-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2009
2014-03-06
2009
2009
1991
2010
2013-11-07
ZAPROSZENIE NA BAL MASKOWY - POWRÓT DO HOTELU PANORAMA
„Stali prawie na szczycie jednej z gór. Na wprost – kto wie, jak daleko – strzelała w niebo jeszcze wyższa góra, a jej poszarpany wierzchołek – zaledwie zarys – otaczała teraz aureola zachodzącego słońca. Pod nimi rozpościerało się całe dno doliny, stoki zaś, na które z mozołem wspinali się w garbusie, opadały w sposób tak zawrotnie nagły, że zbyt długie patrzenie w dół, jak wiedziała, wywołałoby mdłości i w końcu wymioty. W przejrzystym powietrzu wyobraźnia jakby nagle budziła się do życia i wymakała spod władzy rozumu, toteż osoba patrząca obserwowała bezradnie, jak sama spada coraz niżej i niżej, podczas i niebo i stoki zmieniają swe położenie, kręcąc powoli młynki, krzyk wypływa z ust niczym leniwy balonik, włosy i sukienka wydymają się…
Niemal siłą oderwała wzrok od przepaści i podążyła oczami za palcem Jacka. Widziała szosę uczepioną tej wieży katedralnej, widziała, jak szosa zawraca, lecz ustawicznie zmierza na północny zachód, nadal pnie się w górę, choć pod mniej ostrym kątem. Jeszcze wyżej, jakbym wetknięte bezpośrednio w sam stok, trzymające się kurczowo sosny rozstępowały się i robiły miejsce dla szerokiego prostokąta zielonej trawy i stojącego pośrodku, ponad tym wszystkim, hotelu. Hotelu Panorama.” [S. King, „Lśnienie”, Pruszyński i S-ka, Warszawa, s. 76.]
Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć i się przygotować. Minęło sporo czasu. Czytałam „Lśnienie” jako dziecko i zapewne wiele faktów zatarło się już w mojej pamięci. Panoramę pamiętam jednaj bardzo wyraźnie. Czy w dzieciństwie bałam się tego samego, co teraz? Czasem przychodzi taki moment, że trzeba znów wrócić do korzeni historii by znów poczuć świeżość zimowego powietrza, miękkość śniegu i wszechobecne piękno gór. Ku mojemu zaskoczeniu, historia tak dobrze znana, zaczęła pobudzać we mnie emocje, ale jak się okazało, inne niż kiedyś. Powrót do hotelu Panorama po tak długim czasie, jest jak czytanie tej historii na nowo. W końcu są miejsca , do których się wraca po odpowiedzi.
Panorama jest miejscem wyjątkowym, tak jak stworzona przez Kinga rezydencja „Czerwona Róża”, kto raz tam wejdzie, nigdy o nich nie zapomni. Hotel Panorama wybudował w 1909 Robert Townley Watson. W latach swojej świetności przebywały na jego salonach najznakomitsze rodziny (Vandrbiltowie, Rockefellerowie, Astrorowie, Du Pontowie), jak i prezydentowe (Wilson, Harding, Rooswelt, Nixon). Właściciel nie dawał sobie jednak rady z zarządzaniem hotelem i postanowił go sprzedać. Tu rozpoczęła się tułaczka Panoramy z rąk do rąk – w latach 1915 a 1936 był wielokrotnie sprzedawany. Potem podupadł, nadeszła wojna i Panorama stała pusta, aż do momentu odrestaurowania jej przez H. Derwenta. Był to milioner ze znakomitą żyłką do interesów, dlatego łatwo mu poszło z inwestycją w Panoramę. Niestety, mimo starań, nie przynosiła zysków, stanowiła raczej studnie bez dna, niż inwestycje. Derwent sprzedaje ją w 1970 roku grupie akcjonariuszy z Panem Shockleyem na czele. Tym razem też nie było ważne ile wpakuje się w nią pieniędzy, Panorama nadal nie przynosiła zysków. Dopiero mianowanie Stuarta Ullmana, nowym zarządcą hotelu, w ciągu kilku lat podniosło hotel finansowo na zero, a niedługo potem zanotowano nieznaczny dochód, aż w końcu Panorama zaczęła tętnic życiem, szczególnie w sezonie.
Panorama jest wspaniałym miejscem. Na samym szczycie znajduje się strych, na którym obecnie przechowywane są „pamiątki” i „resztki” po poprzednich właścicielach – Ullman określił je jako rupiecie. Ogólnie hotel dzieli się na trzy skrzydła (wschodnie, środkowe i zachodnie) i posiada 110 pomieszczeń dla gości, które głównie mieszczą się na trzecim piętrze (30 pokoi) oraz drugim (kolejne 30). Reszta pomieszczeń hotelowych przypada na piętro pierwsze. Tam też znajduje się sala balowa i bankietowa (zachód), recepcja, hol i biura (pośrodku) oraz jadalnia i salon Kolorado (część wschodnia). Oczywiście pod całym hotelem ciągnę się cieć podziemi. Dla Jacka Torrence’a nowego dozorcy w okresie zimowy, to miejsce kluczowe.
Jack Torrence to wykształcony nauczyciel literatury angielskiej. Uczył w szkole, jednak po pewnych „Złych Rzeczach”, które zrobił, musiał zrezygnować ze stanowiska. Jego żona Wendy nie pracuje. Jej zajęciem jest dom i opieka nad synkiem Dannym, więc ich sytuacja finansowa znacznie się pogarsza. Jack, dzięki swojemu staremu przyjacielowi, który jest współudziałowcem w hotelu Panorama, otrzymuje posadę dozorcy. Nie jest to jednak proste zadaniem. Polega ono bowiem na sprawowaniu pieczy na hotelem w okresie zimowym. Panorama jest wtedy zamykana, gdyż silne opady śniegu w górach uniemożliwiają poruszanie się drogami. Właściwie, na pół roku, hotel zostaje odcięty od świata. To Ullman wymyślił „podtrzymywanie przy życiu” hotelu podczas zimy. Straty związane ze skodami, jakie dokonywały się podczas braku sprawowania nad wszystkim pieczy, były ogromne i każdej wiosny Panorama pochłaniała kolejne pieniądze. Jack, jako zimowy dozorca ma za zadanie założyć pułapki na szczury, przystrzyc zieleń przed opadami śniegu i wymienić dachówki. W trakcie zimy musi dbać o odpowiednie ogrzanie wszystkich skrzydeł hotelu. Oczywiście taka praca nie jest godna Jacka, to wykształcony i inteligentny, całkiem dobrze zapowiadajmy się pisarz. Dręczy go jednak przeszłość i to, co uczynił. Panorama spada jak z nieba. Ma być dla niego miejscem odkupienia win, naprawy relacji z synem oraz próbą ratowania rozpadającego się małżeństwa. Tam skąd przybywa, nie pozostało mu nic. Czuje strach przez Panoramą, ale nie hotelem jako takim, lecz przed wyzwanie jakim ona jest. Bardziej jednak boi się tego, do czego musiałby wrócić. Nie ma wyjścia, Panorama jest jedyną szansą na jakąkolwiek przyszłość.
