-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik252
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-08
2024-03-24
Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej świadomie podchodziliby do religii w ogóle.
Esej rozpoczyna się od rozważań nad tym, kto może siebie nazywać chrześcijaninem. Zdaniem Russella aby nazywać siebie chrześcijaninem w dzisiejszych czasach należy wierzyć w Boga i nieśmiertelność. Dawniej sprawa miała się inaczej, gdyż dochodziła do tego wiara w piekło. Jak również należy wierzyć, że Jezus był, jeśli nie Bogiem to przynajmniej najlepszym i najmędrszym z ludzi.
Dalej Russell w krótki sposób przedstawia i analizuje, bardzo skrótowo, argumenty za istnieniem Boga: argument pierwszej przyczyny, prawa naturalnego, celowości, wyrównania sprawiedliwości a także moralne argumenty na korzyść bóstwa.
Pokrótce pokazuje, że ciężko przyznać Jezusowi miano miłosiernego, kochającego i dobrego. Co było dla mnie nowe, pokazuje również, że część słów Jezusa należy brać pod uwagę w kontekście tego, że głosił on, iż ponownie przyjdzie na świat jeszcze w trakcie życia ówcześnie żyjących sobie ludzi.
W tak krótkim eseju udaje mu się również wskazać, że główną przyczyną tego, że tylu ludzi wyznaje jakąś religię jest fakt, że uczono ich tego od niemowlęctwa. Tego samego zdanie jest chociażby Dawkins. Ludzie są najczęściej wyznawcami takiej, a nie innej religii, ponieważ w takiej właśnie zostali wychowani.
Esej ten jest naprawdę dobrze napisany i może służyć jako przyczynek do dalszego zagłębiania tematu argumentów na istnienie boga, filozofii religii czy nawet czytania Biblii. Zdecydowanie, jeśli uznać, że istnieje kanon myśli, z którą młody człowiek powinien zostać w czasie nauki w szkole zapoznany, to ten esej jest jedną z takich pozycji.
Taka ocena wynika zaś z tego, że z perspektywy XXI wieku, nie ma w nim niczego szczególnego, obrazoburczego czy nowatorskiego. Nie wiem, czy w czasach, gdy autor pisał ten esej było inaczej?
Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej...
2024-03-12
Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest istotne czy głoszony sąd jest prawdziwy czy nie.
Książeczka ciekawa, krótka. Czy aby na pewno kwestia zakresu znaczeniowego słów leży w gestii filozofii a nie językoznawstwa?
Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z rezerwą.
Książka składa się z trzech rozdziałów dotyczących genealogii prawicy - pierwszy rozdział jest w moim odczuciu najciekawszy, gdyż daje rys historyczny poszczególnych obszarów, składowych koncepcji prawicy przedstawionej przez Szułdrzyńskiego. W kolejnym rozdziale Autor stara się zrozumieć skąd bierze się współczesne zagubienie prawicy, pisze o lewicowym skręcie prawicy w kierunku tożsamościowym w czym upatruje sukcesów PiS, Fideszu czy Trumpa. W trzecim, ostatnim rozdziale Autor stara się przedstawić wyzwania stojące przed prawicą w XXI wieku, jeśli ta nie chce być całkiem wypchnięta przez lewicę.
Część moich obaw sprzed przeczytania książki została, całe szczęście, rozwiana - dotyczy to głównie kwestii bogoojczyźnianych niebędących, całe szczęście, nachalnie promowanymi i to nie wokół nich kręci się książka. Owszem, tematy kościoła, patriotyzmu czy nacjonalizmu są poruszane jednak w sposób strawny, nienachalny i nierobiący czytelnikowi sieczki z mózgu.
W pewnych momentach mam wrażenie Autor sam sobie przeczy. Raz pisze, że prawica nie jest żadnym spójnym systemem tyko zbiorem różnych nurtów politycznych, w tym kapitalizmu (s. 13), by potem pisać, że wierzący w idee myślicieli takich jak Mises, Friedman czy Hayek są na wymarciu, bo ten koncept się wyczerpał (s. 103). Otóż nie dość, że apologeci wolnego rynku nie są gatunkiem zagrożonym wyginięciem, to i sam koncept się nie wyczerpał - czego przykładem jest Javier Milei, niedawno wybrany prezydent Argentyny.
