-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-03-23
2024-03-11
Jak się zemścić na tym życiu, które zupełnie inne miało być? Obiecywało miłość i pieniądze zarobione na ringu albo w internecie. I szczęście obiecywało, bo się za mąż wyszło za lekarza albo poszybowało w jakieś nowejorki. Przepite, zdradzone, ukryte lub zapomniane i wywrócone tarotem, poskręcało na zaplute osiedla albo siadło przy barze, żeby zapijać sumienie po bracie zostawionym na wojnie.
Można się zemścić wbijając w nie nóż, kochając lalkę, która nigdy nie zdradzi albo zaklejając u kosmetyczki zazdrość o byłe partnerki. Ale najbardziej, słuchając Sylwii Chutnik, zemścić się można żyjąc, szczęśliwym będąc, zamykając za sobą lustra jak z Krainy (złych) Czarów.
Każde opowiadanie jest inne, każde ma swój rytm, nawet styl zupełnie się miesza - od melancholijnej opowieści, przez osiedlowe krzyki aż po synkopowane relacje z tragedii, której zawsze przecież Ona jest winna. W każdym trzeba szukać "Dintojry" - raz wychodzi naprzeciw jasna i klarowna, raz gdzieś znika pomiędzy zdaniami i dopiero w głowie się układa. Bohaterów nic nie łączą, żyją w parach całkiem odmiennych, inną też żyją samotnością. Tylko to jedno mają wspólne - życie śliczne i brzydkie, czasem za długie i zmęczone, czasem chwilowe.
Lubię wszystko, co pisze Sylwia Chutnik bo jest to zawsze bardzo zaangażowane ale i subtelne. Bolesne, ale też żywe cytatami z mądrych książek i popkultury. Trochę tu baśni, trochę snu, dużo codzienności.
W tym zbiorze są nowe opowiadania i tamte przywołane z dawnych publikacji. Nudzić się przy nich nie sposób, bo każde żyje własnym życiem. I swoją zemstą. Bardzo to szlachetny zbiór. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova.
Jak się zemścić na tym życiu, które zupełnie inne miało być? Obiecywało miłość i pieniądze zarobione na ringu albo w internecie. I szczęście obiecywało, bo się za mąż wyszło za lekarza albo poszybowało w jakieś nowejorki. Przepite, zdradzone, ukryte lub zapomniane i wywrócone tarotem, poskręcało na zaplute osiedla albo siadło przy barze, żeby zapijać sumienie po bracie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-08
Jestem nieodporna na Schmitta. Niby wszystko takie proste, niby codzienne, żadnych rewelacji ponad to, co sami znamy z życia zabieganego, opartego na uczuciach albo ich braku... a jednak niezmiennie wzrusza, zaskakuje, stawia przed lustrami naszych własnych niedoskonałości.
We wznowionym właśnie zbiorze pięciu opowiadań przemierzamy kraje, zaglądamy w okna bardzo odmiennych domostw, mierzymy się z 'miłością niewypowiedzianą' jak ładnie ujęto w opisie sedno opowieści. Czasem jest melancholijnie, czasem zabawnie, często zaskakująco, zawsze pięknie językowo. Są momenty banalne i puenty, w które wierzyć się nie chce. A przyjemność ogromna.
Można wpatrzeć się w oczy wiernego psa a potem dostać w twarz dramatyczną historią, która stworzyła tę ludzko-zwierzęcą więź. Można ułożyć się przy boku chłopca i jego matki chrzestnej a potem ulec obsesji, mogącej tę czułość rozbić w drobny mak. Można zza kościelnej kolumny uczestniczyć w wychowaniu i przeżyć żałobę bardziej bolesną niż ta po stracie członka rodziny, można karmić gołębie razem z rozpaczą po niezaspokojonym instynkcie, można lekceważyć wielkość talentu, który nie przekłada się na małżeńskie relacje.
Opowiadania mają zawsze nierówną moc, jedne łamią serce, inne unoszą brwi zdumieniem, są i takie, które budzą zachwyt potęgą i niepokornością natury. Schmitt obdarza równą uwagą dziecko wspaniałe i krnąbrne, czuły związek homoseksualny i rozdzieloną ścianą, małżeńską ciszę. A po zwykłych-niezwykłych opowieściach czeka nas jeszcze relacja z pisania: inspiracje, komentarze, przypadkowe zapiski i kilka informacji objaśniających filozofię życia i fascynacje autora.
Po taki zbiór można sięgnąć zawsze i po wiele razy. Na jeden odcinek przed snem i na zaczytanie o grozie wojny. Na naszą nieuwagę, za którą przychodzi zapłacić gorzkim 'za późno' i na nasze zauroczenie światem. Zdecydowanie nie jestem odporna na to obyczajowe snucie opowieści o miłości. I dobrze mi z tym, ciepło.
Polecam piękne wydanie i urok słów.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova
Jestem nieodporna na Schmitta. Niby wszystko takie proste, niby codzienne, żadnych rewelacji ponad to, co sami znamy z życia zabieganego, opartego na uczuciach albo ich braku... a jednak niezmiennie wzrusza, zaskakuje, stawia przed lustrami naszych własnych niedoskonałości.
We wznowionym właśnie zbiorze pięciu opowiadań przemierzamy kraje, zaglądamy w okna bardzo...
2024-01-05
Mam wiele szacunku dla autorki bo tym zbiorem opowiadań zapełniła czas, który dłużył się już fanom jej mrocznych powieści. Jeszcze większy szacunek wzbudza fakt, że porzuciwszy nieudaną książkę, tworzoną w czasach pandemii, podczas okresu trudnego dla jej prywatnego życia, stworzyła zbiór jedenastu opowieści czerpiących zarówno z jej doświadczeń życiowych jak i nieprzebranych pokładów fantazji. Opowiadania poprzedzone wstępami określającymi impuls do tworzenia, przywodzącymi pewne realne epizody z życia, rozwijają przed nami wachlarz grozy tak szeroki, że chyba każdy znajdzie tutaj dla siebie kilka ciekawych miejsc, postaci, wyobrażeń.
Opętane miejsca - zwykły blok czy stary dwór. Przedziwni ludzie noszący w sobie ciemność, która dosłownie wyciąga macki po tych, którzy stają na drodze. Przechowalnie dusz, które albo muszą zachować się nieskalanie albo uznać swój grzech by wyjść z zaklętej pętli czasu. Pozornie niewinne czy wręcz piękne wakacyjne destynacje, które nie mają nic wspólnego z obrazem jaki tworzą ich pierwsze opisy. Wariacje "Jedenastu odcieni makabry" mnożą się i zaskakują a czytelnik raz wstrzymuje oddech wchodząc do stajni, raz uśmiecha się pod nosem myśląc o możliwych zleceniach dla Powielarni. Albo leje się krew i flaki ścielą się gęsto albo lęk budzi to co w nas, nie wymagające nawet krzty fizycznej przemocy.
