-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2024-01-07
2023-11-27
Nie będę ukrywać, że głównym powodem, dla którego sięgnęłam po książkę Pauliny Wilk „Pojutrze. O miastach przyszłości”, była chęć przeczytania zaledwie dwóch jej rozdziałów poświęconych miastom Korei Południowej. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, po lekturze całości, stwierdziłam, że ta książka ma czytelnikowi o wiele więcej do zaoferowania, niż przypuszczałam. Paulina Wilk opisuje tu miasta, które istnieją od bardzo dawna i wraz z nieustannym rozwojem próbują dostosować się do wciąż nadchodzącej przyszłości, czyli tytułowego pojutrza, a także miasta, które zaczęły być tworzone i powstały tylko i wyłącznie z myślą o czasie, który dopiero przed nami. Autorka czyni to w bardzo umiejętny i niezwykle atrakcyjny sposób. Perspektywę historyczną i obiektywną łączy z tą w pełni subiektywną związaną z podróżami, dzięki którym sama, bezpośrednio, naocznie, poznała zaprezentowane w książce miasta i – myślę, że można tak powiedzieć - doświadczyła ich. Opisy są przy tym bardzo interesujące literacko i językowo. Styl Pauliny Wilk wydaje się nie do podrobienia, nie jest prosty i oczywisty. Można domniemywać, że jest przeznaczony dla czytelnika zaangażowanego, niespiesznie delektującego się słowem pisanym i skrywaną za nim treścią. Autorka pisze o dziewięciu miastach z różnych obszarów kulturowych oraz różnych szerokości geograficznych. Tę miastową opowieść rozpoczyna od Dubaju, w którym znajduje się jeden z najdroższych fragmentów lądu na Ziemi, a mianowicie Palma Dżumajra – sztucznie stworzona wyspa usypana z piasku wyłowionego z dna mórz. Dubaj to przepych, perfekcja, fałszerstwo i marnotrawstwo w jednym. Autorka nazywa go „beniaminkiem doby urbanizacji” oraz „ostateczną destynacją ludzkości”. Oprócz Dubaju, zaprezentowane jest tu także inne miasto Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jest to Masdar, miasto eksperymentalne, w którym mieszkają głównie studenci, pracownicy naukowi, inżynierowie i biznesmeni. Nie rozwija się on jednak zgodnie z oczekiwaniami twórców, może dlatego, że ma to być pierwsze na świecie miasto eko i smart, a nie wszyscy są na to gotowi. Masdar ma być miastem dla pieszych, z dużą ilością baterii słonecznych. Jako pierwsze na świecie ma wytwarzać znacznie więcej energii, niż zużywa. Podobają mi się porównania stosowane przez autorkę, według niej znajdują się tu wieżowce „w stylu petrodolarowego baroku” i można się tu poczuć jak „jedna z postaci laboratoryjnej sagi”. Są to jednak tylko dwa przykłady wyrwane z kontekstu. Klimatu językowego nie sposób opisać, by go poczuć, książkę tę po prostu trzeba przeczytać. Kolejnym miastem zaprezentowanym w „Pojutrze” jest Kampala, stolica Ugandy, skąd właśnie zabiera się do innego świata między innymi piasek oraz wycięte drzewa. Jest to miasto, w którym mieszka około dwóch milionów mieszkańców, wszechobecna jest tu korupcja i naprawianie odpadów z reszty świata. Ludzi zabija malaria, AIDS, nowotwory i smog, a mimo to jedna Ugandyjka rodzi średnio siedmioro dzieci. Co za kontrast wobec wspomnianego Dubaju i Masdaru. Nie inaczej jest w Bombaju, gdzie czuć „opary dengi i dyzenterii zmieszane ze słodyczą jaśminu i krwawych plwocin”, a także w Limie, gdzie są ludzie z ulicy, recydywiści, narkomani, bezdomni i chorzy psychicznie. Oni też chorują, na nieuleczalną odmianę gruźlicy odporną na antybiotyki. Zupełnie inaczej jest w Kopenhadze, która uchodzi za najszczęśliwsze miasto świata, gdzie jest stosunkowo ciszej, zdrowsze powietrze i pitna woda w kranach. Jak pisze Paulina Wilk, „Nibylandia”, „uniwersalny symbol najlepszego miejsca do życia”. Spośród miast przywołanych przez autorkę, najbliżej Korei Południowej znajduje się Singapur, miasto – państwo, który stał się niepodległą republiką dopiero w 1965 roku. W „Pojutrze” czytamy, że tutaj ludzie nie znają upadków, biedy, konfliktów i niepewności. Nie ma dyskryminacji, łapówek i oszustw, jest za to bardzo surowe prawo uwzględniające nawet karę śmierci. Nie ma kryzysu mieszkaniowego, ceni się edukację, a mimo to dzieci rodzą się tu najrzadziej na całym świecie, co bez wątpienia podyktowane jest brakiem swobód obywatelskich oraz koniecznością zachowania bezwzględnego posłuszeństwa. Prawdziwą ucztą, którą pozostawiłam na sam koniec, są tu jednak dla mnie rozdziały dotyczące dwóch południowokoreańskich miast – Seulu i Songdo. Przybliżając czytelnikowi Seul, Miasto Specjalne, Paulina Wilk zwraca uwagę na ogromne podobieństwo większości Koreańczyków do siebie nawzajem. Pisze o nich jako o „jednej, multiplikowanej w nieskończoność postaci”, co w bezpośredni sposób wiąże się z wszechobecnymi w Korei operacjami plastycznymi. Koreańczycy dostosowują się do ogólnie przyjętej „matrycy”, usuwając sobie podwójne powieki, wyszczuplając żuchwę, prostując nosy i wydłużając kończyny. Brak tu różnorodności, co sprawia, że autorka odważa się nazwać Seul „królestwem skoordynowanego podobieństwa”. Jest za to niespotykana synchronizacja, ludzka miniaturyzacja i urbanistyczna maksymalizacja. Granice miasta wciąż się rozrastają, sprawiając wrażenie, że przestają istnieć. Mieszka tu już około dwudziestu pięciu milionów ludzi. Pisząc o Seulu, Paulina Wilk dużo miejsca i uwagi poświęca technologizacji, w tym rozwojowi sztucznej inteligencji, co istotnie pozwala uznać Seul za prawdziwe miasto przyszłości. Są tu holokoncerty z hologramami muzyków, ludzie i maszyny przenikają się, tworząc niemal jeden organizm. Straszna jest ta wizja, w której przecież już od jakiegoś czasu żyjemy, w której urządzenia zastępują ludzi, obojętność wobec drugiego człowieka zastępuje zaś czułość względem inteligentnych przedmiotów. To „pojutrze” jest bardzo przewrotne, bowiem taka jest już nasza codzienność. Ludzie, choć mogą być blisko siebie, oddalają się za pośrednictwem używanych urządzeń. Podprogowo odczytuję tu głos przestrogi, ostrzeżenia i przebudzenia, którym autorka chciałaby otworzyć oczy ślepym na rzeczywistość, a otwartym na wirtualność. Przywołuje awatara T.me i tworzoną przez niego iluzoryczność świata. Urządzenia spełniają wszelkie potrzeby i zachcianki człowieka, który w tym idealnym świecie technologii ma pozostawać niemal w bezruchu, „przemieszczanie się to ostateczność”. Taki Seul to świat samotności, bezsenności i przyszłości obecnej już teraz, czego najlepszym przykładem i dowodem zdaje się być Dongdaemun Design Plaza. Jeszcze bardziej smutny obraz wyłania się z opisu Songdo, w którym prawie nikogo nie ma. Jest pełna infrastruktura, są ulice, domy, sklepy, place zabaw, brak tylko mieszkańców, którzy w choć minimalnym stopniu