Woroszylski, “dyskutuje” z Cervantesem. W ten sposób wprowadza on go w poczet bohaterów powieści, ale też nadaje całej książce ciekawej narracji, podobnej do tej z oryginału, która traktuje Don Kichota jak postać historyczną, której dzieje faktycznie można badać na podstawie jakichś kronik i przekazów. Ponadto proponuje też inne, swoje zakończenie. Nie godzi się z Cervantesem, nie traci wiary w Don Kichota, a wróży mu kolejne wyprawy i nowe wyzwania.
mealibri.blogspot.com
Skrócone wydanie przygód najsłynniejszego spośród błędnych rycerzy, znanego pod wieloma imionami, Don Kichota z la Manczy oraz jego wiernego giermka Sancza Pansy. Książka dla tych, którzy pragną poznać przemyślnego szlachcica, ale nie mają odwagi zmierzyć się z oryginalnym dziełem Cervantesa.
Tego typu wydania niezwykle trudno ocenić. Książkę czyta się z przyjemnością, ale...
2016-06-17
2016-10-24
2016-10-24
2016-10-24
2016-10-24
2017-02-05
2016-07-07
2016-07-19
2016-10-24
2017-01-11
Wysokiej klasy satyra z rewolucją rosyjską w tle. Zwierzęta zmęczone wymuszoną uległością i niegodziwym traktowaniem przez swych właścicieli podnoszą bunt. Obalając ludzki carat przejmują kontrolę nad folwarkiem i ustalają nowy porządek - animalizm.
Przesłanie “Folwarku...” rozpatrywane w szerszym kontekście, obnaża prawdziwość powiedzenia, iż lepsze jest wrogiem dobrego. Czasami po prostu nie ma innego wyjścia; czasami pragnienie zmian jest tak silne, że zagłusza zdrowy rozsądek i każe iść za złym przywódcą. A władza i tak potrafi poważnie deprawować, szczególnie jeśli skupia się w rękach niegodziwych jednostek, odpowiadających wyłącznie przed samymi sobą. Prędzej czy później wzniosłe idee pozostają tylko pustymi znaczącymi. W jedności tworzą się podziały, wyłania się elita, która w końcu zajmuje miejsce swych dawnych ciemiężycieli. Rewolucja obraca się przeciw tym, którym miała służyć; unicestwia samą siebie. Pozostaje już tylko pytanie: jak do tego doszło?
Książka choć na pierwszy rzut oka dla dzieci lub młodzieży, zawiera bardzo wiele głębokiej treści. Skłania do refleksji i to nie tylko w kontekście historycznym. Uważam, że warto po nią sięgnąć, by w ten sposób uświadomić sobie ile warty jest własny rozum i jak łatwo dać się ogłupić tym, którzy tylko głośno krzyczą.
mealibri.blogspot.com
Wysokiej klasy satyra z rewolucją rosyjską w tle. Zwierzęta zmęczone wymuszoną uległością i niegodziwym traktowaniem przez swych właścicieli podnoszą bunt. Obalając ludzki carat przejmują kontrolę nad folwarkiem i ustalają nowy porządek - animalizm.
Przesłanie “Folwarku...” rozpatrywane w szerszym kontekście, obnaża prawdziwość powiedzenia, iż lepsze jest wrogiem dobrego....
“Raje utracone” Érica-Emmanuela Schmitta to pierwszy tom w serii powieści autora “Oskara i pani Róży”, których tłem są dzieje naszego świata - od pierwotnych społeczeństw z zamierzchłych czasów po współczesność. Książkę wyróżnia oryginalny pomysł i zaskakująca fabuła, trzymająca czytelnika w ciągłej gotowości na to, co może się wydarzyć.
Głównym bohaterem powieści jest Noam. Noam urodził się “przed tysiącami lat wśród drzew, strumyków i rzek nad brzegiem jeziora, które stało się morzem”. Dokładniejszej daty nie zna nikt, nawet on sam. Było to jeszcze w świecie nieujarzmionym przez umysł i niezniszczonym przez zachłanne ręce człowieka. Wiele królestw przeminęło, wiele cywilizacji upadło od tego czasu. Człowiek z wątłej, zlęknionej istoty zdanej na łaskę sił natury w mgnieniu oka stał się jej panem. Wynalazł pismo, wytyczył granice własności i rozpętał w jej imię wojny. Podbił kosmos, zaśmiecił Ziemię. Noam był świadkiem najważniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości. Noam jest nieśmiertelny. Jego historia to historia świata.
Poznajemy go jednak jako zwyczajnego, śmiertelnego człowieka, jednego z tak zwanych Osiadłych, syna przywódcy plemienia żyjącego nad brzegiem jeziora. Jego przeznaczeniem jest pewnego dnia zająć miejsce ojca. Wyzwaniem będzie dorównanie mu mądrością i przezornością, ale lata spędzone w jego cieniu dały Noamowi czas, by dojrzeć i dobrze przygotować się do przeznaczonej roli. Przyszłość. Wydaje się być codzienną monotonią rozciągniętą w nieskończoność. A jednak jedno wydarzenie zmienia wszystko. Nura. Jej pojawienie się w wiosce pociągnie za sobą trudne do przewidzenia konsekwencje.
W “Rajach utraconych” Éric-Emmanuel Schmitt roztacza przed czytelnikami żywot człowieka obdarowanego niezwykłym przywilejem, a może dotkniętego okrutnym przekleństwem. W tle dzieje się świat. Za pośrednictwem postaci Noama czytelnicy mają sposobność spojrzeć na otaczającą ich rzeczywistość trochę inaczej - przez pryzmat tego, co trwałe, niezmienne oraz przeobrażone, utracone. Jest to trochę opowieść o kondycji ludzkiej, trochę o odpowiedzialności za rzeczywistość, w której żyjemy, o konsekwencjach naszych wyborów. To powieść o relacji człowieka z naturą - czasem zgodnej, czasem nierównej. Książka, poza angażującą fabułą, między wersami przemyca głębszy sens. Wyczuwalna jest gorycz nostalgii za tym, co pierwotne w naturze.
Książka “Raje utracone” jest zdecydowanie dla osób, które dość mają przewidywalnych historii i powielanych schematów. Fabuła jest wciągająca, zdecydowana, nie brak w niej zwrotów akcji, momentów zdumienia i głębszych przemyśleń. Wprowadzone w powieści wtrącenia dają czytelnikowi od początku poczucie, że historia Noama znacznie wykracza poza to, co jesteśmy w stanie wyczytać tu i teraz; roztacza tajemnicę tego, co jeszcze się wydarzy. Autor wplata fakty historyczne w życiorys głównego bohatera, zacierając granicę między rzeczywistością a mitem. Muszę przyznać, że od pierwszej chwili zaintrygował mnie pomysł autora na tę książkę. W moim wyobrażeniu miał dużą szansę na niepowodzenie. Na szczęście obawy się nie spełniły. Książka dała mi wiele przyjemności i wytchnienia po ciężkim tygodniu pracy. Pozwoliła rozgościć się w klimacie odległych, na zawsze zatraconych czasów, gdy wszystko było niezbadane, mistyczne, piękne.
mealibri.blogspot.com
“Raje utracone” Érica-Emmanuela Schmitta to pierwszy tom w serii powieści autora “Oskara i pani Róży”, których tłem są dzieje naszego świata - od pierwotnych społeczeństw z zamierzchłych czasów po współczesność. Książkę wyróżnia oryginalny pomysł i zaskakująca fabuła, trzymająca czytelnika w ciągłej gotowości na to, co może się wydarzyć.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłównym bohaterem powieści jest...