-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2023-11-24
2022-03-12
2022-02-01
2015-10-28
2017-09-12
2018-02-15
2018-01-25
2018-01-21
2015-06-12
2015-06-09
2015-05-26
2015-05-24
Jerzy Waldorff był osobą, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Wielki propagator muzyki klasycznej, felietonista, krytyk muzyczny, społecznik odpowiedzialny za takie projekty, jak stworzenie muzeum Karola Szymanowskiego (którego muzykę jak i samego jej twórcę, wielbił bezgranicznie), a także coroczna kwesta na rzecz odbudowy cmentarza powązkowskiego. To oczywiście tylko niewielki wycinek z bogatego i długiego - bądź co bądź - życia (zmarł w wieku 89 lat) "Ostatniego barona Peerelu".
Urbanek przedstawia nam opisywaną postać w różnych barwach, nie stara się go w żaden sposób wybielić czy gloryfikować. Wspomina o tym, że Waldorff lubił brylować w towarzystwie, często uważając się za osobę znamienitszą niż był w rzeczywistości (szczególnie w początkach swojej kariery), która potrafiła się obrazić jeśli ktoś nie okazał jej należytego (w jego mniemaniu) szacunku lub zachwytu nad aktualnie stworzonym dziełem (Waldorff był autorem ponad 20 książek, najbardziej znane to: Sekrety Polihymnii - rzecz o instrumentach muzycznych, Sztuka pod dyktaturą - książka która prześladowała go do końca życia, w której piał zachwyty nad włoskim faszyzmem, Ciach go smykiem - zbiór felietonów publikowanych na łamach tygodnika "Świt" w latach 1957-1969, Fidrek - powieść na poły biograficzna, Słowo o Kisielu - wspomnienia o długoletnim przyjacielu Stefanie Kisielewskim, w której, jak to u Waldorffa było więcej jego samego niż osoby, o której pisał), czego ofiarą była na przykład Zofia Kucówna, która nieopacznie powiedział kiedyś Waldorffowi: "Jerzy, dziękuje za książeczkę...", na którą to "książeczkę" Waldorff zareagował w taki sposób, że Kucówna pomyślała, iż to na pewno koniec przyjaźni. W książce wspomina także o homoseksualizmie autora Fidreka przy okazji przybliżając również postać jego wieloletniego partnera, z którym był aż do śmierci - tancerza Mieczysława Jankowskiego, do czego jednak za życia nigdy publicznie się nie przyznał, choć była to raczej tajemnica poliszynela twierdząc, że Miecio jest jego ciotecznym bratem.
W trakcie lektury dowiemy się wiele na temat tego jaki był wkład Waldorffa w działalność konspiracyjną oraz organizatorską i propagatorską (chodzi tu głównie o koncerty, które odbywały się w warszawskich kawiarniach w czasie okupacji) podczas drugiej wojny światowej, a także dlaczego nie chciano mu odprawić mszy pogrzebowej w żadnym z warszawskich kościołów. Jaki był jego wkład w powstanie pierwszej książki z wojennymi wspomnieniami Władysława Szpilmana (pierwotnie noszącą tytuł Śmierć miasta, którą dziś możemy czytać jako Pianistę) i dlaczego później jego nazwisko zostało całkowicie z niej wykreślone. Kim był Puzon oraz wielu, wielu innych historii i anegdot z życia "Ostatniego barona Peerelu".
Jednak z przykrością muszę przyznać, że choć styl Urbanka jest równie lekki i przyjemny dla czytelnika co inne jego projekty, to jednak osoba wielkiego społecznika jakim był Jerzy Waldorff nie zachwyciła i nie zainteresowała mnie na tyle mocno, abym mógł napisać, że książka ta pochłonęła mnie bez reszty. Owszem, jest dobra, ale to wszystko. Prawdopodobnie o wiele lepiej przyjmą ją ludzie żywo zainteresowani postacią Waldorffa.
Moja ocena 6/10
Jerzy Waldorff był osobą, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Wielki propagator muzyki klasycznej, felietonista, krytyk muzyczny, społecznik odpowiedzialny za takie projekty, jak stworzenie muzeum Karola Szymanowskiego (którego muzykę jak i samego jej twórcę, wielbił bezgranicznie), a także coroczna kwesta na rzecz odbudowy cmentarza powązkowskiego. To oczywiście...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-06
Książka ta nosi tytuł Przewrotny plan (w oryginale Leverage) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna ciekawostka. Ta konkretna powieść nie została wydana w języku angielskim (sic!). Dostępne na rynku wersje językowe to: niemiecka, duńska, włoska, holenderska i polska. Trochę dziwne, ale to tylko taka mała dygresja. Najwyższy czas przejść do meritum.
Jak już wspomniałem Przewrotny plan to thriller, a dokładniej rzecz ujmując thriller finansowy. Jednak jego fabuła jest tak przewrotna, że ciężko ją streścić bez spojlerowania. Jedyne co mogę zdradzić, to fakt, że pewien bankrut (były multimilioner) zatrudnia szefową kuchni, byłą wojskową, ale też i niegdysiejszą pensjonariuszkę zakładu karnego, do przekrętu na ogromną skalę, w który zaangażowanych będzie 21 najbogatszych ludzi świata, sam top z listy 400 najbogatszych ludzi magazynu "Forbes". Więcej nie napisze, bo zdradzę całą zabawę z odkrywania na własną rękę zawiłej intrygi.
