-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2019-08-20
2019-08-13
2019-08-07
Nie podoba mi się sposób prowadzenia narracji. Nie mogłam się połapać w historii kto jest kim bardzo długo i nie poczułam sympatii do żadnego z bohaterów tak naprawdę do końca książki. Poza tym mam wrażenie, że geniusz Poirot nie jest tu do końca pokazany. Może to celowy zabieg początku serii. Nie wiem...
Książka ta nie była na szczęście moją pierwszą przeczytaną tej autorki. Gdyby była nie pokochałabym jej chyba tak bardzo. Chyba.
Ech...Znów nie zgadłam rozwiązania zagadki. Jak można być takim cholernym geniuszem, żeby wymyślić coś takiego? Jak? Powinnam być już mądrzejsza po innych lekturach. Może byłam za bardzo przyzwyczajona, że pierwszy podejrzany nigdy nie jest winny? Może to celowy efekt, że w połowie wydaje się już, że wiesz, potem, że znowu nie wiesz i tych wersji przemyśleń jest tyle, że w końcu nie wiadomo, czy zaliczyć to jako nasz sukces rozwiązania zagadki, czy to, że później zmieniliśmy bieg myśli już nas dyskwalifikuje jako detektywów?
Nie wiem, czy miłość do tej autorki można jakoś miareczkować w zależności od humoru po przeczytaniu książki. Kocham ją niestety miłością absolutną. Zawsze będę to powtarzać: Nie oceniaj swojego przyszłego powołania przez pryzmat swoich sił z dnia dzisiejszego i nie oceniaj tak innych. Pomimo, że nie czułam takiego efektu wow jak po innych jej dziełach i tak uważam, że warto docenić debiut autorki przez wzgląd na inne książki, które rozwaliły mnie na drobne kawałeczki.
Nie podoba mi się sposób prowadzenia narracji. Nie mogłam się połapać w historii kto jest kim bardzo długo i nie poczułam sympatii do żadnego z bohaterów tak naprawdę do końca książki. Poza tym mam wrażenie, że geniusz Poirot nie jest tu do końca pokazany. Może to celowy zabieg początku serii. Nie wiem...
Książka ta nie była na szczęście moją pierwszą przeczytaną tej...
2019-07-21
"Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą".
John Green – Gwiazd naszych wina
Jestem takim typem człowieka, że trudno mnie wytrącić z równowagi i wywołać potężne emocje. Nigdy nie podejrzewałabym siebie o takie pierwotne instynkty. Książką byłam zafascynowana, a jednocześnie nienawidziłam jej. Przemoc w rodzinie to bardzo trudny temat. Podziwiam ludzi, którzy się tego podejmują, zwłaszcza, jeśli odsłaniają przy tym część siebie. Żyjemy w internetowym świecie, gdzie eksponuje się tym to, co piękne i dobre. Nigdy tak naprawdę spotykając się z drugą osobą nie jesteśmy w stanie ocenić serca i życia drugiego człowieka. Pojęcie dobry jest względne. Uwielbiamy krytykować i oceniać czyjeś zachowanie z zewnątrz nigdy nie znajdując się nawet w podobnej sytuacji. Plus za temat i pomysł na historię. Jednak od drugiej części historia była dość przewidywalna. Wiedziałam jak się skończy, co odebrało mi dreszczyk emocji przy zakończeniu. I czułam taką dziwną pustkę. Choć nie powiem, żebym była rozczarowana książką to liczyłam z całego serca na dalszy i dalszy rozdział. Chętnie przeczytałabym kontynuację i to wypełniłoby tę głuchą pustkę we mnie.
"Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-17
2019-01-12
W co wierzymy jako społeczeństwo we współczesnym świecie? Ufamy nauce, czy się jej boimy? W świecie przednowoczesnym lęki społeczne i to skąd one pochodzą były oczywiste. Źródłem strachu były żywioły, choroby, dzikie zwierzęta, demony, czyli to przed czym nie potrafiono się obronić. Dziś nie można rozwiązać żadnego problemu nie odwołując się do nauki i techniki. Świat mitów już minął. Wydawać by się więc mogło, że zagrożenia te zostały pokonane i lęki ze świata przednaukowego przestały już nam zagrażać. Dziś nasza codzienność nie polega na tym, że należy bać się pioruna, że burza jest realnym zagrożeniem. Niestety nauka załagodziła jedynie objawy lęków lecz nie wyleczyła ich przyczyn u źródła. Zagrożenia z zewnątrz są mniej przerażające niż te, które wywołaliśmy sami, a więc ponosimy za nie odpowiedzialność. Czuć się bezpiecznie wcale nie oznacza, że świat jest bezpieczny ani na odwrót. Wraz z degradacją demokracji tracić będziemy narzędzia do kontroli efektów naszej technonaukowej działalności. Wobec ważnych decyzji życiowych pozostajemy sami. Myślę, że odpowiedzialność za własne wybory i strach przed dokonaniem tego właściwego jest tak paraliżująca, że często chwytamy się wszystkiego i wszystkich, którzy zadecydują za nas bądź dadzą nam gram nadziei, to prawda. Skuteczna prawda.