Oczywiście tego typu zbiór nigdy nie będzie równy, nigdy też nie zaspokoi potrzeb wielbicieli jednego stylu straszenia czy kreowania rzeczywistości. Dla mnie jednak było to znakomite wypełnienie serii krótkich momentów wolnego czasu. Bo tak właśnie działają te opowiadania - każde jest inne, każde budzi inne emocje, każde wymaga innego postrzegania. Jednym słowem, bawiłam się świetnie. Mam za sobą dwie powieści autorki, dwie kolejne przede mną ale lubię też opowiadania, a to z jakich fantazji CJ Tudor stworzyła "Spojrzenie w mrok" sprostało mojej potrzebie obcowania z grozą w odcinkach.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca
Mam wiele szacunku dla autorki bo tym zbiorem opowiadań zapełniła czas, który dłużył się już fanom jej mrocznych powieści. Jeszcze większy szacunek wzbudza fakt, że porzuciwszy nieudaną książkę, tworzoną w czasach pandemii, podczas okresu trudnego dla jej prywatnego życia, stworzyła zbiór jedenastu opowieści czerpiących zarówno z jej doświadczeń życiowych jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-17
Wydawać się może, że dziesięć opowiadań Małgorzaty Rejmer to odrębne historie. I owszem, dzieli je przestrzeń, bohaterowie i źródło zła ale łączy je rzecz nadrzędna - krzywda i ból, jakie spadają na ludzi z rąk innych. Czasem niosą je żołnierze, czasem rodzina, zawsze jednak nasze westchnienie budzi fakt, że żyjemy w świecie, w którym najgorszą z bestii jest człowiek.
Ten ojciec, który zawsze bije tak, by nie zabić, by zostawić sobie chorą przyjemność na jeszcze jeden raz. I ten, którego nie żal nad grobem, bo synowi i córce zgotował los znacznie gorszy niż psu. Ta kobieta, która zabija nowe życie na życzenie partnera i ta, która wściekle zabija za niemilość. Ten zapach zgnilizny, który sunie za samotnością i ta piekąca skóra, która drży na wspomnienie huku wystrzałów. Ta dziura w głowie od hełmu albo uderzenia ojca, oszalałego na wieść o inności dziecka. Ten moment, gdy miłość przechodzi w nienawiść i toczy się przez związek agresją.
Tutaj po jednej stronie stoi winny - tego, że jest dziewczynką, homoseksualistą, dzieckiem spoza planu. Po drugiej stronie jest gniew i walka o nic. To polska, albańska, kosowska przepychanka dobra i zła, niewinności i grozy, szumu morza i zgrzytu żyletki, obrazu zza ekranu i esemesa zamiast obecności. Takie życie, które najchętniej zrzuciłoby się jak skórę i poszło przed siebie - za lisicą w las, miedzy fale, w śmierć.
Niezwykle smutny, przejmujący zbiór, przy którym brakuje oddechu i chwilami patrzy się w dal myśląc o wyborach i braku możliwości ucieczki. Albo o tym, że skóra waży czasem całe tony, na które składają się warstwy poniesionych krzywd. Dobre, mocne, do zapamiętania.
Dodatkowo przepiękna okładka i godne uwagi inspiracje.
Katarzyna
Wydawać się może, że dziesięć opowiadań Małgorzaty Rejmer to odrębne historie. I owszem, dzieli je przestrzeń, bohaterowie i źródło zła ale łączy je rzecz nadrzędna - krzywda i ból, jakie spadają na ludzi z rąk innych. Czasem niosą je żołnierze, czasem rodzina, zawsze jednak nasze westchnienie budzi fakt, że żyjemy w świecie, w którym najgorszą z bestii jest człowiek.
Ten...
2023-12-02
I znów, jak w "Wądołach", spada na mnie maleńka forma ciężarem gorzkich żali. Skojarzenie nieprzypadkowe, jeśli zajrzeć do kolejnych kamienicznych mieszkań, w których ciąży samotność, żałoba albo rozdeptane nawyki i odwyki. Tylko z góry studenci jakby raźniej muzyki słuchali ale to jeszcze jeden powód do utyskiwań albo walenia w żeliwny kaloryfer.
Narratorką jest pisarka odrzucona przez wydawcę, złe wybory z kiedyś i przez czas, w którym już bardziej o przeszłości niż o przyszłości się myśli. Bo też ta kamienica, jak i cały Wrocław Walczaka, na kościach żółtych stoi i na duchu, co się plącze po mieszkaniu Lolobrygidy. A ona sama, święta Jadwiga od Kotów, jest jak klamra od młodości i dobroci do starości, której nikt nie lubi.
Każdy mały rozdział pisze się życiem. Okularnicy rozmodlonej, starego syna starej matki, Magdy biednej z odejścia ojca, dziwnego Darka bez kontekstu i Grety, co to nie chce odejść z wspomnienia o Breslau. I tak sobie pomieszkujemy, bohaterowie przenikają się przypadkowymi spotkaniami na schodach, plotką albo śmiercią. I czujemy ten nisko zawieszony listopad, przereklamowany grudzień i szarość rozwieszoną na sznurku.
Ech, do wzdychania ta książka, mała, murowana, ze zbyt delikatnym sercem. A pisze Przemysław Walczak tak, że smutek wariatki i złość pisarki niosą się aż po Medżugorie, za ekran telewizora, na skrzydłach gołębi i "duszy nad głową umierającego". To ledwie 89 stron a czytanie potężne, nadwrażliwe.
Katarzyna
Dziękuję Autorowi za książkowy podarunek pełen emocji.
I znów, jak w "Wądołach", spada na mnie maleńka forma ciężarem gorzkich żali. Skojarzenie nieprzypadkowe, jeśli zajrzeć do kolejnych kamienicznych mieszkań, w których ciąży samotność, żałoba albo rozdeptane nawyki i odwyki. Tylko z góry studenci jakby raźniej muzyki słuchali ale to jeszcze jeden powód do utyskiwań albo walenia w żeliwny kaloryfer.
Narratorką jest pisarka...
2023-11-27
Jest nam w opowiadaniach Claire Keegan coraz mniej wygodnie, coraz mroczniej, coraz bardziej przyziemnie w sposób, który zawisł między zachwytem irlandzką przestrzenią a ludzkim brudem. Lekkość pierwszego opowiadania, zabierającego nas w spokojne, pisarskie odosobnienie kruszy się z każdą kolejną historią, która wskazuje na skazy i rany, obok których trudno przejść obojętnie.
Wielka samotność bierze się tutaj z uprzedmiotowienia kobiety, nietolerancji wobec własnego dziecka, wykorzystywania za niemym przyzwoleniem matki, ucieczki, która nie przynosi wolności. Tutaj gniew okazać można tylko słowem, które i tak będzie znaczyło mniej niż spłachetek ojcowizny, za który oddaje się miłość, dumę, zainteresowanie drugą osobą.
Surowy styl opowieści nie należy do moich ulubionych ale to właśnie ta statyka prostych słów sprawia, że sedno każdego opowiadania wybrzmiewa wyjątkowo dramatycznie. Pośród pięknych pól i magii folkloru przemyka człowiek, i to on jest tutaj najbardziej ponurym krajobrazem.