Pierwszym, co Jackowi przyszło do głowy, gdy wysłuchiwał pouczeń Ullmana na temat przydzielonych mu obowiązków, było „nadgorliwy kutasina”. Cóż, Panowie nie przypadli sobie do gustu. Ullman był jednak uprzedzony do Jacka nie z byle powodu. Na przełomie lat 1970/71 zatrudnił on jako dozorcę Delberta Grady, który wraz z żoną i dwiema córkami miał spędzić w Panoramie sześć miesięcy. Podejrzewam, że to, co się stało – stwierdził Ullman z poczuciem win – było następstwem zgromadzenia przez Grady’ego bez mojej wiedzy dużych zapasów taniej whisky i dziwnej choroby, zwanej przez stare wygi więzienną. (…) Dziewczynki zarąbał siekierą, żonę zastrzelił z dubeltówki, siebie również. Urażony Jack wysuwa natychmiast swoje kontrargumenty: Czy miał średnie wykształcenie? (…) Na tym polegał błąd (…) Człowiek nierozgarnięty jest bardzo podatny na chorobę więzienną, (…) On się nudził. Kiedy spadnie śnieg, może najwyżej oglądać telewizję czy stawiać pasjansa i oszukiwać, jeśli nie odkryje wszystkich asów. Nie ma nic do roboty, więc dogryza żonie, czepia się dzieci i pije. Zasypia z trudem, bo panuje cisza. To też pije, aby zasnąć, i budzi się z kacem. Staje się drażliwy. (…) W końcu… paf, paf, paf. Kontrargumenty Jacka co do wyższości jego wykształcenia nad sytuacją Delberta Grady’ego była jasna: Oboje z żoną lubimy czytać. Muszę pracować nad sztuką, którą piszę (…). Danny ma swoje układanki, książeczki do kolorowania i radio kryształkowe. Chce uczyć go czytania i chodzenia po śniegu w rakietach. Wendy też pragnie się tego nauczyć. O tak, chyba potrafimy znaleźć sobie zajęcie i nie działać jedno drugiemu na nerwy, jeśli nawali telewizja. (…) Owszem, piłem dawnej i zaczynało to wyglądać poważnie. Ale przez ostatnie czternaście miesięcy nie tknąłem nawet piwa. Nie zamierzam przywozić tu alkoholu, a jak spadnie śnieg, i tak nie będę miał okazji go kupić. Jak widać, w planach Jacka wszystko miało być pięknie. Życie jest jednak przewrotne i pokazuje, że niejednokrotnie sami siebie bardzo mało znamy. Jesteśmy bowiem jak hotele, pełne pokoi, w których mieszkają wspomnienia. Mamy ich tyle, że nie jesteśmy w stanie wszystkich odkryć, dlatego, gdy czasem jakieś nieznane do tej pory drzwi, otworzą się i coś z nich wypełznie, dziwi nas, że to zawsze tam było.
Wendy, żona Jacka, jest typową niepracującą gospodynią domową. Wątła, delikatna i powabna. Mamy wrażenie, że zaraz umknie nam z powieści jak spłoszona łania. Wszystko co robi skupia się wokół miłości do męża i syna (w tym przypomina mi Lori z „Żywych trupów” – nienawidzę takich postaci, c*&# niedo#@$%^&). Nieustannie płacze nad własnym losem, wspomina czasy, kiedy wszystko było wspaniale, a Jack nie robił „Złej Rzeczy”. Do pewnego stopnia jest świadoma, że wszystko się rozpada, ale gdzieś w głębi ma jeszcze nadzieje na zmiany, albo zbyt mało odwagi by odejść od męża. Często rozmyśla nad chwilą, gdy tuż po „wypadku” Dannego, zbiera się w sobie żeby prosić o rozwód. Wszystko jednak nie wychodzi, bo Jack kolejny raz prosi o czas, a ona kolejna raz mu go daje. I faktycznie coś zaczyna się zmieniać. Jack przestaje pić, nie miewa już napadów szału, ani objawów abstynencji, znajduje pracę w Panoramie. Wendy popełnia jednak kategoryczny błąd nie odchodząc od męża, gdy miała jeszcze w sobie choć odrobinę odwagi stwierdzając, że „musimy porozmawiać”. Nie potrafi bowiem dopuścić do siebie myśli, że poniosła w małżeństwie porażkę. Za bardzo nienawidzi swoją matkę, by dać jej satysfakcje krytykowania jej wyborów. Jest pełna obaw, bo wie, że Jack jest słaby, walczy, ale nie ma pewności, że zwycięży. Panorama staje się dla niej miejscem przemiany, zdobycia się na odwagę by walczyć z czającym się w korytarzach potworem. Nie waha się, zostawia za sobą przeszłość, bo jeśli tego nie zrobi, nie będzie miała przed sobą żadnej przyszłości.
