rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Najsłabszy zbiór opowiadań jak dotąd. 6 gwiazdek za całość dałam tylko ze względu na opowiadanie tytułowe.

Najsłabszy zbiór opowiadań jak dotąd. 6 gwiazdek za całość dałam tylko ze względu na opowiadanie tytułowe.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka została wydana 13 lat po wojnie. Była napisana przez niespełna czterdziestoletnią wówczas autorkę, która, podobnie jak powieściowa Magdalena doświadczyła wywózki na roboty przymusowe; podobnie jak ona była warszawianką, pochodziła ze sfer inteligenckich, kończyła dobre i zapewne kosztowne warszawskie szkoły, znała język niemiecki, była obyta z europejskimi kodami kulturowymi w dziedzinach literatury, sztuki i nauki. Krótko mówiąc tworząc postać Magdaleny zapewne się z nią w jakimś stopniu utożsamiała.

Kiedy zaczęłam czytać tę powieść, zastanawiałam sie początkowo jak to możliwe, że to nie zostało sfilmowane w PRL (luźnej i podkręconej dramatycznie adaptacji „Spotkania w mroku” z 1960r. nie warto wspominać). Oczywiście miałam pewne podejrzenia co do przyczyn i dalszej treści, ale i nadzieję, że się nie spełnią. No niestety, spełniły się z nawiązką.

Stanisława Fleszarowa Muskat stworzyła wyjątkowo egzotyczną w swym przekazie opowieść o pracownikach przymusowych spędzających wojnę w Bawarii. „Spędzających” to akurat dobre słowo, bo można było odnosić wrażenie że zostali tam ukryci dla ich bezpieczeństwa, że są tam z własnej woli, turystycznie wręcz. Będąc podludźmi nadającymi się wyłącznie do pracy, byli przez bawarskich Niemców traktowani niechętnie ale cierpliwie i z poszanowaniem prawa. Z niektórymi z nich się zaprzyjaźniali, inni szukali u nich zrozumienia. Większość jednak ich tolerowała z konieczności, z braku rąk do pracy, tak jak dziś toleruje się imigrantów zarobkowych. Wyjątkowo nazistowska Bawaria, lata 40. – serio?

Książka zawiera mnóstwo kompletnie niewiarygodnych scen, jak ta, w której do domu wraca mąż Erny, członek załogi Auschwitz, albo ta w której pracownice fabryki protestują krzykiem w imię prawa umierającej Marii. To są sceny tak naiwne, że byłam zdumiona iż ktoś taką opowieść mógł stworzyć tak krótko po wojnie, bo że są to historie zupełnie wymyślone, jestem pewna. Miałam wręcz wrażenie, że to było takie rozwinięte fabularnie „Jezioro Bodeńskie” Dygata.

Jakże to inna opowieść od tej którą znałam od mojej babci i jej rodzeństwa, czy z przekazów dziadków moich koleżanek i kolegów. W ich opowieściach z robót przymusowych nie było dobrych Niemców, nie było bezpiecznego spacerowania po okolicy, nie było odwiedzin między miasteczkami, nie było protestów wśród pracowników fabryk. Kto cackałby się z protestującymi? Co za brednie! Naturalnie i oni nawiązywali między sobą relacje, również te romantyczne. Byli młodymi ludźmi, których łączył ten sam los. Nie byli jednak imigrantami zarobkowymi; poza fabrykami czy dużymi gospodarstwami, nikt im za pracę nie płacił. Większość z nich nigdy nie wyegzekwowała odszkodowań, bo przebywali w małych gospodarstwach, których bez konkretnych papierów nie sposób było zlokalizować pół wieku po wojnie.

Treść książki jest niepoważna, rozmiękczona, a kolejne części trylogii wyłącznie mnie utwierdziły w tej ocenie.

Książka została wydana 13 lat po wojnie. Była napisana przez niespełna czterdziestoletnią wówczas autorkę, która, podobnie jak powieściowa Magdalena doświadczyła wywózki na roboty przymusowe; podobnie jak ona była warszawianką, pochodziła ze sfer inteligenckich, kończyła dobre i zapewne kosztowne warszawskie szkoły, znała język niemiecki, była obyta z europejskimi kodami...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mentalista Henrik Fexeus, Camilla Läckberg
Ocena 7,1
Mentalista Henrik Fexeus, Cami...

Na półkach: , ,

Książkę czytało się dobrze. Widać, że Camilla Lackberg próbuje ponownie zapoznać nas z dużym kręgiem bohaterów, którzy będą zaangażowani w rozwiązywanie kolejnych spraw kryminalnych. Prawdę mówiąc poznaliśmy chyba szkic do życia osobistego każdego członka zespołu dochodzeniowego, czyli podobnie jak było w cyklu o Fjallback'e.

Niestety, cały ten nowy cykl został zbudowany na olbrzymim zgrzycie natury logicznej i etycznej.

Etycznej ponieważ tytułowy mentalista, którego zdążyliśmy polubić i który zapewne będzie uczestniczył w kolejnych dochodzeniach JEST ODPOWIEDZIALNY za straszną śmierć swojej matki. Gdyby był tylko jednym z głównych bohaterów historii opowiedzianej w pierwszej części cyklu, można byłoby machnąć ręką. Z tego co się jednak zdążyłam zorientować, będzie bohaterem całego cyklu (nie wiadomo jak długiego), czyli po szwedzku – błędy przeszłości nie mają znaczenia, zamiast kary – resocjalizacja, zamiast wykluczenia – pełna rehabilitacja i asymilacja społeczna itp.

A dlaczego logicznej?

Cały czas mam wrażenie, że Szwedzi to jednak zimne ryby nie mające pojęcia o dzieciach i ich psychice. Małe dzieci występujące w tej książce są jak z innej planety. Zamiast miłości dostają tzw. wolność kreacji, najczęściej pozbawioną kontroli. Ośmioletni syn głównego bohatera zachowuje się i kaprysi jak cztero-, pięciolatek. Natomiast sam główny bohater jako siedmiolatek również zachowuje się jak trzy-, czterolatek, całkowicie zresztą nieadekwatnie do swojej wersji dorosłej.

