rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To jest przede wszystkim opowieść o czasach, jakie ukształtowały przyszłego pisarza. Tło historyczne, społeczno-polityczne, kulturalne dominuje często nad głównym bohaterem tej książki, co na początku trochę mi przeszkadzało, ale koniec końców chyba pozwoliło lepiej zrozumieć jego samego i jego pisanie.

Niektóre rozdziały to po prostu eseje na temat historii Pragi, tej części Europy, procesów społecznych (np. bardzo ciekawe są wątki o antysemityzmie), w których sam Kafka lub jego rodzina są jedynie wzmiankowani. Myślę więc, że ten tom spodoba się przede wszystkim tym, którzy oprócz zainteresowania literaturą lubią też historię.

Reiner Stach jest w snuciu tej opowieści bardzo drobiazgowy, co przejawia się tym, że z równą szczegółowością opisuje przyjaciół, znajomych Kafki, jak i jego pierwsze próby pisarskie. Opisy przyjaciół, ich losów, trochę mnie nudziły, za to analizy literackich wprawek wciągały tak, że prosiłem o jeszcze więcej.

Ale ten pierwszy tom to dopiero wykluwanie się pisarza, mniej tu literatury, a więcej kształtowania Kafki przez nieliterackie elementy życia - szkole, rodzinę, pracę, zmiany społeczne. Na pewno będę czytał kolejne tomy. Biografia Stacha składa się z trzech.

To jest przede wszystkim opowieść o czasach, jakie ukształtowały przyszłego pisarza. Tło historyczne, społeczno-polityczne, kulturalne dominuje często nad głównym bohaterem tej książki, co na początku trochę mi przeszkadzało, ale koniec końców chyba pozwoliło lepiej zrozumieć jego samego i jego pisanie.

Niektóre rozdziały to po prostu eseje na temat historii Pragi, tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ma ta książka coś z klimatu książek Kafki, ma coś z "Uprawy roślin południowych metodą Miczurina" Weroniki Murek. Chociaż jeśli chodzi o to, kto od kogo czerpał, to (jeśli w ogóle) Murek od Bodora, bo to wydanie "Okręgu Sinistra", które widzicie na zdjęciu, jest drugim przygotowanym przez Czarne. Pierwsze ukazało się w 2001 roku.

Jest to zbiór opowiadań, które przedstawiają życie w dziwnym, dziwacznym Okręgu Sinistra, spłachetku ziemi położonym na pograniczu kilku państw, czy nawet światów, gdzie życie toczy się jednocześnie według logiki snów, logiki dziecięcych zabaw i logiki totalitarnego państwa. Bohaterowie książki są równie dziwaczni, jak miejsce, w którym żyją. Przy czym słowa "dziwaczny" używam tutaj jako o pozytywnym wydźwięku. Dziwaczny znaczy dla mnie: oryginalny, interesujący, niesamowity.

Główną postacią w tym zbiorze jest Andrej, który przybył do Sinistra, by odnaleźć przybranego syna. Ima się na. Miejscu różnych zajęć i jest naszym przewodnikiem po Okręgu.

Z Kafki "Okręg Sinistra" ma ten klimat fatum wiszący nad bohaterami, jak nad Józefem K. Ma też tę senną niemoc, której czasem doświadczamy, kiedy we śnie próbujemy uciekać lub kogoś gonić, a i tak stoimy w miejscu. Podobnej sennej niemocy doświadczał geodeta w "Zamku" Kafki.

Pomieszanie, poplątanie, nielogiczność, którą przyjmujemy za logikę - te elementy w "Okręgu Sinistra" przywołały mi "Uprawę roślin południowych..." Murek. Jedną z najciekawszych książek, jakie czytałem ever. Surrealizm, jaki łączy książki Murek i Bodora bardzo mi odpowiada. Więc jeśli wam też, to bardzo polecam "Okręg Sinistra". A tym, których "poplątanie" odrzuca, powiem tylko, że Bodor nie jest aż tak odjechany w surrealizm jak Murek. Więc nie bójcie się!

Ma ta książka coś z klimatu książek Kafki, ma coś z "Uprawy roślin południowych metodą Miczurina" Weroniki Murek. Chociaż jeśli chodzi o to, kto od kogo czerpał, to (jeśli w ogóle) Murek od Bodora, bo to wydanie "Okręgu Sinistra", które widzicie na zdjęciu, jest drugim przygotowanym przez Czarne. Pierwsze ukazało się w 2001 roku.

Jest to zbiór opowiadań, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ależ trudna to jest książka! Z pozoru przypomina poprzedni zbiór gazetowych reportaży Pawła P. Reszki „Diabeł i tabliczka czekolady”, ale emocjonalny ładunek i ciężar tekstów zebranych w „Białych płatkach, złotym środku” jest nieporównywalnie większy.

W „Diable…” Reszka zebrał teksty z lat 2006-2014. Teraz mamy okazję czytać reportaże opublikowane w „Dużym Formacie” w latach 2013-2021. Z tych ośmiu lat w książce autor stworzył 23 rozdziały. Nie ma w nich słabego tekstu.

Każdy reportaż w „Białych płatkach…” to inny temat, ale wszystkie historie łączy jeden motyw: rodzina. „Historie rodzinne” taki jest też podtytuł książki. Zbór ten łączą jeszcze dwa spoiwa, na które chciałbym zwrócić waszą uwagę.

Po pierwsze, chociaż Reszka opisuje rodziny, to nie wspólnota, nie więź, ani nie bliskość są refrenem tej książki. Jest to w gruncie rzeczy zbiór poświęcony samotności, odosobnieniu, głębokiej izolacji w jaką może popaść człowiek żyjący z kimś pod jednym dachem, na jednym osiedlu, w jednej małej wsi. Tę izolację Reszka ukazuje z różnych perspektyw, czasem jest ona przyczyną, a czasem skutkiem bolesnych wydarzeń w życiu bohaterów reportaży, czasem zaś nieodłącznym towarzyszem ich żyć.

Książka Reszki zaskakuje właśnie z powodu obfitości różnych gatunków odosobnienia, które reporter pokazał w poszczególnych tekstach. To odosobnienie zadziwia nie tylko dlatego, że jest go tak dużo i że dotyka bohaterów żyjących pośród najbliższych im ludzi, ale także z tego powodu, że Reszka uzmysławia nam, jak jest ono powszednie, zwyczajne, a przez to niezauważalne i łatwiej akceptowalne, i dalej - częściej ignorowane. Ignorowane przez tych, których samotność dotyka, ich najbliższych, sąsiadów oraz przez instytucje publiczne, którym reszka też poświęca trochę miejsca w książce.

Po drugie, spoiwem tego zbioru jest reporter - jednocześnie empatyczny i zdystansowany. Reszka w całym zbiorze utrzymuje tę trudną postawę. Trudną, bo to takie emocjonalne stanie w rozkroku - pozycja niewygodna, zwłaszcza kiedy opisuje się takie tematy. Podziwiam!

