Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Brama Stokera, twórcę najsłynniejszego wampira wszech czasów nie trzeba nikomu przedstawiać. Nawet ci, co nigdy jeszcze nie zapoznali się z powieścią o księciu wampirów znają Stokera doskonale. Niezaprzeczalnie Irlandczyk jest kojarzony nieodzownie z "Draculą", ale nie jest to jego jedyne dzieło literackie. W Polsce próżno szukać twórczości autora, jednakże dzięki toruńskiemu wydawnictwu C&T, które nie ustaje w trudach wydawniczych i ciągle poszerza swoje zbiory "Biblioteki grozy", możemy zapoznać się ze zbiorem opowiadań Stokera "Gość Draculi".

Ów tom składa się z dziewięciu opowiadań, które rozpoczyna tytułowe opowiadanie. Jest to prawdopodobnie historia Jonathana Harkera, który jest w czasie podróży do przełęczy Borgo. Bardzo klimatyczne opowiadanie, które będzie swoistą wisienką na torcie dla fanów „Draculi”. Stephen King w „Dance macabre” zachwalał dwa opowiadania Stokera: „Indiankę” i „Dom sędziego”. Ciężko się nie zgodzić z Amerykaninem, gdyż bez wątpienia są to dwa wyróżniające się opowiadania z całego zbioru i stanowią jego mocną część. Napięcie rośnie ze strony na stronę i zbliża nas do dramatycznego finału. Do tych dwóch opowiadań dołączyłbym jeszcze świetne „Powrót Abla Behenny”. Jest to historia dwóch przyjaciół starających się o rękę tej samej kobiety. Zaloty kończą się nad wyraz ciekawie. Najsłabszym tekstem w całym zbiorze jest „Pogrzeb szczurów”, który nieubłagalnie się przeciąga i nijak jest wstanie przykuć większą uwagę. Pochwalić Stokera trzeba również za prosty język jakim się posługuje. Jeśli ktoś obawia się, że może mieć do czynienia z tekstem zbyt archaicznym to może śmiało porzucić swoje obawy. Stuletnie opowiadania nie sprawiają najmniejszego problemu czytelnikowi i zagłębienie się w treść będzie przyjemnością bez większego wysiłku intelektualnego.

Antologia pewnie nie stanie się wielkim hitem wydawniczym i nie podbije rynku księgarskiego, ale stanowi nieodłączny monolit twórczości Brama Stokera, z którym każdy fan jego twórczości obowiązkowo powinien się zapoznać. Niektóre historie można znaleźć w innych zbiorach wydanych jeszcze w czasach PRL – u. Mimo to nie ma co zwlekać i odkładać zakupu, bo szybko taka okazja się nie nadarzy, a warto posiadać opowiadania Stokera na swojej półce.

Brama Stokera, twórcę najsłynniejszego wampira wszech czasów nie trzeba nikomu przedstawiać. Nawet ci, co nigdy jeszcze nie zapoznali się z powieścią o księciu wampirów znają Stokera doskonale. Niezaprzeczalnie Irlandczyk jest kojarzony nieodzownie z "Draculą", ale nie jest to jego jedyne dzieło literackie. W Polsce próżno szukać twórczości autora, jednakże dzięki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sukcesy literackie niosą za sobą lepsze, czasem gorsze naśladownictwa. Było tak przykładowo w przypadku cyklu o Harrym Potterze. Saga Zmierzch sprawiła, że rynek książek został zalany powieściami o wampirach. Nie inaczej odbyło się w kwestii Metro 2033, po sukcesie wydawniczym otrzymaliśmy i ciągle otrzymujemy historie o świecie postapokaliptycznym, a jednym z takich tytułów jest „Silos” Hugh Howeya.

Howey przyszedł na świat w 1975 r. w Stanach Zjednoczonych. Ciekawostką dla polskiego czytelnika może być fakt, że autor pisał już wcześniej o „Silosie” w postaci ebooków, w których opowiadał przeróżne historie ze świata książki. Całość przyczyniła się do ogromnego sukcesu „Silosu” i po ukazaniu się powieści drukiem szybko wdarła się na listę bestsellerów New York Timesa, a prawa wydawnicze sprzedano aż do dwudziestu krajów w tym Polski. Zwieńczeniem sukcesu jest nabycie prawa do ekranizacji książki przez znanego reżysera Ridleya Scotta, twórcy takich hitów jak „Obcy” czy „Łowca androidów”.

Fabuła przedstawia się następująco: Mamy nieokreśloną przyszłość, w której Ziemia stała się wielkim toksycznym pustkowiem, gdzie życie jest niemożliwe. W związku z tym ci, którzy przetrwali skryli się w wbudowanym w ziemię potężnym silosie. Wiodą tam życie podobne do naszego z pominięciem kilku zasad, których nie wolno łamać, a jedną, z nich jest pragnienie wyjścia na zewnątrz. Każdy, kto nie przestrzega tych reguł wpadnie w tarapaty. Taką osobą jest Jules - główna bohaterka.

W pierwszej części (całość składa się z pięciu) poznajemy Holstona – szeryfa, który stoi na straży prawa silosu. Spotykamy go w momencie odbywania najcięższej kary, jaką jest „czyszczenie”, czyli wyrok za chęć opuszczenia silosu. „Czyszczenie” polega na opuszczeniu budowli w ochronnym kombinezonie i wyczyszczeniu na zewnątrz kamer służących do obserwacji sytuacji poza silosem. Kombinezony jednak nie są w stanie wytrzymać w tych warunkach zbyt długo, co powoduje śmierć „czyszczącego”. Trzeba przyznać, że pierwsza część przykuwa naszą uwagę, a zwłaszcza jej zakończenie, które jest zaskakujące. W drugiej części spotykamy już naszą główną bohaterkę, która dotychczas pracowała w maszynowni na samym dnie silosu. Zostaje ona mianowana przez panią burmistrz i zastępcę szeryfa nowym stróżem prawa. Od tego momentu Jules wpada w nie lada kłopoty, z którymi będzie musiała się zmierzyć.

