-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2017-07-21
Jeszcze kilka takich książek i słowo daję, że chyba polubię fizykę.
W 2009 roku, w CERN-ie, podczas eksperymentu, którego celem jest zdobycie nagrody Nobla przez jego autorów (wybaczcie sarkazm, ale sam ciśnie się na usta), dochodzi do zbiorowej utraty świadomości, podczas której ludzie doznają czegoś w rodzaju halucynacji. Wkrótce okazuje się, że zjawisko to zaszło nie tylko w samym CERN-ie, jak początkowo sądzono, lecz objęło cały świat, a wizje ukazały przyszłość z 2030 roku. Rozpoczyna się więc poszukiwanie informacji i składanie kawałków mozaiki w jedną całość, z której składający mają nadzieję wyłuskać spójny obraz przyszłości.
Książka podzielona jest na części, ukazujące kolejno: samo zjawisko futurospekcji; następnie czas 20 lat później, czyli moment podejrzany w futurospekcji; a potem rozważania na temat dalszej przyszłości, próby jej sprawdzenia. Wszak skoro już wiadomo, jak to zrobić, to czemu nie skorzystać?
Pomysł na książkę – genialny, czapki z głów. Wykonanie – momentami nieco mniej. Nie zamierzam jednak winić autora, że nie spełnił moich oczekiwań, które rozbudziły się na początku lektury. Ani o to, że nie do końca wpasował się w moje rozważania „Co by było, gdybyśmy poznali przyszłość?” Owszem, te rozważania były, a że nie pokrywały się z moimi, to już inna historia.
Przyznaję duży plus autorowi za uniknięcie pokusy odejścia od tematu, jakim byłoby rozwinięcie klimatu apokalipsy w samym momencie wystąpienia futurospekcji (wypadki, ogólny paraliż itp.). Kolejny plus za przykucie mojej uwagi, dla której fizyka – przy całej sympatii, jaką mam dla Feynmana – nie jest ulubioną bajką.
A minusy? Owszem, są. Po pierwsze – zbyt szybki przeskok od wizji w 2009 r. do ich realizacji (bądź nie) w 2030. Zabrakło mi tu łagodniejszego przejścia, lub choćby krótkiego wspomnienia, co wydarzyło się w tych latach. Lekka (jak dla takiego laika, jak ja) niekonsekwencja pomiędzy tymi wizjami, które się spełniły i niespełnionymi. Odnosiłam wrażenie, że wydarzenia te powinny w pewien sposób zachodzić na siebie i zazębiać się wzajemnie. Tymczasem wyszło tak, że spełniło się tylko to, co autorowi wygodne, bez wpływu na pozostałe wydarzenia.
Żaden z tych minusów nie wpłynął na zmniejszenie kaca, jaki ta książka po sobie zostawiła. Objawia się on głównie rozmyślaniem, czy chciałabym zajrzeć w przyszłość i co bym ze zdobytą wiedzą zrobiła. Albo, jak taka futurospekcja wpłynęłaby na jedną osobę, a jak, gdyby doświadczyłoby jej więcej osób. I dochodzę do wniosku, że bez względu na to, co mi przyszłość przyniesie, życzę sobie, żeby znalazło się w niej miejsce na książki Sawyera.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija
Jeszcze kilka takich książek i słowo daję, że chyba polubię fizykę.
W 2009 roku, w CERN-ie, podczas eksperymentu, którego celem jest zdobycie nagrody Nobla przez jego autorów (wybaczcie sarkazm, ale sam ciśnie się na usta), dochodzi do zbiorowej utraty świadomości, podczas której ludzie doznają czegoś w rodzaju halucynacji. Wkrótce okazuje się, że zjawisko to zaszło nie...
Ludzie, przeżyłam właśnie jeden z największych zawodów czytelniczych tego roku i zamierzam się wyżalić.
Po rewelacyjnej drugiej części potrzebowałam trochę czasu, żeby otrząsnąć się z nadmiaru okrucieństwa, które w niej panowało. Odczekałam więc, przeczytałam kilka lżejszych pozycji, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam czytać.
Ostatnia część „Pana na Wisiołach” zaczyna się pięć lat po wydarzeniach z „Krzyku mandragory”. Smutowie są po rozwodzie. Tymoteusz umieszczony został w zakładzie psychiatrycznym dla „bestii”, a Magda z Czarkiem mieszkają w Bełchatowie. Owocem obietnicy, danej Gajgarowi, jest pięcioletnia Amelia, chora na progerię (tego chyba plan nie przewidywał).
Po zmianie miejsca akcji, cała książka straciła dla mnie swój klimat. Przestała przerażać, a zaczęła nużyć. Większość jest przegadana, pisana jakby bez pomysłu i kompletnie na siłę.
Część wątków jest niezrozumiała, jakby autor stracił ten dar budowania i utrzymywania napięcia, którym tak czarował w pierwszej części, a w drugiej rozwinął do mistrzowskiego poziomu. Bardzo często łapałam się na tym, że zastanawiam się, po co właściwie ta część została napisana. I nadal nie wiem, po co, pomijając oczywiście aspekt finansowy.
Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że wynudziłam się przy tej lekturze. Przez chwilę liczyłam jeszcze, że pod koniec książki wena wróci do autora i zakończenie będzie z przytupem, ale nic takiego nie nastąpiło.
Mimo wszystko nie żałuję znajomości z Wisiołami. Warto było, dla znakomitych dwóch części, które zostaną w pamięci na dłużej. Kulpa wykonał kawał naprawdę dobrej roboty i nie zamierzam go skreślać tylko dlatego, że ostatnia część nie przypadła mi do gustu.
Cóż, druga część była, w moim przekonaniu, tak cudownie mroczna, że trudno było teraz autorowi przeskoczyć samego siebie. I nie przeskoczył. Może jednak warto było nieco rozbudować drugą część i na niej zakończyć?
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Ludzie, przeżyłam właśnie jeden z największych zawodów czytelniczych tego roku i zamierzam się wyżalić.
Po rewelacyjnej drugiej części potrzebowałam trochę czasu, żeby otrząsnąć się z nadmiaru okrucieństwa, które w niej panowało. Odczekałam więc, przeczytałam kilka lżejszych pozycji, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam czytać.
Ostatnia część „Pana na Wisiołach” zaczyna się...
W „Krainie Prozaca” autorka opisała swoje zmagania z depresją w czasach, gdy rynek środków antydepresyjnych nie był tak szeroki, jak obecnie, a tytułowy Prozac znajdował się dopiero w fazie testów. Elizabeth cierpiała na depresję od wczesnej młodości, leczono ją litem i sesjami terapeutycznymi, co nie przynosiło oczekiwanych skutków i powodowało pogłębianie się choroby.
Tytuł może być trochę mylący, bo to nie Prozac odgrywa tu główną rolę, a ciężka, pogłębiająca się depresja, piekło nie do opisania.
Kilka książek temu obwiniałam rodziców dziecka z autyzmem, że nie potrafili odpowiednio mu pomóc. Tu zaś mamy do czynienia z ojcem – lekkoduchem i przytłoczoną obowiązkami matką, co drastycznie odbiło się na dziecku. Jak sama pisała, Wurtzel była zdolnym dzieckiem, nauka przychodziła jej z łatwością, rokowała duże nadzieje. Potem przyszła depresja i zniszczyła to wszystko, a brak odpowiedniego leczenia pogarszał sytuację.
Lubię tę książkę za to, że jest taka prawdziwa. Za to, że tak bardzo męczy czytelnika, uświadamiając mu, z jak poważną chorobą ma do czynienia. Daje świetny obraz zarówno samej choroby, jak i jej destrukcyjnego wpływu na człowieka (nie tylko samego chorego, na jego otoczenie również).
Mimo tego, że przystępując do lektury, wiedziałam już trochę o depresji, to nie zawsze udawało mi się zachować dystans do tego, co czytałam, czy też odczuwać współczucie dla Elizabeth. Momentami dość mocno mnie irytowała i nawet choroba nie usprawiedliwiała w moich oczach pewnych jej poczynań. Dopiero po odłożeniu książki, złapaniu oddechu i przywróceniu pozycji dystansu, mogłam kontynuować lekturę.
Nie polecam tej książki osobom mocno wrażliwym. Co prawda nie zawiera ona żadnych drastycznych opisów, ale i bez tego wpływa na nastrój czytelnika, a właściwie na jego obniżenie. Sięgając po nią, warto mieć pod ręką coś lekkiego na odtrucie.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
W „Krainie Prozaca” autorka opisała swoje zmagania z depresją w czasach, gdy rynek środków antydepresyjnych nie był tak szeroki, jak obecnie, a tytułowy Prozac znajdował się dopiero w fazie testów. Elizabeth cierpiała na depresję od wczesnej młodości, leczono ją litem i sesjami terapeutycznymi, co nie przynosiło oczekiwanych skutków i powodowało pogłębianie się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rzecz dzieje się w Szwecji. Bohaterem powieści jest autyk, lecz nie dotyczy ona stricte autyzmu. Koncentruje się na jednym, tragicznym wydarzeniu, krok po kroku wyjaśniając jego tło. A wyjaśnia je z trzech perspektyw: 17-letniego Johannesa oraz Mony i Lennarta, jego rodziców.
Johannes przez całe życie zmagał się ze swoją „innością”, powodującą odrzucenie go przez rówieśników. Cała miłość, którą otrzymał od rodziców, nie mogła zrekompensować mu uznania wśród szkolnych kolegów. Ci jednak potrzebowali go do realizacji coraz śmielszych pomysłów na szkolne „incydenty”, co pozwalało im uniknąć odpowiedzialności. Johannes czuł się doceniany i dostrzegany przez kolegów tylko wtedy, gdy zgadzał się zrobić to, co mu proponowali. Powodowało to postrzeganie go przez otoczenie jedynie przez pryzmat jego „incydentów”, co pogłębiało poczucie odrzucenia i izolacji u chłopca.