Autor wielokrotnie powtarza zwrot "myśl prawicowa i konserwatywna" (s. 73) a skoro konserwatyzm jest ideą prawicową, to należałoby uznać, że część feministek to tak naprawdę przedstawicielki prawicy. Mam tu na myśli szczególnie te feministki, które potrzebę feminatywów uzasadniają tym, że przed drugą wojną światową były one powszechne a następnie wyplenione przez PRL. Oznacza to więc, że chcą przywrócić i zakonserwować część obowiązującego niegdyś ładu społecznego. Odwołując się przy tym, nie wprost, do mądrości poprzednich pokoleń. Jest to wniosek śmiały, który spotkałby się z oburzeniem feministek natomiast spójny z przedstawioną przez Autora wizją prawicowości.
Szułdrzyński tak samo często jak "myśl prawicowa i konserwatywna" zdaje się pisać "obóz liberalny i lewicowy" (s. 211), jakby te dwie idee były ze sobą w komitywie. Otóż nie są. Są to przeciwstawne sobie koncepcje. Lewicowa opowiada się za różnie nazwanymi kolektywami, zaś liberalizm za prawami jednostki, uważa on, że prawa przynależą jednostce, nie ma kolektywnych praw.
No i tu dochodzimy do clue - w ostatecznym rozrachunku Autor stwierdza, na przykładzie podejścia po polityki publicznej, że prawica od lewicy różni się wyłącznie kosmetycznie. Szułdrzyński, słusznie, stwierdza, że w Stanach w kręgach Republikańskich (a więc prawicowych, wg słów Autora), publiczna służba zdrowia uchodzi za komunizm (s. 214). Mamy więc wyraźną dychotomię: publiczne - prywatne, a sprowadzając ją do podstawowej kwestii: kolektyw - jednostka. I to jest sedno różnic między prawicą a lewicą. Szułdrzyński zauważa zaś, że w Polsce i lewica i prawica ma wizję tego, jak szkoła ma wyglądać. Według prawicy w szkole powinno się bardziej zanurzać w kulturowym rezerwuarze, by szkoła dawała akces do zbioru wiedzy a dla lewicy ważne jest wyrównanie szans. Schodząc poziom niżej - i lewica i prawica w tym kontekście ma podejście kolektywistyczne - różnią się wyłącznie ubarwieniem kolektywizmu.
To samo w poruszonej sprawie walki z bezdomnością. Według Autora nie jest to spór między lewicą i prawicą, a raczej skutecznym lub mniej skutecznym sposobem prowadzenia polityki. Takie postawienie sprawy zawiera presupozycję: państwo ma walczyć z bezdomnością. Co znowu stawia lewicę i prawicę w jednym, etatystycznym, rzędzie.
To, co mnie też zabolało, szczególnie w kontekście ostatniego rozdziału, to wielokrotne wspominanie o myśli Chantal Delsol (s. 175), konserwatywnej filozof, bez wymienienia jej dzieł w przypisach. Jej wypowiedzi i stanowisko są przytaczane ale, skąd one pochodzą? Gdzie zawarła tę myśl? Nie wiadomo.
Podsumowując: pozycja ciekawa, dająca do myślenia z otwartym polem do dyskusji i doprecyzowania pewnych tematów. Z całą pewnością pozycja lepsza niż Lewica dla opornych.
Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-07
2023-08-23
2023-08-14
Dlaczego liberalizm zawiódł? Według autora, dlatego że nie jest konserwatyzmem. Główny zarzut autora opiera się na tym, że liberalizm zmienił zastany porządek. To tak, jakby zarzucać kotu, że nie szczeka.