Krótkie rozdziały, szybka i przystępna narracja sprawiają, że treść pochłania się błyskawicznie, zdarzają się chwilowe przestoje w akcji, ale nie mamy z nimi zbyt często do czynienia. Wydarzenia stopniowo nabierają tępa, z czasem poznajemy wszystkie tajemnice i kłamstwa, jakimi karmiono mieszkańców silosu przez wszystkie lata życia pod ziemią. Książka liczy sześćset pięćdziesiąt stron, a czytanie jej zajmie nam trochę czasu. Będą to godziny warte poświęcenia. Nie ma sensu doszukiwać się jakowyś wad, bo takowych nie znajdziemy, oczywiście może się nam coś nie spodobać, ale będzie to raczej rzecz gustu.

Niezmiernie jestem ciekaw czy Hugh Howey kolejną swoją powieść również umieści w świecie science – fiction, a może otrzymamy kontynuację „Silosu”? Lub coś zgoła zupełnie innego? Czas pokaże, a tym czasem warto zapoznać się z udanym debiutem Amerykanina.

Sukcesy literackie niosą za sobą lepsze, czasem gorsze naśladownictwa. Było tak przykładowo w przypadku cyklu o Harrym Potterze. Saga Zmierzch sprawiła, że rynek książek został zalany powieściami o wampirach. Nie inaczej odbyło się w kwestii Metro 2033, po sukcesie wydawniczym otrzymaliśmy i ciągle otrzymujemy historie o świecie postapokaliptycznym, a jednym z takich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Maks Frei - alter ego samego autora, a właściwie powinniśmy autorki. Wielu fanów książki zadawało pytanie, kto jest twórcą powieści? Dopiero program „Nocna zmiana” emitowany w rosyjskiej telewizji, przyniósł odpowiedź na to pytanie. Autorką okazała się jedna z prowadzących program Swietłana Juriewna Martynczik.

Pisarka urodziła się w Odessie w 1965 r. Na początku swojej kariery uczyła w małej wiejskiej szkole, później zajmowała się malarstwem i brała udział w wielu projektach artystycznych. Najbardziej znane dzieło to „Mir Homana”, stworzone wraz z Igorem, Stiepinem, które prezentowane było na wystawach Europy i USA. Obecnie mieszka w Wilnie.

Obcy to zbiór opowiadań ściśle ze sobą połączonych, a także pierwszy z ośmiu tomów otwierający cykl Labirynty Echo. Książka nie jest czymś zupełnie nowym. Pierwszy tom tej historii ukazał się w Rosji już w 1996 r. i doczekał się kontynuacji. Ostatnią zamykającą cykl Echo jest Labirynt Monin, który ujrzał światło dzienne w 2003 r. Autorka jednak nie zaprzestała pisania i utworzyła ośmiotomową kontynuację, nazywając cały cykl Kronikami Echo.

Sir Maks, główny bohater, przedostaje się z naszego globu do magicznego świata Echo, który nazwę zapożyczył od największego miasta Zjednoczonego Królestwa Ugulandu, Guglandu, Landalandu i Uriulandu. Nasz bohater nie tęskni za doczesnym życiem. Jako trzydziestoletni mężczyzna prowadził nudną egzystencję do momentu, kiedy zaczął w snach widywać Juffina Halleya, który ściągnął Maksa do swojej ojczyzny. I tak też sir Maks z pomocą nowego przyjaciela dołącza do Małego Tajnego Wojska Wywiadowczego miasta Echo (swego rodzaju elity magicznej policji) i pełni funkcję Nocnego Oblicza Najszacowniejszego Zwierzchnika. Od tej pory Maks będzie rozwiązywał tajemnicze zagadki nękające jego nową stolicę.

Kompozycja opowiadań zmusza do czytania z poprawną kolejnością. Wybiórcze poznawanie historii mogłoby wprowadzić niemały zamęt u czytelnika. Całość poprzedza nam wstęp, który jest swoistym wprowadzeniem do miasta Echo. Warto uważnie zapoznać się z nim, gdyż zawiera istotne informację potrzebne do zrozumienia świata, który będziemy przemierzać wraz z bohaterami.

Opowiadania wciągają, a bohaterowie szybko zaskarbią sobie naszą sympatię i zanim się obejrzymy będziemy zbliżali się ku końcowi całej historii. Poza sir Maksem poznajemy: Sir Melifaro – niepoprawnego i niedojrzałego, ale za to bardzo oddanego przyjaciela; sir Shurf Lonley - Lockley – spokojnego i wzorowego pracownika; Lady Melamori – miłą, inteligentną i sympatyczną współpracowniczkę; sir Kofa Joch – starego i doświadczonego pracownika; już wspomnianego wcześniej sir Juffina Halley’a – Najszacowniejszego Zwierzchnika, dowodzącego wydziałem w elitarnej policji, służącego zawsze dobrą radą mentora Maksa, a także inne postaci.

Na wielkie słowa uznania zasługuje autorka za e wyimaginowanego świata. Echo jest krainą magii, wszyscy obywatele Zjednoczonego Królestwa potrafią się nią posługiwać, a nasz bohater z czasem również ją przyswaja. Oryginalne nazwy ulic, zaułków i knajp takie jak: Żarłok Bunba, Tłuścioch na Zakręcie sprawią, że wczujemy się w ten niezwykły klimat.

W tekście dostrzeżemy, że Swietłana Martynczik czerpała inspirację z kultury orientu. Świadczą o tym m.in. imiona niektórych postaci, stroje, w których poruszają się mieszkańcy świata echo. W ową kulturę wpasowują się także magia i demony, z którymi przyjdzie się zmierzyć bohaterom.

Autorkę należy pochwalić również za styl. Już w pierwszych zdaniach dowiadujemy się, że mamy do czynienia z pisarką z ojczyzny tak wielkich twórców jak Tołstoj czy Bułhakow. Język jest nienaganny i bardzo wyważony. Kunsztu literackiego możemy Pani Martynczik tylko pozazdrościć, świadczy on o dużym talencie pisarki.

Ciężko jest odpowiedzieć na pytanie czy pierwszy tom cyklu Labirynty Echo będzie cieszył się tak dużą popularnością jak w Rosji. Ciąg dalszych przygód sir Maksa będzie uzależniony oczywiście od ilości sprzedanych egzemplarzy. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Obcy zadomowi się u nas.

