-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
"Ocean na końcu drogi" zachwycił mnie jak jeszcze żadna inna powieść Neila Gaimana. Wszystkie książki jego autorstwa mają w sobie odrobinę magii, lecz ta jest wypełniona nią po brzegi. Udało się w niej uchwycić niewinność małego, wciąż poznającego świat dziecka, a czytając można było poczuć, że autor tchnął w to dzieło własną duszę. Wyobraźnia Gaimana jest niczym tytułowy ocean, niepowtarzalna, głęboka, bezkresna. Książka, mimo swojej niepozornej objętości, okazała się wspaniałą i wartą przeczytania lekturą. Bardzo polecam!
"Ocean na końcu drogi" zachwycił mnie jak jeszcze żadna inna powieść Neila Gaimana. Wszystkie książki jego autorstwa mają w sobie odrobinę magii, lecz ta jest wypełniona nią po brzegi. Udało się w niej uchwycić niewinność małego, wciąż poznającego świat dziecka, a czytając można było poczuć, że autor tchnął w to dzieło własną duszę. Wyobraźnia Gaimana jest niczym tytułowy...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Imię Wiatru" to pozycja absolutnie wyjątkowa. Opowiadana w gospodzie przez Kvothe'a historia porusza do głębi, a gdy podążałam wraz z chłopcem przez jego barwne, obfitujące w nieszczęścia życie czułam istny rollercoaster emocji. Napisana w niezwykle błyskotliwy sposób powieść skłania do myślenia i głębszej analizy przedstawionych informacji - ja dosłownie czułam wibracje mojego mózgu, który przetwarzał każde zdanie, ba słowo pochodzące z głowy autora.
Czytając książkę byłam pod ogromnym wrażeniem tego, w jaki sposób pisarz wykreował magię działającą w powieści, która jest właściwie nauką. W wymyślonym przez Rothfussa świecie rządzi się ona zupełnie innymi prawami, odważę się stwierdzić, że dał jej nowe życie.
Dzięki temu że cała książka to tak naprawdę wspomnienia, mamy okazję lepiej poznać głównego bohatera i zmiany jakie w nim zaszły na przestrzeni czasu. Cieszę, że autor postanowił poświęcić nieco więcej atramentu na dokładniejsze przyjrzenie się teraźniejszej postaci Kvothe'a, dzięki czemu kontrast pomiędzy młodym i starszym jest wyraźniejszy i czyni go jeszcze bardziej intrygującym.
"Imię Wiatru" to potężna powieść. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że zużyto na nią dużo papieru ale o to, że obfituje w przeogromną liczbę treści. Człowiek po jej przeczytaniu czuje się pełny, niemal tak jak po zjedzeniu porządnego posiłku. Tak więc jeśli ktoś jeszcze nie sięgnął po tę książkę - GORĄCO POLECAM!
"Imię Wiatru" to pozycja absolutnie wyjątkowa. Opowiadana w gospodzie przez Kvothe'a historia porusza do głębi, a gdy podążałam wraz z chłopcem przez jego barwne, obfitujące w nieszczęścia życie czułam istny rollercoaster emocji. Napisana w niezwykle błyskotliwy sposób powieść skłania do myślenia i głębszej analizy przedstawionych informacji - ja dosłownie czułam wibracje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Myślę, że sporo z Was może nazwać siebie Fangirl. I nie chodzi bynajmniej o to, że dużo czytacie, lecz o uczucia towarzyszące przy lekturze. To, w jaki sposób wsiąkacie w przedstawiony w książce świat, zakochujecie się w bohaterach, czy z niecierpliwieniem czekacie na kolejny tom ukochanej serii... Brzmi znajomo, prawda?