Kończyłam lekturę z poczuciem przygnębienia, osaczenia prostactwem i łatwością wyciągania pochopnych wniosków. Jest jednak w tych skrawkach życia coś, co nie pozwala zapomnieć - może uniwersalność podłości, może wymowność milczenia... A może ten niezwykły błękit pól, szum fal i zawahanie, które cofa ludzi znad przepaści.
Wymowna lektura, która między prostymi słowami skrywa bardzo gwałtowne emocje. Myślę, że warto poznać.
Przekład: Dariusz Żukowski
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Czarne.
Jest nam w opowiadaniach Claire Keegan coraz mniej wygodnie, coraz mroczniej, coraz bardziej przyziemnie w sposób, który zawisł między zachwytem irlandzką przestrzenią a ludzkim brudem. Lekkość pierwszego opowiadania, zabierającego nas w spokojne, pisarskie odosobnienie kruszy się z każdą kolejną historią, która wskazuje na skazy i rany, obok których trudno przejść...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-22
Wałbrzych - miasto oddychające węglem, z sercem bijącym w rytm kół pociągów. Miasto tradycji górniczych, mieszania się kultur i przeszłości, która nie pozwala teraźniejszości osiągnąć spokoju. Zdawać się może, że o takim mieście pisać można tylko surowo, niemal zgrzytając każdą z postawionych liter. A jednak Agnieszka Łącka zabiera nas w świat niezwykle intymny, delikatność ludzkiej natury zderzając z hałasem, krzykami w kilku językach, odgłosami kreszowego targu i spadających brył węgla.
"Karbland" to zbiór obrazków, portretów, definicji poszukiwania samego siebie. Ten ostatni aspekt często jest przekreślony grubą kreską porażki bo jak żyć w mieście, które nie jest ani niemieckie, ani polskie, ani nawet zmieszane jak niegdyś. Jak tu wracać gdy nie czekają kopalniane tradycje antenatach i jak nie wracać, gdy wszędzie w świecie za mało tego, co wpada do płuc z szarym powietrzem...
Porażające wizje wojny, która uczyniła ze strachu powód do mordowania najbliższych, brutalne gwałty przeplecione niezawodniem dziecka, porzucone lalki i niebieskie oczy winne swojej odmienności. Początek zbioru krzyczy i łamie. A potem piękny język przechodzi w relacje z niebytu. Z wystawionego na słońce wózka, z wspomnienia o tych, którzy zapili rozpacz, z brudu nielegalnych szybów odbierających życie. Oni wszyscy jak Jakub "wykuty z tęsknoty, żalu i niesprawiedliwości" tworzą nowe ścieżki. Bywa, że zbawieniem jest piłka, bywa, że nadzieja na prawdziwość opowieści o złotym pociągu. A czasem przychodzi ruszyć szlakiem wygnańców z 1945go i szukać świecidełek w "Reichu".
Gdybym miała znaleźć słowo na główną emocję towarzyszącą mi przy lekturze, byłaby nim beznadzieja. Podana pięknymi słowami, setką metafor i plątaniną języków. Zamknięta w poprzednich pokoleniach bo przyszłości zdaje się nie być. Można miastu stworzyć laurkę wydarzeniami z jego historii, można też jak Pani Łącka owe wydarzenia wtłoczyć w ludzi. Będzie bolało ale będzie też tak prawdziwe, że momentami brak słów. Na komentarz, bo autorka "Karbolandu" zawsze znajduje właściwe.
Polecam gorąco, niezwykła to lektura, pięknie przytłaczająca, niby tkwiąca w miejscu a jednak wlokąca przez czasy i miejsca, niby industrialna a przepleciona onirycznym snem.
Katarzyna
dziękuję Autorce za egzemplarz książki
Wałbrzych - miasto oddychające węglem, z sercem bijącym w rytm kół pociągów. Miasto tradycji górniczych, mieszania się kultur i przeszłości, która nie pozwala teraźniejszości osiągnąć spokoju. Zdawać się może, że o takim mieście pisać można tylko surowo, niemal zgrzytając każdą z postawionych liter. A jednak Agnieszka Łącka zabiera nas w świat niezwykle intymny, delikatność...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-19
Kolejne pokolenie rośnie w pokoju, to wielkie szczęście. Ale jesteśmy ludźmi świadomymi, wiemy, że wojna jest. Za rogiem i setki kilometrów stąd. Do Ukrainy mam bliżej niż nad morze, do Ameryki Łacińskiej krótki lot. Więc choć coraz więcej historii w polskim pojmowaniu wojny, są ludzie, którzy opowiedzą o wojennym dziś. Jak weteran piechoty morskiej Phil Klay.
Pytałam siebie, jak może wejść w wojenne relacje kobieta żyjąca poza terenem walk, nie znająca się na broni czy taktyce, przerażona po kilku minutach internetowych relacji z walk. I wiecie... to możliwe. "Przerzut" następuje bowiem nie tylko na linii Polska/USA-Irak czy Afganistan. I nie jest to tylko przegrupowanie czy lot po skończonej misji. W książce Klaya przemieszczamy się mentalnie, ktoś za włosy wyrywa nas z powieści z wojną w tle i podręczników do historii i mówi: słuchaj i patrz. Teraz.
To seria opowiadań, a może raczej wydarzeń, podanych bez retuszu, ugrzeczniania i beletryzacji. Tutaj się klnie i wrzeszczy, zamiera w panice, strzela przypadkiem do dzieciaka, zbiera szczątki, tkwi za murem i widzi "straszne uderzenie czerni". Tutaj bywa, że widzisz rozbłysk i budzisz się w innym kraju, sklejony, poskładany, cud, że żywy.
Rozmawia się tutaj rozkazami i komunikatami ale także się płacze i modli, choćby u muzułmanów, do których się przecież strzela. Tutaj brzmi też śmiech i podziw dla babki ze stali, zdarza się idiotyczna pomyłka i zadanie, które wydaje się żartem. Bo to "pozbawiona nonsensów relacja z pola walki" (Kirkus Review).
Stamtąd wraca się do ciszy i dezorientacji. Na przedmieścia, gdzie schorowanego psa zabija się strzałem, bo tam psy zjadały trupy. Do gazet, które robią choinkę nawet z martwych towarzyszy broni. Do otwartych oczu, bo zamknięte przywodzą obrazy wbite w mózg. A potem albo wraca się w kurz, bo adrenalina uzależnia, albo pali się sziszę by zapomnieć, albo pluje na armię i politykę bo zabrały nam wyobraźnię i niewinność.
Phil Klay wracał, teraz o tym pisze i zdobywa nagrody. "Przerzut" powstał w roku 2014 i niestety, nie zestarzał się ani o dzień.
Przekład: Krzysztof Cieślik
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Cyranka
Kolejne pokolenie rośnie w pokoju, to wielkie szczęście. Ale jesteśmy ludźmi świadomymi, wiemy, że wojna jest. Za rogiem i setki kilometrów stąd. Do Ukrainy mam bliżej niż nad morze, do Ameryki Łacińskiej krótki lot. Więc choć coraz więcej historii w polskim pojmowaniu wojny, są ludzie, którzy opowiedzą o wojennym dziś. Jak weteran piechoty morskiej Phil Klay.