Ależ trudna to jest książka! Z pozoru przypomina poprzedni zbiór gazetowych reportaży Pawła P. Reszki „Diabeł i tabliczka czekolady”, ale emocjonalny ładunek i ciężar tekstów zebranych w „Białych płatkach, złotym środku” jest nieporównywalnie większy.

W „Diable…” Reszka zebrał teksty z lat 2006-2014. Teraz mamy okazję czytać reportaże opublikowane w „Dużym Formacie” w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo podobał mi się ten zbiór opowiadań Lidii Yuknavitch. Po pierwsze, dlatego że autorka bardzo pomysłowo zaprzęga literaturę do opowiadania o aktualnych problemach społecznych. Z tematów, które znamy z gazet, magazynów (migracje i uchodźcy, handel narządami i narkotykami, przemoc w związkach, prostytucja) Yuknavitch tworzy krótkie zaskakujące opowiadania osadzone w znajomym nam świecie, ale jakby wywróconym na lewą stronę, dziwnym, surrealnym. A może powinienem powiedzieć „niesamowitym”? To słowo wydaje mi się kluczem. Zaraz o nim.

Ale najpierw jeszcze o pomysłowości Yuknavitch, która kojarzy mi się z innym autorem i inną autorką książek znanych w Polsce. Najpierw – Keret. Nie raz czytając „Krawędź”, łapałem się na myśli, że czytam fabułę jak z opowiadań Etgara Kereta. Zaskakującą, podającą ograny już temat z oryginalnej perspektywy, wykorzystującą ironię, gorzki żart, ale przede wszystkim wprowadzającą do realistycznie zbudowanych światów wątki nierealne, jak ze snów, ale takich, jakie śni się w chorobie i wysokiej gorączce. Tylko że inaczej niż Keret Lidia Yuknavitch zdecydowanie większą uwagę poświęca językowi, jego udziałowi w budowaniu historii. I tu bliżej jej do polskiej autorki, Joanny Rudniańskiej, która w zbiorze „Ru Ru” trochę podobnie do Yuknavitch bierze na warsztat temat „gazetowy” i przeciąga go przez swój literacki filtr, tworząc w opowiadaniach uniwersalne metafory, a do ich budowania wykorzystując pracę w języku – taką, jaką przy pisaniu wierszy podejmują poeci. Niektórym tekstom Yuknavitch blisko jest do poezji. Niektóre rozdziały to właściwie proza poetycka, np. „Kobieta, która wychodzi”.

Najciekawsze jest jednak to, jak autorka tego zbioru opowiadań patrzy na temat i swoje bohaterki (bo krawędź to przede wszystkim opowieść o kobietach) oraz co z podejmowanych tematów wydobywa. Jak już napisałem, Yuknavitch zagląda na lewą stronę świata, patrzy na jego zmechaconą podszewkę. Interesuje ją to, co „niesamowite”. Ale nie po to, żeby się temu dziwić, ale żeby zbliżyć się do „niesamowitego” i spróbować bliżej poznać. Tę myśl autorka wyraża w opowiadaniu ”Jedenaste przykazanie” i wydaje mi się, że jest ona kluczowa dla całego zbioru opowiadań. Yuknavitch szuka niesamowitego na marginesach (społeczeństwa), przy granicach (prawa, norm społecznych), w pobliżu krawędzi (żyć swoich bohaterów). Pokazuje nam nas samych, nasze zepchnięte w podświadomość lęki i pragnienia, nie raz próbuje przybliżyć tych, których odepchnęliśmy od siebie i wyparliśmy ze świadomości. Prowokuje nas, tropi paradoksy naszych żyć. Przeciekawa to wyprawa, bo i pociągająca, i odpychająca.

Bardzo podobał mi się ten zbiór opowiadań Lidii Yuknavitch. Po pierwsze, dlatego że autorka bardzo pomysłowo zaprzęga literaturę do opowiadania o aktualnych problemach społecznych. Z tematów, które znamy z gazet, magazynów (migracje i uchodźcy, handel narządami i narkotykami, przemoc w związkach, prostytucja) Yuknavitch tworzy krótkie zaskakujące opowiadania osadzone w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Przysięga wierności" Agnona trochę jak "Shtisel" Netflixa. Dlaczego? Obie te opowieści odczytuję jako historie o niesprawczości, bezradności, jakimś rodzaju impotencji mężczyzn w świecie przez mężczyzn zdominowanym, w świecie skrojonym przez mężczyzn dla mężczyzn.

W "Przysiędze wierności" oglądamy Jaffę i Kraj Izraela sprzed powstania państwa Izrael. Głównym bohaterem książki jest Jacob Rechnitz, młody doktor, botanik, który przyjeżdża do Jaffy, uczy w szkole i dorabia udzielając dodatkowych prywatnych lekcji. Jacob szybko zaprzyjaźnia się z sześcioma kobietami, z którymi chadza na spacery i rozmawia o wszystkim i niczym.

Pewnego dnia do Jaffy przyjeżdża ze swoim ojcem kobieta - była przyjaciółką Rechnitz z dzieciństwa. Jako dzieci Jacob i Szoszana przysięgli sobie, że bez względu na wszystko, kiedy dorosną, wezmą ze sobą ślub.

Jacob i Szoszana pamiętają o przysiędze. Ale czy będą razem? Tego nie zdradzę. Powiem tylko, że według mnie kluczem do tej miłosnej historii jest powracający refren - jedyna fraza, która w książce się powtarza - kilkukrotnie Rechnitz zamiast działać, zamiast podejmować ważne decyzje, swoje sprawy "zostawia czasowi" i "wraca do swoich zajęć".

Rechnitz to bohater, który jest bierny. A przecież powinien działać. W czasach, w których żyje, tacy mężczyźni jak on, kierują światem, są jego liderami. Taki przynajmniej jest archetyp. To mężczyźni zdobywają kobiety, tymczasem Jacob zamiast zdobywać, gubi się. To mężczyźni rozwijają się zawodowo, tymczasem Jacob zamiast robić karierę za granicą, zapomina o wyjeździe. Stoi w miejscu, zarówno jeśli chodzi o jego pracę, jak i sprawy sercowe.

W "Przysiędze wierności" to kobiety mają sprawczość. To Szoszana, jeszcze jako dziewczynka, przewodzi rytuałowi zawierania tytułowej przysięgi i to ona, już jako dorosła, przypomina o przysiędze. To ona prowokuje Jacoba do złożenia konkretnej deklaracji matrymonialnej. Nawet kwiaty, które w prezencie Jacob wręcza Szoszanie, organizują mu przyjaciółki. Wreszcie to przyjaciółki wiodą Jacoba nad morze i jak gdyby reżyserują finałową scenę. Jacob tylko podąża tam, gdzie inni prowadzą go za rękę.