Cath to prawdziwa miłośniczka serii o Simonie Snowie, pewnym odpowiedniku Harry'ego Pottera, którego wszyscy doskonale znamy. Dziewczyna jest tak wielką fanką serii, że pisze o niej fanfiction pragnąc umilić sobie , a także tysiącom innych fanom na świecie, oczekiwanie na ostatnią część. Nie można powiedzieć, że Cath po prostu uwielbia historię przedstawioną w powieści. Ona dosłownie nią żyje. Pisanie o Simonie Snowie stało się nieodłącznym elementem jej egzystencji. Cath ma siostrę bliźniaczkę Wren, z którą zawsze miała bliskie relacje, wszystko jednak zmienia się gdy dziewczyny wyjeżdżają się na uniwersytet. Wren odsuwa się od siostry, chcąc spróbować całkiem innego, imprezowego życia w kampusie. Nieśmiała, samotna Cath z laptopem pod ręką, musi całkiem sama stawić czoło nowej rzeczywistości, jako świeżo upieczona studentka. Z czasem uczy się nieco o miłości, przyjaźni oraz zdaje sobie sprawę, że jej fanfiction nie jest najważniejszą rzeczą na świecie.
Cath to bohaterka, z którą bez problemu mogę się utożsamić. To cicha, spokojna i dziewczęca postać, która ma spore problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, po części dlatego, że jest mocno zafiksowana na punkcie swojego fanfiction, lecz także dlatego, że przez całe życie miała jedną, niezastąpioną przyjaciółkę u boku, swoją siostrę bliźniaczkę. Bez niej czuje się trochę tak, jakby odjęto jej kończynę, lecz stara sobie z tym radzić. Mimo niesprzyjających okoliczności prawda jest też taka, że Cath po prostu nie chce zawierać nowych znajomości. Woli spożytkować czas na pisanie nowych opowiadań, niż poznawać szkolnych kolegów. Myślę, jednak, że my książkoholicy jesteśmy w stanie jej to wybaczyć. Pewnie świetnie znacie to uczucie, gdy macie ochotę zaszyć się pod ciepłą kołdrą z książką w ręku, jednak wiecie, że wypadałoby porozmawiać z gośćmi lub spędzić ten czas z rodziną.
Drugoplanowi bohaterowie zyskali moją sympatię, a zwłaszcza Reagan, nowa współlokatorka Cath, która chyba nie mogła bardziej różnić się od naszej bohaterki. Jest jednak wyraźnym dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają i mimo początkowych uprzedzeń studentki zaprzyjaźniają się. Poznajemy także Levi'ego, dowcipnego, przystojnego chłopaka z wyższego roku, który zaczyna czuć do Cath coś więcej. Relacja tej pary była przesłodka i z uśmiechem na ustach śledziłam ich zabawne rozmowy.
Powieść ta nie jest jednak zwyczajną młodzieżówką, mimo że Rowell stwarza takie pozory używając prostego języka oraz tworząc postaci w wieku nastoletnim. Pod fasadą zwykłej historii o miłości autorka porusza wiele ważnych dla naszego społeczeństwa kwestii, takich jak rozbita rodzina, wzajemna akceptacja czy własne miejsce na świecie.
"Fangirl" to słodko - gorzka opowieść o dorastaniu, pierwszej miłości i szukaniu własnej tożsamości. Delektowałam się jej każdą stroną, raz śmiejąc się, a raz mając łzy w oczach. Mam nadzieję, że Wy w dniu polskiej premiery udacie się do księgarni, zakupicie swój egzemplarz i pokochacie ją całym sercem, tak jak zrobiłam to ja.
przez-morze-stron.blogspot.com
Myślę, że sporo z Was może nazwać siebie Fangirl. I nie chodzi bynajmniej o to, że dużo czytacie, lecz o uczucia towarzyszące przy lekturze. To, w jaki sposób wsiąkacie w przedstawiony w książce świat, zakochujecie się w bohaterach, czy z niecierpliwieniem czekacie na kolejny tom ukochanej serii... Brzmi znajomo, prawda?
Cath to prawdziwa miłośniczka serii o Simonie...
Trudno w to uwierzyć, ale skończenie tej książki zajęło mi trzy miesiące. Nie, nie przesłyszeliście się. Całe TRZY miesiące. Zachęcona wręcz kosmiczną średnią na Lubimyczytać, pozytywnymi wrażeniami po "Z mgły zrodzonym" a także przepiękną okładką pomaszerowałam do najbliższej księgarni i zakupiłam "Drogę Królów". Po powrocie do domu, gdy umościłam się już wygodnie na kanapie z tą małą cegiełką w rękach, entuzjazm nieco ostygł i dopadły mnie wątpliwości. Co jeśli się rozczaruję? Będę pierwszą osobą, której nie podobała się "Droga królów"?
Przeczytałam 10, 50, a potem 200 stron... i nic. Gdzie te wszystkie wspaniałości, o których wszyscy tak mówili? Zawiedziona odłożyłam napoczętą książkę na półkę (czego szczerze nie cierpię robić) i starałam się wyrzucić ją z głowy (nieudolnie). Książka bowiem nie chciała mi dać o sobie zapomnieć, tak więc po 2 miesiącach znowu zaczęłam czytać...
I tym razem magia tej powieści całkowicie mną zawładnęła. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wcześniej tak ciężko mi szło. Czytając serce mi waliło, w głowie huczało, a ciarki chyba postanowiły urządzić sobie maraton na moich plecach. Wkroczyłam do Rosharu zamaszystym krokiem i ani mi się śniło go opuszczać.
Bohaterowie tej książki są doskonale nakreśleni i muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy zrozumiałam, choć niekoniecznie polubiłam wszystkie postacie. Do tego stopnia wciągnęłam się w ich historię, że nie tylko utożsamiłam się z bohaterami. Ba, ja po prostu tam byłam. Czułam to co oni, widziałam to co oni, bałam się tego co oni (choć pewnie bardziej). Słowa nie wystarczą, aby opisać to uczucie. Sanderson jest geniuszem i ni diabła nie mogę pojąć jak coś TAKIEGO powstało w jego głowie.
"Droga królów" to powieść wyjątkowa i mam nadzieję, że zaznajomicie się z nią jak najprędzej. Ale teraz wybaczcie, spragniona nowych wrażeń, z miejsca wyruszam na Strzaskane Równiny!
Trudno w to uwierzyć, ale skończenie tej książki zajęło mi trzy miesiące. Nie, nie przesłyszeliście się. Całe TRZY miesiące. Zachęcona wręcz kosmiczną średnią na Lubimyczytać, pozytywnymi wrażeniami po "Z mgły zrodzonym" a także przepiękną okładką pomaszerowałam do najbliższej księgarni i zakupiłam "Drogę Królów". Po powrocie do domu, gdy umościłam się już wygodnie na...
więcej mniej Pokaż mimo toOhhh... Paige Mahoney wkroczyła do mojego życia po raz kolejny! "Zakon Mimów" to naprawdę godna kontynuacja "Czasu Żniw", która powaliła mnie na kolana w równym stopniu jak pierwszy tom. Książka jest niezwykle dynamiczna i mimo dużej objętości czyta się ją w zastraszającym tempie. Moje zainteresowanie fabułą wzrosło do tego stopnia, że każdą stronę pochłaniałam coraz SZYBCIEJ i SZYBCIEJ, aż nagle ni stąd ni zowąd dotarłam do końca powieści. Książka ma w sobie o wiele mniej z dystopii niż poprzednia część, a więcej z kryminału, ponieważ akcja pędzi jak wiatr, a aż do samego końca trzymani jesteśmy w niepewności. Bohaterowie są tu bardzo tajemniczy, nie mówiąc już o Jaxonie Hallu, którego wręcz się bałam! Nie sposób tu przewidzieć dalszych poczynań poszczególnych postaci, nawet głównej bohaterki, na której myśli mamy przecież wgląd. Zakończenie jest naprawdę powalające i nie mogę się doczekać nim w moje ręce trafi następny tom, mimo że do jego premiery jeszcze daleko.
Ohhh... Paige Mahoney wkroczyła do mojego życia po raz kolejny! "Zakon Mimów" to naprawdę godna kontynuacja "Czasu Żniw", która powaliła mnie na kolana w równym stopniu jak pierwszy tom. Książka jest niezwykle dynamiczna i mimo dużej objętości czyta się ją w zastraszającym tempie. Moje zainteresowanie fabułą wzrosło do tego stopnia, że każdą stronę pochłaniałam coraz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dystopie, dystopie, dystopie... Czy tym razem to jasnowidze podbiją świat?
Po przeczytaniu książki zadawałam sobie wciąż jedno pytanie. Jak to możliwe, że tak młoda osoba stworzyła coś tak złożonego i niesamowitego jak "Czas Żniw"?
Paige Mahoney to dziewczyna o silnym charakterze i własnym kompasie moralnym. Nie pozwala sobie mydlić oczu i od razu wie, że w Szeolu I stoi na bardzo niepewnym gruncie. Z zainteresowaniem przyglądałam się jak dziewiętnastolatka pod czujnym okiem Naczelnika rozwijała swoje nadzwyczajne umiejętności, a bohaterka mimo swojej niskiej pozycji w kolonii karnej, odnosiła się do swojego mentora w sposób szczery i otwarty.
Świat przedstawiony w powieści jest skomplikowany, ale także oryginalny i muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy nie znalazłam w żadnej powieści tyle sensu, pomimo tak absurdalnej fabuły i bez powodzenia szukałam w niej dziur logicznych. Na początku ilość nowych pojęć, których musieliśmy się nauczyć aby zrozumieć historię wydała się przytłaczająca. Gdyby nie słowniczek na końcu książki nie wiem jakbym połapała się wśród nowych terminów, ale po przekroczeniu 100 strony dałam się wciągnąć w wir przygód i niezwykłych doznań.
Język, którym posługuje się autorka jest klarowny i dopracowany i w żaden sposób nie odczułam, że jest to debiutancka powieść. Shannon umiejętnie buduje napięcie między bohaterami, a wątek miłosny był bardzo subtelnie poprowadzony i dodawał on tylko nieco ognia do i tak już "wybuchowej" powieści.
"Czas Żniw" można porównać do jedzenia lodów w wyjątkowo upalny dzień. Gdy sytuacja robiła się wyjątkowo "gorąca" i nie było mowy o tym aby akcja zwolniła, miałam ochotę dosłownie "pożreć" tą powieść lecz strony przerażająco szybko "topniały". "Czas Żniw to książka zdecydowanie warta uwagi, która podbiła moje serce swoją niesztampową fabułą i intrygującym światem.
Dystopie, dystopie, dystopie... Czy tym razem to jasnowidze podbiją świat?
Po przeczytaniu książki zadawałam sobie wciąż jedno pytanie. Jak to możliwe, że tak młoda osoba stworzyła coś tak złożonego i niesamowitego jak "Czas Żniw"?
Paige Mahoney to dziewczyna o silnym charakterze i własnym kompasie moralnym. Nie pozwala sobie mydlić oczu i od razu wie, że w Szeolu I stoi na...
George'a R.R. Martina zna już chyba każdy. Jako autor sagi "Pieśń Lodu i Ognia" niezaprzeczalnie podbił świat, a mimo że "Gra o Tron" była już bestsellerem przed 2000 rokiem, prawdziwą popularność zyskała dzięki serialowi. Muszę przyznać, że złamałam moją zasadę czyli zamiast na początku zapoznać się z powieścią, sięgnęłam po ekranizację i... wpadłam po uszy. Mimo rosnącego uwielbienia do świata stworzonego przez autora, wyrzuty sumienia szybko dały o sobie znać i wiedziałam, że muszę jak najszybciej zapoznać się z książkowym pierwowzorem. Książka okazała się równie dobra, nawet jeśli nie lepsza!
Na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo jest to zaplanowana powieść i jak wiele czasu Martin musiał poświęcić aby wszystko przemyśleć, od historii fikcyjnego państwa aż po bohaterów, którzy są doprawdy niezwykle skonstruowani. Każda postać ma swoje słabości i wady ale także zalety, co sprawia, że bohaterowie są po prostu ludzcy. Niezwykłą przyjemność sprawia podążanie za nimi podczas ich przygód i wyzwań, które są nie tylko ciekawe ale także zupełnie n i e p r z e w i d y w a l n e. Bo właśnie nieprzewidywalność to element, który sprawił, że tak zakochałam się w tej powieści. W trakcie czytania towarzyszyła mi przerażająca świadomość, że nie mam ż a d n e g o wpływu na losy bohaterów, z którymi przecież tak bardzo się zżyłam. Jedyne co mogłam robić, to bezradnie wertować stronice książki z nadzieją, że na następnej nie stanie się nic złego. A działo się tak, ponieważ autor niczego nie u b a r w i a. Życie nie jest sprawiedliwe, a często niewinni płacą za winę innych. Bo "w grze o tron zwycięża się albo umiera".
George'a R.R. Martina zna już chyba każdy. Jako autor sagi "Pieśń Lodu i Ognia" niezaprzeczalnie podbił świat, a mimo że "Gra o Tron" była już bestsellerem przed 2000 rokiem, prawdziwą popularność zyskała dzięki serialowi. Muszę przyznać, że złamałam moją zasadę czyli zamiast na początku zapoznać się z powieścią, sięgnęłam po ekranizację i... wpadłam po uszy. Mimo rosnącego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Julie Kagawa jest znana przede wszystkim jako autorka serii "Żelazny Dwór", o którym słyszałam wiele dobrego, a że niedawno w Polsce ukazała się jej nowa książka postanowiłam dać jej szansę i cóż...bardzo się zawiodłam.
Motywem przewodnim "Talonu" są smoki, co ogromnie mnie zaciekawiło, ponieważ czuję sympatię do tych łuskowatych, ziejących ogniem stworzeń. Dotychczas stykałam się z powieściami, w których smoki były tylko dodatkiem, a George R. R. Martin udowodnił, że mimo małego pola manewru można stworzyć z tym tematem coś ciekawego. Niestety Kagawie to się nie udało.
Po pierwsze główni bohaterowie... Nie byłam w stanie ich polubić, chociaż naprawdę się starałam. Ember okazała się tak infantylna, że z trudem utożsamiałam ją z wielką ognistą bestią, którą przecież była. Mysłałam, że poznawanie smoków z perspektywy jednego z nich będzie fascynujące, jednak nie porwało mnie. Ember drażniła mnie niemal nieustannie i przedzieranie się przez jej rozdziały było dla mnie istną męką. Garett denerwował mnie odrobinę mniej ale daleko było mu do pewnego siebie lojalnego żołnierza, którym powinien być jako członek Zakonu Świętego Jerzego. Jedynym bohaterem, który wzbudził moją sympatię był Riley, tajemniczy smok uciekinier. Miał on w sobie coś charyzmatycznego, sprawiającego, że z przyjemnością zapoznawałam się z fragmentami z jego punktu widzenia. Na pochwałę zasługuje również niesamowita ewolucja stylu pisania autorki. Jestem pod wrażeniem, że na przestrzeni zaledwie pięciuset stron była w stanie tak poprawić swoje umiejętności.
Mimo nielicznych pozytywnych aspektów, książka nie zachęciła mnie do sięgnięcia po serię "Żelazny Dwór", a szkoda. "Talon" to lektura "bez polotu" ale jeśli ktoś szuka książki, przy której mógłby się zrelaksować i oderwać myśli od codziennych zmartwień może znajdzie w tej powieści coś godnego uwagi.
Julie Kagawa jest znana przede wszystkim jako autorka serii "Żelazny Dwór", o którym słyszałam wiele dobrego, a że niedawno w Polsce ukazała się jej nowa książka postanowiłam dać jej szansę i cóż...bardzo się zawiodłam.
Motywem przewodnim "Talonu" są smoki, co ogromnie mnie zaciekawiło, ponieważ czuję sympatię do tych łuskowatych, ziejących ogniem stworzeń. Dotychczas...