Książka ciekawa, jednak naciągana. Autor liberalizm utożsamia z szeroko pojętym subiektywizmem, hedonizmem i porzuceniem moralności - róbta, co chceta, balujmy jakby jutra nie było i nie przejmujmy się niczym, coś jest dobre, bo ja tak czuję. Niekiedy dodaje też - byle nie naruszać praw innych. Z tego, że ludziom pozwala się wybierać ma wynikać, że wszyscy porzucą wcześniejszy porządek. Zdaniem autora z liberalizmu ma powodować zerwanie więzi społecznych - jak gdyby oczywistym było, że brak przymusu oznacza odstąpienie od zawieranych relacji międzyludzkich, tworzenia wspólnot o stowarzyszeń - z tego zaś autor wysnuwa, że to prowadzi do alienacji jednostki, wzrostu poczucia odosobnienia i oderwania od wspólnoty. Dalej jednostki takie mają nalegać na zastąpienie więzi społecznych ingerencją państwa stąd też wedle autora liberalizm nieuchronnie prowadzi do etatyzmu, co jest totalną bzdurą. Tego typu tyrady prowadzone są przez całą książkę, dopiero w zakończeniu! autor mimochodem w jednym zdaniu pisze o tym, co przemilczał przez całą książkę, że liberalizm przez wolność rozumie: "niezależność od arbitralnej władzy króla". Tyle. W żaden sposób nie wynika z tego, że w liberalnym społeczeństwie z definicji zanikać muszą więzi społeczne. Nie wynika z tego również, że jednostki które sobie nie radzą mogą naciskać na władze, by te tworzyły pod nie prawa i przywileje - to jest wykolejenie, zniekształcenie idei liberalnej a nie jej konsekwencja.
Czytając tę książkę trzeba mieć na względzie, że Autor jest Amerykaninem i używa tamtejszej terminologii nazywając liberałami tych, których my nazwalibyśmy socjalistami, socjaldemokratami czy progresywistami.
Ciekawe jest też to, że autor popierając swoje tezy posługuje się pracami wielu autorów, w tym współczesnych i niszowych. W przypadku liberalizmu swoje wywody opiera nieomal wyłącznie o Hobbes'a, Locke'a niekiedy wspominając Milla. W jednym miejscu wspomina Bryana Caplana i raz Hayeka, o zgrozo nazywając go nawet nie liberałem, libertarianinem podczas gdy był on w najlepszym razie socjaldemokratą. Nazywanie Hayeka libertarianinem wręcz nie przystoi komuś, kto zawodowo zajmuje się filozofią polityki.
Na plus zdecydowanie zasługuje wspomnienie o Rumspringa - nie miałem pojęcia o istnieniu takiego zwyczaju u Amiszów. Niemniej przy tym temacie znowu wychodzi różnica terminologiczna. Autor liberałem nazywa swojego rozmówcę, który proponował aby zastanowili się nad tym, w jaki sposób można wyzwolić młodych Amiszów spod jarzma kultury i religii.
Dlaczego liberalizm zawiódł? Według autora, dlatego że nie jest konserwatyzmem. Główny zarzut autora opiera się na tym, że liberalizm zmienił zastany porządek. To tak, jakby zarzucać kotu, że nie szczeka.
Książka ciekawa, jednak naciągana. Autor liberalizm utożsamia z szeroko pojętym subiektywizmem, hedonizmem i porzuceniem moralności - róbta, co chceta, balujmy jakby jutra...
2023-06-04
2023-05-22
2023-02-28
Zmodyfikujmy trochę pytanie z tytułu książki na: "Co na pewno mi NIE pomoże być lepszym człowiekiem?". Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć: na pewno nie pomoże Ci w tym przeczytanie tej książki. Dziwi i przeraża, że komuś się ta książka podoba i, o zgrozo, ją poleca!
Jeżeli zabieramy się za pisanie książki o czymś, to wypadałoby temat zagłębić, zrozumieć - przynajmniej w poruszanym zakresie. Autor zaś pisze: "Jeśli coś pomyliłem, oto przyczyna: czysta ignorancja!" i w sumie już po tych słowach powinno się tę książkę posłać w diabły i nie zaprzątać sobie nią głowy.
Brnąłem jednak dalej nie docierając jednak do końca. To bez sensu. Dyletanctwo autora połączone z niekrytą ignorancją okraszone suchym, nieśmiesznym humorem razi na nieomal każdej stronie.
Książka jest napisana okropnym typowo amerykańskim stylem. Roi się w niej od nieśmiesznych, żenujących żartów. Nie brakuje też błędów (mam nadzieję!) edytorskich typu: "na świecie żyje 8 bilionów ludzi", co wygląda jak tłumaczone przez słabej jakości translator.
Jeśli chcesz sięgnąć po proste, zrozumiałe wyłożenie teorii etycznych, to wybierz chociażby: "Etyka. 50 idei, które powinieneś znać"
Zmodyfikujmy trochę pytanie z tytułu książki na: "Co na pewno mi NIE pomoże być lepszym człowiekiem?". Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć: na pewno nie pomoże Ci w tym przeczytanie tej książki. Dziwi i przeraża, że komuś się ta książka podoba i, o zgrozo, ją poleca!