No właśnie, zawiłej intrygi. Po przedarciu się przez meandry fabuły z przykrością muszę stwierdzić, że jak dla mnie to za dużo było tych zwrotów akcji. Czułem jakby autor na siłę chciał przyfajnować swoją historię. Dodatkowo męczyła mnie zbyt rozbudowana obsada i ten schematyczny zdawkowy, ale mimo wszystko za długi opis każdej nowej postaci pojawiającej się na scenie. Jak na tak doświadczonego pisarza wydało mi się to trochę dziecinne. I gdyby to była pierwsza jego powieść, to bez problemu bym mu to wybaczył, ale o dziwo jego pierwsza powieść była o niebo lepsza od tej.
Mnie ta książka nie zaciekawiła, nie oczarowała, nie porwała zabójczo poplątaną intrygą, a wręcz do pewnego stopnia znudziła o czym najlepiej świadczy fakt, że była to do tej pory najdłużej przeze mnie czytana powieść autorstwa Kerra.
Podsumowując, to nie moje klimaty. Zdecydowanie bardziej wolę cykl o Bernardzie Guntherze i konwencję czarnego kryminału, w której Kerr, moim zdaniem, odnajduje się o niebo lepiej niż w thrillerze. Mnie ta książka zwyczajnie się nie podobała, jednak nie było w niej jakichś rażących błędów. Ot, kwestia gustu. Stąd też przypuszczam, że pewnie znajdą się osoby, które z czystym sumieniem dadzą jej nawet siedem oczek w dziesięciostopniowej skali i nie będzie w tym nic złego. Ode mnie jednak zdecydowanie mniej.
Moja ocena 4/10
Książka ta nosi tytuł Przewrotny plan (w oryginale Leverage) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna ciekawostka. Ta konkretna powieść nie została wydana w języku angielskim (sic!). Dostępne na rynku wersje językowe to: niemiecka, duńska, włoska, holenderska i polska. Trochę dziwne, ale to tylko taka mała dygresja. Najwyższy czas przejść do meritum.
Jak już...
2015-05-11
Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dziwny sposób, w jaki do tej serii podchodzą polscy wydawcy. Prague Fatale, bo taki tytuł nosi książka w oryginale jest pod względem dat publikacji dopiero 8 częścią przygód Gunthera, jednak w Polsce ukazała się tuż po Berlin Noir, czyli jako 4. Jest jednak na to dość sensowne wytłumaczenie - akcja tej części ma miejsce w roku 1941, czyli chronologicznie najwcześniej z tzw. drugiej tury cyklu (prawie, ale nie czas i miejsce na tak dokładne dywagacje na ten temat). Aczkolwiek ostatnią do tej pory przetłumaczoną powieścią z tej serii jest Był pan w Smoleńsku, kapitanie?, której akcja rozgrywa się w roku 1943 i jest wydana jako 9, jednak jeśli byśmy spojrzeli na to z punktu widzenia chronologii wydarzeń, to w roku 1942 dzieje się część 10 pt.: The Lady From Zagreb, która biorąc pod uwagę zasadę chronologii wydarzeń powinna się ukazać wcześniej. No ale kto zrozumie polskiego wydawcę xD
Po tej mało istotnej dygresji pora wreszcie przejść do opisu samej książki i jej krótkiej recenzji. W tym przypadku, tak jak już wspomniałem, jest rok 1941. Faszyści prowadzą szeroko zakrojone działania wojenne co sprawia, że zwykli szarzy obywatele muszą zapomnieć o porządnych porcjach żywnościowych, nie wspominając już o używkach takich jak piwo czy papierosy. Z punktu widzenia czytelnika mieszkającego w kraju, którego mieszkańcy podczas wojny "sporo wycierpieli" ze strony niemieckich najeźdźców, troszkę dziwnie się czytało jaki to tragiczny los spotkał pozostawionych w kraju cywilnych obywateli. Ale to był sam wstęp, autor widocznie chciał stworzyć odpowiedni nastrój i pokazać, że również obywatelom niemieckim niepopierającym Hitlera ciężko się żyło w tamtym czasie.
Natomiast jeśli chodzi o prezentowane wydarzenia, to cała intryga była podzielona na dwie części, żeby przedziwnym trafem zbiec się na samym końcu w jedną, zaskakującą całość. Na początku berlińskie Kripo znajduje zamordowanego na peronie Holendra. Kolejne ciało należy do nieznanego im Czecha. Jest jeszcze dziewczyna, którą jak dzielny Percival Gunther dzień wcześniej uratował spod noża czeskiego nieboszczyka i wyjazd do Pragi, gdzie Reinhard Heydrich - niedawno mianowany nowy protektor Czechosłowacji - zleca Guntherowi ochronę jego osoby i wyśledzenie, kto próbuje go zabić. Jednak już następnego dnia zamordowany zostaje nie Recihprotektor, lecz jeden z jego adiutantów. Co ciekawe jego zwłoki znajdują się w zamkniętym pokoju, w którym ani widu narzędzia zbrodnia. Zagadka jakby skrojona dla Poirota. Jednak jej rozwiązaniem będzie musiał się zająć nasz nieboraczek Bernie, a to co odkryje zaskoczy nawet jego samego.
