-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2017-08-29
2017-03-04
2017-02-23
2017-02-16
2017-07-17
2017-11-26
2017-11-07
2017-12-26
2017-12-25
2017-12-19
2017-12-05
2017-11-23
2017-11-20
"Czarna Madonna" Remigiusza Mroza zmroziła mnie swoją nijakością. Znów schematy, absurdalne pomysły, słabe dialogi i - co najgorsze - postaci z papieru najgorszego sortu. Mimo całkiem ciekawego punktu wyjścia widać było niemal w każdym zdaniu, na każdej stronie, że tempo pisania, z którego znany jest autor, raczej szkodzi niż służy tej historii. Ta książka to raczej półprodukt i do tego mrożony ("mróż-ony"?). Jadalny, choć trzeba się niemożebnie namęczyć, żeby przełknąć te lodowate kluchy, ciężkostrawny i całkowicie bez smaku.
"Czarna Madonna" Remigiusza Mroza zmroziła mnie swoją nijakością. Znów schematy, absurdalne pomysły, słabe dialogi i - co najgorsze - postaci z papieru najgorszego sortu. Mimo całkiem ciekawego punktu wyjścia widać było niemal w każdym zdaniu, na każdej stronie, że tempo pisania, z którego znany jest autor, raczej szkodzi niż służy tej historii. Ta książka to raczej...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-14
Tragedia! Zlepek schematów, stereotypów i miałkich historyjek z internetu. Postaci papierowe, karykatury ludzi. Do tego pretensjonalny język rodem z wypracowania niezbyt uzdolnionej literacko gimnazjalistki. Durne, nienaturalne sformułowania (również te dotyczące seksu) i to idiotyczny nagromadzenie wołacza w co drugiej wypowiedzi:
- Dzień dobry, Isabello.
- Dzień dobry, Lindo.
- Czego się napijesz, Isabello?
- Poproszę kawę, Lindo.
- Proszę bardzo, Isabello.
- Mam jeszcze ciasteczka, Isabello.
- Jakie to miłe, Lindo!
Isabello, Lindo, Stevie, Oksano, Dżulio, Stevie, Isabello i tak bez końca. Można zwariować. Ta książka udowadnia bardzo wyraźnie, że jej autorka nie ma pojęcia o niczym, ani o pisaniu, ani o poprawnej polszczyźnie, ani o Bliskim Wschodzie, ani o handlu ludźmi. Nagłówki wiadomości na portalach internetowych to jednak nie wszystko... Wydawnictwo powinno się wstydzić, że wypuściło coś takiego na rynek, zamiast wrzucić maszynopis tego tekstu (powieścią nazwać tego nie można) do niszczarki i zachować choć odrobinę godności. Widocznie Prószyński to już nie wydawnictwo, a jedynie drukarnia.
Wstydzę się, że to przeczytałem i że tracę swój cenny czas na pisanie tej krótkiej recenzji. Ale może choć jedna osoba po jej przeczytaniu zrezygnuje z lektury tej marnej - och, jakże marnej - opowieści, bo to zdecydowanie najgorsza książka, jaką przyszło mi czytać w życiu, a trochę już tego było. Nie kupować, nie wypożyczać, nie czytać, nie polecać!
I jeszcze na koniec serdeczna prośba (rada? - sugestia?) do wydawnictwa. Proszę wycofać nakład tego tytułu, przemielić na makulaturę i przerobić np. na papier toaletowy. Przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek dla ludzkości.
PS. Daję 1, choć chciałbym -10.
Tragedia! Zlepek schematów, stereotypów i miałkich historyjek z internetu. Postaci papierowe, karykatury ludzi. Do tego pretensjonalny język rodem z wypracowania niezbyt uzdolnionej literacko gimnazjalistki. Durne, nienaturalne sformułowania (również te dotyczące seksu) i to idiotyczny nagromadzenie wołacza w co drugiej wypowiedzi:
- Dzień dobry, Isabello.
- Dzień dobry,...
2017-11-06
Nazwisko Rient usłyszałem po raz pierwszy raptem przed dwoma tygodniami. Najpierw jeden ze subskrybowanych przeze mnie booktuberów nazwał „Duchy Jeremiego” najlepszą polską powieścią 2017 roku. Później, w najnowszym numerze „Książek” (Nr 3 (26), str. 11), natknąłem się na krótką recenzję, w której autor dokonuje porównaniu dwóch zbliżonych tematycznie opowieści: „Rdzy” Jakuba Małeckiego oraz „Duchów Jeremiego”. Ponieważ byłem już po lekturze książki Małeckiego, która mimo pewnych zastrzeżeń natury fabularnej bardzo przypadła mi do gustu, choć niestety daleko jej do „Dygotu” czy też „Śladów”, stwierdziłem, że muszę koniecznie sięgnąć po „Duchy …”, szczególnie że również „Książkowa” recenzja wychwalała tę powieść pod niebiosa.