Jeżeli zabieramy się za pisanie książki o czymś, to wypadałoby temat zagłębić, zrozumieć -...
2023-02-26
2023-01-30
2022-01-31
Nie rozumiem tak wysokiej oceny tej książki - naprawdę. Z książki nie można dowiedzieć się niczego konkretnego o myśli filozofa, jeden rozdział to zaledwie 3-4 strony. Luźny styl Thomsona powoduje, że rozdziały są przegadane z niewielką ilością konkretów. Mam wrażenie, że w większości rozdziałów Autor ciekawie stara się rozwinąć temat (o ile można to zrobić w takiej objętości tekstu), a potem nagle rozdział kończy, gdy aż sie prosi, by temat kontynuował. Książka by zyskała, gdyby Autor pominął część rozdziałów na rzecz rozwinięcia pozostałych.
Książka zdecydowanie NIE jest dla zabieganych, czytających w pośpiechu, pomimo naprawdę lekkiej formy, a już na pewno nie dla osób bez przynajmniej podstawowej znajomości filozofii. Dlaczego? A no dlatego, że są w niej błędy. Przykłady:
- racjonalny egoizm Rand traktuje Autor jako egoizm psychologiczny, nie zaś etyczny - oznacza to, że zupełnie mija się jej myślą i przekazuję czytelnikowi fałszywy obraz jej filozofii;
- Autor wspomina, że kosmopolityzm wywodzi się z oświecenia, z czym można polemizować, ponieważ za kosmopolitę uważał się już Diogenes z Synopy czy Sokrates;
Wielki minus za korektę. Zdarzają się literówki i pomyłki merytoryczne. Na 319 stronie znajdziemy zdanie: "Czy ludzie mieli tożsamość przed Franklinem, Watsonem i Crickiem czy rezonansem magnetycznym?" Z kontekstu wynika, że chodzi o Rosalin Franklin, czyli kobietę o nazwisku Franklin.
Zabieganym zdecydowanie bardziej polecam inne, podobne książki tego typu - "Żuk w pudełku" czy "Czy roboty czują ból?". Do książki należy podchodzić z ostrożnością i czujnością, ponieważ można się naciąć na błąd.
Nie rozumiem tak wysokiej oceny tej książki - naprawdę. Z książki nie można dowiedzieć się niczego konkretnego o myśli filozofa, jeden rozdział to zaledwie 3-4 strony. Luźny styl Thomsona powoduje, że rozdziały są przegadane z niewielką ilością konkretów. Mam wrażenie, że w większości rozdziałów Autor ciekawie stara się rozwinąć temat (o ile można to zrobić w takiej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-13
Autor nie jest filozofem, jest ideologiem. Nie interesuje go dociekanie prawdy, poznawanie jej. Autor w odpowiedzi na pytanie o jego ulubione książki filozoficzne wymienił między innymi Austina, Carnapa czy Quine'a (co, już wiele o nim mówi) potem szybko dodał, że wstydzi się tego, że wymienił wyłącznie białych mężczyzn.
Broni kolektywizmu, altruizmu - w przeróżnych formach. Czarę goryczy przelewa jednak rozdział ku uzasadnieniu socjalizmu.
Książka zdecydowanie niewarta czytania.
Autor nie jest filozofem, jest ideologiem. Nie interesuje go dociekanie prawdy, poznawanie jej. Autor w odpowiedzi na pytanie o jego ulubione książki filozoficzne wymienił między innymi Austina, Carnapa czy Quine'a (co, już wiele o nim mówi) potem szybko dodał, że wstydzi się tego, że wymienił wyłącznie białych mężczyzn.
Broni kolektywizmu, altruizmu - w przeróżnych...
2022-08-23
Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
Poza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie uznają jej za lekturę trudną. Dodatkowo na plus należy dodać to, że język używany przez Leśniaka jest po prostu piękny. Zgrabne, czytelne zdania, czas zaprzeszły - dziś praktycznie niespotykany.
Ciekawi mnie natomiast to, czy napomknięcie w dwóch miejscach o Leninie i Marskie było spowodowane czasami, w których Autorowi przyszło tworzyć czy też te jednozdaniowe wzmianki uznał za tyle istotne, że należało sie w książce zamieścić.
Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
więcej Pokaż mimo toPoza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie...