-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik1
-
ArtykułyTargi Książki i Mediów VIVELO już 16–19 maja w Warszawie. Jakie atrakcje czekają na odwiedzających?LubimyCzytać1
-
ArtykułyCzternaście książek na nowy tydzień. Silne emocje gwarantowane!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant8
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Kiedy w 1995 lub 1996 roku moja polonistka z liceum wysłała naszą klasę, w ramach pracy domowej, w niedzielę (co za perfidia!) do łódzkiego Ośrodka Propagandy Sztuki, w ogóle nie wiedziałem kto to jest Zdzisław Beksiński. Ponieważ byłem wychowany na komiksowej kresce Rosińskiego i zawsze podobały mi się okładki zespołów metalowych, poraziło mnie z wrażenia, kiedy zobaczyłem jego obrazy. Jak nawiedzony wydałem całe kieszonkowe na plakaty ze zdjęciami jego prac, które potem dumnie wisiały przez lata w pokoju nastoletniego chłopaka.
Z czasem twórczość Beksińskiego stała się dla mnie efekciarska i deczko kiczowata, ale do tej pory wspominam tamten czas, kiedy fascynowałem się jego turpistycznymi wizjami. Tyle o odbiorze jego twórczości.
Trochę z sentymentu i zwykłej ciekawości wpadła mi w ręce książka M.Grzebałkowskiej i muszę przyznać, że dla mnie, jak na razie, jest to reporterska książka roku. Świetnie napisana, pełna interesujących faktów, rozmów, z których wyłania się niesamowity obraz życia, nie tylko rodziny Beksińskich, ale elit artystycznych w PRLu (Zdzisław) oraz pokolenia, a właściwie ludzi z artystycznym zacięciem doby przed i po transformacji (Tomasz). To podróż przez historię, ale przede wszystkim życie niezwykle skomplikowanych wewnętrznie dwóch, jakże innych od siebie ludzi i ich tragicznych losach. Wspaniała ksiązka
Kiedy w 1995 lub 1996 roku moja polonistka z liceum wysłała naszą klasę, w ramach pracy domowej, w niedzielę (co za perfidia!) do łódzkiego Ośrodka Propagandy Sztuki, w ogóle nie wiedziałem kto to jest Zdzisław Beksiński. Ponieważ byłem wychowany na komiksowej kresce Rosińskiego i zawsze podobały mi się okładki zespołów metalowych, poraziło mnie z wrażenia, kiedy zobaczyłem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do tej pory wątek francuskich weteranów Wielkiej Wojny, znany mi był w literaturze jedynie, szczątkowo z książek Blaise Cendrarsa (Odcięta ręka) i oczywiście L.F. Celine'a. Obraz jaki się z nich wyłaniał, był ponury i przygnębiający, toteż powątpiewałem, mimo "łotrzykowskiej" etykiety jaką opatrzył wydawca dzieło Lemaitre'a, w prawdziwie porywającą akcję. Wyrośnięty na polskiej literaturze rozliczeń, w tak trudnej i traumatycznej tematyce, spodziewałem się raczej bolesnego rozrachunku z przeszłością , swoistego oskarżenia Francji przez Francuza, a nie porządnie skonstruowanej sensacyjnej fabuły i to jest wielka zaleta tej książki. Intryga pochłania od pierwszych stron, być może dzięki doświadczeniu autora w budowaniu kryminałów, z czego jest przecież najbardziej znany.
Wielka Wojna i jej okolice wróciły, dzięki stuleciu jej wybuchu, jako pole eksploracji współczesnych intelektualistów. Znów pytamy o kondycje moralną człowieka i granice jego wytrzymałości na cierpienie. Dotykamy istoty sensu wojny i jej skutków czytając i słuchając o Verdun, Sommie czy Gallipoli, w czasach, które znów wydają się niepokojąco militarne. W stulecie Wojny odkurzamy więc książki Remarque'a, Haska, Rembeka, Hemingwaya. Pojawiają się nowe opracowania historyczne Chwalby czy Borodzieja/Górnego. Ten trend jest widoczny i dobrze, bo wypełnia pewną powstałą dawno lukę. W kontekście świetnej książki Lemaitre'a czekam na podobne literackie cacko z polskim backgroundem. Tutaj teren jest nadal dziewiczy i daje pisarzom pole do popisu.
