-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016
2024-03-28
2024-01-25
Są książki tak piękne, że brakuje słów, by je zrecenzować. I to jest ta książka.
Doskonała, piękna, arcydzieło!
Są książki tak piękne, że brakuje słów, by je zrecenzować. I to jest ta książka.
Doskonała, piękna, arcydzieło!
2024-03-23
Mówicie, co chcecie, ale dla mnie ta książka (jak i inne książki autorki) to definicja literatury pięknej.
Myślcie i pamiętajcie!
Mówicie, co chcecie, ale dla mnie ta książka (jak i inne książki autorki) to definicja literatury pięknej.
Myślcie i pamiętajcie!
2015-10-30
Jak coś jest dobre, to po prostu dobre jest i należy powiedzieć to głośno, wykrzyczeć wszem wobec i każdemu z osobna. Zapraszam Was zatem do miejsca, w którym zatrzymał się czas. Do miejsca, którego stróżem jest zakatarzony aniołek, kucharzem potwór z głębin zła, a lokatorem wielokrotny samobójca z zamiłowaniem do romantycznej poezji. Dodając do tego kilka utopców, otrzymujemy prawdziwy miszmasz istot nadprzyrodzonych. Jedyne, czego w tym wszystkim brakuje, to... fabuła.
„Dom. Ceglany, ani za duży, ani za mały, ot, w sam raz dla jednej rodziny, z werandą, koślawą przybudówką i... wieżyczką. Upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy. Do kompletu brakowało tylko pełni, stada nietoperzy i zasnutego mgłą cmentarzyska. (...) Podłogi, boazeria, framugi, ramy okienne, kręte schody, meble o wartości chyba tylko muzealnej - wszystko drewniane, wiekowe i bardzo stylowe. Rzeźbione w drewnie detale, kwiatki, listki, łodyżki, rozety i łuki występowały w ilościach hurtowych. Całość wyglądała jak gotycki szał ciał i uprzęży, spełniony sen szalonego stolarza (...)”
Na odludziu, w małym gotyckim domku zwanym dalej Lichotką rozgrywa się prawdziwa walka między romantykiem a klasykiem. Choć nie do końca, a może nawet wcale klasykiem, ale Konradem Romańczukiem w osobie własnej. Prawdziwy romantyk jest jednak na pewno. I jak na osiemnastowieczne widmo przystało, posiada krótką miłosną historię i dłuższą historię samobójstw. Zajmuje się też wszelkiego rodzaju robótkami ręcznymi, przynajmniej dopóty, dopóki nie skończą mu się palce. Oprócz tego od ponad dwustu lat trudni się byciem znudzonym i nieszczęsnym paniczem Szczęsnym. Z tym zaiste ogromnym bagażem codziennych obowiązków pomaga mu się uporać Licho – mały, uroczy aniołek z wyszarpanymi skrzydełkami, alergią na pierze i pedantycznym zamiłowaniem do porządków. W samym centrum owego pełnego ciepła bałaganu pojawia się Konrad z wizją wspaniałego, spokojnego domu na odludziu, który odziedziczył w spadku i w którym to zamierza stworzyć swoje Dzieło Życia. Plany pokrzyżuje mu jednak Siła Wyższa i Lichotka, która ze spokojem nie ma nic wspólnego. Odkrycie przez Romańczuka macek wydostających się z piwnicy i buszujących po kuchni oraz kilku złośliwych utopców okupujących wannę przyprawia go o mały zawał serca. Tutaj zaczyna się cała przygoda. I chociaż akcja osadzona jest w czasach współczesnych, to dzięki klimatowi, jaki stworzyła Ałtorka, ma się wrażenie, że czas zatrzymał się tam w pierwszych latach dziewiętnastego wieku.
Skupmy się jednak na tym, co bez wątpienia stanowi największy atut książki. Nie tylko postaci i ich perypetie bawią czytelników, ale też sposób, w jaki Ałtorka serwuje ten humor. Kluczowy jest tutaj język, w obliczu którego tonę w estetycznych ochach i achach. Marta Kisiel posiada bowiem coś, co ja nazwałabym wyczuciem języka. W odpowiednim momencie jest on cięty, dosadny, a miejscami wprost przesłodki i uroczy.
„Urżnąłeś mi anioła – powtórzył Konrad(...).”
„- Napaliłom na górze w kominku - oznajmiło Licho, wpadając do kuchni z naręczem wielgachnych ręczników - i wyciągnełom dodatkowe koce, alleluja. Krakersik zaraz zagrzeje rosołku, a ja naplumkam świeże kluseczki.”
„Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.”
W powyższych fragmentach widać szczególne zamiłowanie Ałtorki do tworzenia nowych słów oraz do używania wszelkiego rodzaju spieszczeń. W Dożywociu pojawiają się one w szczególności przy opisach Licha i jego perypetii, co najprawdpodobniej ma na celu chwycenie czytelnika za serce. Czy jest zatem ktoś, kogo nie wzrusza mały aniołek bez spodenek, z celofanowymi włosami, w różowych bamboszkach i z wściekle różowym króliczkiem pod pachą, który mówi (aniołek, nie króliczek): „Nie dałom rady zabrać mopa i wiaderka z wodą”? Mnie ujął i dożywotnio zdobył moje serce. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Licho jest najurokliwszą książkową postacią, jaką dane mi było poznać, a przynajmniej najlepiej nakreśloną. Zupełnie innym językiem przedstawiony jest panicz Szczęsny, którego Ałtorka kreuje na widmo nader irytujące i dziwne.
„Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.”
Ciekawym zabiegiem jest też przemieszanie kilku stylizacji językowych: stylu potocznego, romantycznej prozy poetyckiej, języka religijnego i dziecięcego. Można do tego jeszcze dodać swoisty żargon Krakersa, jednak jego bulgoty i buczenia trudno byłoby scharakteryzować. Każda z postaci posiada swój własny, znamienny dialekt i to właśnie sprawia, że stają się one wprost obezwładniające i niezapomniane. Wszelkie braki fabularne uzupełniane są w Dożywociu właśnie przez oryginalny język i kostyczny dowcip, przez który momentami niemal tarzałam się po podłodze, z bólem brzucha myśląc: „Ojoj, alleluja...”
Dożywocie to po prostu szalona książka, w mistrzowski sposób napisana powieść. A może zbiór opowiadań, które nierozerwalnie łączą pewne ciągi przyczynowo-skutkowe oraz postać głównego bohatera. Jego niemal romantyczną przemianę, która dokonuje się podczas rocznego pobytu w Lichotce, można zatem nazwać pewną fabułą. Jeżeli chodzi o konstrukcję akcji, wymyka się ona wszelkim kanonom i w tym wypadku jest to ogromna zaleta. Nie ma więc przerostu formy nad treścią. Jest za to jeden wielki maraton śmiechu, nadnaturalne, abstrakcyjne sytuacje niczym u Jonathana Carolla, absurd, który na myśl przywodzi mi Franza Kafkę oraz wiele literackich powiązań, głównie tych z epoką romantyzmu. Wszystko to razem sprawia, że książki się nie czyta – ją pożera się spragnionymi słów oczami!
„Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do „Ballad i romansów” zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostawałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku.”
Zakończenie – choć jak na poważne zakończenie przystało, wyciska kilka łez wzruszenia – pozostawia pewien niedosyt. Wydaje mi się jednak, że zawsze dzieje się tak w przypadku książek, które nigdy nie powinny się kończyć, a Dożywocie bez wątpienia takie właśnie jest. Po przeczytaniu ostatniego zdania odczuwamy realny żal z rozstania z urzekającymi postaciami. Dajcie się więc na kilka chwil porwać Marcie Kisiel do Lichotki, ponieść niesłabnącemu rozbawieniu, a jestem pewna, że nikt z Was się nie rozczaruje!
Jak coś jest dobre, to po prostu dobre jest i należy powiedzieć to głośno, wykrzyczeć wszem wobec i każdemu z osobna. Zapraszam Was zatem do miejsca, w którym zatrzymał się czas. Do miejsca, którego stróżem jest zakatarzony aniołek, kucharzem potwór z głębin zła, a lokatorem wielokrotny samobójca z zamiłowaniem do romantycznej poezji. Dodając do tego kilka utopców,...
więcej mniej Pokaż mimo to
(…)Sayaka Murata stworzyła niesamowitą bohaterkę, której myśli i zachowania nie tylko zaskakują, ale często także mrożą krew w żyłach. Bohaterkę, która ma za zadanie obnażyć wady i absurdy japońskiego społeczeństwa, w którym nie ma miejsca na odmienność. Wszelkie nietradycyjne i nieszablonowe zachowania są napiętnowane.
Oddając głos Keiko, autorka zwróciła uwagę na problem aspołecznych jednostek, które do normalnego funkcjonowania potrzebują ładu i jasnych zasad. A te zasady nie zawsze pokrywają się z zasadami, które rządzą harmonijnym, tradycyjnym i uporządkowanym społeczeństwem Japonii. O ironio!