Tak w telegraficznym skrócie wygląda zarys fabuły, który jest całkiem fajnie pomyślany i, jak to zwykle bywa u Kerra, zmyślnie wkomponowany w realne wydarzenia. Do tego dochodzi jeszcze afera szpiegowska i jak wskazuje nam tytuł fatalne zauroczenie. Ale czy tym razem Kerr poradził sobie z zawiłością skonstruowanej przez siebie intrygi? Myślę, że jak najbardziej tak. Książka wciąga umiarkowanie od pierwszych stron, natomiast po przenosinach do Pragi już z całym impetem, a historia opowiadana z perspektywy późniejszego czasu (to są jakby wspomnienia Gunthera, który dokładnie wie jakie były konsekwencje tych wydarzeń i co się stało z poszczególnymi aktorami tego spektaklu) jest jeszcze ciekawsze i już od początku wprowadza atmosferę niepokoju. Dodatkowo jawne igranie ze schematami powieściowymi Agaty Christie, do czego autor otwarcie się przyznaje ustami swoich bohaterów, jest kolejnym smaczkiem i wyzwaniem, z którego - podobnie jak wcześniejszej konwencji czarnego kryminału - Kerr wychodzi zwycięsko.
Moim zdaniem Miłość i śmierć w Pradze, to kolejny bardzo dobrze napisany kryminał autorstwa Kerra, którego zaletą jest ciekawy bohater i osadzenie akcji wokół autentycznych wydarzeń. Zdecydowanie polecam.
moja ocena 7/10
Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dziwny sposób, w jaki do tej serii podchodzą polscy wydawcy. Prague Fatale, bo taki tytuł nosi książka w oryginale jest pod względem dat publikacji dopiero 8 częścią przygód Gunthera, jednak w Polsce ukazała się tuż po Berlin Noir, czyli jako 4. Jest jednak na to dość sensowne wytłumaczenie - akcja tej części ma miejsce w roku 1941,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-04
Dziś trzecie i, jak podejrzewam w najbliższym czasie, ostatnie spotkanie z twórczością Philipa Kerra, czyli Niemieckie requiem będące częścią zamykającą tzw. Czarną berlińską trylogię z Bernardem Guntherem na pierwszym planie. I choć została ona napisana mniej więcej w tym samym czasie i zaliczana jest do wspomnianego cyklu, to jednak książka ta dość mocno odbiega od poprzednich dwóch. I to na wiele sposobów. Po więcej informacji zapraszam do dalszej części recenzji!
Tak jak już wspomniałem książka ta różni się od pozostałych. Może niekoniecznie strukturą, ponieważ mamy tutaj znów prywatnego detektywa rozwiązującego zagadkę śmierci amerykańskiego kapitana, o którą oskarżony jest dawny współpracownik Gunthera, jednak już czas i miejsce akcji zdecydowanie odbiegają od dwóch pierwszych. Najważniejszą zmianą jest umiejscowienie perypetii głównego bohatera dziesięć lat po wydarzeniach z Bladego przestępcy, czyli już po wojnie w roku 1948, co diametralnie zmienia perspektywę postrzegania niemieckiego detektywa, a nawet Niemca w ogóle. I choć my znamy jego biografię i wiemy, że jest "dobrym Niemcem", to jednak przynależność do niedawnej "rasy panów", a także członkostwo - krótkie, bo krótkie, ale zawsze - w strukturach SS sprawiają, że określenie Ty szwabie! jest najmniejszą obelgą na jaką Gunther może liczyć. Drugą sprawą jest zmiana miejsca akcji z Berlina na Wiedeń, co również dziwnie brzmi w połączeniu z nazwą całości (Berlin Nior). Jednak to nie wszystkie różnice.
Książka ta, oprócz wymienionych różnic odbiega od dwóch poprzednich również pod względem poprowadzenia akcji i jakości zaserwowanej czytelnikom intrygi. Cała zagadka trochę nie trzyma się kupy, a końcowe wyjaśnienie jest jak dla mnie zbyt wydumane, choć na pewno ciekawe i gdyby tylko było lepiej rozpisane... Mamy tutaj bowiem do czynienie z fingowanymi zgonami wysokich funkcjonariuszy SS oraz innych zbrodniarzy wojennych, którzy po wojnie byli wykorzystywani przez wywiady "sojuszniczych" armii ZSRR i USA. Co oczywiście było autentycznym podejrzeniem, do tej pory nie do końca wyjaśnionym (chodzi tutaj o postać Heinricha Mullera - szefa Gestapo). Pomysł naprawdę interesujący, ale wykonanie dość przeciętne. I choć naszemu bohaterowi - bądź co bądź prawie przymierającemu głodem w powojennych czasach - nie braknie temperamentu, odwagi i cynizmu, to jednak jego perypetie nie są już tak wciągające jak poprzednie przygody.