Historia z zamknięciem matki w skrzyni i pozostawienie jej tam na cały dzień jest tak głupia i nielogiczna, jakbyśmy nie mieli tu do czynienia z siedmioletnim, bardzo bystrym chłopcem – owszem z jakąś formą nerwicy natręctw czy spektrum Aspergera, ale bardzo dokładnym, skupionym na skończeniu tego co rozpoczyna, a w tym przypadku skupionym na triku nad którym pracował przez dwa tygodnie. Jak można uwierzyć że nagle go coś rozproszy i zostawi matkę na pewną śmierć? Wyobrażacie sobie takiego chłopca pierwszoklasistę? Zwłaszcza, że wyrósł na raczej normalnego człowieka? OK, nadal z jakimś spektrum Aspergera, z wyjątkową pamięcią do szczegółów i zdolnością rozwiązywania kryptograficznych zagadek, ale jednak funkcjonującego w społeczeństwie w sposób dość zwyczajny – kobiety, dzieci, rodzina, showbiznes itp

Mimo tego, zapewne spróbuję przeczytać kolejną część tego cyklu, o ile nie będę musiała się nadal skupiać na jednak chorej przeszłości tytułowego mentalisty oraz szwedzkiej manii poprawności i fobii politycznych.

Książkę czytało się dobrze. Widać, że Camilla Lackberg próbuje ponownie zapoznać nas z dużym kręgiem bohaterów, którzy będą zaangażowani w rozwiązywanie kolejnych spraw kryminalnych. Prawdę mówiąc poznaliśmy chyba szkic do życia osobistego każdego członka zespołu dochodzeniowego, czyli podobnie jak było w cyklu o Fjallback'e.

Niestety, cały ten nowy cykl został zbudowany...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wierzyć się nie chce, że można coś takiego napisać bez wstydu. To przecież prawdziwy produkcyjniak; łopatologiczny jak powieści socrealistyczne z lat 50. i podobnie przewidywalny. Tyle tylko, że kapitalistę lub arystokratę zastępują przedstawiciele skrajnej prawicy a chłoporobotników lub ideologicznych komunistów – imigranci lub „postępowi” Szwedzi skupieni po lewicowo-liberalnej stronie sceny politycznej.

Nie jest tajemnicą że szwedzcy pisarze są finansowani ze środków publicznych. Mogą sobie spokojnie i bezpiecznie tworzyć, ale pod pewnymi niepisanymi warunkami. Mianowicie, aby "Władza" cię kochała i ozłacała, trzeba wykazać się oczekiwaną polityczną poprawnością, identycznie niemal jak w Polsce w latach 50.

Podobnie łopatologiczną powieść w ramach cyklu o Fjallbace stworzyła po kryzysie uchodźczym 2015 roku Camilla Lackberg, więc trend jest trudny do przeoczenia.

Skrajnie słabe. Nie polecam.

Wierzyć się nie chce, że można coś takiego napisać bez wstydu. To przecież prawdziwy produkcyjniak; łopatologiczny jak powieści socrealistyczne z lat 50. i podobnie przewidywalny. Tyle tylko, że kapitalistę lub arystokratę zastępują przedstawiciele skrajnej prawicy a chłoporobotników lub ideologicznych komunistów – imigranci lub „postępowi” Szwedzi skupieni po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem zdumiona ilością banałów i niespójnych opinii zawartych w tej książce. Dawno temu zdarzało mi się czytywać krótkie felietony Marii Szyszkowskiej w kupowanych przez znajomego "Faktach i Mitach" . Może byłam znacznie młodsza, a może takie fragmentaryczne, punktowe opinie bez obrazu całości przemyśleń autorki, wydawały się po prostu ciekawsze i bardziej odkrywcze? Nie wiem.
Wiem jednak, że po lekturze zapisków zawartych w "Granicach zwierzeń" jestem rozczarowana. Tym bardziej, że z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, że to właśnie ta naiwność i niespójność poglądów różnych opiniotwórczych elit wyrażana powszechnie w mediach na przełomie wieków doprowadziła nas do czasów takich jak te, w których poprawność polityczna dyktuje coraz bardziej absurdalne normy zachowań.

Jestem zdumiona ilością banałów i niespójnych opinii zawartych w tej książce. Dawno temu zdarzało mi się czytywać krótkie felietony Marii Szyszkowskiej w kupowanych przez znajomego "Faktach i Mitach" . Może byłam znacznie młodsza, a może takie fragmentaryczne, punktowe opinie bez obrazu całości przemyśleń autorki, wydawały się po prostu ciekawsze i bardziej odkrywcze? Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasem chciałabym wiedzieć, czy Czesi naprawdę są tacy wyrozumiali, obserwujący i relatywizujący czy też, podobnie jak w Polsce, czescy pisarze jako twórcy kultury wiedzą, że dostając finansowanie z niemieckiej jednak UE, mają koniunkturę na tego typu opowieści.
Dobrze się to czytało głównie dzięki klimatowi czeskiej prowincji z okresu transformacji ustrojowej ze wszystkimi elementami znanymi również Polakom, ale... polityka wstydu to jednak skuteczny i sprawdzony scenariusz na wychowywanie kolejnych pokoleń. Relatywizacja winy mordercy trochę jak w "Prowadź swój pług..." Zalecam ostrożność. Zło jest złem.

Czasem chciałabym wiedzieć, czy Czesi naprawdę są tacy wyrozumiali, obserwujący i relatywizujący czy też, podobnie jak w Polsce, czescy pisarze jako twórcy kultury wiedzą, że dostając finansowanie z niemieckiej jednak UE, mają koniunkturę na tego typu opowieści.
Dobrze się to czytało głównie dzięki klimatowi czeskiej prowincji z okresu transformacji ustrojowej ze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najbardziej irytują mnie współczesne książki, w których autor nie do końca wie o czym właściwie chciał napisać. To jest właśnie taka książka. Nie wiadomo czy chodziło o parafrazę biblijnych pradziejów, czy o ponadczasową miłość, czy o stworzenie ciekawego bohatera (o tym, że jest nieśmiertelny dowiadujemy się z okładki, więc to nie spojler), czy o sensacyjną akcję, czy też o to żeby wpisać się w modny nurt straszenia katastrofą klimatyczną. To ostatnie zresztą jest tu wplecione fatalnie i tak na siłę połączone z biblijnym potopem, że zęby same zgrzytają.

No niestety - pomysł był fajny ale został kompletnie sknocony i w dodatku podzielony na tomy, co nie wróży dobrze. O wiele ciekawszego nieśmiertelnego bohatera i fabułę stworzył Enrique Moriel w swojej powieści "Miasto poza czasem". Może dlatego, że nie było wtedy mody na łatwe granty od fundacji klimatycznych?

A tak lubiłam początkowe, krótkie nowele i opowiadania Schmitta. Szkoda...