Maks Frei - alter ego samego autora, a właściwie powinniśmy autorki. Wielu fanów książki zadawało pytanie, kto jest twórcą powieści? Dopiero program „Nocna zmiana” emitowany w rosyjskiej telewizji, przyniósł odpowiedź na to pytanie. Autorką okazała się jedna z prowadzących program Swietłana Juriewna Martynczik.

Pisarka urodziła się w Odessie w 1965 r. Na początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Za to co robi wydawnictwo C&T należą się ukłony i najszczersze podziękowania. Małe wydawnictwo z grodu Kopernika dzielnie tkwi na rynku i mimo niewielkiej sprzedaży książek nie ustaje w swym działaniu. Ciągle serwuje nam to nowe tytuły ze swojej serii „Biblioteka Grozy”, w której skład wchodzą tacy pisarze jak H. P. Lovecraft, Algernon Blackwood czy M. R. James.

Montague Rhodes James pochodził z hrabstwa Suffolk, w którym umieścił nie jedno swoje opowiadanie. Za życia był rektorem szkoły Eton. M. R. James był człowiekiem trzeźwo myślącym i nie wierzył w zjawiska paranormalne, a w związku z tym w duchy i upiory. Jednak jak na Brytyjczyka przystało raczył się tego typu historiami.

„Opowieści o duchach” składają się z piętnastu niezbyt długich opowiadań. Historie zawarte w tomie są obdarzone typowym klimatem XIX wiecznej Anglii, co przejawia się w tajemniczych domach, cmentarzach, kościołach i złowieszczych lasach. Specyfika Jamesa polega na tym, że próbuje straszyć nas nie tylko widmami i duchami, ale również tajemniczymi przedmiotami czy pradawnymi rytuałami. Zbiór ma swoje wzloty i upadki, mimo to trzyma dobry poziom. Bardzo ciekawą i klimatyczną historią jest otwierająca antologię „Kanonia w Whitminister”, ciekawa i wciągająca powinna być „Tajemnicza karta w historii katedry”, a „Znak graniczny”, „Widok ze wzgórza”, „Opowieść przy kominku”, „Żył pewien człowiek tuż przy cmentarzu”i „Jęcząca studnia” – to bardzo przyjemne historie z dreszczykiem.

W moim odczuciu ten zbiór opowiadań jest nieco lepszy od poprzedniego, historie bardziej zapadają w pamięć i są bardziej klimatyczne. Halloween już za nami, ale jesień to idealny czas, aby zapoznać się z twórczością M. R. Jamesa. Opowiadania radzę czytać tylko wtedy, kiedy znajdziemy, chociaż godzinę aby móc całkowicie oddać się lekturze, czytając „Opowieści o duchach”. W niesprzyjających warunkach może nie oddać nam całego uroku, jaki niesie ze sobą ten zbiór opowiadań.

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Za to co robi wydawnictwo C&T należą się ukłony i najszczersze podziękowania. Małe wydawnictwo z grodu Kopernika dzielnie tkwi na rynku i mimo niewielkiej sprzedaży książek nie ustaje w swym działaniu. Ciągle serwuje nam to nowe tytuły ze swojej serii „Biblioteka Grozy”, w której skład wchodzą tacy pisarze jak H. P. Lovecraft, Algernon Blackwood czy M. R. James.

Montague...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Można by uznać, że dzisiejszy horror nie może już niczym nadzwyczajnym i oryginalnym zaskoczyć czytelnika, a jednak okazuje się, że może! Wystarczy, że damy to zrobić Polakom!

Anna Łańcucka spadła nam z nieba, albo może jednak spiekła? Lata czekałem, aż ktoś w końcu z naszych rodzimych pisarzy chwyci za pióro i napisze powieść grozy w której pierwsze skrzypce zagrają nasze słowiańskie demony. Tym kimś okazała się Pani Łańcucka.

Teofila Słaboniowa jest starą babulinką zamieszkującą malutką wieś Capówkę, która znajduje się gdzieś na kresach naszej ojczyzny. Główna bohaterka nie jest jednak zwykłą babcią. Teosia ma duże doświadczenie nie tylko w prowadzeniu gospodarstwa, ale i w walce z przeróżnej maści demonami. Gdy racjonalne środki zawiodą do akcji wkracza stara Słaboniowa. I ma co robić: utopce, strzygi, południce, czyli to co słowiańska demonologia ma najlepsze.

Konstrukcja książki może przypominać zbiór opowiadań, jednak nie radziłbym czytać historii wybiórczo, gdyż całość jest ze sobą silnie powiązana. Książka, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, jest historyjką o duchach i demonach. Nie jest tak jednak w całości. „Stara Słaboniowa i spiekła duchy” poza rozrywką i grozą dostarcza nam czegoś więcej. Może nie w każdej historii znajdziemy drugie dno, które może dać nam czytelnikom do myślenia, ale jest takich kilka. Ciekawym przykładem jest opowiadanie o strzydze, dające nie tylko dreszczyk emocji, ale i zmuszające do zastanowienia się nad ludzkim postępowaniem. Osobiście uważam te opowiadanie za najlepsze z całej książki, we mnie wzbudziło współczucie dla strzygi.

Faktem jest, że autorka nie jest pierwsza na rynku wydawniczym, która napisała książkę grozy w naszych ojczystych klimatach. Przed nią był Andrzej Sarwa, Jarosław Moździoch czy popularny ostatnio Stefan Darda. Ten ostatni w wywiadach podkreśla, że polscy autorzy horroru powinni iść właśnie w tym kierunku, który zaprezentowała nam Łańcucka. Jednak mimo tego, że pisarka nie jest prekursorem tego typu historii, to według mnie jest ona pierwszą, której udało się napisać książkę przesączoną tak silnie słowiańszczyzną.

Autorzy horroru na całym świecie strzeżcie się! Bo nadchodzi o to konkurencja, która przepędzi z piedestału tych wszystkich Kingów i Mastertonów. Nie pozostaje mi nic jak zacytować słynne hasło z polskich produktów: Teraz Polska!

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Można by uznać, że dzisiejszy horror nie może już niczym nadzwyczajnym i oryginalnym zaskoczyć czytelnika, a jednak okazuje się, że może! Wystarczy, że damy to zrobić Polakom!