Główny problem polega na tym, że mamy dwa aspekty nauki - nauka jako sposób radzenia sobie z życiem codziennym i nauka jako praktyka. Bardzo ważna tu jest ta funkcja nauki jako oswajacza świata. Wcześniej nauka badała świat i w równym stopniu pozwalała nam go oswajać. Sprawowała te dwie funkcje świetnie bez jednej kosztem drugiej. Dziś coś się stało z tą funkcją oswajania. Wpadliśmy w potrzask. Jesteśmy w dziwnej sytuacji - te stare sposoby nie pełnią już takiej roli jak kiedyś. Funkcja nauki rozumiana jako nadzieja upadła.
Co tak naprawdę napawa nas lękiem? Czy chcemy powrotu do natury? Dlaczego nauka stała się źródłem niebezpieczeństw? Otóż... Część praktyk naukowych miała skutki odwrotne do zamierzonym. Utrudnia nam to naiwny entuzjazm. Mamy wiedzę jedynie na ten moment, a nie odkrywamy czegoś do końca w 100%. Z jednej strony nastąpiło pomniejszenie roli naukowców, zmiana funkcji z oświecających na doradzających, z kierujących na współpracujących. Dziś jesteśmy w sytuacji paradoksalnej, musimy krytykować naukowo--techniczną praktykę, aby móc ten postęp kontrolować. Podpowiada nam to zdrowy rozsądek, że zwiększy to szansę na uniknięcie nieoczekiwanych skutków ubocznych. Niestety podmywa to równocześnie społeczny autorytet nauki. Nauka przestaje być tylko dostarczycielem pożądanych wynalazków i innowacji, staje się zagrożeniem. Można jednak zauważyć bardzo ciekawą właściwość wszystkich grup anty – naukowych. Nawet jak jakieś środowisko, czy grupa staje w oporze
do naukowych ustaleń i uważa, że naukowcy to klika opłacana przez koncerny farmaceutyczne to chętnie podpisują oni swoje anty-teorie autorytetami.
Skąd więc bierze się ta potrzeba autorytetu albo pseudoautorytetu?
Są to tzw. handlarze wątpliwościami. Sianie zamętu lub wybielanie niektórych teorii traktują jako sposób uprawiania polityki. Jeśli nie możemy bezpośrednio zaatakować tych wyników naukowych, które są to możemy zasiać wątpliwość mnożąc wyniki nieprawdziwe. Powielanie tego samego błędnego schematu zwiększa procent szansy, że nasza teoria dotrze do większej ilości osób w debacie publicznej. Stwarza to pozory obiektywizmu i debaty symetrycznej do pierwotnej poprzez nadmuchanie medialne anty-teorii.
Posiadanie wątpliwości uważane jest powszechnie jako cnota, jako pozytywny aspekt poznawania świata. Lecz mamy tu styczność z wykorzystaniem dobrych form do uzasadniania złych treści. I można zauważyć, że w tym przypadku wysłuchiwanie wielu stron nie jest korzystne.
Co wzmaga mechanizm lękowy? Namnażanie wątpliwości zwłaszcza, jeżeli kartą przetargową jest ludzkie życie. Nauka działa o ile społeczeństwo widzi,
że rozwiązuje ona nasze problemy. Zawsze istnieje i istniała minimalna szansa, że pod pewnymi warunkami dany czynnik wpłynie na przebieg choroby
i na 100% nigdy nie można powiedzieć jakie będą tego skutki uboczne.
Nie usprawiedliwia to jednak faktu, że często obwiniamy naukowców o rzeczy, które naukowe nie są. Np. firma farmaceutyczna produkująca leki dopuści
do zanieczyszczenia jednej serii i zostanie ona wydana na rynek. Ale to nie jest to samo, co stwierdzenie, czy ten lek działa z punktu naukowego. Prawda? Oczywiście nikt tego nie oddziela.W świecie medialnym naukowcy są słabi w 5 minutowym programie w sporze z tymi, którzy z tych programów nie wychodzą.