Najbardziej irytują mnie współczesne książki, w których autor nie do końca wie o czym właściwie chciał napisać. To jest właśnie taka książka. Nie wiadomo czy chodziło o parafrazę biblijnych pradziejów, czy o ponadczasową miłość, czy o stworzenie ciekawego bohatera (o tym, że jest nieśmiertelny dowiadujemy się z okładki, więc to nie spojler), czy o sensacyjną akcję, czy też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta opowieść jest chora. Nie miej złudzeń, gdy zaczniesz ją czytać.

Pokazuje skandynawski model więzi społecznych na okresowy wynajem, bez konsekwencji. Model oparty na skrajnym, zbyt dosłownym, niedojrzałym rozumieniu wolności. To trochę taka wolność jak w „Prometeuszu” gdy naukowiec odpowiada androidowi Dawidowi, że go stworzyli, bo MOGLI.

Skandynawowie też realizują pewne „projekty” (lub nie) bo MOGĄ. Zakładają rodzinę, płodzą dzieci, wychowują je nie stawiając żadnych granic lub sprowadzając je do minimum. Może właśnie dlatego, że stawianie granic jest bliskie przemocy, a to jedyne, czego całkowicie się we „współczesnej rodzinie” nie toleruje. Czasem zatracają się w pracy, wynajdują sobie różne hobby zapełniające wewnętrzną pustkę... Gdy bieżący projekt staje się zbyt duszący, zamykają go i rozpoczynają nowy, tworząc przedziwne rodzinne patchworki urastające do normalnego modelu rodziny.

Ufają humanistycznym rozważaniom na temat wolności i koniec końców stają się samotnymi wyspami udającymi rodzinę, ale bezpowrotnie oddalonymi od siebie o lata świetlne. Świadomie usuwają korzenie, odcinają kolejne nici wspomnień. Ten proces jest tak dalece niekwestionowany w jakimś kuriozalnym poczuciu etyki, że jedyną zmęczoną życiem osobą okazuje się w tej powieści Liv, bo przyświeca jej maksyma, że w jej rodzinie kończymy wszystkie rozpoczęte projekty, nie porzucamy ich w połowie. Tkwi więc w swoim projekcie tradycyjnej rodziny i cierpi. Inni natomiast w tym życiu na wynajem, od projektu do projektu, oddychają co prawda niepełną piersią, ale gloryfikują niezależność jako wartość najwyższą. Przypisują jej cechy wyzwalające z wszelkich okowów czy po prostu zasad. Za wszelką cenę chcą sobie coś udowadniać, bez względu na to w jakim momencie życia się znajdują i ile mają lat. Chcą pokazywać, że rodzina to taki kwiatek do niepraktycznego już kożucha; że nie ma już żadnej wartości. Jedyne co ich przeraża to perspektywa śmierci w samotności, a nie sama samotność.

Skandynawowie w swej zamożności gwarantującej kolejnym pokoleniom niezależność finansową, jawią się jak społeczeństwo dystopijne dążące ku zatraceniu – bez tradycji, bez więzi, bez rodów. Mają usta pełne bezpłodnych frazesów, którymi chcą zagłuszyć własne instynkty. Smutny obraz. Jego kwintesencja i w jakimś sensie źródła są widoczne w szwedzkim filmie dokumentalnym „Szwedzka teoria miłości” z 2015 roku. Polecam jako uzupełnienie tej dziwnej książki.

ps. Szukając zdjęcia okładki norweskiego wydania tej książki, odkryłam, że polski tytuł został źle przetłumaczony. Zamiast "współczesna" należało użyć formy "Nowoczesna rodzina". To lepiej obrazuje tematykę i może dzięki bezpośredniemu przetłumaczeniu słowa "moderne" w tytule, dałoby się dostrzec, że ta nowoczesność zdaje się uwierać również norweską autorkę.

Recenzja opublikowana została również na moim blogu
https://notatkizestrychu.wordpress.com/2022/05/22/wspolczesna-rodzina-helga-flatland/

Ta opowieść jest chora. Nie miej złudzeń, gdy zaczniesz ją czytać.

Pokazuje skandynawski model więzi społecznych na okresowy wynajem, bez konsekwencji. Model oparty na skrajnym, zbyt dosłownym, niedojrzałym rozumieniu wolności. To trochę taka wolność jak w „Prometeuszu” gdy naukowiec odpowiada androidowi Dawidowi, że go stworzyli, bo MOGLI.

Skandynawowie też realizują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobra książka. Polecam, podobnie jak dla pełniejszego obrazu - "Moralistów" Katarzyny Tubylewicz.
Według mnie wnioski jakie płyną z tego dziennikarskiego dochodzenia,, są wielką metaforą współczesnego szwedzkiego społeczeństwa, które miota się w swoich skrajnych postawach. Teraz akurat dało się przekonać, że istnieją różne "dobre wilki" i można je oswoić na sposób skandynawski.

Bardzo dobra książka. Polecam, podobnie jak dla pełniejszego obrazu - "Moralistów" Katarzyny Tubylewicz.
Według mnie wnioski jakie płyną z tego dziennikarskiego dochodzenia,, są wielką metaforą współczesnego szwedzkiego społeczeństwa, które miota się w swoich skrajnych postawach. Teraz akurat dało się przekonać, że istnieją różne "dobre wilki" i można je oswoić na sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Samo naświetlenie mechanizmów nielegalnego pozyskiwania danych osobowych oraz tworzenie narzędzi do manipulowania ludzkimi zachowaniami, zostało przedstawione ciekawie , ale motywacje autora, które popchnęły go w kierunku odkrycia kulisów tych działań są co najmniej dwuznaczne.

Z jednej strony był (i jest) podniecony i zafascynowany możliwościami jakie daje analiza wielkich baz danych. Z drugiej strony natomiast przeraziła go możliwość, że wnioski z takiej analizy mogły zostać wykorzystane przez osoby o poglądach prawicowych, do których czuje nieskrywaną niechęć.

Krótko mówiąc cała jego demaskatorska misja ma miejsce dlatego, że narzędzia, przy których tworzeniu pracował z pasją i zaangażowaniem, przyczyniły się do zwycięstwa obozu politycznego z którym mu nie po drodze. Hipokryzja i naiwność na najwyższym poziomie. Zwłaszcza, że trudno mi uwierzyć, że tak inteligentny człowiek, nie zdaje sobie sprawy, że podobne narzędzia manipulacyjne są wykorzystywane nie tylko w polityce (i to po obydwu stronach barykady), ale też w globalnym handlu i służą głównie agregowaniu kapitału i uzyskiwaniu przewagi biznesowej (np. lobbowanie ustaw).

Skuteczność tych narzędzi jest natomiast pochodną wysokości kapitału stojącego za danym ugrupowaniem, a co za tym idzie możliwością wykorzystania nowoczesnych narzędzi analityczno-manipulacyjnych.

Samo naświetlenie mechanizmów nielegalnego pozyskiwania danych osobowych oraz tworzenie narzędzi do manipulowania ludzkimi zachowaniami, zostało przedstawione ciekawie , ale motywacje autora, które popchnęły go w kierunku odkrycia kulisów tych działań są co najmniej dwuznaczne.

Z jednej strony był (i jest) podniecony i zafascynowany możliwościami jakie daje analiza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie znałam tej książki, gdy byłam dzieckiem, ale może jako osoba dorosła, potrafię dostrzec w niej znacznie więcej niż tylko opowieść. Oto mamy tutaj maleńką holenderską, nadmorską wioskę we Fryzji oraz szkołę, do której chodzi sześcioro dzieci. Pewnego dnia dziewczynka, zainspirowana opowieścią cioci, pisze krótkie wypracowanie o bocianach. Wspomina w nim, że dawniej, również w ich wsi, ludzie montowali gniazda dla bocianów na dachach. Wywiązuje się rozmowa i od tej pory dzieci, wspierane przez nauczyciela nie myślą już o niczym innym, tylko o tym, aby umieścić na dachu szkoły stare drewniane koło od wozu i sprawić, że bociany się na nim osiedlą. Gdzie jednak znaleźć takie koło, gdy mieszkańcom wsi na niczym nie zbywa? To nie są przecież czasy współczesnego konsumpcjonizmu, gdy pod śmietnikowymi wiatami zalegają góry meblowo-budowlanych śmieci. To są czasy, gdy wszystko jest potrzebne, rodziny mieszkają w jednej izbie, a jedyną rozrywką w czasie kilkudniowej ulewy jest np. domino. Ale czy dla dzieci, którymi zawładnęło marzenie o bocianach, jest coś niemożliwego?

To piękna książka. Można ją polecić dzieciom, rodzicom, nauczycielom i pedagogom, zwłaszcza tym, którym nie są obce idee szkół montessoriańskich czy waldorfskich. Osią tej książki są bowiem konkretne impulsy – nie gadaj, tylko bierz się do dzieła, dotknij, sprawdź, nie narzekaj, nie mędrkuj, współpracuj i rozmawiaj z innymi, pokonaj ograniczenia, nikogo nie wykluczaj.

Jest w tej książce również wyjątkowo współczesny, niestarzejący sie motyw dotyczący mediów. W trakcie kilkudniowego sztormu, dzieci czytają w gazecie, że wiele bocianów mogło zginąć, więc szanse, że jakikolwiek zadomowi się na ich nowym gnieździe, stają sie coraz mniejsze. Wtedy jeden z ich nowych dorosłych przyjaciół wpada we wściekłość i woła: "Słuchajcie malcy, nie stójcie tu tak i nie mówcie mi, że wzięliście do serca te głupie bazgroły. Siedzi sobie taki powalany farbą pismak w Amsterdamie, w jakiejś piwnicy. Naokoło budynki są takie wysokie, że nie widać nawet kwadratowej stopy nieba. (...) Mogę się z wami założyć, że on nie odróżni bociana od koguta. Bociany nigdy nie osiedlają sie w miastach. Ale on wie najlepiej! On nawet wie, że wszystkie bociany utopiły się w morzu. Ciekaw jestem, czy on był na morzu w czasie sztormu? Czy widział bociany wpadające w wodę? (...) Musiał pozbyć się wiaderka farby drukarskiej, a także wypełnić słowami swoją gazetę. Zostało mu niewielkie puste miejsce do wypełnienia, więc w tę lukę wsadził coś o bocianach. Byle co. "Przewiduje się! Istnieje obawa! Przypuszcza się!" – zacytował pogardliwie słowa gazety."

Nie znałam tej książki, gdy byłam dzieckiem, ale może jako osoba dorosła, potrafię dostrzec w niej znacznie więcej niż tylko opowieść. Oto mamy tutaj maleńką holenderską, nadmorską wioskę we Fryzji oraz szkołę, do której chodzi sześcioro dzieci. Pewnego dnia dziewczynka, zainspirowana opowieścią cioci, pisze krótkie wypracowanie o bocianach. Wspomina w nim, że dawniej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uczestnictwo w warsztatach kreatywnego pisania może być jedynym usprawiedliwieniem dla autora. Fabuła budowana była chyba na zasadzie burzy mózgów, gdzie uderzająca naiwność dot. stosunków na naszym pograniczu była najmniejszym "grzechem". Element fantasy kompletnie od czapy - energożercza Pramatka? No błagam...

Uczestnictwo w warsztatach kreatywnego pisania może być jedynym usprawiedliwieniem dla autora. Fabuła budowana była chyba na zasadzie burzy mózgów, gdzie uderzająca naiwność dot. stosunków na naszym pograniczu była najmniejszym "grzechem". Element fantasy kompletnie od czapy - energożercza Pramatka? No błagam...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Istnienie tej książki bardzo mnie zaskoczyło. Lucynę Winnicką identyfikowałam wylącznie jako aktorkę a nie jako reportażystkę szukającą nici powiązań między duchowością a ludzkim zdrowiem. Szkoda, że ksiązka nie doczekała się wznowienia. Na pierwszy plan wysuwa się w niej niesamowite bogactwo i różnorodność przekazu oraz staranny język, jak w najlepszych reportażach.. Oprócz filpińskich uzdrowicieli, hinduskich mistrzów duchowych, cudotwórców czy fałszywych guru znajdziecie tu również rolnictwo biodynamiczne oraz idee Rudolfa Steinera i Marii Thun w praktyce.
Wszystkie opowieści zawarte w tym zbiorze, a zwłaszcza jego zakończenie, pokazały mi niestety jedną rzecz: holistyczne badania medyczne stanęły w miejscu. Nadal zajmują się nimi jacyś jednostkowi lekarze, nie mający jednak siły przebicia w izbach medycznych, a wręcz przez nie dyskryminowani. Medycyna się uwsteczniła, stawiając na chemiczne specyfiki i kolorowe pigułki. Każdy wie, że istnieje powiązanie między przesyconą chemią żywnością zaspokajającą co prawda głód, ale pozbawioną wartościowych składników odżywczych, ale medycyna dziś już nie robi z tej wiedzy żadnego uzytku. Leczy tylko objawy i realizuje badania na potrzeby koncernów farmaceutycznych. Książka powstawała przeszło 40 lat temu, a z jej stron płynie nadzieja, że świat będzie lepszy. A jaki jest dzisiaj? Przykro patrzeć, prawda?

Istnienie tej książki bardzo mnie zaskoczyło. Lucynę Winnicką identyfikowałam wylącznie jako aktorkę a nie jako reportażystkę szukającą nici powiązań między duchowością a ludzkim zdrowiem. Szkoda, że ksiązka nie doczekała się wznowienia. Na pierwszy plan wysuwa się w niej niesamowite bogactwo i różnorodność przekazu oraz staranny język, jak w najlepszych reportażach.....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem wyjątkowo rozczarowana tą naiwną pozycją. Jeśli tę akurat książkę uznano za wizjonerski bestseller, to sporo wyjaśnia nt. stanu współczesnej cywilizacji i możliwości poznawczych przeciętnego Europejczyka czy Amerykanina.

Książka jest po prostu słaba; jest jedną wielką pochwałą współczesnej cywilizacji i sprawia wrażenie napisanej wyłącznie z perspektywy mieszkańca dużego miasta; koczownika oderwanego od ziemi i natury. Czytając każdy kolejny rozdział miałam nadzieję, że będzie lepszy od poprzedniego, ale tak się nie stało. Rozważania autora na temat kluczowych wydarzeń historycznych, religii, rodziny, państwa, narodów, ekonomii, kapitalizmu, demokracji są bardzo uproszczone; ot taki pojęciowy "McDonald" - ładnie opakowane NIC. Dla autora, Sowieci po prostu się wynieśli z Europy Środkowo-Wschodniej uznawszy swoją porażkę, kredyt okazał się dobrodziejstwem rozwojowym współczesnego świata, a państwo socjalne umożliwiło rozwój jednostkom tłamszonym przedtem przez silne rodziny. Uproszczenia zastosowane w tej książce nie tylko są irytujące, ale powinno się im odmówić racji bytu. Ta książka jest wręcz szkodliwa; jest przykładem wyjątkowo beztroskiego zwerbalizowania umiejętności retorycznych z nadzieją, że nikt nie zweryfikuje danych wejściowych, o ich logicznym przetworzeniu nie wspominając.

Przykro jest patrzeć na tak wysokie oceny tej książki - pelikanizacja ma się świetnie.

Rozwinięcie mojego komentarza nie tylko nt. ksiązki, ale również innych tez głoszonych przez autora znajdziecie na moim blogu https://notatkizestrychu.wordpress.com/2021/05/16/sapiens-yuval-noah-harari/

Jestem wyjątkowo rozczarowana tą naiwną pozycją. Jeśli tę akurat książkę uznano za wizjonerski bestseller, to sporo wyjaśnia nt. stanu współczesnej cywilizacji i możliwości poznawczych przeciętnego Europejczyka czy Amerykanina.

Książka jest po prostu słaba; jest jedną wielką pochwałą współczesnej cywilizacji i sprawia wrażenie napisanej wyłącznie z perspektywy mieszkańca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść Carla Tillera zaczyna się od samobójstwa. Terje, narrator powieści i jej główny bohater leży w stanie ciężkim w szpitalu i jakby z drugiej już strony rzeczywistości, obserwuje swoją matkę i siostrę. Od początku widzimy, że to trudna rodzina. Brakuje w niej ciepła. Dialog pomiędzy matką i dorosłą córką nie pasuje do szpitalnej sali. Zza pustej wymiany słów wyziera jakiś konflikt, wzajemne pretensje, niedopowiedzenia, pozorna obojętność.

Kolejny rozdział dzieje się dwa dni wcześniej i już tutaj możemy się domyślać konstrukcji tej opowieści. Tym razem obserwujemy Terjego i jego matkę. Ich rozmowy są zdawkowe, nieco zaczepne, ale równie puste. Znów widzimy, że między nimi brakuje więzi, takiej, która często zdarza się między matką i dorosłymi dziećmi. Terje pomieszkuje u matki od kilku miesięcy. To nie jest stan pożądany ani dla niego ani dla niej. Coś wisi w powietrzu, ale kiedy Terje uruchamia auto i rusza na bezcelową przejażdżkę po zaśnieżonym mieście, trudno się domyślić, że zrobi to, co ostatecznie zrobił.

Autor powieści zamierza nam jednak wytłumaczyć jak do tego naprawdę doszło i w kolejnych rozdziałach cofa nas w nierównych odstępach aż o dobrych trzydzieści lat.

Wiem, że wielu czytelnikom nie podobał się ten narracyjny zabieg. Niektórzy byli rozczarowani zakończeniem. Uważali, że niczego nie wyjaśniło. Możliwe, że spodziewali się jakichś wybitnie traumatycznych wydarzeń w dzieciństwie i młodości Terjego. Tymczasem nic takiego się nie wydarzyło, a właściwie wydarzyło się, ale nie każdy potrafi przyjąć do wiadomości, że kogoś taki rozwój wypadków może nieodwracalnie zmienić; wpłynąć na jego życie tak, że nigdy już nie będzie zdolny do normalnych uczuć.

Tak się złożyło, że zanim zaczęłam czytać tę książkę, trafiłam w youtube na filmik na temat borderline. Jest to rodzaj zaburzenia osobowości, którego źródła tkwią, jak to zwykle bywa, we wczesnym dzieciństwie. Ludzie o osobowości typu borderline zachowują się w życiu dorosłym w sposób skrajny. Z jednej strony potrafią być ambitni, dążą do sukcesów, mają niespożyty potencjał, potrafią przemodelować swoje życie, bardzo mocno angażują się w realizowane projekty zawodowe, w miłości potrafią być oddani i opiekuńczy. Jednocześnie jednak mają tę cienistą stronę osobowości, która nie daje im pełnej satysfakcji z tego co robią. Bierze się to z podświadomego poczucia, że nie zasługują na miłość i szczęście lub, że jest ono ulotne i krótkotrwałe, a gdy w ich życiu pojawia się coś na kształt sukcesu, czy to w życiu zawodowym, czy prywatnym, wówczas są przekonani, że to zaraz stracą, więc oczekując na tę stratę, stają się nie do zniesienia i zachowują się tak jakby chcieli tę stratę przyspieszyć. Tacy ludzie często uciekają w uzależnienia, a nawet objawiają skłonności samobójcze. Uważa się, że źródłem takich reakcji są przeżycia z wczesnego dzieciństwa, które polegały albo na doświadczeniu odrzucenia przez jednego z rodziców, albo na innych, równie silnie traumatyzujących przeżyciach.

Kiedy czytałam tę książkę odnosiłam wrażenie, że taką właśnie postacią jest Terje. To mężczyzna/chłopiec, który się nigdy nie otrząsnął. Jego matka cierpiała na depresję lub na chorobę dwubiegunową, była wybuchowa i niestabilna. Chłopiec nie czuł z nią silnej więzi, jej zmienne nastroje go odpychały, jej próby podtrzymania bliskości, która nie była codziennością, również nie znajdowały w nim odbiorcy. Krótko mówiąc, chłopiec nie uznawał kontaktu z matką za naturalny, a wręcz jej unikał. Inaczej było z ojcem. On był dla niego ostoją, on łagodził konflikty, akceptował dziecięcą nieporadność. Niestety to ojciec ostatecznie stchórzył i bez słowa wyjaśnienia porzucił rodzinę. Dlatego można powiedzieć, że Terje doświadczył w dzieciństwie dwóch ogromnych traum - braku zdrowej, naturalnej miłości ze strony matki i porzucenia przez ojca, który był dla niego jedynym oparciem. Starsza o pięć lat siostra nie przeżyła tego już w ten sam sposób. Natychmiast jednak włączył się u niej niedojrzały mechanizm opiekuńczy; podświadomie wiedziała, że matka nie podoła obowiązkom i że ich życie nigdy już nie będzie normalne.

Cóż z tego, że Terje kończy studia, że się zakochuje, że odnosi sukcesy zawodowe, ma stanowisko i stabilną pracę? Cóż z tego, że jego życie jest naprawdę dobrym życiem - żona go kocha, a jego relacja z córką jest całkiem serdeczna. To nie ma znaczenia. W jego głowie prawdopodobnie przez cały czas pracuje przekonanie, że to wszystko się skończy, że nie zasługuje na to życie, więc uciekając w pracę zawodową i niedopowiedzenia w życiu prywatnym, podświadomie niszczy świat, który kocha. Nikt nie nauczył go radzenia sobie z bólem, rozwiązywania emocjonalnych problemów. Dorośli przecież pozostawili go samemu sobie. Jako dziecko zapamiętał więc na cale życie, że problemy pojawiają sie jak grom z jasnego nieba i powodują niewyobrażalną rozpacz, którą znów będzie przeżywał sam, więc jedyne co potrafi zrobić jako dorosły człowiek, to uciec przed nimi ostatecznie.

To naprawdę bardzo wartościowa książka. Pokazuje krok po kroku, w mniej lub bardziej wyrazistych retrospekcjach, jak silny wpływ na dorosłego człowieka mają wydarzenia z dzieciństwa. To przecież okres, w którym uczymy się wszystkiego i do tego właśnie potrzebujemy stabilności i bezpieczeństwa. To właśnie na tych podświadomych doświadczeniach będziemy budowali swoją dorosłość i relacje z innymi ludźmi.

Recezja opublikowana została również na moim blogu https://notatkizestrychu.wordpress.com/2021/04/19/poczatki-carl-frode-tiller/

Powieść Carla Tillera zaczyna się od samobójstwa. Terje, narrator powieści i jej główny bohater leży w stanie ciężkim w szpitalu i jakby z drugiej już strony rzeczywistości, obserwuje swoją matkę i siostrę. Od początku widzimy, że to trudna rodzina. Brakuje w niej ciepła. Dialog pomiędzy matką i dorosłą córką nie pasuje do szpitalnej sali. Zza pustej wymiany słów wyziera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy przeczytałam w zapowiedziach, że w kolejnej części cyklu Mai Lunde motywem przewodnim będą konie Przewalskiego, pomyślałam, że z tą tematyką nie będzie mi po drodze. Myliłam się. Według mnie, Maja Lunde udowodniła tą powieścią, że jest prawdziwą pisarką, a nie tylko autorką, jak to dziś jest w modzie.

Bo któż tak naprawdę jest w tej powieści ostatni? Czy gatunkiem ginącym jest na pewno tytułowy (w oryginale) koń Przewalskiego, czy raczej staje się nim człowiek? Ta powieść ma zdecydowanie najmocniej, ze wszystkich dotychczasowych części, zarysowany we wszystkich płaszczyznach czasowych, wątek obyczajowy; wątek ludzi, którzy pochłonięci ratowaniem ginących gatunków, poruszają się jak we śnie. Dokonują przypadkowych, nieracjonalnych wyborów, przywołują na świat dzieci pozbawione bezpieczeństwa płynącego z bezwarunkowej miłości i czułości. Skandynawia w pełnej rozciągłości, chłodna, niemal jak w filmie dokumentalnym z 2015 roku pt. "Szwedzka teoria miłości". Z drugiej strony, to rzucanie się głównych bohaterów w wir pracy, to też próba zapomnienia - o traumach własnego dzieciństwa czy wieku młodzieńczego, o niespełnionych pragnieniach, o potrzebach i marzeniach, które nie trafiły w dobry czas. W tej książce nikt nie jest wygrany - ani ludzie, ani konie.

Cóż bowiem takiego mogą zaoferować dzisiaj ludzie ginącemu gatunkowi? Parki narodowe, tereny chronione? Ale właściwie po co i jak długo? Ta scena, od której zaczyna się powieść, gdy Eva z całą zaciekłością próbuje uniemożliwić skrzyżowanie ostatnich pełnokrwistych koni Przewalskiego z dzikim już koniem hodowlanym, pokazuje właśnie to ludzkie błądzenie po omacku, za wszelką cenę, w imię... no właśnie w imię czego? Zasad? Poukładania wszystkiego "od-do", sklasyfikowania, nazwania, "chronienia"...? W świecie Evy ludzie już zniszczyli to, co zniszczyć mogli, a więc wolność i pełną swobodę. Zniszczyli ją całkowicie i nieodwołalnie, nawet sobie samym. Przestali być samowystarczalni, uzależnili się od energii elektrycznej, państwa, które wszystko zabezpieczy, a przede wszystkim od tego, że są zaopatrywani z zewnątrz, że nie potrafią sami zadbać o swój byt. Przestali rozumieć Ziemię, która ich karmi, a w zamian za to zaufali tym, których „wzrok” sięga zaledwie od jednej do drugiej kadencji.

My tak naprawdę, już dziś, zbyt często tego nie potrafimy. Kolejne pokolenia są wychowywane nie tylko w hodowlanej, rolniczej i mechanicznej bezradności, ale też ubezwłasnowolniane absurdalnymi regulacjami prawnymi. Taki mamy świat - kruchy i niepewny. Jak kompletni ślepcy, zawierzamy swój byt tym, z którymi nie łączy nas nic, poza cyklicznie odnawianym złudzeniem wpływu na cokolwiek.