Dziewczyna z konbini to książka napisana w niezwykle zgrabny i subtelny sposób. To, jak Keiko opowiada nam swoją historię, jest poniekąd odwzorowaniem świata, w którym żyje. Narracja jest ciasna, jak kawalerka kobiety. Ma regularny rytm, jak każdy dzień w konbini, jak każdy dzień Keiko(…)
Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/recenzja-dziewczyna-z-konbini/
(…)Sayaka Murata stworzyła niesamowitą bohaterkę, której myśli i zachowania nie tylko zaskakują, ale często także mrożą krew w żyłach. Bohaterkę, która ma za zadanie obnażyć wady i absurdy japońskiego społeczeństwa, w którym nie ma miejsca na odmienność. Wszelkie nietradycyjne i nieszablonowe zachowania są napiętnowane.
Oddając głos Keiko, autorka zwróciła uwagę na problem...
2024-05-04
Jestem fanką całej sagi o młodym czarodzieju. Jednak moja ulubiona, to ta ostatnia. Doskonale uknuta intryga i wspaniałe zakończenie.
Jestem fanką całej sagi o młodym czarodzieju. Jednak moja ulubiona, to ta ostatnia. Doskonale uknuta intryga i wspaniałe zakończenie.
Pokaż mimo to2014-01-20
"Kości Księżyca" to kolejna powieść Jonathana Carolla, za sprawą której chciałam znów przenieść się w magiczny świat, który autor ma w zwyczaju kreować. Oczywiście - ani trochę się nie zawiodłam.
Książka nie porwała mnie od samego początku. Zaczyna się opisem zwykłego życia zwykłej kobiety, z trudną przeszłością i kilkoma tragicznymi decyzjami. Mimo tego historia kończy się dobrze, pojawia się idealny mężczyzna, z którym główna bohaterka, tworzy wręcz podręcznikowo idealne małżeństwo.
W opisy idealnego, nieco nudnego życia u boku męża, córeczki i oddanego przyjaciela geja, Cullen, która jest narratorem opowieści wplata swoje sny. I to właśnie ta kraina nadaje całej powieści magiczności. Bohaterka bowiem śni o wspaniałej wyspie Rondui, na której ma do spełnienia misję. Towarzyszą jej przy tym chłopiec imieniem Pepsi, Pan Tracy - wielki pies w czarnym kapeluszu, wilczyca Felina i wielbłąd Martio. Wędrują sobie po wyspie i zmierzają nie wiadomo dokąd i po co. Przynajmniej Cullen nie wie... W magicznym świecie napotykają na Zapomniane Maszyny, Mężczyzn przebranych za Warzywa, Upał, ryby, które wyglądają jak "reflektory z oczami", Gryzmoły, Bazgroły, Obłąkane Dzieci, którym Jack Chili kradnie koszmary i wiele innych niesamowitych stworzeń. Bohaterowie przemierzają piękną, ale groźną i ponurą Ronduę w poszukiwaniu Kości Księżyca. Ich odnalezienie umożliwi Cullen naprawienie niektórych strasznych błędów przeszłości.
Sprawy komplikują się jednak, gdy elementy seryjnych snów zaczynają przenikać do świata realnego.
Autor posiada doskonały warsztat pisarski, który zręcznie wykorzystuje, kreując świat przedstawiony. Nie można tu mówić również o banalnych dialogach, które są zabawne, zadziwiające, intrygujące wręcz. I to, co nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, a mianowicie umiejętność precyzyjnego wplatania przez pisarza swojej filozofii życiowej w najmniej oczekiwanym momencie i sytuacji. Literatura na najwyższym poziomie!
"Kości Księżyca" to kolejna powieść Jonathana Carolla, za sprawą której chciałam znów przenieść się w magiczny świat, który autor ma w zwyczaju kreować. Oczywiście - ani trochę się nie zawiodłam.
Książka nie porwała mnie od samego początku. Zaczyna się opisem zwykłego życia zwykłej kobiety, z trudną przeszłością i kilkoma tragicznymi decyzjami. Mimo tego historia kończy się...
2013-12-19
Nie potrafię nawet napisać sensownej opinii. Po 6 latach przerwy Jonathan Carroll powraca w najlepszej formie.
Nie trzeba o tym mówić. To TRZEBA przeczytać.
Doskonała powieść!
Nie potrafię nawet napisać sensownej opinii. Po 6 latach przerwy Jonathan Carroll powraca w najlepszej formie.
