-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2017-05-02
2013-08-27
2016-09-18
2011-05-02
2011-07-12
Początkowo "Stokrotki..." mnie nie zachwyciły. Ot kolejna historia, która powiela dobrze znany schemat z "Opowieści wigilijnej" (zresztą Evans we wstępie nie kryje, że inspirował się tą książką). Początek powieści jest dość schematyczny, miejscami tak konwencjonalny, że wywołuje uczucie nudy. Akcja nabiera tempa od momentu, gdy główny bohater postanawia się zmienić. Evans wybiera rozwiązania nietypowe, nie tworzy kolejnej baśni, jest bliski życiu. "Stokrotki..." dają nadzieję, pozwalają uwierzyć w cud, wyzwalają oczyszczające łzy. Piękna opowieść w sam raz dla tych, którzy chwilowo mają dość klasyki.
Początkowo "Stokrotki..." mnie nie zachwyciły. Ot kolejna historia, która powiela dobrze znany schemat z "Opowieści wigilijnej" (zresztą Evans we wstępie nie kryje, że inspirował się tą książką). Początek powieści jest dość schematyczny, miejscami tak konwencjonalny, że wywołuje uczucie nudy. Akcja nabiera tempa od momentu, gdy główny bohater postanawia się zmienić. Evans...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-16
Bardzo dobrze napisana książka - wyczuwa się, że autor przy pracy nad nią konsultował się z wieloma osobami, by nie popełnić jakiegokolwiek merytorycznego błędu. Akcja wartka, choć nie na tyle, by czytelnik miał problemy z nadążaniem za jej biegiem. Intryga dość ciekawa. Klejnockiemu należą się pochwały zwłaszcza za świetne przedstawienie historycznej i współczesnej Warszawy - ci, którzy dobrze znają stolicę (zwłaszcza warszawskie ulice), bez problemu będą mogli zrekonstruować sobie trasy przemarszów bohaterów książki. Ciekawie wprowadzona sygnatura w postaci bohatera o nazwisku takim samym jak autor "Południka 21" również dodaje smaczku powieści - szczególnie, jeśli się wie, że Jarosław Klejnocki jest polonistą z obronionym doktoratem, świetnie znającym realia polskiego życia naukowego...
Bardzo dobrze napisana książka - wyczuwa się, że autor przy pracy nad nią konsultował się z wieloma osobami, by nie popełnić jakiegokolwiek merytorycznego błędu. Akcja wartka, choć nie na tyle, by czytelnik miał problemy z nadążaniem za jej biegiem. Intryga dość ciekawa. Klejnockiemu należą się pochwały zwłaszcza za świetne przedstawienie historycznej i współczesnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-31
„Jedną z największych pasji człowieka jest dążenie do Prawdy” – trudno nie zgodzić się ze zdaniem autora, wszak ludzkość od początku swojego istnienia zastanawia się nad tym zagadnieniem. Prawda może dla każdego oznaczać zupełnie co innego, każdy może jej szukać na swój sposób, jednak badacz w szczególny sposób zobowiązany jest do jej odkrywania. I właśnie to próbuje uzmysłowić czytelnikom i, być może, przyszłym naukowcom Michał Heller. Pokazuje, że praca naukowca to powołanie, ale i sposób na życie. Argumentuje, że „nie ma pracy, która nie wynikałaby z wnętrza człowieka”.
Autor tej króciutkiej książeczki radzi, jaką metodykę pracy powinien stosować naukowiec oraz jakimi wyznacznikami etycznymi się kierować. Dla Hellera bowiem metodyka i etyka działań ma istotne znaczenie, ostatecznie wpływające na jakość pracy poszukiwacza Prawdy. Jak w każdym zawodzie, i w nauce potrzeba ludzi z prawdziwą pasją. Badaniami naukowymi parają się tysiące mało uzdolnionych osób, uzyskujących zadowalające efekty tylko dzięki swojej mrówczej pracy i ogromnej cierpliwości. Ich wysiłek jest potrzebny, bo tak naprawdę na odkrycia jednego geniusza składa się praca tysięcy przeciętniaków. Heller uzmysławia jak daleki od rzeczywistości jest wizerunek naukowca bujającego w obłokach, wiecznie zamyślonego i obłożonego stertą książek. Jednocześnie nie kryje, że nie da się uciec od papierkowej roboty, a biurko i niezliczone ilości woluminów to najlepsi przyjaciele badacza. W końcu stwierdza, że dydaktyka nigdy nie może być dla pracownika akademickiego tylko nudnym dodatkiem, że właśnie przekazywanie Prawdy innym jest jego najważniejszym zadaniem. Dodaje także, że między studentem a profesorem winna zawiązać się nić uczeń-mistrz.
Rozprawa Hellera to fantastyczna lektura dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, jak powinien być ukształtowany warsztat naukowca. To także książka dla osób, które pragną usystematyzować i uporządkować swoje przemyślenia, wizje i własne spostrzeżenia. Napisana jest lekkim, zabawnym językiem, „niemigającym się” jednak od zastosowania niezbędnej terminologii. Całość czyta się szybko i z wielką przyjemnością.
Książka „Jak być uczonym” oprócz walorów merytorycznych posiada też inny atut – przepiękne ilustracje. W publikacji wykorzystano reprodukcje drzeworytów Albrechta Dűrera, systemów geocentrycznych czy ilustracje z książek Jana Heweliusza. Doskonała szata graficzna umila i ubogaca lekturę.
[M. Heller, Jak być uczonym, wybór i oprac. M. Szczerbińska-Polak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009]
„Jedną z największych pasji człowieka jest dążenie do Prawdy” – trudno nie zgodzić się ze zdaniem autora, wszak ludzkość od początku swojego istnienia zastanawia się nad tym zagadnieniem. Prawda może dla każdego oznaczać zupełnie co innego, każdy może jej szukać na swój sposób, jednak badacz w szczególny sposób zobowiązany jest do jej odkrywania. I właśnie to próbuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-08-03
2011-09-01
2011-09-25
2012-02-04
2012-02-12
Jak Prokop Hołownię spotkał…
Już dawno nie czytałam tak dobrej rozmowy. Po tej książce możemy być niemal pewni, że jak następnym razem Marcin Prokop zasiądzie w wygodnej sofie, aby pogawędzić z Szymonem Hołownią, to znów czeka nas arcyciekawy dialog. „Bóg, kasa i rock’n’roll” stanowi bowiem zaprzeczenie wszelkich stereotypów o niemożności jakiegokolwiek porozumienia między wierzącymi a niewierzącymi w Boga.
To, co najbardziej mnie ujęło, to szacunek jakim darzą się obaj rozmówcy. Nie ma mowy o rzucaniu w siebie błotem, niepotrzebnych wrzaskach, tupaniu nogami i obrażaniu się z byle powodu. Zamiast tego mamy walkę na argumenty, czasami bardzo zaciekłą i agresywną, jednakże zawsze mieszczącą się w granicach rozsądku i dobrego smaku. Do tego swobodny język, żarty, ciekawe porównania… Wszystko kipi życiem i autentyczną chęcią poznania racji drugiej osoby. Jednym słowem, poważna książka, przy której non stop się śmiałam.
Marzę o tym, by znalazł się ktoś, kto o wierze podyskutuje ze mną w taki sam sposób, jak to uczynił Marcin Prokop. Równocześnie chciałabym wiedzieć tak wiele jak Szymon Hołownia, który na każde, nawet najbardziej kłopotliwe pytanie znalazł odpowiedź. Ich konwersacja to próba zgłębienia dwóch światów i mechanizmów, które nimi rządzą. To nieustająca chęć wniknięcia w te dwie, jakże odmienne, rzeczywistości.
Ciekawe, że czytelnik zwykle nie opowie się tylko za argumentami jednego z rozmówców. Nieraz zdarzy mu się lawirować, zmieniać swoje stanowiska. Wierzących zachwycą rozdziały poświęcone zakonowi i modlitwie, a w nich piękne, mądre i prawdziwe wypowiedzi Hołowni, pod którymi mogłabym się podpisać obiema rękami. Z drugiej strony nie można pominąć i nie zgodzić się z zarzutami, jakie Prokop kieruje pod adresem współczesnego Kościoła. Tyle, że jak dla mnie Prokopowi po prostu brak wewnętrznej duchowej wrażliwości i trochę wiedzy z zakresu teologii, stąd tak liczne wątpliwości i zarzuty. Hołownia jest pewny swego, doskonale wie, o czym mówi i choć dla wielu może wydawać się gościem, który najadł się halucynogennych grzybków, on właśnie przedstawia świat trochę barwniejszy i ciekawszy.
Czy ktoś tu wygrywa? Nie, bo ta książka nie jest krucjatą prowadzoną w celu zmuszenia kogokolwiek do zmiany postępowania. To wskazówka, jak powinna przebiegać rozmowa, kontakt z kimś, kto nie podziela naszych poglądów. „Bóg, kasa i rock’n’roll” nie czyni podziałów, nie buduje murów, nie rości sobie prawa do oceniania czyjegokolwiek działania. Ona namawia do tego, byśmy rozejrzeli się wokół i udali na spotkanie. Tylko pamiętajmy, że jak Prokop wpadł na Hołownię, to nie zrobiło się łagodniej. Zrobiło się ciekawiej. I o to w tym chodzi.
Jak Prokop Hołownię spotkał…
Już dawno nie czytałam tak dobrej rozmowy. Po tej książce możemy być niemal pewni, że jak następnym razem Marcin Prokop zasiądzie w wygodnej sofie, aby pogawędzić z Szymonem Hołownią, to znów czeka nas arcyciekawy dialog. „Bóg, kasa i rock’n’roll” stanowi bowiem zaprzeczenie wszelkich stereotypów o niemożności jakiegokolwiek porozumienia między...
2012-04-11
Nie doceniamy naszego papieża. Wiemy, że jest i to nam wystarcza. Zapominamy, że ma nam coś do przekazania. Myślę, że z tej niewiedzy wykrystalizował się portret papieża Benedykta XVI jako suchego, szorstkiego, nieugiętego teologa, skupionego bardziej na dogmatach wiary niż na problemach człowieka. A jest zupełnie odwrotnie!
Wydaje mi się, że papież wychodzi właśnie od głębokiej miłości bliźniego i poprzez nią formułuje swoje sądy. Kto nie wierzy, niech przeczyta rozdział poświęcony skandalom seksualnym, jakie w ostatnich latach dotknęły Kościół. Z jakimż żalem i zatroskaniem papież mówi o tej ciemnej karcie w historii naszego Domu. Niczego nie zataja, nikogo nie tłumaczy, boleje nad złem i błaga (tak, błaga!) o wybaczenie i ponowne pokochanie oraz zaufanie Kościołowi. Dostrzega niebezpieczeństwa zagrażające współczesnym ludziom: sekularyzację Europy, osłabienie więzi rodzinnych i społecznych, antyklerykalizm, fascynację bogactwem. Podejmuje się dyskusji na tematy związane nie tylko z problemem molestowania nieletnich przez duchownych, mówi ponadto o znaczeniu Kościoła w procesie zapobiegania i zwalczania AIDS (szczególnie w Afryce), o potrzebie pojednania, ekumenizmie, powołaniu człowieka. Wyjaśnia sprawę biskupa Williamsona, przyznaje się do błędów i zaniedbań, zdecydowanie potępia antysemityzm i wszelkie tzw. kłamstwa oświęcimskie.