Anna Łańcucka spadła nam z nieba, albo może jednak spiekła? Lata czekałem, aż ktoś w końcu z naszych rodzimych pisarzy chwyci za pióro i napisze powieść grozy w której pierwsze skrzypce zagrają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzikie Pola to staropolska nazwa obecnego Zaporoża. Kraina położna nad dolnym Dnieprem na wschód od rzeki Dniestr. Miejsce piękne, a niebezpieczne zarazem. Miejsce nieodpowiednie dla kogoś, kto szablą ciąć nie potrafi. Miejsce, gdzie gorzałka leje się strumieniami i nikt nie wylewa za kołnierz.

Jacek Komuda serwuje nam coś bardzo oryginalnego dla polskiej literatury. Powieść grozy o zamierzchłych czasach nie jest może czymś nadzwyczajnym, nawet dla nas Polaków, ale straszenie czytelnika powieścią, której akcja dzieje się w XVII wiecznej Polsce wg mnie jest czymś nowatorskim. Rzeczypospolita Obojga Narodów w literaturze kojarzy nam się nieoderwanie z Sienkiewiczem i jego trylogią, tak więc umiejscowienie akcji horroru wokół szlachty może zainteresować zarówno fana grozy jak i fana powieści historycznej.

Książka jest zbiorem opowiadań. Rzeczą niezmienną dla każdego opowiadania jest to, że bohaterem jest zawsze jakiś polski szlachetka. Spotykamy tutaj także, znanego z innych książek Komudy, Jacka Dydyńskiego. Każde opowiadanie niesie ze sobą coś z grozy i nie jest to typowa groza, jaką znamy i do jakiej się przyzwyczailiśmy. Autor stara się nas uraczyć słowiańskimi klimatami i stworami. Nie raz czytając opowiadanie poczuje się tą „Polskość”, co jest wielkim plusem książki, ale i nie jedynym. Łącznikiem każdego z opowiadań jest to, że akcja odbywa się na tytułowych „Dzikich Polach”, jedynie opowiadanie „Veto” toczy się w Moskwie, która jest oblegana przez polską załogę w czasie wojny z Moskwą. Tym, co również bardzo przyciąga uwagę jest fabuła. Opowiadania są ciekawe i chce się je czytać jedno po drugim. Bohaterowie pierwszo jak i drugoplanowi są stworzeni poprawnie, nie są to jakieś papierowe postaci, które miałyby tylko wypełniać brakującą lukę. Komuda zadbał o to, żeby każda postać była potrzebna w utworze i żeby uzupełniała się z resztą.

Mościpan Komuda w świadomości Polaków nie kojarzy się z powieścią historyczną, jak ów Sienkiewicz, ale z roku na rok przybywa mu fanów. Kto wie, może moje dzieci będą czytały jego książkę jako lekturę? Cóż, tego nie wiem, ale wiem, że jako potomek szlachty moim obowiązkiem jest zaprosić Waćpanów i Waćpanny na krańce Rzeczypospolitej gdzie szlachta i upiory hulają, że aż miło. Więc nie zwlekajcie. Panowie podkręccie wąsa, panie siądźcie wygodnie i odwiedźcie Dzikie Pola, gdzie diabeł mówi dobranoc…

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Dzikie Pola to staropolska nazwa obecnego Zaporoża. Kraina położna nad dolnym Dnieprem na wschód od rzeki Dniestr. Miejsce piękne, a niebezpieczne zarazem. Miejsce nieodpowiednie dla kogoś, kto szablą ciąć nie potrafi. Miejsce, gdzie gorzałka leje się strumieniami i nikt nie wylewa za kołnierz.

Jacek Komuda serwuje nam coś bardzo oryginalnego dla polskiej literatury....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Andrew Roberts urodził się w Anglii 1963 roku w Londynie, z wykształcenia jest historykiem i dziennikarzem. Swoją historię z edukacją zaczął nie za bardzo satysfakcjonująco. Uczęszczając do szkoły Cranleigh został z niej wydalony za różnego rodzaju łamanie regulaminu szkoły, między innymi za włamania. Pomimo niezadowalającego początku dalsza nauka zapowiadała się obiecująco. W 1985 roku ukończył Cambridge z wyróżnieniem. Aktualnie jest prezesem firmy korporacyjnej i wraz ze swoją drugą żoną mieszka w Nowym Jorku. Jest autorem dzieł tyczących się zarówno drugiej wojny światowej, jak i epoki napoleońskiej.

Autor postawił sobie bardzo ambitny cel. Często przedstawia się Napoleona, jako pewnego siebie stratega militarnego, który nie docenia kunsztu wojennego swojego przeciwnika spod Waterloo. Zaś Wellington jest ukazywany, jako skromny, wyrafinowany dżentelmen, który nie tylko docenia Bonapartego, ale i stawia go na pierwszym miejscu wśród najwspanialszych dowódców owego czasu. Andrew Roberts uznaje to za mit stworzony przez historyków i zamierza swoją książką, poprzez porównanie tych dwóch panów, zdementować te stwierdzenia. Książka nie jest pozycją biograficzną jak pisze autor we wstępie:
‘’ Nie jest to wspólna biografia, lecz raczej analiza przekonań, propagandy i nienawiści’’.

Roberts postanowił podzielić książkę na dwie części. Część pierwsza zatytułowana „Droga do Waterloo” została podzielona na 10 rozdziałów. W tej części nasza przygoda z Napoleonem i Wellingtonem zaczyna się w 1769 roku w momencie urodzenia się dwóch dowódców. Poznajemy ich dzieciństwo, etapy edukacji, ich rodziny i niegdysiejszy pogląd na świat. Autor na początku przedstawia nam podobieństwa w życiorysie generałów, zwracając uwagę już na samym początku na datę narodzin, czy pewnego rodzaju wydarzenia w ich życiu, co sprawia, że czytający może odnieść wrażenie mistycyzmu, które polega na tym, że spotkanie się tych dwóch panów pod Waterloo było ich przeznaczeniem. Dowiadujemy się jak to jeden i drugi wspinali się po stopniach kariery wojskowej, aby dojść na sam szczyt, aż docieramy do kampanii na półwyspie Iberyjskim. Mimo podobnego początku to Napoleon szybciej zdobył szczyt władzy niż Irlandczyk. Kiedy Napoleon był już na ustach całej Europy, Wellington był znacznie niżej i nie cieszył się taką popularnością jak jego przeciwnik. Cześć pierwsza kończy się rokiem 1815 - lądowaniem Napoleona na wybrzeżu Prowansji w Cannes.