użyliby tego miasta. Wszystko wygląda jak nienaruszone. W teorii Songdo ma być wielofunkcyjnym i międzynarodowym miastem przyszłości, nie do życia i przebywania, lecz do prowadzenia interesów. Budynki są ogromne, podkreślając południowokoreańskie pragnienie wielkości i uświadomienie ludziom ich małości, głównie przyjezdnym z zagranicy. Gigantyczne ma być nie tylko to miasto, ale także cały ciąg miast, bo wszystko wskazuje na to, że z czasem Inczhon, Songdo i Seul staną się niemal jednym żywym miejskim tworem. Autorka spaceruje po tym mieście przyszłości niczym pionek po planszy gry i rzucając kostką, wyznacza dalszy kierunek zwiedzania. Chyba najbardziej urzekła mnie znajdująca się w tym mieście budka z półkami wypełnionymi książkami oraz kawiarnia, na której szklanej witrynie napisane zostały słowa: „Nie martw się, wszystko będzie wspaniale.” Z tymi słowami chciałabym pozostać po lekturze książki na długo. Chciałabym, by trafiły one także do wielu innych czytelników, dlatego bardzo polecam „Pojutrze”. Dla mnie ta książka okazała się bardzo dużym pozytywnym zaskoczeniem, tym bardziej, że przeczytałam ją niemal przez przypadek. Życzę sobie znacznie więcej takich przypadków.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid02aUubFmjpH597AoMe4mny8QVEajS5N9ZgdknPmf6zbxkLYSCQ1gPMMgnXTuTtAgQal
Nie będę ukrywać, że głównym powodem, dla którego sięgnęłam po książkę Pauliny Wilk „Pojutrze. O miastach przyszłości”, była chęć przeczytania zaledwie dwóch jej rozdziałów poświęconych miastom Korei Południowej. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, po lekturze całości, stwierdziłam, że ta książka ma czytelnikowi o wiele więcej do zaoferowania, niż przypuszczałam. Paulina Wilk...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-09
Sięgnęłam po „Starszą panią z nożem” Gu Byeong-mo, ponieważ przeczytałam jej debiut literacki, „Piekarnię czarodzieja”, i uznałam, że autorka ma duży potencjał do tworzenia bardzo poważnych historii. Magia obecna w „Piekarni…” sprawiła jednak, że powieść stwarzała pewną iluzję nieprawdopodobieństwa. W „Starszej pani z nożem” autorka zrezygnowała z elementów magicznych, co spowodowało, że fabuła do samego szkieletu, na którym się opiera, sprowadzona została do niewyobrażalnej wręcz brutalności. Nie będę ukrywać, że dla mnie „Starsza pani z nożem” to duże rozczarowanie. Spodziewałam się czegoś o wiele lepszego, zwłaszcza że po „Piekarni…” miałam duże oczekiwania. Czytanie książki o kobiecie, która morduje tudzież „eliminuje chorych”, nie sprawia mi przyjemności, nie zachęca mnie także do dalszego zgłębiania jej literackich losów. Niemniej jednak lekturę tej książki ukończyłam, choć i zakończenie nie za bardzo mnie usatysfakcjonowało. Bardzo rzadko zdarza mi się mieć tak negatywne odczucia wobec książki. Zaznaczam jednak, że to tylko moja subiektywna ocena, bynajmniej nie zniechęcam do lektury, każdy czytelnik powinien sam zmierzyć się z tekstem literackim i na podstawie znanych mu kontekstów, a także własnej wiedzy i życiowych doświadczeń uformować właściwą dla niego interpretację i ocenę dzieła. Blurb znajdujący się na okładce informuje czytelnika, że Rógszpona jest „płatną zabójczynią z pokaźną kolekcją noży”. Zdradza też, że do jej zguby mogą doprowadzić emocje i szeroko rozumiana empatia. Bezpośrednio nakierowuje przy tym uwagę odbiory na postać sześcioletniej Kang Haeni, której osoba staje się poniekąd powieściowym spiritus movens. Zdziwiła mnie informacja, że książka ta stała się w Korei Południowej bestsellerem, ciekawa jestem recenzji „Starszej pani…” tworzonych przez zwykłych południowokoreańskich czytelników. Blurb informuje także, że ta powieść Gu Byeong-mo przełamuje znane stereotypy. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Nie każda książka przedstawiająca postać morderczyni na zlecenie koncentruje się bowiem na pęknięciach w jej rysie osobowościowym. Jak czytamy w powieści, od tego typu specjalisty oczekuje się szybkości, dokładności, precyzji i talentu do obsługi klienta. Rógszpona odznacza się tymi cechami, choć jej wiek i kondycja coraz bardziej utrudniają jej wykonywanie zleceń. Ponadto, okazuje się, że mimo złych doświadczeń z dzieciństwa i młodości, gdzieś w głębi duszy jest wrażliwą osobą. Wrażliwość ta zaskakuje jednak nie tylko świat, w którym żyje, ale przede wszystkim ją samą. Niespodzianką od losu okazują się chociażby Kłopotka i mała Haeni, z drugiej jednak strony są one słabością, które w jednej chwili mogą pociągnąć Rógszponę na sam skraj urwiska. Tę obawę pogłębia wyraźnie odczuwana przez bohaterkę presja przejścia na emeryturę konfrontowana z wizją samotności oraz starczej bezradności. Trzeba przyznać, że zakres fabularny jest dość niekonwencjonalny, jednak jego literacki potencjał – moim zdaniem – nie został wykorzystany. Mimo oryginalności i pięknego przesłania, że każdy może okazać się człowiekiem o wielkim sercu, zdecydowanie dominującym elementem powieści jest jej brutalność. Opisy zbrodni i walk są zbyt dokładne, by czytało się to swobodnie. Z tego też powodu lektura tej książki i tworzenie recenzji trwały w moim przypadku zdecydowanie za długo. W dużej mierze wynikało to z faktu, że chciałam szybko pożegnać się z tą książką i odłożyć ją na półkę, a jednocześnie w ogóle nie miałam ochoty poświęcać jej swoich myśli. Nie wiem, dla jakiej kategorii wiekowej czytelnika przewidział tę książkę wydawca, ale myślę, że na okładce bądź bezpośrednio przed tekstem powieści powinno znaleźć się ostrzeżenie o brutalności fabuły i języka, by zbyt młodzi lub wrażliwi czytelnicy mieli świadomość, z jakim tekstem przyjdzie im się mierzyć. Książka, poza brutalnością stricte fizyczną, porusza temat także brutalności psychicznej i ludzkiej obojętności. Bardzo dobrze autorka ukazała ten temat na przykładzie pomocy i pytań stawianych w związku z jej udzielaniem. Czy pomoc to element ludzkiej natury czy też obowiązek etyczny? Gu Byeong-mo zobrazowała tę kwestię w dość zróżnicowany sposób, ukazała Rógszponę pomagającą Kłopotce i starszemu panu zbierającemu makulaturę, a także doktora Kanga pomagającego zranionej w walce zabójczyni, ukazała jednak również anonimowy tłum ludzi, którzy odsuwają się z niepokojem od zabitego w metrze mężczyzny, by tylko nie udzielić mu pomocy. Książka stawia ważne pytania, na które każdy czytelnik powinien odpowiedzieć sobie sam, nie jestem jednak przekonana, by do tego celu potrzebne były makabryczne opisy. „Starsza pani z nożem” zapewne trafi na swoich czytelników, mnie co prawda nie uwiodła, ale co by to był za literacki świat, gdyby wszyscy czytali dokładnie to samo i dokładnie tym samym się zachwycali?
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid0Y2GcLfbu7DQt2yhFPgdDiBFQEQn5KKSDk82oS5cVh7PqYgjSecugdD9vhg7eE1LCl
Sięgnęłam po „Starszą panią z nożem” Gu Byeong-mo, ponieważ przeczytałam jej debiut literacki, „Piekarnię czarodzieja”, i uznałam, że autorka ma duży potencjał do tworzenia bardzo poważnych historii. Magia obecna w „Piekarni…” sprawiła jednak, że powieść stwarzała pewną iluzję nieprawdopodobieństwa. W „Starszej pani z nożem” autorka zrezygnowała z elementów magicznych, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-28
„Autobiografia śmierci” to pierwszy na polskim rynku wydawniczym tom poetycki południowokoreańskiej poetki, Kim Hyesoon. Autorka do tej pory opublikowała czternaście tomów poezji, ten w całości poświęcony tematyce śmierci został wydany w roku 2016. Blurb, jeszcze przed lekturą wierszy, informuje czytelnika, że omawiany zbór to medytacja tudzież refleksja dotycząca śmierci, która – według poetki – nie jest doświadczeniem jednostkowym, lecz zbiorowym, nie jest też ostateczna, lecz cykliczna i tętniąca życiem. Muszę przyznać, że lektura tych wierszy, ich tematyka oraz forma dość mocno przytłoczyły mnie siłą swojego przekazu. Proces zagłębiania się w zamysł poetycki i próby interpretacji tekstów zalały mnie bardzo realną falą przygnębienia, ale i niezrozumienia. Osobiście, nie doszukałam się tu akcentu tętniącego życiem. Zdecydowanie inaczej jest z cyklicznością śmierci, do której bezpośrednio odwołuje się konstrukcja całego tomu poetyckiego. Poszczególne wiersze są ponumerowane jako dni, od pierwszego do czterdziestego dziewiątego, zgodnie z buddyjskim przeświadczeniem, iż od śmierci ludzką duszę i świadomość dzieli do kolejnych narodzin dokładnie czterdzieści dziewięć dni. Do reinkarnacji poetka nawiązuje między innymi w tekście zatytułowanym „Seul, księga umarłych” będącym dodatkowym potwierdzeniem, że autorka opisuje pewne przeżycia i doznania „koreańskie” wynikające bezpośrednio z kultury i religii obecnych na Półwyspie Koreańskim. W tekście tym poetka mówi wprost, że śmierć to zgaśnięcie świecy, beztęsknota zaczynająca się od „pierwszej kropli pożegnania wkłutej w żyłę”. Wyraża także pewność, że ktoś kiedyś po śmierci przejmie ciało zmarłego („Nim w twym ciele zapali się świeca kogoś innego”). Zaczynając jednak czytać „Autobiografię śmierci” niejako chronologicznie, rozpoczynamy lekturę „Podróżą do pracy”, czyli Dniem pierwszym. Wiersz przedstawia martwą kobietę wyrzuconą z pociągu, która jest traktowana niczym śmieć. O wiele straszniejsza jest jednak rzeczywistość ludzi pozostających przy życiu, bowiem są oni na jej los całkowicie obojętni. Ludzie okradają martwych, robią im zdjęcia, skupiają się na nic nieznaczących elementach codzienności, a nie na sprawach fundamentalnych, ostatecznych. Takie jest otwarcie autobiografii śmierci, o której dowiadujemy się od poetki, że jest ona realna i brutalna, jest zdarzeniem losowym, po którym stopy nie pozostawiają już żadnych śladów. Śmierć to rozpad w samotności, koniec serca i oddechu, ciemność, nagość, przemiana substancji chemicznych ciała – „jak u łososia, który zakończył swą podróż na brzegu rzeki”. Śmierć to zimno i samotność, to „zrzucanie siebie z siebie”, pustka, sen, przejście niczym przeprawa statkiem na wyspę, smród i „chorobliwe widowisko”, znikanie, odpuszczanie samej siebie. Śmierć to kłamstwo, szaleństwo, „bolesna halucynacja”, brak nadziei, brak oddechu, „gorzki koniec”, nieobecność i wyparowanie z rzeczywistości. Przerażający w tym tomie poezji jest naturalizm. Poetka bez żadnego zawoalowania pisze, że śmierć to gnicie, ciało zmarłego jest gniazdem dla różnego rodzaju robaków, które są pochowane w brwiach, uszach, ustach, oczach, pod paznokciami i na skórze („Gniazdo”), wrona wije gniazdo we włosach zmarłego, czarne kozy chcą się wgryźć w bębenki uszu, na stopach zaś są dwa martwe ptaki („Matka śmierci”). Kim Hyesoon wyraża w swej twórczości przekonanie, że śmierć człowieka rozpoczyna się już w chwili jego narodzin, powolnym umieraniem jest menstruacja, „każdy dzień jest wigilią śmierci”. Po śmierci człowieka tęsknią za nim nawet jego rzeczy („Kiedy odchodzisz”), czasem można odnieść wrażenie, że zmarli nie potrafią rozstać się ze światem żywych, nawet śmierć nie jest gwarancją zapomnienia o cierpieniach („Nad rzeką formaliny”), dlatego trzeba ją odłączyć od respiratora, by ostatecznie stała się przeszłością („Uduszenie”). Poetka pisze także, że po śmierci nasze ciało nie jest nam do niczego potrzebne i to za życia należy rozważyć, co należałoby z nim zrobić („Śmierć magicznie zakrzywia przestrzeń”). Można dopatrywać się tu konkretnych odniesień do transplantacji. Wiersze Kim Hyesoon są bardzo przygnębiające, wywołują myśli ostateczne i niemal paraliżują swoją bezpośredniością, zwłaszcza gdy poetka wspomina o tym, czego efektem może być śmierć. Jednym z takich przykładów jest wiersz „Sekcja zwłok” nawiązujący do krwawo stłumionego przez siły rządowe powstania w Gwangju w roku 1980. Perspektywa ofiary, która doznała bestialskiego traktowania, tylko pogłębia smutek towarzyszący lekturze „Autobiografii śmierci”. Sięgnęłam po tę poezję, ponieważ moje zainteresowania literackie w dużej mierze dotyczą literatury południowokoreańskiej, poza tym blurb jednoznacznie informuje, że „w świecie poezji koreańskiej nie ma obecnie większej osobistości niż Kim Hyesoon”. Kierowały mną więc cele głównie poznawcze, ale i nadzieja na prawdziwą ucztę poetycką, zwłaszcza po lekturze „Histerii” Kim Yideum. Choć nie mogę odmówić „Autobiografii śmierci” walorów poetyckich, niestety, okazała się ona dla mnie zbyt przytłaczająca, a przez to rozczarowująca. Prawdopodobnie przez jej bezpośredniość. Trzeba przyznać, że poetka nie boi się tematów trudnych i kontrowersyjnych. Świadomie lub nie, szokuje. Myślę, że do lektury tych wierszy nie będę już wracać. Nie polecę też lektury tego tomu żadnemu czytelnikowi. Uważam, że sięgnięcie po tę książkę powinno być w każdym przypadku wynikiem samodzielnej i świadomej decyzji. Lektura tych wierszy, ich emocjonalny odbiór i interpretacja mogą bowiem pozostawić trwały ślad w psychice czytelnika.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid02L5m5YZhDTCSqLeMNTXjRQUwAxvuRMPDvoVH5wQ7M2K7sjbawbNLatVeun4ks8Znol
„Autobiografia śmierci” to pierwszy na polskim rynku wydawniczym tom poetycki południowokoreańskiej poetki, Kim Hyesoon. Autorka do tej pory opublikowała czternaście tomów poezji, ten w całości poświęcony tematyce śmierci został wydany w roku 2016. Blurb, jeszcze przed lekturą wierszy, informuje czytelnika, że omawiany zbór to medytacja tudzież refleksja dotycząca śmierci,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-02
Pak T`aewŏn to wybitny pisarz koreański, który urodził się w 1909 roku w Seulu, w czasie wojny koreańskiej z niewyjaśnionych przyczyn przeszedł jednak na „komunistyczną Północ”, co sprawiło, że już nigdy nie powrócił na Południe, a tym samym już nigdy nie przeszedł się ulicami Seulu. Nim jednak do tego doszło, w roku 1934 stworzył jedno z najwybitniejszych swoich dzieł – „Dzień z życia pisarza Kubo”, dzięki któremu mamy możliwość poznawać Seul jeszcze wraz z autorem. Powieść można uznać za dzieło autobiograficzne, ponieważ powieściowego Kubo i Pak T`aewŏna łączy bardzo dużo elementów, poza tym – już po publikacji powieści – pisarz był nazywany Kubo, co z czasem przerodziło się w jego pseudonim artystyczny. Powieść ma także walor historyczny, ponieważ powstała w czasie, gdy Japończycy okupowali Koreę. Dzięki lekturze można więc bodaj pośrednio poznać życie Koreańczyków żyjących w zniewolonej ojczyźnie. Kubo ma dwadzieścia pięć lat, nie ma żony i stałej pracy, nie ma też pieniędzy, ale stanowi stałe źródło zmartwień swojej matki, która nieustannie martwi się o niego. Kubo opuszcza dom około południa i wraca bardzo późną nocą, włóczy się po ulicach, odwiedza różne miejsca, spotyka ze znajomymi, ogólnie rzecz biorąc, czyni obserwacje, które mogłyby mu się przydać w pracy twórczej, jest bowiem pisarzem i czasem udaje mu się sprzedać jakiś rękopis. Kubo jest bardzo dobrze wykształcony, studiował nawet w Tokio, jest jednak bardzo wątłego zdrowia – cierpi na neurastenię, chorobę ucha środkowego i degenerację siatkówki. Nie najlepiej czuje się pod względem psychicznym, odczuwa smutek, ogromną samotność i „splin starego kawalera”, brakuje mu celu i sensu życia, przemierza ulice zgodnie z tym, jak go przysłowiowe nogi poniosą, nieustannie poszukując osobistego szczęścia, próbując choć w małym stopniu odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka jest jego prawdziwa istota i jak wiele tak naprawdę potrzeba, by człowiek mógł powiedzieć, że jest szczęśliwy. Kubo marzy o niezależności finansowej, o podróżach, o dzieleniu swych radości z przyjaciółmi i o miłości, która być może czeka gdzieś na niego. Oddala się w ten sposób od ideologii konfucjanizmu, ale przecież jest to już wiek XX i choć Korea pozostaje pod okupacją, to nie jest ona już krajem odizolowanym od reszty świata i wpływy Zachodu także i tu są coraz bardziej widoczne, o czym świadczy chociażby możliwość słuchania w koreańskiej kawiarni „Valse Sentimentale” w wykonaniu Mischy Elmana, słynnego amerykańskiego skrzypka pochodzenia żydowskiego. Nie bez znaczenia jest tu także modernologia, której oddaje się powieściowy pisarz, bada więc współczesne trendy i obyczaje, a także artystyczne reakcje na nowoczesność. Kubo cały dzień przemieszcza się po Seulu, dzięki temu wiemy, że w latach 30. XX wieku można było spacerować mostem Kwanggyo, stać na skrzyżowaniu przy Chongno, odwiedzić dom towarowy Hwashin, przejechać się tramwajem, stać przed bramą Tongdaemun, Taehanmun, Namdaemun oraz Kwanghwamun, ponadto, w Seulu był Bank Chosŏn, Hotel Chosŏn, Dworzec Główny, a także most nad rzeką Hangang. Z dzisiejszej perspektywy wręcz niewiarygodnie brzmi informacja, powtórzona w książce dwukrotnie, że Seul wcale nie jest wielkim miastem. Akcja powieści dzieje się, zgodnie z jej tytułem, w trakcie jednego dnia, jednakże różnego rodzaju wspomnienia i przemyślenia Kubo przenoszą czytelnika także do wydarzeń z jego młodości. Wspomina, że w wieku czternastu lat zakochał się bez wzajemności w siostrze swego przyjaciela, wspomina kobietę, w której zakochał się w Tokio, lecz nie walczył o tę miłość, pokierowany tchórzostwem, wreszcie – jadąc tramwajem – dostrzega dziewczynę, którą spotkał rok wcześniej i z którą mógłby się nawet ożenić. Podczas swojej całodziennej wyprawy po Seulu Kubo odwiedza kawiarnię, prawdopodobnie Salon Nangnang otworzony przez koreańskiego malarza Sunsŏka, trafia na Dworzec Główny, gdzie potęguje się jego samotność z powodu braku ludzkiej życzliwości, wstępuje do kolejnej kawiarenki – „Jaskółki” – prowadzonej w rzeczywistości przez wybitnego koreańskiego poetę i pisarz, Yi Sanga. Warto nadmienić, że pisarze przyjaźnili się ze sobą i w polskim wydaniu „Dnia z życia pisarza Kubo” znajdują się rysunki stworzone właśnie przez Yi Sanga. Zarówno Pak T`aewŏn, jak i Kubo nie stronili od literatury, wręcz przeciwnie było to ich główne życiowe zainteresowanie. Kubo wyznaje w powieści, że już w wieku dziewięciu lat przeczytał klasyczny tekst koreański „Opowieść o Ch`unhyang”, ale już jako dorosły człowiek wciąż miał wyrzuty sumienia, że nie przeczytał ani jednej strony „Czerwonych płomieni” Ch`oe Haksonga, koreańskiego pisarza, dziennikarza i krytyka o lewicowych przekonaniach. W rozmowie z kolegą Ch`oe zgadza się, że „Smutna melodia z buddyjskiego klasztoru” Ch`oe Tokkyŏna i „Opowieść o złodzieju nad złodziejami” Yun Paeknama to arcydzieła literackie. Najważniejszym jednak w kontekście interpretacyjnym dziełem jest tutaj kolejny powiew Zachodu – „Ulisses” Jamesa Joyce`a, do którego nawiązuje poeta i dziennikarz, a zarazem przyjaciel Kubo, utożsamiany przez historyków literatury z Kim Kirim, poetą i członkiem grupy artystycznej „Stowarzyszenie Dziewięciu”, do której należał także sam Pak T`aewŏn. „Ulisses” to niewątpliwa inspiracja dla T`aewŏna – tak, jak Leopold Bloom wędrował przez jeden dzień po Dublinie, tak Kubo wędrował po Seulu. Ponadto, powieść T`aewŏna również odznacza się techniką strumienia świadomości, widoczne jest to zwłaszcza w tych momentach, gdy Kubo poddaje się biegowi swoich myśli, spacerując samotnie lub kompletnie nie słuchając swoich rozmówców podczas spotkań z nimi. Nie będę zdradzać szczegółów całej wyprawy po Seulu i jej literackiego oraz realnego finału, by nie zniechęcić do lektury tych, którzy mieliby ochotę sięgnąć po to dzieło. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie jest to tekst obliczony na zawrotną akcję, romantyczne relacje międzyludzkie czy też wzruszające opisy pobudzające duszę czytelnika do niekończących się przemyśleń. Mimo to trzeba również wiedzieć, że powieść „Dzień z życia pisarza Kubo” jest bardzo ważnym utworem literackim dla wielu koreańskich pisarzy i czytelników, że wzorowali się na nim inni twórcy, dokonując niejednokrotnie jego reinterpretacji. Nie ulega także wątpliwości, że książka ta ma bardzo duże znaczenie historyczno-literackie. Z pewnością usatysfakcjonowani jej lekturą będą wielbiciele literatury koreańskiej tudzież literatury z nurtu strumienia świadomości. Obawiam się jednak, że przypadkowy czytelnik może nie poznać się na jej wartości i odczuć duże rozczarowanie.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid0boDR7FrzWhCJeSgXumG5MZKyZ3EWx1qs7eChrX3Z6dWQkUZABxkQucjjhkPzJvgKl
Pak T`aewŏn to wybitny pisarz koreański, który urodził się w 1909 roku w Seulu, w czasie wojny koreańskiej z niewyjaśnionych przyczyn przeszedł jednak na „komunistyczną Północ”, co sprawiło, że już nigdy nie powrócił na Południe, a tym samym już nigdy nie przeszedł się ulicami Seulu. Nim jednak do tego doszło, w roku 1934 stworzył jedno z najwybitniejszych swoich dzieł –...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-01
„Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” Sehee Baek to książka bardzo wyjątkowa. Niezbyt często zdarza się bowiem, by autor dzielił się z czytelnikami nie tylko swoim życiem, co potęguje wyjątkowość książki poprzez zawarte w niej wątki autobiograficzne, ale przede wszystkim swoimi problemami psychicznymi, dokonując zapisu własnej psychoterapii po uprzednim nagraniu rozmów prowadzonych z psychiatrą. Książka przedstawia zatem problemy psychiczne osoby dorosłej uwikłanej w trudne relacje z własną matką, starszą siostrą, partnerami, znajomymi i przyjaciółmi, w ogólnym ujęciu zaś z szeroko rozumianym środowiskiem społecznym, w którym przyszło jej żyć. Jest to książka ważna, bowiem ukazuje ona czytelnikowi konkretną i wiarygodną, bo wynikłą z doświadczeń życiowych autorki, postawę człowieka, który opierając się z całych sił różnym uprzedzeniom i stygmatyzacji, podejmuje walkę o własne zdrowie i życie, o całą swoją przyszłość, o realizację wydawać by się mogło utopijnej wizji szczęśliwego życia. Ponadto, dzieli się swoimi zmaganiami i doświadczeniem, udzielając jednocześnie wsparcia czytelnikowi, który być może mierzy się z podobnymi problemami co narratorka książki. Abstrahując jednak od postaci autorki, książka przedstawia osobę, która od dziecka była lękliwą introwertyczką i popadała w melancholię, osobę, która doświadcza huśtawki emocjonalnej, popada w skrajności, odczuwa lęk przed ludźmi, nieustannie porównuje się z innymi i krytykuje samą siebie za to, że nie spełnia ich oczekiwań, wikła się w toksyczne relacje, które pogarszają jej stan psychiczny, jednocześnie jest zależna od innych i żyje w ciągłym poczuciu winy. Pacjentka ma ogromną obsesję na punkcie swojego wyglądu, idealizuje zarówno siebie, jak i otaczający ją świat, przejawia skłonność do mitomanii i zapewniania swoich rozmówców, że przeżywała dokładnie to samo, co oni doświadczają obecnie, odczuwa potrzebę zwracania na siebie uwagi, ma mentalność ofiary, nade wszystko zaś jest osobą skrajnie zerojedynkową. Jak widać, portret psychologiczny tej postaci jest bardzo złożony i wielowymiarowy. Autorka, we wstępie do książki, sama stwierdziła, że zdiagnozowano u niej dystymię, czyli przewlekłą depresję. Odznacza się ona jednak całym wachlarzem cech, które można zaobserwować u narratorki książki. Autorka – narratorka jest jednak bardzo świadoma swojej sytuacji życiowej, wie też, co chciałaby osiągnąć w wyniku terapii. Chciałaby być samodzielna i niezależna, cieszyć się życiem bez względu na okoliczności, bardzo chce zaakceptować i kochać samą siebie, chce być także kochana. Zapis terapii, czyli rozmów z psychiatrą przynosi również konkretne rady skierowane do pacjentki. Co prawda w rozdziale zatytułowanym „Kilka słów od psychiatry” lekarz wyraźnie stwierdził, że świadomość nagrywania spotkań sprawiła, że zaczął ostrożniej dobierać wypowiadane słowa, a po lekturze książki poczuł wstyd względem niektórych rad, które zalecał pacjentce, bo ogarnął go żal z powodu faktu, że nie był w stanie pomóc jej bardziej, ale książka zawiera zbiór rad, które mogą pomóc czytelnikowi, jeśli w jakikolwiek sposób identyfikuje się on z literacką pacjentką. Psychiatra zaleca więc wyznaczanie sobie nowych celów życiowych, uświadamia, że nie da się samemu zmienić całego świata, że nie warto przeceniać ludzi i pokładać w nich ogromne nadzieje, że nie można całego czasu spędzać z innymi ludźmi, bo czasem trzeba po prostu pobyć samemu, uzmysławia, że nie warto wszystko roztrząsać i poddawać analizie, że czasami warto o czymś najzwyczajniej w świecie zapomnieć. Lekarz namawia do pełnej samoakceptacji, bez względu na posiadane kompleksy, do oddzielenia życia prywatnego od zawodowego, do realizacji przede wszystkim własnych pragnień, a nie oczekiwań innych ludzi, przede wszystkim jednak do bycia sobą w każdej możliwej sytuacji. Założeniem autorki, przyświecającym jej podczas pisania książki, było marzenie, że czytelnik, po lekturze, nabierze przekonania, że nie jest sam, że nie tylko on mierzy się z problemami przedstawionymi w książce. Autorce towarzyszyła też nadzieja, że zapiski jej terapii rzeczywiście mogą komuś pomóc. W tej kwestii niezwykle istotna jest wiarygodność przekazu, którą potwierdzają nader szczere przemyślenia narratorki książki. Poza tym jednym z głośniejszych przekazów zawartych w tym literackim zapisie terapii jest myśl, że każdy, mimo wszystko, może zmienić swoje życie na lepsze, że warto się akceptować i budować zdrowe i trwałe więzi z innymi ludźmi. Książka ma także duży walor edukacyjny. Podejmuje i wyjaśnia takie pojęcia jak przywołana już wcześniej dystymia, jak faking bad i faking good nazywające skłonności do przedstawiania swojej sytuacji o wiele gorszej bądź lepszej od tej, która istnieje w rzeczywistości, „dylemat jeża” lub „dylemat jeżozwierza” określający sprzeczny stan, jakim jest pragnienie czyjejś bliskości przy jednoczesnej chęci zachowania pewnego dystansu, akatyzja, czyli pobudzenie ruchowe, a także osobowość histrioniczna polegająca na skupianiu na sobie całej uwagi otoczenia. Książka podejmuje temat bardzo ważny i jednocześnie bardzo trudny. Już sam tytuł „Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” sugeruje potencjalnemu czytelnikowi, że lektura bynajmniej nie będzie łatwa, ale za to może otworzyć oczy i uwrażliwić nie tylko na problemy własne, ale także problemy osób z najbliższego otoczenia – członków rodziny bądź znajomych. Niesie ona ze sobą także nadzieję, że bez względu na to, jak może być źle, zawsze jest coś, co może odwrócić złe postrzeganie swej rzeczywistości i podjęcie zagrażających życiu decyzji. Dla narratorki książki są to tteokbokki, ale dla każdego z nas może być to coś zupełnie innego, co sprawi, że zwrot „Nie mam ochoty żyć” zamieni się w słowa o przeciwnym znaczeniu. Cenne są też słowa skierowane do czytelnika od wydawcy książki, który we wstępie jednoznacznie stwierdził, że nawet najlepsza książka nie zastąpi rozmowy z wykwalifikowanym specjalistą, który podejmie się indywidualnej diagnozy i terapii. W mojej ocenie książka napisana przez Sehee Baek jest bardzo ważna. To dobrze, że jej polskie tłumaczenie znalazło się na rynku wydawniczym. Osobiście, podobnie jak autorka, mam wielką nadzieję, że sięgnie po tę książkę ktoś, kto jej potrzebuje, a dzięki lekturze dostrzeże drogę do walki o własne zdrowie, szczęście i życie. Polecam lekturę tej książki, ponieważ nigdy nie wiadomo, komu i w jaki sposób może ona pomóc.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid0zHHtJqscVg5SKnpZMCcvxpucAo9SGM6W3idLucXNVJAjDNuysmFp7ME4izwGvp9xl
„Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” Sehee Baek to książka bardzo wyjątkowa. Niezbyt często zdarza się bowiem, by autor dzielił się z czytelnikami nie tylko swoim życiem, co potęguje wyjątkowość książki poprzez zawarte w niej wątki autobiograficzne, ale przede wszystkim swoimi problemami psychicznymi, dokonując zapisu własnej psychoterapii po uprzednim...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-24
Książkę o Korei Południowej napisaną przez Marcina Jacoby`ego zakupiłam już jakiś czas temu, jej lekturę odkładałam jednak w czasie, ponieważ doskonale wiedziałam, że jest to książka, którą jednocześnie bardzo chcę przeczytać i nie chcę czytać wcale, bo już nigdy więcej nie przeczytam jej po raz pierwszy. Skąd ta pewność? Otóż, nie raz uczestniczyłam w spotkaniach online Uniwersytetu SWPS prowadzonych właśnie przez Marcina Jacoby`ego, a w związku z tym – jeszcze przed lekturą książki – miałam możliwość bezpośrednio przekonać się o jego ogromnej wiedzy, dużych umiejętnościach objaśniania spraw dotyczących Azji oraz jakże miłym usposobieniu, które sprawiają, że odbiorca niemal chłonie przekazywane treści. Nie inaczej jest z książką poświęconą Korei Południowej. Autor stosuje niezwykle prosty i zrozumiały dla każdego czytelnika język, w bardzo przystępny sposób opisuje naprawdę zawiłe wydarzenia historyczne, systematyzuje liczne szczegóły, co sprawia, że publikację czyta się prawie jak bardzo dobrą powieść. Marcin Jacoby bardzo płynnie przechodzi od jednego zagadnienia do kolejnego w zakresie tworzonych przez siebie akapitów i rozdziałów. Ponadto, przywołuje wiele naprawdę ciekawych i niejednokrotnie śmiesznych anegdot, także rodzinnych, co sprawia, że książka jest bardzo ciekawa i nacechowana subiektywną i familiarną wręcz emocjonalnością, co – według mnie – jest akurat zaletą tej książki. Kolejnym walorem są licznie odnotowywane przez autora zestawienia pomiędzy Polską a Koreą Południową i przywoływane dane statystyczne, między innymi statystyki OECD, Banku Światowego oraz Pew Research Institute. Treść wzbogacają liczne i bardzo ładne zdjęcia, które pozwalają czytelnikowi na wizualne wzbogacenie warstwy tekstowej. Choć sam Marcin Jacoby napisał we wstępie, że nie jest to publikacja naukowa i w związku z tym nie miał możliwości zaznaczania w tekście źródeł poszczególnych informacji, to na samym końcu popełnił notę dotyczącą bibliografii z zakresu historii, współczesności i literatury koreańskiej. Osobiście uważam tę książkę za bardzo rzetelne i wiarygodne źródło wiedzy dotyczącej Kraju Spokojnego Poranka. Publikacja jest wręcz naszpikowana różnego rodzaju szczegółami, powiązaniami i ciekawostkami, z tego też powodu mogę stwierdzić, że sięgnę po nią na pewno jeszcze niejeden raz. To prawdziwa skarbnica wiedzy, w dodatku przedstawiona w sposób jak najbardziej zrozumiały dla każdego, nawet niezorientowanego w dziejach Korei, czytelnika. Książka podzielona jest na trzy główne części. Pierwsza dotyczy geografii kraju, religii, obyczajów i szeroko rozumianych zagadnień społecznych. Przeczytamy więc tu między innymi o szamanizmie, buddyzmie, konfucjanizmie i katolicyzmie, o koreańskiej kuchni i koreańskiej muzyce, o sztukach walki, relacjach międzyludzkich, edukacji i wreszcie tak ważnych pojęciach dla zrozumienia kultury koreańskiej, jak: han, jeong i „yiiś”. Poza tym, nie ukrywam, spodobało mi się w tej części wyznanie samego autora dotyczące problemów z opanowaniem języka koreańskiego, w tym obowiązującej w nim honoryfikatywności. Muszę przyznać, że nie znając języka koreańskiego, poczułam, że nie jestem z tym sama i być może nie stawia mnie to na marginesie w kwestii zgłębiania koreańskiej historii, literatury i kultury. Podoba mi się też, że w przypadku koreańskich słów i zwrotów autor zdecydował się na oficjalną transkrypcję koreańską opracowaną w roku 2000 przez Ministerstwo Kultury i Turystyki, a udoskonaloną w roku 2007. Ta transkrypcja jest bowiem dla mnie o wiele bardziej czytelna niż wcześniejsza transkrypcja McCune'a-Reischauera. Druga część omawianej publikacji poświęcona została szeroko rozumianej historii i polityce Republiki Korei. Autor przedstawił dzieje Korei od samego legendarnego Tanguna, omawiając po kolei okres Trzech Królestw, Goryeo oraz Joseon. Przedstawił wszelkie możliwe inwazje na Koreę dokonywane przez Kitanów, Dżurdżenów, Mongołów, Mandżurów i Japończyków. Zobrazował czas II wojny światowej, wojny koreańskiej i wszystkich powojennych przywódców Korei Południowej, zaczynając od dyktatorów takich, jak: Syngman Rhee, Park Chung-hee i Chun Doo-hwan, podejmując temat pierwszych demokratycznych wyborów prezydenckich i wszystkich kolejnych lewicowych i prawicowych prezydentów, aż do Moon Jae-ina, za którego kadencji książka ta ukazała się na rynku wydawniczym. Moją uwagę w tym rozdziale szczególnie zwróciła dość niechlubna rola Stanów Zjednoczonych w procesie demokratyzacji Korei Południowej oraz kreowanie, także między innymi przez Amerykanów, fałszywego medialnego obrazu Korei Północnej. Trzeci i zarazem ostatni rozdział książki dotyczy koreańskiej gospodarki, biznesu, technologii oraz konsumpcji. Marcin Jacoby rozpoczął tę część od opisania tak zwanego „cudu nad rzeką Han” i powstania pierwszych chaeboli, czyli wielkich firm rodzinnych dominujących cały szereg krajowych produkcji i usług. Bardzo czytelnie przedstawił przyczyny i skutki wielkiego kryzysu ekonomicznego z roku 1997. Dopełnieniem części poświęconej gospodarce są bez wątpienia krótkie rysy działalności chaeboli: Samsunga, Hyundaia oraz LG. W zakresie konsumpcji autor odniósł się między innymi do medycyny estetycznej oraz nadmiernie dynamicznego rynku nowych technologii. Nie zapomniał jednak o tym, co obecnie sprawia, że liczba osób zafascynowanych Koreą Południową wciąż wzrasta, a mianowicie o hallyu, czyli k-popie i k-dramach. Bardzo wymowne jest też samo zakończenie książki, w którym autor bardzo wyraźnie stwierdza, że „Korea pędzi do przodu i na nikogo się nie ogląda! Ale zaprasza, by pędzić razem z nią.” Ja zaś po lekturze tej książki jednoznacznie i bezwarunkowo zachęcam, by przeczytać „Koreę Południową” Marcina Jacoby`ego i razem z nią odbyć niezapomnianą koreańską podróż. Polecam.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid0ogys7ijRrhHV5RkE8EBfi9y8FsQR5jCJuLgays5k3YQ1gsFAx8cuKLRfVeftQB7Bl
Książkę o Korei Południowej napisaną przez Marcina Jacoby`ego zakupiłam już jakiś czas temu, jej lekturę odkładałam jednak w czasie, ponieważ doskonale wiedziałam, że jest to książka, którą jednocześnie bardzo chcę przeczytać i nie chcę czytać wcale, bo już nigdy więcej nie przeczytam jej po raz pierwszy. Skąd ta pewność? Otóż, nie raz uczestniczyłam w spotkaniach online...