Do tragicznego wydarzenia doszło, gdy Johannes miał 17 lat. Nie samo jednak zdarzenie jest tu najgorsze, a powiązanie ze sobą wszystkich nici, które do niego doprowadziły. „Niektóre wydarzenia stają się centralne. Sami je takimi czynimy. Prawdopodobnie mają bardzo mało wspólnego z tym, co dzieje się naprawdę, ważne jest raczej to, co symbolizują” – te słowa Mony rzucają dużo światła na to, co i z jakiej przyczyny się wydarzyło.
Uczuciami, które towarzyszyły mi najczęściej podczas czytania tej książki, są żal i przygnębienie. A na koniec przyszła ważna refleksja na temat wzorców zachowania, jakie dorośli dają dzieciom – nie tylko tym, dotkniętym autyzmem, ale wszystkim. Żal, że nie musiałoby do tego dojść, gdyby… Właśnie, gdyby. Nigdy nie wiemy, w jaki sposób zaobserwowana przez dziecko scena, wpłynie na jego psychikę i sposób postrzegania świata. Tu, gdy już ostatni element układanki znalazł się na swoim miejscu, pojawił się we mnie ogromny żal. Skierowany był przede wszystkim do rodziców chłopca – sytuacje, które stały się kluczowe, należało z nim omówić i wyjaśnić swoje postępowanie. Tak należałoby postąpić z każdym dzieckiem, nie tylko z autykiem, którego sposób odbierania świata i odróżniania dobra od zła różni się od innych ludzi.
Trudno jest winić jedynie Monę i Lennarta za to, co się stało. Odniosłam wrażenie, że w opiece nad Johannesem pozostawieni byli sami sobie. Kochali syna, ale nie potrafili zapewnić mu odpowiedniego wsparcia. Działo się tak dlatego, że sami takiego wsparcia nie otrzymywali. Odniosłam wrażenie, że autor dużą część winy przypisał szwedzkiemu systemowi edukacji – m.in. brakowi nauczyciela wspomagającego, czy chęciom pozbycia się kłopotliwego ucznia, bo to stanowiłoby dla szkoły rozwiązanie problemu. Tymczasem część dzieci, dotkniętych autyzmem, może uczestniczyć w zwykłych szkolnych zajęciach, wystarczy odpowiednia pomoc ze strony szkoły, czy dedykowanych do tego instytucji. Może, gdyby rodzice Johannesa taką pomoc otrzymali, nie musieliby zmagać się ze swoją bezsilnością, byliby lepiej przygotowani do tego, by wspierać syna.
Książka jest objętościowo niewielka, mimo to bogata w trudne emocje. To nie jest lektura na jeden wieczór. Wymaga przerw na zastanowienie, czy nawet opanowanie żalu.
Zmieniła moje spojrzenie na rodzicielstwo – nie tylko w przypadku „trudnych” dzieci. I przypomniała, jak istotną rzeczą jest rozważne postępowanie, zwłaszcza, gdy jesteśmy uważnie obserwowani przez dzieci. Pomimo nastroju przygnębienia, w jakim mnie pozostawiła, nie żałuję, że znalazła się na mojej liście. https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Rzecz dzieje się w Szwecji. Bohaterem powieści jest autyk, lecz nie dotyczy ona stricte autyzmu. Koncentruje się na jednym, tragicznym wydarzeniu, krok po kroku wyjaśniając jego tło. A wyjaśnia je z trzech perspektyw: 17-letniego Johannesa oraz Mony i Lennarta, jego rodziców.
Johannes przez całe życie zmagał się ze swoją „innością”, powodującą odrzucenie go przez...
Dobrze jest sięgnąć czasami po książkę nie ze swojej bajki i zostać tak wciągniętym.
„Terror” znalazł się na mojej liście w wyniku pozytywnych – ba, nawet entuzjastycznych – opinii, wygłoszonych przez zaufanych znajomych od książek. Kiedy zaczęłam go czytać, stwierdziłam, że nie, ten temat mnie nie wciągnie, ja nie chcę czytać dalej. I tak obiecywałam sobie, że za chwilę ją odłożę i sięgnę po coś innego, doczytam tylko do końca rozdziału. Po kilku rozdziałach przestałam się oszukiwać i postanowiłam doczytać ją do końca.
Bohaterami książki są uczestnicy ekspedycji badawczej, która wyruszyła w 1845 roku na poszukiwanie między wyspami Archipelagu Arktycznego, Drogi Północno – Zachodniej, która umożliwiłaby połączenie handlowe Europy z zachodnim wybrzeżem Ameryki i Chinami. W wyprawie brały udział dwa statki – HMS Erebus i HMS Terror, którymi dowodzili James Fitzjames (Erebus) i Francis Crozier (Terror). Dowódcą wyprawy został sir John Franklin – człowiek, który zjadł własne buty. Wyprawa zakończyła się tragicznie, żaden z jej uczestników nie przeżył.
O tym, że książka Simmonsa sklasyfikowana jest jako horror, dowiedziałam się, skończywszy lekturę. Początkowo traktowałam ją jako powieść grozy – do momentu, kiedy zaintrygowana, nie zajrzałam do Internetu, celem zgłębienia dodatkowych źródeł.