Szczerze powiedziawszy o Brandonie Sandersonie wcześniej nie słyszałam. Rzuciły mi się w oczy jedynie wielkie tomiska "Drogi Królów" i "Słów Światłości", które jak teraz wiem są jego autorstwa, jednak nie mogłam się zdobyć na ich kupno. "Z mgły zrodzony" to pierwsza część jego innej trylogii, o której za granicą zrobiło się ostatnio dość głośno więc nie mogłam sobie odpuścić. Akcja powieści dzieje się w przyszłości a przynajmniej można tak wnioskować, ponieważ słońce jest całkiem czerwone, a z nieba spada popiół. Śledzimy wydarzenia rozgrywające się w Ostatnim Imperium, którym rządzi okrutny Ostatni Imperator (trudno było zgadnąć?). W owym kraju ludzie dzielą się na szlachtę, bogaczów cieszących się przychylnością władcy, oraz skaa, którzy są prawie jak niewolnicy. Główni bohaterowie Kelsier i Vin,którzy są skaa, chcą poprowadzić rebelię, mającą na celu odebranie władzy Ostatniemu Imperatorowi i zniszczenie okrutnych podziałów. To co było dla mnie szczególnie interesującym elementem powieści to Allomancja, pewien rodzaj magii, polegającej na połykaniu i spalaniu metali, przy czym każdy metal nadaje "spalaczowi" inną umiejętność. Osoby spalające jeden rodzaj metalu to Mgliści, a ci, którzy mogą posługiwać się wszystkimi rodzajami, Zrodzeni z Mgły. Brzmi zawile? Może trochę, ale wraz z zagłębianiem się w książkę można się przyzwyczaić. Kelsier i Vin to Zrodzeni z Mgły, czego nie trudno się domyślić czytając choćby sam tytuł. Kelsier, tak samo jak Vin, to bardzo wyrazisty bohater nadający całej powieści dramatyzmu i jest to osoba, której nie sposób nie polubić lub choćby darzyć szacunkiem. Ma on w sobie dużo wesołości ale także ogromną ilość czającego się w głębi serca smutku, co tworzy doprawdy oszałamiającą mieszankę. Natomiast Vin... Już dawno nie pamiętam żeby jakaś postać tak zmieniła się na przestrzeni powieści, z każdą stroną zyskiwała w moich oczach i gorąco kibicowałam jej w czyhających na nią wyzwaniach. Akcja była dynamiczna i nastąpiło kilka zwrotów akcji, których się zupełnie nie spodziewałam. Jestem zaskoczona, że tak dużo zdarzyło się w pierwszym tomie i nie mam pojęcia co będzie działo się w następnym, za który zabiorę się bez dwóch zdań. "Zrodzonego z Mgły" Brandona Sandersona polecam osobom lubiącym fantastykę, choć na pierwszy rzut oka liczba stron może wydać się odstraszająca.
Szczerze powiedziawszy o Brandonie Sandersonie wcześniej nie słyszałam. Rzuciły mi się w oczy jedynie wielkie tomiska "Drogi Królów" i "Słów Światłości", które jak teraz wiem są jego autorstwa, jednak nie mogłam się zdobyć na ich kupno. "Z mgły zrodzony" to pierwsza część jego innej trylogii, o której za granicą zrobiło się ostatnio dość głośno więc nie mogłam sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to"We were liars" autorstwa E.Lockhart to bardzo specyficzna książka, która może nie przypaść do gustu każdemu. Mi rzadko się zdarza aby mieć taki problem z ocenieniem jakiejś książki jak w tym przypadku; było bardzo dużo elementów, które przypadły mi do gustu, ale też sporo takich, które niekoniecznie. Zacznijmy od fabuły, która od razu mnie zaintrygowała. Głowną bohaterką powieści jest Cadence Sinclair, pochodząca z bardzo bogatej rodziny nastolatka. Rodzina ta ma w posiadaniu prywatną wyspę (!!!) na której w każde wakacje cała rodzina zbiera się aby spędzić razem lato. Cady uwielbia tam przyjeżać, ponieważ tylko wtedy może spotkać się ze swoim kuzynostwem; Johnnym i Mirren oraz z przyjacielem Johnny'ego Gatem. Czwórka przyjaciół tworzy razem grupę nazywaną Kłamcami (Lairs), która jest nierozłączna podczas wakacji. Styl autorki jest niesamowity; jej metafory i sposób wyrażania uczuć bohaterów zwalił mnie z nóg. Dodatkowo muszę zaznaczyć, że na pierwszy rzut oka widać jak starannie E.Lockhart zaplanowała całą historię.Niestety nie przywiązałam się do żadnego bohatera tej książki, raczej przeklinałam głupotę głównej czwórki a zazwyczaj z miejsca pokochuję przynajmniej jedną postać. Podziwiałam natomiast kreację dziadka Harrisa, głowę rodziny Sinclairów, która okazuje się nie taka idealna jak na początku mogło się zdawawać. Bardzo zaskoczyła mnie końcówka, która wytłumacza wszystkie dziwne zachowania bohaterów zdawające się nie mieć sensu podczas czytania. Ta lektura ma jedną z tych rzeczy, które lubię najbardziej w powieściach z tajemnicą. Autorka od początku podsuwała na wskazówki do tego o co tak naprawdę chodzi i w chwili rozwiązania zagadki nagle bam! każdy element układanki wskoczył na swoje miejsce. Nie mogłam przestać myśleć jaka głupia byłam, że niczego się nie domyśliłam! Moim zdaniem powieść pokazuje, że pieniądze, na które człowiek sobie nie zapracował mogą okazać się błogosławieństwem ale i zniszczyć życie. Książkę polecam, choć nie była tak dobra jak się spodziewałam.
"We were liars" autorstwa E.Lockhart to bardzo specyficzna książka, która może nie przypaść do gustu każdemu. Mi rzadko się zdarza aby mieć taki problem z ocenieniem jakiejś książki jak w tym przypadku; było bardzo dużo elementów, które przypadły mi do gustu, ale też sporo takich, które niekoniecznie. Zacznijmy od fabuły, która od razu mnie zaintrygowała. Głowną bohaterką...
więcej mniej Pokaż mimo toPo tej książce nie spodziewałam się za wiele. Po opisie stwierdziłam, że ta pozycja nie będzie się wyróżniać na tle innych dystopii. A teraz muszę przyznać, że bardzo się myliłam. Fabuła jest przemyślana w każdym calu, niezwykle interesująca sprawia, że książkę dosłownie się "połyka". Ja nie byłam w stanie się od niej oderwać. Noc czy dzień, pora dnia nie robiła mi żadnej różnicy, wiedziałam tylko, że MUSZĘ WIEDZIEĆ CO BĘDZIE DALEJ. Autorka prawie od razu narzuca czytelnikowi szybkie tempo, oczy praktycznie "fruwały" mi wzdłuż wersów. A bohaterowie....istny MAJSTERSZTYK! Mare mimo, że trochę przypominała mi inne heroiny o walecznych sercach była w jakiś niezwykły sposób niepowtarzalna. Każdy bohater wzbudzał we mnie silne uczucia, od bezgranicznej miłości po szczerą nienawiść. Jestem pod wrażeniem warsztatu pani Aveyard zwłaszcza, że jest to jej debiutancka powieść. Może jestem zbyt pochlebna, ale na punkcie "Czerwonej Królowej" przepadłam na dobre. Cóż... nie pozostaje nic jak wzdychać w oczekiwaniu na kontynuację i mam szczerą nadzieję, że się nie zawiodę.
Po tej książce nie spodziewałam się za wiele. Po opisie stwierdziłam, że ta pozycja nie będzie się wyróżniać na tle innych dystopii. A teraz muszę przyznać, że bardzo się myliłam. Fabuła jest przemyślana w każdym calu, niezwykle interesująca sprawia, że książkę dosłownie się "połyka". Ja nie byłam w stanie się od niej oderwać. Noc czy dzień, pora dnia nie robiła mi żadnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
I wreszcie nadszedł czas na "Queen of Shadows" kochanej Sary J Maas! Jako że po przeczytaniu "Heir of Fire" na tą małą cegiełkę trzeba było czekać cały rok, nie marnowałam czasu i ułożyłam sobie w głowie listę oczekiwań co do kontynuacji. I muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy w książce zdarzyło się dosłownie wszystko czego tak bardzo pragnęłam.