więcej mniej Pokaż mimo to
Hwang Sok-yong nawiązał w tej powieści do znanego w Korei Południowej mitu o księżniczce Bari, która jako dziecko miała zostać zatopiona w Smoczym Bagnie. Niespodziewanie uratował ją jednak sam Smoczy Król, a jej rodzice – władcy królestwa – i ich poddani zapadli na tajemniczą chorobę. Księżniczka, by uratować cały świat, musiała zdobyć życiodajną wodę. Wędrując na zachód, dotarła do Zachodniego Nieba, gdzie okazało się, że musi poślubić opiekuńcze bóstwo, urodzić mu dziecko i spędzić tam dziewięć lat, bardzo ciężko pracując. Czy znalazła życiodajną wodę i uratowała chory świat? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam czytelnikom powieści, w której losy mitycznej Bari zostały przedstawione niejako na nowo. Pisarz dokonał ich reinterpretacji, stawiając w centralnym punkcie literackiego świata małą dziewczynkę mieszkającą w Korei Północnej. To, co łączy bohaterkę koreańskiego mitu z bohaterką powieści to nie tylko imię, ale także podobnie trudna życiowa wędrówka, oscylująca na granicy światów realnego i nierealnego, a także poszukiwanie odpowiedzi na życiowe pytania, w tym to najważniejsze w kontekście historii Bari – czy życiodajna woda istnieje i czym tak naprawdę ona jest? Gdy poznajemy powieściową Bari, ma ona zaledwie jedenaście lat. Wówczas ani ona, ani czytelnicy nie zdają sobie sprawy, jak potoczy się jej życiowa historia. Nie ma co ukrywać, nie będzie ona przyjemna. Uda się co prawda Bari odczuwać krótkie momenty szczęścia, lecz całość jej życiowej drogi będzie pełna śmierci, cierpienia, głodu, poczucia niesprawiedliwości, poszukiwania ratunku i sensu. W bezpośredni sposób nawiązuje do tego zresztą motto powieści, którym jest fragment pieśni „Arirang” mówiący o tym, że całe nasze życie pełne jest zmartwień. Bari jako młoda dziewczyna musiała zmierzyć się ze stratą całej swojej rodziny, ucieczką z kraju, wędrówką przez tysiące kilometrów i próbą samodzielnego stworzenia własnego życia i szczęścia w zupełnie nowym świecie, gdzieś na dalekim zachodzie. Wędrówka Bari z Korei Północnej do Wielkiej Brytanii jest bezpośrednio związana z konkretnymi wydarzeniami, a sama Bari jest jedynie reprezentantką takich ludzi jak ona, poszukujących ze wszelką cenę swojej lepszej przyszłości. Hwang Sok-yong przywołuje w powieści wydarzenia, które potęgują dramatyzm losów Bari, wynika on jednak z prawdziwej historii osadzonej w czasach od lat 90. XX wieku. Pisarz umieścił małą Bari w Korei Północnej, w kraju, którego obywatele, po rozpadzie Związku Radzieckiego i śmierci Wielkiego Przywódcy Kim Ir Sena, cierpieli najpierw z powodu wstrzymania racji żywnościowych i wypłaty wynagrodzeń, a potem realnych i niezliczonych śmierci spowodowanych wycieńczeniem z głodu. Niektórzy mieszkańcy ratowali się ucieczką do Korei Południowej, jak brat matki Bari, co dodatkowo ściągało nieszczęście na całą rodzinę. Pracownicy Ministerstwa Bezpieczeństwa eksmitowali z domów, konfiskowali majątki, wysyłali ludzi oskarżanych o spiskowanie do obozów pracy. Inni mieszkańcy ratowali się, przekraczając rzekę Tuman i udając się do Chin, gdzie także nie do końca było bezpiecznie, ponieważ władze chińskie surowo karały za jakąkolwiek pomoc koreańskim uciekinierom. Tę drogę wybrała także Bari, która dzięki wsparciu Wujcia Piskorza znalazła pracę u chińskich nauczycieli. Następnie zatrudniła się w Raju, chińskim salonie masażu, gdzie poznała Xiang. Znajomość ta nie pozostała bez znaczenia, bowiem to dzięki niej Bari wydostała się z Chin i trafiła do Londynu, niestety, także z powodu tej znajomości doświadczyła bodaj największego w swym życiu cierpienia. Bari musiała się zmierzyć z gangiem Handlarzy Węży oraz łapankami z powodu braku wizy i pozwolenia na pracę, więzieniem i deportacją. Pośrednio zaś, jako członkini rodziny muzułmańskiej, musiała skonfrontować się z atakiem na World Trade Center i jego konsekwencjami, ogromną niechęcią do wyznawców islamu i szeroko rozumianych imigrantów, a w późniejszym czasie – wojną wypowiedzianą przez Stany Zjednoczone Afganistanowi. Autor powieści kończy jej akcję na zamachu terrorystycznym w londyńskim metrze, jednakże w kontekście przywołanego wcześniej motta i całej historii Bari można stanowczo stwierdzić, że to kolejne dramatyczne zdarzenia z jeszcze bardzo wielu czekających nie tylko bohaterów powieści, ale także wszystkich ludzi na całym świecie. Autor przywołuje bowiem także wojnę w Iraku i relacje medialne głoszące, że do kolejnego konfliktu zbrojnego może dojść także na Półwyspie Koreańskim. Różnego rodzaju cierpienia, konflikty i wojny kładą się cieniem na losach całej ludzkości. Tym, co chroni powieściową Bari przed ich bezpośrednim odczuwaniem, jest umiejętność bohaterki do oddzielania swej duszy od ciała. Pozwalało jej to na niedoświadczanie życiowych cierpień, a jedynie na ich obserwację z bezpiecznego, metafizycznego dystansu. Oniryczne wizje, iluzje, przeplatanie się ze sobą elementów realnych i nierealnych to także bardzo ważny motyw „Księżniczki Bari”. Bohaterka powieści była bowiem bardzo potężnym medium, widziała zmarłych i potrafiła z nimi rozmawiać. Jako masażystka, wystarczyło, by tylko zobaczyła czyjeś stopy, a już wiedziała, jaką ta osoba przeszła życiową drogę i jaki dokładnie jest jej stan zdrowia. W eksplorowaniu świata nierzeczywistego pomocą służyli jej babcia oraz pies o imieniu Siódmogwiazdek. Stali się oni jej przewodnikami, ale i strażnikami, by w tym pełnym niebezpieczeństw świecie nie stało się jej nic złego. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że prababka babci Bari była szamanką w Hamheung, a sama jej babcia nie raz zwracała się do bóstw i widziała duchy. To metafizyczne wsparcie babci i Siódmogwiazdka okazuje się niezastąpione także w tej najważniejszej misji Bari – w przepłynięciu przez Morze Ognia, Morze Krwi i Morze Piasku, w dotarciu do Żelaznego Zamku i znalezieniu życiodajnej wody. Nie będę zdradzać, czy misja Bari okazała się sukcesem. Pomysł wykorzystania mitu o księżniczce Bari poszukującej życiodajnej wody poszerza jednak perspektywę interpretacyjną całego dzieła. Zaczynając czytać tę powieść, nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Okazało się, że Hwang Sok-yong ponownie bardzo mnie zaskoczył i poszerzył mój poznawczy oraz emocjonalny odbiór całego dzieła. Książka przepełniona jest scenami okrucieństwa i cierpienia, trudu i przeciwności losu, ale zastosowana przez autora konwencja irracjonalna zdecydowanie zmniejsza dyskomfort podczas lektury i w pewnym stopniu daje nie tylko bohaterce, ale i czytelnikowi siłę i nadzieję, tak bardzo potrzebne do przetrwania w świecie powieściowym i tym prawdziwym. Nadzieję potęguje także motyw życiodajnej wody, która mimo eskalacji wydarzeń wywołujących cierpienie i śmierć, nadal może być odnaleziona przez każdego człowieka. Definicję tej wody autor pozostawił także odbiorcom powieści, by to właśnie oni określili, czym ona jest i jak dzięki niej funkcjonować, poradzić sobie z nieustającym okrucieństwem świata i ostatecznie, znajdując własne szczęście, w nim przetrwać. Polecam lekturę tej książki, bo stawia ona niełatwe pytania, zmusza czytelnika do indywidualnej odpowiedzi i otwiera oczy na świat, w którym żyjemy i którego bardzo często wcale nie chcemy zobaczyć.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid0337bf91FaUXHHUBeDpQoaCbdGW4rdqYAXRvZdG2pESib2y3Reb8d8ycLXx6sbRvSAl
Hwang Sok-yong nawiązał w tej powieści do znanego w Korei Południowej mitu o księżniczce Bari, która jako dziecko miała zostać zatopiona w Smoczym Bagnie. Niespodziewanie uratował ją jednak sam Smoczy Król, a jej rodzice – władcy królestwa – i ich poddani zapadli na tajemniczą chorobę. Księżniczka, by uratować cały świat, musiała zdobyć życiodajną wodę. Wędrując na zachód,...
więcej Pokaż mimo to