Pytałam...
2022-03-17
Książka Anny Marii Wybraniec jest niczym zaprzeczenie powszechnej prawdy, że zbiory opowiadań są nierówne, że mylą wrażenia, że tworzą sinusoidy.
Tutaj od początku czułam, że jestem wewnątrz. Głowy i serca, umysłu i snu, polskiego obłędu, piękna i przekleństwa.
Demony "Wilgości" biorą się z nas. Z głowy pulsującej realiami, z oczu zamglonych mroczkami, w niedosłowności i znajomości otoczenia. Z serca skalanego grzechem. Z myśli, uczynku i zaniedbania. To stąpanie po ludzkich, stopionych ciałach, to anioły, słowa gorzkiej modlitwy odbitej od wnętrza Babiej Góry, myśli płynące z czującej, widzącej ikony.
Czytałam z zachwytem i przerażeniem, bez oddechu, w oczekiwaniu na niemożliwe i straszne. Dostawałam kadzidła, w które trzeba się wsłuchać, schody, które wiodą w mrok i kreują potwory, sny wpędzające w obłęd, świat z wód Gangesu, akwaria pełne szaleństwa.
O opowiadaniach nie da się mówić ich treścią, można tylko próbować oddać ich klimat. Lecz ten jest tak wykreowany, że brakuje obrazów dla porównania. Przepiękny język niesie neologizmy i onomatopeje, opowieść przecieka przez palce, zlewa się jawa ze snem. Wszystko co opisane jest jednocześnie namacalne i ulotne. Myśli przechodzą w wizualizacje, wyobraźnia jest bezbronna.
Czy to groza czy zbiór lęków, które rosną w codzienności? Czy to polszczyzna kreująca emocje czy wywar z kłębiących się myśli?
"Nie ma gorszej kary jak niezmienna, nieunikniona powtarzalność" pisze autorka. Ale nie ma też nic lepszego niż wejście w kolejne opowiadanie. Tym bardziej, że tło to Polska dzisiejsza, która jak pisze we wstępie Wojciech Gunia, jawi się "krajem wiecznej prowizorki: gipsu, dykty i betonu." Każde opowiadanie to my, nasz świat, wyjęty z wyobraźni by tworzyć rzeczywistość. A może na odwrót?
Czytać trzeba wszystkimi zmysłami. I z wspomnianą przez Gunię empatią. Bo nie poczuć tej grozy całym sobą, nie wtopić się w bohaterów, to jak nie przeczytać "Wilgości" wcale.
Znakomita rzecz.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Vesper
Książka Anny Marii Wybraniec jest niczym zaprzeczenie powszechnej prawdy, że zbiory opowiadań są nierówne, że mylą wrażenia, że tworzą sinusoidy.
Tutaj od początku czułam, że jestem wewnątrz. Głowy i serca, umysłu i snu, polskiego obłędu, piękna i przekleństwa.
Demony "Wilgości" biorą się z nas. Z głowy pulsującej realiami, z oczu zamglonych mroczkami, w niedosłowności i...
2022-01-05
Po cóż się życiem trudzić i brudzić, wszak to błahostka, wszak prosta droga. Fraszka, igraszka, "Sielanka". Wykorzystasz czy doniesiesz... prawda zawsze będzie Twoja. Wyprawisz przyjątko, fiuta pokażesz, będzie się działo łatwo i miło. "Proste, posilne, niedrogie. Właśnie taka jest wasza dusza w stanie czystym."
Fajnie być neandertalczykiem w parku rozrywki i fajnie tancerzem egzotycznym. Dobrze wiedzieć, co dla kogo lepsze i sympozjami siać w duszy, że gruby lepszy od kaleki albo wysoki gorszy od łysego. Dobrze wątpliwości w sobie pielęgnować albo filozofią wytłumaczyć niemoc. Dobrze się złościć, nie być frajerek, knuć małe zemsty, hodować złośliwość.
Przecież kto umrze a kto nie i tak nie wiadomo, a może zza grobu lepiej świat widać i wróci się go naprawiać.
Poniosła fantazja George'a Saundersa w jaskinie, kluby, na rozpędzone rowery, pod wodospad czółnem bez wioseł i na kurs prawa jazdy z fryzjerskiej klitki. Wyobraźnia podszepnęła ile za plecami kamieni się toczy i jakie życie upaprane błotem. Cierpliwość, sumienie, krzywa miłość synowska i wielkie ego ścigają się w wyścigu do decyzji. Bo o to chodzi w tych bajkach wprost z życia by zajrzeć za kolorowe szybki witraży i wypatrzeć plamy na słońcu, mrok.
Gdzieś nam się podział ludzki wysiłek, dobroć i lekkość i nie-należy-mi-się we współczesnym świecie pełnym pajaców. Można wejść w surrealizm Saundersa i wyłuskać z zabawy paprochy i aberracje. Czasem taka brawura i polot nie sprawdza się w punktowaniu rzeczywistości ale mnie, mój świat i moje widzenie "Sielanki" idealnie wykrzywiły w karykaturze. I dały ostatnie zdania, po których zaciskam palce, ubieram uśmiech i idę dalej po linie. Będzie dobrze, świat jest dobry, ludzie są dobrzy, będzie dobrze, świat...
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Znak za zupełnie inne, nowe, zadziwiające doświadczenie.
Przekład i okładka - majstersztyk!
Po cóż się życiem trudzić i brudzić, wszak to błahostka, wszak prosta droga. Fraszka, igraszka, "Sielanka". Wykorzystasz czy doniesiesz... prawda zawsze będzie Twoja. Wyprawisz przyjątko, fiuta pokażesz, będzie się działo łatwo i miło. "Proste, posilne, niedrogie. Właśnie taka jest wasza dusza w stanie czystym."
Fajnie być neandertalczykiem w parku rozrywki i fajnie...
2022-02-07
Gdzieś pomiędzy uroczymi baśniami Andersena, gdzie ludzie i zwierzęta mają szczerozłote serca, a Braćmi Grimm, którzy z mroku germańskich lasów wyjęli pełne grozy opowieści, umieściła swoje opowiadania Kelly Barnhill. Posplatała miłość z okrucieństwem, rozpostarła angielskie skrzydła (a może motyle?) i rozwarła paszcze stworów z podań i wyobraźni. Zebrała opowiadania z szuflad i oddała do rąk czytelników mieszankę iście fantazyjną.
Jest rzeczą powszechnie znaną, że zbiory rzadko bywają jednolicie ciekawe, zaś te, które łączą różne zakątki wyobraźni, szczególnie narażone są na skrajne oceny. Ale jeśli otworzyć szeroko drzwi, to znajdzie się w duszy miejsce dla wszystkich prawie realnych i zupełnie kuriozalnych bohaterów. Bo pukała do mnie Maja Lunde, ze swoim ukochaniem natury i poetyckością z "Pani Sorensen i Sasquacha". Bo Lem puszczał do mnie oko z "Owada i Astronoma". A nawet zapachniało orwellowskim proroctwem w "Magicznym dziecku". Wspomniani bracia Grimm zadumaliby się nad "Elegią dla Gabrielle..." a niejeden twórca grozy pokiwałby głową z uznaniem nad "Drugą żoną wypychacza zwierząt."