Przeważającym uczuciem, towarzyszącym mi podczas lektury, było zimno. Nawet wtedy, kiedy czytałam zaopatrzona w koc i kubek herbaty. O czytaniu w tramwaju nawet nie wspomnę, bo na tych kilkanaście przystanków stawał się on statkiem, uwięzionym w lodzie.
Za pomocą kilku narratorów Simmons przedstawił swoją wersję tego, jak mogła potoczyć się ta tragiczna wyprawa. Nie jest to zresztą wyłącznie fikcja literacka, ponieważ Simmons opierał się na odnalezionych notatkach i relacjach Eskimosów z plemienia Inuit, na temat losów marynarzy. Myślę, że same te relacje, przedstawione w suchy sposób, wywołałyby u czytelnika dreszczyk grozy, a co dopiero przetworzone i wzbogacone talentem autora.
Podstawowym walorem „Terroru” jest to, że wciąga czytelnika od samego początku, tworząc nastrój, który chwyta za kark i nie pozwala oderwać się od czytania. Stopniowo poznajemy głównych bohaterów, zaglądamy w ich przeszłość i do ich głów, co pozwala potem lepiej zrozumieć ich postępowanie. Tu kolejny plus za zbudowanie bohaterów w taki sposób, że szybko przestają czytelnikowi być obojętni. Nie są kryształowi, mają swoje ambicje i słabości. Wydarzenia relacjonowane są z punktu widzenia kilku narratorów, dzięki czemu a) możemy poznać ich „od środka”; b) łatwiej się z nimi zżywamy.
Początkowo akcja toczy się niespiesznie – gdyby nie to, co doczytałam na temat wyprawy, wierzyłabym w jej szczęśliwe zakończenie. Nawet wtedy, kiedy z „groźnie” zrobiło się „bardzo groźnie” – statki zostały unieruchomione w lodzie, pospiesznie przygotowywane przed wyprawą zapasy okazały się niezdatne do spożycia, a choroby zaczęły zbierać swoje żniwo.
Dosyć długo uważałam, że bohaterowie (no, nie wszyscy) postępują zbyt szlachetnie, jak na ekstremalne warunki, w których się znaleźli. Tłumaczyłam sobie to jednak tym, że akcja toczy się w XIX wieku, kiedy jeszcze pojęcie honoru było ludziom doskonale znane. Jednak, kiedy członkowie wyprawy opuścili zamarznięte statki i wyruszyli w drogę na poszukiwanie ratunku, ta szlachetność, zasady, opiekowanie się rannymi w obliczu kurczących się zapasów pożywienia wydawały mi się nieco sztuczne. Ja rozumiem, XIX wiek, ale podła ludzka natura chyba powinna zacząć upominać się o swoje, prawda? I w końcu natura się upomniała, podnosząca włosy na głowie akcja ruszyła z kopyta, a moje czytelnicze ego poczuło się usatysfakcjonowane.
A propos natury. Nawet, gdyby trudny do zidentyfikowania potwór nie polował na marynarzy, gdyby stopniowo nie zaczęło wychodzić z nich okrucieństwo, sama natura poradziłaby sobie doskonale z ich unicestwieniem. Jestem totalnym zmarźlakiem, więc opisy warunków atmosferycznych i panujących temperatur robiły na mnie duuuże wrażenie.
Oprócz relacjonowania przebiegu wyprawy Simmons wplótł tu jeszcze trochę wierzeń eskimoskich, czyniąc swoją relację jeszcze ciekawszą. Nie dosyć, że rzucił trochę światła na wspomnianego wcześniej potwora, to jeszcze wyjaśnił mi, skąd Sapkowski mógł wziąć Głębię Sedny – a to już było fajnym zaskoczeniem.
Doceniam pomysł na zakończenie. Spodziewałam się nawiązania do odnalezionych dowodów, relacji świadków, czy czegoś w tym rodzaju. Zamiast tego dostałam całkiem przyjemną fantazję na temat dalszych losów tego członka wyprawy, który – zdaniem autora – przeżył najdłużej. A właściwie nie wiadomo, czy przeżył, ale naprawdę nie warto czepiać się szczegółów.
Mimo, że początkowo książka wydawała się nie z mojej bajki, dostałam bardzo mocną dawkę wrażeń, które zostaną ze mną na długo. Z czystym sumieniem polecam. https://ksiazkikawaija.blogspot.com/?m=1
Dobrze jest sięgnąć czasami po książkę nie ze swojej bajki i zostać tak wciągniętym.
„Terror” znalazł się na mojej liście w wyniku pozytywnych – ba, nawet entuzjastycznych – opinii, wygłoszonych przez zaufanych znajomych od książek. Kiedy zaczęłam go czytać, stwierdziłam, że nie, ten temat mnie nie wciągnie, ja nie chcę czytać dalej. I tak obiecywałam sobie, że za chwilę...