To piękna powieść; piękna, w swojej bezradności i przenikliwości. Bez umiejętności, które beztrosko zatraciliśmy, pozostanie nam tylko niepewność jutra i instynktowne wędrowanie za nikłym poczuciem bezpieczeństwa. W przeciwnym wypadku będziemy wkrótce walczyć o dominację między sobą, jak powieściowe konie Przewalskiego i jak każdy ginący gatunek.

https://notatkizestrychu.wordpress.com/2021/02/07/ostatni-maja-lunde/

Kiedy przeczytałam w zapowiedziach, że w kolejnej części cyklu Mai Lunde motywem przewodnim będą konie Przewalskiego, pomyślałam, że z tą tematyką nie będzie mi po drodze. Myliłam się. Według mnie, Maja Lunde udowodniła tą powieścią, że jest prawdziwą pisarką, a nie tylko autorką, jak to dziś jest w modzie.

Bo któż tak naprawdę jest w tej powieści ostatni? Czy gatunkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam nadzieję, że autorka "Szeptuchy" napisała świetną powieść historyczną, jak twierdziło wielu recenzentów. Miałam też nadzieję, że okres po powstaniu styczniowym oraz Podlasie jako miejsce akcji będą gwarancją dobrej podróży literackiej. Okazało się jednak inaczej.

Książka zaczynała się całkiem nieźle i przez około sto stron dawała nadzieję. Nie zrażała mnie nawet wiecznie znudzona, wyniosła i bezczelna szesnastoletnia Augusta, młoda żona. Pomyślałam, że o to właśnie będzie chodziło w tej powieści - że ona dojrzeje, że to miejsce i ludzie w jakiś sposób ją zmienią, wychowają, że dowie się wreszcie czegoś o krainie, w której przyszło jej żyć, że to o tej właśnie przemianie będzie ta historia, ale niestety. Im dalej brnęłam, tym treść stawała się coraz bardziej banalna, a ja, co kilka rozdziałów zastanawiałam sie o czym właściwie chciała opowiedzieć autorka? Na pewnym etapie miałam wręcz wrażenie, ze czytam coś w rodzaju zbioru opowiadań lub raczej powieści szkatułkowej, a z czasem coraz bardziej rozczarowywała mnie myśl, że będzie to po prostu opowieść o głupiutkiej młodej dziewczynie, wychowanej w zimnych, protestanckich regułach, która nigdy wcześniej nie zaznała miłości.

Nie wiem dlaczego wiele osób nazywa tę książkę powieścią historyczną. Czy naprawdę uprawnia do tego wizyta małżonków na petersburskim dworze rosyjskiego cara i nawiązania do niemiecko-rosyjskiej dynastii zarysowane w ostatnich rozdziałach? Powstanie styczniowe sprzed kilkunastu lat, jest co prawda w jakimś sensie tłem tej powieści, ale przedstawione jest jak jakieś wspomnieniowe preludium do późniejszych romansów bohaterów.
Ja rozumiem, że autorka skupiła się na obcym, niepolskim punkcie widzenia. Posiadłość głównych bohaterów, mimo tego, że umiejscowiona w okolicach Białegostoku, jest dworem niemieckim, luterańskim, utrzymującym jak najlepsze stosunki z rosyjską administracją. Majątek jeszcze do niedawna należał do polskiej szlachty, ale został jak wiele innych majątków skonfiskowany przez carskie władze za udział w powstaniu styczniowym i wystawiony na sprzedaż z zasobów rosyjskiego skarbu państwa. W ten sposób wszedł w posiadanie niemieckiego arystokraty i przedsiębiorcy - pana Simmonisa, późniejszego męża młodziutkiej Augusty.

No i właściwie można byłoby przyjąć ten punkt widzenia, ale... niedosyt pozostaje. Może gdyby zamiast całej masy groteskowych historyjek, takich jak fascynacja zmarłym przed laty Franciszkiem, wprowadzenie postaci bawidamka Elmara, romans pokojówki Tosi, personalizacja psich przemyśleń, miłosne wspomnienia starej guwernantki i wiele innych; gdyby zamiast tego autorka rozwinęła zakończenie tej powieści, wówczas całość nie przedstawiałaby tak chaotycznego obrazu. Zakończenie natomiast przybrało formę zwięzłej i nudnej pigułki, odbierającej jej tej powieści jakąkolwiek wiarygodność emocjonalną.

Przykro też wspominać jeszcze jedną sprawę, której się zupełnie po tej książce nie spodziewałam. Mianowicie, poza panną Zahorską i jej późniejszym partnerem, nie ma w tej powieści, która jest reklamowana jako powieść z okresu po powstaniu styczniowym, żadnych pozytywnych polskich bohaterów. Są tam albo nazbyt jurni, chciwi panowie szlachta, albo cyniczne szlachcianki korzystające z życia, albo głupiutkie panny służące, albo bezwzględni, pełni przemocy chłopi. Skąd np. ten pomysł na szalonego ogrodnika, bezkarnie tłukącego i okaleczającego każdego, kto słabszy, to ja już naprawdę nie mam pojęcia? Krótko mówiąc autorka przedstawiła jakiś przedziwny obraz wielkiej polskiej patologii, jako tło dla zaradnej przedsiębiorczej zachodniej i wschodniej arystokracji. Dziwnie gorzka ta pigułka jednak.

Miałam nadzieję, że autorka "Szeptuchy" napisała świetną powieść historyczną, jak twierdziło wielu recenzentów. Miałam też nadzieję, że okres po powstaniu styczniowym oraz Podlasie jako miejsce akcji będą gwarancją dobrej podróży literackiej. Okazało się jednak inaczej.

Książka zaczynała się całkiem nieźle i przez około sto stron dawała nadzieję. Nie zrażała mnie nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ktoś myśli, że po obejrzeniu przedwojennej, filmowej adaptacji powieści 'Wrzos" ma pełny obraz tej książki, to zapewniam, że się grubo myli.

Maria Rodziewiczówna przedstawiła postać Kazimiery , głównej bohaterki na znacznie wyższym poziomie niż to widać w filmie - bez ckliwgo pozoranctwa i komedyjek. Fakt, że, cały ten zaaranżowany, zimny układ małżeński, mający źrodła w klasycznej niemal baśniowej opowieści o dobrej pasierbicy, złej macosze i bezwolnym ojcu, może drażnić współczesnego czytelnika. Nie wspominając już o wielkiej rozczarowującej miłosci głównej bohaterki. Niemniej jednak Rodziwiczówna jak zawsze potrafi podkreślić to, co dla niej samej było najważniejsze, a więc kontrast pomiędzy wielkomiejskim życiem, płaskością wyższych sfer koncentrujących swoją uwagę na zabawie, podtrzymywaniu relacji towarzyskich, zdradach i plotkach, a ukochanym przez autorkę życiem na wsi, w którym nie ma czasu na bzdury, w którym przyroda jest wszechobecna i które to siłą rzeczy, wypełnione jest od rana do wieczora pracą.

Przyroda jest zresztą bardzo często przedstawiana przez Marię Rodziewiczównę jako ta, która wręcz ładuje akumulatory głównym bohaterom, uwrażliwia ich na otaczający świat, staje się krwioobiegiem codziennego życia. W ksiązkach Rodziewiczówny, człowiek marnieje, a nawet umiera, gdy jest zmuszony żyć z dala od otwartej przestrzeni, w kręgu towarzyskich zasad i pozorów, trwoniąc czas na puste rozmowy i wychowując kolejne pokolenia w podobnym oderwaniu od prawdziwego życia.

Mimo specyficznej, romansowej i melodramatycznej formy, powieści Marii Rodziewiczówny zawsze mają charakter demaskujacy. W tym przypadku chodzi głównie o demaskowanie pustych gestów, fałszywych miłostek, dobroczynności na pokaz, powierzchowności emocji, wszechobecnych pozorów towarzyskich i innych elementów wynikających z nudy, którą przepełnione jest miejskie życie wyższych sfer. Tak naprawdę jednak, wiele z tych elementów dostrzeżemy również we współczesnym świecie. Warto nad tym pomyśleć, zanim powieści Marii Rodziewiczówny skaże się na zapomnienie, jako te z innej, niby nieistniejącej już epoki.

https://notatkizestrychu.wordpress.com/2021/01/25/wrzos-maria-rodziewiczowna/

Jeśli ktoś myśli, że po obejrzeniu przedwojennej, filmowej adaptacji powieści 'Wrzos" ma pełny obraz tej książki, to zapewniam, że się grubo myli.

Maria Rodziewiczówna przedstawiła postać Kazimiery , głównej bohaterki na znacznie wyższym poziomie niż to widać w filmie - bez ckliwgo pozoranctwa i komedyjek. Fakt, że, cały ten zaaranżowany, zimny układ małżeński, mający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są powieści i wspomnienia Bronisława Wildsteina, które uznaję za bardzo dobre i tak też oceniam. Ten zbiór opowiadań jednak taki nie był w całości. Jedyne naprawdę dobre i warte uwagi opowiadania to pierwsze - "Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością' i ostatnie - "Nietaktowna śmierć". W nich właśnie widać prawdziwego Wildsteina - obnażającego świat polityki i mediów, na którego przynętę dają się złapać mali ludzie, którzy kiedyś tam uwierzyli, że należą do wybranych i są wystarczająco wielcy.

Są powieści i wspomnienia Bronisława Wildsteina, które uznaję za bardzo dobre i tak też oceniam. Ten zbiór opowiadań jednak taki nie był w całości. Jedyne naprawdę dobre i warte uwagi opowiadania to pierwsze - "Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością' i ostatnie - "Nietaktowna śmierć". W nich właśnie widać prawdziwego Wildsteina - obnażającego świat polityki i mediów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kompletnie nie przemawia do mnie ta opowieść. Chwyciłam za nią z rozpędu, ponieważ mój syn przerabiał w szkole tom pierwszy tego cyklu, a jako dzieciak nigdy nie przeczytałam wszystkich części przygód Tomka Wilmowskiego, bo stale brakowało ich w bibliotece.

Tomek wraz z ojcem i znajomymi wyrusza na wyprawę do Afryki. Ich celem jest wyprawa badawcza, ale aby zwrócił się koszt wyprawy, ich głównym zadaniem staje się łapanie dzikich zwierząt do ogrodów zoologicznych w Europie. Łapią więc rodzinę goryli, a Tomek (fanatastyczny strzelec, co podkreślane jest na każdym kroku) zabija olbrzymiego samca goryla, który niespodziewanie się pojawia.i stanowi dla nich realne zagrożenie jako obrońca grupy. Zabijają żyrafy, hipopotamy, łapią okapi, słonie, lamparty, nosorożce i wiele innych mniejszych okazów. Wiele tych zwierząt ginie przy okazji, ale autor zdaje się tym zupełnie nie przejmować.

Słuchałam tej ksiązki w formie audiobooka i z każdym kolejnym rozdziałem czułam coraz większy niesmak. Bohaterowie książki byli niczym innym jak bandą białych intruzów na Czarnym Lądzie. Swoim sptytem i przewagą strtegiczną wzbudzali podziw i szacunek tubylców, którzy podążali z nimi jako tragarze. Owszem jest epizod o zapobieżeniu handlem niewolnikami, ale to tylko epizod. Nawet puenta hstorii z Ludźmi Lampartami, zamiast skupić się na bezmyślności Tomka, podkreśla jego bohaterską obronę obozu. Choć do napaści by nie doszło, gdyby nie jego brawura.

Cała ksiązka jest napisana z perspktywy kolonialnej wyższości cywilizacyjnej i jest to bardzo rażące. Mimo tego, że z doświadczonym przewodnikiem, grupa porusza się po Czarnym Lądzie jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Owszem, mają sporo ciekawych przygód (niekoniecznie łowieckich), akcja jest bardzo wartka, a plastyczne opisy afrykańskiego świata, tworzą świetne tło dla następujących po sobie wydarzeń. Koniec końców jednak, nie polecam tej części chyba, że jako ciekawostkę. Nie obroni jej nawet wartość merytoryczna dotycząca opisów historycznych odkryć geograficznych, czy opsisów zwyczajów zwierząt. Nie obroni jej również nimb polskich ruchów wolnościowych z końca XIX wieku, który otacza ojca Tomka. We mnie ta opowieść wzbudzała głównie niesmak i byłam bardzo zdziwiona, gdy odkryłam, ze autor pisał ją w latach 50. XX wieku. Jej styl wskazywać by mógł na koniec XIX, ewentualnie początek XX wieku. Dziwne doświadczenie...

Kompletnie nie przemawia do mnie ta opowieść. Chwyciłam za nią z rozpędu, ponieważ mój syn przerabiał w szkole tom pierwszy tego cyklu, a jako dzieciak nigdy nie przeczytałam wszystkich części przygód Tomka Wilmowskiego, bo stale brakowało ich w bibliotece.

Tomek wraz z ojcem i znajomymi wyrusza na wyprawę do Afryki. Ich celem jest wyprawa badawcza, ale aby zwrócił się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to