Są listy do umarłej i ulatywanie pamięci o poecie. Pasikoniki i bliźniaczki sieją spustoszenie a ostatnie, najdłuższe opowiadanie to przepiękna oda do miłości, nawet tej okupionej śmiercią niewiniątek.
Marzenia uskrzydlają i usprawiedliwiają makabrę, strach przed magią miesza się z jej uwielbieniem, a przepiękne wydanie książki sprawia, że nawet groteskowe i absurdalne fantazje autorki zmieniają się w klejnoty. Olbrzymie diamenty lub mniej efektowne kamienie o przyjemnym blasku.
Kelly Barnhill sporo tworzy dla dzieci i ta subtelność cały czas nam towarzyszy. Jednak jeśli baśń ma być zakończona łzami szczęścia, to poszukajcie takiej w innym zbiorze. Bo tutaj urocze słowa poprowadzą do zjeżonych włosków na karku a zakończenia bywają w swym pięknie nad wyraz okrutne.
Zbiór zapewne nie jest idealny ale dla mnie, rzadko sięgającej po fantastykę było to spotkanie, które wywołało ten szczególny rodzaj uśmiechu. Znacie go, prawda? Tym bardziej, że kobieca siła, waleczność i miłość wyzierają z każdego zakamarka.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za to cudeńko.
Gdzieś pomiędzy uroczymi baśniami Andersena, gdzie ludzie i zwierzęta mają szczerozłote serca, a Braćmi Grimm, którzy z mroku germańskich lasów wyjęli pełne grozy opowieści, umieściła swoje opowiadania Kelly Barnhill. Posplatała miłość z okrucieństwem, rozpostarła angielskie skrzydła (a może motyle?) i rozwarła paszcze stworów z podań i wyobraźni. Zebrała opowiadania z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-18
Niby wiosna, niby święta a myśli nadal biegną na niebiesko-żółty wschód, w którym dzieje i działo się życie. Na tę drugą wojnę światową i Związek Radziecki, na te nadzieje młodych po ukraińskim dniu niepodległości i na biedę i na pastwę głodu. Biegną myśli do tego kraju i w tę historię, w której "Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek".
Małe 94 strony, małych opowiadań ledwie 11, a dzieje się tutaj cała Ukraina. Biedna i głucha, przerażona wojną, trochę żydowska, trochę poskładana z nakazów partii. Każde opowiadanie z niteczek dobra i zła, a wszystkie splecione piątką przyjaciół.
Małe dzieci w pierwszej klasie, szczere w wyznaniach i płaczące. Ci sami, już dorośli, w planach na teraz i później i w prawdzie, którą można wyznać po latach. O mamie, która nie była Żydówką lecz żydowską matką. O wujku bohaterze, któremu ołtarzyk i świeczkę, a on gdzieś w świecie powiesił się w ucieczce od demonów wojny. O dziadku idealnym, on sam i piątka dzieciaków na ryby, na grzyby, ku przygodzie..., który dał żonie i córce szramy na plecach po sznurze od żelazka. O ojcu, który tylko raz popłynął przez basen z córką, którą kocha ale dotrzymuje umów.
Opowiadania wsparte na przedmiotach. Na rubinie nieszlachetnym, który jest jak relikwia po zamordowanej na wojne miłości. Na niebieskim czepku, który pokaże ojcu dziecko. Na orzechach kradzionych po sadach, gdy w domu dzieje się przemoc z marksistowskiej nauki. Na nodze złamanej, na której był powrót do Żytomierza i taniec i ból.
Ukraina - największe państwo Europy a jakby małe codziennością, traumami, które są podobne naszym postkoministycznym i wojennym. I kraj, w którym zginął przyjaciel gdy Rosja znów zaczęła kąsać, a z pamięci po nim zostaje mała drewniana myszka z tamtego pierwszego dnia szkoły.
Dziś ciągle kły szarpią niebieskie i żółte, a ja poznaję tamtych ludzi dzięki fenomenalnej Katerynie Babkinie w przekładzie Bohdana Zadury. I chciałabym więcej...
Mała, wielka rzecz, która być może nie trafiłaby do mnie gdyby nie wojna. Paradoks współczesności. Polecam gorąco.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Warsztaty Kultury i Artrage.pl za wspaniałą akcję.
Niby wiosna, niby święta a myśli nadal biegną na niebiesko-żółty wschód, w którym dzieje i działo się życie. Na tę drugą wojnę światową i Związek Radziecki, na te nadzieje młodych po ukraińskim dniu niepodległości i na biedę i na pastwę głodu. Biegną myśli do tego kraju i w tę historię, w której "Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek".
Małe 94 strony, małych opowiadań...
2022-05-14
Są zbiory opowiadań nieskładne, sinusoidalnie kulawe, wahające oceną i nastrojem. I jest "Cisza" Marcina Majchrzaka, która lżej lub mocniej, bardziej realnie i surrealistycznie przeciąga nas przez tunele ludzkich umysłów, zagrzebanych w bagnach myśli, podświadome zło, które czeka na pobudkę lub śmierć, która nie bywa, lecz jest.
Pewna 'Podróż służbowa' roztrzaskuje się o pętlę czasu na pokładzie statku, a może w starym, rozklekolatym busie. 'Miłość płonie' w domu pozbawionym matki, w domu, który zmienia życiowe role dzieci aż po obłęd. Krótka 'Transgresja' gra niedopowodzeniem o lesie złym i uśmiechu bielszym od podartej bluzeczki. 'Antropologia stosowana' zmienia żałobny kolor w szpitalną biel, a o gęsią skórę przyprawia świadomością towarzyszenia mglaków. Igra z umysłem 'Eksperyment doktora' wyrosły z chęci czytania myśli innych stworzeń. 'Ostatni kolejarz' krwią, ciałem bohatera i jego wchłonięciem, nakarmi nostalgię za przeszłością. I przyjdzie somnabuliczna teagedia w '118' i przyjdzie 'Strach'... A wszystko spina podzielony na dwie części Projekt Detoks - współczesny, chory, porażający w 'Ciszy'...
Tam, gdzie akcja płynie w roku 1888, tam polszczyzna sięga wieków wstecz, tam, gdzie spoglądamy teraz za drzwi rozpadającej się chaty, brzmią młodzieżowe, pijackie pogaduchy i przekleństwa. Wszystko opatrzone zdaniami, które plotą się pięknymi zdaniami jak trujący bluszcz. Misterne, szukające odpowiedzi akapity pomiędzy koszmarami.
Jestem oczarowana tym zbiorem. Nie pojmuję jak mogłam dotąd nie czytać Autora ale już sięgam po 'Grobowiec' (również od @wydawnictwo_vesper ) by odszukać opowiadanie Majchrzaka, już zamawiam dwie powieści. To jest groza dla kochających słowa, dla lubujących się w odnajdywaniu najczarniejszych odcieni w nas, w naszych umysłach, nie gdzieś w dalekiej fantazji.