Nie trzeba o tym mówić. To TRZEBA przeczytać.
Doskonała powieść!
(...) Debiut Niemczyka nie jest zwyczajnym debiutem. Nie tego zwykle oczekujemy od debiutantów. Mama umiera w sobotę to dzieło odważne, pełne niesamowitości, symboliki i niedopowiedzeń, które uporczywie drąży mózg. To książka, która jest kompletna. Mnie wystarczyło przeczytać jedno opowiadanie w ciągu dnia. Tylko jedno. Przez cały kolejny dzień myślałam o nim, wracałam do niego, a niektóre opowiadania przeczytałam wielokrotnie. Po każdym czułam się… literacko spełniona. Tak po prostu.
Zbiór zawiera siedem opowiadań, które podzielić można w dwojaki sposób. Pierwszy z nich sugerują nam układ oraz oprawa graficzna – podział na trzy tematyczne bloki. Ten jednak nie do końca do mnie przemawia. W swoim odczuciu podzieliłabym je raczej na dwie grupy: opowiadania bardziej realistyczne oraz te zawierające wątki magiczne/metafizyczne/niesamowite. W tym podziale możemy zauważyć również wyraźną różnicę w konstrukcji, formie i języku. O ile opowiadania realistyczne są raczej oszczędne w słowach, przemyślane konstrukcyjnie i niemal surowe, o tyle te bardziej fantastyczne zaskakują emfatyczną narracją, poetyką i intertekstualnością.
Cała recenzja –> http://bialemebelki.blogspot.com/2019/01/bunt-w-zawieszeniu-nie-istnieje-mama.html
(...) Debiut Niemczyka nie jest zwyczajnym debiutem. Nie tego zwykle oczekujemy od debiutantów. Mama umiera w sobotę to dzieło odważne, pełne niesamowitości, symboliki i niedopowiedzeń, które uporczywie drąży mózg. To książka, która jest kompletna. Mnie wystarczyło przeczytać jedno opowiadanie w ciągu dnia. Tylko jedno. Przez cały kolejny dzień myślałam o nim, wracałam do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niespełna trzy lata temu zachwyciła mnie debiutancka powieść Rafała Cuprjaka Po drugiej stronie. Te niecałe trzy lata czekałam na drugą książkę, jak dziecko z utęsknieniem czekające na Gwiazdkę. I choć w debiutantach nie pokłada się zbyt wielkich nadziei, ja w Cuprjaku pokładałam prawie cały swój nakład. Nie zawiodłam się. Ba! Mamusiu, przecież byłam grzeczna to powieść jeszcze doskonalsza, jeszcze mocniejsza i w ogóle BARDZIEJ niż jej poprzedniczka.
Gdyby tak można było napisać obraz, za pomocą słów napisać muzykę i jeszcze pomalować jej dźwięki tak wyraziście, iżby można niemal wyczuć zapach terpentyny zmieszanej z drukarską farbą i papierem... Cuprjak właśnie taki obraz pisze, obraz malowany muzyką, krwią, alkoholem i miłością, obraz przedstawiający zło, obraz składający się z wielu barwnych elementów układających się w zachwycający i przerażający witraż, grający niebieskimi dźwiękami jazzu. Mamusiu, przecież byłam grzeczna to iście mistrzowski pokaz synkretyzmu gatunkowego, synestezji oraz artyzmu pomieszanego z misternie i spójnie, choć nie do końca linearnie, opowiedzianą historią. I to historią nie byle jaką.
Całość: http://bialemebelki.blogspot.com/2018/07/bez-za-dobro-nie-istnieje-mamusiu.html
Niespełna trzy lata temu zachwyciła mnie debiutancka powieść Rafała Cuprjaka Po drugiej stronie. Te niecałe trzy lata czekałam na drugą książkę, jak dziecko z utęsknieniem czekające na Gwiazdkę. I choć w debiutantach nie pokłada się zbyt wielkich nadziei, ja w Cuprjaku pokładałam prawie cały swój nakład. Nie zawiodłam się. Ba! Mamusiu, przecież byłam grzeczna to powieść...
więcej mniej Pokaż mimo to
(…) Nie wiem nawet od tego zacząć moje zachwyty, ponieważ Mysia Wieża pełna jest doskonałości. Zacznę może jednak od klimatu tej opowieści. Lato, wakacje, tajemnica do rozwikłania i dzieciaki jeżdżące na rowerach. Brzmi znajomo? Owszem! Jest to jeden z moich ulubionych motywów literackich. A jeżeli jeszcze dołożyć do tego słowiańską mitologię i historię, której znudziło się już bycie tylko historią, otrzymujemy wybuchową mieszankę idealną!