Z kart książki wyłania się obraz pasterza zatroskanego, a jednocześnie starającego się o to, by dbać o powierzone mu owce najlepiej jak to tylko możliwe. Benedykt XVI nie potępia człowieka, jest tylko zaniepokojony stopniem jego duchowej ignorancji. Zarazem głęboko wierzy w Nową Pięćdziesiątnicę, w odnowę Kościoła. Pierwszych oznak wiosny w Kościele dopatruje zwłaszcza we wspólnotach w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Zachęca wszystkich chrześcijan, by „nie gasili Ducha”, bo światu potrzebna jest nowa ewangelizacja i stanowcze świadectwo tych, którzy zaufali Jezusowi.
Ta mądra, szczera i pełna ciepła książka pozwala spojrzeć na pontyfikat papieża Benedykta XVI z dystansem, dzięki któremu dostrzec możemy nie tylko porażki, ale przede wszystkim sukcesy, a także zachwycić się tym, że Kościół trwa nadal mimo swych niedoskonałości – bo gdyby zarządzany był jedynie ludzką ręką, już dawno utonąłby w grzechach i zgorszeniach. Wiara, że papież i podległy mu Kościół są prowadzeni przez Boga, jest dla Benedykta XVI kluczowa. To wiadomość pełna nadziei, która stanowi sens i podsumowanie książki.
Nie doceniamy naszego papieża. Najwyższy czas to zmienić. Posłuchajmy zatem Piotra naszych czasów, zaufajmy mu, pozwólmy mu mówić i wspierać nas w procesie dojrzewania w wierze. Na początek jednak przeczytajmy ten wywiad…
Nie doceniamy naszego papieża. Wiemy, że jest i to nam wystarcza. Zapominamy, że ma nam coś do przekazania. Myślę, że z tej niewiedzy wykrystalizował się portret papieża Benedykta XVI jako suchego, szorstkiego, nieugiętego teologa, skupionego bardziej na dogmatach wiary niż na problemach człowieka. A jest zupełnie odwrotnie!
Wydaje mi się, że papież wychodzi właśnie od...
2012-12-22
2012-12-29
Fascynująca historia z irytującym narratorem w tle. Książka do generalnej przebudowy, od której paradoksalnie, przynajmniej do pewnego momentu, nie mogłam się oderwać. Im dalej w las, tym jednak gorzej: nie ubywało niezwykle drażniących i zupełnie niepotrzebnych komentarzy narratora, zakończenie powieści nie miało w sobie cienia pikanterii, niby niespodziewane, aczkolwiek rozczarowujące. Wyglądało to trochę tak, jakby autor pragnął złapać za ogon kilka srok naraz, bo jego opowiadający czasami zdawał się wiedzieć wszystko, potem się od tej wiedzy odcinał, aby następnie bratać się z czytelnikiem (chwilami byłam już pewna, że nakaże mi razem z bohaterami wznieść chociażby puchar wina). Z drugiej strony chciał być postrzegany jako osoba bezstronna, mimo że zdarzało mu się spacerować razem z bohaterami utworu. Na szczęście narrator to jedyna postać, nad którą Andrzej Bart nie panuje.
Pomimo niedociągnięć formalnych książki w Hiszpanii nawróconego don Juana naprawdę chce się przebywać. Bohaterowie są przekonujący i trudno ich nie polubić, nawet wówczas, gdy odwodzi nas od tego głos kogoś, kto pragnie wiedzieć więcej i lepiej. Interesująco zarysowany wątek miłosny do końca pozwala żywić nadzieje, że don Juan zerwie swój habit i przejdzie do ataku. Bo mimo że dużo starszy, wciąż fascynuje kobiety… Do tego potyczki, trupy (nie mam pojęcia, dlaczego Bart nie pociągnął wątku Antonia i nie raczył oświecić nas w jego sprawie), uczty, inkwizycja, królowa i ktoś przebrany za… Słowem, świat jak z dawnych kronik, za którym wielu z nas tęskni.