Podsumowując, wydaje mi się, że autor postąpił ciekawie przenosząc akcję w czasy powojenne, ale trochę za wcześnie. Berlin Noir mógł dokończyć w tych realiach, w których zaczął. Taki przeskok czasowy i geograficzny trochę burzy klimat całości, a zważywszy na to, że 15 lat później znów powrócił do tej postaci, to tę historię mógł zachować do późniejszych przygód Gunthera. Mimo wszystko jednak, Niemieckie requiem wciąż pozostaje solidnym kryminałem z dobrze zarysowanymi postaciami i znośną intrygą.
Moja ocena 6-/10
Dziś trzecie i, jak podejrzewam w najbliższym czasie, ostatnie spotkanie z twórczością Philipa Kerra, czyli Niemieckie requiem będące częścią zamykającą tzw. Czarną berlińską trylogię z Bernardem Guntherem na pierwszym planie. I choć została ona napisana mniej więcej w tym samym czasie i zaliczana jest do wspomnianego cyklu, to jednak książka ta dość mocno odbiega od...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-18
Muszę szczerze przyznać, że już baaaardzo dawno nie zawiodłem się tak na żadnej książce. A rozczarowanie jest o tyle przykre, że liczyłem na naprawdę miło spędzone z nią chwile co dodatkowo jeszcze mocniej rozbudził we mnie całkiem obiecujący początek. Jednak z każdym kolejnym procentem przeczytanych znaków (tak, znów korzystałem z ebooka) historia ta stawała się coraz bardziej absurdalna i niedorzeczna. Szkoda, bo mogło być tak pięknie. Zapraszam na moją opinię.
Tak jak już napomknąłem sam początek zupełnie nie zwiastował tego czego byłem świadkiem na dalszych "stronicach książki". Moim oczom bowiem ukazał się całkiem przyzwoicie skreślony bohater. Małomówny, potrafiący posługiwać się bronią, znający swój przestępczy fach. Pomyślałem wtedy, że ciekawa będzie jego konfrontacja z wymiarem sprawiedliwości - wtedy myślałem, że taki będzie dalszy ciąg wydarzeń - i, że autor będzie miał nie lada problem, żeby stworzyć stróża prawa, który dorówna Krugerowi. Ale zaraz... on ma współpracownika. Ooo! A nawet dwóch. No, ale w sumie to jeszcze nie problem. Co mi szkodzi. Ich trzech plus policjant, to dopiero niespełna czterech bohaterów. Damy radę. Ale zaraz zaraz... kim jest ten cały Iwan? Aha... to podobno on ma być głównym antagonistą naszego Szakal (takie pseudo ma podobno Kruger, nie wiem, bo w książce raczej "Wilk" na niego mówią, ale tak jest na okładce). Spoko. Jakoś to przeżyję. To dopiero piątka. Ooo... jest i siostra Krugera. No i miła patriotka, która tylko marzy o tym, żeby wymienić płyny ustrojowe z dzielnym wojownikiem o wolność (tu mam na myśli Krugera oczywiście). Jest jej tata. Jest młody żołnierz-dowódca. Jest Ojciec Iwana. Jest trener Krugera z młodości. Jest żona Iwana. Są rodzice Krugera... K&*%a!!! Nie za dużo tego?! I o co tak w ogóle w tym wszystkim chodzi?!
Tak mniej więcej wyglądała moja przygoda z pierwszą częścią opowieści o Willhelmie Krugerze. A o tym, że to dopiero pierwszy tom dowiedziałem się przed chwilą, bo kupując tę książkę byłem święcie przekonany, że mam do czynienia z zamkniętą w jednym tomie fabułą (choć na okładce jak byk jest napisane "Nowa seria", ale jakoś nie zwróciłem na to uwagi :/). Teraz pomyślcie tylko jak musiałem się czuć kiedy akcja urwała się w miejscu zupełnego nic-nie-wy-jaś-nie-nia! A kiedy dotarło do mnie, że główny bohater ma dopiero 18 lat, moja sympatia do niego uleciała równie szybko jak wiara w to, że będę miał kiedyś "kaloryfer" jak Ronaldo.
Czytałem już wiele dobrych opinii na temat Ciszewskiego, jednak sam mogę o nim powiedzieć tyle, że gość dziwnie pisze. Niby pod względem stylistycznym jest dobrze. Nie ma jakichś kulawych fragmentów. Wszystko przesuwa się do przodu w znośnej formie i zadowalającym tempie. Jednak trochę zdziwiło mnie w tym tomie połączenie poważnych wątków historyczno-politycznych z infantylnością niektórych bohaterów. Tutaj akurat przemyślenia osiemnastoletniego chłopaka, który bez skrupułów potrafi zabijać ludzi względem urodziwej niewiasty:
"Błysk sympatii.
Jako człowiek w tej materii zupełnie niedoświadczony nie zdawał sobie sprawy, że jego gospodyni już od pewnego czasu walczy z podobnym, tyle że znacznie intensywniejszym uczuciem. Wiedział jednak, co sam chce osiągnąć. Czuł się lepiej. Zaczął myśleć o innych sprawach.
O urodzie rozmówczyni. I o jej piersiach. A zwłaszcza o tym, jak mogą wyglądać uwolnione od okrywającej je garderoby.
Początkowo przestraszył się nawet samego pomysłu.
Później jednak zaczął zastanawiać się nad jego realizacją."
Później poszło już z górki i nasi zapalczywi młodzieńcy pieprzyli się jak przysłowiowe króliki nie zważając za bardzo na napiętą sytuację w mieście, co wydaje się dość dziwne biorąc pod uwagę wysoce rozwinięty patriotyzm u Jadzi i ranę, która nie pozwalała się Wilkowi nawet podnieść z łóżka (nie wiem jak autor, ale ja wiem z doświadczenia, że seks wymaga jednak trochę wysiłku od jednej jak i drugiej strony...).
"Później nie pamiętał, w jaki sposób pozbyli się ubrań. Rana dokuczała mu, ale nie myślał o tym, całkowicie zafascynowany jej ciałem, proporcjonalnie zbudowanym, o kształtnych piersiach i długich, zgrabnych nogach. Jadwiga rzuciła się na niego z namiętnością i zapamiętaniem, zamkniętymi oczyma i ciężkim, jakby spazmatycznym oddechem. Nie wiedzieli dokładnie, co ma się wydarzyć – oboje byli debiutantami – ale, zdając się na instynkt, doszli do celu niemal w jednym momencie. Ciało Jadwigi wygięło się łuk, dziewczyna sapnęła głośno, potem zwiotczała.
Krüger opadł na poduszkę w poczuciu spełnienia. Jeszcze nigdy nie odczuwał czegoś podobnego.
– Czuję, że szybko dochodzę do zdrowia – powiedział w końcu.
Jadwiga wsparła się na łokciu. Była zarumieniona. Oczy jej błyszczały.
– Czyli musi pan brać tego lekarstwa jak najwięcej.
– Tak jest. To najlepsza kuracja rekonwalescencyjna.
– Panie Wilhelmie, pracuję w szpitalu. Moim powołaniem jest nieść pomoc.
Krüger uśmiechnął się. Było mu dobrze i lekko.
– Jadwigo, przyjaciele mówią do mnie Wilek.
Pochyliła się i pocałowała go, a potem wstała. Krüger patrzył na jej ciało i stracił poczucie czasu.
– Muszę pojawić się choć na godzinę w szpitalu – powiedziała, po czym sięgnęła po ubranie. – Ale postaram się wrócić jak najszybciej, byś przed przyjściem papy zdążył zażyć jeszcze jedną dawkę kuracji rekonwalescencyjnej."
"W odróżnieniu od tej patriotycznej euforii polskiej części mieszkańców Lwowa, Krüger ostatnich kilka dni przeżył w euforii zdecydowanie prywatnej, można rzec: całkowicie egoistycznej. Jadwiga stała się mistrzynią w pozbywaniu się profesora z mieszkania; jeszcze nigdy tyle ważkich spraw państwowych nie czekało na Brochwicza w odległych zakątkach miasta. Każdą wolną od obowiązków w szpitalu chwilę poświęcała na kolejne sesje kuracji rekonwalescencyjnej, wkrótce dochodząc w tej niełatwej sztuce do mistrzostwa. Była delikatna, czuła i starała się zgadnąć najdrobniejsze życzenie swego gościa."
Motywacje i pragnienia naszego antagonisty - Iwana Kolcowa - również można zaliczyć do tych bardziej z domu dla obłąkanych. Postać imoptenta-mordercy, który za jedyny i najważniejszy cel w życiu obrał sobie mordowanie kobiet i spełnienie równie szalonej jak niedorzecznej ostatniej woli ojca, jakoś słabo mi pasuje na, tak naprawdę głównego bohatera jakiejkolwiek opowieści (Krugera jest w tej książce mniej niż mógłby na to wskazywać jej tytuł).
Ale koniec tego narzekania, czas na podsumowania. Nie podobało mi się. Nie podobało mi się ze względu na za dużą ilość bohaterów. Na urywanie wątki. Na niedorzeczność postępowania najważniejszych postaci tej opowieści i na to, że przez swoją nieuwagę znów kupiłem książkę, która jest częścią cyklu. To ostatnie zresztą uratowało całą ocenę, bo pierwotnie chciałem dać 1/10.
Moja ocena: 3/10
Muszę szczerze przyznać, że już baaaardzo dawno nie zawiodłem się tak na żadnej książce. A rozczarowanie jest o tyle przykre, że liczyłem na naprawdę miło spędzone z nią chwile co dodatkowo jeszcze mocniej rozbudził we mnie całkiem obiecujący początek. Jednak z każdym kolejnym procentem przeczytanych znaków (tak, znów korzystałem z ebooka) historia ta stawała się coraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-20
Książka Graciana zaczyna się dosyć chaotycznie i niezbyt interesująco. Tutaj już nikt nie oszukuje, że bohaterów będzie niewielu. Ich ogrom w pierwszym momencie przytłacza. Dodatkowym problemem jest też fakt, że śledczy nie prowadzą jednej sprawy, a kilka równocześnie, jedynie w pewien sposób dając nam do zrozumienia, która z nich jest najważniejsza. I tak, mamy tutaj sprawę funkcjonariusza Scotland Yardu znalezionego na dworcu w podróżnym kufrze z obciętymi kończynami oraz zaszytymi ustami oraz powiekami (jest więc coś dla fanów makabreski :]). Drugim przypadkiem jest brodaty facet z podciętym gardłem oraz zwłoki dziecka znalezione w kominie.
