-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2019-03-05
2019-04-02
Zatrważająco niskie stężenie Gomułki w Gomułce!
Inaczej mówiąc...
Z czytaniem tej książki, jest trochę tak, jak z jedzeniem marmolady o smaku truskawkowym nabytej w znanej sieci dyskontów...
Smak niby ten sam, konsystencja się zgadza, tylko że głównym jej składnikiem są tanie jabłka, a zawartość truskawek jest zaledwie śladowa!
Ja już tak jakoś mam, że kiedy czytam książkę o Wiesławie, to chciałbym pomiędzy jej okładkami spotkać głównie Wiesława właśnie.
A tu jakiś Chruszczow, Stalin, Moczar, KPP, PPS, PPR, PZPR i inne Gierki...
Oczywiście rzeczą ze wszech miar słuszną jest naszkicowanie wyraźnego tła historycznego, jak i społeczno-politycznego kontekstu, w jakim obracał się nasz protagonista.
Ale wyobraźcie sobie malarza który tyle energii włożył w namalowanie barwnego tła , iż prawie całkowicie zapomniał o głównym temacie swej pracy.
Z tego rodzaju przypadkiem mamy tu niestety do czynienia..
Piotr Gajdziński skupił się na oddaniu nastoju, dokładnie szkicując tło wydarzeń, poświęcił wiele krągłych zdań by osadzić postać swego bohatera w realistycznym kontekście, i udało się, czyta się to bardzo dobrze, tylko że w zasadzie Gomułka stał się tam niepotrzebny.
Zrobiła się z tego opowiastka o wczesnym i środkowym PRL-u, o absurdalności komunizmu i gospodarki planowej (wielokrotnie wspominane przez autora kryzysy gospodarcze).
Dość zajmująca historia o dominacji Sowietów i wasalizacji krajów satelickich, a nawet o podporządkowaniu sił zbrojnych Układu Warszawskiego, Rosyjskiemu dowództwu…
Ba, autor nie omieszkał uraczyć nas nawet informacjami o ile procent w 1970 roku wzrosły ceny podstawowych artykułów spożywczych i super… tylko po co?
Okładka twierdzi iż dostanę Gomułkę, więc chyba nie jest z mej strony zbytnią fanaberią że chcę właśnie rzeczonego Gomułkę, a nie wyrób o smaku Gomułki, wyprodukowany z taniego PRL-u i barwnych opisów tła…
Książka dość ciekawa, ale raczej dla miłośników historii, niż zwolenników dzieł biograficznych.
Czy polecam?
I tak, i nie, zależy czego się od tego dzieła oczekuje.
Zatrważająco niskie stężenie Gomułki w Gomułce!
Inaczej mówiąc...
Z czytaniem tej książki, jest trochę tak, jak z jedzeniem marmolady o smaku truskawkowym nabytej w znanej sieci dyskontów...
Smak niby ten sam, konsystencja się zgadza, tylko że głównym jej składnikiem są tanie jabłka, a zawartość truskawek jest zaledwie śladowa!
Ja już tak jakoś mam, że kiedy czytam...
2019-01-13
Gdybym to ja wpadł na pomysł napisania o swoim ojcu, to pewnie nikt by tego nie wydał, a nawet jeśli, to zapewne nikt nie zwróciłby na to uwagi...
Ale Lemem będąc, tako jako ów Tomek, niezawodnie potomek ojca swego, niezmiernie sławnego, to i publikatora się ma niejako z urzędu, a i publika niechybnie się znajdzie.
Autor taki jak Tomasz Lem, problem niejaki może mieć, gdyż niechybnie słowa jego, do słów ojca sławnego porównywane być muszą bo inaczej to ani rusz.
I jak takowe przez lupę oglądane słowa wypadają?
Ano szczupło tak jakoś, jednak tata rękę miał wprawniejszą dalece, a i piór lżejszych niechybnie używać raczył... Choć i syn polszczyzną włada wprawnie i sprawnie.
Jednakowoż odnoszę wrażenie iż stóp z dziesiątek azali i więcej może, to jabłko od jabłonki swej padło i tak do końca nie wiem czym miało być to, co czytać mi wypadło?
Biografia to żadna zaiste, ot garść wspomnień luźno dość powiązanych ze sobą, sklejonych Stanisława osobą.
Literatura to też niewielka, ot książeczka, książczyna, tekstu kapka, no ze dwie może i fotek parę, nic wielkiego, nic ponad miarę...