Don Juan powraca, by podjąć się ostatniego zadania. Towarzyszenie mu, za sprawą wyżej wymienionych autorskich niedociągnięć, tylko czasami bywa przyjemne. Ale kto wie, może legendarny uwodziciel nie przepadł i jeszcze o nim usłyszymy? Oby tylko w lepiej napisanej powieści.
Fascynująca historia z irytującym narratorem w tle. Książka do generalnej przebudowy, od której paradoksalnie, przynajmniej do pewnego momentu, nie mogłam się oderwać. Im dalej w las, tym jednak gorzej: nie ubywało niezwykle drażniących i zupełnie niepotrzebnych komentarzy narratora, zakończenie powieści nie miało w sobie cienia pikanterii, niby niespodziewane, aczkolwiek...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-11
2013-01-20
2013-01-29
2013-02-19
Jak powinna brzmieć dobrze napisana książka, traktująca o ludzkim cierpieniu? Na pewno nie tak. Zastanawiam się, jak redaktorzy po raz pierwszy czytający całość mogli pozwolić na jej wydrukowanie w tym kształcie. Jeżeli motywowało ich tylko współczucie, chęć pomocy i spełnienia marzeń niepełnosprawnej osoby bądź poparcie wyrażone dla autora przez znane postaci, to naprawdę nasza literatura znajduje się na krawędzi, z której niedługo spadnie.
Rozumiem, że kiedy skrzywdzą nas ludzie mamy prawo, a już zwłaszcza w takiej książce, wydać o nich negatywną opinię, podzielić się naszym poczuciem zdrady i zawodu. Trzeba to jednak umieć zrobić w odpowiedni sposób. Na miejscu wielu osób oskarżanych przez narratora zastanowiłabym się, czy aby przypadkiem nie wnieść do sądu pozwu o zniesławienie. Czytając bowiem opowieść Mariusza Rokickiego paradoksalnie odczuwałam współczucie dla osób krzywdzących bohatera, a nie dla niego samego. Chcę wierzyć (być może naiwnie), że był to wynik niefortunnych sformułowań autora, a nie szczerze pielęgnowanej przez niego nienawiści.
W książce pada sporo słów dotyczących wiary. To piękne, że autor postanowił zawierzyć się Bogu, ale sposób, w jaki to robi na co dzień, przypomina postawę małego dziecka (i to wcale nie w znaczeniu ewangelicznym!). Określenia typu Bozia doprowadzały mnie podczas czytania do szału. Dla mnie świadczą o niedojrzałości wyznawanej wiary, a nie o nawiązaniu osobowej, przyjacielskiej relacji ze Stwórcą.
Rokicki chciał, żeby ta opowieść była przestrogą dla tych, którzy uwielbiają skoki do wody lub wykonują je pod wpływem chwili i kłębiących się wówczas w głowie emocji. To zadanie zostało spełnione, ale mogłoby mieć większy wydźwięk, gdyby ktoś dostatecznie wytrwale i uparcie popracował z autorem nad ostatecznym wyglądem całości. W tej formie bowiem przedstawiona historia staje się jedynie komicznym zbiorem podziękowań, oskarżeń i wynaturzeń człowieka, który przeżył w życiu prawdziwą tragedię.
Jak powinna brzmieć dobrze napisana książka, traktująca o ludzkim cierpieniu? Na pewno nie tak. Zastanawiam się, jak redaktorzy po raz pierwszy czytający całość mogli pozwolić na jej wydrukowanie w tym kształcie. Jeżeli motywowało ich tylko współczucie, chęć pomocy i spełnienia marzeń niepełnosprawnej osoby bądź poparcie wyrażone dla autora przez znane postaci, to naprawdę...
więcej Pokaż mimo to