Danny urodził się jako wyjątkowe dziecko. Ku przerażeniu matki wyszedł z łona z twarzą pokrytą błoną. Według dawnych wierzeń oznacza to, że dziecko jest wyjątkowe i posiada dar jasnowidzenia. Rodzice bardzo szybko przekonują się, że Danny nie jest taki jak inne dzieci. W chwilach ogromnego skupienia potrafi dostrzec głęboko ukryte ludzkie emocje, myśli, czasem opowiada o rzeczach, które się nie wydarzyły, lub działy się poza jego obecnością. Rodzice początkowo boją się tego, ale z czasem przyzwyczajają do daru syna. Niestety taka zdolność ma swoją cenę. Danny przeżywa wizje, które pozbawiają go świadomości. Widzi wtedy swojego przyjaciela Tonny’ego, który pokazuje mu bardzo istotne rzeczy związane z przyszłością. Zazwyczaj takie transy kończą się drobnymi urazami, co martwi jego matkę, czy kiedyś nie doprowadzą do czegoś poważniejszego. Dziecko wielokrotnie badano i nie stwierdzono u niego żadnej choroby. Dzięki swojemu darowi bardzo wiele wie i rozumie, jak na przykład dlaczego muszą wyjechać i zamieszkać w hotelu Panorama – bo tata robił „Złą Rzecz”. Mimo to, Dannny kocha ojca ponad wszystko, nawet bardziej niż matkę, to na niego czeka i w nim pokłada wszelką wiarę i poczucie bezpieczeństwa. Nie chce by małżeństwo rodziców się rozpadło. Czuje, że jego ojciec ma problem, że cierpi przez „Złą Rzecz”, przez nią myśli o czymś, czego Danny nie rozumie, o samobójstwie. Od samego początku Panorama budzi w nim lęk. Wizje, które przedstawił mu Tonny, wyraźnie ostrzegają przed zgubnym losem jaki ich tam czeka, a jednak chłopiec nie czuje się na tyle silny, by móc zmienić swój los. Absolutnie podporządkowuje się woli ojca. Po pewnym czasie dociera do niego, co jest przyczyną wszystkiego, co ich tu spotyka – on sam. Panorama, lub coś co się w niej kryje, pragnie go dla siebie. Małego chłopca ogarnia wszechobecna w hotelu samotność, pustka i bezczas. To tak jakby wszystko żyło, a jednocześnie było martwe: Bo tu w Panoramie ciągle coś się działo. Tutaj wszystkie pory stapiały się w jedną. (…) W Panoramie wszystko w jakiś sposób żyło, jakby ją nakręcono srebrnym kluczykiem. Zegar chodził. Zegar chodził. To on jest tym kluczykiem, myślał smętnie Danny. Mimo przestróg Tony’ego pozwolił, aby rzeczy się działy.
Jack Torrence jest tak naprawdę kluczową postacią powieści. King ukazał nam historię z perspektywy wszystkich członków rodziny, jednak to wydarzenia związane głównie z Jackiem mają decydujące znaczenie dla biegu fabuły. Jack, mimo wszystkiego co w życiu osiągnął, czuje się człowiekiem bezwartościowym, bowiem stracił to, na co ciężko pracował. Boi się, że żona odejdzie, a syn go znienawidzi. Wstydzi się przemocy wobec rodziny, i niemożności zapanowania nad gniewem, przez co stracił prace w szkole. Chce jednak nad sobą pracować, rozpaczliwie kocha żonę i syna, to dla nich chce w zaciszu Panoramy dokończyć swoją sztukę „Szkółka”, by móc znów wrócić do pisania. Naprawy hotelu początkowo go uspokajają, otaczająca ich nadnaturalnie piękna jesień, pozwalają zebrać myśli i sztuka zaczyna posuwać się do przodu, aż do momentu, kiedy dalsze pomysły utknęły między ręką, a kartką papieru – przychodzi niemoc a wraz nią irytacji. Sytuacja się pogarsza, gdy w hotelowych podziemiach znajduje książkę o historii Panoramy. Rodzi się w nim obsesja odkrycia całej prawdy o budynku. Panorama cichym i nieruchomym zimowym powietrzem uśpiła czujność Jacka. Potem wszystko dla niego zaczyna się szaleńczo zmieniać, trudno mi już jest odróżnić omamy od rzeczywistości. Wszystko przechodzi płynnie między sobą, tak, jakby zapadało się w sen. Historia Jacka ukazuje nam niebezpieczeństwo, której początkowo jest tak małe, że trudno je dostrzec, a ono cichutko skrada się gdzieś blisko, aż do momentu, gdy nas pożre.
Kluczowym słowem powieści jest „REDRUM” – proste hasło, początkowo niezrozumiałe, jak grzmot błyskawicy, budzi w nas strach i szacunek przed czymś o wiele od nas potężniejszym. Dość szybko poznajemy tajemnice tego słowa, a mimo to, nadal jego dźwięk jest złowrogi. To nie tylko symbol miejsca, gdzie czai się zło, ale również droga którą ono podąża. Jest jak przepowiednia, która musi się spełnić. Tak, jak to, że po każdym lecie przychodzi zima, która otula wszystko białym, lodowym szalem. Panorama pokrywa się śniegiem, a drogi stają się nieprzejezdne. Początkowo wszystko wydaje się rodzinną sielanką, ale hotel, już wtedy podstępnie wkradał się do umysłu całej rodziny. To, co czai się w pokojach Panoramy rodzi się ze słabości, tam zapuszcza swoje korzenie i powoli kiełkuje, jak baobab, który w końcu rozsadza ziemie, na której rośnie. Wendy, Danny i Jack, szybko orientują się, że nie są jedynymi lokatorami. Teraz fikcja staje się koszmarnie realna.
Trudno powiedzieć, czy Panorama jest źródłem zła, czy jedynie buforem, czegoś co znajduje się w nas samych. Odpowiedź przysparza problemów, bo i określenie granicy między tym, co prawdziwe, a co należy do sfery snu jest płynne. Warto jednak wspomnieć, że podczas wielkiego balu, zostaje napomknięte, że hotelem rządzi „szef”, który ma swoje plany. Postać ta jednak nie pojawia się w powieści. Mamy możliwość podziwiania jedynie jego popleczników, którzy odurzenia alkoholem wirują w tańcu. Scena w Sali balowej jest niezwykle znacząca. Metafora masek ukazuje nam wielowarstwowość naszej psychiki oraz ról, które przyjmujemy. Zawsze bowiem może się okazać, że jak ściągniemy maskę, pod nią ukarze się twarz potwora. To moment, w który nie tylko ujawnia przed nami do czego cała historia zmierza, ale również pokazuje dokładnie chwile, w której Jack przegrywa. Do tej pory śnił o alkoholu, a teraz pragnie go tak bardzo, że materializuje się on przed nim. Zło kusi zawsze najsłabsze ogniwo. Tragiczny w tej scenie jest ostatni przebłysk racjonalnej świadomości Jacka, który nagle zdaje sobie sprawę, że to on jest najsłabszym ogniwem, że hotel nie pragnie jego, ale Danny’ego, że on jest nikim i już nic nie może zrobić, może być dla Panoramy jedynie zaćmionym gniewem narzędziem.