Z powodu tego namnożenia bohaterów i wątków przedarcie się przez pierwsze 40 % (...tak, znów ebook) książki było nie lada wyzwaniem. Trzeba było kojarzyć, kto jest kim i czym się w danej chwili zajmuje. Jednak z biegiem czasu zaczęła ginąć (xD) coraz większa ilość osób biorących czynny udział w opowieści a jedne wątki zaczęły się zespalać z innymi. I w taki oto sposób około procenta 60-go historia nabrała rytmu i utrzymała moje względne zainteresowanie do samego końca.
Jednak problemem tej powieści jest brak solidnie zarysowanego głównego bohatera (z którym czytający mógłby zacząć się utożsamiać) oraz fakt, że autor sam chyba nie wiedział, czy chce utrzymywać tożsamość morderców w tajemnicy - takie miałem wrażenie gdzieś do wspomnianego 60% - czy też wyjawić ją nam i skupić się jedynie na śledztwie mającym na celu pokazanie nam w jaki sposób policjanci odkryją tożsamość sprawców, czyli tak naprawdę zdobędą wiedzię, którą my już posiadamy i doprowadzą do ich schwytania. Dziwne trochę, ale cóż. Jego wybór.
To co natomiast w tej książce jest ciekawe, to próba oddania atmosfery miasta jakim był Londyn końca XIX w. Tej wielkiej metropolii, w której rodził się nowy rodzaj przestępczości - morderstwa bez powodu, bez motywu, dla samej przyjemności zabijania. A także mentalności niegdysiejszych ludzi i ich warunków życiowych. Po części się to autorowi udało. Obraz ten jest na tyle sugestywny, że jesteśmy w stanie w niego uwierzyć, choć na pewno nie jest to dokument historyczny, ale też nie aspiruje do takiego miana. Jest to powieść kryminalna i to zadanie spełnia całkiem dobrze.
Inną ciekawostką jest również próba pokazania jak rodziły się nowe techniki śledcze i jakie z początku budziły kontrowersję i niewiarę w ich możliwości. Chodzi tutaj o dokładne sekcje zwłok, ale przede wszystkim o posługiwanie się odciskami palców jako głównym dowodem w kwestii potwierdzania tożsamości sprawców. Ludzie nie byli w stanie uwierzyć w to, że każdy człowiek posiada inny komplet linii papilarnych. Z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne i absurdalne, ale nie wątpię, że konserwatyści i ludzie o bardzo zamkniętym umyśle mieli z takimi nowinkami problem. Jednak jeśli ktoś chce się dowiedzieć czegoś o narodzinach nowożytnej kryminalistyki, to zdecydowanie bardziej polecam książki Jurgena Thornwalda (np.: "Stulecie detektywów" lub "Godzina detektywów").
Podsumowując, muszę przyznać, że jest to powieść przyzwoita, jednak nie porwała mnie jakoś nadzwyczajnie. Wątek mordercy okazał się mało zajmujący i nie wzbudził we mnie dreszczyku grozy. Jedyne co w tej książce ciekawe, to fakt, że pokazuje nam dopiero rodzącą się kryminalistykę, z próbami wdrażania technik, które obecnie są tak oczywiste jak to, że w zbliżających się wyborach znów nie ma na kogo głosować.
Moja ocena: umiarkowane 5.5/10
Książka Graciana zaczyna się dosyć chaotycznie i niezbyt interesująco. Tutaj już nikt nie oszukuje, że bohaterów będzie niewielu. Ich ogrom w pierwszym momencie przytłacza. Dodatkowym problemem jest też fakt, że śledczy nie prowadzą jednej sprawy, a kilka równocześnie, jedynie w pewien sposób dając nam do zrozumienia, która z nich jest najważniejsza. I tak, mamy tutaj...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-17
No i skończyło się ciekawe pisanie naszego miszcza od ganiania po parku z pieskami. A szkoda, bo liczyłem, że wraz z szóstą częścią znów nabrał wiatru w żagle i ruszy do przodu z głowa pełną nowych pomysłów. Wszak właśnie po to dodał druidowi dwoje, a licząc psa nawet troje nowych towarzyszy. Skończyło się jednak na pobożnych życzeniach. Tym tomem Druidyczny cykl osiągnął dno. Szkoda. Zapraszam na moją opinię.
Zacznę może od tego, że stylistycznie nic się nie zmieniło. Autor dalej posługuje się piórem lekko co przekłada się na szybkość i umiarkowaną przyjemność przedzierania się przez kolejne strony powieści. Jest też równie wiele co w poprzednich częściach nawiązań do kultury popularnej a także klasyki szczególnie z dziedziny literatury (głównie Szekspir i Whitman). Zmieniło się jednak sporo jeśli chodzi o narrację. W tej części jest ona prowadzona już trzytorowo. Swoje perypetie opowiada nam Atticus, Granuaile i nowy towarzysz, czyli stary archdruid Siodochana, który na potrzeby współczesnych przybrał imię Owen Kennedy.