Zaiste całkiem mała to literaturka i byłaby wyszła z tego całkiem udatna laurka, gdyby nie to, że przez słodkie litery przebija fakt iż Stach, to był niezły kawał cholery...
Pan Tomasz włożył sporo wysiłku w przedstawienie ojca w pozytywnym świetle, ale wyraźnie da się wyczuć, iż ich relacje nie były zbyt ciepłe.
Książka taka sobie, ani specjalnie zła, ani dobra, trochę anegdot, trochę wspomnień, ale kim tak na prawdę był Lem, raczej się z niej nie dowiemy.
Gdybym to ja wpadł na pomysł napisania o swoim ojcu, to pewnie nikt by tego nie wydał, a nawet jeśli, to zapewne nikt nie zwróciłby na to uwagi...
Ale Lemem będąc, tako jako ów Tomek, niezawodnie potomek ojca swego, niezmiernie sławnego, to i publikatora się ma niejako z urzędu, a i publika niechybnie się znajdzie.
Autor taki jak Tomasz Lem, problem niejaki może mieć, gdyż...
2019-03-15
Przygniotła mnie ta książka!
Pomimo iż czytałem wersję elektroniczną na Legimi, to litery w niej zawarte wysypały się brutalnie na mą głowę i nie dałem rady…
Uciekłem, zdezerterowałem po 120 stronach i przez ponad pół roku udawałem że tomiszcze to, nie istnieje.
Po tym vacatio legis, podczas którego niczym zaczyn jakowyś pozwoliłem sobie z wolna dojrzewać do tej monumentalnej pracy Stevena Naifeha i Gregory’ego Whitea Smitha.
Powróciłem do czytania z niekłamaną przyjemnością.
Jeśli mógłbym Wam cokolwiek doradzić w związku z tą biografią, to nie czytajcie jej w wakacje, czy w ogóle w lecie, jest na to zdecydowanie zbyt poważna!
Poziom drobiazgowości autorów osiągnął tu taki pułap, że Mount Everest wygląda z niego jak nie przymierzając kupka żwiru…
A jednak, a jednak o dziwo nie nuży!
Wszystkie te cytowane obficie listy, od i do Van Gogha dodają książce kolorytu, sprawiają iż autentyczność przekazu szybuje ostro w górę.
Drobiazgowe analizy technik malarskich dają poczucie obecności, omalże komunii z mistrzem!
Jestem pod ogromnym wrażeniem iście benedyktyńskiej pracy biografów, całe lata zbierania informacji, zwiedzania miejsc, studiowania prac, odwiedzania muzeów, szukania materiałów źródłowych i świadectw. A potem kolejne lata przegryzania się przez to wszystko, trawienia, analizowania, wyciągania esencji...
Jestem również pod wrażeniem umiejętności pisarskich obu Panów, napisanie tak potężnego dzieła dokumentalnego trzymającego poziom od początku, aż po kres opowieści, jest autentycznie czymś unikalnym.
Pokazali w swej pracy pasję, pasję człowieka opętanego sztuką, opisali jego obsesje i fobie, nieumiejętność radzenia sobie z ludźmi i z sobą samym.
Książka ta jest również, a może przede wszystkim, studium narastającego obłędu…
Czyż to nie straszne, dowiedzieć się z nomen omen biografii, jak kruche jest nasze zdrowie psychiczne ?
Jak nieskończone miriady czynników, osób, faktów i zdarzeń, zda się drobiazgów nawet, mają na nie niepostrzegalny wpływ.
Paradoksalnie im bardziej Vincent oddalał się od świata materii, świata zdarzeń i interakcji, im bardziej pogrążał się we własnych wizjach, tym lepszą była jego sztuka...
Amerykański pisarz Philip K. Dick, napisał kiedyś:
„Rzeczywistość to jest coś, co nie znika, kiedy przestaje się w to wierzyć”
Kartkując życie malarza zawarte w tej księdze, dochodzimy do wniosku iż Van Gogh zdawał się o tym nie wiedzieć, i może to i lepiej, nie tyle dla niego, ile dla jego dzieła…
Serdecznie polecam!
PS
Miłośnicy historii detektywistycznych, znajdą tu również smakowity kąsek.
Przygniotła mnie ta książka!