Jak zmniejszać lęki, kiedy żyjemy w świecie, w którym nastąpiło wymieszanie pojęć, a internet – niegdyś potężne źródło wiedzy nakłania
do wykorzystywania nauki przeciwko nauce? Potrzeba rozwiązań długofalowych
i rozwojowych. Dziś walka nauki z mitami i zabobonami przeszłości już nie istnieje. Zwolennicy teorii spiskowych chętnie czerpią wiedzę z badań naukowych. Szkoda, że przebieg takich debat sprowadza się
do często jedynie ilości, już nawet nie jakości cytowanych argumentów „amerykańskich naukowców”. System szkolnictwa dba o to, aby nasza wiedza
o nauce ograniczała się jedynie do suchych faktów. Zapoznanie się z praktyką
i uzupełnienie wiedzą z zakresu społecznego funkcjonowania nauki i techniki pozwoli nam na racjonalną ocenę prawdziwości prezentowanych nam faktów,
z drugiej strony także da możliwość bezpośredniego udziału w eksperymencie.
W co wierzymy jako społeczeństwo we współczesnym świecie? Ufamy nauce, czy się jej boimy? W świecie przednowoczesnym lęki społeczne i to skąd one pochodzą były oczywiste. Źródłem strachu były żywioły, choroby, dzikie zwierzęta, demony, czyli to przed czym nie potrafiono się obronić. Dziś nie można rozwiązać żadnego problemu nie odwołując się do nauki i techniki. Świat...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-16
2017-05-28
2017-04-24
2017-04-11
2017-03-29
2017-01-10
2017-01-02
2016-12-24
2016-12-23
2016-12-14
2016-12-13
2016-11-17
2016-11-11
Idealna lektura dla przygotowujących się do programu "Jeden z dziesięciu". Mnóstwo wydarzeń, dat. Po bardzo ciekawym i zachęcających do dalszej lektury wstępie wraz z kolejnymi mini biografiami czar pryska. Książka w pełni nie wyczerpuje podjętego tematu, ale to zaznacza autor już we wstępie, że ma ona na celu jedynie dać jakieś podstawy do dalszych poszukiwań w tej materii, zachęcić do szukania czegoś więcej. Podstawy są, ale raczej dalszą edukację w tym temacie można zacząć dopiero, gdy na jakiś czas zapomni się o tym wspaniałym dziele.
Idealna lektura dla przygotowujących się do programu "Jeden z dziesięciu". Mnóstwo wydarzeń, dat. Po bardzo ciekawym i zachęcających do dalszej lektury wstępie wraz z kolejnymi mini biografiami czar pryska. Książka w pełni nie wyczerpuje podjętego tematu, ale to zaznacza autor już we wstępie, że ma ona na celu jedynie dać jakieś podstawy do dalszych poszukiwań w tej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jedną z najgorszych cech gatunku homo sapiens jest nieustanne porównywanie się do innych. Tak samo kusi nas porównywanie książka vs film. Nie znam nikogo kto tak nie robi. W przypadku klasyków jest to działanie tak głupie i bezcelowe jak pocieranie lampy Alladyna. Zwycięzców się nie sądzi. Klasyków się nie poprawia. Jestem wyznawczynią tego, aby w recenzjach nie pisać o czym jest książka to można przeczytać wszędzie, ale aby dzielić się swoimi emocjami. Coś co mnie porusza najbardziej to język i prostota Forresta. 9 lat pracuję z ludźmi z niepełnosprawnościami i nie jest mi obcy ten rodzaj wrażliwości, a jednak nieustannie coś mnie zaskakuje. Czytając cały czas miałam w głowie jedną z wypowiedzi Pani Anny Dymnej: "Przeczytałam kiedyś wypowiedź pewnego neurologa, że największą nagrodą za wszystkie jego trudy życia jest kontakt z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Teraz to rozumiem. Moi podopieczni mają na stałe uszkodzone mózgi, nie umieją kombinować, manipulować, świat rozumieją sercem. Po prostu czują, co jest człowiekowi najbardziej potrzebne. My często o tym zapominamy, zabijamy uczucia i pragnienia, bo mózg mówi nam: tego ci nie wypada, to ci się nie opłaca. A dla nich najważniejsze jest, by obok był ktoś, by trzymał za rękę, by się do kogoś przytulić. I nagle zdaję sobie sprawę, że dla mnie też jest to najważniejsze”.
Książka dostarczyła mi bardzo pozytywnych emocji. Polecam każdemu :)
Jedną z najgorszych cech gatunku homo sapiens jest nieustanne porównywanie się do innych. Tak samo kusi nas porównywanie książka vs film. Nie znam nikogo kto tak nie robi. W przypadku klasyków jest to działanie tak głupie i bezcelowe jak pocieranie lampy Alladyna. Zwycięzców się nie sądzi. Klasyków się nie poprawia. Jestem wyznawczynią tego, aby w recenzjach nie pisać o...
więcej Pokaż mimo to