Stephen King w „Lśnieniu” buduje niezapomniany klimat grozy. Sposób w jaki nas straszy, nie ulegnie przedawnieniu. Jest to historia o duchach, szaleństwie i odosobnieniu opowiedziana w taki sposób, że nawet gdy wróciłam do niej po latach, znów mocniej biło mi serce. Myślę, że to właśnie perspektywa czasu pomogła mi odnaleźć w tej historii coś nowego. Za pierwszym razem dominował strach i poczucie niepokoju (ciężko jednak żeby dwunastolatka chciała czegoś więcej). Teraz dostrzegłam przede wszystkim głębie psychologiczną postaci, gdyż to ona wprowadza do powieści tą ogromną dawkę tragiczności. Z niej wypływa największa groza – od pewnego momentu, już nic nie da się zrobić. To jacy bohaterowie są sprawia, że czeka ich nieuchronna konfrontacja ze złem. Z początku zimowy klimat, atmosfera pustego hotelu, stos dobrych książek i pełna spiżarnia nadają sielankowy rys wydarzeniom. Jednak upływ czasu sprawia, że to co do tej pory było pozytywne zaczyna drażnić, jest jak mała drzazga w palcu, która zaczyna pulsować. Klaustrofobia uzewnętrznia się niechęcią do osób zajmujących to samo pomieszczenie. W skrajnych przypadkach może ona wywoływać halucynacje i skłaniać do ataków gwałtu; popełniono morderstwa z tak głupich powodów, jak przypalony posiłek czy sprzeczka o to, na kogo wypada kolej pozmywać naczynia. Choroba więzienna stanowi racjonale wytłumaczenie zdarzeń, których jesteśmy obserwatorami. Jednak nie tłumaczy wszystkiego: żeby było to prawdą cała rodzina musiałaby ulec zbiorowym halucynacjom. Hotel Panorama jest więc zdecydowanie nawiedzony i gdy trafi na podatny grunt rozwija swoje mroczne skrzydła.
Jedną z najwspanialszych miejsc, które głęboko zapadło mi w pamięć jest ogród Panoramy. Tam rozgrywa się scena, w której Jack popada niemal w szaleńczy strach przed zwierzętami wyrzeźbionymi z żywopłotu. Widzi, że się poruszają, ale jego rozum nie potrafi dopuścić do siebie tej nieprawdopodobnej sytuacji. Warto również wspomnieć o najstraszniejszej scenie utworu (według mnie), gdy Danny bawi się na placu zabaw i wchodzi do rury, która zostaje zasypana śniegiem. Poczucie klaustrofobii, powoli rodząca się panika i wyraźnie wyczuwalna obcość czegoś złego, czego nie powinno tam być, jest niezapomniana (choć może dlatego, że panicznie boje się małych przestrzeni, więc „Zejście” wspominam traumatycznie). „Lśnienie” jest powieścią dla wielbicieli grozy, która jest tu wszechobecna i mistrzowsko opracowana, choć nie zabraknie też kilku mocniejszych scen. To czyni ją bardzo wyważoną i dzięki temu nie nudzimy się choćby przez chwilę.
Warto poświecić też trochę słów zakończeniu powieści. Dobrego pisarza można poznać nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Wiele osób zapewne przyzna mi rację, że zakończenie „Ręki mistrza” było, lekko mówiąc, rozczarowujące. Jak więc kończy się „Lśnienie” ? Tutaj powinnam nawiązać do słynnej adaptacji filmowej dzieła Kinga. Kubrick w 1980 roku wyreżyserował swoją wizję „Lśnienie”. Nie będę rozwodzić się nad filmem, bo już moje zdanie znacie. Wrócę jednak do samego zakończenia. Jak dla mnie Kubrick mija się w nim z sensem całej powieści, ale patrząc na całokształt jego filmu, to jest w tym pewna konsekwencja. Zakończenie książki, czyli jakieś trzydzieści stron, stanowi całkowitą kulminację szaleństwa Jacka. Kubrick skupił się tylko na tym wątku, a zabrakło jak zwykle głębi i głównego punktu – Panoramy. Hallorann przybywa z pomocą Danny’emu, ale nie ginie, lecz do niego należą ostatnie pozytywne słowa wypowiadane w tej historii: „Nic wam dwojgu nie będzie”. W zakończeniu szczególną uwagę przykuwają dwie sceny: gdy Hallorann walczy z lwem oraz, gdy Danny rozmawia z opętanym ojcem (nie trzeba chyba mówić, że nie ma ich w filmie). Kucharz zostaje napadnięty przez żywopłociaste zwierzęta, konkretnie przez lwa. Walczy dzielnie, a w powietrzu czuć zapach benzyny i chłód śniegu. Zwycięża dzięki podpaleniu własnej ręki, od której zajmuje się zwierzę. Oczami wyobraźni dokładnie widać jak płomienie migotają na grzywie lwa z żywopłotu. W tym czasie Danny ucieka przed swoim ojcem. W końcu dochodzi jednak do nieuniknionej konfrontacji. Przed malcem staje potwór, który w niczym nie przypomina Jacka: „Maska, jaką stworzyły twarz i ciało, została podarta, postrzępiona, zmieniona w kiepski żart.” Danny dostrzega różnicę: „Ty jesteś tym, nie moim tatą. Jesteś hotelem. I kiedy dostaniesz to, czego chcesz, nic nie dasz mojemu tacie, bo jesteś samolubem. I mój tata wie o tym. Musiałeś go zmusić do picia Złej Rzeczy. Inaczej być go nie dostał, ty łgarzu ze sztuczną twarzą.” Słowa te wprawiają Jacka/Panoramę w osłupienie (przypomnę, że film kończy się ukazaniem Jacka szczęśliwego, jako części hotelu). Przez moment Jack odzyskuje nad sobą panowanie: „Zwiewaj, stary (…) Prędko. I pamiętaj, jak bardzo cię kocham.” Jak Kubrick mógł pominąć coś tak istotnego? Jack nie jest już w stanie pokonać hotelu, nikt nie jest. Hotel popełnia jednak błąd, bo jest zachłanny i to przynosi jego zgubę. Pozostawiony bez nadzoru piec grzewczy w podziemiach osiąga maksymalną temperaturę. Panorama staje w płomieniach, Jack ginie wraz z nią. Jednak zło, które uwiło siebie gniazdo wewnątrz hotelu nie zostało pokonane. Danny, Wendy i Hallorann uciekają na kładzie, ale zatrzymują się na moment przy szopie z narzędziami. Wtedy zło próbuje opętać kucharza, który przez moment jest gotów zabić Danny’ego. King porównuje to „coś” zakorzenione w trzewiach Panoramy do gniazda os, które podpalone uwalnia żądne kąsania owady. Czym jest to zło? Tego nie wiemy, podobnie jak nie dowiadujemy się kim jest, wspomniany podczas balu, szef Panoramy.