Narracja poprowadzona jest z dwóch perspektyw – Hanki i Igora. Choć każde z dwójki dzieci wydaje się pochodzić nie z tej epoki, w rzeczywistości są od siebie bardzo różni, jak ogień i woda. To właśnie sprawia, że opisywane z dwóch perspektyw wydarzenia zaczynają żyć, bawić i naprawdę wciągać czytelnika w wir tych szalonych wydarzeń.
Mojej uwadze nie umknęły także błyskotliwe dialogi – naturalne i niewymuszone. A to rzadkość w przypadku książek dla dzieci czy młodzieżowych. Jako dzieciaki z innej epoki, Hanka i Igor posługują się charakterystycznym dla siebie żargonem. I jest to, ku mojej radości, działanie konsekwentne i przemyślane. W istocie każdy bohater Mysiej Wieży jest świetnie skonstruowany. Nawet poboczne postaci zdają się mieć szkielet i charakter, którymi nie mogą się poszczycić niektórzy pierwszoplanowi bohaterowie wielu książek.
Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/recenzja-mysia-wieza/
(…) Nie wiem nawet od tego zacząć moje zachwyty, ponieważ Mysia Wieża pełna jest doskonałości. Zacznę może jednak od klimatu tej opowieści. Lato, wakacje, tajemnica do rozwikłania i dzieciaki jeżdżące na rowerach. Brzmi znajomo? Owszem! Jest to jeden z moich ulubionych motywów literackich. A jeżeli jeszcze dołożyć do tego słowiańską mitologię i historię, której znudziło się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-17
Wchłonęłam cały świat przedstawiony tak, jak gąbka chłonie wodę. Mistrzowskie pióro! Czytając czułam wszystko, co czuła bohaterka. Zaczęłam sama siebie podejrzewać o morderstwo, bałam się obrócić głowę w stronę różanego klombu. Czytając tę książkę stałam się na tych kilka chwil Shelley, stałam się myszą, która zamieniła się w drapieżnika.
Polecam gorąco!
Wchłonęłam cały świat przedstawiony tak, jak gąbka chłonie wodę. Mistrzowskie pióro! Czytając czułam wszystko, co czuła bohaterka. Zaczęłam sama siebie podejrzewać o morderstwo, bałam się obrócić głowę w stronę różanego klombu. Czytając tę książkę stałam się na tych kilka chwil Shelley, stałam się myszą, która zamieniła się w drapieżnika.
Polecam gorąco!
(…) Marta Kisiel przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że umie w humor i umie w zakwasy spowodowane śmiechem. Zbiorem opowiadań Pierwsze słowo udowodniła jednak, że umie też w mrok. „Dożywocie” to seria, która kojarzy się raczej radośnie i z humorem. Od początku jednak dało się słyszeć, że Oczy uroczne będą inne, będą mroczne. W moim odczuciu jednak ta książka jest doskonałą hybrydą Kiśla śmiesznego i Kiśla poważnego.
Podeszłam do książki bardzo poważnie, wiedząc, na co stać Martę Kisiel, gdy staje się poważna. Tymczasem uśmiałam się zdrowo, jak w przypadku poprzednich pozycji z serii. Przynajmniej na początku…
Akcja rozwija się bardzo powoli. Ałtorka pozwala czytelnikom całkowicie zanurzyć się w świecie przedstawionym, poznać wszystkich towarzyszy i okoliczności podróży, na którą planuje nas zabrać. A wiedzieć Wam trzeba, że podróż ta nie do końca jest łatwa i przyjemna. Marta Kisiel bawi i rozśmiesza, aby delikatnie i bardzo subtelnie zagęszczać atmosferę, wprowadzając nas w prawdziwy mrok.
Cała recenzja: https://bialemebelki.pl/marta-kisiel-oczy-uroczne-recenzja/
(…) Marta Kisiel przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że umie w humor i umie w zakwasy spowodowane śmiechem. Zbiorem opowiadań Pierwsze słowo udowodniła jednak, że umie też w mrok. „Dożywocie” to seria, która kojarzy się raczej radośnie i z humorem. Od początku jednak dało się słyszeć, że Oczy uroczne będą inne, będą mroczne. W moim odczuciu jednak ta książka jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Myślę, że wszystkie światy są magiczne. Po prostu przyzwyczajamy się do tego”.
Jeśli lubicie książki pełne akcji, od której nie sposób się oderwać, a opowieści snute powoli Was nudzą, odpuśćcie sobie lekturę „Baśniowej opowieści”. Bo ta pozycja mistrza grozy to zdecydowanie opowieść przez duże O i w dodatku książka, która pochłania czytelnika (a nie odwrotnie!). Za każdym razem, gdy otwierałam „Baśniową opowieść”, czułam się dokładnie tak, jakbym fizycznie przenosiła się najpierw na Jaworową 1, a później do cudownego i zachwycającego Empis.
Ja sobie odpuszczę streszczanie fabuły. Tę bowiem znajdziecie niemal wszędzie. Skupię się na tym, co tę książkę czyni aż tak, w moim przekonaniu, wybitną i wyjątkową.
Zacząć więc należy od postaci, które u Kinga zawsze są wyraziste. Tutaj jednak autor wspiął się na wyżyny w tym zakresie, tworząc bohaterów, z którymi naprawdę daje czas nam się zżyć. Dlatego właśnie tak bardzo bolą później ich straty. King się nie spieszy tutaj z niczym. Snuje swoją opowieść niczym pierwszorzędny gawędziarz w letnią noc przy ognisku. A to właśnie sprawia, że czytelnik wierzy we wszystko, co opowiada nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe. Ja uwierzyłam w gigantyczne świerszcze, nietoperze, szarych ludzi, Gogmagoga, Dorę, księżniczkę, magiczny zegar słoneczny, syreny, ukryte złoto i w olbrzymki. Uwierzyłam we wszystko, co przeżył Charlie w Empis, uwierzyłam w całą tę krainę, w Ten Inny. A wszystko właśnie przez to, że ta historia nigdzie się nie spieszyła, chociaż Charlie spieszył się bardzo, pozwolił mi chłonąć ten świat, zachwycać się jego pięknem, przerażać się okrucieństwem tego złego…
Intertekstualność „Baśniowej opowieści” to też temat na osobny esej. Mamy tutaj mnóstwo bezpośrednich odniesień, o których mowa jest wprost np.: „Jakiś potwór tutaj idzie” Bradbury'ego (uwielbiam!) czy „Cujo” samego Stephena Kinga i jeszcze więcej takich, które sam czytelnik musi wytropić. Bawiłam się świetnie, szukając tych powiązań, inspiracji i odniesień – mnóstwo baśni, klasyki fantastyki, mitów. A mimo wszystko dostajemy twór, który nie jest wtórny, który nie jest kalką, który jest świeży, autentyczny i zachwycający.
Autentyczność to kolejna mocna strona tej powieści. Naprawdę mocna. Czasem, kiedy czyta się fantasy (i nie tylko zresztą), pojawiają się jakieś niedociągnięcia, jakieś szczegóły, które zgrzytają, jakieś dziury fabularne. Tutaj tego nie ma. Mam wrażenie, że dopieszczony został każdy szczegół, a jeśli czegoś czytelnik finalnie się nie dowiaduje, nie wynika to z jakiegoś pospiesznego zakończenia historii czy niedbalstwa, ale tylko z faktu, że sam Charlie nie miał okazji się tego dowiedzieć. Wszystko dzieje się w odpowiednim tempie, bez jakiś dziwnych zbiegów okoliczności. Ale pamiętajmy też, że Empis to kraina magiczna…
Jako ogromna fanka Stephena Kinga, która ma za sobą lektury zdecydowanej większości jego dzieł, tych lepszych i tych gorszych też, zaliczam „Baśniową opowieść” do tych najlepszych z najlepszych (obok „Serc Atlantydów”, „Bastionu” czy „Czterech pór roku”). Będę do tej książki wracać z radością. Będę ją pamiętać zapewne już zawsze. I tak jak Charlie, będę tęsknić za magicznym, pięknym, tajemniczym i niebezpiecznym Empis z nadzieją, że to, co śpi w studni, na zawsze już pozostanie uśpione.
„Myślę, że wszystkie światy są magiczne. Po prostu przyzwyczajamy się do tego”.
więcej Pokaż mimo toJeśli lubicie książki pełne akcji, od której nie sposób się oderwać, a opowieści snute powoli Was nudzą, odpuśćcie sobie lekturę „Baśniowej opowieści”. Bo ta pozycja mistrza grozy to zdecydowanie opowieść przez duże O i w dodatku książka, która pochłania czytelnika (a nie odwrotnie!). Za każdym...