Pomimo iż czytałem wersję elektroniczną na Legimi, to litery w niej zawarte wysypały się brutalnie na mą głowę i nie dałem rady…
Uciekłem, zdezerterowałem po 120 stronach i przez ponad pół roku udawałem że tomiszcze to, nie istnieje.
Po tym vacatio legis, podczas którego niczym zaczyn jakowyś pozwoliłem sobie z wolna dojrzewać do tej...
2019-02-17
Gdybym tylko mógł, włączyłbym audiobooka i słuchałbym Murakamiego, kolejny raz przesączając się kropla po kropli wgłąb jego opowieści...
Gdybym tylko mógł, porąbałbym meble i rozpaliłbym ognisko na środku pokoju, aby bardziej dogłębnie odczuć atawizm tej chwili.
Ale cóż, palenie ognisk w bloku to chyba nie najszczęśliwszy pomysł, a i książkę wchłonąć musiałem niestety za pomocą swych oczu.
Oczu które niczym skanery groźne, wychwytywały każdą nieregularność faktury opowieści...
I pewnie przez to, a może z zupełnie innego powodu, nie dałem rady odpłynąć - tak do końca, choć zmysły łagodnie wyłączały się jeden po drugim, niczym w komorze deprywacyjnej...
Umysł jednakowoż trwał, bezszelestnie analizował, a oczu skanery dostrzegały kalki, zgrzyty i zawirowania...
"... a z tego powodu szwy trzymające świat w kupie zaczęły się lekko pruć"
Opowieść przednia, tylko taka troszkę zbyt "murakamiasta", zbyt "ptakonakręcaczowa"...
Co prawda słynna studnia, przebrała się za dziurę w ziemi i udawała iż bynajmniej nie jest sobą wcale. Znany zapuszczony ogród ukrył się za hologramem górskiego lasu, a słynny bezrobotny udawał olejnego malarza, ale niestety było blisko, zbyt blisko...
Zbyt blisko by uwierzyć, uwierzyć tak do końca i odpłynąć, wyłączyć się, stać się opowieścią... i może by się nawet udało, gdyby nie te przedziwne para-anatomiczne wstawki.
Opisy za przeproszeniem "spółkowania" którymi uraczył nas był Pan Haruki, były dokładnie opisami spółkowania właśnie, anatomicznymi w czystości formy swej wzwodami i rytmicznymi skurczami waginy...
Nie no sorry, ale miało to tyle wspólnego z erotyką, co lekcja anatomii człowieka prowadzona przez praktykantkę z UJ-otu, w ostatniej klasie liceum, było równie żenujące i równie niezbędne...
Ale generalnie "Śmierć Komandora. Pojawia się idea" to zdecydowanie Murakami, Murakami tak uśredniając na jakieś 127% co najmniej i to chyba główna zaleta tej książki.
Jeśli ktoś lubi ten styl snucia opowieści, to z pewnością będzie usatysfakcjonowany.
Pomimo drewnianych opisów "spółkowania", serdecznie polecam.
Gdybym tylko mógł, włączyłbym audiobooka i słuchałbym Murakamiego, kolejny raz przesączając się kropla po kropli wgłąb jego opowieści...
Gdybym tylko mógł, porąbałbym meble i rozpaliłbym ognisko na środku pokoju, aby bardziej dogłębnie odczuć atawizm tej chwili.
Ale cóż, palenie ognisk w bloku to chyba nie najszczęśliwszy pomysł, a i książkę wchłonąć musiałem niestety za...
2019-01-09
I gdybym tylko w koszu swym gwiazd bez liku udźwignąć mógł, to bym dał, oddałbym wszystkie, tutaj, teraz...
Lecz dziesięć ich tylko, więc cóż, wszystkie dam, oddam bo warto!
Niesamowita powieść, lecz cóż to, zaraz, zaraz przecie to monolog, niesamowity monolog, niesamowity bohater, ale jaki tam z niego bohater, nawet imienia jego nie uświadczysz...
Cóż więc to było?
Nie wiem, pojęcia nie mam najzieleńszego...
Myśliwski to wielki mistrz, mistrz słowa, słowa prostego jak drut i ani go za dużo, ani za mało, tak w sam raz, nie inaczej, ani ciut, ciut...
Ot życie, życie od a do zet, bezimienne życie, życie niedopowiedziane, niewypowiedziane, najzwyklejsze, a jednak w niezwykłości swej niedościgłe.
I do kogóż to, owo życie swój słowotok kieruje?