Część druga zatytułowana „Waterloo i jego następstwa”, opowiada nam o wydarzeniach krótko przed bitwą, w jej trakcie i po niej. Zaczynając na czerwcu 1815 roku i kończąc w latach 1836 – 1852. Tutaj autor podzielił historię na sześć rozdziałów. W tej części ukazanych mamy już stojących na przeciw siebie dwóch dojrzałych i doświadczonych dowódców, którzy znają się na swoim fachu jak mało kto. Wbrew przyjętym tezom, Napoleon i Wellington szanują się i ani jeden, ani drugi nie lekceważą się. Mimo takiego podejścia do siebie, w towarzystwie nie zawsze chętnie chwalą się opinią o drugim. Nawet po wielkiej bitwie potrafili o sobie rozmawiać, chociaż nigdy się nie spotkali.

Po owych dwóch częściach warto zwrócić uwagę na chronologię porównawczą, która jest zamieszczona w końcowej fazie książki. Mamy podzieloną na dwie części chronologię wydarzeń Napoleona i Wellingtona, która zaczyna się w momencie narodzin, a kończy się śmiercią i pochówkiem dowódców. Oczywiście więcej dat z wydarzeniami znajdziemy po stronie cesarza, mimo to taki zabieg daje dodatkową radość z obcowania z lekturą.

Warto rzucić okiem na bibliografię zamieszczoną przez autora. Jest ona bardzo obszerna i może zainteresować niejednego sympatyka tamtego okresu czy w ogóle historii pod warunkiem, że zna angielski. Prawdopodobnie żadna z książek znajdujących się w bibliografii nie jest wydana w polskim języku, nie wspominając już o artykułach, z których korzystał autor.

Nie można pominąć też sposobu wydania książki. Wydawnictwo Replika postarało się w tej kwestii bardzo. Zaniedbania wyglądu swoich książek temu wydawnictwu nigdy nie można było zarzucić, zawsze stara się przyciągać uwagę swoimi literackimi propozycjami. Twarda okładka z ilustracją przedstawiającą Napoleona i Wellingtona przykuwa uwagę czytelnika, dzięki czemu chętniej sięgnie on po nią z półki. W pozycji zostały również umieszczone ilustracje przedstawiające głównych bohaterów czy osoby z nimi związane. Są to obrazy Jacquesa – Louisa Davida czy Francisco de Goyi. Poza obrazami znajdziemy również szkice mniej znanych autorów.

Podsumowując dzieło Pana Andrew Robertsa jest udane i na pewno mamy do czynienia z ciekawym spojrzeniem na Napoleona i Wellingtona. Czy cel autora założony na początku udało się zrealizować? Myślę, że tak. Nie jednokrotnie zostają nam zaserwowane informacje, które pokazują spojrzenie tych dwóch wielkich osobistości na siebie. Moim zdaniem można zarzucić książce jeden minus, jakim jest zbyt częste przeskakiwanie w czasie przez autora. Czytając o młodości Napoleona, za chwilę możemy się natknąć na akapit mówiący o jego już dojrzałym życiu, tak samo zresztą zdarza się z informacjami o Wellingtonie. Jednak ta mała rysa nie odbierze przyjemności czytania fanom XIX wiecznej historii, a i czytelnikowi o innym upodobaniu historycznym książka powinna się spodobać.

Andrew Roberts urodził się w Anglii 1963 roku w Londynie, z wykształcenia jest historykiem i dziennikarzem. Swoją historię z edukacją zaczął nie za bardzo satysfakcjonująco. Uczęszczając do szkoły Cranleigh został z niej wydalony za różnego rodzaju łamanie regulaminu szkoły, między innymi za włamania. Pomimo niezadowalającego początku dalsza nauka zapowiadała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Literatura grozy nie musi być przeznaczona tylko dla dorosłego czytelnika. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby i młodsi fani literatury znaleźli swoją niszę w horrorze, ale oczywiście taki horror musi być adekwatny do wieku. Taką właśnie dawkę strachu serwuje nam Chris Priestley z książką dla dzieci „Opowieści grozy wuja Mortimera”.

Młody Edgar w każde ferie odwiedza swojego wuja, który mieszka w samym środku mrocznego lasu. Las nie należy do tych spokojnych, po których lubimy spacerować, jest mroczny i tajemniczy i coś w nim obserwuje naszego bohatera. Nie mniej ponurej atmosfery doświadczymy w domu tytułowego wuja, nie wspominając już o jego historiach. Opowieści, które nam serwuje wuj Mortimer są ciekawe i potrafią przyciągnąć uwagę nawet dorosłego czytelnika. Na dowód, że każda historia jest prawdziwa stryj Edgara pokazuje mu przedmiot związany z opowiadaniem, co powoduje, że każda opowieść staję się jeszcze bardziej intrygująca. Dużym plusem opowiadań jest to, że nie są one banalne. Innym atutem jest klimat klasycznych opowieści grozy rodem z wysp brytyjskich. Okładka przyciąga spojrzenie, a do tego wszystkiego mamy ładne i klimatyczne ilustracje, które dodają książce charakteru. Prezent w sam raz na Halloween.

Książka jest idealną pozycją z gatunku grozy dla młodszego czytelnika. Można tylko pozazdrościć, że samemu nie jest się już dzieckiem, bo czytanie jej w dzieciństwie byłoby wielką zabawą. Jeśli opowiadania przypadną do gustu czytającego to mogę zagwarantować, że nie raz do nich wróci. „Opowieści grozy wuja Mortimera” są idealną pozycją z nutką strachu zarówno dla małych, jak i dużych fanów mrocznej strony literatury. Zapraszam więc wszystkich, którzy się nie boją na odwiedziny do domu wuja Mortimera, gdzie przy filiżance ciepłej herbaty i talerzyku ciasteczek wsłuchamy się w historię, które sprawią, że będziemy chcieli pozostać tam dłużej, a może nawet i całą wieczność?