Historia kończy się dobrze (w pewnym sensie). Jednak pozostawia po sobie głębokie rany - nie tylko fizyczne, ale psychiczne. Danny tęskni za ojcem. W Wendy zachodzi ogromna metamorfoza: z uległej dziewczynki do silnej kobiety. Doznała poważnego uszkodzenia kręgosłupa i ciąży na niej odpowiedzialność żeby wszystko poskładać w całość, zacząć od nowa. Wie jednak, że kawałki życia, które zbiera do kupy nigdy nie będą do siebie pasować tak, jak kiedyś.
Co zmieniło się, gdy znów zawitałam w progach hotelu Panorama? Niby nic, bo historia jest ta sama, a jednak... strach okazała się o wiele głębszy. Tym razem dostrzegłam kruchość ludzkiej psychiki, jej chwiejność i niepewność wobec siebie samego. Temat mi bliski, bo czasem, gdy tracę nad sobą kontrolę, robię rzeczy, które potem mnie przerażają. Niestety taką już mam wybuchową osobowość. Problem w tym, że naprawdę mogłabym być Jackiem i tego boje się najbardziej... Czy mam w sobie pierwiastek szaleństwa - niewątpliwie.
Napisano takie opowieści, które bez względu na czas, wciąż na nowo będą przelewać krew. „Lśnienie” z pewnością do nich należy. No i uważajcie, żeby nie siedzieć w domu zbyt długo bo nadchodzi zima i możecie przypadkiem, nie żeby specjalnie, dźgnąć swojego partnera nożem (wiecie, łatwo wtedy przesadzić też z grzańcem). Wyśmienita lektura na zimowe wieczory.
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
ZAPROSZENIE NA BAL MASKOWY - POWRÓT DO HOTELU PANORAMA
„Stali prawie na szczycie jednej z gór. Na wprost – kto wie, jak daleko – strzelała w niebo jeszcze wyższa góra, a jej poszarpany wierzchołek – zaledwie zarys – otaczała teraz aureola zachodzącego słońca. Pod nimi rozpościerało się całe dno doliny, stoki zaś, na które z mozołem wspinali się w garbusie, opadały w...
2010
2007-11-27
2011-01-01
Zawrócić i pozostawić przeszłość w spokoju. Gdyby to było takie proste. Na końcu drogi zawsze czeka nas powrót do początku. Łatwo jest iść do przodu, gdy nie spogląda się za siebie, bo tam kryją się właśnie wspomnienia „przysłonięte tym, co nastąpiło później, niczym zabawki dziecięce, zapomniane na dnie wypchanej szafy dorosłego, ale nigdy nie giną bez śladu” /s 12/. Nasz bohater jest już dorosły, nie narzeka na swoje życie, jednak w jego pamięci kryje się coś, do czego musi wrócić. Wszystkie drogi zaczynają prowadzić jego myśli ku niewielkiemu stawowi na końcu drogi.
Czas w powieści jest płynny, leniwy. Nie do końca dostrzegamy jego upływ. Zdajemy sobie sprawę, że jest jakieś przed i jakieś po, ale wszystko wydaje się mieszać. Wspomnienia stają się teraźniejszymi wydarzeniami. Wszystko zaczyna się powtarzać, bo „wystarczy pożyć dość długo, by ujrzeć twarze powtarzające się w czasie” /s 13/. Wkraczamy więc do krainy wewnątrz drugiego człowieka, do jego wspomnień, które tlą się na skraju świadomości i znów chcą być przeżyte. Fabuła zyskuje wewnętrzny charakter intymnego zaproszenia w głąb.
Po co wracamy do wspomnień tak głęboko ukrytych? Czy ich ponowne przeżycie coś nam daje, uwalnia, a może dodatkowo obciąża? Wspominanie jest niebezpieczne, bo zaczyna się od najmilszych obrazów, a im dalej brniemy, tym bardziej oddalamy się od słonecznych wspomnień o urodzinach i zapachu pieczonego ciasta. Muszę się zgodzić z Gaimanem, że to właśnie smaki i zapachy jedzenia, w moich wspomnieniach z dzieciństwa, są najsilniejsze. Ciepło ogniska, smak naleśników, mleka od krowy czy owsianki z miodem: „U smażyła nam naleśniki na wielkiej metalowej blasze na kuchence. Były cienkie jak papier, a po skończeniu każdego Lettie wyciskała na niego cytrynę, na środek kładła łyżkę powideł śliwkowych i zawijała cienko jak cygaro. Gdy nasmażyła ich dosyć, usiedliśmy przy kuchennym stole i pochłonęliśmy wszystkie.” / s 42/. Świat smaków naszego narratora oddaje proste szczęście jakie można czuć tylko będąc dzieckiem, ciesząc się spokojem, pewnością i ciepłem.
Bohatera powieści poznajemy gdy jest już dorosłym człowiekiem, który podjął decyzję o powrocie w miejsce, które tak naprawdę zawsze go przyciągało. Rozpoczyna się podróż do wspomnień z dzieciństwa – czasu nieszczęśliwego, a zarazem pełnego magii oraz ulotnych chwil piękna i przyjaźni. Trauma chłopca ukazuje nam się jako baśniowa przygoda, po której nie zostało już wiele śladów w rzeczywistości, wszystko co ma to wspomnienia: „Chcę pamiętać – odparłem – Bo to mnie spotkało. A nadal jestem sobą” /s 123/ Dorosły mężczyzna podejmuje więc próbę odzyskania przeszłości pełnej zdrady, straty i czasu.
ZIELONY KRĄG WRÓŻEK
Dzieciństwo jest zbiorem wspomnień o miejscach, które tylko dla nas były dostępne, bo tylko my dostrzegaliśmy w nich magię: „na końcu ogrodu obok zielonego trawiastego kręgu wróżek, w norze wśród krzaków rododendronów za stertą siana, gdzie nikt prócz mnie nie chodził” /s 19/. Istnieją drogi, których nie widać, a które prowadzą w niezwykłe miejsca: „Dorośli wędrują ścieżkami. Dzieci badają." /s 71/. Powieść Gaimana odsłania przed nami taki mały świat, na pierwszy rzut oka zwyczajny, ale tak naprawdę wystarczy zmienić perspektywę, aby dostrzec niezwykłość rzeczywistości, która kryje swoje najciekawsze miejsca niczym smakowite kąski. „Ocean na końcu drogi” jest właśnie takim miejscem.
TORT Z KSIĄŻKĄ
zy jest coś bardziej smutnego, niż brak przyjaciół na przyjęciu urodzinowym? Tak, brak w ogóle kogokolwiek, choćby dzieciaków z klasy: „W końcu nie były moimi przyjaciółmi, tylko ludźmi, z którymi chodziłem do szkoły” /s 17/. Nikt więc nie zobaczył wspaniałego tortu urodzinowego z książką i zapakowanej w gazetę plastikowej figurki Batmana. No i był też najważniejszy prezent – ozdobna edycja całej Narnii. Trochę smutne, dlatego po zjedzeniu tortu chłopiec położył się do łóżka i oddał lekturze: „Książki były znacznie bezpieczniejszym towarzystwem od ludzi” /s 17/. Można z nimi dzielić każdą chwilę. Szczególnie piękne są wakacje, słońce i czas wolny, który możemy zapełnić jak tylko chcemy, a my wybieramy właśnie lekturę. U chłopca czytanie książek wiąże się z pragnieniem samotności i przygody, chęcią odkrywania świata i zmierzenia się z nim: „Dorastając, czerpałem mnóstwo informacji z książek. Nauczyły mnie większości tego, co wiedziałem o ludziach, o tym, jak się zachować. Były moimi nauczycielami i doradcami” /s 96/. Czytanie to proces, który pozwala oderwać się od rzeczywistości, a jednocześnie w niej przebywając. Jest jak dryfowanie po oceanie w malutkiej łódeczce, która kołysze się niesiona falami wyobraźni. „Kiedy czytałem, nie bałem się niczego”. To literatura kształtowała chłopca, dzięki niej zyskał najcenniejszy dar – wyobraźnię i wiedzę potrzebną do jej aktywacji. Dzięki temu miał swój ocean na końcu drogi. Nie mogę być jednak zazdrosna. Do dziś pamiętam swoją pierwszą książkę, którą wybrałam samodzielnie. Od tamtej pory książki towarzyszą mi w każdej wolnej chwili. Mimo iż z czasem, tych chwil na samotność i oderwanie od rzeczywistości, jest coraz mniej, to nadal mam swój dom bambusowych liści, a tego żaden czas mi nie odbierze.
ŚWIAT NA NASZĄ MIARĘ
Nie tylko książka potrafi być najlepszym towarzyszem w samotności. Nasz siedmioletni bohater na urodziny otrzymał również puszystego kotka, którego nazwał Puszek. Od tego czasu był jak Dick Whittington i jego kot J Wierny przyjaciel, który czeka zawsze na progu, śpi w nogach łóżka gdy czyta się książkę, albo radośnie pomrukuje na kolach. Czas dzieciństwa nie jest jednak tylko czasem zabaw, ale i czasem utraty. W świecie dorosłych zastępuje się jedną rzecz czymś innym i straty są wyrównane. Dla dzieci wszystko jest unikalne i utrata czegokolwiek stanowi tragedię, są rzeczy, których nie da się zastąpić – żywej istoty. Albo własnego pokoju. W końcu to miejsce, które jest na wskroś nasze, jakby uszyte na miarę. Gdy ktoś wchodzi w naszą przestrzeń, zmienia ją, to tak jakby rozdzierał serce kawałek po kawałku. Świat dziecka jest poczuciem ciągłości, stabilności i własności. Z kolei dorosłość to nieustanne przemijanie, zmiany i utraty. Wyrzeczenia są dla dorosłych oczywistością, dla dzieci pozostają niezrozumiałe. Strasznym uczuciem musi być pamiętać jak ktoś rozdziera nasz uszyty na miarę świat, a jego strzępy porywa zimny wiatr niosący zapowiedź nadchodzącej burzy.
MOJA NIANIA JEST WAMPIREM
Relacja chłopca z rodzicami z początku wydaje się normalna, z czasem widać jednak ogromne braki miedzy nimi. Siostra nie przepada za bratem i nie spędzają razem czasu. Chłopiec zachowuje się bardziej jakby był jedynakiem. Matka opiekuje się nimi, ale dużo przebywa poza domem. Ojciec wydaje się bliski synowi, ale perspektywa czasu pokazuje, że mity dzieciństwa łatwo zburzyć. Samo małżeństwo nie jest również idealne, wkradają się w nie problemy, których chłopiec nie dostrzega, a nawet jeśli, to najzwyczajniej nie rozumie. Dom wypełniony jest ludźmi, ale mamy wrażenie pustki i ogromnej przestrzeni, która ich dzieli. W końcu pojawia się nowa niania. Dla chłopca jest niepotrzebnym i zagrażającym jego wolności elementem. Buntuje się przeciwko niej, nie akceptując zakazów i podejrzewa, że ma ona podstępne plany. Niania dla chłopca jest elementem dystopicznym, który powoduje rozpad czegoś, co on postrzegał jako nierozerwalną całość – rodziny: „Nagle przyszłość stała się czymś nieznanym: mogło się wydarzyć wszystko, pociąg mojego życia wykoleił się i pędził przez pola wraz ze mną, byle dalej drogą” /s 99/. Coś, co kiedyś było całością rozpada się i mimo, iż stare kawałki można ze sobą zszyć, nie stworzą już takiej samej całości.