Czytajcie, warto, tej mieszance opowiadań na imię Zachwyt, na nazwisko Przerażenie.
Polecam gorąco!
Pani_Ka Czyta
Dziękuję nieocenionemu Wydawnictwu Vesper . Wydanie piękne, treść znakomita.
Są zbiory opowiadań nieskładne, sinusoidalnie kulawe, wahające oceną i nastrojem. I jest "Cisza" Marcina Majchrzaka, która lżej lub mocniej, bardziej realnie i surrealistycznie przeciąga nas przez tunele ludzkich umysłów, zagrzebanych w bagnach myśli, podświadome zło, które czeka na pobudkę lub śmierć, która nie bywa, lecz jest.
Pewna 'Podróż służbowa' roztrzaskuje się o...
2022-07-03
Éric-Emmanuel Schmitt nie jest literatem o wyszukanym języku ale jeśli chodzi o urok, to zapewnia go w sposób mistrzowski. U niego powszedniość jest śliczna jak poranek, pachnie skoszoną trawą i snuje się w rytm francuskiego, eleganckiego lata.
Każde z pięciu opowiadań niesie z sobą tajemnicę. I choć nie brakuje tutaj truizmów i lekkiego ukłonu w stronę konserwatywnego postrzegania miłości i związków, to wszystko się wybacza czytając w słoneczny dzień niezwykle płynne opowieści.
O 'Marzycielce z Ostendy" unieruchomionej w wózku i własnym wspomnieniu, którego, podobnie jak słuchający jej pisarz, nie możemy być pewni ani też nie możemy odrzucić.
O "Zbrodni doskonałej", która potwierdza prawdę o docenianiu utraconego i o potędze zwątpienia.
O "Ozdrowieniu", które wskazuje szlak ku dostrzeżeniu własnej wartości, choć lekko stereotypowo - przez podziw mężczyzny.
O "Kiepskiej lekturze" świetnie oddającej niezwykłość literackich wyborów i konsekwencjach rozbudzenia wyobraźni po latach jej tłamszenia (bardzo potrzeba nam takich treści w dobie szufladkowania).
I o "Kobiecie z bukietem", zaczekanej na radość i spełnionej w sposób ostateczny.
To wszystko już było, to nic nowego. To zwykli ludzie w ułamkach życia, które nadają ton wyobraźni. W uroczej słownej kompozycji, z której aż wypływa melancholia i ukochanie codzienności, miłość do kobiet, do świata, do odczuwania. Przepiękne nowe wydanie, krótkie przystępne treści... gotowe letnie zaczytanie, gdy głowa woła o piękne chwile, tajemnice rozpięte między ukochanymi, kiwanie głową nad oczywistością.
To nie jest wielka literatura, to jest literatura niezwykle ciepła i urokliwa. I chce się jej więcej. Tak, będę wracała do Pana Schmitta po letni, słodki koktail, w którym można trafić na gorzką pestkę.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova
Éric-Emmanuel Schmitt nie jest literatem o wyszukanym języku ale jeśli chodzi o urok, to zapewnia go w sposób mistrzowski. U niego powszedniość jest śliczna jak poranek, pachnie skoszoną trawą i snuje się w rytm francuskiego, eleganckiego lata.
Każde z pięciu opowiadań niesie z sobą tajemnicę. I choć nie brakuje tutaj truizmów i lekkiego ukłonu w stronę konserwatywnego...
2022-08-29
Kto zna Małe Licho z opowieści Marty Kisiel ten wie, że ten aniołek to samo dobro, miłość i wzruszenie. Kto poznał Bazyla ten pamięta, że ten kozi Czorcik bawi do łez i więcej w nim miękkości niż czarcich zapędów. Nie inaczej jest w zbiorze opowiadań, który trafia w nasze ręce ułożony w pory roku, niespodziewane spotkania i historyjki tyleż zabawne co pouczające.
Daleko tej książeczce do zwyczajności i typowego snucia bajek, bo każdy nowy bohater to postać ze słowiańskich wierzeń, bo ludzie i zwierzęta, tudzież stwory nieokreślone, zawsze kończą przygodę morałem, który na piedestał wynosi najpiękniejsze uczucia: przyjaźń, oddanie, wdzięczność. Nie sposób się nie rozczulać przy rozterkach Licha, nie śmiać w głos przy rozseplenionych dyskusjach i monologach Bazyla. Nie sposób w ogóle przestać czytać, póki nie dotrze się do "Krótkiego przewodnika po niesamowitych stworzeniach" a i on, z cudnymi ilustracjami Marcina Minora, rozaniela i układa na ustach najszerszy uśmiech.
Marta Kisiel bawi się polszczyzną, zabawnie ją wykrzywia i rzuca skojarzeniami. Opisy są jak malowane a dialogi mądre i zabawne. To opowieści pouczające, sięgające do wiedzy o prastarych wierzeniach, ekologiczne, rodzinne, wielbiące naturę i ocieplające najchłodniejszą porę. Trzeba mieć na półce to cudeńko i wracać, i patrzeć i czytać na głos językowe łamańce Bazyla. Na każdy niesierpniowy wieczór, dla młodszych i starych jak świat, dla smutasów i śmieszków, dla wszystkich. Żeby pouczać, żeby przypomnieć sobie co jest najważniejsze i żeby odzyskać uważność patrzenia na piękno otaczającego nas świata. Jestem oczarowana!
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Mięta
Kto zna Małe Licho z opowieści Marty Kisiel ten wie, że ten aniołek to samo dobro, miłość i wzruszenie. Kto poznał Bazyla ten pamięta, że ten kozi Czorcik bawi do łez i więcej w nim miękkości niż czarcich zapędów. Nie inaczej jest w zbiorze opowiadań, który trafia w nasze ręce ułożony w pory roku, niespodziewane spotkania i historyjki tyleż zabawne co pouczające.
Daleko...
2020-05-29
Kiedy policja świętuje stulecie swojego istnienia literaturą, to jest to niewątpliwie świętowanie godne fanfar. Wszak najlepiej, najzabawniej, najsprawniej oddadzą elementy policyjnej pracy kryminały. A najlepsi w zapoznawaniu nas z tajnikami prowadzenia śledztw albo w snuciu niestworzonych opowieści na ich temat są oczywiście "kryminaliści".
Wydawnictwo Czwarta Strona doskonale wie, że Polska kryminałem stoi, zatem do świętowania z policją zaprosiło aż osiemnaścioro twórców gatunku. I mamy na stole przepyszny tort.
Na pierwsze kęsy zapraszają nas niewątpliwi mistrzowie. Ryszard Ćwirlej ma dla nas opowieść retro, Wojciech Chmielarz roztacza wizję przyszłości a Robert Małecki przypomina jak jest tu i teraz. I właśnie tak rozłożone w czasie opowiadania podążają za tą znakomitą trójką.