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Literatura grozy nie musi być przeznaczona tylko dla dorosłego czytelnika. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby i młodsi fani literatury znaleźli swoją niszę w horrorze, ale oczywiście taki horror musi być adekwatny do wieku. Taką właśnie dawkę strachu serwuje nam Chris Priestley z książką dla dzieci „Opowieści grozy wuja Mortimera”.

Młody Edgar w każde ferie odwiedza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po klasykę sięgam chętnie, choć nie za często i z odrobiną nieufności. Klasyka ma to do siebie, że możemy ją kochać albo nienawidzić. Nie inaczej jest z klasyką grozy. Montague Rhodes James jest dla mnie mistrzem w tej dziedzinie. Sympatią darzę twórczość Edgara Allana Poe, z nutką ciekawości sięgam po Edith Wharton czy Mary E. Wilkins Freeman. Wręcz nie cierpię Lovecrafta czy Blackwooda, na którym ten pierwszy się wzorował. A jak u mnie jest z Henry Jamesem? Niestety gorzej niż połączyć twórcę Cthulhu i twórcę Wierzb w jedność.

„W kleszczach lęku” to moje pierwsze spotkanie z prozą tego Pana, które okazało się całkowitą klapą. Nie ukrywam, że spodziewałem się czegoś, co mnie oczaruje i przykuje moją uwagę do ostatniej strony, a dostałem coś, co odstraszało mnie z każdym przeczytanym wyrazem. Historia jest prosta. Grupa słuchaczy w okresie świąt słucha opowieści jednego z obecnych, który przedstawia historię o pewnej guwernantce. Dom z początku wydaje się normalny, pracownicy mili, a podopieczni głównej bohaterki wymarzeni. Jednak spokój zakłócają dwa widma osób, które zdaje się widzą tylko dzieci i guwernantka. Całkiem dobrze rokujące opowiadanie, jednak na dobrych zapowiedziach się kończy. Czytając miałem wrażenie, że mam do czynienia z twórczością jakiegoś buca, któremu wydaje się, że jest na tyle utalentowany, że nawet opowiadanie grozy nie sprawi mu żadnego problemu, wystarczy tylko użyć dużej ilości elokwentnych słów i ów opowiadanie będzie dziełem sztuki. Niestety takie zabiegi nie wystarczą. Trzeba jeszcze odpowiednio stopniować napięcie i chociaż parę razy sprawić by czytelnikowi zjeżył się włos na karku. W opowiadaniu Pana Jamesa nie doznamy nawet krzty grozy. Książkę czyta się ciężko, każda strona jest ciężarem, który pozostaje nam znieść, jeśli chcemy dobrnąć do końca. Na plus zasługuje tylko i wyłącznie miejsce akcji, którym jest stara posiadłość Bly. Malownicze miejsce, którego zwieńczeniem jest stara posiadłość gdzie odbywa się większość wydarzeń. Bohaterowie również nie zasługują na uznanie. Główna bohaterka potrafi być irytująca. W momencie, gdy na jednej z wież spostrzega zjawę, zamiast skupić się na upiorze ta zaczyna na prawie cała stronę opisywać wieże. Taki zabieg sprawia, że napięcie niepewności całkowicie znika zanim się na dobre pojawi.

„W kleszczach lęku” mogę polecić tylko fanom prozy Henryego Jamesa. Dla mnie przygoda z Amerykaninem się zakończyła i to na dobre. Pozostaje mi mieć nadzieje, że już nigdy więcej nie będę musiał zmagać się z taką literaturą. Jednakże prawdą jest, że kleszcze lęku zacieśniają się wokół nas w trakcie czytania, ale jest to lęk przez nadchodzącą nudą, a nie przed tajemniczymi i mrocznymi wydarzeniami.

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Po klasykę sięgam chętnie, choć nie za często i z odrobiną nieufności. Klasyka ma to do siebie, że możemy ją kochać albo nienawidzić. Nie inaczej jest z klasyką grozy. Montague Rhodes James jest dla mnie mistrzem w tej dziedzinie. Sympatią darzę twórczość Edgara Allana Poe, z nutką ciekawości sięgam po Edith Wharton czy Mary E. Wilkins Freeman. Wręcz nie cierpię Lovecrafta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Puszczyk" jest kontynuacją "Chaszczy", gdzie główną rolę odgrywa podchodzący pod pięćdziesiątkę stary kawaler Stanisław Madej. Wieś, przytulny domek, obok domku las i trochę intrygi przyprawionej tajemnicą, to jest to co puszczyki lubią najbardziej!

Nie będę przybliżał wam szczegółów powieści, ale z chęcią podzielę się z wami moimi wrażeniami po przeczytaniu książki.

Było to moje pierwsze spotkanie ze Staszkiem i od razu tak jak i on pokochałem Rojno, w którym dzieje się akcja powieści. Uwielbiam historie, które dzieją się gdzieś z dala od cywilizacji, a jeszcze lepiej jak są dopieszczone tajemnicą i zagadką z przeszłości, a tego w nowej powieści Grzegorczyka nam nie brakuje. Powieść jest opatrzona wieloma wątkami, może to sprawiać mały kłopot komuś, kto prędzej nie zapoznał się z pierwszą częścią przygód naszego bohatera. Na szczęście autor przewidział taką sytuacje i w paru zdaniach streszcza nam pewne wątki, dzięki czemu łatwiej jest nam zrozumieć przebieg wydarzeń. Powieść zaskakuje i to bardzo. Od samego początku nie jest łatwo zgadnąć kto jest głównym winowajcą zakłócenia spokoju w małej wsi w Wielkopolsce. Zakończenie tak jak i reszta powieści sprawia, że znieruchomiejemy w fotelach, co świetnie zwieńcza naszą przygodę ze Stanisławem i jego przyjaciółmi, którzy mu towarzyszą w jego kryminalnym śledztwie.

"Puszczyk" to świetna powieść obyczajowa i kryminalna w jednym. Fani pierwszego jak i drugiego gatunku będą z niej nad wyraz zadowoleni. Wiosna już trwa, niedługo lato, a Stanisław Madej i jego przygody to jedna z lepszych propozycji literackich na ten okres. Nie zwlekajcie więc i udajcie się do pobliskiej księgarni by zaopatrzyć się w "Puszczyka".