Podobnie sytuacja wygląda w serialu "Shtisel". W ortodoksyjnym świecie chasydzkich Żydów, w którym rola kobiet została z pozoru ograniczona do roli żony i matki, mężczyźni okazują się postaciami zagubionymi, bezradnymi jak dzieci. Szulem nie potrafi odnaleźć się po śmierci żony, jest stanbowczy wobec syna, ale bezradny wobec swoich problemów. Akiwa, syn Szulema, miota się między spełnianiem swoich marzeń o byciu artystą, a wypełnieniu roli narzucanej mu przez społeczność. Lipa, mąż Giti, to chyba największy nieudacznik, próbuje zgrywać silnego i zdecydowanego, ale wszystko psuje i nie potrafi zrobić nic, jeśli nie wspiera go żona.

Bo podobnie jak "Przysiedze" także w "Shtiselu" to kobiety reżyserują życie, mają w rękach sprawstwo. To one podejmują decyzje, które mają realny wpływ na życie. To kobiety rzucają Akiwę, a nie Akiwa je. W końcu to jedna z nich wręcz popycha go do małżeństwa, on tylko się godzi. To Giti, nie Lipa, jest głową swojej rodziny. To Ruchami stara się stworzyć rodzinę ze swoim mężem, który wstaje rano tylko po to, żeby studiować święte księgi.

I choć obie te historie, i tą serialową, i tą książkową, dzielą lata świetlne, bo „Przysięga wierności” to opowieść o Kraju Izraela na początku XX wieku, a „Shtisel” o Izraelu w XXI, w obu mężczyźni są tacy sami.

"Przysięga wierności" Agnona trochę jak "Shtisel" Netflixa. Dlaczego? Obie te opowieści odczytuję jako historie o niesprawczości, bezradności, jakimś rodzaju impotencji mężczyzn w świecie przez mężczyzn zdominowanym, w świecie skrojonym przez mężczyzn dla mężczyzn.

W "Przysiędze wierności" oglądamy Jaffę i Kraj Izraela sprzed powstania państwa Izrael. Głównym bohaterem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polecam! To drugie podejście do Denisa Johnsona jest tym razem udane. Bo wcześniejszego "Syna Jezusa" przeczytałem z obojętnością.

W "Snach..." trafiamy na pogranicze Stanów Zjednoczonych i Kanady do Idaho. Poznajemy Grainiera, który jest głównym bohaterem książki, buduje mosty kolejowe, ima się też innych zajęć, a my śledzimy jego losy - stratę, jaką go spotyka, a potem życie po niej.

Kameralna to opowieść bez zbędnych słów. Przełożył ją Tomasz S. Gałązka. Czyta się w jeden dzień.

Najbardziej podobało mi się tu wymieszanie szorstkiego realizmu i naturalizmu z pojawiającymi się postaciami jak ze snu. Lubię takie miksy.

Co tu dużo pisać. Przeczytajcie. Fajna, intymna opowieść, jakże kontrastującą z rozkrzyczanym światem.

Polecam! To drugie podejście do Denisa Johnsona jest tym razem udane. Bo wcześniejszego "Syna Jezusa" przeczytałem z obojętnością.

W "Snach..." trafiamy na pogranicze Stanów Zjednoczonych i Kanady do Idaho. Poznajemy Grainiera, który jest głównym bohaterem książki, buduje mosty kolejowe, ima się też innych zajęć, a my śledzimy jego losy - stratę, jaką go spotyka, a potem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa propozycja dla tych, którzy interesują się przestrzenią w swoich małych ojczyznach.

Doczytuję właśnie książki wydane w 2020 roku, które zalegają mi na stosie. Ostatnio sięgnąłem po "Betonozę" Jana Mencwela, która ukazała się w "Krytyce Politycznej" w serii Nie-fikcja. Ciekawa rzecz.

To reportaż, napisany raczej typowo, w gazetowym stylu, który z różnych punktów widzenia pokazuje nam problem, jaki ewidentnie mamy w Polsce z zielenią miejską. Lubujemy się w "betonozie" w "zmienianiu zielonego w szare".

Mencwel pokazuje przyczyny takiego stanu rzeczy i przedstawia problemy, jakie stwarzamy sobie, betonując miasta. Analizuje działanie lokalnych władz, pokazuje proces decyzyjny i mentalność urzędników. Punktuje głupie przepisy, opisuje bezwzględną i cyniczną działalność deweloperów. Mamy się na kogo złości po przeczytaniu tej książki.

Najfajniejsze w tej książce jest jednak to, że możemy w niej przeczytać również o dobrych rzeczach. Mencwel pokazuje, jakie korzyści dają nam zadrzewione, zielone przestrzenie w miastach. Pokazuje, jak rośliny mogą działać na poprawę jakości życia oraz jak dzięki nim miasto może zaoszczędzić pieniądze.

Książka dla każdego samorządowca. Ale właściwie dla wszystkich nas, bo to my tych samorządowców wybieramy.

Bardzo ciekawa propozycja dla tych, którzy interesują się przestrzenią w swoich małych ojczyznach.

Doczytuję właśnie książki wydane w 2020 roku, które zalegają mi na stosie. Ostatnio sięgnąłem po "Betonozę" Jana Mencwela, która ukazała się w "Krytyce Politycznej" w serii Nie-fikcja. Ciekawa rzecz.

To reportaż, napisany raczej typowo, w gazetowym stylu, który z różnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem i bardzo dużo wyniosłem z tych esejów. Chociaż nie były to teksty, które coś dla mnie zmieniły - tzn. nie spojrzałem dzięki nim inaczej na twórczość Tokarczuk, albo nie zmieniłem sposobu patrzenia na czytanie i pisanie książek. Eseje Tokarczuk pozwoliły mi za to głębiej zanurzyć się w świat nobliski, lepiej zrozumieć źródła jej twórczości i dokładniej przyjrzeć się procesowi czytania, a przede wszystkim pisania.

Bo jest to książka przede wszystkim o tym, jak na pisanie patrzy Tokarczuk. Ale nie jest to książka wyłącznie o pisaniu. Pierwsze eseje to raczej coś w rodzaju wprowadzenia do filozofii Olgi Tokarczuk. Noblistka wykłada w nich jak patrzy na świat. Potem jest tekst o tłumaczach. Dosyć znany, pewnie cześć z was już go czytała. Dopiero od 93 strony Tokarczuk pisze już wyłącznie o czytaniu i tworzeniu opowieści. Zwięczeniem tego zbioru jest wykład noblowski wygłoszony przed rokiem w Sztokholmie.

Wykładu słuchałem już w 2019 roku, potem czytałem go, kiedy opublikowała Wyborcza. Teraz, kiedy czytałem go na końcu tej książki, mogłem spojrzeć jeszcze głębiej w tego treść, jeszcze lepiej zrozumieć przesłanie, a to dlatego, że wcześniejsze eseje zamieszcone w tym zbiorze bardzo dobrze przygotowują na przeczytanie tego ostatniego tekstu.