Do tej pory wątek francuskich weteranów Wielkiej Wojny, znany mi był w literaturze jedynie, szczątkowo z książek Blaise Cendrarsa (Odcięta ręka) i oczywiście L.F. Celine'a. Obraz jaki się z nich wyłaniał, był ponury i przygnębiający, toteż powątpiewałem, mimo "łotrzykowskiej" etykiety jaką opatrzył wydawca dzieło Lemaitre'a, w prawdziwie porywającą akcję. Wyrośnięty na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szczepan Twardoch nadal trzyma formę. Wieczny Grunwald ukazał, według mnie, skalę jego talentu literackiego, Morfina stała się kamieniem milowym twórczości, a Drach ugruntował wysoką pozycję wśród najlepszych pisarzy polskich młodego pokolenia.
Drach nie jest książką tak bardzo przyjazną dla czytelnika, jaką jest relatywnie Morfina. Jednak przedarcie się przez ową specyficzną konstrukcję narracji i czasu, choć na początku wymaga to pewnej wytężonej koncentracji sprawiało mi, wraz z kolejnymi pochłoniętymi stronami, wielką przyjemność. Kod jaki zastosował autor, tylko pozornie jest karkołomny, bo klucz do jego odszyfrowania, powinniśmy bez problemu odszukać dosyć szybko.
Jest to historia śląskiej rodziny, choć nie jest to typowa saga, ułożona w porządku chronologicznym. I w tej niekonwencjonalności, tkwi chyba wielka wartość. Natłok postaci, żyjących na przestrzeni stu lub nawet kilkuset lat, niejednokrotnie umieszczonych na jednej stronie, choć może początkowo wydawać się chaotyczny ma swój logiczny sens. Wszystko doskonale się zazębia, a finał książki jest tego najlepszym przykładem.
Autor kolejny raz umiejętnie i sprawnie porusza się pośród faktów historycznych, żonglując nimi w sposób istotny dla fabuły, ale bez budowania poczucia, że jest to zabieg sztuczny, obliczony jedynie stworzenie pozy interdyscyplinarnego autora-eksperta. Może jedynie opisy broni strzeleckiej, dla znających zainteresowania Twardocha, są z jego strony puszczeniem oka przez fascynata do czytelnika.
Tyle o zaletach, ale jak dla mnie jest też jeden spory minus, choć może nie jest to stricte wina twórcy. W książce roi się bowiem od zwrotów niemieckich oraz tych w dialekcie śląskim. Nie ma natomiast ich tłumaczenia, czy to w formie przypisu, czy słowniczka umieszczonego gdzieś na końcu. To spory problem, który przeszkadza w czytaniu jednym tchem.
Szczepan Twardoch nadal trzyma formę. Wieczny Grunwald ukazał, według mnie, skalę jego talentu literackiego, Morfina stała się kamieniem milowym twórczości, a Drach ugruntował wysoką pozycję wśród najlepszych pisarzy polskich młodego pokolenia.
Drach nie jest książką tak bardzo przyjazną dla czytelnika, jaką jest relatywnie Morfina. Jednak przedarcie się przez ową...
Nie miałem, jak dotąd, okazji spijać literatury o tak wspaniale skonstruowanej ironicznej narracji. Pierwszy tom Kronik, to absolutnie arcydzieło w swoim gatunku. Choć Słonimski zajmował się przede wszystkim tematami poważnymi, jego sarkastyczne pióro tnie i dźga ostrzej niż niejedna ułańska szabla, którą notabene, jako zdeklarowany pacyfista, się brzydził.
Ale nie tylko rechot, przy obnażaniu naszych narodowych potworków, towarzyszył mi podczas czytania jego felietonów. Z kolejnymi stronami, wyłaniają się spomiędzy akapitów złowrogie widma, podnoszące łeb również teraz, przed którymi Słonimski bił w dwudziestoleciu na alarm: ksenofobia, a zwłaszcza antysemityzm, militaryzacja i w konsekwencji parcie do konfliktów zbrojnych, obłuda elit czy wreszcie tłamszenie demokracji. Jakże to niepokojąco współczesne.
Nie wiem co mnie czeka w tomach drugim i trzecim, ale po lekturze pierwszej części wiem jedno: cholernie żałuję, że nigdy nie dostąpię zaszczytu bycia wyśmianym przez Słonimskiego.
Nie miałem, jak dotąd, okazji spijać literatury o tak wspaniale skonstruowanej ironicznej narracji. Pierwszy tom Kronik, to absolutnie arcydzieło w swoim gatunku. Choć Słonimski zajmował się przede wszystkim tematami poważnymi, jego sarkastyczne pióro tnie i dźga ostrzej niż niejedna ułańska szabla, którą notabene, jako zdeklarowany pacyfista, się brzydził.
więcej Pokaż mimo toAle nie tylko...