"Puszczyk" jest kontynuacją "Chaszczy", gdzie główną rolę odgrywa podchodzący pod pięćdziesiątkę stary kawaler Stanisław Madej. Wieś, przytulny domek, obok domku las i trochę intrygi przyprawionej tajemnicą, to jest to co puszczyki lubią najbardziej!

Nie będę przybliżał wam szczegółów powieści, ale z chęcią podzielę się z wami moimi wrażeniami po przeczytaniu książki.
...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnimi czasy, za sprawą ekranizacji, o „Kobiecie w czerni” zrobiło się głośno wśród fanów kina. Zapewne duży wpływ odegrała tutaj postać Daniela Radclifa, filmowego Harrego Pottera, który wcielił się w rolę głównego bohatera. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że film został oparty na powieści Susan Hill o tym samym tytule. Okazję do uświadomienia sobie tego faktu podsuwa nam wydawnictwo Amber wydając tę powieść po raz pierwszy na naszym rynku.

Sama autorka nie jest obca polskim czytelnikom. Brytyjska pisarka jest znana w naszym kraju głównie z kryminałów, a dokładniej z serii powieści kryminalnych z Simonem Serraillerem. Fakt specjalizowania się pisarki w tego rodzaju gatunku literackim nie przeszkodził jej w napisaniu powieści o duchach.

Głównym bohaterem jest Arthur Kipps, młody notariusz z Londynu. Nasz bohater musi udać się do Crythin Gifford, do domu na Węgorzowych Moczarach, aby uczestniczyć w pogrzebie Pani Drablow i uporządkować pozostawione przez zmarłą dokumenty. Niestety zadanie z pozoru łatwe zamienia się w koszmar.

Powieść jest utrzymana w klimacie wspomnień. Arthur Kipps snuje na kartach powieści swoje doznania i przygody, jakie spotkały go w tajemniczym domu. Taka forma narracji, często opiera się na ograniczeniu zbędnych dialogów, co akurat w tym przypadku nie zdaje do końca egzaminu i czytelnik może mieć problem ze skupieniem się. Na szczęście autorce udało się zachować klimat tajemnicy, jaki panuje wokół domu i fabuła nas nie zniechęca. Ze straszeniem jest względnie. Każdy fan powieści grozy, przede wszystkim jest nastawiony na strach. Z „Kobietą w czerni” bywa różnie. Potrafi w nas wzbudzić niepokój, ale nadmiaru wrażeń się nie spodziewajmy.

Wielkie słowa uznania należą się autorce za klimat XIX wiecznej Anglii. Główny bohater jest dobrze wykształconym gentelmanem. Zobowiązuje go to do pewnych form zachowań, czy sposobu wysławiania się, jakie preferowano w tamtych czasach na Wyspach Brytyjskich.

„Kobieta w czerni” jest dobrym przykładem powieści spod szyldu ghost story. Każdy fan tego gatunku powinien być zadowolony po przeczytaniu lektury, mimo jej wyżej wymienionej wady. Każdy fan książki na pewno odnajdzie dużo przyjemności w obejrzeniu adaptacji filmowej, jednak nie odda to idealnie atmosfery powieści.

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Ostatnimi czasy, za sprawą ekranizacji, o „Kobiecie w czerni” zrobiło się głośno wśród fanów kina. Zapewne duży wpływ odegrała tutaj postać Daniela Radclifa, filmowego Harrego Pottera, który wcielił się w rolę głównego bohatera. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że film został oparty na powieści Susan Hill o tym samym tytule. Okazję do uświadomienia sobie tego faktu podsuwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za oknem zima,a mrozy nie dają o sobie zapomnieć. Debiutancka powieść Marka Świerczka jest idalną pozycją na te zimne dni.

Rok 1864. Powstanie styczniowe dogorywa. Kapitan Julian Basowski, Polak w carskiej armii, zabija w pojedynku jednego z petersburskich notabli. By wrócić do łask generała Murawjowa, usiłuje rozwiązać zagadkę brutalnych mordów, których ofiarą padają rosyjscy żołnierze. Przekonuje się jednak, że chłodny racjonalizm, któremu hołduje, zawodzi w obliczu ponurej prawdy.

Tak zgrubsza prezentuje się powieść, której opis wydawca zamieścił na tyle książki. Akcja toczy się na Litwie w jednej z wiosek. Miejsce akcji jest idealne. Śnieg, zapomniana przez Boga osada i otaczające ją lasy, dają niesamowity klimat grozy.

Główny bohater jest fanem poezji, przez co nie raz będziemy spotykali się z recytacją znanych i mniej znanych utworów. Antyfani poezji zawszę mogą pominąć fragment.

Pierwszą rzęczą jaka nam się rzuci w oczy to dialogi w języku rosyjskim, pisane polską wymową. Niestety, aby zrozumieć o czym mowa, trzeba zaglądać czasami na tył książki, gdzie są zamieszczone tłumaczenia. Cieżko stwierdzić dlaczego autor zdecydował sie na ten zabieg. Na szczęście dialogi w języku rosyjskim nie pojawiąją się aż tak często, by nie wyprowadzić nas z równowagi.

Powieść jest napisana sprawnym językiem, czyta się ją szybko i przyjemnie. Akcja nie nudzi i potrafi zwrócić uwagę czytelnika. Dużym plusem jest klimat panujący w carskiej armii. Oficerowie i żołnierze zachowują się bardzo naturalnie. Zwłaszcza realnie są przedstawieni oficerowie, ich władczość nad zwykłym pospólstwem jest idealnie odwzorowana.

Zakończenie zaskakuje. Akcja w punkcie kuluminacyjnym zwiększa tempo, dopiero na samym końcu poznajemy tajemnice tytułowej bestii. W konkluzji Marek Świerczek ciekawie zadebiutował na rynku grozy. Duże brawa należą się autorowi za napisanie powieści w stylu słowiańskim, gdzie straszą nas upiory i wilkołaki. Autor niczym bestia porusza się po stronicach, polując na nasz strach. W tej walce jesteśmy z nim bez szans.