Nie uważam jednak, że to właśnie mowa noblowski jest w tym zbiorze najlepszym i najważniejszym tekstem. Ale ten esej chyba najlepiej podsumowuje twórczość i filozofię Olgi Tokarczuk.

Polecam tę książkę tym, którym zależy przede wszystkim na lepszym zrozumieniu tego jaki i dlaczego Tokarczuk pisze tak, jak pisze. Jeśli sami chcecie pisać lub już piszecie, warto przeczytać tę książkę, nie dlatego, że znajdziecie w niej techniczne wskazówki, jak tworzyć powieści, ale dlatego, że Tokarczuk szczegółowo tłumaczy proces twórczy, jego metafizykę i psychologię. Niewiele jest tekstów, które w ten sposób spoglądają na pisanie.

Przeczytałem i bardzo dużo wyniosłem z tych esejów. Chociaż nie były to teksty, które coś dla mnie zmieniły - tzn. nie spojrzałem dzięki nim inaczej na twórczość Tokarczuk, albo nie zmieniłem sposobu patrzenia na czytanie i pisanie książek. Eseje Tokarczuk pozwoliły mi za to głębiej zanurzyć się w świat nobliski, lepiej zrozumieć źródła jej twórczości i dokładniej przyjrzeć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest najlepsza książka poetycka, jaką czytałem w tym roku. Bez wątpienia.

Nowa książka Bronki Nowickiej, laureatki Nike sprzed kilku lat, to zbiór próz poetyckich o świecie Pomylonych i Normalnych. Premiera tej książki odbyła się w październiku. Wydało ją Biuro Literackie.

No i mamy ten świat podzielony na Normalnych i Pomylonych, który w swoim podziale jest już całkiem ciekawy i prowokuje refleksję nad tym, czym jest norma, jak można arbitralnie stwierdzić, że coś już leży poza normą. Ale nie o tym chciałem.

Dla mnie najciekawsze jest to, że u Nowickiej dużo jest z Schulza. Nowicka podobnie jak Schulz stwarza w tej książce swoją własną mitologię świata. Większą część książki stanowią prozy o stwarzaniu rzeczy, po prostu. Rzeczy, które znamy, które są z naszego świata, ale Nowicka opisując proces ich powstawania (oka, wiatru, ptaka, psa) tworzy nową Ksiegę Rodzaju, nowy mit na ich temat. Dodatków ten opisywany proces powstawania, tworzenia, a może raczej instrukcja, jak tworzyć rzeczy, pozwala zobaczyć opisywane obiekty z zupełnie innej perspektywy, pozwala dotrzeć do ich ukrytej, nowej istoty, nowego potencjału znaczeń. Inaczej po tekstach Nowickiej spojrzymy na spowszedniałe obiekty, żywioły, części ciała itd. To samo robił Schulza, a Nowicka trochę z narzędzi Schulza korzysta.

W "Sklepach cynamonowych" Już na pierwszej stronie pierwszego opowiadania Schulz pisał np. o "wodorostach jarzyn, niby zabitych głowonogach imeduzach" pozwalając nam w ten sposób dostrzec w zwykłych warzywach niezwykłe, nieoczywiste pokrewieństwo z odległym światem oceanu. To jest surrealizm. Nowicka robi podobną rzecz. Pisze: "Kulkę kwiatu bawełny nasącz wodą. Już z tego możesz uzyskać nie najgorsze oko". Albo o kurzu, ta o kurzu: "Kiedyś był naskórkiem łuszczącym się z Boga, otartym tynkiem planety w budowie". Mamy tu ciekawe połączenia dwóch różnych światów, które pozornie do siebie nie pasują, bo gdzie bawełnie do oka, gdzie kurzowi do Boga i planet. A jednak połączone dają bardzo ciekawy efekt, pozwalają dostrzec nowe właściwości, nową istotę rzeczy, które już znamy. I to jest bardzo ciekawe. Dlatego ta książka tak mi się podoba.

To jest najlepsza książka poetycka, jaką czytałem w tym roku. Bez wątpienia.

Nowa książka Bronki Nowickiej, laureatki Nike sprzed kilku lat, to zbiór próz poetyckich o świecie Pomylonych i Normalnych. Premiera tej książki odbyła się w październiku. Wydało ją Biuro Literackie.

No i mamy ten świat podzielony na Normalnych i Pomylonych, który w swoim podziale jest już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak napisanych reportaży dawno nie czytałem. Jeżeli szukacie literatury faktu odmiennej w formie od tej, którą najczęściej czytamy w Polsce, to ta książka może być dla was.

Eliane Brum, pisząc o Brazylii ostatnich 20 lat, używa właściwie tych samych narzędzi co większość reporterów i reporterek tworzących reportaże literackie - jest tu duże skupienie na języku, na szczególe, który tworzy opowieści i oczywiście na bohaterze, którego reporter stara się zrozumieć. Ale Eliane Brum inaczej niż większość reporterek i reporterów stawia akcenty. W centralnym miejscu umieszcza spotkanie z bohaterem i jego indywidualną historię, która zwykle jest dla Brum ważniejsza niż "temat", który realizuje. Brum bardzo często rezygnuje ze szczegółowego opisu "tematu", szeroka perspektywa opisywanego "problemu" nie jest dla niej najważniejsza. Liczy się ta jedna konkretne historia, ten konkretny człowiek, jego opowieść. I takie podejście daje bardzo ciekawy efekt. Czuła na język i szczegół obecny w historii Brum tworzy nam dzięki takiemu podejściu niezwykle intymne historie. Aż trudno pisać o nich jako o reportażach. Są to bardzo osobiste portrety ludzi lub małych społeczności. Bardzo ciekawe. Od akuszerek z Amazonii, przez "wariata", który jeździ na koniu zrobionym z kija od szczotki, po kobiety, które doświadczają przemocy domowej. Trochę mi się to pisanie Brum kojarzy z pisaniem Kapuścińskiego w "Buszu po polsku". Bliżej temu do literackiej prozy niż do klasycznego reportażu.

W ogóle Brum świetnie czuje język i to też jest wartość, dla której polecam sięgnąć po tę książkę. Otwieram ten zbiór reportaży w przypadkowym miejscu, a tam takie zdanie: "Eva zbudziła się od ciosów nożem, jakie zadawał jej mąż". A dalej cytat z bohaterki: "Ale dobry był z niego ojciec. Nie bił dzieci, tylko mnie". Już w tych dwóch tylko zdaniach da się wyczuć dramat całej historii. A takich zdań Brum w swoich reportażach z Brazylii ma o wiele więcej.

Polecam wam więc "Kolekcjonera porzuconych dusz". To bardzo ciekawy portret Brazylii i Brazylijczyków (o Brazylii w ogóle mało się u nas publikuje), a przy tym jest po prostu bardzo dobrze napisana książka.

Tak napisanych reportaży dawno nie czytałem. Jeżeli szukacie literatury faktu odmiennej w formie od tej, którą najczęściej czytamy w Polsce, to ta książka może być dla was.

Eliane Brum, pisząc o Brazylii ostatnich 20 lat, używa właściwie tych samych narzędzi co większość reporterów i reporterek tworzących reportaże literackie - jest tu duże skupienie na języku, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo mi się podoba ta książka, ale też bardzo mnie ona wkurza.

Jeśli chodzi o pozytywy, to jest to rzeczywiście publikacja, która świetnie pokazuje, jak działają media w USA, jakimi schematami tworzenia treści się posługują i jak bezmyślni są dziennikarze, których setki tysięcy Amerykanów traktuje jak wyrocznie w sprawach politycznych.

Największą mocą książki Taibbiego jest to, że w dużej mierze możemy przez jej pryzmat patrzeć na media w Polsce. Okazuje się, że znajdziemy w nich dużo podobieństw do mediów amerykańskich. A już rozdział "10 przykazań nienawiści" to jest kropka w kropkę schemat działania nie tylko TVP i jej serwisów newsowych, ale również TVN24 i właściwie każdej dużej korporacji mediowej, nie tylko telewizyjnej.

Stoimy w szambie, a dzięki Taibbiemu zauważamy, że sięga nam ono do brody. Uważam, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy oglądają telewizję, słuchają radia i czytają gazety. Czyli de facto wszyscy.

Nie jest to jednak lektura łatwa. I tu pojawiają się minusy tej książki.

Jest to publikacja, która powstała przede wszystkim dla Amerykanów. Przesiąknięta jest więc informacjami i komentarzami, które bez mocnego osadzenia w świecie amerykańskich mediów nie zawsze są zrozumiałe, nie zawsze wydają się ważne lub potrzebne. Taibbi lubi roztrząsać mniejsze lub większe wpadki amerykańskich dziennikarzy, omawia afery i aferki, wreszcie po prostu dowala swoim kolegom po fachu (a języka nie szczędzi prawie jak Charlie LeDuff), co do pewnego poziomu jest ciekawe i atrakcyjne, ale ileż można. Czasami miałem wrażenie, że Taibbi zatraca się w drobiazgowości, gubiąc istotę sprawy. I to mnie denerwowało.

Jeśli kogoś interesuje bardziej uniwersalny wymiar tej książki, za jaki ja uważam opowieść o schematach działania mediów w ogóle i ich błędach, to czytając, będzie musiał sobie bardzo często oddzielać ziarno od plew.

Jeśli zaś ktoś jest mocno wkręcony w śledzenie tego, co dzieje się w mediach w USA, to ta książka będzie dla niego czymś idealnym.

Koniec końców polecam "Nienawiść sp. z o. o.", ale nie bez zastrzeżeń. Książkę naprawdę powinien przeczytać każdy. A przed jakimikolwiek wyborami każdy powinien przeczytać ją dwa razy.

Bardzo mi się podoba ta książka, ale też bardzo mnie ona wkurza.

Jeśli chodzi o pozytywy, to jest to rzeczywiście publikacja, która świetnie pokazuje, jak działają media w USA, jakimi schematami tworzenia treści się posługują i jak bezmyślni są dziennikarze, których setki tysięcy Amerykanów traktuje jak wyrocznie w sprawach politycznych.

Największą mocą książki Taibbiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poezja! Nie umiem inaczej myśleć o tej książce, niż właśnie jak o zbiorze próz poetyckich. W "Synapsach Marii H." Krall pisze skrótowo, skupia się na esencji rzeczywistości, oszczędza słowa, a te których używa są już właściwie nieredukowalne. Jak w poezji.

Nie ma w tej książce wyraźniej linii fabularnej. Jest główna bohaterka, dziecko z autyzmem, wspomnienia z wojny, które mieszają się z niedawną przeszłością i teraźniejszością. Jest odrobina Polski, ale przede wszystkim są Stany Zjednoczone, a nawet atak na WTC.

Krall w krótkich prozach przedstawia nam różne sceny z życia Marii H. oraz "Matki jej męża". I tyle. Reszta, jak w poezji, jest już naszą robotą, czytelników i czytelniczek.

Polecam czytać wszystkim tym, dla których ważna jest forma i język opowieści, którzy lubią sobie czasem kilkukrotnie ponawiać na uszy pojedyncze zdania lub fragmenty.

Owszem, są w tej książce fragmenty mniej spektakularne, fragmenty hermetyczne, przez które trudno się w pierwszej chwili przebić, ale w wielu miejscach Krall w swojej poetyckości reporterskiej jest wybitna.

Choćby w pierwszym tekście z tego zbioru:

"W Chicago matka
z pomocą opiekunki zadźgała nożem swojego syna. Najpierw coś chłopcu podały, jakiś środek nasenny, potem same to połknęły, ale wszyscy się obudzili. Wtedy użyły noża.
W Vancouver matka zabiła siebie i syna, udając wypadek samochodowy, a w Kolumbii Brytyjskiej zwłoki matki i syna znaleziono w sypialni.
Dlatego nie rusza się ze stanu Massachusetts, tu jeszcze nikt autystycznego syna nie zamordował".

W "Synapsach Marii H." znajdziecie obrazy Amandy Hrabowskiej, córki głównej bohaterki książki. Jeden z obrazów zamieszczono na okładce.

Poezja! Nie umiem inaczej myśleć o tej książce, niż właśnie jak o zbiorze próz poetyckich. W "Synapsach Marii H." Krall pisze skrótowo, skupia się na esencji rzeczywistości, oszczędza słowa, a te których używa są już właściwie nieredukowalne. Jak w poezji.

Nie ma w tej książce wyraźniej linii fabularnej. Jest główna bohaterka, dziecko z autyzmem, wspomnienia z wojny, które...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Misterium i maniery. Pisma przygodne w wyborze i opracowaniu Sally i Roberta Fitzgeraldów Robert Fitzgerald, Sally Fitzgerald, Flannery O'Connor
Ocena 6,9
Misterium i ma... Robert Fitzgerald, ...

Na półkach:

Fajna mała książeczka o pisaniu i czytaniu. Polecam zwłaszcza tym, którzy poważnie myślą o wydaniu książki. Ale każdy czytelnik literatury też znajdzie w niej wiele dla siebie.

Jest to zbiór esejów amerykańskiej pisarki Flannery O'Connor, która dzieli się swoimi przemyśleniami na temat literatury. Najciekawsza dla mnie i chyba najobszerniejsza część tej książki to teksty skierowane do osób chcących pisać, uczestników kursów kreatywnego pisania i tych już piszących.

Sporo sobie popodkreślałem w trakcie czytania. Wiele spostrzeżeń autorki jest niezwykle trafnych, ale z wieloma się nie zgadzam. Flannery O'Connor świetnie pokazuje problemy książkowego świata, który zmaga się z nadmiarem wydawanych książek, z nadmiarem literackiej tandety. Choć uwagi O'Connor pochodzą sprzed wielu lat i dotyczą rynku anglojęzycznego, dobrze rozumiemy je w Polsce dziś. Z drugiej strony, kiedy autorka przedstawiała swoją wizję pisania, często pojawiało się w mojej głowie duże ALE. Np. dla O'Connor najważniejszym zmysłem pisarza jest oko, dla mnie równie ważne, a może ważniejsze jest ucho.

Takie małe rozbieżności były jednak dla mnie całkiem pobudzające. Prowokowały wewnętrzny dialog i koniec końców jestem za wywołanie tego dialogu wdzięczny.

Chociaż czytając O'Connor nie przeżywałem wielkich olśnień, nie doświadczałem znaczących zmian perspektyw, na które zawsze liczę, czytając, to muszę przyznać, że ta książka dokonała kilku malutkich zmian w moim myśleniu o pisaniu. A więc fajnie. O to chodziło.

Fajna mała książeczka o pisaniu i czytaniu. Polecam zwłaszcza tym, którzy poważnie myślą o wydaniu książki. Ale każdy czytelnik literatury też znajdzie w niej wiele dla siebie.

Jest to zbiór esejów amerykańskiej pisarki Flannery O'Connor, która dzieli się swoimi przemyśleniami na temat literatury. Najciekawsza dla mnie i chyba najobszerniejsza część tej książki to teksty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To wyjątkowa Książka historyczna. "Kiedy wybuchnie wojna" znalazła się tym roku w finale Nike. Jest to bardzo dobrze napisana opowieść o roku 1938.

Wielu piszących o tej książce, a także rekomendujących ją w blurbach na okładce, zwraca uwagę na styl Majewskiego. Że czyta się niemal jak powieść. Prawda. Potwierdzam.

Ale dla mnie równie ważna jest przeciekawa perspektywa, jaką obiera Majewski. Opowiada o roku 1938 nie z perspektywy Polski, a z punktu widzenia przede wszystkim Czechosłowacji. Taka zmiana optyki pozwala nam spojrzeć na znaną historię świeżym okiem i wiele odkryć. Polska staje się wtedy tylko jednym z wielu elementów gry ówczesnych mocarstw. I nie jest ona bohaterem pozytywnym. To raz.

Dwa. Majewski świetnie opowiada historię za pomocą szczegółów. Trochę jak reporter. Do opisów historycznych wydarzeń bardzo sprawie dodaje trochę codziennego życia, trochę zwykłego człowieczeństwa. Dzięki temu jego opowieść nabiera rumienców. Czytamy o rokowaniach dyplomatycznych, a jednocześnie Majewski pokazuje nam pot na czołach polityków i opisuje ich strach lub rozgoryczenie. Te wszystkie szczegóły życia pomijane zwykle przez historyków u Majewskiego są i robią robotę.

Trzy. Dzięki tej książce widzimy, jak wielowątkowa, skomplikowana i nie czarno-biała była historia i jest polityka. Jak wiele elementów oddziałowuje na proces polityczny i jak wiele z tych elementów po latach zapominamy, tworząc z historii prostą opowiastkę o bohaterach i ofiarach - jak gdybyśmy uczyli historii pokazując memy. To już taka moja reflekcja na koniec.

Polecam czytać Majewskiego nie tylko po to, żeby dowiedzieć się, jak wyglądał rok 1938, ale także dlatego, żeby zrozumieć naszą własną porażkę w nauczaniu i uczeniu się historii.

Majewski bardzo sprawne rysuje skomplikowany obraz układów, intryg i zagrywek dyplomatycznych. Bardzo to wszystko interesujące, chociaż muszę przyznać, że nieraz na początku gubiłem się w wątkach.

Autor dobrze trzyma napięcie. Co jest tym bardziej trudne, że z grubsza wiemy, jak się losy Czechosłowacji, Austrii czy Polski potoczą. Czyta się tę książkę całkiem dobrze, bo nie jest to praca typowo historyczna. To opowieść przyzwoicie sfabularyzowana.

Myslalem nad tym, czy uprawnionym byłoby napisanie, że czyta się tę książkę jak powieść. Ale dziś, kiedy jestem w połowie lektury, bliżej mi do stwierdzenia, że nie. Jednak materia, w jakiej rzeźbił Majewski, na to nie pozwala. Ale tak czy siak książka warta jest uwagi. Na pewno jest to jedna z lepszych książek historycznych, jakie kiedykolwiek czytałem. Zarówno że względu na treść, perspektywę jaką przyjął autor, jak i na formę.

To wyjątkowa Książka historyczna. "Kiedy wybuchnie wojna" znalazła się tym roku w finale Nike. Jest to bardzo dobrze napisana opowieść o roku 1938.

Wielu piszących o tej książce, a także rekomendujących ją w blurbach na okładce, zwraca uwagę na styl Majewskiego. Że czyta się niemal jak powieść. Prawda. Potwierdzam.

Ale dla mnie równie ważna jest przeciekawa perspektywa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest w tej książce właściwie wszystko, co obiecuje opis na tylnej części okładki, a mimo to czuję niedosyt po przeczytaniu.

"Olimpijki" to zbiór reporterskich portretów polskich olimpijek. To historie ich sukcesów i porażek wysuwają się w zamieszczonych tekstach na pierwszy plan. Anna Sulińska nie zgłębia drobiazgowo tematu pt. "kobiecy sport", nie bada jego specyfiki, nie analizuje różnic między podejściem do sportu mężczyzn i kobiet, jedynie czasami, w przypadku niektórych portretów swoich bohaterek, daje znać czytelnikom, o istnieniu tych różnic.

To nie jest jaki wielki zarzut do tej książki. Czyta się "Olimpijki" przyjemnie i jest to książka wciągająca, nawet dla kogoś kto sportem i jego historią się interesuje i sporo wie. Dużo w tej książce ciekawych historii, anegdotek i kulisów.

Ale jeśli ktoś spodziewa się rozprawy na temat nierówności w sporcie, to raczej się rozczaruje. Zwłaszcza, że często to, co pozornie wydaje się dyskryminacją kobiet uprawiających sport, było w czasach opisywanych przez Sulinską specyfiką sportu w Polsce w ogóle.

Sport przed II wojną światową i tuż po niej sport nie był tak profesjonalny jak dzis. Dużo w nim było przypadku. Ktoś nie miał trenera, a i tak odnosił sukcesy, wielu nie miało sprzętu, musiało go pożyczyć i wielu po swoich olimpijskich triumfach szybko odeszło w zapomnienie. Dotyczyło to zarówno kobiet i mężczyzn.

Nie wiem, czy kobiety częściej i szybciej zostawały zapominane, nie wiem, czy kobiety częściej nie miały dostępu do profesjonalnego sprzętu, bo tak jak powiedziałem Sulinską takiej szerokiej analizy nie dokonuje. Może by się przydała? Może wtedy opisywane historie wybrzmiałyby głośniej, gdyby osadzić je w szerszym kontekście z opisem różnic w podejściu do zawodników i zawodniczek?

Jest w tej książce właściwie wszystko, co obiecuje opis na tylnej części okładki, a mimo to czuję niedosyt po przeczytaniu.

"Olimpijki" to zbiór reporterskich portretów polskich olimpijek. To historie ich sukcesów i porażek wysuwają się w zamieszczonych tekstach na pierwszy plan. Anna Sulińska nie zgłębia drobiazgowo tematu pt. "kobiecy sport", nie bada jego specyfiki, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej podobały mi się wątki dotyczące życie w wielokulturowym społeczeństwie - chociaż właściwie cała książka jest na ten temat. Anna Pamuła pokazuje bardzo dobrze korowód problemów, z jakimi zmagają się Francuzi, żyjący w różnorodnym, wielokulturowym, wieloreligijnym kraju. "Wrzenie" to też książka uświadamiająca, jak ważna jest mądra edukacja i pogłębiona wiedzą o nas samych i wszystkich pośród, których żyjemy.

Jest to też książka świetnie pokazująca proces rozłupywania się społeczeństwa, radykalizacji postaw i poglądów.

Najbardziej podobały mi się wątki dotyczące życie w wielokulturowym społeczeństwie - chociaż właściwie cała książka jest na ten temat. Anna Pamuła pokazuje bardzo dobrze korowód problemów, z jakimi zmagają się Francuzi, żyjący w różnorodnym, wielokulturowym, wieloreligijnym kraju. "Wrzenie" to też książka uświadamiająca, jak ważna jest mądra edukacja i pogłębiona wiedzą o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod wpływem kilku pozytywnych recenzji i opinii sięgnąłem po "Syna Jezusa" Denisa Johnsona. To zbiór krótkich próz. Jej głównym bohaterem jest młody mężczyzna, outsider, który nie stroni od narkotyków i alkoholu. Tłem są Stany Zjednoczone lat 70.

Sam Denis Johnson jest uznanym i nagradzanym autorem. Zadie Smith powiedziała o nim: prawdziwy mistrz.

Nie powiem, że ta książka mi się nie podobała. Ale daleki jestem od zachwytów, które pojawiły się w polskich recenzjach.

Nie potrafię dostrzec tego wspaniałego języka, o którym czytałem w tekstach na temat "Syna Jezusa". Owszem, są momenty, ale dla mnie było ich ledwie kilka. Jesli chodzi o język i konstrukcje tekstu, widziałem lepsze rzeczy u Pawła Sołtysa, Mikołaja Grynberga, czy Wioletty Grzegorzewskiej.

Kiedy czytałem Grzegorzewską, Grynberga czy Sołtysa, czułem, że wsiąkam w świat ich krótkich próz. W przypadku Johnsona ciągle czulem, że się po jego Ameryce prześlizguję.

Pod wpływem kilku pozytywnych recenzji i opinii sięgnąłem po "Syna Jezusa" Denisa Johnsona. To zbiór krótkich próz. Jej głównym bohaterem jest młody mężczyzna, outsider, który nie stroni od narkotyków i alkoholu. Tłem są Stany Zjednoczone lat 70.

Sam Denis Johnson jest uznanym i nagradzanym autorem. Zadie Smith powiedziała o nim: prawdziwy mistrz.

Nie powiem, że ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najlepsza książka z serii Sulina, jaką przeczytałem w tym roku. Od czasu "Strupa" Katarzyny Kobylarczyk nie czytałem w tej serii nic lepszego. Chociaż oczywiście nie po wszystkie wydane książki sięgnąłem.

Jeśli podobało wam się "Poniemieckie" Karoliny Kuszyk albo "Wieczny początek" o Warmii i Mazurach Beaty Szady, to w książce Zbigniewa Rokity natkniecie się kilkukrotnie na podobne wątki, ale uważam, że ta książka o Górnym Śląsku jest od wyżej wymienionych lepsza.

Rokita nie tylko pokazuje skomplikowane dzieje Śląska, nie tylko chce nam Górny Śląsk przybliżyć, on ten Śląsk odkrywa w pewien sposób na nowo.

Wystarczyło, że autor w opowiadaniu historii przybrał perspektywę śląskocentryczną, porzucając znaną nam ze szkoły narracje o ziemiach śląskich, które po I wojnie światowej wróciły do macierzy, i już ta opowieść zrobiła się inna, świeża, nieoczywista. Po prostu ciekawa.

Rokita buduje swoją opowieść wokół siebie, swojej rodziny i swoich poszukiwań tożsamości. Sam pochodzi z Gliwic. Historie rodzinne przedstawia na tle historii całego Śląska. Na początku czytania bylem sceptyczny, czy uda się Rokicie efektywne opowiadanie, czy nie popadnie w sentymentalne rodzinne wspominki, ale okazało się, że taka metoda ma głęboki sens. Zmagania rodziny autora z historią i samego Rokity ze swoją tożsamością świetnie pokazują, czym był i jest dziś Śląsk.

Sam pochodzę ze Śląska, ale dopiero dzięki książce Rokity zacząłem wyraźnie widzieć Śląsk i chyba trochę lepiej go zrozumiałem. Dlaczego dopiero teraz? "Kajś" świetnie to wyjaśnia. 🙂

Bardzo polecam! Wszystkim. Rokita świetnie pokazuje, jak bardzo Polacy nie rozumieją Ślązaków oraz jak często sami Ślązacy mają problem ze swoją tożsamością. Czytajmy więc tę książkę od morza po Tatry.

Najlepsza książka z serii Sulina, jaką przeczytałem w tym roku. Od czasu "Strupa" Katarzyny Kobylarczyk nie czytałem w tej serii nic lepszego. Chociaż oczywiście nie po wszystkie wydane książki sięgnąłem.

Jeśli podobało wam się "Poniemieckie" Karoliny Kuszyk albo "Wieczny początek" o Warmii i Mazurach Beaty Szady, to w książce Zbigniewa Rokity natkniecie się kilkukrotnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, czy takie porównanie jest w stu procentach uprawnione, bo chcę tu zestawić dwie zupełnie różne książki, dwa różne gatunki i tematy ale...

...wydaje mi się, że Aleksandra Lipczak robi w tej książce coś podobnego do tego, co w "Ksiegach Jakubowych" zrobiła Olga Tokarczuk.

Tokarczuk zupełnie rozbiła znany i wtłaczany nam od dawna obraz Rzeczypospolitej Obojga Narodów w XVIII w., pokazała jego różnorodność, wielokulturowość z perspektywy peryferów i tych geograficznych i tych społecznych.