2017-06-29
Rytuał wyboru papieża - z racji swojej tajemniczości - jest tematem fascynującym, dającym gwarancję przyciągnięcia czytelnika. Pierwsze, co mnie uderzyło, to dobre przygotowanie merytoryczne autora. Procedura konklawe opisana jest w taki sposób, jakby Harris sam w nim uczestniczył (w sumie nic dziwnego, skoro pozyskał watykańskiego informatora). Druga rzecz, którą dobrze oceniam, to kulisy walki o władzę. Kardynałowie nie są tu kreowani na wolnych od słabości bohaterów. Wręcz przeciwnie, są zwykłymi ludźmi, biorącymi udział w wyborach na prestiżowe i wpływowe stanowisko. Zamiast pokory, chrześcijańskiego miłosierdzia, ubóstwa, mamy tu bezwzględne eliminiwanie przeciwników przy użyciu nieetycznych metod, pychę, wybujałe ambicje i przekupstwa. Gdyby zapomnieć, że chodzi o wybór papieża, mamy tu do czynienia z polityką, bardzo nieczystą polityką.
Stopniowo poruszane są problemy, z którymi we współczesnym świecie mierzy się instytucja Kościoła. Zaskakujące zakończenie porusza problem kolejny, w stosunku do którego Kościół nie zajął chyba jeszcze jasnego stanowiska.
Zabrakło mi wglądu do głów kardynałów. Byłoby to dodatkowym smaczkiem, gdybym znała kierujące nimi motywy. A właściwie nie - można by znać ich charaktery, bo motyw jest wspólny - ambicja.
I jeszcze wracając do zakończenia - chętnie przeczytałabym historię pontyfikatu papieża Innocentego.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija
Rytuał wyboru papieża - z racji swojej tajemniczości - jest tematem fascynującym, dającym gwarancję przyciągnięcia czytelnika. Pierwsze, co mnie uderzyło, to dobre przygotowanie merytoryczne autora. Procedura konklawe opisana jest w taki sposób, jakby Harris sam w nim uczestniczył (w sumie nic dziwnego, skoro pozyskał watykańskiego informatora). Druga rzecz, którą dobrze...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-02
Niedawno narobiła w sieci sporo zamieszania, pojawiała się na fb kilka razy dziennie (strach było otworzyć lodówkę), więc sięgnęłam po nią z pewnym zaciekawieniem, ale i sceptycznie.
"Zapraszam Cię w magiczną podróż do innej rzeczywistości" - napisała autorka na początku i, moim zdaniem, mocno na wyrost. Wcale nie odczułam magii ani innej rzeczywistości. Zmieniły się jedynie imiona bogów i ludzi - chociaż to ostatnie akurat mi się podoba - o ileż piękniejszym imieniem jest Gosława, Myślibora, Radowit, Mieszko od pospolitej Dżesiki czy Brajanka :-) Ale na Trygława i Swaroga, proszę mi nie wmawiać, że w tak innej rzeczywistości (słowiańsko-pogańska Polska w XXI wieku to nie byle co!) nie zmieniłaby się również ludzka mentalność. Przydałoby się również trochę politycznych smaczków, alternatywna lekcja historii (no dobrze, czepiam się, trochę było, ale mało). Cóż, nie każdy może być Sapkowskim, ale po sześcioletnich przygotowaniach do pisania można by wymagać czegoś więcej. Więcej słowiańskości, szerszych opisów rytuałów, zahaczenia w legendach, opisów zwyczajów, codziennego życia... Tego wszystkiego zabrakło.
Autorka próbuje, moim zdaniem, złapać za dużo srok za ogon jednocześnie. Alternatywna rzeczywistość, słowiańscy bogowie, romans... Tracę rozeznanie, co tu jest najważniejsze.
Pomysł miał niezły potencjał, moim zdaniem nie do końca należycie wykorzystany, Czytało się szybko, bo cały czas miałam nadzieję, że już za zakrętem, na następnej stronie, odnajdzie się to, czego mi brakuje. Nie doczekałam się, niestety.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija
Niedawno narobiła w sieci sporo zamieszania, pojawiała się na fb kilka razy dziennie (strach było otworzyć lodówkę), więc sięgnęłam po nią z pewnym zaciekawieniem, ale i sceptycznie.
"Zapraszam Cię w magiczną podróż do innej rzeczywistości" - napisała autorka na początku i, moim zdaniem, mocno na wyrost. Wcale nie odczułam magii ani innej rzeczywistości. Zmieniły się...
2017-11-01
Wyobraźcie sobie, że nie jesteście jedynymi gospodarzami swojego ciała. Że „wymyka się” wam czas, tracicie świadomość, w tym czasie wasze ciało „używane jest” przez inne osoby, a popełnione przez nie uczynki zapisywane są na wasze konto.
Tak właśnie było z Billym Milliganem – człowiekiem, który na skutek traumatycznych przeżyć z dzieciństwa zdezintegrował się, a w jego umyśle zamieszkały 24 inne osoby, o różnych cechach i zróżnicowanych zadaniach – ktoś inny od wchłaniania bólu, ktoś inny od przeżywania złości, itd.