KRAINA POMARAŃCZOWEGO NIEBA
Prawdziwa przyjaźń nawiązuje się naturalnie, niemal niezauważalnie staje się oczywistością. Raz stworzona w ten sposób więź, nigdy nie znika. W pewnym momencie życia chłopca, w dość dziwnych okolicznościach, pojawia się dziewczynka z sąsiedztwa – Lettie Hempstock. Mieszka ona na farmie wraz z matką i babcią. Kobiety same wszystkim zarządzają, bo ich mężczyźni odeszli tak dawno, że jedynie zdjęcia przypominają o tym, że w ogóle kiedyś byli. Dom Hampstocków jest miejscem przytulnym, ciepłym i pełnym przepysznych posiłków, tak prostych jak owsianka z plastrem miodu. Dom stanowi przeciwieństwo zimnego dworu, zewnętrznego świata, który jest mokry i pusty. Również rodzina Lettie jest lustrzanym odbiciem jego własnej. Babcia Lettie twierdzi, że pamięta jak stworzono księżyc, a mama zna różne sposoby na zszycie ze sobą czasu i pamięci. Chłopiec nie postrzega ich jak czarownice, ale raczej jak coś normalnego, normalniejszego, niż jego rodzina. Tu, na farmie spędza najlepsze chwile. To dom pełen wspólnoty, gdzie każdy jest tak samo ważny. Cudowna magia ma jednak swoją mroczną stronę. Lettie zabiera chłopca na wyprawę w głąb lasu, do krainy pomarańczowego nieba. Trzymając ją za rękę wierzył, że wszystko będzie dobrze. Niestety chłopiec puszcza rękę przyjaciółki, na ułamek sekundy, który tak wiele zmienił. Zło zakrada się do naszego serca cichutko, małym ukłuciem, które czuć gdzieś głęboko.
Przyjaźń między Lettie i chłopcem rodzi się powoli, ale staje się takim uczuciem, które połączy ich na zawsze. Lettie jest mądrą dziewczynką, skrywa jednak jakaś tajemnicę i smutek. Dlatego doskonale rozumie chłopca, jego potrzeby i stara się wypełnić pustkę, która w nim jest. Ocean na końcu drogi, będący małym jeziorkiem, jest odzwierciedleniem ich smutku. W ich mniemaniu nie ma dna, a jego prawdziwe rozmiary przerażają. Kto mógłby przypuszczać, że dziecko może tak głęboko cierpieć? Przyjaźń wnosi w ich życie cel. Wydaje się, że łączące ich uczucie będzie w stanie pokonać przeciwności.
NAWET ENTROPIA PODLEGA ZASADOM
Życie mieszkańców zakłócają dziwne wydarzenia związane z samobójstwem górnika opali (tego, który przyczynił się do śmierci Puszka). Zaczynają się dziać nie dające się wyjaśnić sytuacje. Chłopiec budzi się w środku nocy i dławi się nie mogąc nabrać oddechu, w gardle utkwiła mu moneta. To ona staje się mostem łączącym sen i świat jawy. To co jednak przyszło wraz z monetą, nie okazało się magicznie piękne, raczej podstępne i złe: "Może powinna wywrócić cię na nitce, odsłaniając twoje serce, mózg i ciało, gołe, nagie, i ukrywające skórę w środku. Wówczas zachowam cię, zapakowaną, w moim pokoju, a twoje oczy będą przez wieczność spoglądały w mrok wewnątrz siebie. Mogę to zrobić" /s 145/
Groza w baśni jest nieodłącznym elementem. Gaiman tworzy potwory, których baliśmy się w dzieciństwie: szmaty, włochate przedmioty, dziwne dźwięki. To one, spowite ciemnością ożywają niczym potwory z odległych krain. A może nie tak odległych jak nam się wydaje… Jeśli zbyt głęboko zapuścimy się w las możemy spotkać stworzenia, których widok rani oczy.
Świat naszego bohatera jest nieustannie pogrążony w półmroku, barwy rozmazują się i ujednolicają. Tylko czasem pojawiają się jakieś wyraźne przebłyski żonkili w wazonie. Coś wydaje się wysysać ciepło z tego świata, pogrążać go w wilgoci i chłodzie, to znów wystawiać na szarpiący wiatr. To właśnie ból, lęk i przerażenie przejawiają się w miękkość świata, jego pastelowym rozmyciu, chwilowych burzach. Wszechobecne jest również napięcie, oczekiwanie oraz niepokojące uczucie rozpadu. Groza potęgowana jest pojawieniem się potworów, które jakby nie są prawdziwe, a jednak czynią rzeczy tak bardzo realnie złe. Zakłada maski, by się ukryć i straszy nas byśmy stali się słabsi. Chłopiec wyczuwa zło bardziej podświadomie, gdyż właściwie dużo rzeczy tak do końca rozumie. My jednak jako czytelny doskonale wiemy, co jest czym i do czego prowadzą pewne znajomości.
Jak pozbyć się potwora, którego istnienia nie możemy dowieść? Lettie zapewnia chłopca, że zna pradawny język tworzenia i dlatego zwyciężą. Odpowiedź jest jednak prostsza. Zło jest zachłanne jak „dziecko napychające swoją gębę jagodami z krzaka” /s 108/ i to stanowi jego zgubę. Oczywistością jest również, że prawdziwego potwora może pokonać jedynie inny potwór lub coś na tym samym poziomie. W najgorszym razie, to my musimy się zamienić w potwory, w nieco lepszej wersji, pomoc przybywa z nieba: „Miały skrzydła, ale nie były ptakami, lecz czymś starszym od ptaków i latały w kółko, krążąc, wirując, dziesiątki, może setki" /s 153/. Jednak czy można bezkarnie wezwać drapieżców z poza zrozumiałego świata?
OCEAN NA KOŃCU DROGI
Wiedza nie ma wiele do powiedzenia w świecie wyobraźni. Tu nie działa nawet logika, a magia jest prawem, oczywistym i powszechnym. Czy ocean może być małym jeziorem? To chyba pytanie retoryczne. Gaiman przygotował dla nas baśń, bo tak naprawdę wielu dorosłych zapomina, że też powinni nadal je czytać. Dzieciństwo sprawia, że dostrzegamy małe rzeczy, magię w nich i dlatego nabierają one tak wielkiego znaczenia. Stara moneta, komiks, wstążka albo kostka do gry, wszystko to wielkie skarby. Również wydarzenia mogą nabierać magicznych znaczeń: wygranie trzynastu funtów i jedenastu szylingów u dorosłego wywoła uśmiech, a dziecko poczuje się najbogatszym człowiekiem na świecie. Dorośli z czasem zapominają, przestają wierzyć i dostrzegać magię, zarówna tą w świecie, jak i tą ukrytą w wyobraźni. O ile dzieci potrafią zastanawiać się na tym, czy jezioro może być oceanem, to dorośli w ogóle takiego pytania sobie nie zadają. A to przecież niezwykle ważne pytanie: czy jesteśmy w stanie to dostrzec?