Od lat 20tych XXwieku (wszak data powołania policji to 1919), przez milicyjne gierki w stylu retro, zmierzamy po serię opowiadań o współczesnej 'zabawie w policjantów i złodziei', często krwawej i pozbawionej skrupułów. Na koniec patrzymy w przyszłość i pozwalamy twórcom opowiadać o śledztwach w czasach, których nie dożyjemy.
Smakowity zbiór stworzony przez najlepszych, wyłonionych w drodze konkursu. Można jak ja dzielić sobie na opowiadaniowe plasterki lub połknąć w całości. Zawieść się nie sposób, przecież to "Miliony możliwych scenariuszy. Osiemnaście mistrzowskich opowiadań. I tylko jeden temat: ZBRODNIA."
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona
Kiedy policja świętuje stulecie swojego istnienia literaturą, to jest to niewątpliwie świętowanie godne fanfar. Wszak najlepiej, najzabawniej, najsprawniej oddadzą elementy policyjnej pracy kryminały. A najlepsi w zapoznawaniu nas z tajnikami prowadzenia śledztw albo w snuciu niestworzonych opowieści na ich temat są oczywiście "kryminaliści".
Wydawnictwo Czwarta...
2021-10-25
Albo Ota Pavel zebrał w garść opowiadań historię swojej rodziny i okrasił ją pasją, jaką stanowiło łowienie ryb, albo odmalował hołd niezwykłemu zajęciu, dając rybom przeciwwagę w postaci ludzkich, często trudnych i pogmatwanych losów. Jakkolwiek ujrzymy subtelne, niezwykle śpiewne i urocze opowieści, będziemy musieli przyznać, że pół wieku od premiery nadal zaskakują świeżością, magią codzienności, ciepłem i prawdą podaną w najbardziej poruszający sposób - prosto.
Zapewne nie ja jedna uznaję wędkarstwo za hobby nudne w swojej powtarzalności, dalekie od emocji, nawet nieprzyjemne. I nie zostanę pasjonatką łowienia po przeczytaniu "Śmierci pięknych saren", ale z pokorą złożę ukłon wszystkim, którzy z miłością i pasją spoglądają na wody i ryby. Bo opisana pasja jest dla bohaterów tym, czym dla mnie obcowanie z literaturą - ukojeniem, ciekawością, tematem do niekończących się rozmów, sporów, zmagań, a przede wszystkim, do wolności.
Żydowska rodzina na czeskiej ziemi to, podobnie jak u nas, przeskok od bogactwa do żebraniny, od paradowania w luksusowych samochodach do karmienia synów, którzy za kilka dni stawić się mają w obozach koncentracyjnych. Tutaj połowy ryb to dziecięce igraszki, rodzinne pikniki, a potem skowyt za sytością przed wyprawą, może na śmierć.
Jest w prozie Pavla tyle ciepła, że śmiejemy się z przekomarzań i sprytu prostych ludzi z Łęgu by potem uśmiechać się przez łzy gdy przychodzi uciekać i zagłębiać się w strachu. Uśmiechać się do miłości, która nie pozwala rozdzielać tego co dwunarodowe i do tego, że wraca się z obozu by rozmawiać ze ścianami... Ból jest przenikliwy ale bezwiednie głaszczemy każdą z osób, kołyszemy się w rytm opowieści, nawet łuskom przyglądamy się z czułością.
Była sobie wioska. Trochę czeska, trochę żydowska, trochę jeszcze inna. Z przewoźnikiem, wujkami, krowami, stawami rybnymi i rzeką. Byli sobie ludzie, którzy kochali ryby - nie tylko jako posiłek, także jako dar spokoju, przyjaźni, łagodności. Ludzie, których inni chcieli zniknąć. I był Ota Pavel, który wziął w dłonie przecudną nostalgię i opowiedział. Pięknie.
Pani_Ka Czyta
ps. I jeszcze coś od Oty.
"Można powiedzieć, że słońce jest dużą żółtą tabletką od niebiańskich psychiatrów podawaną na przegonienie smutków i złego nastroju. (...) Słońce jest także żółtym ręcznikiem frotté, który sam nas wytrze, i suszarką, która nas wysuszy. Słońce wskoczy nam też do serca i rozgrzeje je, gdy jest akurat zimne jak psi nos."
Dziękuję Wydawnictwu Stara Szkoła za takie drobinki cudnych słów nawet, jeśli uśmiech i czułość muszą się w nich mieszać z bólem i niesprawiedliwością.
Albo Ota Pavel zebrał w garść opowiadań historię swojej rodziny i okrasił ją pasją, jaką stanowiło łowienie ryb, albo odmalował hołd niezwykłemu zajęciu, dając rybom przeciwwagę w postaci ludzkich, często trudnych i pogmatwanych losów. Jakkolwiek ujrzymy subtelne, niezwykle śpiewne i urocze opowieści, będziemy musieli przyznać, że pół wieku od premiery nadal zaskakują...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-10
Dawkowałam sobie tę lekturę dla przyjemności, radości i zapamiętania. Dla uśmiechu w kąciku ust, sensualnych wspomnień i żalu, że czas mija i gdzieś dzikość i namiętność się zapodziewa.
Ech, tym językiem nie śpiewała Alicja Majewska ani Edyta Górniak choć wymieniały tyle odcieni naszej kobiecej natury. Pisze nim Marta Dzido, z której wylewa się wolność, naturalność i radość życia. Chce się z nią biegać po trawie a truskawki jeść garściami, by sok się lał po rozgrzanym słońcem ciele...
Świadomość ciała, tabu wyśmiane, opowiedziane wszystko tak pięknie, tak gorąco, że dziękować się chce za to, czego możemy doznać jako kobiety i chce się wywlec na światło to, co budzi nieśmiały pąs.
Bo tutaj i teraz to nie jest czas ograniczeń, bo nie pora wytykać palcami radości z seksu, bo dziś erotykę malować można brawami, gestami i smakiem. To właśnie dostajemy w "Sezonie na truskawki" (a przede mną miska tych wielkich, soczystych).
Tu pięknie się kocha,tu słucha się faz księżyca, tutaj się cierpi z niemiłości, czuje kuleczkę, która kiedyś zapyta: "Mamo, czy ty zawsze będziesz moją mamą?". Wisi się na trzepaku, czeka w bramie, patrzy i umiera, milczy się z bólu i tęsknoty.
Marta Dzido opowiada, śmieje się w głos i rozpacza nad dramatycznymi praktykami przesądnego świata. Bo i na bunt jest tutaj miejsce i na niezgodę na patrzenie na kobiecość jako na przekleństwo czy winę. Książka otwiera oczy, policzkom przydaje blasku i marszczy czoło gniewem. Takie jesteśmy my, kobiety - jak "Sezon na truskawki" - soczyste aż strach czytać a czasem deszczowe i kwaśne. Ale zawsze piękne namiętnością, wspólnotą przeżyć. Trzeba tylko dać sobie na to przyzwolenie.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Autorce za tę niezwykłą książkę i Wydawnictwu Relacja za takie publikacje.