Nie spotkałam się wcześniej z tą tematyką, więc największym zaskoczeniem było dla mnie to, że pozostałe osobowości Billy’ego były w różnym wieku, a także różnej płci. Ale może to właśnie mnie przekonało, że Billy nie był symulantem, który wymyślił sobie „sprytny” sposób na uniknięcie odpowiedzialności za swoje czyny.
Gratulacje dla autora za sposób, w jaki przedstawił poszczególne osobowości. Od pewnego momentu zapomniałam, że wszystkie one zamieszkują jedno ciało – i to wrażenie pozostało mi do końca książki.
Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się czytać o gwałtach i nie odczuwać agresji wobec ich sprawcy. Nie mogę powiedzieć, że byłam po jego stronie, ale że było mi go żal – jak najbardziej. Dzięki temu zdałam sobie sprawę, ile zasługi Keyesa w takim przedstawieniu postaci, bo tu nie można mówić o jej tworzeniu. Billy Milligan nie był, niestety, wytworem wyobraźni autora, lecz prawdziwym człowiekiem, którego ból trudno sobie wyobrazić, a co dopiero zrozumieć.
Początkowo nie pojmowałam, w jaki sposób osobowości „wymieniały” się władzą nad ciałem. A potem jeden z bohaterów wyjaśnił to przystępnie: „Jest to wielka biała plama światła na podłodze. Wszyscy stoją naokoło niej albo leżą w łóżku w ciemności. Niektórzy patrzą, inni śpią albo zajmują się swoimi sprawami. I ten, kto wejdzie na plamę, bierze w posiadanie świadomość”. To wyjaśnienie brzmiało dla mnie przekonująco, więcej problemów miałam natomiast ze zwizualizowaniem sobie procesu integracji Billy’ego i wcale nie zdziwiło mnie, że integracja nie utrzymywała się na dłużej. W internecie doczytałam, że Billy zmagał się z problemem osobowości wielorakiej do końca życia. To jest kolejna zaleta tej książki – zachęca do korzystania z innych źródeł, by poszerzyć wiedzę na temat zagadnienia.
Wstrząsająca pozycja, która na pewno zostanie ze mną na długo. I polecam z czystym sumieniem.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Wyobraźcie sobie, że nie jesteście jedynymi gospodarzami swojego ciała. Że „wymyka się” wam czas, tracicie świadomość, w tym czasie wasze ciało „używane jest” przez inne osoby, a popełnione przez nie uczynki zapisywane są na wasze konto.
Tak właśnie było z Billym Milliganem – człowiekiem, który na skutek traumatycznych przeżyć z dzieciństwa zdezintegrował się, a w jego...
2017-03-27
Trudno jest napisać coś konstruktywnego o książce, która tak mnie poruszyła. Będę potrzebowała czasu, żeby się pozbierać.
Wydawać by się mogło, że wypadek z meteorytem wyczerpał życiowy limit Alexa na nietypowe wydarzenia. Nic bardziej mylnego. Los postawił bowiem na jego drodze nietuzinkową postać starszego mężczyzny skrzywdzonego przez życie. Połączyła chłopca z nim przyjaźń, oparta na akceptacji, wspólnych zainteresowaniach, skłonności do filozofowania. Przyjaźń, która postawiła Alexa przed jednym z najtrudniejszych możliwych wyborów.
Podobał mi się plastyczny język powieści, który sprawił, że historia wciągnęła mnie od samego początku, nie pozwalając się oderwać. Mam wrażenie, że to jedna z tych historii, do których będę wracać.
Autor wspaniale zbudował bohaterów - lubię, kiedy pozwala mi się zajrzeć do ich głów, zobaczyć, co myślą, zrozumieć motywacje.
Książka jest również o tym, jak ważne w życiu są relacje - rodzinne, przyjacielskie. Przyglądałam się relacji Alexa z matką i prawie do końca myślałam, że ona go kocha, ale nie rozumie. Zwracam honor, pani Woods.
Jeszcze słówko o fascynacjach literackich, które odegrały tu dużą rolę. Prawie całą książką autor złożył hołd Vonnegutowi. Ale nie tylko. Poznając poglądy pana Petersona na wojnę, doznałam błyskawicznego skojarzenia z "Paragrafem 22", gdyż poglądy te były zbliżone do prezentowanych przez Hellera. I nie zdziwiłam się wcale, kiedy "Paragraf" pojawił się w tej książce, czytany przez Alexa panu Petersonowi.
Budująca książka, która nie pozostawia uczucia smutku (chyba z tego powodu, że się skończyła). Alex zrobił to, co zrobić należało, po pokonaniu wątpliwości - dobrze, że autor poświęcił sporo miejsca na proces dojrzewania tej decyzji. Można się z nią nie zgadzać (osąd pozostawiam Wam), ale nie sposób jej nie rozumieć.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Trudno jest napisać coś konstruktywnego o książce, która tak mnie poruszyła. Będę potrzebowała czasu, żeby się pozbierać.
Wydawać by się mogło, że wypadek z meteorytem wyczerpał życiowy limit Alexa na nietypowe wydarzenia. Nic bardziej mylnego. Los postawił bowiem na jego drodze nietuzinkową postać starszego mężczyzny skrzywdzonego przez życie. Połączyła chłopca z nim...