A i tego nam wprost autor nie wypowie, a jednak każdy z nas, dokładnie wie kto zacz...
Myśliwski to wielki mistrz, mistrz niedopowiedzenia, mistrz iluzji i aluzji...
Daje nam czas, daje delikatne niczym muśnięcia skrzydeł motyla wskazówki, daje historię, ba opowieść wspaniałą, daje nam swe łuskanie fasoli, daje nam zauroczenie...
Zauroczenie w którym z wolna pogrążyłem się bez reszty, odpłynąłem, odpłyńcie i Wy...
Serdecznie polecam
I gdybym tylko w koszu swym gwiazd bez liku udźwignąć mógł, to bym dał, oddałbym wszystkie, tutaj, teraz...
Lecz dziesięć ich tylko, więc cóż, wszystkie dam, oddam bo warto!
Niesamowita powieść, lecz cóż to, zaraz, zaraz przecie to monolog, niesamowity monolog, niesamowity bohater, ale jaki tam z niego bohater, nawet imienia jego nie uświadczysz...
Cóż więc to było?
Nie...
2019-12-16
2019-02-20
I nie pojadłem...
Miała być uczta, miał być piętrowy tort, a wyszło jakoś tak, jakby autor zabrał mnie do baru szybkiej obsługi...
I gdyby to była moja pierwsza książka Pana Harukiego, to pewnie bym zjadł, beknął, wytarł usta i nie marudził... niestety nią nie jest!
Cóż, po raz kolejny przyszło mi się przekonać iż żyjemy w świecie w którym jedyną pewną rzeczą jest to, że wszystko może ulec zmianie.
Kiedy zaczynałem swą przygodę z komandorem, nawet do głowy by mi nie przyszło, że na końcu tej podroży, będę zmuszony napisać o pracy Murakamiego w takich słowach:
Już pierwszy tom wzbudzał we mnie pewne wątpliwości, zważywszy jednak na mą sympatię do pisarza, żywiłem cichutką nadzieję na poprawę.
Niestety po zapoznaniu się z całością, odnoszę wrażenie że Haruki Murakami gdzieś się w tym wszystkim pogubił.
Bywa i tak, że twórca wdrapawszy się na pewien poziom, zaczyna kopiować samego siebie i jest to jak najbardziej OK, jeżeli nie są to zbyt proste kalki...
Ba, jeśli robi to z wyczuciem i smakiem, zwykliśmy mawiać że ma swój styl, tu jednak właśnie owego stylu zabrakło.
Zamiast subtelności, tak przecież typowej dla poprzednich książek Japończyka, zostaliśmy uraczeni scenami erotycznymi których miąższość i soczystość, porównać mogę jedynie do miąższości i soczystości dobrze sezonowanego drewna...
Tak się nie godzi pisać o seksie i o narządach do wyżej rzeczonego potrzebnych, no chyba że w niemieckich podręcznikach do anatomii z lat trzydziestych XX wieku!
Cóż poza tym?
Dylematy małolaty - urosno mi te cycki czy nie, panie malarz?
Nie no, to już nie jest surrealizm, to jakiś absurd, poważnie, trzynastolatka mówi o swoich piersiach, czy też ich nieistnieniu, do obcego faceta, podczas ich pierwszego spotkania???
No way!
No i jeszcze te krzywe wstawki o jej zgrabnych nogach...
Panie Murakami, opamiętaj się Pan, masz Pan tyle lat co moja teściowa, toż to zakrawa na... ech...
"Żyjemy, nosząc w sobie sekrety, których nie możemy sobie nawzajem wyjawić"
Cóż, wolałbym aby takich spraw autor mi nie wyjawiał.
I napisałbym że złe, i napisałbym że be... tylko ten cudownie lekki, nieomal senny sposób narracji nie pozwalający zapomnieć o miłych chwilach spędzonych na lekturze wcześniejszych prac autora, sprawił że ze smutkiem, żyletką wykroiłem sześć skromnych gwiazd, spośród dziesięciu dostępnych na moim niebie...
Mawiają, że wino z wiekiem nabiera wartości i szlachetnieje, z niekłamaną przykrością stwierdzam iż w tym przypadku, sprawa jest chyba jednak trochę bardziej złożona.
Chcecie to czytajcie, ja jednak do tej książki raczej nie wrócę.
I nie pojadłem...