No i tu się zaczyna pierwszy problem. Autor doszedł do wniosku, że będzie fajnie jeśli każde z bohaterów będzie sobie biegało po świecie samopas za swoimi sprawami... Jakoś nie kupuje tego pomysłu, bo i nie do końca podobał mi się ich "rozkład zajęć" z ostatniego tygodnia. Granuaile chce z pomocą Lakshy (hinduskiej wiedźmy, która poznaliśmy w pierwszych częściach cyklu) ratować swojego ojca, którego ciałem i umysłem zawładnął jakiś potężny demon (nie pytajcie jaki i jak się nazywa, to są zbyt trudne rzeczy jak dla mnie). Atticus najpierw wprowadza w realia życia w XXI wieku swojego archdruida (co przysparza autorowi wielu sytuacji do rozśmieszania czytelników), a później goni gdzieś na drugi koniec świata na spotkanie z shintoistycznym bogiem za lisem z pięcioma ogonami pozostawiając niedzisiejszego człowieka pod opieka wilkołaków. Owen natomiast, kiedy już odmłodniał przy pomocy magicznej druidzkiej herbatki o jakieś 35 lat (ponosząc oczywiście wszystkie tego konsekwencje, w których kluczowymi elementami był dół i łopata) i nauczył się jako tako władać współczesnym językiem angielskim, zaczął się zaprzyjaźniać z wilkołakami głównie poprzez łóżko (to akurat z ich częścią piękną), walkę (z całą resztą) i filmy o Sherlocku Holmesie (Cumberbatch rządzi! xD). Dopiero na kilku ostatnich stronach cała ekipa łączy siły w starciu z jednym Tuatha Dé Danan, ale z którym, po co i jak to się wszystko skończy, to już musicie sobie przeczytać sami ;)
Teraz napiszę o tym co mi się nie podobało. A niestety było tego sporo. Po pierwsze chyba najgorszym posunięciem było zrobienie z Granuaile pełnoprawnego bohatera tej opowieści. Jej ckliwe wypowiedzi i te "słodziuchne" rozmowy z psem bardziej przyprawiają o mdłości niż widok dobrze odżywionej nastolatki w bikini...
Wkurzyło mnie również to, że przejaskrawiona i posunięta do granic absurdu poprawność polityczna wkroczyła także na karty tej powieści, a dokładnie do jednego ze stad wilkołaków, w którym męska Alfa ma... męża:/
Sytuację tak naprawdę ratują tylko dowcipne wymiany znań Atticusa z Oberonem. Lub wypowiedzi samego psa. Tutaj moja ulubiona xD:
"<Fuuuu! Teraz śmierdzę jak dupa w płynie!>."
W pewnym miejscu pojawił się nawet delikatny pojazd z duchownych kościoła rzymsko-katolickiego, w którym oczywiście brał udział obok Jezusa, ups... Jesusa (w tym konkretnym przypadku przybrał postać wyluzowanego meksykanina) i Atticusa również pies.
Kilka opisów wyglądu bohaterów lub ich atrybutów takich jak części ciała, bądź elementy fizjonomii również powodowały u mnie szczery śmiech.
Również wymiany zdań z niedzisiejszym druidem były niekiedy przezabawne, a niekiedy niosły ze sobą pewne - można by nawet rzec ludowe - mądrości.
I tym optymistycznym akcentem zakończmy nasze spotkanie z Druidami. Mam tylko nadzieję, że kolejna część będzie bardziej spójna i przede wszystkim duuużo ciekawsza, bo w tej nie znalazłem zupełnie nic oprócz humoru, co by mnie zainteresowało i utrzymywało w jakim takim skupieniu.
Moja ocena 4/10 + 1punkt za śmichychichyzkońskiejkichy = 5/10
No i skończyło się ciekawe pisanie naszego miszcza od ganiania po parku z pieskami. A szkoda, bo liczyłem, że wraz z szóstą częścią znów nabrał wiatru w żagle i ruszy do przodu z głowa pełną nowych pomysłów. Wszak właśnie po to dodał druidowi dwoje, a licząc psa nawet troje nowych towarzyszy. Skończyło się jednak na pobożnych życzeniach. Tym tomem Druidyczny cykl osiągnął...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-05
2015-03-30
Zacznę może od tego, że Urbanek po raz kolejny świetnie portretuje czas, miejsce i ludzi, w których i między którymi przyszło żyć bohaterom jego książek. I oprócz rzetelnie napisanych, pełnych ciekawych historii, cytatów, anegdot życiorysów dostajemy również, że użyję tutaj takiego stwierdzenia, korepetycje z historii.
Jednak najważniejsze pozostają postacie pierwszoplanowe, w tym przypadku Kisielewscy. Autor rozpoczyna dość dawno, ponieważ od sportretowania Augusta - ojca Jana Augusta (starszy brat) oraz Zygmunta (młodszy brat), który miał spory wpływ na to jak potoczyły się dalsze losy jego dzieci (akurat tych dwóch z trzeciej żony, ponieważ wszystkich miał łącznie dziewiętnaścioro, z czego jedenaścioro przeżyło).
Jeśli chodzi o charakterystykę postaci zaprezentowanych w książce, oddam na chwilę głos Urbankowi, bo wydaje mi się, że jego słowa będą tutaj najlepszą rekomendacją charakteryzowanych osób:
"Jan August, Zygmunt, Stefan, Wacek... (...).