2017-03-31
Humor Moore'a po raz kolejny mnie nie zawiódł. W kontynuacji "Krwiopijców" związek Tommy'ego i Jody ma się świetnie, mimo że okoliczności trochę się zmieniły. Jazdy po wampirach ciąg dalszy, cięty humor czaruje od samego początku.
Uśmiałam się z wpływu, jaki wywiera na wampira krew pijanego dawcy. Wreszcie wymyślono sposób, dzięki któremu wampir może pić kawę, co zaspokoiło jedną z podstawowych potrzeb. Jakże rozumiem tę tęsknotę - gdyby ktoś mnie przemienił, kawa byłaby drugą rzeczą, której by mi brakowało.
Genialny zabieg z pamiętnikami Abby Normal - czeka się na te fragmenty, żeby nad nimi uśmiać się do łez. Dodatkowym smaczkiem są migawkowe nawiązania do "Brudnej roboty".
Końcówka mnie rozbawiła, choć wiadomo, że to jeszcze nie koniec. Teraz kilka książek na zmianę klimatu i sprawdzę jak się kończy ta love story.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Humor Moore'a po raz kolejny mnie nie zawiódł. W kontynuacji "Krwiopijców" związek Tommy'ego i Jody ma się świetnie, mimo że okoliczności trochę się zmieniły. Jazdy po wampirach ciąg dalszy, cięty humor czaruje od samego początku.
Uśmiałam się z wpływu, jaki wywiera na wampira krew pijanego dawcy. Wreszcie wymyślono sposób, dzięki któremu wampir może pić kawę, co zaspokoiło...
2017-04-02
Kornela Makuszyńskiego raczej nikomu przedstawiać nie trzeba, a jednak ten zbiór tekstów pokazuje inną stronę autora, niż ta zapamiętana w dzieciństwie. Mało kto pamięta, że Makuszyński pisał również dla dorosłych: wiersze, powieści, opowiadania. I taki właśnie zbiór zagościł oto w moich rękach.
W książce tej odnalazłam to, za co uwielbiałam Makuszyńskiego w dzieciństwie: doskonały styl, humor i komizm sytuacyjny. Po raz pierwszy dla mnie pojawiła się ironia, która w jego dziecięcych książkach nie była aż tak wyraźna. I okazało się, że tak jak Makuszyński był mistrzem dowcipu, tak również w kategorii "Ironia" zasługuje na wysokie miejsce na podium.
W zalewie współczesnych autorów zapomniałam już, ile przyjemności może dać smakowanie tak eleganckiego języka i podziwianie warsztatu. Czytelnik nie śmieje się w głos, ale uśmiecha bezustannie do tego pisarza, co tak przedziwnie słowem operuje. I choć trudno w przypadku Makuszyńskiego mówić o przeroście formy nad treścią, to jednak u tego autora forma nienachalnie wysuwa się na pierwszy plan.Cudowna lekkość pióra i zabawa słowem powodują, że czyta się ją znakomicie.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Kornela Makuszyńskiego raczej nikomu przedstawiać nie trzeba, a jednak ten zbiór tekstów pokazuje inną stronę autora, niż ta zapamiętana w dzieciństwie. Mało kto pamięta, że Makuszyński pisał również dla dorosłych: wiersze, powieści, opowiadania. I taki właśnie zbiór zagościł oto w moich rękach.
W książce tej odnalazłam to, za co uwielbiałam Makuszyńskiego w dzieciństwie:...
2017-04-08
Historia trochę przewidywalna, ale nie szukałam tu niczego odkrywczego, tylko możliwości do pośmiania się, a tych było sporo. Doskonały humor, przywołujący na myśl Monty Pythona. Idealna lektura na odstresowanie.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Historia trochę przewidywalna, ale nie szukałam tu niczego odkrywczego, tylko możliwości do pośmiania się, a tych było sporo. Doskonały humor, przywołujący na myśl Monty Pythona. Idealna lektura na odstresowanie.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
2017-04-12
W ubiegłym roku wymęczyłam (tak, to bardzo dobre określenie) "Wampira z M3" i "Wampira z MO". Nie przemówiły do mnie wcale. Stąd nie spieszyło mi się do zawarcia znajomości z Jakubem. Obawiałam się, że się nie polubimy. Jednak w miarę rozwijania się tej znajomości okazywało się, że byłam w błędzie.
Początkowo zwracałam uwagę na styl, który raził mnie i przeszkadzał przy lekturze "Wampirów", potem uznałam, że tu pasuje i nie ma co się czepiać. Serdecznie uśmiałam się z jakubowych wakacji i bajki dla wnuka (swoją drogą, Wędrowycz w roli dziadka to nie byle co), a historia parafialna spowodowała, że prawie przegapiłam swój przystanek.
Myślę, że w większej dawce Wędrowycz spowodowałby przesyt, a tego nie chcę. Po kolejne części sięgnę z chęcią, ale po przerwie na zmianę klimatu.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
W ubiegłym roku wymęczyłam (tak, to bardzo dobre określenie) "Wampira z M3" i "Wampira z MO". Nie przemówiły do mnie wcale. Stąd nie spieszyło mi się do zawarcia znajomości z Jakubem. Obawiałam się, że się nie polubimy. Jednak w miarę rozwijania się tej znajomości okazywało się, że byłam w błędzie.