Lipczak też rozbija w swojej książce utrwalony obraz - Hiszpanii jako państwa jednolitego i katolickiego, pokazując jego wielokulturowe dziedzictwo. Nie tylko to arabskie, ale również żydowskie. W tej książce też mamy tygiel, przenikanie się, mieszanie, ale, tu już inaczej niż u Tokarczuk, opowiedziane z perspektywy dużych ośrodków miejskich, wielkich wpływowych rodzin i dynastii władców.

Lipczak, dlatego że pisze non-fiction, musiała trzymać się faktów, a fakty, wszelkie informacje o arabskiej historii Hiszpanii ostały się w zabytkach i dokumentach tworzonych przez możnych tamtego świata. Stąd zapewne brak tu tej perspektywy społecznych peryferiów.

Ale mniejsza o to. Ważniejszy jest ten zupełnie inny obraz dziedzictwa Hiszpanii, jaki nam Lipczak dostarcza, pokazując, że nie było tak, jak nam się w szkole przedstawia. Katolickie państwo hiszpańskie na północy, czerpało wiele ze swojego arabskiego południowego sąsiada, żyło z nim w pewnej koegzystencji, a nie tylko myślało o rekonkwiście i wyrugowaniu niewiernych.

Lipczak prowadzi nas przez największe miasta, które kiedyś były ważnymi ośrodkami arabskiej kultury i opowiada ich historie, dodając do niej opowieść o współczesnej pamięci Hiszpanów o czasach, kiedy połowa Płw. Iberyjskiego była niekatolicka.

Ciekawa to książka. Wnikliwy esej. Chociaż jak to z esejami bywa, czasami się dłużący. Przyznam, że spodziewałem się więcej reportażu w tej książce, bo Lipczak już jedna książkę reporterską o Hiszpanii napisała. "Lajla znaczy noc" to jednak przede wszystkim esej historyczny, reporterskie elementy pojawiają się w nim sporadycznie. Ale jestem wstanie przełknąć takie proporcje bez większych protestów. Bo to ciekawa rzecz.

Nie wiem, czy takie porównanie jest w stu procentach uprawnione, bo chcę tu zestawić dwie zupełnie różne książki, dwa różne gatunki i tematy ale...

...wydaje mi się, że Aleksandra Lipczak robi w tej książce coś podobnego do tego, co w "Ksiegach Jakubowych" zrobiła Olga Tokarczuk.

Tokarczuk zupełnie rozbiła znany i wtłaczany nam od dawna obraz Rzeczypospolitej Obojga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Siadałem do tej książki jako czytelnik przekonany, że swoje o śmieciach wiem. Tyle już o nich czytałem, oglądałem, słyszałem, rozmawiałem. Problem jest ogromny, przytłaczający, a ani rządzący, ani my sami, specjalnie się do jego rozwiązania nie garniemy. Stanisław Łubieński, czego się nie spodziewałem, skutecznie i boleśnie poszerzył moją śmieciową perspektywę.

Bo chyba to jest główne zadanie tej książki – poszerzenie naszego spojrzenia na śmieci i dalej - zwiększenie wrażliwości na problem i zmuszenie do zmiany.

W celu poruszenia (a może powinienem napisać, że w celu wstrząśnięcia?) czytelnikiem Łubieński świetnie gra dwiema perspektywami. Mikro i makro.

Pochyla się nad znajdowanymi śmieciami, przygląda się im, opisuje i próbuje odtworzyć ich historie – jak na przykład w przypadku znalezionego na plaży zapisanego cyrylicą opakowania po środku do powiększania penisa. Skąd się tam wziął? Jaką drogę pokonał? Dlaczego został wyrzucony właśnie tu? Takie pytania autor zadaje, pochylając się nad wszystkimi znalezionymi śmieciami.

I chociaż, jeśli chodzi o środek do powiększania penisa, nawet nie czytając książki, możemy bardzo łatwo domyślić się, jak mogła wyglądać historia preparatu, to w wielu innych przypadkach Łubieński odkrywa przed nami zaskakujące losy śmieci. I już tylko na tym poziomie ta książka jest ciekawa.

Ale nie chodzi tu wyłącznie o opowiadanie ciekawych historyjek. Opowieści Łubieńskiego znad znalezionych śmieci, to przerażające eseje (z elementami reportażu), można nawet powiedzieć, że to takie mini śledztwa dziennikarskie, które ujawniają często bezmyślne procedery, piętnują głupie przepisy związane z odpadami, odkrywając przed czytelnikiem kolejne warstwy mułu, w którym zakopaliśmy się z tym śmieciowym problemem.

Łubieński opowiadając o śmieciach, wychodzi z mikroskali, od pojedynczych znalezisk, ale po chwili problemy związane z oswojonymi śmieciami - torbami plastikowymi, kubkami, rurkami - pokazuje w skali makro. Z polskich lasów, parków, plaż lądujemy w zaśmieconych oceanach lub na sekretnych wysypiskach śmieci, które są częścią wątpliwego moralnie procederu globalnego obrotu odpadami. Ponadto dzięki tej poszerzonej perspektywie zaczynamy dostrzegać problemy systemowe. Nie tylko krajowe, ale przede wszystkim globalne.

I takie podejście wydaje mi się strzałem w dziesiątkę. Dzięki skali makro, która uzupełnia tę mikro, widzimy więcej i więcej rozumiemy. Swojskie śmieci w globalnym kontekście wyglądają jeszcze bardziej zawstydzająco i oburzająco.

I dalej, widzimy więcej, bo Łubieński nie skupia się na śmieciu jako tylko śmieciu. Patrzy na całe „życie” rzeczy, które w końcu stają się śmieciami – najpierw pokazuje proces produkcji i użytkowania, a potem na czas „bycia śmieciem” i rozkładu. Dopiero w takim ujęciu jesteśmy w stanie dostrzec dwa końce kija, a nie tylko miejsce, w którym go trzymamy.

Ponadto do swojej książki autor dodaje jeszcze kontekst społeczno-kulturowy. A więc opowiada o naszych zrachowaniach konsumenckich, o naszych nawykach i o źródłach tych nawyków, pokazując tym samym, że śmieci, to nie tylko problem nadmiaru odpadów, ale również, a może przede wszystkim rezultat naszego stylu życia, na który jako konsumenci zgodziliśmy się wiele lat temu.

Siadałem do tej książki jako czytelnik przekonany, że swoje o śmieciach wiem. Tyle już o nich czytałem, oglądałem, słyszałem, rozmawiałem. Problem jest ogromny, przytłaczający, a ani rządzący, ani my sami, specjalnie się do jego rozwiązania nie garniemy. Stanisław Łubieński, czego się nie spodziewałem, skutecznie i boleśnie poszerzył moją śmieciową perspektywę.

Bo chyba to...

więcej Pokaż mimo to