Miała być uczta, miał być piętrowy tort, a wyszło jakoś tak, jakby autor zabrał mnie do baru szybkiej obsługi...
I gdyby to była moja pierwsza książka Pana Harukiego, to pewnie bym zjadł, beknął, wytarł usta i nie marudził... niestety nią nie jest!
Cóż, po raz kolejny przyszło mi się przekonać iż żyjemy w świecie w którym jedyną pewną rzeczą jest to, że...
2019-09-30
2019-12-26
2019-12-10
2019-12-06
2019-12-20
2019-12-31
2019-07-19
2019-07-15
2019-07-12
2019-04-30
2019-07-31
2019-09-12
Cóż zrodzić się może, jeśli za temat tak ulotny jak moralność w świecie zwierząt, zabiorą się wespół etolog i filozofka?
Z jednej strony uwielbiam pisać o Takich książkach, z drugiej zaś zawsze nieco się tego obawiam...
Uwielbiam bo temat zwierząt jest mi niezmiernie bliski i im więcej tego typu literatury opartej na wiedzy sprawdzalnej, tym bardziej raduje się moje serce.
Moje obawy dotyczą zaś, czasami zbyt sentymentalnego, emocjonalnego czy "ezoterycznego" podejścia autorów publikacji wszelakich do tematu.
Takie beztroskie wypisywanie nie popartych wnikliwymi studiami farmazonów, przynieść bowiem może więcej szkody niż korzyści sprawie zwierząt.
Cieszy mnie każda nowa książka Fransa de Waala, bo wygląda mi na to, iż to człek światły, doświadczony, wiedzący o czym mówi, unikający myślenia życzeniowego i nadinterpretacji faktów.
Co zaś się tyczy prac Marca Bekoffa, to do tej pory ich nie znałem, choć o nim samym to i owo obiło mi się o uszy, natomiast współautorka "Dzikiej sprawiedliwości" Jessica Pierce była dla mnie wielką niewiadomą.
Tak więc w pomieszaniu niejakim, sięgnąłem po tę pozycję i nie zawiodłem się.
Jest klarownie, dość konkretnie, choć jak dla mnie, autorzy trochę za bardzo się ze wszystkich swych wniosków tłumaczą, jak gdyby nieco obawiali się reakcji swych utytułowanych kolegów.
Czy udało im się udowodnić tezę iż zwierzęta posiadają własny system moralny?
Nie wiem, nie jestem do końca o tym przekonany, niewątpliwie potrafią odczuwać empatię, na jakimś poziomie pojmują że komuś dzieje się krzywda, że cierpi... i mnie to zdecydowanie wystarczy!
Czy potrzebujemy zasady wzajemności, aby samemu móc odróżnić dobro od zła?
Czy zaakceptujemy fakt cierpienia zwierząt prowadzonych na rzeź, dopiero wtedy, kiedy wilki zaczną współczuć jeleniom?
To, co dziś wiemy z całą pewnością, pewnością zrodzoną z długoletnich badań i obserwacji, to fakt iż zwierzęta odczuwają silne, podobne do naszych emocje...
Niewątpliwie do pewnego stopnia potrafią też współodczuwać, jak głęboko tego nie wiemy, nie potrafiąc zajrzeć w ich umysły.
Darwin mówił jedynie o różnicy stopnia, nie skali, tak więc zwierzęta pozaludzkie wyposażone są podobnie do nas, jedynie w nieco starsze modele...
„Badania nad empatią u zwierząt są często straszliwie okrutne i zakrawa na głęboką ironię, że zadajemy ból innym zwierzętom, by sprawdzić, czy odczuwają empatię, podczas gdy dobra biologia ewolucyjna – ewolucyjna ciągłość – mówi nam, że ją posiadają”.
Przeklęta godzina Kartezjusza, mechanistyczne postrzeganie zwierząt czas już zamknąć w najgłębszej szafie, razem z innymi naukowymi trupami.
Serdecznie polecam!
Cóż zrodzić się może, jeśli za temat tak ulotny jak moralność w świecie zwierząt, zabiorą się wespół etolog i filozofka?
więcej Pokaż mimo toZ jednej strony uwielbiam pisać o Takich książkach, z drugiej zaś zawsze nieco się tego obawiam...
Uwielbiam bo temat zwierząt jest mi niezmiernie bliski i im więcej tego typu literatury opartej na wiedzy sprawdzalnej, tym bardziej raduje się moje...