Trzeci tom zakończył się tak szokująco i dynamicznie, że z trudem szło mi powstrzymywanie się przed zalewaniem frustracjami moich znajomych, którzy pewnie zastanawialiby się czy aby nie postradałam zmysłów. Seria "Szklany Tron" robi się coraz lepsza i bardziej ekscytująca z każdą kolejną książką, przez co rosną oczekiwania, ale także obawy. Ale jak widać Sarah J Maas nic nie robi sobie z postawionej wysoko poprzeczki i po raz kolejny udowadnia jak wspaniałą i emocjonalną historię stworzyła.
Akcja "Queen of Shadows" zaczyna się prawie dokładnie po zakończeniu zdarzeń z części trzeciej. Caelena już jako Aelin powraca do Rifthold zdeterminowana, aby raz na zawsze wyrównać rachunki ze swoim dawnym mistrzem Arobynnem, a także rozprawić się z Królem. Nasza bohaterka ogromnie się zmieniła, nie tylko zaakceptowała swoją prawdziwą tożsamość i dziedzictwo, ale także podniosła się z kolan i z nowo odkrytą w sobie zaciekłością postanowiła stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Wciąż jednak jest tą błyskotliwą, gwałtowną i ironiczną protagonistką, z którą zdążyliśmy się tak związać. Pozostali bohaterowie także ulegli zmianom na wskutek dramatycznych zdarzeń, przez które przeszli. Chaol desperacko chce uratować swojego przyjaciela, a także odkupić swoje winy. Dawny kapitan Gwardii przeszedł ogromną przemianę i nauczył się patrzeć na świat takim jaki jest naprawdę, a nie tylko ślepo wierzyć w wartości wpajane mu od dziecka. Mimo, że Chaol ostatecznie odwrócił się od Króla i stanął po stronie Aelin będzie mi brakować tego sarkastycznego ponuraka, którego tak pokochałam w pierwszej i drugiej części. Wojownik Rowan nie tylko zdobywa sobie miejsce w sercu czytelników, ale także Aelin. Jego relacja z Aelin ogromnie przypadła mi do gustu, ponieważ wreszcie przyszła królowa zyskała kogoś, na kim może zawsze polegać. Powraca do nas także wiedźma Manon, z którą zdążyliśmy zapoznać się już w poprzedniej książce. Szybko stała się ona moją ulubioną postacią z serii, przede wszystkim dzięki swojej gwałtowności oraz niezwykłej więzi, jaka połączyła ją i jej wywernę Abraxosa.
"Queen of Shadows" jest po brzegi napakowana akcją, nie ma tu czasu nawet na chwilę wytchnienia podczas lektury. Zważywszy na to, że książka ma ponad 700 stron autorce udało się zawrzeć w powieści praktycznie wszystko czego się spodziewałam. Zabrakło mi jednak tego uczucia niedosytu, który tak podsyca apetyt na kontynuację. Pod koniec chciałabym podsumować styl Sary J Maas, który niezmiennie zachwyca i sprawia, że od lektury jej książek nie sposób się oderwać. Autorka wie co zrobić, aby krew szumiała nam w głowie podczas scen akcji, a co żebyśmy uronili łzę podczas wzruszającej sceny. Wiem, że ta recenzja może wydawać się nieskładna i chaotyczna, ale jest to tylko dowód na to jak silne emocje wzbudza ta pozycja."Queen of Shadows" to kolejna rewelacyjna książka Maas, która zostawia nas ze złamanym sercem i pustką w głowie. Polecam bardzo gorąco!
I wreszcie nadszedł czas na "Queen of Shadows" kochanej Sary J Maas! Jako że po przeczytaniu "Heir of Fire" na tą małą cegiełkę trzeba było czekać cały rok, nie marnowałam czasu i ułożyłam sobie w głowie listę oczekiwań co do kontynuacji. I muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy w książce zdarzyło się dosłownie wszystko czego tak bardzo pragnęłam.
więcej Pokaż mimo toTrzeci tom zakończył...