Do lektury przystępowałem zatem, czego nie ukrywam, z bardzo dużymi oczekiwaniami. Mając nadzieję na wzruszającą do łez historię, swoiste katharsis w rodzaju „Małego życiu” Yanagihary (wiem, że to całkowicie inna bajka – praktycznie pod każdym względem, ale cóż…), czegoś co nie pozwoli mi przez dłuższy czas o sobie zapomnieć, poruszy wszystkie struny. Niestety srogo się rozczarowałem. Książka posiada oczywiście wiele plusów: napisana jest bardzo sprawnie, stylizacja na język współczesnych nastolatków przekonuje, całość wciąga, dlatego też w ostatecznym rozrachunku uznaję ją za całkiem udaną. Niestety ilość „tragedii” i traum, które spadły na głównego bohatera, 12-letniego Jeremiego, przypomina raczej dziecięcą wersję opowieści o Hiobie niż prawdziwe życie. Choroba matki i dziadka, wyprowadzka z miasta, odkryta prawda o śmierci babki i jej żydowskim pochodzeniu, rodzinny los toczący się w cieniu holocaustu czy też radzenie sobie z żałobą po stracie ukochanej osoby. I to wszystko na 295 stronach! Kilka razy się wprawdzie uśmiechnąłem, kilka razy pokiwałem głową, zgadzając się z trafnymi uwagami Jeremiego, kilka razy przypomniałem sobie własne życiowe traumy, własne tragedie, własną walkę. Niestety nic w tej powieści mnie nie zaskoczyło, nic nie zmieniło mojego spojrzenia na życie, nic nie zwaliło z nóg, nic nie zmusiło do wejścia w głąb siebie. Może to przez moją „nieczułość”, może przez jesienną minidepresję, może przez samą zbyt sterylną pod względem emocjonalnym opowieść Rienta. Nie podejmuję się oceny. Niech każdy z Was przekona się sam.
Nazwisko Rient usłyszałem po raz pierwszy raptem przed dwoma tygodniami. Najpierw jeden ze subskrybowanych przeze mnie booktuberów nazwał „Duchy Jeremiego” najlepszą polską powieścią 2017 roku. Później, w najnowszym numerze „Książek” (Nr 3 (26), str. 11), natknąłem się na krótką recenzję, w której autor dokonuje porównaniu dwóch zbliżonych tematycznie opowieści: „Rdzy”...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-28
2017-10-27
2017-10-25
2017-10-22
2017-10-13
Fanem Stephena Kinga jestem od ponad 15 lat. W tym czasie udało mi się przeczytać wszystkie powieści Mistrza i większość jego opowiadań. A jest tego sporo. Ponieważ w ostatnich latach King – znany, jak wiemy, z tego, że jego książki są naprawdę obszerne (wystarczy wymienić tu np. „To”, „Bastion”, „Pod kopułą” czy „Dallas ‘63”) – wydawał książki, jak na siebie, bardzo krótkie, naprawdę szczerze ucieszyłem się na wiadomość, że najnowsza powieść, napisana razem z Owenem Kingiem, będzie tak przyzwoitych rozmiarów. I po raz kolejny nie zawiodłem się na swoim starym Mistrzu. „Śpiące królewny” nie są wprawdzie niczym nowym czy odkrywczym w twórczości Kingów, większość wątków czy też typów postaci znamy z wcześniejszych książek Stephena, nawet jeśli noszą inne nazwiska, inaczej wyglądają i mieszkają w innym mieście/stanie. Potrafię zatem częściowo zrozumieć krytykę ze strony niektórych czytelników, że King serwuje po raz kolejny to samo, odgrzewa stary kotlet, który, kiedyś niezwykle smaczny, stracił teraz swój wyraz. Jest jadalny, ale to wszystko. Wydaje mi się jednak, że za każdym razem (tym samym również i w tym przypadku) King i syn przygotowują swoje popisowe danie w inny, równie ciekawy i wciągający sposób. Że potrafią tak sprawnie opowiadać i gawędzić, że czytelnicy chętnie przysiądą się do nich na ławce, chętnie posłuchają ich historii, nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy kołatać się będzie od czasu do czasu pytanie: czy ja już tego aby gdzieś, kiedyś nie słyszałem/am.
Podsumowując: kolejny raz bardzo dobrze bawiłem się przy prozie Kinga(-ów). Polecam zarówno fanom, jak i tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z Kingiem. Trochę Wam nawet zazdroszczę, że będziecie mogli przeżyć to wszystko po raz pierwszy.
Fanem Stephena Kinga jestem od ponad 15 lat. W tym czasie udało mi się przeczytać wszystkie powieści Mistrza i większość jego opowiadań. A jest tego sporo. Ponieważ w ostatnich latach King – znany, jak wiemy, z tego, że jego książki są naprawdę obszerne (wystarczy wymienić tu np. „To”, „Bastion”, „Pod kopułą” czy „Dallas ‘63”) – wydawał książki, jak na siebie, bardzo...
więcej Pokaż mimo to