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Za oknem zima,a mrozy nie dają o sobie zapomnieć. Debiutancka powieść Marka Świerczka jest idalną pozycją na te zimne dni.

Rok 1864. Powstanie styczniowe dogorywa. Kapitan Julian Basowski, Polak w carskiej armii, zabija w pojedynku jednego z petersburskich notabli. By wrócić do łask generała Murawjowa, usiłuje rozwiązać zagadkę brutalnych mordów, których ofiarą padają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jest to mój debiut z autorką. Po prześledzeniu twórczości Pani Waters, stwierdzam, że nie specjalizuje się ona w powieściach grozy, mimo to napisała naprawdę fajną powieść z "dreszczykiem".

Głównym bohaterem jest stary kawaler, doktor Faraday. Ów doktor trafia do tajemniczego domu, który zamieszkuje rodzina Ayresów. Podczas wizyt u zubożałej rodziny, staje się świadkiem niewyjaśnionych wydarzeń. Narracja jest przedstawiona jako wspomnienia doktora, co daje książce dodatkowy klimat.

"Ktoś we mnie" nie jest dla osoby, która lubuje się w szybkiej akcji. Leniwe tempo, nie za duża ilość dialogów, sprawiają, że książka może się dłużyć. Jest to tylko kwestia gustu, mi taka forma w ogóle nie przeszkadzała. Ba! wręcz nie wyobrażałbym sobie innej dla tej historii. Czytając można wręcz na własnej skórze odczuć atmosferę domu, ciszę i chłód panujące na korytarzach, strach i niepwność towarzyszące wydarzeniom. To wszystko czeka na nas w Hundreds Hall.

Zbliżając się do końca, obawiałem się trochę o zakończenie. Na szczęście autorka nie zawiodła i stanęła na wysokości zadania. Mimo to nie każdemu będzie odpowiadał sposób w jaki Sarah Waters postanowiła pożegnać się z bohaterami. Żeby się o tym przekonać, trzeba już samemu sięgnąć po książkę i odwiedzić dom rodziny Ayersów, jeśli tylko wystarczy Ci odwagi...

www.nawiedzona-biblioteka.blogspot.com

Jest to mój debiut z autorką. Po prześledzeniu twórczości Pani Waters, stwierdzam, że nie specjalizuje się ona w powieściach grozy, mimo to napisała naprawdę fajną powieść z "dreszczykiem".

Głównym bohaterem jest stary kawaler, doktor Faraday. Ów doktor trafia do tajemniczego domu, który zamieszkuje rodzina Ayresów. Podczas wizyt u zubożałej rodziny, staje się świadkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to jedyna "książka",której nie miałem nigdy w ręku, a mogę powiedzieć, że ją przeczytałem... Szkoda papieru, a pajacom co dają 4 czy 5 gwiazdek się dziwie... nad czym wy się zachwycacie?

Jest to jedyna "książka",której nie miałem nigdy w ręku, a mogę powiedzieć, że ją przeczytałem... Szkoda papieru, a pajacom co dają 4 czy 5 gwiazdek się dziwie... nad czym wy się zachwycacie?

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo dobra książka, chyba jedna z lepszych jaką czytałem o nawiedzonych domach. Miejsce akcji jest idealne: Anglia, stary dom, cmentarz, wszystko co powinno być w tego typu powieści. Okładka też daje fajny klimacik. Szkoda, że wydanie jest kieszonkowe, ale to już kwestia gustu. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana Herberta i maniaka horrorów, zwłaszcza tych w starym stylu.

Bardzo dobra książka, chyba jedna z lepszych jaką czytałem o nawiedzonych domach. Miejsce akcji jest idealne: Anglia, stary dom, cmentarz, wszystko co powinno być w tego typu powieści. Okładka też daje fajny klimacik. Szkoda, że wydanie jest kieszonkowe, ale to już kwestia gustu. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana Herberta i maniaka horrorów, zwłaszcza tych w starym stylu.

Pokaż mimo to

Okładka książki Mój Auschwitz Jerzy Andrzejewski, Władysław Bartoszewski, Piotr Cywiński, Zofia Kossak, Halina Krahelska, Marek Zając
Ocena 7,6
Mój Auschwitz Jerzy Andrzejewski,...

Na półkach: ,

Osobiście czuję dużą niechęć to Profesora Bartoszewskiego, mimo to z chęcią sięgnąłem po jego publikacje. Sama relacja nie wnosi nic nowego. Jeśli ktoś już wcześniej zapoznał się z innymi pozycjami mówiącymi o obozie zagłady, to w "Mój Auschwitz" nie znajdzie nic poza potwierdzeniem okrucieństw, które miały tam miejsce. Książkę warto polecać tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z literaturą obozową. opisy wydarzeń w Oświęcimiu napewno przykują uwagę niejednego czytelnika.

Osobiście czuję dużą niechęć to Profesora Bartoszewskiego, mimo to z chęcią sięgnąłem po jego publikacje. Sama relacja nie wnosi nic nowego. Jeśli ktoś już wcześniej zapoznał się z innymi pozycjami mówiącymi o obozie zagłady, to w "Mój Auschwitz" nie znajdzie nic poza potwierdzeniem okrucieństw, które miały tam miejsce. Książkę warto polecać tym, którzy dopiero zaczynają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka bez wątpienia nie dla każdego. Za to w sam raz dla każdego kto interesuje się historią na poważnie, a przy tym ciekawi go postać Wlada Drakuli. Ksiązka wg mnie wiernie odzwierciedla pracę każdego historyka, czyli szlajanie się po bibliotekach lub po przeróżnych archiwach. Samo zainteresowanie królem wampirów może okazać się niewystarczające, aby dać wciągnąć się powieści. Więc zanim zdecydujecie się wydać pieniądze, zastanówcie się czy spełniacie powyższe kryteria ;)

Książka bez wątpienia nie dla każdego. Za to w sam raz dla każdego kto interesuje się historią na poważnie, a przy tym ciekawi go postać Wlada Drakuli. Ksiązka wg mnie wiernie odzwierciedla pracę każdego historyka, czyli szlajanie się po bibliotekach lub po przeróżnych archiwach. Samo zainteresowanie królem wampirów może okazać się niewystarczające, aby dać wciągnąć się...

więcej Pokaż mimo to