Świat chłopca postrzegany jest przez pryzmat magii wyobraźni. Ciężko nam odróżnić, co jest faktycznym wydarzeniem, a co imaginacją. Wspomnienia z czasem łącza się, zlewają, pojawiają się znaczące luki. Pod koniec powieści można odnieść wrażenie, że tak naprawdę „potwory” są metaforyczne, uosabiają ludzi i zdarzenia, które odbiły się na psychice w traumatyczny sposób.
Ostatecznie chłopiec zostaje poddany próbie, podczas której strach walczy z wiarą i to właśnie ta wiara, w ocean na końcu drogi, jest jego wybawieniem.
Smutek potrafi być głęboki jak ocean. Dla jednych zanurzenie się w nim będzie wybawieniem, dla innych śmiercią.
NIESKOŃCZONE LUSTRA
Ocean ma taflę wody, która jest niebieska niczym oczy dziewczynki, w które mały chłopiec patrzy i widzi otchłań nieskończonych luster. Tam odbija się on, wpatrzony w swoje odbicie, które powiela się w nieskończoność. „Ocean an końcu drogi” jest nieśmiałą, ale niezwykle głęboką próbą zastanowienia się nad naszą tożsamością, nad tym kim jesteśmy i co nas tworzy: "Zastanawiałem się, jak często w tym wieku, kim właściwie jestem i co dokładnie patrzy na moją twarz w lustrze. Jeśli ta twarz to nie ja, a wiedziałem, że mną nie jest, bo wciąż byłem sobą niezależnie od twarzy, to czym dokładnie jestem? I co na mnie patrzy?" / s 66/.
Czy patrząc w lustro widzimy własne odbicie czy może samotny ogrom oceanu i ciemności?
[wydanie]
Wydawnictwo MAG postanowiło opublikować książkę w twardej oprawie – wyszło więc pięknie kolekcjonersko. Czcionka jest duża dlatego czyta się szybko i bez zmęczenia. Problem pojawia się na gruncie korekty tekstu oraz jakości druku. Pięć razy (tyle akurat rzuciło mi się w oczy) w tekście pojawia się podwójna spacja. Dodatkowo, w niektórych słowach, druk liter jest zatarty. Ale może mam taki pechowy egzemplarz :/ Za to projekt samej okładki jest FABOLOUS ^^ Pastelowy obraz przedstawia Lettie stojącą nad stawem. Wszystko utrzymane w czerni, szarości i błękicie. Okładka mówi nam, że na pewno wiele razy nasz stan emocjonalny będzie bliski uczuciom zatrwożenia, grozy i smutku.
NA KOŃCU DROGI
Czy „Ocean na końcu drogi” jest powieścią dla wielbicieli mocnych horrorowych wrażeń. Zdecydowanie, choć nie do końca od strony ekstremum. Przemoc ma wiele obliczy, nie zawsze musi być oczywista, nachalna, czy wręcz wybebeszająca. Tu wszystko jest ulotne, więc tym bardziej pojawiająca się tu przemoc i śmierć są szokujące. Jak w tym akwarelowym świecie subtelności, mogą dziać się takie rzeczy. Ludzi niszczą ich własne pragnienia, stają w gardle i dławią się chcąc je zachłannie połknąć. Próbując uszczęśliwiać innych, ranimy ich bardziej dogłębnie niż nam się wydaje, często tego nie zauważając. To, czego doświadczymy w dzieciństwie, co nas dotknie czy wystraszy, na zawsze pozostanie głęboko w nas. Potwory są tu metaforyczne, choć chłopiec postrzega je realnie. Tak naprawdę nigdy nie będziemy wiedzieć jaka jest natura zła. A jednak wciąż szukamy odpowiedzi, bo potwory kuszą, ale nie mogą dać nam nic czego pragniemy, bowiem one są pustką, niedostatkiem, ciemnością i lepiej pozostawić je w spokoju. Czasem jeden krok za daleko spowoduje, że zamiast odnaleźć odpowiedź, spadniemy w otchłań ciemności. Ale przecież ciemność jest naturalna, a potwory w naszym postrzeganiu stanowią zjawiska nadnaturalne, kojarzą się ze zniszczeniem i śmiercią. Nie dostrzegamy tego, że nawet one podlegają pewnym prawom, znając je możemy powstrzymać entropię. Nie możemy nienawidzić ich za to co robią, bo postępują zgodnie ze swoją naturą. Tak jak my, potwory pojawiają się i znikają. Historia chłopca jest próbą pogodzenia się z przemijaniem nie tylko w formie śmierci, ale zmiany czy rozpadu. Pewnych rzeczy nie da się zatrzymać, świadomość ta budzi lęk, ale lęk ten jest nieodłączną częścią egzystencji. Groza ma wiele obliczy, ta baśniowa może nam wiele o nas powiedzieć, warto więc czasem sięgnąć do historii mniej krwawej, ale z równie przerażająco egzystencjalnymi potworami.
Powiem banalnie: „Ocean na końcu drogi” jest książką o wielu rzeczach. Myślę, że nie wystarczy jej raz przeczytać, bo wciąż kryją się w tekście jakieś zakamarki, których jeszcze nie odkryliśmy, a które pobudzą nasze wspomnienia. Czy odczytamy powieść jak dorosły czy bliższa będzie nam perspektywa dziecka? Gaiman przemyca w powieści bardzo banalne przemyślenia, ale obleczenie ich w baśniową formę sprawia, że patrzymy na nie z trochę innej strony, jakby przypominając sobie rzeczy, które tak naprawdę zawsze pamiętaliśmy.
„Łatwiej, gdy ma się coś konkretnego i widocznego, czego można się bać, a nie coś, co mogłoby być wszystkim.” /s 168/
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
Zawrócić i pozostawić przeszłość w spokoju. Gdyby to było takie proste. Na końcu drogi zawsze czeka nas powrót do początku. Łatwo jest iść do przodu, gdy nie spogląda się za siebie, bo tam kryją się właśnie wspomnienia „przysłonięte tym, co nastąpiło później, niczym zabawki dziecięce, zapomniane na dnie wypchanej szafy dorosłego, ale nigdy nie giną bez śladu” /s 12/. Nasz...
więcej Pokaż mimo to