Dawkowałam sobie tę lekturę dla przyjemności, radości i zapamiętania. Dla uśmiechu w kąciku ust, sensualnych wspomnień i żalu, że czas mija i gdzieś dzikość i namiętność się zapodziewa.
Ech, tym językiem nie śpiewała Alicja Majewska ani Edyta Górniak choć wymieniały tyle odcieni naszej kobiecej natury. Pisze nim Marta Dzido, z której wylewa się wolność, naturalność i...
2020-11-29
Do zbioru opowiadań "Upiorne święta" podejść miałam kilka, jak ten diabeł co się skrada do Betlejem. Mam jednak na to solidne alibi. Są tutaj bowiem opowieści udane, przyzwoite i nawet dwa, które uznałam za bardzo dobre. Niestety są też takie, po których zastanawiałam się, czy nie skleić kartek, by pozostał mi zbiorek niewielki ale niosący ze sobą w miarę dobrą jakość.
Trudno oceniać kompilacje zupełnie nieprzemyślane, stworzone bez zwracania uwagi na fakt, że to co kiepskie lub wręcz fatalne, nie zyska na jakości, jeśli wstawi się obok nazwiska zapewniające jakość.
Błyszczy zawsze szanujący czytelnika Jabub Ćwiek z niesamowitym "szukaniem piękna pośród odpadków" i drugi z Jakubów, niezawodny Bielawski. Urbanowicz robi bardzo przyzwoite wrażenie czyniąc w finale masakrę godną tytułu. Przechrzta zgrabnie opowiada o znanej z historii miłości hitlerowców do demonicznych eksperymentów, choć kończy nieco gorzej niż zaczyna.
A pomiędzy nimi ściele się pustynia.
Pozwolę sobie na kilka zdań komentarza do większości opowiadań. Są niekonsekwentne, stawiające obok siebie język na poziomie kilkulatka i wielokrotnie złożone zdania przelewające się nadmiarem metafor. Bywa, że to wszystko dobija w jednym opowiadaniu (np. pierwszym). Inne lekkie, przyjemne, z lokowaniem produktu, po pół godzinie są już zapomniane. Naprawdę???
Wsparcie osobowością w postaci Mastersona sprawia wrażenie okropieństwa skleconego na kolanie w pociągu, który utkwił przed Wrocławiem z powodu zerwania trakcji. I polotu.
Co powiedzieć o takim zbiorze? Jeśli powiem nie czytać, umkną dwa dobre i może trzy całkiem przyzwoite krótkie zaczytania. Powiem czytać, ktoś będzie się, podobnie jak ja, zmagał z kolosalną sinusoidą. Powiem więc czytajcie recenzje, nie są w tym przypadku przesadzone, dwa-trzy koła ratunkowe nie uniosą Titanica. Cztery punkty (plusowe) przyznaję z szacunku dla wspomnianych kół.
Pani_Ka Czyta
Dziękuję Wydawnictwu Akurat.
Do zbioru opowiadań "Upiorne święta" podejść miałam kilka, jak ten diabeł co się skrada do Betlejem. Mam jednak na to solidne alibi. Są tutaj bowiem opowieści udane, przyzwoite i nawet dwa, które uznałam za bardzo dobre. Niestety są też takie, po których zastanawiałam się, czy nie skleić kartek, by pozostał mi zbiorek niewielki ale niosący ze sobą w miarę dobrą jakość....
więcej mniej Pokaż mimo to
Odkąd poznałam prozę Georga Saundersa mam poczucie obcowania z czymś nieprzewidywalnym, potężnym różnorodnością, dociekliwie analizującym stan ludzkich myśli, zachowań i emocji. Jest przy tym w każdym dziele niesłychana lekkość, żart pozornie niefrasobliwy, dialog powyginany językowo albo surowo codzienny. Nie bez kozery nazywa się Saundersa mistrzem krótkiej formy, a najnowszy zbiór opowiadań jest tego najlepszym przykładem.
W "Dniu wyzwolenia" obok siebie mieszkają opowiadania klasyczne, lirycznie piękne i wzruszające oraz wytwory, które ciężko sklasyfikować umieszczając je w jakimkolwiek gatunku. Już perwsze, tytułowe opowiadanie zaskakuje łączeniem fantastyki, historii, kwestii społecznych i moralnych dylematów. Tak będzie również z kolejnymi, które zawiodą nas do biura, szkoły i domu, na ulice miast i salony rezydencji. Pozornie znane nam przestrzenie zamienią się w pola walki - tej dosłownej, popartej wiedzą historyczną i tej wykreowanej w umyśle gospodyni domowej. Tuż obok wejdziemy w świat miłości skromnej i uroczej niczym z 'Okularników' Osieckiej i w list ojca, który będzie oceną żalu i strachu, jaki pozostawiają za sobą decyzje społeczne i polityczne.
Już te kilka przykładów jasno wskazuje jak łatwo Saunders rozwierca dziurę w zębie, który na pozór jest tylko tknięty chorobą. Na bazie zwyczajnych zachowań wychodzimy tutaj bowiem w emocje bolesne do głębi ale i wzruszające w najbardziej oczywisty sposób. Ktoś zabija z miłości będąc marionetką, ktoś w lunaparku odgrywa role wedle prawa donoszenia na innych, ktoś w pracy niszczy najsłabsze ogniwo, ktoś eseistyczne aspiracje przekłada na bezsensowny czyn.
Biurokracja, zawiść, sterowanie. Absurdalne sytuacje z pogranicza fikcji i reporterskiej relacji. Rzeczywość tak kuriozalna, że moment, w którym odnajdujemy punkty styczne z prawdą jednocześnie bawi i przeraża. Takie są opowiadania Saudersa - niepokorne, odważne, niezależne i szydercze. A jednocześnie tkliwe i pełne szasunku dla wartości najwyższych. Trzeba mieć umysł otwarty na oścież, trzeba być gotowym na absolutnie przeciwstawne smaki, by poczuć siłę zaangażowania autora i dostrzec literackie mistrzostwo każdego z opowiadań. Wyleją się na nas traumy i lęki, otuli nas nadzieja i zachwyt najprostszymi reakcjami - a wszystko będzie wrzało jak potrawa, która mieści najszlachetniejsze składniki podane w abstrakcyjnych proporchach.
Uwielbiam, będę czytała zawsze, a "Dzień niepodległości" staje na półce z książkami, które można smakować po wielokroć, w całości lub pojedynczymi kęsami opowiadań. Niezwykle to wytrawna lektura choć wymagająca odwagi i czytania między, a nawet poza wierszami.
Znakomity przekład: Michał Kłobukowski
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak.
Odkąd poznałam prozę Georga Saundersa mam poczucie obcowania z czymś nieprzewidywalnym, potężnym różnorodnością, dociekliwie analizującym stan ludzkich myśli, zachowań i emocji. Jest przy tym w każdym dziele niesłychana lekkość, żart pozornie niefrasobliwy, dialog powyginany językowo albo surowo codzienny. Nie bez kozery nazywa się Saundersa mistrzem krótkiej formy, a...
więcej Pokaż mimo to