O pierwszym pisano "najbłyskotliwszy meteor polskiego teatru". Zanim oszalał, napisał właściwie tylko dwie sztuki, po których okrzyknięto go geniuszem; trzecia powstała po skróceniu pierwszej, czwarta nie trafiła nawet na deski teatrów. Cała reszta - nawet to, że był współzałożycielem i pierwszym dyrektorem legendarnego Zielonego Balonika - była tylko mniej ważnym dodatkiem. Ale i tak wszedł do historii polskiego dramatu. Nikt lepiej niż on nie opisał tej szczególnej formacji artystyczno-intelektualnej, jaką była krakowska cyganeria końca XIX wieku.
Drugi, młodszy brat pierwszego, przez całe życie musiał walczyć z opinią mniej utalentowanego. Mimo kilku powieści i paru tomów opowiadań nie udało mu się. W dodatku za najlepszą uznano książkę, w której opisał dzieciństwo swoje i brata. Dopiero po latach doceniono, jak precyzyjnie odbija się w jego powieściach obraz Polski trwającej w beznadziejnym oczekiwaniu na wolność, w której nadejście coraz mniej osób wierzy.
Trzeci ukończył konserwatorium i całe życie komponował muzykę symfoniczną. Oprócz tego pisał. Leopold Tyrmand uznał, że jego pieśni i suity mogą istnieć lub nie, jest mu to obojętne... i zdaje się całemu światu też. Jeśli natomiast Stefan coś napisze, to ma się wrażenie, że w świecie czegoś zabrakłoby, gdyby to właśnie napisane nie zostało. Kiedyś bez jego felietonów trudno byłoby wytrzymać absurdy PRL, dziś bez jego publicystyki jeszcze trudniej byłoby zrozumieć twór, jakim była ludowa Polska.
Czwarty uważany był za wielki talent pianistyczny. Został artystą variétés i wraz ze swoim partnerem zrobił tak naprawdę jedyną w okresie PRL prawdziwą karierę na zachodzie Europy. Wybrał muzykę rozrywkową, bo nie bardzo lubił "marnować" czas w sali prób. Choć najbardziej pasjonowała go polityka. Powtarzał, że przed nim był już jeden pianista, który został premierem wolnej Rzeczypospolitej. On będzie następnym po Ignacym Janie Paderewskim. Ale nie doczekał rewolucji 1989 roku."
Z tego fragmentu nie dowiemy się, że Jan August był wielkim megalomanem, który już w bardzo młodym wieku zasmakował sławy (miał lat niespełna 20 kiedy jego talent eksplodował), która zepsuła go na resztę życia. Krytykował wszystko co nie wyszło spod jego ręki i do końca życia był zagorzałym przeciwnikiem twórczości Georga Bernarda Shawa. Nie dowiemy się również tego, że Stefan Kisielewski zwany Kisielem był wielkim przyjacielem Czesława Miłosza, z którym na gali noblowskiej toczył pamiętny pojedynek na miny, oraz lubił powiedzieć każdemu prawdę prosto w oczy. Ani też tego, że Wacek za wielką wygraną w ruletkę zamiast kupić swojej dziewczynie nowe Porsche przywiózł jej apaszkę, bo akurat salon był zamknięty a kasyno wciąż otwarte. Książka natomiast jest pełna tego typu historii. Z nich wszystkich najmniej ciekawą, choć nie całkiem nieciekawą, wydaje się ta dotycząca Zygmunta, jednak i ona została opisana bardzo solidnie i nie po macoszemu.
Podsumowując, dochodzę do wniosku, że zdecydowanie bardziej podobają mi się tzw. biografie zbiorowe autorstwa Urbanka (tak było z genialnymi lwowskimi matematykami i tak jest z Kisielewskimi), choć może to wynikać po prostu z faktu, że te postaci, jak i ich postawa życiowa i osiągnięcia, bardziej przykuły moją uwagę. W opozycji do nich stoją dwie jednostkowe biografie dotyczące życia Jerzego Waldorffa, i chyba również Władysława Broniewskiego, choć to się może jeszcze zmienić bo jestem dopiero na około 20% książki. Nie zmienia się tylko jedno, dobry, lekki styl autora i przystępne oraz wystarczająco obszerne doprecyzowywanie zjawisk i kontekstów związanych z omawianymi postaciami. Książka ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie "skończę" z Urbankiem dopóki nie przeczytam wszystkich, moim zdaniem, najciekawszych biografii jego autorstwa, a jest ich jeszcze kilka, chociażby wspomniany tu Broniewski, ale także m.in. Tuwim, Brzechwa i Tyrmand.
Moja ocena 7.5/10
Zacznę może od tego, że Urbanek po raz kolejny świetnie portretuje czas, miejsce i ludzi, w których i między którymi przyszło żyć bohaterom jego książek. I oprócz rzetelnie napisanych, pełnych ciekawych historii, cytatów, anegdot życiorysów dostajemy również, że użyję tutaj takiego stwierdzenia, korepetycje z historii.
więcej Pokaż mimo toJednak najważniejsze pozostają postacie...