Początkowo zwracałam uwagę na styl, który raził mnie i przeszkadzał przy...
2017-04-15
Trochę szkoda, że tak dobre książki przychodzą do mnie dopiero teraz. A może trzeba było przeżyć swoje, żeby je docenić?
To wspaniała historia, wciągająca od samego początku. Napisana świetnym stylem. Cudowna, podnosząca na duchu opowieść o sile miłości i przyjaźni, relacjach rodzinnych, ale również o przemocy w rodzinie, śmierci i ludzkich dramatach. Jednym słowem, mnóstwo emocji, ale tak wyważonych, że czytelnik nie doznaje huśtawki emocjonalnej.
Początkowo obawiałam się pogubienia w przemieszanej chronologii i dość sporej ilości bohaterów. Nic z tego. Chronologię załapałam równie szybko, jak zaprzyjaźniłam się z bohaterami.
Osoba, która pożyczyła mi tę książkę (dziękuję) napisała w swojej recenzji, że jest dobra na chorobę, co przetestowano na przeziębieniu. Dodam od siebie, że na inne choroby również.
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Trochę szkoda, że tak dobre książki przychodzą do mnie dopiero teraz. A może trzeba było przeżyć swoje, żeby je docenić?
To wspaniała historia, wciągająca od samego początku. Napisana świetnym stylem. Cudowna, podnosząca na duchu opowieść o sile miłości i przyjaźni, relacjach rodzinnych, ale również o przemocy w rodzinie, śmierci i ludzkich dramatach. Jednym słowem, mnóstwo...
Trafiła niedawno w me ręce "Kolacja" Hermana Kocha, pozycja mocno nieoczywista. W pewnym punkcie lektury z tyłu głowy zagnieździła mi się myśl, że ojej, podobne wrażenia już gdzieś kiedyś były! I przypomniała mi się książka, której swego czasu zupełnie niezasłużenie nie doceniłam. Czas na rehabilitację. Jej i moją.
Przeczytawszy ją rok temu po raz pierwszy i jedyny, skwitowałam lekturę wzruszeniem ramion i lekceważącym "Phi!". Ogromnie byłam zawiedziona. Gdzie te strachy, myślałam sobie, płytkie to i trochę z doopy. Może nie tak całkiem, jak Piotr C. i jego nader głębokie przemyślenia, ale jednak. Na dodatek - i to pewnie zaważyło na mojej opinii - całą intrygę odgadłam dosyć prędko i dumna byłam z siebie jak kilkuletnie dziecię, umieszczające klocki we właściwych otworach zabawki pod zgrabnym tytułem "Garnuszek na klocuszek".
Doznanego zawodu nie zamierzałam trzymać w sobie, natychmiast po skończeniu ostatniego zdania wystawiłam więc książce opinię. Otóż psychologii mi w niej zabrakło, kto to widział, żeby przy tak skonstruowanej intrydze nie zajrzeć do głów poszczególnych bohaterów! Hańba autorowi i żałuję, że to czytałam. Fuj. O tym, jak duszno i mroczno czułam się podczas lektury, przedziwnym trafem nie wspomniałam.
Naiwna jak wspomniane wcześniej dziecię nie przypuszczałam wtedy, że "Tarantula" zaczyna działać już po skończeniu. W moim przypadku zaczęło się na drugi dzień po wygenerowaniu w świat miażdżąco-lekceważącej opinii. Wlazła do głowy i za nic nie dała się z niej wyrzucić, a że jest pozycją z gatunku przerażających, to łatwo nie było. Dla porównania powiem, że nawet przeczytana zaraz po niej "Nienawiść" Srokowskiego (to ta mała książeczka, którą miał w rękach Smarzowski, zanim zrobił "Wołyń") nie zdołała jej skasować.
Psychologii mi zabrakło, dobre sobie. Podgląd głów bohaterów pojawił się w mojej następnego ranka i nie dawał spokoju. Okazało się, że wcale nie trzeba było pisać o tym dosadnie. Wystarczyło jedynie nakreślić, rzucić ziarno, a wyobraźnia czytelnika zrobi swoje.
Nie znajdziecie tu ani jednego pozytywnego bohatera, ani chwili oddechu od zła i grozy. Dominuje nienawiść, szaleństwo, dewiacja i perwersja. A kiedy już puzzle zaczną się układać...
https://www.facebook.com/ksiazkikawaija/
Trafiła niedawno w me ręce "Kolacja" Hermana Kocha, pozycja mocno nieoczywista. W pewnym punkcie lektury z tyłu głowy zagnieździła mi się myśl, że ojej, podobne wrażenia już gdzieś kiedyś były! I przypomniała mi się książka, której swego czasu zupełnie niezasłużenie nie doceniłam. Czas na rehabilitację. Jej i moją.
więcej Pokaż mimo toPrzeczytawszy ją rok temu po raz pierwszy i jedyny,...